178056.fb2
Detektyw Lundquist byl przystojnym blondynem, prawdziwym przedstawicielem rasy germanskiej. Juz od dwoch godzin przesluchiwal Abby, krazac po niewielkim pomieszczeniu i zadajac jej pytania. Jezeli to byla jego taktyka zastraszajaca, to odniosla zamierzone skutki. W malej miejscowosci w stanie Maine, skad pochodzila Abby, policjanci byli facetami, ktorzy jadac samochodem, przyjaznie machali do ludzi reka, wesolo przechadzali sie po ulicach miasta, brzeczac kluczami zawieszonymi na pasku, a na dorocznych uroczystosciach konczacych rok szkolny wreczali nagrody przyznawane przez rade miejska. Nie byli to ludzie, ktorych trzeba sie bylo bac.
Lundquista Abby obawiala sie. Bala sie go od momentu, kiedy wszedl do pomieszczenia i postawil na stole magnetofon. Jej strach zwiekszyl sie jeszcze po tym, jak wyciagnal z kieszeni kartke i odczytal jej prawa. Przeciez ona z wlasnej woli zglosila sie na policje. Chciala porozmawiac z detektywem Katzka. Zamiast niego przyslali Lundquista, ktory zadawal jej pytania z ledwie powstrzymywana agresja oficera sledczego.
W koncu drzwi otworzyly sie i do pokoju wszedl Bernard Katzka. Na widok kogos, kogo znala, powinna byla poczuc ulge, ale kamienna twarz Katzki nie byla pocieszeniem, jakiego potrzebowala. Stanal za stolem, naprzeciwko niej i patrzyl na nia spokojnie. Wygladal na zmeczonego.
– Z tego co wiem, nie wezwala pani adwokata – powiedzial. – Czy chce pani zrobic to teraz?
– Czy jestem aresztowana? – zapytala.
– Jeszcze nie.
– W takim razie moge wyjsc, kiedy bede chciala? Spojrzal na Lundquista, ktory wzruszyl ramionami.
– To tylko wstepne przesluchanie.
– Czy uwaza pan, ze potrzebny mi bedzie adwokat? Katzka znowu zawahal sie.
– To naprawde powinna byc pani decyzja, doktor DiMatteo.
– Prosze posluchac. Przyszlam tutaj sama. Zrobilam to dlatego, ze chcialam z panem porozmawiac. Chcialam powiedziec panu, co zaszlo. Odpowiadalam na wszystkie pytania, jakie zadal mi ten mezczyzna. Jezeli chcecie mnie teraz aresztowac, to owszem wezme adwokata. Ale od razu zaznaczam, jezeli sie na to zdecyduje, to nie dlatego, ze zrobilam cos zlego. – Spojrzala Katzce w oczy. – Na razie wiec odpowiem panu, ze nie potrzebuje adwokata.
Lundquist i Katzka wymienili spojrzenia. Abby nie wiedziala, co to oznacza. Potem Lundquist powiedzial.
– Jest twoja, Slug – i odsunal sie w kat pomieszczenia. Katzka usiadl przy stole.
– Przypuszczam, ze bedzie chcial mi pan zadac wszystkie pytania, ktore wczesniej slyszalam od pana kolegi – powiedziala Abby.
– Nie bylo mnie tylko na poczatku, poza tym slyszalem wiekszosc pani odpowiedzi.
Skinal w kierunku lustra na przeciwleglej scianie. Abby wiedziala, ze byla to szyba, przez ktora detektyw mogl ja obserwowac z zewnatrz. Sluchal jej rozmowy z Lundquistem. Zastanawiala sie, kto jeszcze byl za tym szklem i patrzyl na nia. Poczula sie wystawiona na pokaz. Przesunela troche swoje krzeslo, odwracajac twarz od lustra. Teraz patrzyla prosto na Katzke.
– Wiec o co chce mnie pan zapytac?
– Wspomniala pani, ze ktos probuje pania wrobic. Czy wie pani, kto to jest?
– Sadzilam, ze to Wiktor Voss, ale teraz nie jestem pewna.
– Czy ma pani innych wrogow?
– Jak widac mam.
– Kogos, kto posunalby sie az do zamordowania pani pacjentki tylko po to, zeby pania wrobic?
– Moze to nie bylo morderstwo. Wynik poziomu morfiny nigdy nie zostal potwierdzony.
– Myli sie pani. Kilka dni temu cialo pani Allen zostalo poddane ekshumacji na prosbe Brendy Hainey. Dzis rano przeprowadzono testy ilosciowe.
Abby sluchala, dobiegal ja dzwiek pracujacego magnetofonu. Odchylila sie na krzesle. Teraz nie moglo byc juz zadnych watpliwosci. Mary Allen zmarla wskutek przedawkowania.
– Kilka dni temu wspomniala pani, ze sledzila pania czerwona furgonetka.
– Brazowa – szepnela Abby. – To byla brazowa furgonetka. Dzis widzialam ja znowu.
