178056.fb2
Dla Abby poranki zawsze byly najgorsze. Budzac sie, jeszcze podswiadomie rozmyslala o tym, co przyniesie jej dzien. Nagle przypomniala sobie: Nie mam dokad isc. Ta swiadomosc spadla na nia jak cios. Lezala w lozku, nasluchujac, jak Mark ubiera sie i chodzi po jeszcze ciemnej sypialni. W takich chwilach czula, ze calkowicie pograza sie w rozpaczy, nie byla w stanie odezwac sie do niego ani slowem. Dzielili ze soba dom i lozko, ale juz nie potrafili ze soba rozmawiac. Wlasnie tak umiera milosc – pomyslala Abby, slyszac, jak Mark wychodzi z domu. Nie przez slowa tylko przez milczenie.
Kiedy Abby miala dwanascie lat, jej ojciec stracil prace w garbarni. Przez cale tygodnie codziennie rano wyjezdzal z domu, tak jakby jechal normalnie do pracy. Abby nigdy sie nie dowiedziala, dokad jezdzil, ani co robil. Nigdy jej tego nie powiedzial. Wiedziala jedynie, ze jej ojciec byl przerazony perspektywa zostania w domu i stawienia czola wlasnej klesce. Dlatego wlasnie wychodzil z domu codziennie rano.
Teraz tak robila Abby. Nie chciala brac samochodu, wolala isc piechota. Bylo jej wszystko jedno, dokad idzie. Od zeszlego wieczoru pogoda zepsula sie. Bylo zimno i zanim Abby doszla do cukierni, twarz jej lekko zdretwiala. Kupila kawe, ciastko sezamowe i usiadla przy stoliku. Zdazyla przelknac dwa kesy, kiedy przypadkiem spojrzala na mezczyzne siedzacego obok. Czytal „Boston Herald”.
Jej zdjecie widnialo na pierwszej stronie. W tym momencie zapragnela stac sie niewidzialna. Niespokojnie rozejrzala sie po cukierni, obawiajac sie, ze oczy wszystkich zwrocone beda w jej kierunku, ale nikt na nia nie patrzyl.
Wstala, wyrzucila niedokonczone ciastko do kosza i wyszla na ulice. Zupelnie stracila apetyt. W kiosku kupila egzemplarz „Boston Herald” i weszla do jakiejs klatki schodowej, zeby spokojnie przejrzec gazete.
Surowosc zasad szpitalnych przyczyna tragedii!
Bez watpienia doktor Abigail DiMatteo byla wyrozniajaca sie stazystka – jedna z najlepszych w Centrum Medycznym Bayside, jak twierdzi przewodniczacy programu stazowego, doktor Colin Wettig. Niestety, w przeciagu kilku ostatnich miesiecy, to znaczy wkrotce po tym, jak doktor DiMatteo rozpoczela drugi rok stazu, sprawy zaczely ukladac sie dla niej coraz gorzej…
Abby musiala przerwac czytanie. Czula, ze serce podjezdza jej pod gardlo, a oddech stal sie szybki i urywany. Przez kilka dobrych chwil starala sie nad tym zapanowac, ale w rezultacie zrobilo sie jej naprawde niedobrze.
Dziennikarz pisal o wszystkim. Pozwy do sadu, smierc Mary Allen, klotnia z Brenda Hainey. Niczemu nie mozna byloby zaprzeczyc. Wszystko to zebrane razem tworzylo jej obraz jako osoby niezrownowazonej, a nawet niebezpiecznej. Takie slowa trafialy dokladnie w publicznie rzadko poruszany temat: horror pacjenta bedacego na lasce i nielasce szalonego lekarza.
Trudno uwierzyc, ze to wlasnie o mnie pisza – pomyslala.
Nawet gdyby nie odebrano jej pozwolenia na wykonywanie zawodu i gdyby zdolala ukonczyc staz, taki artykul ciagnalby sie za nia zawsze i wszedzie. A razem z nim watpliwosci. Kazdy pacjent bedacy przy zdrowych zmyslach unikalby skalpela psychopatki. Nie miala pojecia, jak dlugo snula sie po ulicach, sciskajac w dloni gazete. Kiedy w koncu zatrzymala sie, stwierdzila, ze jest na Harvard University Common. Uszy rozbolaly ja od zimna. Domyslala sie, ze pora lunchu dawno juz minela. Wloczyla sie tak przez pol dnia. Nie wiedziala, dokad ma teraz isc. Wszyscy na Common – studenci z plecakami i torbami, roztargnieni profesorowie w tweedowych marynarkach – wydawali sie miec jakis cel. Wszyscy poza nia.
Raz jeszcze spojrzala na gazete. Zamieszczone na pierwszej stronie zdjecie musialo pochodzic z biura szpitala. Zrobione zostalo krotko przed rozpoczeciem stazu. Usmiechala sie prosto do obiektywu. Widac bylo, ze jest mloda i pelna zapalu. Chciala pracowac, zeby urzeczywistnic swoje marzenia.
