178056.fb2
Frank Zwick stal przy stole, na ktorym lezal pacjent. Podniosl glowe i spojrzal na Abby.
– Chyba nadszedl czas na gratulacje.
Abby z rekami ociekajacymi woda po obowiazkowym dziesieciominutowym myciu wlasnie weszla na sale operacyjna. Dwie pielegniarki i Zwick usmiechali sie do niej.
– Nigdy nie myslalam, ze to doktora Marka kiedys dopadnie. Nawet za sto lat – powiedziala jedna z pielegniarek, podajac Abby recznik. – To dowodzi, ze kawalerstwo jest uleczalne. Kiedy sie pani oswiadczyl?
Abby wsunela rece w fartuch i naciagnela rekawiczki.
– Dwa dni temu.
– I trzymala to pani w tajemnicy przez cale dwa dni? Abby zasmiala sie.
– Chcialam sie upewnic, ze nie zmieni zdania. I nie zmienil. Wiemy na pewno, ze chcemy byc razem teraz bardziej niz kiedykolwiek przedtem. – Ciagle usmiechajac sie, podeszla do stolu. Pacjent juz byl uspiony. Jego odslonieta klatka piersiowa miala zoltobrazowy kolor od betadyny, ktora pomalowano skore. Miala to byc prosta resekcja fragmentu pluca z guzkiem. Abby sprawnie wykonywala wszystkie czynnosci przedoperacyjne ze swoboda swiadczaca o tym, ze robila to juz wiele razy. Rozlozyla sterylne pokrowce. Zacisnela uchwyty. Rozlozyla niebieskie przescieradla i zamocowala jeszcze kilka uchwytow.
– To kiedy wypada ten wielki dzien? – zapytal Zwick.
– Jeszcze dokladnie nie ustalilismy. – A przeciez teraz ona i Mark rozmawiali ze soba tylko o tym. Jak huczne ma byc wesele? Kogo zaprosic? W pomieszczeniu czy na wolnym powietrzu? Na pewno o jednym juz zadecydowali. Miesiac miodowy chcieli spedzic na plazy. Jakiejkolwiek, byleby w poblizu byly palmy. Czula, ze usmiecha sie na sama mysl o cieplym piasku i niebieskiej wodzie. I o Marku.
– Mark pewnie mysli o jachcie – powiedzial Zwick. – Moze bedzie chcial wziac slub na lodzi.
– Zadnych lodzi.
– O, o… To brzmi bardzo zdecydowanie.
Skonczyla przykrywac pacjenta i spojrzala na Marka, ktory wlasnie wchodzil na sale. Wlozyl rekawiczki, swiezy fartuch i zajal miejsce przy stole operacyjnym, naprzeciwko niej. Usmiechneli sie do siebie. Abby wziela skalpel. Rozlegl sie dzwiek interkomu. Jakis glos zapytal.
– Czy jest tam doktor DiMatteo?
– Tak – odpowiedziala pielegniarka.
– Prosze jej powiedziec, zeby zdjela fartuch i wyszla z sali.
– Ale oni wlasnie maja otwierac pacjenta. Czy to nie moze zaczekac? Po krotkiej przerwie glos znowu sie odezwal:
– Pan Parr zadecydowal, ze doktor DiMatteo ma wyjsc z sali.
– Prosze mu powiedziec, ze operujemy! – powiedzial Mark.
– On o tym wie. Doktor DiMatteo jest potrzebna tutaj – powtorzyl glos z interkomu. – Teraz.
Mark spojrzal na Abby.
– Idz. Poprosze, zeby przyslali jakiegos stazyste.
Abby odeszla od stolu i nerwowo zaczela zdejmowac fartuch. Cos bylo nie tak. Parr nie wywolalby jej z operacji, gdyby nie chodzilo o jakas powazna sprawe. Gdy wychodzila z sali operacyjnej, serce walilo jej jak oszalale.
Jeremiah Parr stal przy biurku na korytarzu. Razem z nim czekalo dwoch straznikow z ochrony szpitala i przelozona pielegniarek. Wszyscy byli bardzo powazni.