– Czy pamieta pani numer rejestracyjny?
– Zawsze byla za daleko.
– Chcialbym sie upewnic, czy dobrze wszystko zrozumialem. Ktos podal za duza dawke morfiny pani pacjentce, Mary Allen. Potem on – lub ona – podlozyl fiolke po morfinie do pani szafki. Teraz natomiast sledzi pania furgonetka. I twierdzi pani, ze za tymi wszystkimi zdarzeniami stoi Wiktor Voss?
– Tak myslalam, ale moze to byc ktos inny.
Katzka lekko zmienil pozycje i popatrzyl na Abby. Zmeczenie bylo widac nie tylko w jego oczach, ale rowniez w postawie. Siedzial przygarbiony.
– Prosze nam jeszcze raz opowiedziec o transplantacjach.
– Przeciez juz wszystko powiedzialam.
– Nie wiem jeszcze, jak mam to odniesc do tej sprawy.
Abby odetchnela gleboko. Juz raz przez to przeszla. Opowiedziala Lundquistowi cala historie z Joshem O’Dayem i niejasnymi okolicznosciami operacji Niny Voss. Sadzac po demonstrowanym przez Lundquista braku zainteresowania, byla to strata czasu. Teraz miala wszystko powtorzyc, tracac kolejne minuty. Zniechecona, przymknela oczy.
– Chcialabym napic sie wody.
Lundquist wyszedl z pokoju. Kiedy go nie bylo, Abby i Katzka nic nie mowili. Abby siedziala z zamknietymi oczami, pragnac miec to wszystko za soba. Wiedziala jednak, ze to sie nigdy nie skonczy. Przez cala wiecznosc miala siedziec w tym pokoju i odpowiadac ciagle na te same pytania. Moze jednak powinna byla zadzwonic po adwokata. A moze powinna byla po prostu wyjsc. W koncu przeciez Katzka powiedzial jej, ze nie jest aresztowana. Jeszcze nie. Lundquist wrocil z papierowym kubkiem napelnionym woda. Wypila cala kilkoma lykami i pusty kubek odstawila na stol.
– To jak tam bylo z tymi przeszczepami, pani doktor? – ponaglil Katzka. Westchnela.
– Sadze, ze wlasnie w ten sposob Aaron zgromadzil te trzy miliony dolarow. Znajdujac serca dla bogatych ludzi, ktorzy nie chcieli czekac, az zgodnie z lista nadejdzie ich kolej.
– Z lista? Przytaknela.
– Tylko w naszym kraju jest piec tysiecy osob, ktore czekaja na transplantacje serca. Wiele z nich umrze dlatego, ze nie ma az tylu dawcow. Dawcy musza byc mlodzi i uprzednio zdrowi, co oznacza, ze wiekszosc z nich to ofiary urazow czaszki, ludzie, u ktorych stwierdzono smierc mozgu. Nie ma takich zbyt wielu.
– Kto wiec decyduje o tym, ktory pacjent otrzyma serce?
– Istnieje komputerowy system rejestracji. Nasz regionalny prowadzony jest przez Bank Organow Nowej Anglii. Te rejestry sa calkowicie demokratyczne. Pozycja pacjenta na liscie okreslona jest zgodnie ze stanem jego zdrowia. Pieniadze nie maja tutaj znaczenia. Oznacza to, ze jezeli ktos jest daleko na liscie, to musi dlugo czekac. Zalozmy teraz, ze jakas osoba jest bardzo bogata i boi sie, ze umrze, zanim doczeka sie dla siebie serca. Czy nie przyjdzie jej do glowy, zeby jakos obejsc system i dostac serce wczesniej?
– Czy to mozna zrobic?
– Zakladajac, ze mozliwe jest przeprowadzenie poza oficjalnym systemem badan sprawdzajacych dopasowanie organu. Potencjalnych dawcow trzeba by bylo trzymac poza systemem, tak aby ich serca przekazywac bogatym pacjentom. Istnieje takze inne, jeszcze gorsze rozwiazanie.
– To znaczy?
– Produkowanie dawcow.
– Ma pani na mysli zabijanie ludzi? – spytal Lundquist. – W takim razie, gdzie sa trupy czy raporty o osobach zaginionych?
– Nie twierdze przeciez, ze tak wlasnie sie to odbywa. Mowie tylko, jakie sa mozliwosci. – Na chwile umilkla. – Sadze, ze Aaron Levi byl w to wplatany. To wyjasnialoby, skad wziely sie te trzy miliony dolarow.
Wyraz twarzy Katzki prawie sie nie zmienil. Jego niewzruszenie zaczynalo juz ja troche irytowac.
Zaczela mowic lekko podniesionym glosem:
– Czy wy tego nie rozumiecie? Teraz wiem, dlaczego zrezygnowano z tych pozwow przeciwko mnie. Mieli pewnie nadzieje, ze przestane zadawac pytania. Ale ja nie przestalam. Zadawalam ich coraz wiecej. Dlatego teraz chca mnie skompromitowac, bo ja moge im zaszkodzic. Moglabym wszystko zniszczyc.
