178056.fb2
Nie wierze w to – powtarzala Elaine raz po raz. – Po prostu w to nie wierze.
Na pogrzebie nie plakala. Siedziala spokojnie przez cala uroczystosc. Bardzo denerwowala ja tesciowa, Judith, ktora glosno szlochala, kiedy nad grobem recytowano Kadisz. Cierpienie Judith bylo rownie demonstracyjne, co rozciecie w jej bluzce, symbol serca rozrywanego smutkiem. Elaine nie rozciela swojej bluzki. Nie plakala. Siedziala teraz na krzesle w swoim salonie z talerzem kanapek na kolanach i powtarzala:
– Nie moge uwierzyc, ze go nie ma.
– Nie zaslonilas luster – powiedziala Judith. – Powinnas zaslonic wszystkie lustra w domu.
– Rob, co chcesz – powiedziala Elaine.
Judith wyszla poszukac przescieradel. Chwile pozniej goscie zebrani w salonie slyszeli, jak glosno otwierala i zamykala szafki na gorze.
– To jest jakis zydowski zwyczaj – szepnela Marilee Archer, podajac Abby tace z kanapkami. Abby wziela kanapke z oliwka i przekazala tace dalej. Taca krazyla, ale tak naprawde nikt nie jadl. Lyk wody sodowej, jeden kes, nie mozna bylo zdobyc sie na wiecej. Abby tez nie miala ochoty na jedzenie. Ani na rozmowe. W pokoju bylo blisko dwadziescia osob. Siedzieli na kanapach i krzeslach albo stali w malych grupkach. Wszyscy byli powazni, ale rozmowa nie kleila sie. Z gory dobiegl ich odglos spuszczanej wody. To oczywiscie Judith. Niektorzy goscie kryli usmiechy, a Elaine lekko sie zmieszala. Za plecami Abby, ktos zaczal rozmowe o tym, jak pozno przyszla tego roku jesien. Byl juz pazdziernik, a liscie dopiero zaczynaly zolknac. W koncu niezreczna atmosfera zostala przerwana rozmowami o jesiennych ogrodach i o tym, czy komus podoba sie w Dartmouth oraz i czy tegoroczny pazdziernik jest wyjatkowo cieply, czy nie. Elaine siedziala posrodku milczaca, ale widac bylo, ze z wyrazna ulga przyjela to, ze inni zaczeli rozmowe.
Taca z kanapkami obiegla juz caly pokoj i pusta wrocila z powrotem do Abby.
– Naloze troche – powiedziala Abby do Marilee i poszla do kuchni. Wszystkie blaty kuchenne byly zastawione tacami z jedzeniem. Tego dnia nikt nie musial chodzic glodny. Wlasnie zdejmowala folie z talerza z wedzonym lososiem, kiedy za oknem zobaczyla Archera, Mohandasa i Franka Zwicka. Stali blisko tarasu i rozmawiali. Mezczyzni zawsze wola trzymac sie na uboczu w takich sytuacjach – pomyslala Abby. Nie maja cierpliwosci do nieszczesliwych wdow ani do meczacego milczenia. W tych sprawach liczyli na swoje zony. Panowie wzieli ze soba butelke szkockiej. Stala na stoliku pod parasolem, w zasiegu reki. Zwick podniosl butelke i wlal troche wodki do swojej szklanki. Kiedy zakrecal butelke, przypadkiem spojrzal w strone Abby. Powiedzial cos do Archera. Wszyscy nagle zwrocili sie w jej kierunku i skineli glowami, po czym przeszli przez taras i znikneli w ogrodzie.
– Tyle jedzenia. Nie mam pojecia, co z tym wszystkim zrobie – powiedziala Elaine. Abby nie zauwazyla nawet, kiedy gospodyni weszla do kuchni. Elaine stala i patrzyla na tace, krecac glowa. – Powiedzialam organizatorowi, ze bedzie czterdziesci osob, no i dostarczyli tyle tego wszystkiego. Przeciez to nie wesele. Na weselach ludzie wiecej jedza. Nikt nie ma ochoty opychac sie po pogrzebie. – Elaine wziela z tacy powycinana ozdobnie rzodkiewke. – Ladnie to robia. Tyle pracy wklada sie w cos, co po prostu znika w zoladku. – Odlozyla rzodkiewkowa rozyczke na miejsce i stala przy stole, bezmyslnie patrzac sie na tace.
– Tak mi przykro, Elaine – powiedziala Abby. – Gdybym mogla powiedziec cos, co mogloby ci pomoc zrozumiec.
– Chcialabym to jakos pojac. On nigdy nic nie mowil. Nigdy nie wspominal, ze… – Przelknela lzy. Tace z jedzeniem wsunela na polke lodowki i zamknela drzwiczki. Spojrzala na Abby. – Ty z nim rozmawialas tamtej nocy. Czy wspominal o czyms?
– Rozmawialismy o jednej z jego pacjentek. Aaron chcial sie upewnic, czy zrobilam wszystko wlasciwie.
– I rozmawialiscie tylko o tym?
– Tylko o tym. Aaron byl taki, jak zwykle. Byl wylacznie zaniepokojony pacjentka. Elaine, nawet nie przyszlo mi do glowy, ze moglby… – Abby zamilkla.
Elaine przeniosla wzrok na nastepna tace. Patrzyla na przybranie z zielonej cebuli, na misternie powycinane liscie i poukladane w koronkowy wzor.