Wyrzucila gazete do najblizszego pojemnika na smieci i ruszyla w kierunku domu. Musze z nimi walczyc, stawic im czolo – myslala. Ale ani ona, ani Vivian nie mialy juz zadnych pomyslow. Wczoraj Vivian poleciala do Burlington. Wieczorem zadzwonila do Abby z niezbyt dobra wiadomoscia: Tim Nicholls zamknal swoja praktyke i nikt nie wiedzial, gdzie teraz przebywal. Slepa uliczka. Do tego w Wilcox Memorial nie mieli w rejestrach zadnych operacji pobierania narzadow w podanych przez Vivian dniach. Kolejna slepa uliczka. Poza tym Vivian sprawdzila jeszcze rejestry miejscowej policji i nie znalazla zadnych raportow o osobach zaginionych, ani o znalezieniu cial z wycietymi sercami. To mial byc ich ostatni trop, ktory rowniez zakonczyl sie niczym. Zatarli wszystkie slady. W zaden sposob nie mozna ich pokonac.
Gdy weszla do domu, od razu zauwazyla mrugajace swiatelko automatycznej sekretarki. Vivian zostawila wiadomosc, proszac Abby o telefon. Podala swoj numer w Burlington. Abby probowala zadzwonic, ale nikt nie odpowiadal.
Wybrala numer Banku Organow, ale jak zwykle, nie chcieli polaczyc jej z Helen Lewis. Miala wrazenie, ze nikt juz nie chce wysluchiwac rewelacyjnych teorii psychopatki, doktor DiMatteo. Abby nie wiedziala, do kogo jeszcze moze sie zwrocic. Przejrzala liste osob, ktore znala z Bayside. Doktor Wettig, Mark, Mohandas i Zwick, Susan Casado, Jeremiah Parr. Nie ufala nikomu z nich. Nikomu.
Wlasnie podniosla sluchawke, zeby jeszcze raz sprobowac zadzwonic do Vivian, kiedy przypadkiem spojrzala przez okno. Po drugiej stronie ulicy stala zaparkowana przy ulicy brazowa furgonetka. Ty lajdaku. Tym razem cie mam! Pobiegla do szafy w przedpokoju i znalazla lornetke. Poprawila ostrosc, skupiajac sie na numerach rejestracyjnych. Mam cie – pomyslala triumfalnie. Chwycila sluchawke i nakrecila numer Katzki. Dziwne jest, ze to wlasnie ja do niego dzwonie – przeszlo jej przez mysl. Moze byl to jakis odruch. Potrzebowala pomocy, dzwonila wiec do gliniarza. On byl jedynym policjantem, jakiego znala.
– Detektyw Katzka. – Uslyszala jego oficjalny glos.
– Furgonetka wrocila! – wypalila.
– Slucham?
– Mowi Abby DiMatteo. Furgonetka, ktora mnie sledzila, stoi teraz zaparkowana w poblizu mego domu. Mam jej numer rejestracyjny: piec-trzy-dziewiec, TDV. Tablica z Massachusetts.
W milczeniu zapisywal numer.
– Pani mieszka na Brewster Street, prawda?
– Tak. Prosze kogos zaraz przyslac. Nie wiem, co on chce zrobic – mowila nerwowo.
– Prosze zostac w domu i pozamykac wszystkie drzwi. Dobrze?
– Dobrze, dobrze.
Wiedziala, ze drzwi juz byly zamkniete, ale i tak sprawdzila wszystkie jeszcze raz. Wszystko bylo w porzadku. Wrocila do pokoju i usiadla w poblizu okna, za zaslona. Co jakis czas spogladala przez szybe, upewniajac sie, czy furgonetka jeszcze tam stoi. Chciala, zeby zostala na miejscu. Chciala zobaczyc reakcje kierowcy na widok policji.
Pietnascie minut pozniej znajome zielone volvo zaparkowalo przy krawezniku przed jej domem, dokladnie na wysokosci furgonetki, tylko po przeciwnej stronie ulicy. Nie spodziewala sie, ze Katzka pojawi sie osobiscie. Na jego widok poczula ulge. On bedzie wiedzial, co zrobic – pomyslala. Katzka byl wystarczajaco inteligentny, aby znalezc wyjscie z kazdej sytuacji.
Przeszedl przez ulice i wolno zblizyl sie do furgonetki. Abby przysunela sie blizej okna. Czula, ze serce jej mocno wali. Zastanawiala sie, czy puls Katzki rowniez byl przyspieszony. Detektyw niby od niechcenia podszedl do drzwi od strony kierowcy. Dopiero kiedy odwrocil sie lekko w kierunku Abby, zauwazyla, ze trzyma pistolet. Nie wiedziala nawet, kiedy go wyciagnal.
Bala sie patrzec, co bedzie dalej. Bala sie o niego.