– Dlaczego wiec pani po prostu nie zabija? – Lundquist zadal to pytanie, przygladajac sie jej sceptycznie.
Abby wcale niezaskoczona, przez moment zastanawiala sie.
– Nie wiem. Moze mysla, ze jeszcze nie wiem zbyt wiele. Poza tym, jak by to wygladalo? To troche za wczesnie od smierci Aarona.
– To bardzo tworcze podejscie do sprawy – zasmial sie Lundquist. Katzka uniosl reke, dajac swemu koledze do zrozumienia, zeby sie zamknal.
– Doktor DiMatteo – powiedzial. – Bede z pania szczery. Ten scenariusz nie brzmi zbyt prawdopodobnie.
– Przedstawilam to tak, jak umialam.
– Czy ja moglbym zasugerowac inny? – wtracil Lundquist. – Taki, ktory brzmi bardziej sensownie? – Podszedl do stolu, nie spuszczajac wzroku z Abby. – Pani pacjentka, Mary Allen, cierpiala. Moze nawet poprosila pania, aby pomogla jej pani przejsc ten ostatni prog. Prawdopodobnie uznala pani, ze to byloby humanitarne. Kazdy wrazliwy na cierpienie pacjenta lekarz zastanawialby sie nad tym. Wstrzyknela jej pani dodatkowa dawke morfiny. Niestety, jedna z pielegniarek widziala, jak pani to robi i wyslala anonimowa wiadomosc do siostrzenicy Mary Allen. Nagle okazalo sie, ze ma pani klopoty, a wszystko przez to, ze starala sie pani okazac troche wspolczucia. Teraz grozi pani oskarzenie o morderstwo. Wiezienie. Wszystko staje sie coraz bardziej przerazajace, prawda? Tak wiec wymysla pani te historyjke o spisku. Trudno w nia uwierzyc, choc nie ma takze dowodow na to, ze jest nieprawdziwa. Czy to wedlug pani nie brzmi bardziej sensownie, pani doktor? Bo wedlug mnie tak.
– Ale tak nie bylo.
– A jak bylo?
– Tak jak mowilam. Wszystko powiedzialam.
– Czy zabila pani Mary Allen?
– Nie. – Pochylila sie do przodu, zacisniete w piesci dlonie oparla o stol. – Nie zabilam mojej pacjentki.
Lundquist spojrzal na Katzke.
– Nie umie zbyt dobrze klamac, co? – powiedzial i wyszedl z pokoju. Abby i Katzka zostali sami. Potem ona spytala cicho:
– Czy teraz jestem aresztowana?
– Nie, moze pani isc – policjant wstal.
Abby rowniez. Stali naprzeciw siebie, tak jakby nie byli pewni, czy to juz koniec rozmowy.
– Dlaczego mnie pan wypuszcza?
– Sledztwo trwa.
– Czy uwaza pan, ze jestem winna?
Zawahal sie. Wiedziala, ze nie bylo to pytanie, na ktore powinien odpowiadac, a jednak wydawalo jej sie, ze chcial byc wobec niej uczciwy. W koncu jednak nie odpowiedzial.
– Czeka na pania doktor Hodell. Znajdzie go pani w dyzurce. – Detektyw odwrocil sie i otworzyl drzwi. – Jeszcze bede chcial z pania rozmawiac, doktor DiMatteo – powiedzial i wyszedl z pomieszczenia.
Przeszla korytarzem do pokoju dla oczekujacych. Mark czekal tam na nia.
– Abby – przywital ja. Pozwolila wziac sie w ramiona, ale jej cialo reagowalo na jego dotyk dziwnym odretwieniem i obojetnoscia. Miala wrazenie, ze unosi sie ponad soba i Markiem, obserwujac z daleka dwoje obcych sobie ludzi obejmujacych sie i calujacych niewiadomo dlaczego.
Jak z oddali uslyszala jego glos:
– Chodzmy do domu.
Bernard Katzka patrzyl, jak Abby i Mark podchodza do drzwi. Zwrocil uwage, jak Hodell blisko siebie trzymal dziewczyne. Gliniarze nieczesto widzieli takie obrazki swiadczace o przywiazaniu i milosci. Czesciej widywali pary klocace sie, z posiniaczonymi twarzami, porozcinanymi wargami. Albo zadze. Jej dowody, rownie razace co prostytutki przechadzajace sie po ulicach bostonskiej Combat Zone, widzial wszedzie. Katzka sam nie byl odporny na potrzebe bliskosci kobiecego ciala. Uczucie milosci bylo mu jednak obce juz od dawna. I wlasnie dlatego zazdroscil Markowi Hodellowi.
– Hej, Slug! – zawolal ktos. – Jest telefon do ciebie na trzeciej linii. Katzka siegnal po sluchawke.
