178056.fb2 Zniwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Zniwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Rozdzial dziewiaty

Przesadzasz, Abby – powiedzial Mark, przegladajac Karte Niny Voss. – Musi istniec jakies rozsadne wyjasnienie tego wszystkiego.

– Chcialabym je znac – stwierdzila Abby.

– Widac bylo, ze operacje pobrania przeprowadzal fachowiec. Serce przyjechalo wlasciwie zabezpieczone. I razem z sercem byly papiery dawcy.

– Ktore pozniej sie gdzies zawieruszyly.

– Koordynator programu transplantacji bedzie tu o dziewiatej. Mozemy wtedy zapytac o te dokumenty. Jestem pewien, ze gdzies sa.

– Mark, jest jeszcze cos. Dzwonilam do szpitala, z ktorego rzekomo przyslano nam serce. Nikt o nazwisku Mapes tam nie pracuje. W calym Burlington nie ma takiego chirurga. – Przerwala, a potem juz ciszej zapytala. – Czy my naprawde wiemy, skad sie wzielo to serce?

Mark nie odpowiedzial. Wydawal sie zbyt oszolomiony, zbyt zmeczony, aby myslec jasno. Byla czwarta pietnascie. Po tym, jak Abby do niego zadzwonila, jakos zdolal podniesc sie z lozka i przyjechac do Bayside. W przypadku goraczki pooperacyjnej nalezalo dzialac szybko i chociaz Mark ufal Abby, chcial sam zbadac pacjentke. Siedzial teraz w dyzurce i probowal jakos dojsc do ladu z papierami Niny Voss. Kilkanascie monitorow mrugalo przed nim na pulpicie. Trzy jasnozielone linie odbijaly sie w szklach jego okularow. W polmroku korytarza pielegniarki poruszaly sie jak cienie i rozmawialy ze soba przyciszonymi glosami.

Mark zamknal karte. Z westchnieniem zdjal okulary i przetarl reka oczy.

– Skad ta goraczka? Co ja, do licha, moze wywolywac? To mnie naprawde niepokoi.

– Czy mozliwe, ze jest to jakas infekcja przejeta od dawcy?

– Malo prawdopodobne. Nigdy nie slyszalem, zeby to sie zdarzylo w przypadku serca.

– Ale okazuje sie, ze nie wiemy nic o dawcy. Nie mamy jego akt. Nie wiemy nawet, z jakiego szpitala przyslali nam to serce.

– Abby, chyba troche panikujesz. Wiem, ze Archer rozmawial przez telefon z chirurgiem, ktory przeprowadzal operacje pobrania. Wiem rowniez, ze byly dokumenty. Wszystkie znajdowaly sie w brazowej kopercie.

– Pamietam, widzialam ja.

– W porzadku. Widzielismy zatem to samo.

– Gdzie jest teraz ta koperta?

– Ja wtedy operowalem, prawda? Jak mam rece po lokcie umazane krwia, to nie moge jednoczesnie pilnowac jakiejs cholernej koperty.

– Dlaczego w ogole dane dawcy trzymane sa w tajemnicy? Nie mamy zadnych informacji. Nie znamy nawet jego nazwiska.

– Tak sie zawsze postepuje. Dane dotyczace dawcy sa poufne. Nigdy nie trzyma sie ich razem z karta biorcy. W ten sposob zapobiega sie kontaktom rodzin. Rodzina dawcy na przyklad oczekiwalaby wiecznej wdziecznosci, a biorca albo czulby sie dotkniety, albo mialby poczucie winy. To prowadziloby do niepotrzebnych emocji. – Usiadl wygodniej w fotelu. – Marnujemy tylko czas. To sie wyjasni w ciagu kilku najblizszych godzin. Lepiej skoncentrujmy sie na goraczce pani Voss.

– Dobrze, ale jezeli beda jakiekolwiek watpliwosci w tej sprawie, Bank Organow w Nowej Anglii bedzie chcial sie skontaktowac z toba.

– Dlaczego mieliby sie kontaktowac?

– Zadzwonilam tam. Maja tam punkt informacyjny czynny cala dobe. Powiedzialam, ze ty albo Archer zajmiecie sie ta sprawa i oddzwonicie do nich.

– Archer sobie z tym poradzi. Pewnie bedzie tutaj za moment.

– Przyjedzie?

– Niepokoi go ta goraczka, a jakos nie mozemy skontaktowac sie z Aaronem. Probowalas znowu zadzwonic na jego pager?

– Trzy razy. Zadnej odpowiedzi. Elaine powiedziala mi, ze wyjechal do szpitala.

