178056.fb2
Jakowowi juz od lat nie snila sie matka. Przez kilka ostatnich miesiecy bardzo rzadko o niej myslal. Dlatego byl zdumiony, kiedy trzynastego dnia morskiej podrozy obudzil sie z tak zywym wrazeniem jej bliskosci, jakby dopiero co tu byla. Ostatnim zapamietanym obrazem blednacego snu byl jej usmiech. Kosmyk jasnych wlosow wil sie wzdluz policzka, zielone oczy patrzyly przez niego na cos, co znajdowalo sie za nim, jakby byl nierzeczywisty, bezcielesny. Od razu rozpoznal ja, wiedzial ze to na pewno jest matka. Przez cale lata bardzo staral sie przypomniec sobie jej twarz, ale zawsze pozostawala jak za mgla. Jakow nie mial zdjec ani zadnych pamiatek, ale w jakis cudowny sposob nosil obraz jej twarzy w sobie, przechowywany jak ziarno swych mysli. Zeszlej nocy ziarno wreszcie zakielkowalo. Zobaczyl ja, byla bardzo piekna.
Tego popoludnia powierzchnia morza stala sie gladka jak lustro, a niebo pociemnialo, przybierajac taka sama szara barwe, jak woda. Jakow stal na pokladzie i patrzyl w dal. Nie potrafilby powiedziec, gdzie konczylo sie morze, a zaczynalo niebo. Byli w ogromnym szarym akwarium. Slyszal, jak kucharz mowil, ze pogoda miala sie wkrotce pogorszyc i ze nastepnego dnia nikt nie bedzie mogl utrzymac w zoladku wiecej niz odrobine chleba i zupy. Dzis jednak morze bylo bardzo spokojne, ciezkie powietrze mialo posmak deszczu. Jakowowi w koncu udalo sie wyciagnac Aleksieja z jego koi i zabrac na wyprawe po statku.
Pierwszym miejscem, do ktorego Jakow zabral przyjaciela, byla maszynownia. Przez chwile lazili po ciemnym pomieszczeniu, dopoki Aleksiej nie zaczal narzekac, ze od zapachu paliwa robi mu sie niedobrze. Aleksiej mial zoladek niemowlecia, ciagle wymiotowal. Jakow zabral go na mostek, ale tego dnia kapitan byl zbyt zajety, zeby z nimi porozmawiac. Tak samo nawigator. Jakow nie mogl nawet pochwalic sie swoja uprzywilejowana pozycja stalego bywalca.
Poszli razem do kuchni. Kucharz byl w kiepskim humorze i nie zaproponowal im nawet kawalka chleba. Musial przygotowywac posilek dla pasazerow z rufy, ktorych nigdy jeszcze nie widzial. Narzekal, ze byli strasznie wymagajacy. Kosztowalo go to zbyt wiele uwagi i energii. Przez caly czas mruczal pod nosem, stawiajac na tacy dwa kieliszki i butelke wina i umieszczajac to wszystko w windzie. Przyciskal guzik i wysylal na w gore, do prywatnych kwater. Potem odwrocil sie do kuchenki, na ktorej skwierczala patelnia i parowaly potrawy w garnkach. Uniosl pokrywke jednego z nich, skad wydostal sie smakowity zapach masla i cebuli. Potrawe zamieszal drewniana lyzka.
– Cebula musi dusic sie powoli – powiedzial. – Dzieki temu staje sie slodziutka jak mleko. Zeby dobrze gotowac trzeba miec cierpliwosc, ale kto w dzisiejszych czasach ma cierpliwosc. Kazdy chce miec wszystko natychmiast. Najlepiej wsadzic jedzenie do kuchenki mikrofalowej. Rownie dobrze mozna by jesc jakas stara skore. – Przykryl garnek z powrotem i podniosl pokrywke patelni. Smazylo sie na niej szesc malenkich ptakow, kazdy z nich nie wiekszy niz drobna piastka. – Jak kawaleczki nieba – powiedzial.
– To sa najmniejsze kurczaki, jakie kiedykolwiek widzialem – zdziwil sie Aleksiej.
Kucharz zasmial sie.
– To przepiorki, gluptasie.
– Dlaczego my nie jemy nigdy przepiorek?
– Bo wy nie mieszkacie w kabinie na rufie. – Kucharz ulozyl parujace mieso na tacy i przysypal je posiekana pietruszka. Potem cofnal sie o krok i podziwial swoje dzielo. Mial czerwona i spocona twarz. – Na to nie powinni narzekac – powiedzial i wsunal tace do windy, ktora wrocila do kuchni juz pusta.
– Jestem glodny – powiedzial Jakow.
– Ty zawsze jestes glodny. Idz ukroj sobie kromke chleba. Jest troche czerstwy, ale mozesz zrobic sobie tost.
Chlopcy zaczeli przetrzasac szuflady w poszukiwaniu noza do chleba. Kucharz mowil prawde, bochenek byl czerstwy. Jakow przytrzymal chleb kikutem lewego ramienia, odkroil dwie kromki i zabral je do tostera.
– Patrz, jak brudzisz moja podloge! – jeknal kucharz. – Wszedzie okruchy. Pozbieraj to wszystko.
– Ty je pozbieraj – powiedzial Jakow do Aleksieja.
– To ty je porozrzucales, nie ja.
– Ja robie tosty.