– Detektyw Katzka – powiedzial.
– Tu biuro medycyny sadowej. Prosze zaczekac na polaczenie z doktorem Rowbothamem.
Czekajac, Katzka jeszcze raz spojrzal na drzwi poczekalni. Abby DiMatteo i doktor Hodell juz wyszli. Maja wszystko, pomyslal. Urode, pieniadze, kariery. Czy kobieta w tak godnej pozazdroszczenia sytuacji zyciowej ryzykowalaby wszystko tylko po to, zeby ulzyc cierpieniom umierajacej pacjentki?
Uslyszal glos Rowbothama.
– Slug?
– Tak. O co chodzi?
– Mam dla ciebie niespodzianke.
– Dobra czy zla?
– Nazwijmy ja moze zaskakujaca. Mam rezultaty badan chromatografii gazowej i spektrometrii pobranej tkanki doktora Leviego. – Badanie chromatografii gazowej i spektrometrii bylo metoda stosowana przez laboratoria medycyny sadowej do stwierdzenia obecnosci narkotykow i trucizn.
– Sadzilem, ze juz wszystko bylo jasne – powiedzial Katzka.
– Wykluczylismy tylko zwykle spotykane leki. Narkotyki, barbituriany. Zostalo to okreslone przy pomocy testu immunologicznego i chromatografii cienkowarstwowej. Ale skoro w tym przypadku chodzilo o lekarza, pomyslalem sobie, ze zwykle testy nie wystarcza. Dlatego sprawdzilem tez obecnosc fentanylu, fenyklidyny, niektorych zwiazkow lotnych. Otrzymalem dodatni wynik w tkance miesniowej. Sukcynylocholina.
– Co to jest?
– To srodek blokujacy. Przeciwdziala przekaznikowi nerwowemu organizmu, jakim jest acetylocholina. Efekt jest podobny jak przy tubokurarynie.
– Kurara?
– Tak, tylko ze sukcynylocholina dziala na zasadzie innego mechanizmu chemicznego. Czesto uzywa sie jej na sali operacyjnej, po to, zeby zapobiec ruchom miesni pacjenta w czasie operacji. To pozwala na lepsza prace respiratora.
– Chcesz przez to powiedziec, ze byl sparalizowany?
– Kompletnie bezradny. Najgorsze jest to, ze prawdopodobnie przez caly czas byl przytomny, ale nie mogl stawiac oporu. – Rowbotham zrobil przerwe. – To straszna smierc, Slug.
– W jaki sposob podaje sie ten lek?
– W zastrzyku.
– Nie widzielismy zadnych sladow po igle na ciele zmarlego.
– Zastrzyk mozna rowniez zrobic w skore czaszki. Slad mogl byc ukryty miedzy wlosami. W koncu mowimy przeciez o malenkim ukluciu. Moglismy przeoczyc je wskutek posmiertnych zmian na skorze.
Katzka zastanawial sie przez chwile nad tym, co uslyszal. Przypomnial sobie, co kilka dni temu uslyszal od Abby DiMatteo i czego jeszcze dotad nie sprawdzil.
– Czy moglbys przejrzec dla mnie dwa stare raporty z sekcji zwlok? Jeden sprzed okolo szesciu lat. Facet, ktory skoczyl z Tobin Bridge. Nazywal sie Lawrence Kunstler.
– Przeliteruj nazwisko… No dobra, mam to. A ten drugi?
– Doktor Hennessy. Nie pamietam imienia. Ten zginal przed mniej wiecej trzema laty. Przypadkowe zatrucie tlenkiem wegla. Zginela wtedy cala jego rodzina.
– Tego chyba pamietam. Bylo tam male dziecko.
– Tak, to ten. Sprawdze, czy da sie zalatwic zezwolenie na ekshumacje.
– Czego szukasz, Slug?
– Jeszcze nie wiem. Czegos, co wczesniej zostalo pominiete. Czegos, co moze uda sie znalezc teraz.
– W trupie sprzed szesciu lat? – Rowbotham zasmial sie sceptycznie. – Chyba przestajesz byc realista.
– Wiecej kwiatow, pani Voss. Wlasnie je przyniesiono. Czy chce pani, zebym je tutaj postawila? Czy moze zaniesc je do salonu?
– Prosze przyniesc je tutaj. – Nina siedziala w fotelu przy swoim ulubionym oknie i patrzyla, jak pokojowka wnosi wazon i stawia go na nocnym stoliku. Zaczela poprawiac kwiaty i gdy je poruszyla, Nina poczula zapach szalwii i floksow.
– Postaw je tutaj, przy mnie.
– Dobrze, prosze pani – przestawila wazon na maly stolik obok fotela. Musiala zabrac stamtad lilie, zeby pomiescic nowe kwiaty. – Te sa inne, niz kwiaty, ktore pani zwykle dostaje, prawda? – zauwazyla pokojowka. Z tonu jej glosu Nina domyslila sie, ze nie bardzo podobal sie jej nowy bukiet.