– Czy kiedykolwiek slyszalas o Aaronie cos… czego bys mi nie powiedziala?
– Co masz na mysli?
– Czy kiedykolwiek plotkowano o tym, ze spotykal sie z innymi kobietami?
– Nigdy. – Abby przeczaco pokrecila glowa i powtorzyla z naciskiem. – Nigdy.
Po Elaine widac bylo, ze zapewnienie Abby przynioslo jej ulge.
– Tak naprawde to nie myslalam, ze chodzi o inna kobiete. – Wziela jeszcze jedna tace i zaniosla do lodowki. Kiedy zatrzasnela drzwiczki chlodziarki powiedziala: – Moja tesciowa wini mnie za smierc Aarona. Uwaza, ze ja cos zrobilam. Pewnie wiele osob tak mysli.
– Przeciez nie mozna zmusic drugiej osoby do popelnienia samobojstwa.
– Nie bylo zadnych znakow, ktore by mnie zaniepokoily. Wiem tylko, ze nie byl zadowolony z pracy. Ciagle mowil o wyjezdzie z Bostonu. Nawet zastanawial sie, czy nie powinien zupelnie zrezygnowac z medycyny.
– Skad wiesz, ze byl niezadowolony?
– Bo nigdy nie mowil o pracy. Kiedy mial wlasna praktyke w Natick, ciagle rozmawialismy o jego pracy. Potem przyszla propozycja z Bayside, byla zbyt dobra, zeby ja odrzucic. Przenieslismy sie tutaj i od tamtej pory mialam wrazenie, ze stal sie zupelnie innym czlowiekiem. Stal sie jakis obcy. Wracal do domu i siedzial uporczywie przed ekranem swego komputera. Gral w gry calymi wieczorami. Czasem pozno w nocy budzilam sie i slyszalam te odglosy elektroniczne. To Aaron ciagle nie spal, gral w cos na komputerze. – Opuscila glowe i spojrzala bezmyslnie na jeszcze jeden talerz z kanapkami. – Ty jestes ostatnia osoba, ktora rozmawiala z nim tuz przed smiercia. Czy pamietasz jeszcze cos?
Abby wyjrzala przez kuchenne okno, starajac sie przypomniec swoja ostatnia rozmowe z Aaronem. Nie bylo nic, co rozniloby ja od innych rozmow, ktore musiala przeprowadzac ze szpitala w srodku nocy. Wszystkie byly podobne, dotyczyly pacjentow i zmuszaly do myslenia jej zmeczony umysl.
Na zewnatrz, trzej panowie wracali ze spaceru po ogrodzie. Abby patrzyla, jak ida przez taras w kierunku drzwi kuchennych. Zwick niosl oprozniona do polowy butelke szkockiej. Weszli do domu i podeszli do Abby.
– Ladny ogrod – powiedzial Archer. – Powinnas sie troche przejsc.
– Czemu nie – odparla. – Elaine, moze chcialabys pokazac mi… – umilkla nagle. Rozejrzala sie po kuchni.
Przy lodowce nikogo nie bylo, tylko odwiniety kawalek folii okrywajacej tace z jedzeniem wolno kiwal sie poruszany powietrzem. Elaine wyszla.
Przy lozku Mary Allen modlila sie jakas kobieta. Siedziala tak juz od pol godziny. Miala pochylona glowe i zlozone dlonie. Glosno mamrotala prosby do Pana Jezusa, blagajac go o dokonanie cudu na Mary Allen.
– Uzdrow ja, dodaj jej sil, oczysc jej cialo i jej grzeszna dusze, tak aby w koncu mogla przyjac slowo Pana i cala jego laske.
– Bardzo przepraszam – odezwala sie Abby. – Nie chce przeszkadzac, ale musze zbadac pania Allen.
Kobieta chyba nie slyszala, bo nie przestawala sie modlic. Abby wlasnie miala powtorzyc prosbe, kiedy kobieta w koncu powiedziala: Amen – i podniosla glowe. Miala oczy bez wyrazu i matowe brazowe wlosy z pierwszymi sladami siwizny. Popatrzyla z irytacja na Abby.
– Doktor DiMatteo – przedstawila sie Abby. – Zajmuje sie pania Allen.
– Ja rowniez – powiedziala kobieta, wstajac i przyciskajac Biblie do piersi. – Nazywam sie Brenda Hainey. Jestem siostrzenica Mary.
– Nie wiedzialam, ze Mary ma siostrzenice. Ciesze sie, ze mogla pani ja odwiedzic.
– Dopiero dwa dni temu dowiedzialam sie o jej chorobie. Nikt nie pofatygowal sie, aby mnie wczesniej powiadomic. – Sposob, w jaki to powiedziala, swiadczyl, ze za to przeoczenie winila wlasnie Abby.
– Sadzilismy, ze pani Allen nie miala zadnych blizszych krewnych.
– Ciekawe dlaczego. W kazdym razie jestem tu. – Brenda spojrzala na ciotke. – I wszystko bedzie w porzadku.
Poza tym, ze umiera – pomyslala Abby. Podeszla do lozka i powiedziala cicho:
– Pani Allen? Mary otworzyla oczy.
– Nie spie, tylko odpoczywam.
– Jak sie pani dzisiaj czuje?
– Caly czas mam mdlosci.
– To moze byc efekt uboczny dzialania morfiny. Damy pani cos na zoladek.