– Ale to nie ja nakruszylem.
– Dobra. W takim razie twoj kawalek wyrzuce.
– Nie kloccie sie, macie tu posprzatac! – ryknal kucharz.
Aleksiej natychmiast zaczal zbierac okruszki. Jakow wsunal pierwsza kromke do tostera. Mala szara kulka nagle wypadla z jakiegos otworu i zeskoczyla na podloge.
– Mysz! – krzyknal Aleksiej. – Tutaj jest mysz!
Kulka czmychnela spod stop Aleksieja, popedzila w kierunku Jakowa, a potem skrecila do kucharza, ktory walnal w nia pokrywka od garnka. Mysz wyladowala na nodze Aleksieja i zaczela sie po nim wspinac. Chlopiec wrzasnal z przerazenia i mysz sama przestraszona zawrocila. Spadla na podloge i zniknela pod jedna z szafek.
Na kuchni cos sie zaczelo przypalac. Kucharz klnac zeskrobywal przypalona cebule z dna garnka. Tak delikatnie zeszklil ja na masle i wszystko na nic.
– Jedna mysz w mojej kuchni! I wszystko zmarnowane. Musze zaczynac od poczatku. Przekleta mysz.
– Byla w tosterze – powiedzial Jakow. Nagle, kiedy wyobrazil sobie, ze mysz siedziala tam w srodku, poczul, ze robi mu sie niedobrze.
– Na pewno zostawila swoje odchody – zauwazyl kucharz. – Przekleta mysz.
Jakow ostroznie zajrzal do tostera. Myszy juz tam nie bylo, zostalo za to mnostwo podejrzanych brazowych grudek.
Przesunal toster w kierunku zlewu, zeby to z niego wysypac.
– Zglupiales czy co? Co ty robisz? – krzyknal kucharz.
– Chce wyczyscic toster.
– Przeciez w zlewie jest woda! Popatrz, toster jest ciagle wlaczony do kontaktu. Jezeli teraz dotkniesz wody, to juz po tobie. Czy nikt ci nigdy o tym nie mowil?
– Wuj Misza nie mial tostera.
– Tak jest nie tylko z tosterami. To samo dotyczy wszystkiego, co wlacza sie do pradu. Jestes tak samo glupi, jak wszyscy pozostali. – Zamachal rekami, wyganiajac ich z kuchni. – Idzcie, wynoscie sie stad obaj. Same klopoty z wami.
– Ale ja jestem glodny – powiedzial Jakow.
– Zaczekasz na kolacje, tak jak wszyscy pozostali. – Kucharz wrzucil swiezy kawalek masla do rondla. Patrzac na Jakowa, warknal: – Idzcie juz! – Chlopcy wyszli.
Przez pewien czas bawili sie na pokladzie, ale zrobilo sie chlodno. Znowu sprobowali szczescia na mostku, skad rowniez zostali wyrzuceni. Zaczeli sie nudzic. W koncu dostali sie do miejsca, w ktorym, jak mowil Jakow, nikomu nie mogli przeszkadzac i gdzie nikt nie przeszkodzi im. To byla jego kryjowka, postanowil pokazac ja Aleksiejowi pod warunkiem, ze ten nie bedzie zachowywal sie jak beksa. To miejsce odkryl trzeciego dnia podrozy podczas wedrowek po statku, kiedy zwrocil uwage na zamkniete drzwi w korytarzu maszynowni. Otworzyl je i okazalo sie, ze prowadza do klatki schodowej. Byla to jego czarowna kraina. Szyb wznosil sie trzy poziomy w gore. Schody piely sie spirala na drugi poziom, do stalowego podestu, ktory klekotal straszliwie, kiedy sie po nim skakalo. Niebieskie drzwi prowadzace w kierunku rufy byly zawsze zamkniete. Jakow juz nawet nie mial ochoty probowac, czy moze tym razem ktos nie zostawil je otwarte.
Chlopcy wspieli sie na najwyzszy poziom. Tam, na duzej wysokosci, latwo bylo przestraszyc Aleksieja kilkoma podskokami.
– Przestan! – krzyczal Aleksiej. – Przez ciebie to sie rusza!
– To przejazdzka po Cudownej Krainie. Nie podoba ci sie?
– Nie mam ochoty na takie przejazdzki!
– Ty nigdy na nic nie masz ochoty. – Jakow nie przestawal podskakiwac, trzesly sie cale schodki. Aleksiej byl o krok od histerii. Jedna reka chwycil sie poreczy, druga przyciskal do siebie Szu-Szu.
– Chce juz wracac na dol – jeczal.
– No dobra.
Schodzenie po schodach robilo wielki halas, ktory Jakow uwazal za wspanialy. Przez chwile bawili sie pod stopniami. Aleksiej znalazl kawalek starej liny i jeden jej koniec przywiazal do barierki. Hustal sie na niej jak malpka. Ale nie bylo to zbyt emocjonujace. Lina byla za nisko nad podloga.
Jakow pokazal przyjacielowi pusta skrzynie, wcisnieta w kat pod schodami, ktora kiedys znalazl. Wczolgali sie obaj do srodka i siedzieli przez jakis czas wsrod odglosow pracy silnikow dochodzacych z maszynowni. Mieli wrazenie, ze tu jest blizej morza, ciemnej, wielkiej kolyski, ktora kiwala kadlubem statku.
