178056.fb2
Jak dlugo czekamy?
– Dopiero okolo godziny – odparl Katzka.
Abby skulila sie na siedzeniu. Wieczor robil sie coraz chlodniejszy. Wewnatrz samochodu szyby zaparowane byly od ich oddechow. Przez mgle z zewnatrz przebijalo zoltawe swiatlo odleglej latarni ulicznej.
– Interesujace, ze wlasnie tak pan to powiedzial. Dopiero godzine. Ja mam wrazenie, ze siedzimy tu juz cala noc.
– To sprawa odpowiedniego podejscia. Kiedy zaczynalem prace na policji, spedzalem wiele czasu w nadzorze.
Katzka jako mlody mezczyzna – jakos nie potrafila sobie wyobrazic go jako swiezutkiego rekruta.
– Dlaczego zostal pan policjantem? – spytala. Wzruszyl ramionami.
– Pasowalo mi to.
– To chyba wystarczajace wyjasnienie.
– A dlaczego pani zostala lekarzem?
Wytarla fragment zaparowanej szyby i patrzyla na gory i wawozy uformowane z kontenerow.
– Nie wiem, jak mam odpowiedziec.
– Czy to az tak trudne pytanie?
– Nie, tylko odpowiedz jest dosc skomplikowana.
– A wiec nie zrobila tego pani z jakiegos prostego powodu. Na przyklad dla dobra ludzkosci.
Teraz ona wzruszyla ramionami.
– Ludzkosc pewnie nawet nie zauwazy mojej nieobecnosci.
– Przez osiem lat studiuje pani. Potem przez kolejne piec jest pani stazystka. Na pewno istnieje jakis powod, dla ktorego chce sie pani przez to wszystko przechodzic.
Szyba znowu byla zaparowana. Przesunela po niej dlonia. Rosa wydala jej sie dziwnie ciepla.
– Zrobilam to przez mego brata. Kiedy mial dziesiec lat zabrano go do szpitala. Wiele czasu spedzilam tam, obserwujac jego lekarzy. Patrzylam, jak pracuja.
Katzka czekal, co Abby powie dalej, ale ona milczala.
– Pani brat nie przezyl? – zapytal cicho. Pokrecila glowa.
– To bylo dawno temu. – Spojrzala na mokra, polyskujaca dlon. Ciepla jak lzy, pomyslala. Przez chwile wydawalo jej sie, ze zaraz naprawde zacznie plakac. Z ulga przyjela to, ze Katzka nic nie powiedzial. Nie miala ochoty odpowiadac na zadne inne pytania, nie chciala przywolywac tamtych obrazow; Pete lezacy na noszach, krew rozpryskana na jego nowych tenisowkach. Jakie male byly te tenisowki, o wiele za male jak na dziesieciolatka. Potem przez miesiace patrzyla, jak jej brat lezy w spiaczce, jak powoli niknie. Tej nocy, kiedy umarl, Abby podniosla go z lozka i dlugo siedziala, trzymajac go na rekach i kolyszac. Wydawal sie lekki jak piorko i tak delikatny jak niemowle. Nic nie powiedziala Katzce, a jednak wyczula, ze zrozumial to, czego chcial sie dowiedziec. Porozumiewanie sie bez slow. Nie sadzila, ze on to potrafi. Katzka nieustannie ja czyms zaskakiwal.
Spojrzal przez okno.
– Mysle, ze jest juz wystarczajaco ciemno – powiedzial.
Wysiedli z samochodu i przeszli przez otwarta brame na teren dokow. Frachtowiec tonal we mgle. Jedynym swiatlem na jego pokladzie byla dziwna, zielona poswiata dobywajaca sie z jednego z otworow ladunkowych. Poza tym statek wygladal na opuszczony. Weszli na molo, mijajac stos ustawiony z pustych skrzyn na platformie ladowniczej.
Przy trapie statku zatrzymali sie, nasluchujac plusku fal rozbijajacych sie o kadlub, mieszajacego sie z lekkim dzwonieniem lin o stal. Halas kolejnego startujacego samolotu przestraszyl ich oboje. Abby spojrzala na niebo i patrzac na samolot, miala wrazenie, ze to ona sie porusza w przestrzeni i czasie. Musiala opanowac sie, aby nie chwycic Katzki za reke. Jak doszlo do tego, ze stoje tu teraz z tym mezczyzna? – zastanawiala sie. Co za dziwny splot wydarzen doprowadzil do tego niespodziewanego momentu w moim zyciu?