On przysunal sie blizej wozu i zajrzal do srodka. Chyba nie zauwazyl nic podejrzanego. Okrazyl furgonetke od tylu i zajrzal przez tylna szybe. Potem chowajac bron, rozejrzal sie wokol. Nagle otworzyly sie drzwi pobliskiego domu. Po schodach werandy krzyczac i machajac rekami, zbiegl czlowiek w szarym kombinezonie. Katzka ze swoja zwykla niewzruszonoscia wyjal odznake. Nieznajomy spojrzal, po czym sam wyjal identyfikator. Przez chwile obaj rozmawiali i co jakis czas wskazujac to dom, to furgonetke. W koncu mezczyzna w kombinezonie wsiadl do samochodu, a Katzka ruszyl w kierunku domu Abby.
Otworzyla i zapytala:
– Co sie stalo?
– Nic.
– Kim jest ten kierowca? Dlaczego mnie sledzil?
– On twierdzi, ze nie ma pojecia, o czym pani mowi. Poszla za nim do salonu.
– Przeciez nie jestem slepa! Widzialam kilkakrotnie te furgonetke juz wczesniej. Na tej ulicy.
– Ten kierowca twierdzi, ze nigdy przedtem tutaj nie byl.
– A kim jest ten kierowca? Katzka wyciagnal notes.
– John Doherty, trzydziesci szesc lat, mieszkaniec Massachusetts. Hydraulik. Twierdzi, ze to jego pierwsze wezwanie na Brewster Street. Furgonetka jest zarejestrowana na firme hydrauliczna „Back Bay”. Jest pelna narzedzi. – Zamknal notatnik i wsunal go do kieszeni plaszcza. Potem spojrzal na Abby z pozorna obojetnoscia.
– Bylam pewna, ze to ta sama furgonetka – mruknela Abby.
– A wiec ciagle pani twierdzi, ze jest jakas furgonetka?
– Tak, do cholery! – krzyknela. – Tak twierdze!
Na jej wybuch zareagowal lekkim uniesieniem brwi. Abby wziela gleboki oddech, starajac sie zapanowac nad soba. Krzyki na tego rodzaju mezczyzne z pewnoscia nie dzialaly. Kierowal sie logika i rozumem.
Abby odezwala sie tym razem spokojnie.
– Nie wymyslilam sobie tego wszystkiego. To nie moja fantazja.
– Jezeli jeszcze raz bedzie sie pani wydawalo, ze widzi furgonetke, prosze zapisac numer rejestracyjny.
– Jezeli bedzie mi sie wydawalo, ze widze?
– Zadzwonie do firmy Back Bay, zeby potwierdzic to, co mowil ten facet. Wyglada jednak na to, ze rzeczywiscie jest hydraulikiem. – Katzka spojrzal przez okno. Rozlegl sie dzwonek telefonu. – Odbierze pani? – Detektyw siegal juz do klamki.
– Prosze nie wychodzic. Jeszcze nie. Musze porozmawiac z panem o kilku rzeczach.
Zatrzymal sie w pol drogi i patrzyl, jak Abby podnosi sluchawke.
– Halo? – powiedziala. Jakis kobiecy glos zapytal cicho:
– Doktor DiMatteo?
Abby znaczaco spojrzala na detektywa. Wydawalo sie, ze to spojrzenie wystarczy mu, zeby zrozumial, ze to byl wazny telefon.
– Pani Voss?
– Dowiedzialam sie czegos – powiedziala Nina. – Nie wiem, czy to w ogole ma jakies znaczenie.
Katzka podszedl do Abby i stanal blisko niej. Zrobil to tak szybko i bezszelestnie, ze nie zauwazyla, w ktorym momencie znalazl sie przy niej. Pochylil glowe w kierunku sluchawki, zeby slyszec rozmowe.
– Czego sie pani dowiedziala? – spytala Abby.
– Zadzwonilam w kilka miejsc. Do banku i do naszego ksiegowego. Dwudziestego trzeciego wrzesnia Wiktor przekazal duza sume na konto firmy o nazwie „Amity Corporation”. Z Bostonu.
– Jest pani pewna co do daty?
– Tak.
Dwudziesty trzeci wrzesnia – pomyslala Abby. Dzien przed operacja Niny Voss.
– Co pani wie o Amity?
– Nic. Wiktor nigdy nie wspominal tej nazwy. Przy tak duzych transakcjach zazwyczaj omawial to z… – W sluchawce zapadla cisza. Abby uslyszala jakies glosy w tle, pozniej szybkie slowa wyjasnienia. Potem Nina znowu sie odezwala. Jej glos byl spiety. Mowila ciszej. – Musze konczyc.
– Mowila pani, ze to duza transakcja. Jak duza?
Przez chwile Nina nie odpowiadala. Abby zastanawiala sie nawet, czy nie odlozyla sluchawki. Potem uslyszala szept.
– Piec milionow – powiedziala Nina. – Przekazal piec milionow dolarow.