– To jest moja kryjowka – powiedzial Jakow. – Nie mozesz nikomu jej zdradzic. Przyrzeknij, ze nikomu nie powiesz.
– Dlaczego mialbym komus mowic? To ohydne miejsce. Zimno tu i mokro. I zaloze sie, ze gdzies tam sa myszy. Pewnie teraz lezymy w mysim gownie.
– Tutaj nie ma zadnego mysiego gowna.
– Skad wiesz? Przeciez nic nie widzisz.
– Jak ci sie nie podoba, to mozesz sie wynosic. No juz. – Jakow kopnal kolege, zamiatajac przy okazji troche wiorow. Glupi Aleksiej. Po co Jakow w ogole go tutaj zabral. Ktos, kto wszedzie nosi ze soba wypchanego psa, na pewno nie umie cieszyc sie z przygod. – No idz sobie! Z toba to zadna zabawa.
– Nie wiem, ktoredy mam wrocic.
– I sadzisz, ze ci pokaze droge?
– Ty mnie tu przyprowadziles. Musisz mnie zaprowadzic z powrotem.
– Wcale nie musze.
– Zaprowadz mnie, albo powiem wszystkim o twojej glupiej kryjowce. Obrzydliwej kryjowce, pelnej mysich kup. – Aleksiej wygramolil sie ze skrzyni sypiac trocinami w twarz Jakowa. – Lepiej zaprowadz mnie z powrotem, albo…
– Zamknij sie – powiedzial Jakow. Chwycil Aleksieja za koszule i pociagnal go z powrotem. Obaj chlopcy upadli w trociny.
– Ty idioto! – krzyknal Aleksiej.
– Posluchaj, posluchaj!
– Co?
Gdzies ponad nimi najpierw skrzypnely, a potem zatrzasnely sie drzwi. Czyjes kroki zwielokrotnione echem zadudnily po metalowych stopniach.
Jakow podczolgal sie do otworu i wyjrzal na zewnatrz. Ktos pukal do niebieskich drzwi. Chwile pozniej otworzono je. Jakow zdazyl dostrzec jasne wlosy kobiety, ktora natychmiast zniknela w pomieszczeniu.
Jakow wycofal sie z powrotem do skrzyni.
– To tylko Nadia.
– Czy jeszcze jest tam?
– Nie, weszla przez te niebieskie drzwi.
– Co tam jest?
– Nie wiem.
– A mowiles, ze jestes wielkim badaczem.
– Ty na pewno jestes wielkim glupkiem. – Jakow jeszcze raz chcial kopnac Aleksieja, ale udalo mu sie tylko wzbic w powietrze troche trocin. – Tamte drzwi sa zawsze zamkniete. Ktos musi tam mieszkac.
– Skad wiesz?
– Bo Nadia zapukala i ktos wpuscil ja do srodka.
Aleksiej glebiej wcisnal sie w skrzynie, zmienil zdanie, nie chcial teraz wychodzic stad tak natychmiast.
– To na pewno ci od przepiorek – szepnal.
Jakow przypomnial sobie tace z winem i dwoma kieliszkami, cebule duszona na masle i szesc malych ptaszkow polanych sosem. Jego zoladek dal znac o sobie.
– Posluchaj – powiedzial. – Potrafie wydawac okropne dzwieki z brzucha. – Wciagnal, a potem szybko wypial brzuch. Symfonia bulgotania i burczenia byla rzeczywiscie imponujaca.
Ale Aleksiej powiedzial tylko:
– To obrzydliwe.
– Dla ciebie wszystko jest obrzydliwe. Co z toba?
– Nie lubie ohydnych rzeczy.
– Kiedys je lubiles.
– Ale juz nie lubie.
– To pewnie przez Nadie. Przez nia zrobil sie z ciebie straszny mieczak. Zakochales sie w niej, czy co?
– Nieprawda.
– Tak, tak.
– Wcale nie! – Aleksiej rzucil w Jakowa garsc trocin, trafiajac prosto w twarz. Obaj chlopcy rzucili sie na siebie i zaczeli szamotac. Nie bylo tu zbyt wiele miejsca, wiec nie mogli zrobic sobie krzywdy. Potem Aleksiejowi zapodzial sie Szu-Szu gdzies w trocinach, wiec zaczal grzebac dookola, a Jakow byl juz znudzony ta cala sprzeczka.
Przez chwile chlopcy odpoczywali. Aleksiej znalazl Szu-Szu i mocno przytulal go do siebie, a Jakow probowal wydobyc ze swego zoladka jeszcze bardziej okropne dzwieki. Po chwili i to mu sie znudzilo. Lezeli wiec tak zmeczeni i znudzeni, a miarowy dzwiek silnikow dzialal na nich usypiajaco podobnie jak kolysanie morza.
Nagle Aleksiej powiedzial:
– Nie jestem w niej zakochany.
– A co mnie obchodzi.
– Ale inni chlopcy ja lubia. Slyszales, jak o niej mowia? – Aleksiej przerwal na chwile, a potem dodal. – Podoba mi sie jej zapach. Kobiety pachna inaczej. Tak miekko.
– Zapach nie moze byc miekki.
– Moze. Wlasnie tak pachnie kobieta, czujesz ten zapach i wiesz, ze gdybys ja dotknal bylaby miekka. – Aleksiej poglaskal Szu-Szu. Jakow slyszal, jak jego reka drapie zniszczony material.