Brenda wtracila sie:
– Podajecie jej morfine?
– Zeby usmierzyc bol.
– Czy nie ma innych sposobow na to? Abby odwrocila sie do siostrzenicy.
– Pani Hainey, czy moglaby pani teraz wyjsc z pokoju? Musze zbadac pania Allen.
– Panno Hainey – poprawila Brenda. – Jestem pewna, ze ciocia wolalaby, zebym zostala.
– Mimo to musze pania przeprosic, prosze opuscic sale.
Brenda spojrzala na ciotke, spodziewajac sie, ze ta zaprotestuje. Mary Allen jednak milczala. Brenda mocniej zacisnela dlonie na Biblii.
– Bede obok, ciociu Mary.
– Dobry Boze – szepnela Mary, kiedy za Brenda zamknely sie drzwi. – To chyba jest kara dla mnie.
– Ma pani na mysli siostrzenice?
Mary spojrzala na Abby zmeczonymi oczami.
– Czy uwaza pani, ze moja dusza potrzebuje zbawienia?
– Powiedzialabym, ze to pani prywatna sprawa. Nikt wiecej nie powinien sie do tego wtracac. – Abby wyjela stetoskop. – Musze posluchac pani pluc.
Mary poslusznie usiadla i podniosla szpitalna koszule. Miala przytlumiony oddech. Opukujac plecy chorej, Abby wysluchala zmiany w plucach, gdzie zebralo sie wiecej plynu, od czasu, kiedy badala pacjentke po raz ostatni.
– Jak tam z oddychaniem? – Abby wyprostowala sie.
– W porzadku.
– Trzeba bedzie wkrotce odsaczyc troche plynu albo wprowadzic jeszcze jedna rurke do klatki piersiowej.
– Po co?
– Zeby ulatwic pani oddychanie. Zeby lepiej sie pani czula.
– Czy to jedyny powod?
– To jest bardzo wazny powod, pani Allen. Mary opadla znowu na poduszki.
– W takim razie powiem pani, kiedy bede tego potrzebowala – wyszeptala.
Kiedy Abby wyszla z salki, zastala Brende Hainey czekajaca tuz za drzwiami.
– Pani ciocia chcialaby troche zdrzemnac sie – powiedziala. – Mo… moglaby pani przyjsc troche pozniej.
– Jest cos, o czym chcialabym z pania pomowic, pani doktor.
– Tak?
– Przed chwila rozmawialam z pielegniarka. O tej morfinie. Czy to naprawde konieczne?
– Mysle, ze pani ciotka tez tak uwaza.
– Ale przez to jest senna. Przez caly czas nic tylko spi.
– Staramy sie, zeby jak najmniej cierpiala. Nowotwor rozprzestrzenil sie na caly organizm. Kosci, mozg. To najgorszy rodzaj bolu, jaki mozna sobie wyobrazic. Jedyne, co mozemy dla niej zrobic, to pomoc jej odejsc, o ile to mozliwe bez niepotrzebnego bolu.
– Co ma pani na mysli, mowiac – pomoc jej odejsc?
– Ona umiera. Nic nie mozna zrobic, zeby to zmienic.
– Uzyla pani slow – pomoc jej odejsc. Czy wlasnie dlatego podaje sie jej morfine?
– Tak.
– Juz kiedys stawalam wobec tego typu problemow, pani doktor. To dotyczylo innych krewnych. Tak sie akurat sklada, ze wiem dokladnie, iz medyczna pomoc w samobojstwie jest nielegalna.
Abby poczula wscieklosc. Probujac nad tym zapanowac, powiedziala z takim spokojem, na jaki tylko mogla sie zdobyc:
– Pani mnie zle zrozumiala. My staramy sie jedynie, zeby pani ciotka nie cierpiala.
– Sa inne sposoby.
– Na przyklad, jakie?
– Odwolanie sie do sil wyzszych.
– Ma pani na mysli modlitwe?
– Wlasnie. Mnie pomogla przetrwac trudne chwile.
– Na pewno nie zaszkodzi, jezeli sie pani pomodli za swoja ciotke. Ale, o ile pamietam, w Biblii nie napisano nic o zakazie stosowania morfiny.
Na twarzy Brendy pojawil sie grymas. Juz miala cos powiedziec, kiedy odezwal sie pager Abby.
– Przepraszam – powiedziala Abby chlodno i odeszla, pozostawiajac Brende z otwartymi ustami. Dobrze, ze przerwano im wlasnie w tym momencie. Abby zaczynala juz tracic cierpliwosc. Byla o krok od powiedzenia czegos ostrzej, czego Brenda na pewno nie przyjelaby spokojnie. A pozew Joego Terrio i Wiktor Voss ze swoim zadaniem, aby zwolnic ja z pracy, byly wystarczajacymi klopotami i Abby nie potrzebowala kolejnych skarg kierowanych pod jej adresem.
W pokoju pielegniarek wziela telefon i wybrala numer centrali. Uslyszala glos kobiety.
– Informacja.
– Tu doktor DiMatteo. Dzwonila pani na moj pager?
– Tak. Pani doktor, jest tutaj pan Bernard Katzka. Pyta, czy moglaby sie pani z nim teraz spotkac.
– Nie znam nikogo o tym nazwisku. Mam teraz sporo pracy na gorze. Czy moglaby pani zapytac, o co mu chodzi? – W sluchawce slychac bylo szmer. Kiedy kobieta znowu odezwala sie do Abby, jej glos brzmial dziwnie. – Doktor DiMatteo?