Gdy Nina rozlaczyla sie, uslyszala kroki Wiktora, ale nie podniosla glowy, kiedy wszedl do sypialni.
– Z kim rozmawialas? – zapytal.
– Z Cynthia. Zadzwonilam, zeby podziekowac jej za kwiaty.
– Ktore to byly?
– Orchidee.
Spojrzal na wazon na toaletce.
– Ach tak. Bardzo ladne.
– Cynthia mowi, ze wybieraja sie na wiosne do Grecji. Chyba znudzily sie im Karaiby. – Jak latwo przyszlo jej to klamstwo. Kiedy to sie zaczelo. Kiedy przestali mowic sobie prawde?
Usiadl obok i czula, ze jej sie przyglada.
– Kiedy poczujesz sie lepiej – powiedzial – moze tez wrocimy do Grecji. Moze nawet z Cynthia i Robertem. Chcialabys?
Skinela glowa i spojrzala na swoje dlonie, na palce ciensze i bardziej przezroczyste z kazdym dniem. Ja juz nigdy nie bede czula sie lepiej. Oboje o tym wiemy – pomyslala.
Wysunela stopy spod przykrycia.
– Musze pojsc do lazienki – powiedziala.
– Pomoc ci?
– Nie. Poradze sobie. – Wstajac, przez chwile czula zawroty glowy. Ostatnio czesto je miewala, zawsze kiedy wstawala albo po najmniejszym nawet wysilku. Nie mowila o tym Wiktorowi, w takich wypadkach czekala, az niemile uczucie przejdzie. Teraz powoli ruszyla do lazienki. Uslyszala, jak podnosi sluchawke telefonu.
Dopiero kiedy zamknela drzwi, zdala sobie nagle sprawe, jaki popelnila blad. Ostatni numer, na jaki zadzwonila, ciagle jeszcze byl w pamieci aparatu telefonicznego. Wystarczylo, zeby Wiktor przycisnal guzik wywolujacy ostatni numer, a dowiedzialby sie, ze klamala. Bylo to cos, czego mogla sie po Wiktorze spodziewac. Nie dzwonila do Cynthii. Na pewno dowie sie, ze rozmawiala z Abby DiMatteo.
Nina stala, opierajac sie plecami o drzwi lazienki i nasluchiwala. Uslyszala, jak odklada sluchawke.
– Nina? – dobiegl ja glos Wiktora.
Kolejna fala zawrotow glowy. Pochylila sie, walczac z ciemnoscia przeslaniajaca jej wzrok. Miala wrazenie, ze nogi rozplywaja sie pod nia. Poczula, jak osuwa sie na podloge.
Mocno zastukal do drzwi.
– Nina, musze z toba pomowic.
– Wiktor – szepnela, ale wiedziala, ze nie mogl jej uslyszec. Nikt jej nie slyszal. Lezala na podlodze w lazience, nie miala sily poruszyc sie ani zawolac go. Czula, ze serce w jej piersi trzepoce sie jak skrzydla motyla w siatce.
– To nie moze byc tutaj – powiedziala Abby.
Ona i Katzka siedzieli w samochodzie zaparkowanym przy ulicy w Roxbury, obok zakratowanych sklepowych witryn i jakichs zakladow na skraju bankructwa. Jedynym jako tako idacym interesem byla silownia znajdujaca sie o kilka budynkow dalej. Przez jej otwarte okna slychac bylo szczek ciezarow od czasu do czasu przerywany meskim smiechem. Obok silowni znajdowal sie opuszczony budynek z napisem „Do wynajecia”. Nastepna z kolei byla siedziba Amity, czteropietrowy barak z brazowego kamienia. Ponad wejsciem widniala tablica:
Sprzet Medyczny
Amity Medical Supplies
Handel i Uslugi.
Za zakratowanymi oknami znajdowala sie mizerna wystawa sprzetu oferowanego przez przedsiebiorstwo: kule i laski, butle z tlenem, piankowe wkladki zapobiegajace powstawaniu odlezyn, szpitalne szafki. I manekin ubrany w pielegniarski fartuch i czepek – model sprzed mniej wiecej dwudziestu lat. Abby patrzyla przez ulice na nedzna wystawe.
milionow dolarow takiej firmie?
– Moze to tylko filia jakiegos wiekszego przedsiebiorstwa. Moze widzial w tym okazje do jakiejs korzystnej inwestycji.
Pokrecila glowa.
– Nic tu sie nie zgadza. Prosze postawic sie na miejscu Wiktora Vossa. Zona jest umierajaca. On za wszelka cene chce zalatwic jej operacje serca. Przeciez nie bedzie w takiej chwili myslal o inwestycjach.
– Nie wiadomo. A jak bardzo zalezy mu na jego zonie?
– Bardzo.
– Skad pani wie? Spojrzala na niego.
– Po prostu wiem.
Patrzyl na nia i milczal w ten swoj dziwnie tajemniczy sposob. Juz jej to przestalo – To nie moze byc wlasciwe Amity.