Katzka dotknal jej ramienia.
– Rozejrze sie po pokladzie. – Wszedl na kladke. Przeszedl kilka krokow, zatrzymal sie i obejrzal za siebie.
W bramie pojawila sie para samochodowych reflektorow. Pojazd jechal teraz w ich kierunku wzdluz rzedu kontenerow. Byla to furgonetka. Abby nie miala juz czasu schronic sie za skrzyniami. Stala uwieziona w kregu swiatla na koncu pomostu. Furgonetka gwaltownie zahamowala. Zaslaniajac oczy przed oslepiajacym blaskiem, Abby nie widziala prawie nic. Slyszala tylko, jak otwieraja sie, a potem zatrzaskuja drzwi samochodu. Czyjes kroki zachrzescily po zwirze. Przybysze starali sie ustawic tak, aby odciac jej jakakolwiek droge ucieczki. Katzka stanal obok niej. Nawet nie zauwazyla kiedy zszedl z trapu. Nagle po prostu pojawil sie pomiedzy nia a furgonetka.
– Dajcie spokoj – zaczal. – Nie chcemy przeciez zadnych klopotow. – Dwaj mezczyzni, ktorych sylwetki malowaly sie wyraznie na tle swiatel furgonetki, wahali sie tylko przez chwile, a potem zaczeli podchodzic coraz blizej.
– Przepusccie nas! – powiedzial Katzka.
Stojac za plecami detektywa, Abby niewiele widziala. Nie miala pojecia, co sie dzieje. Katzka nagle pochylil sie. Niemal w tym samym momencie rozlegly sie strzaly i jakis pocisk rykoszetem odbil sie od betonu niedaleko od niej. Ona i Katzka rownoczesnie schronili sie za skrzyniami. Detektyw przycisnal jej glowe do ziemi, kiedy napastnicy znowu zaczeli strzelac. Katzka rowniez oddal trzy szybkie strzaly.
Uslyszeli, ze tamci wycofuja sie. Krzyczeli cos do siebie. Potem ktos uruchomil silnik furgonetki. Rosnacym obrotom motoru towarzyszyl chrzest zwiru wyrzucanego spod kol wozu. Abby podniosla glowe i wyjrzala zza oslony. Ku swemu przerazeniu stwierdzila, ze furgonetka jechala prosto na nich, rozwalajac skrzynie na boki.
Katzka wycelowal i strzelil. Cztery pociski strzaskaly im przednia szybe. Furgonetka wpadla na molo, zarzucilo ja w prawo, potem w lewo. Katzka wystrzelil dwa ostatnie naboje. Furgonetka w dalszym ciagu jechala na nich. Abby zapamietala oslepiajacy blask przednich reflektorow. Potem rzucila sie w bok, w ciemnosc.
Zanurzenie w lodowatej wodzie bylo szokiem. Rozpaczliwie mlocac rekami wode, wyplynela na powierzchnie, krztuszac sie od slonej wody zanieczyszczonej rozlana ropa. Slyszala mezczyzn krzyczacych na molo nad nia, potem rozlegl sie glosny plusk. Woda zabulgotala i fala przelala sie ponad glowa Abby. Znowu wydostala sie na powierzchnie kaszlac. Przy koncu pomostu glebia wydawala sie swiecic fosforyzujaca zielenia. Furgonetka. Byla pod woda. Jej reflektory wysylaly dwa rozwodnione strumienie swiatla. W miare jak samochod opadal coraz glebiej, zielonkawe swiatlo stopniowo gaslo, az zniklo zupelnie.
Katzka. Gdzie byl Katzka? – myslala rozpaczliwie.
Plywala w kolo, plynnie poruszajac ramionami i starajac sie dojrzec cos w ciemnosciach. Powierzchnia wody ciagle jeszcze byla wzburzona. Niewielkie fale raz po raz zalewaly jej twarz. Oczy piekly od slonej wody. Uslyszala plusk i kilka metrow od niej wylonila sie glowa Katzki. Detektyw spojrzal w jej kierunku, sprawdzajac, jak sobie daje rade. Potem popatrzyl w gore. Znowu uslyszeli jakies glosy. Tym razem bylo ich wiecej. Czyzby do tamtych dolaczyl ktos ze statku? Kroki dwoch, moze trzech mezczyzn zadudnily po pomoscie. Krzyczeli cos do siebie, ale ich glosy wydawaly sie znieksztalcone.
