178056.fb2
Trzeba bylo wyprac Szu-Szu. Starsi chlopcy juz od dawna sie tego domagali. Zagrozili nawet, ze wrzuca Szu-Szu do morza, jezeli Aleksiej porzadnie go nie wyczysci. Strasznie smierdzi – mowili – pewnie zawsze wycierasz w niego nos. Aleksiej wcale nie uwazal, ze Szu-Szu smierdzial. Jemu podobal sie zapach wypchanego psa. Nigdy nie byl kapany i jego zapach przywolywal rozne wspomnienia. Sos, ktory Aleksiej rozlal na ogon, przypominal mu o wczorajszej kolacji, kiedy to Nadia dala im podwojne porcje wszystkiego i usmiechnela sie do niego. Zapach papierosow przypominal natomiast wujka Misze, gburowatego, ale kochanego. Kwasna won burakow to byla ostatnia Wielkanoc, kiedy wszyscy byli radosni i jedli gotowane jajka, a on niechcacy wylal barszcz na glowe Szu-Szu. A kiedy zamykal oczy i wdychal gleboko powietrze, udawalo mu sie czasem odroznic jeszcze inny zapach, slabszy, ale ciagle jeszcze obecny po tych wszystkich latach. Nie byl to zaden wyrazny zapach, ale rozpoznawal go przewaznie dzieki uczuciom, jakie go ogarnialy w tym momencie. To byl zapach prawdziwego dziecinstwa, zapach czasow, kiedy ktos go rozpieszczal, spiewal mu i kochal go. Na to wspomnienie serce zaczynalo mu szybciej bic.
Przytulajac do siebie Szu-Szu, Aleksiej chowal sie glebiej pod koc. Nigdy nie pozwole im ciebie wykapac – pomyslal. Zreszta nie zostalo juz wielu chlopcow, ktorzy mu dokuczali. Piec dni temu z mgly wyplynela lodz i stanela obok nich. Podczas gdy chlopcy zgromadzili sie przy relingu, zeby lepiej wszystko widziec, Nadia i Gregor chodzili miedzy nimi i wywolywali nazwisko po nazwisku. Nikolai Aleksiejenko! Pawel Prebrazenski! Raz po raz rozlegaly sie triumfalne okrzyki wywolanych i rece machaly w powietrzu w gescie radosci. Tak! Wybrali mnie!
Pozniej, ci, ktorych nikt nie wybral, zostali smutni, przytuleni do barierek, w milczeniu patrzac, jak motorowka odwozi wybrancow na drugi statek.
– Dokad oni jada? – zapytal Aleksiej.
– Do rodzin na Zachodzie – odpowiedziala Nadia. – A teraz chodzcie juz stad. Zaczyna sie robic zimno.
Chlopcy nie ruszyli sie. Po chwili Nadia przestala sie tym przejmowac. Chcieli zostac na zewnatrz, czy tez nie, bylo jej wszystko jedno, i sama zeszla pod poklad.
– Rodziny na Zachodzie musza byc glupie – powiedzial Jakow. Aleksiej odwrocil sie do niego. Jakow ze zloscia patrzyl na morze. Podbrodek wysunal do przodu jak lobuz szukajacy okazji do bojki.
– Dla ciebie wszyscy sa glupi – powiedzial.
– Bo tak jest. Wszyscy na tym statku sa glupi.
– To znaczy, ze ty tez.
Jakow nie odpowiedzial. Mocniej chwycil barierke swoja zdrowa reka i patrzyl, jak drugi statek niknie we mgle. Potem odszedl. Przez nastepne kilka dni Aleksiej rzadko go widywal.
Tej nocy Jakow jak zwykle zniknal zaraz po kolacji. Pewnie w tym swoim glupim cudownym swiecie, pomyslal Aleksiej. Chowa sie w skrzyni z mysimi gownami.
Aleksiej naciagnal koc na glowe i zasnal skulony na swojej koi, przyciskajac brudnego Szu-Szu do twarzy.
Jakas reka potrzasnela nim. Jakis glos zawolal cicho jego imie.
– Aleksiej! Aleksiej!
– Mama?…
– Aleksiej, obudz sie. Mam dla ciebie niespodzianke.