– Tak.
– On jest z policji.
Mezczyzna w holu wydal jej sie znajomy. Mial okolo czterdziestki i byl sredniego wzrostu. Twarz przecietna, ani ladna, ani brzydka, moze dlatego trudna do zapamietania. Ciemnobrazowe wlosy zaczynaly przerzedzac sie na czubku glowy, ale on nie staral sie tego tuszowac, jak robili to inni, robiac jakies komiczne pozyczki. Kiedy Abby do niego podeszla, odniosla wrazenie, ze on rowniez ja poznaje. Patrzyl na nia uwaznie od momentu, kiedy wyszla z windy.
– Doktor DiMatteo? Detektyw Bernard Katzka. Wydzial Zabojstw – przedstawil sie. Nie mogla ukryc zaskoczenia. Uscisnela wyciagnieta reke detektywa. Dopiero kiedy ich oczy spotkaly sie, Abby przypomniala sobie, gdzie go wczesniej widziala. Na cmentarzu, na pogrzebie Aarona Leviego. Stal troche na uboczu, pamietala, ze byl w ciemnym garniturze. Raz podczas nabozenstwa ich oczy spotkaly sie. Abby nie rozumiala zadnej z recytowanych hebrajskich modlitw, zaczela wiec bladzic wzrokiem po zebranych. Wtedy zdala sobie sprawe, ze nie tylko ona przyglada sie innym. Spojrzeli na siebie, zaledwie na sekunde, a potem on odwrocil wzrok. Wtedy nie zrobil na niej zadnego wrazenia. Teraz jednak, patrzac na jego twarz, stwierdzila, ze mezczyzna mial niezwykle oczy, spokojne, uczciwe, szare oczy. Bernard Katzka moglby uchodzic za czlowieka pospolitego, gdyby nie to rzeczywiscie mile i inteligentne spojrzenie.
– Czy jest pan przyjacielem rodziny Levich? – spytala.
– Nie.
– Widzialam pana na cmentarzu, czy tak?
– Bylem tam. – Czekala na jakies wyjasnienie, ale on zapytal tylko: – Czy moglibysmy gdzies porozmawiac?
– Ale chcialabym wiedziec, o co chodzi?
– O to, jak umarl doktor Levi.
Abby spojrzala na drzwi korytarza. Na zewnatrz bylo piekne slonce, a ona jeszcze dzis nie wyszla ani na chwile ze szpitala.
– Jest tu taki maly ogrodek i kilka lawek – powiedziala. – Moze tam pojdziemy?
Bylo cieple pazdziernikowe popoludnie. W szpitalnym ogrodzie wlasnie kwitly chryzantemy. Okragly klomb zdobily rdzawe, pomaranczowe i zolte kwiaty. Posrodku byla nieduza fontanna. Opadajace strumyki wody szemraly uspokajajaco. Usiedli na jednej z drewnianych lawek. Obok siedzialy pielegniarki, ale zaraz wstaly i odeszly w strone budynku, pozostawiajac Abby i Katzke samych. Przez chwile siedzieli, nic nie mowiac i Abby czula sie troche niezrecznie. Ale detektywowi to nie przeszkadzalo. Byl przyzwyczajony do roznych zachowan ludzi, z ktorymi sluzbowo przeprowadzal rozmowy.
– Elaine Levi podala mi pani imie – powiedzial w koncu. – Powiedziala, ze powinienem zwrocic sie do pani.
– Dlaczego?
– Pani rozmawiala z doktorem Levim w sobote bardzo wczesnie rano. Czy tak?
– Tak, telefonicznie.
– Czy pamieta pani, ktora byla wtedy godzina?
– Gdzies okolo drugiej. Bylam w szpitalu.
– Czy to on dzwonil?
– Zadzwonil na oddzial intensywnej terapii i poprosil dyzurujacego lekarza. Tak sie zlozylo, ze tej nocy ja mialam dyzur.
– Dlaczego dzwonil?
– Chodzilo o pacjentke. Byla po operacji i miala goraczke. Aaron chcial omowic plan leczenia. Trzeba bylo zarzadzic badania, przeswietlenia i tak dalej. Moglabym wiedziec, dlaczego pan mnie o to wypytuje?
– Staram sie ustalic kolejnosc wydarzen. Tak wiec doktor Levi zadzwonil na oddzial o drugiej nad ranem i pani odebrala telefon.
– Tak.
– Czy rozmawiala pani z nim jeszcze pozniej? To znaczy po tym telefonie o drugiej?
– Nie.
– Czy probowala pani skontaktowac sie z nim?
– Tak, ale on juz wyszedl z domu. Rozmawialam z Elaine.
– O ktorej to bylo?
– Nie wiem. Moze okolo trzeciej, moze troche pozniej. Nie patrzylam na zegarek.
– I nie dzwonila juz pani tego ranka do niego wiecej?
– Nie. Probowalam dzwonic na jego pager wielokrotnie, ale ani razu nie odpowiedzial. Wiedzialam, ze byl gdzies na terenie szpitala, poniewaz jego samochod stal na parkingu.
– O ktorej go tam pani zauwazyla?
– To nie ja. To moj przyjaciel, doktor Hodell. On zwrocil uwage na samochod Aarona, kiedy przyjechal do szpitala okolo czwartej rano. Dlaczego ta sprawa zajmuje sie wydzial zabojstw?