– Doktor DiMatteo – zaczal Parr – prosimy, zeby poszla pani z nami. Abby spojrzala na straznikow. Staneli po obu jej stronach. Byla tu obecna rowniez przelozona. Przesunela sie krok w tyl.
– O co chodzi? – spytala Abby. – Dokad idziemy?
– Do pani szafki.
– Nie rozumiem.
– To rutynowa kontrola, pani doktor.
Majac dwoch straznikow po bokach, Abby nie miala nic do powiedzenia, musiala poslusznie pojsc za Parrem do damskiej szatni. Przelozona pielegniarek weszla do srodka pierwsza, zeby sprawdzic, czy w pomieszczeniu nie ma nikogo z personelu. Potem skinela na Parra, dajac znak, ze moga wchodzic.
– Czy zajmuje pani szafke z numerem siedemdziesiat dwa? – spytal Parr.
– Tak.
– Prosze ja otworzyc.
Abby siegnela do zamka z kombinacja cyfrowa. Przekrecila pierwsza tarcze, a potem odwrocila sie do Parra.
– Najpierw chcialabym wiedziec, dlaczego?
– To zwykla kontrola.
– Wydaje mi sie, ze nie jestem uczennica w szkole sredniej, ktorej sprawdza sie szafki. Czego szukacie?
– Prosze po prostu otworzyc szafke.
Abby spojrzala na straznikow, potem na przelozona pielegniarek. Patrzyli na nia z rosnaca podejrzliwoscia. Z nimi nie ma co walczyc – pomyslala. Jezeli odmowie, pomysla, ze cos tam ukrywam. Lepiej chyba ich poslucham, to jedyne wyjscie w tej wariackiej sytuacji.
Jeszcze raz siegnela do zamka i wybrala odpowiednie numery.
Parr podszedl blizej. Straznicy rowniez. Staneli tuz za nia, kiedy otwierala drzwiczki szafki.
Wewnatrz bylo jej zwykle ubranie, stetoskop, torebka, kosmetyczka w kwiaty z rzeczami, ktore przydawaly sie, kiedy miala nocne dyzury i dlugi bialy fartuch, ktory wkladala na obchody. Chcieli, zeby z nimi wspolpracowala, prosze bardzo. Otworzyla suwak kosmetyczki w kwiaty i pokazala wszystkim jej zawartosc. To bylo jak szkolna demonstracja intymnych przyborow toaletowych. Szczoteczka do zebow, tampony. Jeden ze straznikow zarumienil sie. Zapiela kosmetyczke i otworzyla torebke. Tutaj tez zadnych niespodzianek. Portfel, ksiazeczka czekowa, kluczyki do samochodu, jeszcze kilka tamponow. Straznicy czuli sie niezrecznie i troche glupio. Abby zaczynalo to bawic.
Wlozyla torebke z powrotem do szafki i zdjela bialy fartuch z wieszaka. W momencie, kiedy to robila, poczula, ze jest ciezszy. Siegnela do kieszeni i poczula jakis cylindryczny ksztalt o gladkiej powierzchni. Szklana fiolka. Wyciagnela ja i spojrzala na naklejke: „Morfina”. Fiolka byla prawie pusta.
– Doktor DiMatteo – powiedzial Parr – prosze mi to oddac. Spojrzala na niego zdumiona.
– Nie mam pojecia, skad sie to tutaj wzielo.
– Prosze dac mi te fiolke.
Byla zbyt zdziwiona i machinalnie po prostu podala mu ja.
– Nie wiem, w jaki sposob sie tutaj znalazla – powiedziala. – Nigdy wczesniej jej nie widzialam.
Parr wreczyl fiolke przelozonej. Potem odwrocil sie do straznikow.
– Prosze odeskortowac doktor DiMatteo do mego biura.
– To jakas kompletna bzdura – powiedzial Mark. – Ktos ja wrobil i wszyscy dokladnie zdaja sobie z tego sprawe.
– Nic mi o tym nie wiadomo – stwierdzil Parr.