Powoli otrzasal sie z resztek snu. Otworzyl oczy. Bylo jeszcze ciemno. Reka ciagle potrzasala nim. Rozpoznal Nadie.
– Czas juz jechac – szeptala.
– Dokad mamy jechac?
– Musisz sie przygotowac na spotkanie z twoja nowa mama.
– Czy ona jest tutaj?
– Zabiore cie do niej. Zostales wybrany sposrod pozostalych chlopcow. Miales szczescie. Teraz chodz. Tylko badz cicho.
Aleksiej usiadl. Jeszcze nie do konca sie obudzil, nie byl pewien, czy to nie jest tylko sen. Nadia wyciagnela reke i pomogla mu zejsc z koi.
– Szu-Szu – powiedzial chlopiec. Nadia podala chlopcu psa.
– Oczywiscie, ze mozesz zabrac ze soba Szu-Szu. – Wziela Aleksieja za reke. Nigdy przedtem nie trzymala go za reke. Uczucie szczescia, jakie go nagle ogarnelo, sprawilo, ze chlopiec calkiem sie rozbudzil. Mocno sciskal dlon Nadii i razem szli, zeby spotkac jego nowa mame. Bylo ciemno, a on bal sie ciemnosci, ale byla tu Nadia. Przy niej nie moglo mu sie wydarzyc nic zlego. W jakis niewytlumaczalny sposob stale pamietal, ze tak wlasnie za reke trzymala go mama. Wyszli z kabiny i szli wzdluz slabo oswietlonego korytarza. Aleksiej byl tak szczesliwy, ze potykal sie o wlasne nogi, zupelnie nie patrzyl, dokad idzie. Nadia przeciez o wszystko zadbala. Skrecili w inny korytarz. Tego nie rozpoznawal. Przeszli przez jakies drzwi.
Do cudownego swiata. Przed nimi byly metalowe schody prowadzace do niebieskich drzwi.
Aleksiej zatrzymal sie.
– O co chodzi? – spytala Nadia.
– Nie chce tutaj wchodzic.
– Ale musisz.
– Przeciez tam mieszkaja ludzie.
– Aleksiej nie utrudniaj wszystkiego. – Nadia mocniej chwycila reke chlopca. – Tam wlasnie musimy wejsc.
– Dlaczego?
Nadia zdala sobie sprawe, ze tutaj musiala zastosowac inna taktyke. Przykucnela i spojrzala chlopcu w oczy. Mocno ujela jego ramie.
– Czy chcesz wszystko zepsuc? Czy chcesz, zeby sie na ciebie pogniewala? Ona spodziewa sie zobaczyc malego poslusznego chlopca, a teraz jestes bardzo niegrzeczny.
Jego wargi drzaly. Staral sie nie plakac, poniewaz wiedzial, jak bardzo dorosli nie lubili, kiedy dzieci plakaly. Lzy jednak same plynely mu z oczu. Przez niego wszystko mialo sie nie udac. Tak, jak powiedziala Nadia. Zawsze wszystko psul.
– Jeszcze nic nie jest ustalone – powiedziala Nadia. – Ona moze jeszcze wybrac innego chlopca. Czy chcialbys tego?
Aleksiej szlochal.
– Nie.
– Dlaczego wiec nie starasz sie porzadnie zachowywac?
– Boje sie tych ludzi od przepiorek.
– Co takiego? Jestes smieszny. Nie zdziwilabym sie, gdyby nikt nigdy nie chcial ciebie zabrac. – Wyprostowala sie i znowu chwycila go za reke. – Chodz!
Aleksiej spojrzal na niebieskie drzwi.
– Mozesz mnie tam zaniesc – wyszeptal.
– Jestes za duzy. Za ciezki dla mnie.
– Prosze, zanies mnie.
– Musisz isc na wlasnych nogach, Aleksiej. Pospiesz sie, bo inaczej spoznimy sie. – Otoczyla go ramieniem. Zaczal isc tylko dlatego, ze ona szla obok, przytulajac go do siebie. Podobnie jak on przytulal Szu-Szu. Tak dlugo jak wszyscy troje trzymali sie razem, nic nie moglo im sie przytrafic. Nadia zapukala do niebieskich drzwi. Otworzyly sie.