Detektyw nie zareagowal na jej pytanie.
– Elaine Levi powiedziala mi, ze okolo drugiej pietnascie byl jeszcze jeden telefon, ktory odebral maz. Kilka minut pozniej ubral sie i wyszedl z domu. Czy wie pani cos o tym telefonie?
– Nie. To mogla byc ktoras z pielegniarek. Czy Elaine nie wie, kto to byl?
– Jej maz wzial telefon do lazienki. Nie slyszala rozmowy.
– To nie bylam ja. Rozmawialam z nim tylko raz. Dlaczego wlasnie mnie zadaje pan te pytania? To chyba nie jest rutynowe postepowanie w takich sprawach?
– Nie. To nie jest rutynowe postepowanie.
Pager Abby wlaczyl sie. Po numerze poznala, ze byla to wiadomosc z biura stazystow, a nie zaden nagly wypadek. Miala juz dosyc takiej rozmowy, wiec wstala.
– Musze wracac do pracy. Czekaja na mnie pacjenci. Nie mam czasu odpowiadac na niejasne pytania.
– Moje pytania sa calkiem zrozumiale. Probuje ustalic, kto dzwonil, o ktorej godzinie, czego dotyczyla rozmowa tamtego ranka.
– Po co?
– Moglo to miec wplyw na smierc doktora Leviego.
– Chce pan powiedziec, ze ktos go namowil, zeby sie powiesil?
– Chcialem tylko dowiedziec sie, kto z nim rozmawial.
– Czy nie mozna sprawdzic tego w jakichs rejestrach telefonicznych, czy czyms takim? Istnieja takie sposoby.
– Ten telefon do doktora Leviego o drugiej pietnascie byl ze szpitala Bayside.
– Mogla to byc pielegniarka.
– Albo ktos inny z tego budynku.
– Czy taka jest wlasnie pana teoria? Ktos z Bayside zadzwonil do Aarona i powiedzial cos, co wyprowadzilo go z rownowagi do tego stopnia, ze sie zabil?
– Rozwazamy rowniez inne mozliwosci, nie tylko samobojstwo. Abby spojrzala na niego uwaznie. Powiedzial to tak cicho, ze zastanawiala sie, czy dobrze go zrozumiala. Powoli z powrotem usiadla na lawce. Przez chwile oboje milczeli.
Jakas pielegniarka przez szpitalny dziedziniec pchala wozek, na ktorym siedziala kobieta. Przystanela na chwile przy klombie z chryzantemami, a potem ruszyla dalej. Jedynym dzwiekiem rozpraszajacym cisze byl plusk wody w fontannie.
– Chce pan powiedziec, ze ktos go zamordowal? – spytala Abby.
Nic nie odpowiedzial. Siedzial bez ruchu. Jego wyraz twarzy nic nie zdradzal.
– Czy Aaron sie nie powiesil? – zapytala.
– Wyniki sekcji zwlok potwierdzily smierc na skutek odciecia doplywu tlenu.
– Tego sie chyba spodziewaliscie. Potwierdza to samobojstwo.
– Samobojstwo jest prawdopodobne.
– Dlaczego wiec pan nie jest o tym przekonany?
Zawahal sie. Po raz pierwszy dostrzegla w jego oczach niepewnosc. Widziala, ze zastanawia sie nad odpowiedzia. Nalezal do ludzi, ktorzy pochopnie nie wypowiadali swojego zdania, dopoki nie rozpatrzyli wszystkich mozliwosci. Dla takich, jak on, wszystkie ruchy byly dokladnie zaplanowanym dzialaniem.
– Na dwa dni przed smiercia doktor Levi przyniosl do domu nowy komputer.
– No i co? Czy wlasnie ten fakt nie daje panu spokoju i powoduje te wszystkie pytania?
– Z komputera bardzo intensywnie zaczal korzystac. Po pierwsze, zarezerwowal dwa bilety na samolot do Santa Lucia na Karaibach. Mial wyjechac w okolicy swiat Bozego Narodzenia. Wyslal poczta elektroniczna wiadomosc do syna z omowieniem planow na Swieto Dziekczynienia. Czy potrafi pani sobie wyobrazic, ze na dwa dni przed popelnieniem samobojstwa ten czlowiek snuje tak obszerne plany na przyszlosc. Ma przed soba perspektywe spedzenia wspanialych wakacji na plazy. Ale o drugiej pietnascie nad ranem wstaje z lozka i jedzie do szpitala. Wsiada w winde, a potem idzie po schodach na ostatnie, opuszczone pietro. Przywiazuje pasek do drazka w szafie, zaklada sobie petle na szyje i po prostu ugina nogi. Na pewno nie od razu stracil przytomnosc. Prawdopodobnie mial okolo pieciu czy dziesieciu sekund, w ciagu ktorych mogl jeszcze zmienic zdanie. Ma zone, dzieci i perspektywe plazy w Santa Lucia, a jednak wybiera smierc. Samotna smierc w ciemnym pokoju. – Katzka patrzyl na nia twardo. – Prosze sie nad tym zastanowic.
Abby przelknela sline.
– Nie wiem, czy chce sie nad tym zastanawiac.
– A ja sie wlasnie nad tym zastanawiam.