– Wiem, ze tutaj dotarl. Przed chwila widzialem jego samochod na parkingu. Moze zatrzymali go jacys pacjenci na oddzialach nizej. – Mark ogladal karte informacyjna Niny Voss, szukajac zalecen. – Zaczne sam, bez niego.

Abby spojrzala przez oszklona sciane pokoju. Nina miala zamkniete oczy, jej piers unosila sie i opadala w lagodnym rytmie snu.

– Zaczne podawac jej antybiotyki – powiedzial Mark. – Najpierw te o szerokim zakresie dzialania.

– Jaka jest twoja diagnoza?

– Jeszcze nie mam. Te antybiotyki to tylko oslona do momentu, kiedy otrzymamy wyniki badan krwi. W stanie immunosupresji, w jakim ona sie znajduje, nie mozemy dopuscic, zeby infekcja zaczela sie rozwijac. – Mark wstal z fotela i podszedl do szyby dzielacej korytarz od sali Niny. Widac bylo, ze jest zaniepokojony. Przez chwile stal bez ruchu, przygladajac sie pacjentce. Jej widok troche go uspokoil. Abby podeszla do niego. Stali blisko siebie polaczeni wspolnym zmartwieniem. Po drugiej stronie szyby Nina Voss spala spokojnie.

– Moze to reakcja na leki – zasugerowala Abby. – Dostaje tyle tego, ze kazdy z tych srodkow mogl wywolac goraczke.

– To bardzo malo prawdopodobne. Ona jest na steroidach i cyklosporynie.

– Nie przychodzi mi do glowy zadna przyczyna infekcji. Nie moge niczego sie doszukac.

– Pacjentka jest w stanie immunosupresji. Jezeli cos przeoczymy, moze umrzec. – Odwrocil sie i raz jeszcze wzial do reki karte Niny Voss. – No to zaczynamy podawac jej soczek.

O szostej rano pacjentce podlaczono pierwsza kroplowke z azaktamem. Konieczna byla konsultacja ze specjalista w zakresie chorob zakaznych, wiec o siodmej pietnascie sciagnieto doktora Moore’a. Zgodzil sie z Markiem, ze u pacjenta w stanie immunosupresji nie mozna lekcewazyc goraczki. O osmej Nina otrzymala kolejny antybiotyk, piperacyline.

Abby byla juz wtedy na porannym obchodzie, na jej wozku pietrzyly sie karty innych pacjentow. Miala za soba ciezki dyzur. Zdolala przespac sie tylko godzine okolo drugiej nad ranem, potem nie miala juz ani chwili na wypoczynek. Energii dodawala jej tylko kofeina z podwojnej porcji kawy i nadzieja, ze juz niedlugo ta upiorna noc skonczy sie. Pchajac przed soba wozek, szla wzdluz przeszklonych scian, za ktorymi lezeli pacjenci i myslala. „Jeszcze tylko cztery godziny i zmywam sie stad. Tylko cztery godziny do poludnia”. Przechodzac kolo lozka numer 15, spojrzala do srodka. Nina nie spala. Zauwazyla Abby i slabo skinela na nia reka.

Abby zostawila wozek z kartami przy drzwiach, wlozyla czysty fartuch i weszla do pokoju.

– Dzien dobry, doktor DiMatteo – wyszeptala Nina. – Mam wrazenie, ze przeze mnie nie spala pani zbyt wiele tej nocy.

Abby usmiechnela sie.

– To nic. Spalam w zeszlym tygodniu. Jak sie pani czuje?

– Wzieli mnie w obroty. – Nina spojrzala na kroplowki z antybiotykami wiszace ponad jej lozkiem. – Czy to pomoze?

– Mamy taka nadzieje. Podajemy pani piperacyline i azaktam. To antybiotyki o szerokim zakresie dzialania. Jezeli ma pani jakakolwiek infekcje, one powinny to zlikwidowac.

– A jezeli to nie jest infekcja?

– Wtedy goraczka nie spadnie. I bedziemy musieli probowac czegos innego.

– Wiec nie wiecie dokladnie, co jest jej przyczyna? Abby wahala sie przez chwile.

– Nie – przyznala w koncu. – Nie wiemy. To, co robimy, jest oslona na wszelki wypadek.

Nina skinela glowa.

– Wiedzialam, ze pani powie mi prawde. Doktor Archer nie chcial. Wie pani, byl tutaj dzis rano i powtarzal mi przez caly czas, zebym sie nie martwila. Ze o wszystko zadbano. Nie wspomnial, ze nie wie, co mi jest. – Nina zasmiala sie lagodnie, tak jakby goraczka, antybiotyki, wszystkie te rurki i maszyny byly taka sobie drobnostka.