Jakow slyszal, jak wchodzili po schodach. Aleksiej szlochal. Nadia usilowala go pocieszyc. Jakow podczolgal sie do otworu w skrzyni i ostroznie spojrzal w gore. Wlasnie podchodzili do niebieskich drzwi. Chwile pozniej za nimi znikneli.
Dlaczego Aleksiej wchodzi tam, a nie ja? – pomyslal i wygramolil sie ze skrzyni, po czym wszedl po schodach prowadzacych do niebieskich drzwi. Sprobowal je otworzyc ale, jak zawsze, byly zamkniete. Zrezygnowany wrocil do swojej skrzyni. Stala sie teraz calkiem wygodna kryjowka. W ciagu ostatniego tygodnia przyciagnal tutaj koc, latarke i kilka czasopism ze zdjeciami nagich kobiet. Podciagnal tez Kubiszewowi zapalniczke i paczke papierosow. Od czasu do czasu wypalal jednego, ale bylo ich tak niewiele, ze staral sie je oszczedzac, aby starczyly na dluzej. Raz niechcacy podpalil trociny. To bylo bardzo podniecajace. Zazwyczaj jednak wystarczalo mu to, ze papierosy lezaly w paczce obok niego. Lubil je trzymac, po raz setny czytac w swietle latarki napisy na paczce. Wlasnie to robil, kiedy na schodach uslyszal Aleksieja i Nadie.
Postanowil zaczekac, az wyjda zza tamtych drzwi. Dlugo to trwalo. Co oni tam robili?
Jakow odrzucil papierosa. To bylo niesprawiedliwe. Obejrzal kilka zdjec z czasopisma. Pocwiczyl wlaczanie i wylaczanie latarki. Potem zachcialo mu sie spac. Skulil sie pod kocem i zapadl w sen.
Jakis czas pozniej obudzilo go dudnienie. Na poczatku myslal, ze cos sie stalo z silnikami statku, ale dzwiek stawal sie coraz glosniejszy i dochodzil nie z maszynowni tylko z pokladu. Uswiadomil sobie, ze to byl odglos helikoptera.
Gregor zamocowal zamkniecie plastikowej torebki, ktora umiescil w pojemniku z lodem. Podal go Nadii.
– Wez to.
Wydawalo mu sie, ze go nie uslyszala. Kiedy jednak spojrzal na jej twarz, zauwazyl, ze jest przerazliwie blada. Ta suka ma juz dosc, pomyslal;
– Trzeba wiecej lodu. No dalej! Zajmij sie tym! – Pchnal pojemnik w jej strone. Odskoczyla przerazona. Potem oddychajac ciezko, przeniosla pojemnik przez pokoj i postawila go na blacie. Zaczela zgarniac do niego lod. Gregor zauwazyl, ze jej nogi drzaly lekko. Pierwszy raz powodowal zawsze szok. Nawet on za pierwszym razem mial mdlosci. Wiedzial, ze z czasem Nadia przyzwyczai sie.
Odwrocil sie do stolu operacyjnego. Anestezjolog juz zapial pokrowiec i teraz zbieral zakrwawione przescieradla. Chirurg nawet sie nie ruszyl, zeby mu pomoc. Ciezko oparl sie o blat, tak jakby probowal zlapac oddech. Gregor patrzyl na niego z obrzydzeniem. Bylo cos szczegolnie wstretnego w tym, ze lekarz potrafil sie az tak utuczyc. Chirurg nie wygladal tej nocy zbyt dobrze. Sapal przez caly czas, a jego rece zdawaly sie drzec bardziej niz zazwyczaj.
– Boli mnie glowa – jeknal grubas.
– Za duzo wypiles. Pewnie zafundowales sobie niezlego kaca. – Gregor podszedl do stolu i chwycil jeden z koncow zapietego pokrowca i razem z anestezjologiem zsunal go na wozek. Potem podniosl sterte brudnych ubran i rowniez rzucil je na wozek. Malo brakowalo, a zapomnialby o wypchanym psie. Lezal na podlodze. Poprzecierany material przesiakniety byl krwia. Gregor rzucil go na gore tych wszystkich brudow i z anestezjologiem popchneli wozek do zsypu na odpady. Otworzyli pokrywe i wrzucili do szybu pokrowiec, ubrania i wypchanego psa.