– Tylko to znajduje sie w spisie adresow i telefonow – powiedzial Katzka.
– Po co mialby przekazywac piec milionow.
Otworzyl drzwi samochodu.
– Zobacze, czy da sie czegos dowiedziec.
– Co zamierza pan zrobic?
– Rozejrzec sie. Zadac kilka pytan.
– Pojde z panem.
– Nie, zostanie pani w samochodzie – zaczal wysiadac, ale Abby przytrzymala go.
– Prosze posluchac – powiedziala. – To ja moge wszystko stracic. Juz nie mam pracy. Niedlugo odbiora mi pozwolenie na wykonywanie zawodu. Ludzie mowia o mnie psychopatka. W moim zyciu wszystko sie poplatalo. To moze byc moja ostatnia szansa na odzyskanie tego, co mialam.
– W takim razie lepiej byloby nie zaprzepascic tej szansy, prawda? Ktos moglby pania rozpoznac. To by nas zdradzilo. Czy chce pani podejmowac takie ryzyko?
Usiadla z powrotem. Katzka mial racje. Nie chcial zabierac jej tutaj, ale ona uparla sie. Powiedziala mu, ze mogla tu przyjechac sama bez niego. Ale przyjechala z nim, a teraz nie mogla nawet wejsc do tego budynku. Juz nawet nie mogla walczyc samodzielnie. To takze zostalo jej odebrane. Siedziala zla na wlasna bezsilnosc. Zla na Katzke. Wiedzial, ze sama jest bezradna.
– Prosze zablokowac drzwi – powiedzial wysiadajac.
Patrzyla, jak przechodzil przez ulice, jak wchodzil przez odrapane drzwi. Wyobrazala sobie, co mogl zastac w srodku. Przygnebiajace rzedy wozkow inwalidzkich, basenow, fartuchow zapakowanych w zolta folie dla ochrony przed kurzem. Pudelka z ortopedycznym obuwiem. Potrafila wyobrazic sobie kazdy szczegol. Sama odwiedzala takie sklepy, kupujac swoje pierwsze ubrania do szpitala.
Minelo piec minut. Potem dziesiec.
Katzka, Katzka. Co pan tam tak dlugo robi? Powiedzial, ze zada kilka pytan, ze sprobuje ich nie sploszyc. Wierzyla, ze on ma racje. Przecietny gliniarz z wydzialu zabojstw byl prawdopodobnie madrzejszy niz przecietny chirurg. Ale moze nie bardziej inteligentny niz przecietny stazysta. Glupota chirurgow byla tematem wielu zartow w szpitalu. Internista uzywa w pracy szarych komorek, natomiast chirurg – narzedzi. Internista wsiada do windy i drzwi zaczynaja sie zamykac za wczesnie, on probuje je zatrzymac wsuwajac miedzy nie reke. Chirurg natomiast wklada miedzy drzwi glowe.
Minelo dwadziescia minut. Bylo juz po piatej i anemiczny blask slonca zaczal ustepowac miejsca zmierzchowi. Przez uchylona szybe slyszala nieustanny szum samochodow z bulwaru Martina Luthera Kinga. Godzina szczytu. Jakichs dwoch dryblasow wyszlo z silowni i wpakowalo sie do swoich samochodow. Caly czas patrzyla na wejscie do budynku „Amity”. Czekala, az pojawi sie w nich Katzka.
Byla piata dwadziescia. Ruch zaczal zwiekszac sie nawet na tej uliczce. Abby starala sie nie tracic z oczu wejscia, ale widok przeslanialy jej teraz samochody. Potem nagle strumien aut przestal plynac i dostrzegla mezczyzne wychodzacego bocznymi drzwiami. Zatrzymal sie na chodniku i spojrzal na zegarek. Kiedy znowu podniosl glowe, Abby poczula, jak serce zaczyna jej walic. Rozpoznala te twarz. Groteskowo krzaczaste brwi. Nos przypominajacy ksztaltem dziob jastrzebia. To byl doktor Mapes. Kurier, ktory dostarczyl serce dla Niny Voss na sale operacyjna.
Mapes zaczal isc. Zatrzymal sie przy niebieskim samochodzie Trans Am zaparkowanym przy krawezniku w pewnej odleglosci od nich. Wyciagnal z kieszeni kluczyki.
Abby spojrzala na budynek „Amity”, modlac sie, aby Katzka wreszcie pojawil sie w drzwiach.
– Szybciej! Szybciej, bo Mapes nam ucieknie! – Spojrzala na niebieski woz. Mapes byl juz w srodku i zapinal pas. Uruchomil silnik. Wolno zjezdzajac z kraweznika, czekal, az w sznurze samochodow pojawi sie jakas przerwa.
Abby nerwowo rozejrzala sie po samochodzie. Zauwazyla, ze Katzka zostawil kluczyki w stacyjce. To mogla byc jej szansa. Jej jedyna szansa. Niebieski trans am wyjechal na ulice. Nie bylo czasu zastanawiac sie nad czymkolwiek.