Spojrzala w jego spokojne oczy i pomyslala: O jakich koszmarnych rzeczach pan mysli? Jak czlowiek moze pracowac w takim zawodzie, w ktorym wyobraznia musi podsuwac rzeczy najgorsze.
– Wiemy, ze samochod doktora Leviego zostal znaleziony na swoim zwyklym miejscu, na parkingu szpitala. Nie wiemy, dlaczego tu przyjechal. Nie wiemy nawet, dlaczego w ogole wyjechal z domu. Poza osoba, ktora zadzwonila do doktora Leviego o drugiej pietnascie, pani jest, z tego co wiemy, ostatnia, ktora rozmawiala z doktorem Levim. Czy wspominal, ze wybiera sie do szpitala?
– Martwil sie stanem zdrowia jednej z pacjentek. Mogl pomyslec, ze powinien sam przyjechac, zeby ja zbadac.
– Zamiast pozwolic pani zajac sie ta sprawa?
– Ja jestem na drugim roku stazu, nie jestem lekarzem posiadajacym pelne uprawnienia. Aaron byl internista zespolu transplantacyjnego.
– Z tego co slyszalem, byl kardiologiem.
– Byl rowniez internista. Kiedy pojawial sie jakis problem z pacjentem, na przyklad goraczka, pielegniarki zwykle kontaktowaly sie wlasnie z doktorem Levim. On z kolei wzywal innych konsultantow, jezeli ich potrzebowal.
– Czy w czasie waszej rozmowy przez telefon wspomnial cos o tym, ze wybiera sie do szpitala?
– Nie. Omowilismy tylko plan dzialania. Powiedzialam mu, co zamierzam zrobic. To znaczy powiedzialam, ze zbadam pacjentke i zlece badanie krwi oraz przeswietlenie klatki piersiowej. Zgodzil sie ze mna.
– I to bylo wszystko?
– To byla cala nasza rozmowa.
– Czy cokolwiek, co on powiedzial, nie wydalo sie pani dziwne albo inne niz zwykle?
Znowu musiala sie przez chwile zastanowic. Pamietala tylko poczatkowa cisze w sluchawce i to, ze wydawal sie zaniepokojony, iz to wlasnie ona miala tej nocy dyzur.
– Pani DiMatteo.
Spojrzala na Katzke. Chociaz jej nazwisko wypowiedzial bardzo spokojnym glosem, jego twarz wyrazala pelne oczekiwania napiecie.
– Czy cos sobie pani przypomniala? – zapytal.
– Pamietam tylko, ze nie byl zbyt zadowolony z tego, ze to wlasnie ja bylam na dyzurze.
– Dlaczego?
– Ze wzgledu na pacjentke, o ktora akurat chodzilo. Miedzy jej mezem a mna istnieje konflikt. Bardzo powazny. – Odwrocila glowe w bok, czujac, ze na sama mysl o Wiktorze Vossie ogarnia ja zlosc. – Jestem pewna, ze Aaron wolalby, zebym trzymala sie z dala od pana Vossa i jego zony.
Milczenie Katzki sprawilo, ze znowu spojrzala w jego strone.
– Wiktora Vossa?
– Tak. Zna go pan? Katzka oparl sie o lawke.
– Wiem, ze zalozyl VMI International. A jaka operacje przeszla jego zona?
– Przeszczep serca. Teraz czuje sie juz o wiele lepiej. Goraczka ustapila po kilku dniach podawania antybiotykow.
Katzka wpatrywal sie w fontanne. Strumyki wody polyskiwaly w sloncu. Nagle wstal.
– Dziekuje, ze zechciala pani poswiecic mi troche czasu, pani doktor. Moze bede musial jeszcze spotkac sie z pania.
Chciala odpowiedziec: W kazdej chwili – ale Katzka odwrocil sie i pospiesznie odszedl. Ponownie odezwal sie jej pager. Wzywano ja do biura stazystow. Kiedy podniosla glowe, Katzka zniknal juz z pola widzenia. Tajemniczy policjant. Abby wrocila do szpitala, caly czas zastanawiajac sie nad jego pytaniami. Podniosla sluchawke wewnetrznego telefonu. Odpowiedziala sekretarka.
– Biuro stazystow.
– Mowi Abby DiMatteo. Czy dzwonila pani na moj pager?
– Tak. Sa dwie sprawy. Byl do pani telefon od Helen Lewis z Banku Organow w Nowej Anglii. Chciala wiedziec, czy juz otrzymala pani odpowiedz w sprawie dotyczacej tamtej transplantacji. Nie odpowiadala pani na pager, wiec sie rozlaczyla.
– Jezeli zadzwoni jeszcze raz, prosze jej powiedziec, ze sprawa zostala wyjasniona. A ta druga rzecz?
– Jest polecony list do pani. Pokwitowalam jego odbior. Mam nadzieje, ze dobrze zrobilam.
– Polecony?
– Przyniesiono go kilka minut temu.
– Kto go wyslal?
W sluchawce rozlegl sie szelest przekladanych papierow.
– Firma prawnicza „Hawkes, Craig i Sussman”.
Abby miala wrazenie, ze grunt obsuwa jej sie pod nogami.
– Zaraz tam bede – powiedziala krotko i odlozyla sluchawke. Znowu pozew w sprawie Terrio. Kolo sprawiedliwosci mialo zamiar wciagnac ja w swoje tryby. Kiedy jechala winda na pietro, ktore zajmowala administracja, czula, ze ze zdenerwowania ma wilgotne dlonie. Doktor DiMatteo, znana z tego, ze na sali operacyjnej potrafila zachowac zimna krew, teraz stawala sie klebkiem nerwow.
