178056.fb2
Linia na ekranie monitora przedstawiajacego prace serca szalala w chaotycznym tancu.
– Panie Voss. – Pielegniarka chwycila Wiktora Vossa za ramie, probujac odciagnac go od lozka Niny. – Prosze zrobic miejsce lekarzom.
– Nie zostawie jej.
– Panie Voss, oni nie beda mogli pracowac, jezeli pan stad nie odejdzie! Wiktor strzasnal reke kobiety z taka gwaltownoscia, ze odskoczyla przestraszona. Nie ruszyl sie od lozka Niny. Dlonie zacisnal na poreczy mocno, az wszystkie kostki zrobily sie biale.
– Cofnac sie! – padla komenda. – Wszyscy do tylu!
– Panie Voss! – Glos doktora Archera przebil sie przez ogolny halas. – Musimy pobudzic serce pana zony! Musi sie pan natychmiast odsunac od lozka. Natychmiast!
Wiktor puscil porecz i cofnal sie. Gwaltowny wstrzas przeszedl przez cialo Niny. Byla zbyt drobna, zbyt delikatna, zeby poddawac ja takim zabiegom! Wzburzony postapil krok do przodu, gotow zerwac elektrody. Potem zatrzymal sie. Na monitorze ponad lozkiem poszarpana linia ustapila miejsca serii rytmicznych skokow. Uslyszal, jak ktos wzdycha z ulga. On sam rowniez odetchnal gleboko.
– Rytm szescdziesiat. Rosnie do szescdziesieciu pieciu…
– Wydaje sie stabilny.
– Siedemdziesiat piec.
– W porzadku, mozna podlaczyc kroplowke.
– Ona porusza reka. Czy sa tutaj jakies pasy?
Wiktor przepchnal sie wsrod pielegniarek i stanal przy zonie. Nikt nie probowal go powstrzymac. Ujal jej dlon i przycisnal do swoich ust. Na jej skorze poczul slony smak wlasnych lez. Zostan ze mna. Prosze, prosze cie bardzo, zostan ze mna.
– Panie Voss? – Mial wrazenie, ze ten glos dobiegal z bardzo daleka. Odwrocil sie i spojrzal na doktora Archera.
– Czy moglibysmy porozmawiac na osobnosci? – powiedzial Archer. – Ci wszyscy ludzie doskonale potrafia zajac sie pana zona. Bedziemy przy sali. Musze z panem porozmawiac. I to zaraz.
Wiktor skinal glowa. Delikatnie polozyl reke Niny wzdluz jej ciala i wyszedl z sali za Archerem. Staneli troche z boku, z dala od innych. Wlasnie przyciemniono swiatla na noc. Na tle rzedu zielonych ekranow widac bylo nieruchoma sylwetke dyzurnej pielegniarki.
– Transplantacja zostala odlozona – powiedzial Archer. – Byl problem z pobranym organem.
– O co panu chodzi?
– Nie moze sie to odbyc dzisiaj. Musimy przelozyc operacje na jutro. Wiktor spojrzal na sale, w ktorej lezala jego zona. Przez odsloniete okno widzial jej glowe. Nina wlasnie budzila sie. Potrzebowala go.
– Jutro nic nie moze sie nie udac – powiedzial.
– Nic sie nie stanie.
– To samo slyszalem po pierwszej transplantacji.
– Nie zawsze da sie zapobiec odrzuceniu przeszczepu. Niezaleznie od tego, jak bardzo sie staramy, moze sie to zdarzyc.
– Skad wiec wiadomo, ze nie zdarzy sie to raz jeszcze? Z drugim sercem?
– Nie moge skladac zadnych obietnic. W tym jednak momencie nie mamy innego wyjscia. Cyklosporyna zawiodla. Poza tym pana zona miala anafilaktyczna reakcje na OKT-3. Jedyne wyjscie to kolejny przeszczep.
– Ktory odbedzie sie jutro – powiedzial stanowczo Voss. Archer przytaknal.