– Moja mama tak pachniala – powiedzial Aleksiej.
Jakow przypomnial sobie swoj sen. Mama, jej usmiech, kosmyk jasnych wlosow przy policzku. Tak, Aleksiej mial racje. We snie jego matka rzeczywiscie pachniala miekko.
– Mozesz mi nie wierzyc – tlumaczyl sie Aleksiej – ale ja pamietam ciagle jeszcze niektore rzeczy o niej.
Jakow wyciagnal sie, dotykajac stopami sciany skrzyni. Czy ja uroslem? – zastanawial sie.
– Czy ty nie myslisz o swojej matce? – zapytal Aleksiej.
– Nie.
– Pewnie i tak jej nie pamietasz.
– Pamietam, ze byla piekna. Miala zielone oczy.
– Skad mialbys to wiedziec? Wujek Misza mowil, ze byles jeszcze niemowlakiem, kiedy ona odeszla.
– Mialem cztery lata. Nie bylem niemowlakiem.
– Ja mialem szesc, kiedy odeszla moja mama i prawie nic nie pamietam.
– Ja pamietam, ze moja miala zielone oczy.
– Moze miala i co z tego?
Odglos zamykanych drzwi sprawil, ze obaj umilkli. Jakow podsunal sie do otworu skrzyni i spojrzal w gore. To znowu byla Nadia. Wlasnie wyszla niebieskimi drzwiami i schodzila po stopniach. Poszla w kierunku przedniego luku.
– Nie lubie jej – powiedzial Jakow.
– A ja tak. Chcialbym zeby byla moja mama.
– Ale ona nie lubi dzieci.
– Wujkowi Miszy powiedziala, ze poswieca nam swoje zycie.
– Wierzysz w to?
– Dlaczego mialaby klamac?
Jakow staral sie wymyslic jakas odpowiedz, ale nic mu nie przychodzilo do glowy. Zreszta nawet gdyby cos wymyslil i tak Aleksiej by mu nie uwierzyl. Glupi Aleksiej. Wszyscy byli glupi. Nadia oglupila wszystkich jedenastu chlopcow i kazdy byl w niej zakochany. Walczyli ze soba o to, kto bedzie siedzial przy niej podczas kolacji. Gapili sie na nia, przymilali sie do niej jak szczeniaki! W nocy przed zasnieciem rozmawiali tylko o Nadii. Co lubi, co zjadla na lunch, o wszystkim, co jej dotyczylo, ile mogla miec lat, albo jaka bielizne nosila pod swoimi szarymi sukienkami. Zastanawiali sie, czy Gregor, ktorego nie lubili, byl jej kochankiem i jednoglosnie zdecydowali, ze to niemozliwe. Starsi chlopcy wyjasniali mlodszym wszystkie szczegoly o anatomii kobiety, po co sa tampony, jak i gdzie sie je wklada. Im wiecej dowiadywali sie o swiecie doroslych, tym bardziej roslo ich zainteresowanie i fascynacja Nadia.
Jakow rowniez byl nia w pewien sposob zafascynowany, ale nie tak, zeby byl w niej zakochany. On sie jej bal. A wszystko przez badanie krwi.
W czwartym dniu podrozy, kiedy inni chlopcy albo wymiotowali, albo jeczeli na kojach, Gregor i Nadia chodzili z taca, na ktorej lezaly igly i strzykawki. Poczujesz tylko male uklucie – mowili – pobierzemy troche krwi, zeby potwierdzic, ze jestes zdrowy – podchodzili tak do kazdego chlopca, a szklane probowki pobrzekiwaly na tacy. Sama Nadia wygladala kiepsko z widocznymi oznakami morskiej choroby. Krew pobieral Gregor. Najpierw pytal o imie, a potem zakladal na reke plastikowa opaske z numerem. Nastepnie mocno zaciskal gruba gume wokol przedramienia, zeby zyly staly sie bardziej widoczne. Niektorzy chlopcy plakali, Nadia wtedy trzymala im rece i pocieszala, podczas gdy Gregor szybko pobieral krew.
Jakow byl jedynym pacjentem, ktorego Nadia nie mogla uspokoic. Nawet starala sie, ale nie potrafila namowic go, zeby siedzial spokojnie. Nie zyczyl sobie, zeby wkluwano mu jakas igle w ramie i ze zloscia kopnal Gregora. Wtedy Nadia pokazala, co potrafi. Juz nie byla mila kobieta. Jedyna reke Jakowa przycisnela do lozka i zelaznym usciskiem wykrecila mu ramie. Kiedy Gregor pobieral krew, Nadia nie spuszczala wzroku z Jakowa, przemawiajac do niego spokojnie, nawet dosc slodko. Do wszystkich pozostalych dochodzily tylko slowa pociechy Nadii. Jakow patrzyl w jej blade oczy i widzial cos zupelnie innego. Kiedy bylo juz po wszystkim, ze zloscia zerwal swoja plastikowa opaske, a Aleksiej poslusznie nosil swoja. Numer 307. Swiadectwo tego, ze byl zdrowy.
Teraz schowany w kryjowce Jakowa, Aleksiej spytal.
– Myslisz, ze ona ma wlasne dzieci? Jakow wzruszyl ramionami.