– Nie – Nina usmiechnela sie do kwiatow. Kochala kwiaty i ogrody. Jej czule oko dostrzegalo kazda plamke koloru. Rosyjska szalwia i rozowe floksy. Purpurowe dzwonki i zolte jaskry. I stokrotki. Mnostwo stokrotek. Takie zdawaloby sie pospolite kwiatki. Jak ktos zdolal znalezc stokrotki o tej porze roku?
Przesunela dlonia po kwiatach, z przyjemnoscia wachajac zapachy poznego lata. Odkad zachorowala nieczesto zagladala do ogrodu. Lato juz sie skonczylo, wiec ich dom w Newport zamknieto na zime. Bardzo nie lubila tej pory roku! W ogrodzie wszystko wiedlo i w dodatku musieli wracac do Bostonu, do domu z sufitami zdobnymi w pozlacane gipsowe liscie z okazalymi drzwiami i lazienkami wykladanymi marmurem. Ciemne drewno dzialalo na nia przytlaczajaco. W letnim domu krolowalo swiatlo i czuc bylo cieple podmuchy morskiej bryzy. Dom w Bostonie zawsze przywodzil jej na mysl zime. Wziela stokrotke i wdychala jej cierpki zapach.
– Moze wolalaby pani miec obok siebie lilie? – zapytala pokojowka. – One pachna tak cudownie.
– Mam od nich bol glowy. Od kogo sa te kwiaty?
Pokojowka wziela mala koperte przyklejona do wazonu, otworzyla ja i przeczytala:
– „Pani Voss. Szybkiego powrotu do zdrowia. Joy”. Tylko tyle tutaj jest napisane.
Nina zmarszczyla brwi.
– Nie znam nikogo o tym imieniu.
– Moze pozniej przypomni sie pani. Czy chcialaby sie pani teraz polozyc? Pan Voss mowi, ze musi pani odpoczywac.
– Mam juz dosc lezenia w lozku.
– Ale pan Voss mowi…
– Pozniej sie poloze. Chce jeszcze troche tu posiedziec. Sama. Pokojowka zawahala sie, potem uklonila i niechetnie wyszla z pokoju. Wreszcie – pomyslala Nina. W koncu jestem sama.
Przez ostatni tydzien, odkad wyszla ze szpitala, ciagle ktos sie wokol niej krecil. Prywatne pielegniarki, lekarze i pokojowki. No i Wiktor. Przede wszystkim Wiktor, ktory prawie nie odchodzil od jej lozka. Czytal na glos wszystkie karty z zyczeniami szybkiego powrotu do zdrowia, przysluchiwal sie wszystkim rozmowom, jakie prowadzila przez telefon. Ochranial ja i izolowal od swiata. Trzymal w tym wielkim domu. A wszystko dlatego, ze ja kochal. Byc moze kochal ja zbyt mocno.
Zmeczona poprawila sie wygodniej w fotelu i stwierdzila, ze patrzy prosto na swoj wlasny portret wiszacy na przeciwleglej scianie. Wiktor zazyczyl sobie tego portretu wkrotce po ich slubie. Wybral nawet suknie, dluga, z jasnofioletowego jedwabiu w delikatny wzor z rozyczek. Stala pod lukiem obrosnietym winorosla, w dloni trzymala jedna, biala roze, druga reka zwisala troche nienaturalnie. Usmiech sportretowanej Niny byl niesmialy, niepewny, tak jakby myslala sobie: ja tylko zastepuje tutaj kogos innego.
Patrzac teraz na siebie sprzed lat, zdala sobie sprawe, ze wcale tak bardzo nie zmienila sie od czasu, kiedy jako panna mloda pozowala w ogrodzie. Lata zmienily oczywiscie jej wyglad. Nie byla juz mloda, zdrowa dziewczyna o rozowej cerze. A jednak wiele rzeczy pozostalo niezmienionych. Ciagle byla niesmiala, ciagle niepewna siebie. I ciagle byla kobieta, ktora Wiktor Voss wzial sobie na wlasnosc. Uslyszala jego kroki, kiedy wszedl do sypialni.
– Luiza powiedziala mi, ze nie chcialas sie polozyc. Powinnas odpoczywac.
– Czuje sie dobrze, Wiktorze.
– Nie wygladasz jeszcze zbyt dobrze.
– Minelo juz trzy i pol tygodnia. Doktor Archer twierdzi, ze inni pacjenci juz chodza na spacery.
– Ty nie jestes taka, jak inni pacjenci. Uwazam, ze powinnas sie zdrzemnac.
Popatrzyla na niego i powiedziala stanowczo:
– Zostane tutaj, Wiktorze. Chce popatrzec przez okno.
– Nina, ja chce dla ciebie jak najlepiej.
Ona jednak juz odwrocila sie do niego tylem i przygladala sie alejce w parku. Jesienna zlocistosc drzew powoli zaczynala zastepowac bure kolory.