– Jestem pewna, ze po prostu nie chcial pani martwic – powiedziala Abby.

– Ale przeciez prawda mnie nie przeraza. Naprawde nie. Lekarze zbyt rzadko mowia prawde. – Spojrzala prosto w oczy Abby. – Obie o tym wiemy.

Abby zdala sobie sprawe, ze swoj wzrok automatycznie kieruje na monitory. Linie przecinajace ekran mialy prawidlowy bieg. Puls. Cisnienie krwi. Cisnienie w prawym przedsionku. Sprawdzanie tych liczb weszlo jej w nawyk. Maszyny nie zadawaly trudnych pytan i nie oczekiwaly prawdziwych odpowiedzi.

Abby uslyszala, jak Nina cicho powiedziala:

– Wiktor.

Odwrocila sie i wtedy dopiero zauwazyla, ze Wiktor Voss wszedl do sali.

– Prosze sie stad wynosic! – wrzasnal, poznajac Abby. – Niech pani sie wyniesie z pokoju mojej zony!

– Sprawdzalam, jak sie czuje.

– Powiedzialem prosze sie wyniesc! – Zrobil krok w jej kierunku i chwycil za fartuch.

Abby szybko wyrwala mu sie, ale bylo tam za malo miejsca, zeby mogla sie cofnac. Wpadl na nia z cala sila. Tym razem mocno chwycil ja za ramie i scisnal, sprawiajac bol.

– Wiktor, nie! – zawolala slabo Nina.

Abby krzyknela, kiedy Voss szarpnal ja i gwaltownym pchnieciem wyrzucil z sali. Wpadla na wozek i twardo wyladowala na posladkach. Wozek z trzaskiem uderzyl o biurko, a karty spadly na podloge. Abby spojrzala na Wiktora Vossa. Stal nad nia i ciezko dyszal z wscieklosci.

– Niech sie pani wiecej nie zbliza do mojej zony – powiedzial. – Rozumie pani? – tu zwrocil sie do personelu. – Nie chce, zeby ta kobieta zblizala sie do mojej zony. Chce, zeby zapisano to w karcie i wywieszono na drzwiach. Natychmiast! – Spojrzal z pogarda na Abby, wrocil do pokoju zony i zaciagnal zaslone w oknie na korytarz.

Dwie z pielegniarek pomogly Abby podniesc sie z podlogi.

– Nic mi nie jest – powiedziala Abby. – Wszystko w porzadku.

– To wariat – szepnela jedna z pielegniarek. – Powinnysmy zawolac ochrone.

– Nie, nie robcie tego. Nie pogarszajmy sytuacji.

– Ale to byla napasc! Moglaby pani podac go do sadu.

– Chce o tym zapomniec, dobrze? – Abby podeszla do swego wozka.

Karty pacjentow byly porozrzucane po podlodze, rozsypane luzne kartki z wynikami badan laboratoryjnych. Zebrala papiery i ulozyla je na biurku. Z trudem powstrzymywala sie od lez. Nie moge plakac, myslala. Nie tutaj. Nie bede plakac. Podniosla glowe. Wszyscy na nia patrzyli. Zostawila wozek tam, gdzie byl i wyszla z oddzialu.

Mark znalazl ja trzy godziny pozniej w bufecie. Siedziala zgarbiona przy stoliku w rogu, nad filizanka herbaty i ciastem z jagodami. Ciasto bylo ledwie zaczete, a w filizance wciaz jeszcze moczyla sie torebka ekspresowej herbaty, ktora kolorem przypominala slaba kawe.

Mark usiadl naprzeciwko niej.

– To Voss wywolal awanture, a nie ty, Abby.

– Ale to ja wyladowalam na podlodze na oczach wszystkich.

– On cie popchnal. Mozesz ten fakt wykorzystac. To atut wobec jakiegokolwiek zwariowanego pozwu przeciwko tobie.

– Chodzi ci o to, ze moglabym go oskarzyc o napasc?

– Cos w tym rodzaju. Pokrecila glowa.

– Nie chce nawet myslec o Wiktorze Vossie. W ogole nie chce miec z nim do czynienia.

– Bylo co najmniej pol tuzina swiadkow, ktorzy widzieli, jak cie popchnal.

– Mark, zapomnijmy o calej tej sprawie. – Ugryzla ciastko i odlozyla je z powrotem. Siedziala, wpatrujac sie w talerzyk. Nie chciala wiecej rozmawiac na ten temat.