Nie mowia po angielsku – pomyslala Abby, ale nie potrafila rozpoznac jezyka.
Nagle nad nimi pojawilo sie swiatlo, jego strumien wolno przecinal mgle, przesuwajac sie po powierzchni wody. Katzka zanurkowal. Abby poszla w jego slady. Wstrzymala oddech i poplynela najdalej, jak tylko mogla od pomostu. Kierowala sie na otwarta przestrzen. Raz po raz wynurzala sie, aby zaczerpnac powietrza i nurkowala znowu. Kiedy wynurzyla sie po raz piaty, znajdowala sie w calkowitych ciemnosciach.
Na molo poruszaly sie teraz dwa swiatla, bezlitosnie przebijajace mgle jak para niesamowitych oczu. Uslyszala plusk wody gdzies niedaleko, a potem glosny wdech. Wiedziala, ze to Katzka wyplynal niedaleko od niej.
– Zgubilem bron – wykrztusil.
– Czego oni od nas chca?
– Nie przestawaj plynac. Do nastepnego pomostu.
Noc nagle stala sie zaskakujaco jasna. Na frachtowcu wlaczono swiatla pokladowe. Kazdy kawaleczek molo byl teraz dokladnie oswietlony. Jeden mezczyzna stal na trapie, drugi kucal z latarka przy brzegu pomostu. Za nimi stal trzeci z gotowa do strzalu bronia, wycelowana w wode.
– Plyn! – nakazal Katzka.
Abby zanurkowala. Brnela do przodu przez ciemnosc. Nigdy nie byla dobrym plywakiem. Gleboka woda przerazala ja. Teraz plynela przez wode tak czarna, ze mogla rownie dobrze byc bez dna. Wydostala sie na powierzchnie, aby zaczerpnac tchu, ale ciagle brakowalo jej powietrza niezaleznie od tego, jak gleboko starala sie oddychac.
– Abby, nie zatrzymuj sie! – ponaglal Katzka. – Doplyn tylko do nastepnego pomostu!
Abby spojrzala w kierunku frachtowca. Zauwazyla, ze reflektory zataczaly coraz to wieksze kregi na wodzie. Strumien swiatla zblizal sie do nich. Raz jeszcze zniknela pod woda.
Kiedy wreszcie wygramolili sie na brzeg, Abby ledwie mogla poruszac rekami i nogami. Jakos wczolgala sie na skaly sliskie od ropy i wodorostow. Podniosla sie na czworaka i zwymiotowala do wody. Katzka wzial ja za reke i przytrzymal. Bardzo sie trzesla z wysilku i zimna. Pomyslala, ze gdyby nie jego uscisk, to rozpadlaby sie na kawalki. W koncu w jej zoladku nie zostalo juz nic. Podniosla glowe.
– Lepiej? – zapytal szeptem.
– Jest mi strasznie zimno.
– Musimy wiec przeniesc sie gdzies, gdzie jest cieplej. – Spojrzal na molo ponad nimi. – Chyba mozemy sie tam dostac. Chodz.
Razem wdrapali sie jakos po skalach, raz po raz zeslizgujac sie po mchu i wodorostach. Katzka pierwszy wgramolil sie na pomost, a potem wyciagnal reke i pomogl jej wejsc na gore. Oboje przykucneli. Krag swiatla latarki przesliznal sie po mgle i zatrzymal na nich. Pocisk odbil sie od betonu tuz za Abby.
– Ruszamy! – nakazal Katzka.
Rzucili sie biegiem. Swiatlo podazalo za nimi, jego strumien malowal zygzaki w ciemnosciach. Zbiegli z pomostu i popedzili w kierunku kontenerow.
Kule trafialy w ziemie wokol nich, wzbijajac w gore fontanny zwiru. Przed nimi majaczyly kontenery ustawione w gigantyczny labirynt. Skryli sie za pierwszy rzad, uslyszeli pociski uderzajace w metal. Potem napastnicy przestali strzelac. Abby zwolnila troche, aby odetchnac. Ciagle jeszcze bylo jej niedobrze ze zmeczenia. Drzala tak bardzo, ze plataly jej sie nogi.
Glosy przyblizyly sie. Zdawaly sie dobiegac z dwoch stron jednoczesnie.
Katzka chwycil ja za reke i wciagnal glebiej w labirynt kontenerow.
Dobiegli do konca rzedu, skrecili w lewo i dalej biegli. Potem oboje zatrzymali sie gwaltownie. Przy koncu szeregu blysnelo swiatlo.