– Chcialabym wybrac sie na przejazdzke.
– Jeszcze za wczesnie.
– … Po parku, nad rzeke. Gdziekolwiek, byle dalej od tego domu.
– Nie sluchasz mnie, Nina. Westchnela i smutno powiedziala.
– To ty mnie nie sluchasz.
Przez chwile milczal, a potem zapytal, wskazujac na wazon kwiatow stojacy na stole obok fotela.
– Skad sa te kwiaty?
– Dopiero je przyniesiono.
– Kto je przyslal? Wzruszyla ramionami.
– Ktos o imieniu Joy.
– Takie kwiaty mozna zbierac na byle lace.
– Dlatego nazywa sie je polnymi.
Wzial wazon i przeniosl go w odlegly kat pokoju. Potem postawil obok niej lilie.
– Przynajmniej te nie sa chwastami – powiedzial i wyszedl z pokoju. Patrzyla na lilie. Byly piekne. Egzotyczne i doskonale. Ich intensywny zapach przyprawial ja o mdlosci. Zamrugala powiekami, odpedzajac lzy, ktore niespodziewanie naplynely jej do oczu i skupila sie na kopercie lezacej na stole. Tej, ktora przypieta byla do bukietu.
Joy. Kim byl Joy?
Otworzyla koperte i wyjela z niej kartke. Dopiero teraz zauwazyla napis na jej odwrocie.
„Niektorzy lekarze zawsze mowia prawde”. Ponizej byl numer telefonu.
Abby byla akurat w domu, kiedy o piatej po poludniu zadzwonila Nina Voss.
– Czy to doktor DiMatteo? – uslyszala cichy glos. – Ta, ktora zawsze mowi prawde?
– Pani Voss? Otrzymala pani moje kwiaty.
– Tak, dziekuje. Dostalam tez nieco dziwna wiadomosc od pani.
– Probowalam skontaktowac sie z pania wielokrotnie. Pisalam listy. Dzwonilam.
– Jestem w domu od tygodnia.
– Ale nie moglam do pani dotrzec.
W sluchawce na moment zapadla cisza, a potem rozleglo sie ciche:
– Ach tak.
Ona nie ma pojecia, jak bardzo byla odizolowana, pomyslala Abby. Nie wie, ze jej maz odcial ja od swiata.
– Czy ktos teraz pani slucha? – spytala Abby.
– Jestem sama w pokoju. A o co chodzi?
– Musze sie z pania zobaczyc, pani Voss. Pani maz nie moze sie o niczym dowiedziec. Czy moze to pani zalatwic?
– Najpierw prosze mi powiedziec, o co chodzi.
– Nielatwo to wytlumaczyc przez telefon.
– Nie spotkam sie z pania, jezeli nic mi pani nie wyjasni. Abby zawahala sie.
– Chodzi o pani serce. To, ktore przeszczepiono pani w Bayside.
– Tak?
– Nikt nie wie, czyje bylo to serce, ani skad pochodzilo. Moze pani to wie? – spytala Abby.
Cisze, jaka zapadla w sluchawce, przerywal tylko szybki i nieregularny oddech Niny.
– Pani Voss?
– Musze juz konczyc.
– Prosze zaczekac. Kiedy bede mogla sie z pania zobaczyc?
– Jutro.
– W jaki sposob? Gdzie?
Po krotkiej chwili milczenia Nina powiedziala:
– Znajde jakis sposob – i szybko sie rozlaczyla.
Deszcz nieprzerwanie bebnil ponad glowa Abby. Od czterdziestu minut stala przed sklepem Cellucciego pod waskim plociennym dachem. Bylo dosc chlodno. Pod sklep zajezdzaly coraz to nowe samochody dostawcze. Mezczyzni wyladowywali skrzynie i kartony. Chipsy „Frito-Lay” i papierosy „Winstony”.
O czwartej dwadziescia zaczelo mocniej padac. Strugi deszczu wirowaly z wiatrem. Podmuchy docieraly rowniez pod daszek, gdzie stala Abby, rozpryskujac krople deszczu o jej buty. Zmarzly jej stopy. Minela juz godzina. Nina Voss chyba nie zamierzala sie pojawic.
Abby odwrocila glowe, kiedy ciezarowka „Progresso Foods” nagle ryknela, wysylajac w powietrze chmure spalin. Kiedy Abby znowu spojrzala na ulice, zauwazyla, ze po drugiej stronie zatrzymala sie czarna limuzyna. Kierowca opuscil szybe i zawolal.
– Doktor DiMatteo? Prosze wsiasc do samochodu.
Zawahala sie. Okna limuzyny byly zbyt ciemne, zeby mogla widziec, kto znajdowal sie w srodku. Ledwie odrozniala ciemniejsza sylwetke pasazera na tylnym siedzeniu.
– Nie mamy zbyt wiele czasu – ponaglal ja kierowca.