Abby przesiadla sie na miejsce kierowcy i uruchomila silnik volvo. Wyjechala na ulice, slyszac, ze ktos za nia zahamowal z piskiem opon. Uslyszala dzwiek klaksonu.
Jedna przecznice dalej Mapes przesliznal sie przez skrzyzowanie tuz przed zmiana swiatla na czerwone. Abby gwaltownie nacisnela pedal hamulca. Przed nia staly cztery samochody i nie bylo sposobu na ich wyminiecie. Zanim swiatlo zmieniloby sie na zielone, Mapes mogl byc juz daleko stad. Siedziala, liczac sekundy, klnac w myslach na bostonski system ulicznych swiatel, na bostonskich kierowcow. Gdyby chociaz zdecydowala sie wczesniej ruszyc! Teraz ledwie mogla dostrzec niebieski woz Mapesa w rzece innych samochodow. Co sie, do diabla, dzialo z tymi swiatlami? W koncu zapalilo sie zielone, ale wciaz jeszcze nikt sie nie ruszyl. Czy ci kierowcy spali? Abby przycisnela klakson. Rozlegl sie ogluszajacy dzwiek. Samochody przed nia ruszyly. Nacisnela pedal gazu, ale musiala zwolnic. Ktos zastukal w boczna szybe volvo. Abby spojrzala i zobaczyla Katzke biegnacego obok wozu. Zahamowala i zwolnila blokade drzwi. Detektyw otworzyl drzwi i zawolal:
– Co pani, u licha, robi?
– Niech pan wsiada.
– Nie. Najpierw prosze zjechac na bok.
– Niech pan wsiada!
Katzka zaskoczony wsiadl. Abby od razu dodala gazu i szybko minela skrzyzowanie. Dwie przecznice dalej cos niebieskiego mignelo jej przed oczami. Trans am skrecal w Cottage Street. Latwo mogl zniknac w gestniejacym ruchu ulicznym. Musiala trzymac sie tuz za nim. Gwaltownie ruszyla w lewo, przekroczyla podwojna linie, wyprzedzila trzy wozy i wrocila na swoj pas, unikajac zderzenia z samochodami jadacymi z naprzeciwka. Uslyszala, ze Katzka zapina pas. Dobrze. Zapowiadalo sie, ze jazda bedzie dzika. Skrecili w Cottage Street.
– Czy teraz moze mi pani to wyjasnic? – spytal detektyw.
– On wyszedl bocznym wyjsciem z budynku „Amity”. Ten facet w niebieskim samochodzie.
– Kto to jest?
– Kurier, ktory dostarczyl serce. Przedstawil sie jako Mapes. – Zauwazyla kolejna luke w sznurze samochodow, znowu wyprzedzila kilka wozow i wrocila na swoj pas.
– Chyba ja powinienem poprowadzic – powiedzial Katzka.
– Zbliza sie do ronda. Teraz ktoredy? Dokad on jedzie… – Trans Am przejechal wokol ronda i skrecil na wschod.
– Jedzie do drogi szybkiego ruchu – stwierdzil Katzka.
– No to my tez. – Abby wjechala na rondo i skrecila za trans am. Przypuszczenie detektywa okazalo sie sluszne. Mapes kierowal sie do autostrady. Abby jechala za nim. Spocone dlonie coraz mocniej zaciskala na kierownicy. Tutaj latwo mozna stracic go z oczu. Jazda autostrada o piatej trzydziesci po poludniu przypominala jazde samochodzikami w wesolym miasteczku. Kazdy kierowca jechal z zamiarem jak najszybszego dotarcia do domu bez wzgledu na okolicznosci. Abby dostrzegla Mapesa daleko z przodu. Wlasnie zmienial pas. Ona rowniez probowala zjechac na lewy pas, ale jadaca przed nim ciezarowka nie miala zamiaru ustapic jej miejsca. Abby zasygnalizowala i podjechala blizej lewego pasa. Kierowca ciezarowki przyspieszyl i zmniejszyl przerwe. To zaczynalo zamieniac sie w niebezpieczna gre. Abby byla coraz blizej ciezarowki, ktora jechala z coraz wieksza predkoscia. DiMatteo nie myslala o strachu, byla zbyt przejeta tym, ze Mapes moglby jej umknac. Pod wplywem napiecia stala sie zupelnie inna osoba. Sama siebie nie poznawala. Byla obca, zdesperowana, i twarda kobieta. Nareszcie mogla stawic czolo swoim przesladowcom. Dobrze sie z tym czula. Miala wrazenie, ze staje sie silniejsza. Wcisnela pedal gazu do oporu i skrecila w lewo, dokladnie przed ciezarowke.
– Jezu Chryste! – krzyknal Katzka. – Zamierza nas pani zabic?
– Wszystko mi jedno. Musze dostac tego faceta.