– Przeciez to dalszy ciag tych samych przesladowan! Pozwy do sadu, krwawe wnetrznosci w jej samochodzie, a teraz to.
– To jest zupelnie co innego, doktorze Hodell. Tu chodzi o smierc pacjenta. – Parr spojrzal na Abby. – Doktor DiMatteo, dlaczego nie powie pani prawdy i nie ulatwi nam wyjasnienia tej sprawy?
Chcial, zeby sie do wszystkiego przyznala. Zeby po prostu przyznala sie do winy. Abby rozejrzala sie po siedzacych wokol stolu. Parr, Susan Casado, przelozona pielegniarek. Nie mogla sie tylko spojrzec na Marka. Bala sie, ze moze zobaczyc w jego oczach chocby cien watpliwosci.
– Juz powiedzialam, ze nic o tym nie wiem. Nie mam pojecia, jak ta morfina znalazla sie w mojej szafce. Nie wiem, jak zmarla Mary Allen.
– Pani podpisala jej akt zgonu – powiedzial Parr. – Dwa dni temu.
– To pielegniarki ja znalazly. Juz wtedy nie zyla.
– Czy pani byla wtedy na dyzurze?
– Tak.
– Przez cala noc byla pani w szpitalu.
– Oczywiscie. Przeciez na tym wlasnie polega dyzur.
– Tak wiec byla pani tutaj w noc, kiedy Mary Allen zmarla na skutek przedawkowania morfiny. A dzis znalezlismy to w pani szafce. – Postawil fiolke na stole, na srodku mahoniowego blatu. – Wydawanie tego objete jest kontrola. Sam fakt, ze fiolka znalazla sie w pani posiadaniu, jest juz wystarczajaco podejrzany.
Abby patrzyla z niedowierzaniem na Parra.
– Powiedzial pan przed chwila, ze Mary Allen zmarla wskutek przedawkowania morfiny. Skad o tym wiadomo?
– Zrobiono posmiertne badanie poziomu lekow. Byl duzo ponad norme.
– Podawano jej dawke znieczulajaca w celu usmierzenia bolu.
– Mam tutaj raport. Dostarczono go dzis rano. Cztery dziesiate miligrama na litr. Poziom dwoch dziesiatych uwaza sie za smiertelny.
– Czy moge na to spojrzec? – spytal Mark.
– Oczywiscie.
Mark szybko przejrzal wyniki z laboratorium.
– Po co ktokolwiek prosil o zrobienie badania poziomu morfiny? Przeciez pacjentka byla nieuleczalnie chora na raka.
– Takie badanie zostalo zlecone. Tyle powinniscie wiedziec.
– Chcialbym wiedziec o wiele wiecej.
Parr spojrzal na Susan Casado, ktora powiedziala:
– Byl powod, ktory kazal nam podejrzewac, ze nie byla to naturalna smierc.
– Jaki powod?
– To nie jest tematem tej rozmowy.
– Jaki powod? – powiedzial twardo Mark. Susan gwaltownie poprawila sie na krzesle.
– Jedna z krewnych pani Allen poprosila, zebysmy wszystko sprawdzili. Otrzymala jakis list sugerujacy, ze smierc pani Allen nastapila w podejrzanych okolicznosciach. Powiadomilismy oczywiscie doktora Wettiga i on zarzadzil sekcje zwlok.
Mark podal Abby kartke z wynikami badan laboratoryjnych. W rubryce „lekarz zlecajacy” rzeczywiscie byl podpis generala. Zarzadzil ilosciowe badanie poziomu lekow osiem godzin po smierci Mary Allen.
– Nie mialam z tym nic wspolnego – powiedziala Abby. – Nie wiem, jak dostala taka dawke morfiny. Moze laboratorium popelnilo blad, a moze to pielegniarka sie pomylila.
– Moge reczyc za moj personel – odezwala sie przelozona. – Scisle przestrzegamy zalecen przy podawaniu narkotykow i podlegamy dokladnej wewnetrznej kontroli w tym zakresie. Wszystkim o tym wiadomo. Nie moze byc mowy o jakimkolwiek bledzie pielegniarki.