– Mam nadzieje, ze nie – powiedzial i podczolgal sie do otworu skrzyni. Jeszcze raz spojrzal w gore, na puste teraz schody pnace sie w gore jak waz. Niebieskie drzwi byly zamkniete.
Otrzepujac ubranie z trocin, wygramolil sie z kryjowki.
– Jestem glodny – powiedzial.
Tak jak przewidywal kucharz, po szarym, przygnebiajacym popoludniu pogoda pogorszyla sie jeszcze bardziej. Sztorm nie byl bardzo silny, ale wygonil wszystkich pasazerow do ich kabin. Aleksiej nawet nie pomyslal, zeby wyjsc ze swej koi. Zadne cuda swiata nie moglyby go przekonac, zeby stamtad wyszedl. Na zewnatrz bylo mokro i zimno, poklad kolysal sie, a on nie znosil bladzic po mrocznych i wilgotnych katach, ktore tak fascynowaly Jakowa. Aleksiej najlepiej czul sie w swoim lozku. Lubil, kiedy cieply koc otulal mu ramiona, podobalo mu sie, ze gdy bedzie mial ochote, moze powiercic sie i poczuc na twarzy cieple powietrze wydobywajace sie spod przykrycia, lubil tez czuc bliskosc i zapach Szu-Szu lezacego obok niego na poduszce.
Przez caly ranek Jakow probowal wyciagnac Aleksieja z koi, skusic go na kolejna wyprawe w kraine cudow. W koncu zrezygnowal i poszedl sam. Wracal raz czy dwa razy, aby sprawdzic, czy Aleksiej przypadkiem nie zmienil zdania, ale ten przespal cale popoludnie i wieczor.
Noca Jakow przebudzil sie. Od razu poczul, ze cos jest inaczej. Poczatkowo nie mogl zorientowac sie, co to bylo. Moze po prostu tylko sztorm przeszedl? Kolysanie zmniejszylo sie znacznie. Potem zdal sobie sprawe, ze nie pracowaly silniki. Nieustajacy dotad rumor przeszedl w przytlumiony zaledwie szmer. Wstal i podszedl do Aleksieja.
– Zbudz sie – szepnal i potrzasnal go za ramie.
– Idz sobie.
– Posluchaj. Przestalismy plynac.
– No i co z tego.
– Ide zobaczyc, co sie dzieje. Idziesz ze mna?
– Ja spie.
– Spales przez caly dzien i cala noc. Nie chcesz zobaczyc ladu? Na pewno jestesmy juz blisko. Po co statek mialby sie zatrzymywac posrodku oceanu? – Jakow pochylil sie nad Aleksiejem, zachecajac go szeptem. – Chodz! Moze zobaczymy Ameryke. Przegapisz to, jezeli ze mna nie pojdziesz.
Aleksiej westchnal i przez chwile nie byl pewien, co chce robic. Jakow probowal go przekupic.
– Mam jeszcze ziemniaka z kolacji – powiedzial. – Dam ci go, jezeli pojdziesz ze mna na gore. – Aleksiej poprzedniego dnia przegapil i kolacje, i obiad. Propozycja Jakowa byla dla niego bardzo kuszaca. – No dobrze. – Aleksiej usiadl i zaczal sznurowac buty. – Gdzie jest ten ziemniak?
– Najpierw pojdziemy na gore.
– Jestes glupi, Jakow.
Przeszli na palcach obok koi, w ktorych spali inni chlopcy i po schodach wyszli na poklad. Na zewnatrz wial lekki wiatr. Patrzyli ponad relingiem, starajac sie dojrzec swiatla miasta, ale na horyzoncie nie bylo nic procz gwiazd.
– Nic nie widze – powiedzial Aleksiej. – Teraz daj mi tego ziemniaka. Jakow wyciagnal swoj skarb z kieszeni. Aleksiej przykucnal i lapczywie zjadl zimnego ziemniaka jak wyglodnialy zwierzak.
Jakow spojrzal w kierunku mostka. Widzial zielonkawy blask ekranu radaru za oknem i sylwetke mezczyzny. To byl nawigator. Ten to wszystko widzi z tamtej wysokosci – pomyslal Jakow. Aleksiej skonczyl i wstal.
– Wracam do lozka – powiedzial.
– Mozemy poszukac jeszcze troche jedzenia w kuchni.
– Nie chce znalezc tam jeszcze jednej myszy. – Aleksiej ruszyl w kierunku swojej kabiny. – Poza tym jest mi zimno.
– A mnie nie jest zimno.
– To mozesz tu sobie zostac.
Wlasnie dochodzili do schodkow, kiedy uslyszeli glosny warkot. Nagle na pokladzie rozblysly swiatla. Chlopcy zamarli w bezruchu oslepieni lampami.
Jakow schwycil Aleksieja za reke i pociagnal pod schodki prowadzace na mostek kapitanski. Przykucneli i zdumieni przygladali sie temu, co dzialo sie na pokladzie. Slyszeli jakies glosy, i widzieli, jak dwaj mezczyzni podeszli w bialych fartuchach do jakiejs pokrywy, ktora ze zgrzytem zostala podniesiona. Pod nia niebieskie swiatlo tkwilo w kregu innych lamp jak zrenica oka.