– Czy tak samo zachowuje sie pani na sali operacyjnej?
– Oczywiscie. Nie slyszal pan? Jestem cholernie nieodpowiedzialna.
– W takim razie prosze mi pozniej przypomniec, zebym nie chorowal.
– Co on teraz robi?
W pewnej odleglosci przed nimi trans am znowu zmienil pasy. Zjechal na prawo w kierunku odjazdu do tunelu Callahan.
– Cholera – powiedziala Abby i rowniez zjechala na prawo. Przeciela dwa pasy i wjechali do tunelu przypominajacego grote. Mineli jakies graffiti. Betonowe sciany, wzmacnialy echo chrzestu opon po nawierzchni i szum samochodow przecinajacych powietrze. Ponowny wyjazd na zewnatrz, w szare swiatlo zmierzchu byl szokiem dla oczu. Trans am zjechal z autostrady.
Byli teraz we Wschodnim Bostonie, przy wjezdzie na lotnisko Logan International. Wlasnie tutaj Mapes musi jechac – pomyslala Abby – na lotnisko.
Byla zaskoczona, kiedy zamiast tego, przejechal przez tory kolejowe i skrecil na zachod, oddalajac sie od lotniska. Jechal w kierunku labiryntu ulic.
Abby zwolnila, pozwalajac, aby trans am oddalil sie nieco. Przyplyw adrenaliny, ktory czula podczas tego szalonego poscigu, powoli wygasal. W tej okolicy Mapes nie mogl jej uciec. Teraz musiala raczej skupic sie na tym, jak pozostac niezauwazona.
Jechali w kierunku nabrzeza Zatoki Bostonskiej. Za lancuchowym ogrodzeniem staly cale rzedy pustych kontenerow poskladanych po trzy jak gigantyczne klocki „Lego”. Za tymi pojemnikami byly doki przemyslowe. Na tle zachodzacego slonca widac bylo sylwetki dzwigow i statkow stojacych w porcie. Trans am skrecil w lewo i minal otwarta brame prowadzaca na teren, gdzie staly kontenery. Abby zatrzymala sie przy ogrodzeniu. Widziala, jak trans am podjezdza do konca nabrzeza i zatrzymuje sie. Mapes wysiadl z samochodu i ruszyl w kierunku jednego z dokow, w poblizu ktorego cumowal statek. Mial okolo siedemdziesiat metrow dlugosci i wygladal jak maly frachtowiec.
Mapes krzyknal. Po chwili na pokladzie pojawil sie mezczyzna i dal znak przybyszowi, zeby wszedl na poklad. Mapes po trapie dostal sie na statek, znikajac z zasiegu ich wzroku.
– Dlaczego przyjechal akurat tutaj? – zastanawiala sie. – Dlaczego na statek?
– Jest pani pewna, ze to ten sam czlowiek?
– Jezeli nie jest to ten sam mezczyzna, to w Amity pracuje sobowtor Mapesa. – Przerwala nagle, przypominajac sobie, gdzie Katzka spedzil ostatnie pol godziny. – Czego sie pan dowiedzial o tamtym miejscu?
– Ma pani na mysli to, co robilem, zanim zauwazylem, ze ktos kradnie moj samochod?
Wzruszyla ramionami.
– Wszystko wyglada tak, jak powinno. Punkt sprzedazy sprzetu medycznego. Powiedzialem im, ze potrzebne mi jest lozko szpitalne dla mojej zony. Pokazali mi pare ostatnich modeli.
– Ile osob tam bylo?
– Widzialem trzech mezczyzn. Jeden facet byl w pomieszczeniu wystawowym, dwoch na drugim pietrze przyjmowalo zlecenia telefoniczne. Zaden z nich nie wygladal na zadowolonego z pracy.
– A co z pozostalymi dwoma pietrami?
– Prawdopodobnie sa to magazyny. Naprawde nie ma tam nic, do czego mozna sie przyczepic.
Spojrzala ponad ogrodzeniem na niebieskiego trans ama.
– Moglby pan zalatwic sprawdzenie ich rejestrow finansowych. Dowiedziec sie dokad poszlo piec milionow Vossa.
– Nie ma podstaw do sprawdzania jakichkolwiek rejestrow.
– Jakie podstawy sa panu potrzebne? Ja wiem, ze ten czlowiek przekazal serce! Wiem, co ci ludzie robia.
– Pani oswiadczenie nie przekona zadnego sedziego. Zwlaszcza ze wzgledu na zaistniale okolicznosci. – Jego odpowiedz byla uczciwa, brutalnie uczciwa. – Przykro mi, Abby, ale wie pani rownie dobrze, co ja, ze nikt pani nie uwierzy.
Poczula rosnacy gniew.
– Ma pan zupelna racje – wypalila. – Kto by mi teraz uwierzyl? W koncu to tylko slowa psychopatycznej doktor DiMatteo, ktora znowu opowiada jakies nonsensowne historie.