– W takim razie z tego, co tu mowicie, wynika, ze pacjentce celowo podano zbyt duza dawke – stwierdzil Mark.
Po dlugiej chwili ciszy Parr powiedzial:
– Tak.
– To smieszne! Ja bylem tej nocy z Abby w dyzurce!
– Przez cala noc? – spytala Susan.
– Tak. To byly jej urodziny i my… – odchrzaknal i spojrzal na Abby. – Swietowalismy – zakonczyl Mark.
– Byl pan z nia przez caly czas?:- chcial wiedziec Parr.
Mark zawahal sie. On nie jest tego pewien – pomyslala Abby. Przeciez spal wtedy, kiedy zadzwonil telefon. Nawet sie nie obudzil, kiedy o trzeciej nad ranem wyszla stwierdzic zgon pani Allen, ani wtedy, kiedy wyszla po raz drugi okolo czwartej, zeby podlaczyc kroplowke jednemu z pacjentow. Mial zamiar dla niej sklamac, ale ona zdawala sobie sprawe, ze to nie moglo sie powiesc. Mark nie mial pojecia, co robila tamtej nocy. Parr za to dowiedzial sie juz wszystkiego od pielegniarek. Poza tym byly jeszcze wszystkie zapiski i zalecenia, ktore wydala tamtej nocy, przy kazdym z nich podana byla godzina.
– Mark byl ze mna w dyzurce – wyjasnila. – Ale spal prawie przez caly czas. – Spojrzala na niego. Musza trzymac sie prawdy. Tylko to moze mnie uratowac.
– A pani, doktor DiMatteo? – spytal Parr. – Czy pani rowniez przez caly czas byla w dyzurce?
– Kilkakrotnie wzywano mnie na rozne oddzialy. Pan zreszta juz o tym wie, prawda?
Parr skinal glowa.
– Skoro dla was jest oczywiste, ze zrobila to Abby – wtracil sie Mark. – To moze powiecie mi, dlaczego mialaby to zrobic? Dlaczego zabilaby wlasna pacjentke?
– Nie jest to tajemnica, ze doktor DiMatteo popiera eutanazje – stwierdzila Susan Casado.
Abby spojrzala na nia zaskoczona.
– Co takiego?
– Rozmawialismy z pielegniarkami. Raz slyszano, jak doktor DiMatteo powiedziala – Susan przerzucila kilka stron sluzbowego notatnika. – Cytuje, jezeli morfina ma jej to ulatwic, wlasnie to powinno sie jej podawac. Nawet jezeli przez to koniec nadejdzie troche wczesniej”. Koniec cytatu. – Susan spojrzala na Abby. – Powiedziala to pani, prawda?
– To nie ma nic wspolnego z eutanazja! Mowilam o kontrolowanej dawce morfiny w zaleznosci od bolu! O odejmowaniu pacjentce cierpienia.
– A wiec wypowiedziala pani takie slowa?
– Moze i tak! Nie pamietam.
– Potem byla ta historia z siostrzenica pani Allen, Brenda Hainey. Wiele pielegniarek bylo swiadkami zajscia, podobnie jak obecna tu pani Speer. – Susan skinela glowa w kierunku przelozonej, po czym znowu zajrzala do notesu: – To byla klotnia. Brenda Hainey uwazala, ze jej ciotka dostaje za duzo morfiny. Doktor DiMatteo nie zgodzila sie z tym. Doszlo nawet do tego, ze nawyzywala goscia.
Temu Abby nie mogla zaprzeczyc. Rzeczywiscie doszlo do spiecia miedzy nia i Brenda. Rzeczywiscie uzyla slow, jakich nie powinna byla uzyc. Teraz miala wrazenie, ze wszystko sie na nia wali i obraca przeciwko niej. Zaczela miec trudnosci z oddychaniem. Z przerazenia nie mogla sie poruszyc.
– Ona twierdzi, ze nic o tym nie wie – powiedzial Parr.