– Piekielni mechanicy – powiedzial jeden mezczyzna. – Nigdy nie uda im sie tego naprawic. – Wtem w gorze dal sie slyszec potezny warkot. Wszyscy na pokladzie spojrzeli w niebo, w kierunku zblizajacego sie helikoptera.
Warkot stawal sie coraz glosniejszy. Jakow zauwazyl, ze mezczyzni cofneli sie od reflektorow. Halas zaklocal cisze. Aleksiej zakryl uszy i jeszcze bardziej schowal sie w cieniu. Jakow za to z wielka uwaga przygladal sie, jak helikopter powoli osiadl na pokladzie.
Pojawil sie znowu mezczyzna w fartuchu. Podbiegl lekko przygarbiony i otworzyl drzwi kabiny helikoptera. Jakow nie mogl dojrzec, co bylo w srodku. Wyszedl z cienia w kierunku pokladu. W kabinie smiglowca dostrzegl pilota i pasazera – mezczyzne.
– Hej! – nagle krzyknal ktos ponad nim. – Hej, chlopcze!
Jakow spojrzal w gore i zobaczyl, ze nawigator na mostku patrzyl prosto na niego.
– Co ty tam robisz? Chodz tutaj natychmiast, zanim cos ci sie stanie! No juz! Czlowiek w fartuchu rowniez zauwazyl chlopcow i zaczal isc w ich kierunku. Nie wygladal na zadowolonego. Jakow wbiegl szybko po schodach. Aleksiej, przerazony, rowniez zerwal sie na rowne nogi.
– Czy jestescie durni, zeby wylazic na poklad, kiedy laduje helikopter? – krzyczal nawigator. Dal lekkiego klapsa Aleksiejowi i wciagnal obu chlopcow na kapitanski mostek. Wskazal dwa krzesla. – Siadajcie tu.
– My tylko przygladalismy sie – powiedzial Jakow.
– Powinniscie byc teraz w lozkach.
– Ja bylem w lozku – zaszlochal Aleksiej. – To on mi kazal wstac.
– Chcecie wiedziec, co smiglo helikoptera mogloby zrobic z waszymi glowami? Chcecie? – zacisnal dlon na chudej szyi Aleksieja. – Zostalibyscie bez glow. Tak po prostu, jeden ruch i po wszystkim. Krew lalaby sie strumieniami. Byloby niezle widowisko. Myslicie, ze zartuje? Mozecie mi wierzyc, ja sam nigdy nie schodze na dol, kiedy laduje smiglowiec. Trzymam sie z dala. Ale jak wy macie ochote pozbyc sie tych glupich lbow, to prosze bardzo.
Aleksiej szlochal.
– Ja nie chcialem tu przychodzic!
Warkot helikoptera stal sie glosniejszy, wszyscy patrzyli, jak maszyna unosi sie znowu w powietrze. Silny podmuch poruszal ubraniami mezczyzn stojacych na pokladzie. Helikopter powoli obrocil sie o dziewiecdziesiat stopni i odlecial. Po chwili pochlonela go ciemnosc. Jeszcze przez jakis czas slyszeli cichnacy, oddalajacy sie warkot, az umilkl.
– Dokad on polecial? – zapytal Jakow.
– Myslisz, ze mnie to mowia? – Nawigator wzruszyl ramionami. – Oni tylko telefonuja, ze przylatuja cos odebrac, ja odwracam statek dziobem do wiatru i to wszystko. – Siegnal reka i przestawil jeden z przelacznikow. Reflektory natychmiast zgasly. Na glownym pokladzie zalegly ciemnosci.
Jakow przysunal sie blizej okna kabiny. Z kazdej strony rozciagalo sie czarne morze. Aleksiej ciagle jeszcze plakal.
– Przestan juz – powiedzial nawigator. Lekko klepnal chlopca po ramieniu. – Taki duzy chlopak, a zachowuje sie jak baba.
– Ale po co on przylatuje, ten helikopter? – dopytywal sie Jakow.
– Juz mowilem. Zeby cos odebrac.
– A co on odbiera?
– Ja o to nie pytam. Po prostu robie, co mi kaza.
– Kto?
– Pasazerowie z kabiny na rufie: – Odciagnal Jakowa od okna i pchnal lekko w kierunku drzwi. – Wracajcie do swojej kabiny. Nie widzicie, ze mam tutaj duzo pracy?
Jakow ruszyl za Aleksiejem do drzwi ale ekran radaru przyciagal jego wzrok. Wiele razy przedtem patrzyl zahipnotyzowany na ekran, z poruszajaca sie linia, ktora promieniscie zataczala pelne kola. Teraz tez nie mogl sie od niego oderwac. Patrzyl, jak linia zatacza kolejne kregi. Zauwazyl maly srebrny punkcik na skraju ekranu.
– Czy to jakis inny statek? – zapytal. – O tutaj, na radarze – wskazal kropke, ktora nagle zrobila sie jasniejsza, kiedy przeszla przez nia magiczna linia.
– A co ma byc innego? Ale wynoscie sie stad. Juz!
Chlopcy wyszli na zewnatrz i zbiegli po schodkach na poklad. Jakow raz jeszcze obejrzal sie i dojrzal sylwetke nawigatora, ktory na tle zielonego swiatla ekranu radaru stal zawsze na strazy.
– Teraz juz wiem, dokad leci ten helikopter – powiedzial do siebie.