Nie zareagowal na to litowanie sie nad soba. Abby zalowala, ze w ogole cokolwiek powiedziala. Dzwiek jej wlasnego pelnego sarkazmu glosu wydawal jej sie zalosny.
Siedzieli w milczeniu. Dobiegl ich huk wznoszacego sie samolotu. Cien jego skrzydel przesunal sie po ziemi jak cien skrzydel drapieznika. Pial sie w gore, odbijajac ostatnie promienie zachodzacego slonca. Dopiero kiedy halas silnikow ucichl, Katzka odezwal sie.
– Nie chodzi o to, ze nie wierze pani – powiedzial. Spojrzala na niego.
– Nikt inny mi nie wierzy. Dlaczego pan mialby wierzyc?
– Ze wzgledu na doktora Leviego i na sposob, w jaki zginal. – Patrzyl prosto przed siebie, na ciemniejaca droge. – Nie przypominalo to innych samobojstw. Samobojcy nie zabijaja sie w pokojach, do ktorych calymi dniami nikt nie zaglada. Ludzie nie lubia mysli o rozkladajacych sie wlasnych cialach. Chca, zeby ich znaleziono, zanim zrobia to robaki. Zanim sczernieja i spuchna. Kiedy jeszcze ciagle mozna nazwac ich ludzmi. Poza tym byly jeszcze te wszystkie plany, jakie doktor Levi robil tuz przed smiercia. Podroz na Karaiby, Swieto Dziekczynienia z synem. On patrzyl w przyszlosc, mial marzenia i plany na przyszlosc. – Katzka spojrzal w bok, na lampe uliczna, ktora wlasnie blysnela, rozjasniajac gestniejacy mrok. – No i jeszcze jego zona, Elaine. Czesto rozmawialem z wdowami. Niektore byly w szoku, inne plakaly. Byly tez takie, ktore odczuwaly widoczna ulge. Sam jestem wdowcem. Pamietam, ze po smierci zony codziennie rano musialem zmuszac sie, zeby wstac z lozka. A co robi Elaine Levi? Dzwoni do firmy zalatwiajacej przeprowadzki, pakuje meble i wyjezdza z miasta. Nie tak zachowuja sie wdowy, ktore nie moga sie otrzasnac po smierci meza. Tak postepuja ci, ktorzy sa winni albo sie boja.
Abby skinela glowa. Ona byla tego samego zdania. Sadzila, ze Elaine czegos sie bala.
– Potem pani powiedziala mi o Kunstlerze i Hennessym – ciagnal detektyw. – I nagle z jednej sprawy zrobily sie trzy. Smierc Aarona Leviego coraz mniej przypomina samobojstwo.
Kolejny samolot wystartowal. Ryk jego silnikow uniemozliwial rozmowe. Polecial w lewo od nich, zgarniajac wieczorna mgle gromadzaca sie ponad zatoka. Dlugo po tym, jak zniknal na zachodnim niebie, Abby ciagle slyszala jego huk.
– Doktor Levi nie powiesil sie – powiedzial Katzka. Abby spojrzala na niego, marszczac brwi.
– Sadzilam, ze autopsja potwierdzila samobojstwo?
– Znalezlismy cos w testach na obecnosc toksyn. Dopiero w zeszlym tygodniu otrzymalismy rezultaty badan przeprowadzonych w laboratoriach sadowych.
– Co to bylo?
– W jego tkance miesniowej stwierdzono obecnosc sladow sukcynylocholiny.
Zaskoczylo ja to. Sukcynylocholina. Anestezjolodzy codziennie uzywali jej do wywolania efektu rozluznienia miesni podczas operacji. Podawanie tego leku poza sala operacyjna moglo stac sie przyczyna najstraszniejszej smierci. Calkowity paraliz przy zachowaniu pelnej swiadomosci. Chociaz czlowiek bylby zupelnie przytomny, to nie moglby poruszac sie ani nawet oddychac. To tak jakby tonal w morzu powietrza.
Przelknela sline, czujac nagla suchosc w gardle.
– A wiec to nie bylo samobojstwo.
– Nie.
Wziela gleboki oddech i powoli wypuszczala powietrze z pluc. Przez chwile byla zbyt przerazona, zeby mowic. Nie chciala nawet sobie wyobrazac smierci Aarona. Popatrzyla w strone dokow. Pasma mgly widoczne na tle ciemniejszego nieba ukladaly sie w jasne palce otaczajace zatoke. Mapes nie pojawil sie jeszcze. Czarna sylwetka frachtowca trwala przy molo.
– Chce dowiedziec sie, kto jest na tym statku – powiedziala Abby. – Dlaczego on tam poszedl? – Ujela klamke drzwi.
Powstrzymal ja.
– Jeszcze za wczesnie.
– To kiedy?
– Podjedzmy kawalek dalej. Tam zaczekamy. – Spojrzal na niebo, a potem na mgle gestniejaca ponad woda. – Wkrotce bedzie zupelnie ciemno.