– Nie dziwi mnie to – odparl Wettig. – Rzeczywiscie nie ma pani o tym pojecia, prawda doktor DiMatteo?
Abby spojrzala w oczy generala. Nie latwo bylo patrzec w te zimne niebieskie oczy. Bylo w nich zbyt wiele sily, od ktorej zalezala jej przyszlosc. Teraz jednak patrzyla prosto, bo nie miala nic do ukrycia.
– Nie zabilam mojej pacjentki – powiedziala. – Przysiegam.
– Domyslalem sie, ze pani to powie. – Wettig siegnal do kieszeni swego laboratoryjnego fartucha i wyciagnal stamtad klodke z zamkiem cyfrowym. Polozyl ja na stole z glosnym stukiem.
– Co to jest? – spytal Parr.
– To zamkniecie od szafki doktor DiMatteo. W ciagu ostatniej pol godziny stalem sie czyms w rodzaju eksperta w dziedzinie zamkow z kombinacjami cyfrowymi. Wezwalem slusarza. Powiedzial, ze to model sprezynowy, bardzo latwo mozna sobie z nim poradzic. Wystarczy jedno mocniejsze szarpniecie i prosze bardzo. Poza tym z tylu jest kod. Jakikolwiek slusarz moze uzyc tego kodu w celu otrzymania kombinacji.
Parr spojrzal na zamkniecie, a potem wzruszyl lekcewazaco ramionami.
– To niczego nie dowodzi. W dalszym ciagu mamy niezywa pacjentke!
– I to – wskazal fiolke po morfinie.
– Co sie z wami dzieje? – powiedzial Mark. – Czy naprawde nie widzicie, co tu jest grane? Anonimowy list. Morfina schowana w jej szafce. Ktos probuje ja wrobic, to jasne.
– W jakim celu? – spytala Susan.
– Zeby ja skompromitowac. Zeby zostala zwolniona z pracy. Parr parsknal.
– Sugeruje pan, ze ktos celowo zamordowal pacjentke, zeby zrujnowac kariere doktor DiMatteo?
Mark chcial cos powiedziec, ale powstrzymal sie. To byla absurdalna teoria, wszyscy zdawali sobie z tego sprawe.
– Musi pan przyznac, doktorze Hodell, ze w tym przypadku teoria, ze wszystko zostalo ukartowane rozmyslnie to zbyt absurdalne wnioski – stwierdzila Susan.
– Nie tak absurdalne, jak to, co mi sie przytrafilo – powiedziala Abby. – Pomyslcie tylko o tym, co Wiktor Voss zrobil dotychczas. Musi byc szalony. Napadl na mnie na oddziale chirurgii. Podrzucil wnetrznosci do mego samochodu, tylko ktos chory psychicznie moglby wymyslic cos podobnego. Pozniej otrzymalam dwa pozwy. A to dopiero poczatek.
Obecni na sali milczeli przez chwile, Susan spojrzala na Parra.
– Czy ona jeszcze nie wie?
– Najwidoczniej nie.
– Nie wie czego? – spytala Abby.
– Zadzwoniono do nas z firmy Hawkes, Craig i Sussman tuz po lunchu – powiedziala Susan. – Pozwy przeciwko pani zostaly wycofane, obydwa.
Abby gwaltownie opadla na oparcie krzesla.
– Nie rozumiem – wyszeptala. – Co on wyprawia? Co ten przeklety Voss zamierza?
– Jezeli Wiktor Voss rzeczywiscie probowal pania zastraszyc, to najwyrazniej z tego zrezygnowal. Obecna sprawa nie ma z nim nic wspolnego.
– To jakie inne wytlumaczenie proponujecie – spytal Mark.
– Prosze przyjrzec sie dowodom – Susan wskazala na fiolke.
– Nie ma swiadkow, nic nie laczy tej akurat fiolki ze smiercia pacjentki.
– Niemniej jednak sadze, ze nam wszystkim przychodza do glowy te same wnioski.
Cisza wydawala sie nie do zniesienia. Abby widziala, ze nikt na nia nie patrzy, nawet Mark.