Piotra i Valentina nie bylo na sniadaniu. Do tego czasu wiesc o tym, ze zabrano ich w nocy, zdazyla dotrzec do kabiny Jakowa. Kiedy wiec usiadl przy stole naprzeciwko chlopcow, wiedzial, dlaczego wcale ze soba nie rozmawiaja. Nie rozumieli, dlaczego wlasnie Piotr i Valentin jako pierwsi opuscili statek. Co oznaczalo, ze pierwsi zostali wybrani. Od poczatku wszystkim wydawalo sie, ze Piotr zostanie tu najdluzej, chyba ze jakiejs rodzinie zalezalo na zaadoptowaniu idioty. Valentin, ktory dolaczyl do grupy w Rydze, byl dosc inteligentny i przystojny, mial jednak trzymane w tajemnicy zboczenie, o ktorym przekonali sie mlodsi chlopcy. Kiedy w nocy gaszono swiatla, wczolgiwal sie nagi do ich koi i szeptal:
– Czujesz? Czujesz jaki duzy? – Potem chwytal ich rece i zmuszal, zeby go dotykali. Valentina i Piotra juz nie bylo. Zostali zabrani do nowych rodzicow, ktorzy ich wybrali, tak powiedziala Nadia. Reszta musiala czekac.
Po poludniu Jakow i Aleksiej wyszli na poklad i polozyli sie na pokladzie w miejscu, gdzie przedtem ladowal helikopter. Lezeli tak i patrzyli w niebo. Zadnych chmur, zadnych smiglowcow. Poklad byl cieply i chlopcy, jak dwa koty w sloncu, zaczeli odczuwac sennosc.
– Zastanawialem sie – Jakow przymknal oczy, bo razilo go slonce. – Jezeli moja mama zyje, to ja nie chce, zeby mnie ktos adoptowal.
– Ona nie zyje.
– A moze zyje.
– To dlaczego wtedy po ciebie nie wrocila?
– Moze wlasnie teraz mnie szuka. A ja jestem tutaj, posrodku morza, gdzie nikt nie moglby mnie odnalezc. Oprocz radaru. Poprosze Nadie, zeby zabrala mnie z powrotem. Nie chce miec nowej mamy.
– A ja chce – powiedzial Aleksiej. Przez chwile byl cicho, a potem zapytal: – Czy wedlug ciebie cos jest ze mna nie tak?
Jakow zasmial sie.
– Masz na mysli to, ze moze jestes opozniony w rozwoju, czy cos w tym guscie?
Kiedy ten nie odpowiedzial, Jakow spojrzal i z zaskoczeniem zobaczyl, ze Aleksiej zaslonil sobie twarz. Jego ramiona drzaly.
– Hej, ty chyba nie beczysz?
– Nie.
– A mnie sie wydaje, ze tak.
– Nie.
– Jestes beksa. Przeciez ja nie mowilem serio. Nie jestes opozniony. Aleksiej zwinal sie w klebek, podciagajac nogi pod brode. Plakal, ale robil to bezglosnie. Jakow widzial, jak chlopcem wstrzasal szloch. Nie mial pojecia, jak powinien sie zachowac, ani co powiedziec. Do glowy przychodzily mu tylko kolejne przezwiska. Glupia baba. Mazgaj. Nie powiedzial ich jednak na glos. Nigdy jeszcze nie widzial, zeby Aleksiej zachowywal sie w taki sposob. Jakow czul sie troche winny i troche przestraszony. Przeciez on tylko zartowal. Dlaczego Aleksiej wzial to na serio?
– Moze zejdziemy na dol i pohustamy sie na linie – zaproponowal. Lekko szturchnal Aleksieja w zebra. Aleksiej szarpnal sie ze zloscia i wstal. Twarz mial czerwona i mokra.
– Co sie z toba dzieje? – spytal Jakow.
– Dlaczego oni wybrali tego glupiego Piotra, a nie mnie?
– Mnie tez nie wybrali – powiedzial Jakow.
– Ale ze mna wszystko jest w porzadku! – krzyknal Aleksiej i uciekl z pokladu.
Jakow siedzial nieruchomo. Patrzyl w dol na kikut lewego ramienia.
– Ze mna tez wszystko jest w porzadku – powiedzial.
– Skoczek bije gonca – odezwal sie inzynier Kubiszew.
– Pan zawsze robi to samo. Nie chce pan sprobowac czegos nowego?
– Wierze w to, co zostalo juz wyprobowane. Za kazdym razem sie na to nabierasz. Teraz twoj ruch. Tylko nie zastanawiaj sie przez caly dzien.
Jakow obrocil szachownice i obejrzal ja z jednej strony, potem z drugiej.
Podniosl sie lekko i przyjrzal sie rzedowi pionkow. Wyobrazil sobie zolnierzy w czarnych mundurach stojacych w szeregu i czekajacych na rozkazy.
– Co ty do licha robisz? – zdziwil sie Kubiszew.
– Czy zauwazyles, ze krolowa ma brode?
– Co takiego?
– Ma brode. Sam popatrz. Kubiszew mruknal.
– To tylko taka kryza. Ruszysz w koncu czy nie?