Chirurg jeczal.
– Ten koszmarny bol rozsadza mi czaszke…
Gregor nie zwracal na niego uwagi. Sciagnal gumowe rekawiczki i podszedl do zlewu, zeby umyc rece. Nigdy nie wiadomo, co mozna zlapac przy przerzucaniu takich brudnych szmat. Na przyklad wszy. Szorowal rece tak dokladnie, jak lekarz, ktory ma za chwile zaczac operacje. W pokoju rozlegl sie nagly lomot polaczony z brzekiem rozsypujacych sie instrumentow chirurgicznych. Gregor odwrocil sie. Chirurg lezal na podlodze. Jego twarz przybrala czerwony kolor, nogi i rece drzaly jak u marionetki, nad ktora nie mozna zapanowac. Przestraszona Nadia i anestezjolog stali jak sparalizowani.
– Co z nim? – spytal Gregor.
– Nie wiem! – odpowiedzial anestezjolog.
– Zrob cos z tym!
Anestezjolog uklakl przy trzesacym sie mezczyznie i bezskutecznie staral sie go ocucic. Rozluznil wiazanie fartucha, zalozyl maske tlenowa na jego twarz. Konwulsje staly sie teraz bardziej gwaltowne, ramiona uderzaly w podloge jak skrzydla gesi.
– Przytrzymaj maske! – zakomenderowal anestezjolog. – Musze zrobic mu zastrzyk!
Gregor uklakl przy glowie chirurga i ujal maske. Twarz chirurga wydala mu sie odrazajaca, nalana i tlusta. Slina wyciekala mu z ust i wkrotce maska tlenowa cala byla od niej sliska. Skora grubasa zaczynala przybierac sinawy odcien. Patrzac na niego, Gregor wiedzial, ze ich wysilki byly daremne. Kilka chwil pozniej mezczyzna juz nie zyl.
Wszyscy dosc dlugo stali, bezradnie patrzac na jego cialo. Wydawalo sie, ze bylo teraz jeszcze bardziej spuchniete i groteskowe. Zoladek byl rozdety do granic mozliwosci. Tluste faldy na twarzy rozlaly sie jak galaretowata masa.
– I co teraz, kurwa, mamy robic? – zapytal anestezjolog.
– Musimy znalezc innego chirurga – powiedzial Gregor po prostu.
– Przeciez nie znajdziemy zadnego na morzu. Bedziemy musieli zawinac do portu wczesniej, niz to bylo planowane.
– Albo transportowac zywy towar… – Gregor nagle spojrzal w gore. Anestezjolog i Nadia zrobili to samo. Wszyscy uslyszeli rytmiczny huk smigla helikoptera. Gregor przeniosl wzrok na pojemnik z lodem. – Jest gotowy?
– Nalozylam do srodka lodu – powiedziala Nadia.
– Idz i zanies im. – Gregor znowu odwrocil sie ku martwemu chirurgowi. Kopnal trupa z obrzydzeniem. – My zajmiemy sie scierwem tego wieloryba.
Niebieskie oko swiecilo na pokladzie. Ze swojej kryjowki pod schodkami prowadzacymi na mostek Jakow patrzyl, jak najpierw blysnal niebieski reflektor, a zaraz po nim krag bialych swiatelek. Teraz wszystkie byly zapalone. Byly tak jasne, ze nie mogl patrzec w ich kierunku. Zamiast tego popatrzyl w niebo, na helikopter, ktory wylonil sie z ciemnosci i teraz wisial nad pokladem. Jakow musial zamknac oczy kiedy podmuch powietrza od obracajacych sie smigiel dotarl do niego. Kiedy znowu je otworzyl, helikopter juz wyladowal.
Drzwi kabiny otworzyly sie, ale nikt nie wysiadal. Czekano. Jakow podczolgal sie troche do przodu tak, ze mogl obserwowac przez szpare miedzy dwoma stopniami schodkow. Szczesciarz z tego Aleksieja, pomyslal. To pewnie on dzisiaj odlatuje.