– Sa przed nami!
Katzka skrecil w prawo, w nastepny korytarz. Poustawiane jedne na drugich kontenery pietrzyly sie wokol nich jak sciany przepasci. Znowu dobiegly ich glosy. Jeszcze raz skrecili. Zawracali juz tyle razy, ze Abby wydawalo sie, ze kraza caly czas w miejscu. Nie byla pewna, czy nie biegli ta sama droga kilka sekund wczesniej. Krag swiatla zatanczyl przed nimi. Zatrzymali sie i zaczeli cofac ta sama droga. Wtedy zobaczyli drugie migajace swiatlo. Kiwalo sie to w jedna, to w druga strone, przez caly czas zblizajac sie do nich.
– Sa przed nami. I za nami.
W panice Abby potknela sie i zachwiala. Wyciagnela rece przed siebie, zeby odzyskac rownowage i natrafila na szczeline pomiedzy dwoma kontenerami. Byla tak waska, ze z trudem mozna bylo sie w nia wcisnac. Swiatlo latarki blysnelo blizej. Chwytajac Katzke za ramie, wepchnela sie w przerwe, pociagajac go za soba. Jak robak wciskala sie coraz dalej. Na twarzy czula pajeczyny. Zatrzymala sie dopiero wtedy, kiedy okazalo sie, ze droge blokuje inny kontener. Do przodu nie mogli juz isc. Byli w pulapce ciasniejszej niz trumna. Chrzest krokow byl coraz blizej.
Reka Katzki zacisnela sie wokol jej dloni, ale jego dotyk nie uspokoil Abby. Serce walilo w jej piersi. Kroki zblizaly sie nieublaganie. Znowu glosy. Jeden mezczyzna wolal drugiego. Ten drugi odpowiedzial cos znowu w niezrozumialym jezyku. Zastanawiala sie, czy to moze tylko ona nie potrafila odroznic slow. Swiatlo zatanczylo przy wylocie szczeliny. Dwaj ludzie stali blisko, rozmawiajac ze soba w tym dziwnym jezyku. Wystarczylo tylko zaswiecic latarka w szczeline, a mieliby swoje ofiary jak na dloni. Ktos wbil czubek buta w ziemie, wzbijajac fontanne zwiru. Deszcz drobnych kamykow uderzyl o metalowa sciane kontenera. Abby zamknela oczy. Byla przerazona. Nie chciala patrzec, jak swiatlo dosiega w koncu ich kryjowki. Uscisk Katzki stal sie mocniejszy. Zesztywniala z napiecia. Jej oddech stal sie urywany. Uslyszala nastepne odglosy krokow, znowu deszcz zwiru. Potem kroki nagle zaczely sie oddalac.
Abby nie smiala sie poruszyc, ale tez nie byla pewna, czy bedzie mogla, bo miala wrazenie, ze jej nogi byly zakleszczone pomiedzy scianami. Po wielu latach – pomyslala – znajda w tej szczelinie nasze szkielety zesztywniale ze strachu.
To Katzka poruszyl sie pierwszy. Powoli ruszyl w kierunku wyjscia i wlasnie mial wysunac przez nie glowe, kiedy uslyszeli cichy trzask. Swiatelko mrugnelo i zaraz zgaslo. Ktos zapalil zapalke. Katzka znieruchomial. Dym z papierosa snul sie w ciemnosciach.
Gdzies daleko jakis meski glos zawolal cos. Palacy odkrzyknal i oddalil sie.
Katzka z powrotem znieruchomial. Stali tak oboje, trzymajac sie za rece. Zadne nie odezwalo sie ani slowem. Dwa razy slyszeli, jak ich wrogowie przechodzili obok, dwa razy omineli kryjowke.
Potem dobieglo ich odlegle dudnienie przypominajace grzmot. Pozniej dlugo nie slyszeli nic.
Dopiero wiele godzin pozniej wyszli ze swojej kryjowki. Przeszli wzdluz szeregu kontenerow i zatrzymali sie, zeby sprawdzic doki. Noc stala sie niepokojaco cicha. Mgla podniosla sie, odslaniajac niebo, w ktorym slabo blyszczaly gwiazdy rozpraszane swiatlami miasta. Molo tonelo w mroku. Nie zauwazyli zadnych ludzi ani swiatel. Tylko w ciemnosc sterczal dlugi ksztalt betonowego molo. Ksiezyc rzucal delikatne blyski na wode.
Frachtowca nie bylo.