Przeszla przez ulice, pochylajac glowe przed zacinajacym deszczem i otworzyla tylne drzwi limuzyny. Mrugajac oczami z powodu kropli deszczu na rzesach, spojrzala zdumiona. W przyciemnionym swietle Nina Voss byla bardzo blada, niemal biala.
– Prosze wsiasc, pani doktor – powiedziala.
Abby wsunela sie na siedzenie obok i zamknela drzwi. Limuzyna bezszelestnie ruszyla, wlaczajac sie w ruch innych samochodow.
Nina byla szczelnie opatulona w czarny plaszcz i szal, a jej twarz wydawala sie troche nieziemska w zacienionym wnetrzu samochodu. To nie byl widok pacjenta powracajacego do zdrowia po transplantacji. Abby pamietala rumiana twarz Josha O’Daya, jego radosc i energie. Nina Voss wygladala jak zywy duch.
– Przepraszam za to spoznienie – powiedziala. – Mielismy klopoty z wyjazdem.
– Czy pani maz wie, ze spotyka sie pani ze mna?
– Nie. – Nina oparla sie o siedzenie. Jej twarz prawie ginela w czarnym, welnianym szalu. – W ciagu wielu lat zdazylam sie nauczyc, ze pewnych rzeczy nie nalezy Wiktorowi mowic. Prawdziwy sekret udanego malzenstwa, doktor DiMatteo, to milczenie.
– Nie brzmi to jak recepta na szczesliwy zwiazek.
– Ale jest, choc trudno w to uwierzyc. – Nina usmiechnela sie i wyjrzala przez okno. Mgliste swiatlo padlo na jej twarz. – Mezczyzn nalezy chronic przed wieloma rzeczami. Przede wszystkim nalezy ich chronic przed nimi samymi. Dlatego wlasnie nas potrzebuja. Zabawne, ze nigdy nie przyznaja sie do tego. Im sie wydaje, ze to oni zajmuja sie nami. Ale my przez caly czas znamy prawde. – Odwrocila sie do Abby i jej usmiech zamarl. – Teraz chce wiedziec, co takiego Wiktor zrobil?
– Mialam nadzieje, ze dowiem sie tego od pani.
– Mowila pani, ze ma to zwiazek z moim sercem. – Nina dotknela dlonia piersi. W polmroku panujacym we wnetrzu limuzyny gest ten wydal sie niemal religijnym. – Co pani o tym wie?
– Wiem tylko, ze pani serce nie dotarlo do pani normalnym trybem, przez system. Niemal wszystkie organy sa dopasowywane do biorcow w centralnym systemie rejestracji. W pani przypadku tak nie bylo. Zgodnie z rejestrem w Banku Organow, pani nigdy nie otrzymala nowego serca.
Dlon Niny, ktora ciagle trzymala na swojej piersi, zacisnela sie w piesc.
– Skad wiec pochodzi to serce?
– Nie wiem. Moze pani sie domysla? – i dodala: – Pani maz na pewno to wie.
– Skad?
– On je kupil.
– Ludzie nie moga tak po prostu kupowac sobie serc.
– Jezeli maja wystarczajaco duzo pieniedzy, moga kupic wszystko. Nina nie odezwala sie. Jej milczenie oznaczalo, ze zgadza sie z tym, co powiedziala Abby. Za odpowiednie pieniadze mozna kupic wszystko.
Limuzyna skrecila w Embankment Road. Jechali teraz na zachod wzdluz rzeki Charles. Jej powierzchnia byla szara i zmacona przez padajacy deszcz.
Nina zapytala.
– Jak sie pani o tym dowiedziala?
– Ostatnio mam sporo wolnego czasu. To zadziwiajace, ile mozna zrobic, kiedy nagle zostaje sie zwolnionym z pracy. W przeciagu kilku zaledwie dni dowiedzialam sie bardzo wielu rzeczy. Nie tylko o pani sercu, ale tez o innych transplantacjach.
A im wiecej wiem, pani Voss, tym bardziej sie boje.
– Dlaczego zwrocila sie pani z tym akurat do mnie? Dlaczego nie do wladz?
– Nie slyszala pani o niczym? Od niedawna mam nowy pseudonim. Nazywaja mnie doktor Cykuta. Mowia, ze z litosci zabijam pacjentow. Oczywiscie nie jest to prawda, ale ludzie zawsze sa gotowi uwierzyc w najgorsze. – Abby spojrzala na rzeke. – Nie mam juz pracy. Stracilam ludzki szacunek. I nie mam dowodow, zeby sie bronic.
– W takim razie co pani ma? Abby popatrzyla na Nine.
– Znam prawde.
Limuzyna z pluskiem przejechala przez kaluze. Rozpryskana woda zabebnila o podwozie samochodu. Oddalali sie teraz od rzeki.