– Czy Aaron zgodzil sie, ze nalezalo zaczac podawanie antybiotykow? – zapytala.

– Nie widzialem go przez caly dzien. Spojrzala na Marka, marszczac brwi.

– Sadzilam, ze przyjechal do szpitala.

– Kilka razy dzwonilem na jego pager, ale ani razu nie odpowiedzial.

– Dzwoniles do niego do domu?

– Tak. Rozmawialem z gosposia. Elaine wyjechala na weekend w odwiedziny do dziecka, do Dartmouth. – Mark wzruszyl ramionami. – Jest sobota. W tym tygodniu Aaron i tak nie mial planowanych obchodow. Moze zdecydowal sie na maly odpoczynek od nas wszystkich.

– Odpoczynek – westchnela Abby i potarla dlonia twarz. – O Boze, wlasnie tego mi teraz potrzeba. Plaza, kilka palm i pina colada.

– Brzmi niezle. – Mark siegnal przez stol i ujal jej reke. – Mialabys cos przeciwko temu, gdybym sie do ciebie przylaczyl?

– Ja nawet nie lubie pina colady.

– Ale ja lubie plaze i palmy. I ciebie. – Uscisnal lekko jej dlon. Wlasnie tego w tej chwili potrzebowala. Jego dotyku. Poczula, ze w rzeczywistosci ma w nim oparcie. Mark pochylil sie i lekko ja pocalowal. Wlasnie na oczach wszystkich. – Spojrz tylko. Dajemy publiczne przedstawienie – szepnal. – Lepiej jedz do domu, zanim zaczna sie na nas gapic.

Spojrzala na zegarek. Byla dwunasta. Wreszcie zaczal sie dla niej weekend.

Wyszli razem i Mark odprowadzil ja szpitalnym korytarzem. Kiedy otwieral drzwi, powiedzial.

– Bym zapomnial, Archer dzwonil do Wilcox Memorial i rozmawial z jakims kardiochirurgiem o nazwisku Nicholls. Okazuje sie, ze Nicholls asystowal przy pobraniu. Potwierdzil, ze pacjent byl od nich. I ze to doktor Mapes przeprowadzal eksplantacje.

– To dlaczego Mapesa nie ma na liscie personelu szpitala Wilcox?

– Poniewaz przylecial on prywatnym samolotem z Houston. Nic o tym nie wiedzielismy. Najwidoczniej Voss nie chcial, zeby jakis jankeski chirurg zajmowal sie sprawa jego zony. Sprowadzil wiec wlasnego specjaliste.

– Az z Teksasu?

– Z jego pieniedzmi moglby sobie pozwolic na sciagniecie calego zespolu Baylora.

– Wiec operacja odbyla sie w Wilcox Memorial?

– Nicholls twierdzi, ze byl przy tym. Ta pielegniarka, z ktora wczoraj rozmawialas, musiala sprawdzac w zlych rejestrach. Jezeli chcesz, moge tam zadzwonic i jeszcze raz wszystko potwierdzic.

– Zapomnijmy juz o tym. Teraz wszystko wydaje sie takie glupie. Nie mam pojecia, o czym wtedy myslalam. – Westchnela i spojrzala w strone swego samochodu stojacego na parkingu, na samym koncu. Daleka Syberia, tak stazysci nazywali przydzielone im miejsca parkingowe. Zreszta mieli szczescie, ze w ogole mogli zostawiac samochody tutaj. – Do zobaczenia w domu – powiedziala Abby. – Jezeli jeszcze nie bede spala.

Otoczyl ja ramieniem, odchylil lekko jej glowe i pocalowal.

– Jedz ostroznie – szepnal. – Kocham cie.

Szla zmeczona przez parking ale szczesliwa i wzruszona ostatnimi slowami Marka, ktore jeszcze dzwieczaly jej w uszach. „Kocham cie”. Odwrocila sie, zeby jeszcze raz pomachac mu reka, ale on zniknal juz w drzwiach wejsciowych szpitala.

– Ja tez cie kocham – powiedziala cicho i usmiechnela sie.

Gdy wyciagnela z torebki kluczyki od samochodu zauwazyla, ze drzwi nie byly zamkniete. Jezu, co za idiotka ze mnie – pomyslala. Zostawilam otwarty samochod. Wewnatrz od razu uderzyl ja okropny zapach. Zaslonila dlonia usta i nos. Na przednim siedzeniu zobaczyla kupe gnijacych jelit owiniete wokol dzwigni biegow, a jeden koniec zwisal z kierownicy jak makabrycznie groteskowa serpentyna. Jakas maz zostala rozsmarowana na siedzeniu po stronie pasazera. Na fotelu kierowcy lezalo zakrwawione serce.