Sekretarka w biurze rozmawiala akurat przez telefon. Widzac Abby, wskazala przegrodki z poczta. Pod nazwiskiem Abby byla koperta. „Hawkes, Craig i Sussman” wydrukowano w lewym gornym rogu. Rozerwala papier.
Poczatkowo nie rozumiala nic z tego, co czytala. Potem skupila sie na nazwisku powoda i wreszcie dotarla do niej tresc listu. Ten list nie dotyczyl sprawy Karen Terrio. Chodzilo o innego pacjenta, Michaela Freemana. Byl alkoholikiem. Znajdowal sie w szpitalu, kiedy niespodziewanie peklo mu naczynie krwionosne w przelyku i mezczyzna zmarl wskutek utraty duzej ilosci krwi. Abby byla stazystka zajmujaca sie jego przypadkiem. Tak okropna smierc byla dla niej wtedy ogromnym szokiem. Teraz zona Michaela Freemana wnosila pozew przeciwko Abby. Reprezentowali ja prawnicy z firmy „Hawkes, Craig i Sussman”. Abby byla jedyna pozwana wymieniona w zawiadomieniu.
– Doktor DiMatteo? Czy wszystko w porzadku?
Abby nagle zdala sobie sprawe, ze mocno opiera sie o przegrodki z poczta. Pokoj wirowal jej przed oczami. Sekretarka patrzyla na nia z niepokojem.
– Tak… w porzadku – powiedziala. – Nic mi nie jest.
Dopiero po wyjsciu z sekretariatu nie mogla powstrzymac lez. Natychmiast pobiegla do dyzurki, zamknela sie od srodka i usiadla na lozku. Rozlozyla pismo i jeszcze raz je przeczytala.
Dwa pozwy w ciagu dwoch tygodni. Vivian miala racje, Abby spedzi w sadzie reszte zycia. Wiedziala, ze powinna zadzwonic do swego adwokata, ale w tej chwili nie mogla sie zdobyc na zrobienie czegokolwiek. Siedziala nieruchomo na lozku, patrzac na list rozlozony na kolanach. Myslala o tych wszystkich latach, o pracy, o wysilku, jaki wlozyla w realizacje swoich marzen tylko po to, zeby skonczyc w taki sposob. Myslala o nocach, kiedy zasypiala nad ksiazkami, podczas gdy inni w akademiku bawili sie i chodzili na randki. O weekendach, podczas ktorych pracowala w szpitalu na dwie zmiany, pobierajac krew, niezliczone probowki krwi tylko po to, zeby zarobic na studia. Myslala o tym, ze wciaz jeszcze ma do zaplacenia sto dwadziescia tysiecy dolarow studenckich pozyczek. Myslala o obiadach, ktore skladaly sie wylacznie z kanapek z maslem orzechowym. O filmach, koncertach i sztukach, na ktore nigdy nie poszla.
Myslala rowniez o malym Pete, ktory sprawil, ze zdecydowala sie na to wszystko. Bardzo chciala wtedy uratowac swego brata, ale nie potrafila. Milosc do brata towarzyszyla jej zawsze. Dla niej byl wiecznie malym dziesiecioletnim chlopcem.
Wiktor Voss wygrywal. Powiedzial, ze ja zniszczy i robil wszystko, aby dopiac swego. Nadszedl czas, zeby zaczac walke. Nie przychodzilo jej jednak do glowy nic, co moglaby zrobic. List, ktory trzymala w reku, zdawal sie parzyc. Dlugo zastanawiala sie, jak powinna postapic, jak sie bronic, jak walczyc, ale poza popchnieciem jej przez Vossa na oddziale intensywnej terapii nie miala zadnych innych argumentow. Oskarzenie o napasc i pobicie. To bylo za malo, o wiele za malo, aby powstrzymac Wiktora Vossa.
Musisz wymyslic jakis sposob. Musisz walczyc – powtarzala sobie.
Rozleglo sie brzeczenie jej pagera. Wiadomosc z chirurgii. Nie miala ochoty na odbieranie tych wszystkich piekielnych telefonow. Siegnela po sluchawke i ze zloscia wystukala numer oddzialu.
– DiMatteo – powiedziala krotko.
– Pani doktor, mamy problemy z siostrzenica Mary Allen.
– O co chodzi?
– Probujemy podac chorej dawke morfiny, ale Brenda nie chce na to pozwolic. Co mamy robic?
– Zaraz tam bede. – Abby trzasnela sluchawka. Cholerna Brenda – pomyslala. Nie czekala na winde. Zbiegla po schodach w dol. Kiedy weszla na oddzial, byla zdyszana, ale raczej z powodu ogarniajacego ja gniewu. Wpadla prosto do sali Mary Allen.
W srodku byly dwie pielegniarki. Probowaly rozmawiac z Brenda. Mary Allen nie spala, wygladala na zbyt oslabiona bolem, aby moc cokolwiek powiedziec.
– Juz wystarczy tego szprycowania – mowila Brenda. – Popatrzcie na nia. Nawet nie jest w stanie ze mna rozmawiac.
– Moze po prostu nie ma na to ochoty – powiedziala Abby. Pielegniarki odwrocily sie w jej kierunku z westchnieniem ulgi. Nareszcie mialy jakies poparcie.