Jakow postawil krolowa z powrotem na swoje miejsce i siegnal po skoczka. Odstawil i znowu podniosl. Przestawil go w inne miejsce i jeszcze raz wzial w reke. Wokol nich warczaly silniki. Kubiszew juz nie patrzyl. Otworzyl gazete i przygladal sie rozmaitym twarzom. Sto najpiekniejszych kobiet w Ameryce. Raz po raz odchrzakiwal i mowil: Ta niby ma byc piekna? – albo – Tej nie pozwolilbym przeleciec nawet swemu psu.
Jakow znowu podniosl krolowa i postawil ja na inne pole.
– Tutaj.
Kubiszew spojrzal na ruch Jakowa i parsknal.
– Dlaczego zawsze powtarzasz ten sam blad? Ruszasz krolowa o wiele za wczesnie. – Pochylil sie nad szachownica, zeby wykonac ruch pionkiem. Wtedy wlasnie Jakow zauwazyl te twarz kobiety na jednej ze stron magazynu. Pasmo jasnych wlosow wilo sie tuz przy policzku, usta w lekkim melancholijnym usmiechu, oczy patrzyly przed siebie, na cos w oddali.
– To moja mama – powiedzial Jakow.
– Co?
– To ona. To moja mama! – Gwaltownym ruchem siegnal po pismo, potracajac skrzynie, ktora sluzyla im za stol. Szachownica przewrocila sie, a pionki, gonce i skoczki rozsypaly dookola. Kubiszew chwycil magazyn i odsunal chlopca. – Co sie, do cholery, z toba dzieje?
– Daj mi to! – krzyknal Jakow. Przyczepil sie do ramienia mezczyzny zdecydowany walczyc o zdjecie swojej matki. – Oddaj!
– Jestes glupi, to nie twoja matka!
– To ona! Pamietam jej twarz! Wlasnie tak wygladala, dokladnie tak.
– Przestan mnie drapac. Odczep sie, slyszysz?
– Daj mi to!
– No dobra, dobra. Popatrz sobie. To na pewno nie jest twoja matka. – Kubiszew rzucil magazyn na skrzynie. – Widzisz?
Jakow patrzyl na twarz ze zdjecia. Kazdy szczegol byl taki, jak w jego snie. Sposob pochylenia glowy, dolki w policzkach, nawet swiatlo padajace na jej wlosy.
– To na pewno ona. Widzialem jej twarz.
– Kazdy widzial jej twarz. – Kubiszew wskazal nazwisko pod zdjeciem. – To Michelle Pfeiffer. Jest aktorka. Amerykanka. Nawet imienia nie ma rosyjskiego.
– Ale ja ja znam! Snila mi sie!
Kubiszew zasmial sie.
– Ty i kazdy inny jurny chlopaczek. – Popatrzyl dookola na porozrzucane figury szachowe. – Zobacz, jaki zrobiles balagan. Mam nadzieje, ze uda ci sie znalezc wszystkie pionki. No dalej, ty je porozrzucales, ty musisz je pozbierac.
Jakow nie ruszyl sie. Nie odrywal wzroku od zdjecia. Pamietal ze snu, jak sie do niego usmiechala.
Kubiszew zaczal wyciagac pionki i figury spod roznych maszyn.
– Pewnie po prostu widziales gdzies jej twarz. W telewizji albo w gazecie, a potem o tym zapomniales. Teraz ci sie przysnila i tyle. – Ustawil gonca i krolowa na szachownicy, a potem dzwignal sie z powrotem na krzeslo. Mial zaczerwieniona twarz, szeroka piers unosila sie i opadala szybko. Popukal sie w glowe. – Mozg to tajemnicza rzecz. Prawdziwe zycie zmienia sie tu w sny i nie mozna odroznic, co wymysliles, a co prawdziwe. Czasami sni mi sie, ze siedze przy stole zastawionym wspanialym jedzeniem, wszystkim, co kiedykolwiek chcialem zjesc. Potem budze sie i stwierdzam, ze ciagle jeszcze jestem na tej pieprzonej lajbie. – Siegnal po czasopismo i wydarl strone ze zdjeciem Michelle Pfeiffer. – Masz. Mozesz sobie to zabrac.
Jakow wzial kartke, ale nic nie powiedzial. Po prostu gapil sie caly czas na zdjecie.
– Jezeli chcesz udawac, ze to twoja matka, to prosze bardzo. Po chlopcu mozna by sie spodziewac gorszych rzeczy. No dobra. Teraz pozbieraj reszte figur. E…! Maly! Dokad sie wybierasz?
Jakow sciskajac w dloni kartke z magazynu, uciekl z maszynowni.
Na pokladzie stal z twarza zwrocona ku morzu. Zdjecie bylo juz troche pogniecione i jeszcze szarpal je wiatr. Chlopiec przygladal sie i przygladal. Zaciskal piesc tak mocno, ze teraz przez usmiechniete usta kobiety z fotografii bieglo zalamanie.
Chwycil papier zebami i przedarl na dwie czesci. To nie wystarczylo. Oddychal ciezko. Byl bliski placzu, ale nie mogl wydobyc z siebie nawet jednej lzy. Podarl kartke jeszcze raz i jeszcze raz, szarpiac ja zebami jak drapieznik cialo ofiary. Strzepki papieru odfrunely z wiatrem.
W dloni pozostal mu jeszcze maly skrawek. Bylo na nim oko. Tuz pod nim zgniecenie w ksztalcie malej gwiazdki. Wygladalo jak slad po samotnej lzie.
Wrzucil skrawek do morza i patrzyl, jak znika w wodzie.