Na kartce mial podany adres w Dorchester, w poludniowo-wschodnim Bostonie. Zaparkowal na ulicy i popatrzyl na niezgrabny dom i niezbyt zadbany trawnik. Na podjezdzie jakis dzieciak bawil sie pilka, raz po raz rzucajac ja do kosza zawieszonego nad drzwiami garazu. Za kazdym razem pudlowal. Raczej nie mial szans na jakiekolwiek sportowe stypendium. Sadzac po marnym samochodzie w garazu, oraz ze musialo minac duzo czasu od ostatniego remontu domu, troche pieniedzy bardzo by sie przydalo jego mieszkancom. Przybysz wysiadl ze swojego wozu i przeszedl przez ulice. Kiedy podszedl do podjazdu, chlopiec nagle przestal kozlowac pilke i patrzyl na goscia podejrzliwie.

– Szukam domu panstwa Flyntow.

– To tutaj – powiedzial chlopak.

– Czy twoi rodzice sa w domu?

– Moj tato jest. A o co chodzi?

– Czy moglbys mu powiedziec, ze ktos do niego przyszedl?

– To znaczy kto?

Podal chlopcu swoja wizytowke. Maly bez wyraznego zainteresowania przeczytal ja i chcial oddac z powrotem.

– Pokaz to ojcu.

– Teraz?

– Jezeli nie jest zajety, to tak.

– Dobra. – Chlopak wszedl do domu, trzaskajac drzwiami. Chwile pozniej na progu pojawil sie gruby i ponury mezczyzna.

– Chcial pan cos ode mnie?

– Panie Flynt, nazywam sie Stuart Sussman. Jestem z firmy adwokackiej Hawkes, Craig i Sussman.

– Tak?

– Wiem, ze byl pan pacjentem Centrum Medycznego Bayside szesc miesiecy temu.

– To byl wypadek, to nie byla moja wina.

– Mial pan usunieta sledzione, prawda?

– Skad pan o tym wie?

– Jestem tutaj, zeby bronic pana interesow, panie Flynt. Czy zdaje pan sobie sprawe, ze mial pan powazna operacje?

– Mowili mi, ze moglem umrzec. To chyba byla powazna.

– Czy nie zajmowala sie panem przypadkiem doktor Abigail DiMatteo?

– Tak. Przychodzila do mnie codziennie. Bardzo mila lekarka.

– Czy ona albo jakis inny lekarz mowili panu, jakie moga byc konsekwencje usuniecia sledziony?

– Mowili, ze moge miec powazne infekcje, jezeli nie bede uwazal na siebie.

– Niezwykle grozne infekcje. Czy mowili panu o tym?

– Hmm… moze i tak.

– Czy wspominali cos o przypadkowym nacieciu podczas operacji?

– O czym?

– O tym, ze na skutek nieostroznego ruchu skalpela sledziona zostala rozcieta. Doprowadzilo to do powaznego krwawienia.

– Nie. – Gruby facet pochylil sie w kierunku adwokata z wyrazem niepokoju w oczach. – Czy wlasnie to mnie sie przydarzylo?

– Chcemy to sprawdzic. Potrzebujemy jedynie panskiej zgody, zebysmy mogli otrzymac ze szpitala pana karte chorobowa.

– Po co?

– W pana interesie, panie Flynt, dobrze jest wiedziec, czy usuniecie sledziony nie bylo spowodowane bledem popelnionym podczas operacji. Jezeli tak, to niepotrzebnie narazono pana zdrowie i powinien pan otrzymac odszkodowanie.

Flynt nic nie powiedzial. Spojrzal na chlopca, ktory przysluchiwal sie rozmowie, nic z niej nie rozumiejac. Potem popatrzyl na wyciagniety w jego kierunku dlugopis.

– Kiedy mowie odszkodowanie, panie Flynt, mam na mysli pieniadze – dodal nieznajomy.

Mezczyzna wzial dlugopis i zlozyl swoj podpis.

Sussman wrocil do samochodu i wsunal podpisany dokument do teczki. Potem po raz kolejny siegnal po liste, na ktorej byly cztery nazwiska. Musial zdobyc jeszcze cztery podpisy. Nie powinien miec z tym problemow. Wiedzial, ze ludzie nie maja zadnych oporow w tym wzgledzie, gdy chodzi o pieniadze. Skreslil z listy nazwisko Flynt, wlaczyl silnik samochodu i odjechal.