Uslyszal trzasniecie drzwiami i jakas sylwetka pojawila sie w kregu swiatel. Byla to Nadia. Szla przez poklad pochylona do przodu, wypinajac w gore tylek. Boi sie pewnie, ze smiglo odetnie jej glupia glowe – pomyslal Jakow. Zajrzala do wnetrza helikoptera. Jej tylek caly czas byl wypiety, kiedy rozmawiala z pilotem. Potem wycofala sie i zniknela poza kregiem swiatel. Chwile pozniej helikopter uniosl sie. Reflektory zgaszono i poklad zatopil sie w ciemnosci. Jakow wyszedl zza schodow i patrzyl, jak smiglowiec unosi sie w gore. Widzial jego ogon przesuwajacy sie jak gigantyczne wahadlo na linie. Potem maszyna oddalila sie, lecac nisko ponad woda. W koncu wtopila sie w noc. Jakas reka chwycila Jakowa za ramie. Krzyknal, szarpnal sie w tyl i obrocil.
– Co ty tutaj robisz, do cholery? – huknal Gregor.
– Nic!
– Co widziales?
– Helikopter.
– Co jeszcze widziales?
Jakow patrzyl na niego, bojac sie odpowiedziec. Nadia uslyszala glosy. Szla teraz przez poklad w ich kierunku.
– Co sie dzieje?
– Ten chlopak znowu sie tu gapil. Myslalem, ze zamknelas ich kabine.
– Zrobilam to. Musial wymknac sie wczesniej. – Spojrzala na Jakowa. – Zawsze on. Nie moge przeciez caly czas go pilnowac.
– I tak mialem go juz dosc. – Gregor szarpnal Jakowa za ramie i pociagnal go w kierunku klapy, za ktora byly schody. – On nie moze wrocic do pozostalych. – Odwrocil sie, zeby otworzyc luk. Jakow kopnal go w kolano. Gregor wrzasnal i rozluznil uchwyt.
Jakow rzucil sie do ucieczki. Slyszal krzyki Nadii i dudniace za nim kroki. Potem nagle tych krokow bylo wiecej, ktos zbiegal po schodach mostka. Chcial biec w przod, w kierunku dziobu. Za pozno zorientowal sie, ze byl na pokladzie, gdzie wczesniej wyladowal helikopter.
Uslyszal glosne pstrykniecia i rozblysly pokladowe swiatla. Jakow stal w samym srodku swiatel jak uwieziony. Zaslaniajac oczy, zaczal uciekac na slepo. Ale wszyscy okrazyli go i zblizali sie coraz bardziej. Ktos chwycil go za koszule. Jakow szarpnal sie. Poczul na twarzy uderzenie. Bylo tak silne, ze upadl. Probowal wstac, ale ktos podcial mu nogi.
– Wystarczy tego! – powiedziala Nadia. – Chyba nie chcecie go zabic!
– Maly skurwysyn – mruknal Gregor.
Chwycil Jakowa za wlosy, pchnal w przod, w kierunku luku, za ktorym byly schody w dol. Jakow potykal sie, ale Gregor ciagle podnosil go za wlosy. Chlopak nie widzial, dokad go prowadza. Wiedzial tylko, ze schodzili w dol, potem szli jakims korytarzem. Gregor przez caly czas klal. Troche kulal, co sprawilo, ze Jakow poczul pewna satysfakcje.
Otwarto jakies drzwi i Jakow zostal wepchniety do srodka pomieszczenia.
– Mozesz tu sobie na razie gnic – powiedzial Gregor i zatrzasnal drzwi. Jakow slyszal, jak zamyka zasuwe. Kroki oddalily sie. Zostal sam w ciemnosciach.
Podciagnal kolana do piersi i polozyl sie skulony. Przeniknal go dziwny dreszcz. Probowal powstrzymac drzenie i szczekanie zebami, ale nie potrafil. Nie bylo mu zimno. Drzenie wywolywalo cos, co siedzialo gleboko w jego duszy. Zamknal oczy, ale tu czekaly na niego widziane tej nocy obrazy. Nadia idaca przez poklad, chwiejnie przemierzajaca nieziemskie pole swiatla. Otwierajace sie drzwi helikoptera. Nadia pochyla sie i podaje cos pilotowi. Pudlo. Jakow jeszcze mocniej objal rekami kolana, ale nie mogl opanowac drzenia.
Wlozyl kciuk w usta i zaczal go ssac.