– Prosze opuscic sale, panno Hainey – Abby zwrocila sie wprost do Brendy.
– Morfina nie jest konieczna.
– Ja o tym decyduje. Teraz prosze wyjsc z sali.
– Nie zostalo jej zbyt wiele czasu. Potrzebne beda jej wszystkie zmysly.
– Do czego?
– Aby mogla w pelni wladzy umyslowych przyjac Pana. Jezeli umrze, zanim to nastapi…
Abby wyciagnela reke w kierunku jednej z pielegniarek.
– Prosze mi dac te morfine, sama podam ja pacjentce. – Natychmiast podano jej strzykawke. Abby podeszla do stojaka z kroplowka. Kiedy zdjela zabezpieczenie z igly, zauwazyla, ze Mary Allen slabo skinela glowa. Byla jej wdzieczna.
– Jezeli pani jej to poda wezwe adwokata – powiedziala Brenda.
– Prosze to zrobic – odparla Abby, wsuwajac igle do wlewu kroplowki. Kiedy wcisnela tlok strzykawki, Brenda rzucila sie w przod i wyrwala cewnik z ramienia swojej ciotki. Z malej ranki krew zaczela kapac na podloge. Te czerwone krople rozpryskujace sie na linoleum przepelnily miare cierpliwosci. Pielegniarka natychmiast przytknela gaze do reki Mary Allen. Abby odwrocila sie do Brendy. – Prosze sie wyniesc z sali – powiedziala ostro.
– Nie zostawila mi pani wyboru, pani doktor.
– Niech sie pani wynosi! Brenda cofnela sie o krok.
– Czy chce pani, zebym wezwala ochrone, zeby pania stad wyrzucili? – Abby zaczela krzyczec, idac w kierunku Brendy, ktora przez caly czas cofala sie do korytarza. – Nie chce pani widziec w poblizu mojej pacjentki! Nie chce, zeby zawracala jej pani glowe tymi biblijnymi bzdurami!
– Jestem jej krewna!
– Nic mnie nie obchodzi, kim pani jest!
Brenda otworzyla ze zdumieniem usta, a potem bez slowa odwrocila sie i wyszla.
– Doktor DiMatteo, czy moge prosic pania na slowo?
Abby odwrocila sie i zauwazyla przelozona pielegniarek, Georgine Speer.
– To bylo bardzo niestosowne zachowanie, pani doktor. Nie mozemy odzywac sie w ten sposob do odwiedzajacych.
– Przeciez ona wyrwala igle do kroplowki z reki mojej pacjentki!
– Sa inne sposoby na taka sytuacje. Trzeba bylo wezwac ochrone. Poprosic kogos o pomoc. Ublizanie komukolwiek z pewnoscia nie nalezy do zwyczajow stosowanych w tym szpitalu. Czy pani to rozumie?
Abby wziela gleboki oddech.
– Rozumiem – odrzekla i szeptem dodala. – Jest mi przykro. Podlaczyla kroplowke Mary i wrocila do dyzurki, gdzie polozyla sie na lozku. Gapila sie w sufit, zastanawiajac, co sie z nia dzialo. Nigdy jeszcze nie stracila panowania nad soba. Nigdy dotad nie zdarzylo sie, zeby w taki sposob zwracala sie do pacjenta lub kogos z krewnych. Chyba oszaleje – pomyslala. To ciagle napiecie w koncu zaczyna mnie niszczyc. Moze nie jestem odpowiednim materialem na lekarza.
Odezwal sie jej pager. Jeknela. Czy nie mogliby choc przez chwile zostawic jej w spokoju? Ile by dala za to, by choc jeden dzien, jeden tydzien spedzic bez telefonow, wiadomosci i ciaglego zamieszania. Tym razem dzwonil operator szpitalnej centrali telefonicznej. Podniosla sluchawke i przycisnela zero.
– Rozmowa do pani – uslyszala glos. – Przelaczam. – W sluchawce rozleglo sie kilka krotkich dzwiekow, a potem odezwal sie kobiecy glos:
– Doktor Abby DiMatteo?
– Przy telefonie.
– Mowi Helen Lewis z Banku Organow w Nowej Anglii. W zeszla sobote zostawila pani wiadomosc dotyczaca dawcy serca. Spodziewalismy sie, ze zadzwoni do nas ktos z Bayside, ale nikt sie z nami nie skontaktowal. Dlatego pomyslalam, ze moze powinnam to sprawdzic.
– Bardzo przepraszam. Powinnam byla do pani zadzwonic, ale zbyt wiele sie tutaj dzialo. Okazalo sie, ze wtedy wyniklo male nieporozumienie.
– To wszystko tlumaczy, poniewaz nie znalazlam informacji, o ktore pani prosila. Gdyby miala pani jeszcze jakies pytania, prosze mi podac.
– Co takiego – Abby przerwala jej. – Co pani powiedziala?
– Ze nie moglam znalezc informacji, o ktore pani prosila.
– Dlaczego?
– Poniewaz nie ma ich w naszym systemie.
Przez kilkanascie sekund Abby milczala. A potem zapytala, cedzac slowa:
– Jest pani absolutnie pewna, ze ich tam nie ma?
– Sprawdzilam wszystkie dane na komputerze. W dniu, ktory pani podala, nie mamy rejestracji pobrania serca. Nigdzie w calym Vermont.