W koncu odezwal sie Wettig.
– Co pan proponuje, panie Parr? Chce pan zadzwonic na policje? Zamienic to zamieszanie w cyrk dla dziennikarzy?
Parr zawahal sie.
– To byloby chyba troche przedwczesne…
– Albo trzyma sie pan wysuwanych oskarzen, albo je pan wycofuje. Jakiekolwiek inne postepowanie byloby nie w porzadku wobec doktor DiMatteo.
– Generale, lepiej chyba nie mieszac w to policji – powiedzial Mark.
– Jezeli wy wszyscy chcecie uwazac to za morderstwo, to policja powinna zostac powiadomiona – powiedzial Wettig. – Mozecie od razu zadzwonic po kilku reporterow, niech rzecznicy prasowi szpitala troche popracuja. Nie zaszkodzi im nieco emocji. Wszystko musi zostac przedstawione jasno i otwarcie. To jest najlepsza polityka. – Spojrzal prosto na Parra. – Oczywiscie jezeli zamierzacie nazywac to morderstwem. – Bylo to odwazne postawienie sprawy. Wobec takich argumentow to Parr musial sie wycofac. Odchrzaknal i zwrocil sie do Susan. – Nie jestesmy co do tego zupelnie pewni.
– Lepiej, zebyscie byli pewni czy jest to morderstwo, czy nie powiedzial Wettig. – Musicie byc, do cholery, tego pewni, zanim zadzwonicie po policje.
– Ciagle jeszcze sprawa jest badana – stwierdzila Susan. – Musimy przesluchac kilka innych pielegniarek z oddzialu. Upewnic sie, ze niczego nie przeoczylismy.
– Zrobcie to – powiedzial Wettig.
Znowu zapadla cisza. Nikt nie patrzyl na Abby. Tak jakby nagle stala sie powietrzem. Wszyscy wydawali sie lekko zdumieni, kiedy Abby odezwala sie. Ledwie rozpoznawala wlasny glos, brzmial obco, byl cichy i spokojny.
– Chcialabym juz wrocic do moich pacjentow. Jezeli moge – powiedziala.
Wettig przytaknal.
– Prosze bardzo.
– Chwila – wtracil sie Parr. – Ona nie moze wrocic do swoich obowiazkow.
– Niczego pan nie udowodnil – powiedziala Abby, wstajac z krzesla. – General ma racje. Albo wysuwa pan przeciwko mnie jakies oskarzenia, albo z nich pan rezygnuje.
– Mamy jeden zarzut, ktorego nie mozna zakwestionowac – przerwala Susan. – Nielegalne posiadanie srodkow znajdujacych sie pod scisla kontrola. Nie wiemy, skad pani wziela morfine, ale sam fakt, ze miala ja pani w szafce, jest wystarczajaco powaznym zarzutem. – Spojrzala na Parra. – Nie mamy wyboru. Prawdopodobienstwo poniesienia odpowiedzialnosci jest bardzo wysokie. Jezeli cos sie stanie ktoremus z pani pacjentow i ludzie dowiedza sie, ze wiedzielismy o tej morfinie, bedziemy skonczeni. – Odwrocila sie do Wettiga. – Podobnie jak reputacja programu stazu w Bayside, generale.
Ostrzezenie Susan odnioslo zamierzony skutek. Odpowiedzialnosc byla sprawa, ktora dotyczyla wszystkich. Wettig, podobnie jak wszyscy inni lekarze, nie cierpial prawnikow i pozwow. Tym razem nie zamierzal sie sprzeciwiac.
– Co to znaczy? – spytala Abby. – Czy jestem zwolniona?
Parr wstal z miejsca, oznaczalo to, ze spotkanie dobieglo konca, decyzja zostala podjeta.
– Doktor DiMatteo, jest pani zawieszona w czynnosciach lekarza do odwolania. Nie ma pani prawa wstepu na oddzialy. Nie moze pani rowniez zblizac sie do pacjentow. Czy pani to rozumie?
Rozumiala. Doskonale rozumiala.