– O dziesiatej wieczorem tej nocy, kiedy miala pani miec operacje, Bayside zawiadomiono, ze znalazl sie dawca w Burlington, Vermont. Trzy godziny pozniej na nasza sale operacyjna dostarczono serce. Operacja pobrania zostala rzekomo przeprowadzona w szpitalu Wilcox Memorial przez chirurga, Tima Nichollsa. Zakonczono pani transplantacje, ktora w niczym nie roznilaby sie od innych przeszczepow przeprowadzanych w Bayside, gdyby nie jedno. Nikt nie wie, skad pochodzi serce dawcy.
– Mowila pani, ze z Burlington.
– Mowilam, ze rzekomo tam je pobrano. Niestety, doktor Nicholls zniknal. Moze sie ukrywa. Moze nie zyje. W Wilcox Memorial twierdza natomiast, ze tego wieczoru nie bylo u nich zadnej tego typu operacji.
Nina milczala. Jeszcze glebiej schowala sie w swoj welniany plaszcz.
– Pani nie byla pierwsza – powiedziala Abby. Blada twarz miala wyraz odretwienia.
– Byli inni?
– Co najmniej czworo. Widzialam karty pacjentow z ostatnich dwoch lat. Zawsze przeprowadzano to w ten sam sposob. Do Bayside dzwonil ktos z Burlington z wiadomoscia, ze znalazl sie dawca. Serce dostarczano na sale operacyjna w Bayside troche po polnocy. Przeprowadzano transplantacje i wszystko przebiegalo rutynowo. Cos sie jednak nie zgadza. Mowimy przeciez o czterech sercach, czworo ludzi musialo umrzec. Moja przyjaciolka i ja sprawdzilysmy rejestr zgonow z okreslonych dni w Burlington. Zaden z dawcow tam nie figuruje.
– Skad wiec braly sie te wszystkie serca?
Abby milczala przez chwile, patrzac prosto w oczy Niny Voss, w ktorych widziala jeszcze rozpaczliwe niedowierzanie.
– Nie wiem – powiedziala w koncu.
Limuzyna skrecila na polnoc i znowu jechala wzdluz Charles River. Wracali ku Beacon Hill.
– Nie mam dowodow – stwierdzila Abby. – Nie moge polaczyc sie z Bankiem Organow w Nowej Anglii ani z nikim innym. Wszyscy wiedza, ze w mojej sprawie prowadzone jest sledztwo. Uwazaja mnie za wariatke. Dlatego wlasnie musialam spotkac sie z pania. Tej nocy, kiedy rozmawialysmy na oddziale intensywnej terapii, pomyslalam sobie: Chcialabym miec taka przyjaciolke, jak ta kobieta. Potrzebuje pani pomocy, pani Voss.
Przez dluzsza chwile Nina nie odzywala sie, patrzyla tylko prosto przed siebie. Potem nagle podjela decyzje. Odetchnela gleboko i powiedziala.
– Musi pani teraz wysiasc. Czy tutaj na rogu bedzie w porzadku?
– Pani Voss, pani maz kupil serce. Skoro jemu sie udalo, moga to rowniez robic inni. Nie wiemy, kim sa dawcy! Nie wiemy, skad sie biora!
– Tutaj – powiedziala Nina do kierowcy. Limuzyna zatrzymala sie.
– Prosze wysiasc – powiedziala Nina.
Abby nie ruszyla sie. Siedziala przez chwile bez slowa. Krople deszczu wystukiwaly monotonny rytm o dach samochodu.
– Prosze – szepnela Nina.
– Sadzilam, ze pani moge zaufac. Myslalam… – Abby powoli pokiwala glowa. – Do widzenia, pani Voss.
Poczula dlon na swoim ramieniu. Obejrzala sie i spojrzala w oczy kobiety.
– Ja kocham mego meza – powiedziala Nina. – A on kocha mnie.
– Czy to ma byc usprawiedliwienie?
Nina nie odpowiedziala. Abby wysiadla z samochodu i zatrzasnela drzwi. Limuzyna odjechala. Nigdy juz jej nie zobacze, pomyslala Abby, patrzac, jak Nina Voss odjezdza w mrok.
Potem kulac ramiona, odwrocila sie i zaczela brnac przez deszcz.
– Jedziemy teraz do domu, pani Voss? – Glos szofera wyrwal Nine z zadumy.
– Tak – powiedziala. – Zawiez mnie do domu.
Mocniej otulila sie swoim welnianym szalem i patrzyla na splywajace po szybie strugi deszczu. Zastanawiala sie, co powie Wiktorowi. Czego nie moze i nie powinna mowic? Co sie stanie z nasza miloscia? – myslala. Pozostaly same sekrety i tajemnice. A on nie chce wyjawic mi tych najgorszych.
Pochylila glowe i zaczela plakac nad Wiktorem, nad tym, co zostalo z ich malzenstwa. Plakala rowniez nad soba, poniewaz wiedziala, co musi zrobic i obawiala sie tego.
Deszcz jak lzy sciekal strumieniami po szybie. Limuzyna wiozla ja do domu. Do Wiktora.