– Dopilnujemy tego, zeby na pewno zostal jutro przeprowadzony. Nina nie byla jeszcze w pelni przytomna, kiedy Wiktor stanal przy jej lozku. Tyle razy przedtem przygladal jej sie, kiedy spala. Zauwazal drobne zmiany, delikatne linie w kacikach jej ust, coraz mniej wyrazna linie podbrodka. Kolejne siwe pasmo w jej wlosach. Kazda z tych zmian zasmucala go, przypominala, ze ich wspolna podroz byla chwila w wiecznej samotnosci. Mimo to kochal jej twarz i kazda zmiane, jaka w niej zauwazal.
Nina dopiero wiele godzin pozniej otworzyla oczy. Nie od razu zauwazyl, ze sie obudzila. Siedzial przygarbiony na krzesle przy jej lozku. Byl zmeczony. Nagle poczul cos dziwnego, cos, co kazalo mu podniesc glowe i spojrzec na Nine. Patrzyla na niego. Otworzyla dlon w niemej prosbie o jego dotyk. Natychmiast chwycil ja.
– Wszystko – wyszeptala – wszystko bedzie w porzadku. Usmiechnal sie.
– Tak. Oczywiscie, ze tak.
– Bylam taka szczesliwa, Wiktorze. Tak bardzo szczesliwa…
– Oboje mielismy szczescie.
– Ale teraz musisz pozwolic mi odejsc.
Usmiech zniknal z twarzy Wiktora. Potrzasnal glowa.
– Nie mow tak.
– Ty masz jeszcze tyle zycia przed soba.
– A co z nami? – Zamknal jej dlon w obu rekach jak czlowiek, ktory stara sie zatrzymac wode przeciekajaca mu przez palce. – Ty i ja, Nina. My nie jestesmy tacy, jak inni! Przeciez zawsze to sobie powtarzalismy. Nie pamietasz? Jestesmy inni. Wyjatkowi. I nic nam sie nie moze przytrafic?
– Ale cos sie przytrafilo, Wiktorze – powiedziala Nina cicho. – Cos przytrafilo sie mnie.
– I ja zamierzam sie tym zajac.
Nie odpowiedziala, tylko pokrecila smutno glowa.
Wiktorowi wydawalo sie, ze ostatnia rzecza, jaka dostrzegl w oczach Niny, byl niemy sprzeciw. Spojrzal na jej dlon, ktora sciskal w swojej tak zaborczo. Zobaczyl, ze byla zacisnieta w piesc.
Wybila prawie polnoc, kiedy detektyw Lundquist podwiozl wykonczona Abby pod drzwi jej domu. Widziala, ze Marka nie bylo. Jego samochod nie stal na podjezdzie. Kiedy weszla do domu, poczula pustke tak wyrazna, jakby przed jej stopami otworzyla sie przepasc. Pewnie ma jakis nagly przypadek w szpitalu – pomyslala. Czesto zdarzalo sie, ze musial wyjsc z domu w srodku nocy wzywany do Bayside, zeby zoperowac kogos z postrzalem albo rana kluta. Starala sie wyobrazic go sobie takim, jakiego wiele razy przedtem widywala na sali operacyjnej, z twarza zaslonieta niebieska maska chirurgiczna, wzrokiem skierowanym w dol, ale nie potrafila odnalezc tego obrazu. Tak jakby wspomnienia tamtej rzeczywistosci zostaly wymazane z jej pamieci.
Podeszla do automatycznej sekretarki, majac nadzieje, ze zostawil tam dla niej wiadomosc. Znalazla jedynie dwa nagrania. Oba od Vivian. Podawala jakis zamiejscowy numer. Ciagle jeszcze byla w Burlington. Teraz bylo juz za pozno, zeby do niej dzwonic. Abby postanowila zrobic to z samego rana. Weszla na gore, sciagnela mokre ubranie i wrzucila rzeczy do pralki. Sama weszla pod prysznic. Zauwazyla, ze kafelki byly suche. Mark nie uzywal wieczorem prysznica? Moze w ogole nie byl w domu? Stojac pod goracym strumieniem wody, zastanawiala sie nad tym, co ja spotkalo. Bala sie tego, co zamierzala powiedziec Markowi, ale postanowila przyjechac do domu. Chciala w koncu stawic mu czolo, zazadac wyjasnien. Ta ciagla niepewnosc stala sie nie do zniesienia.
Po wyjsciu spod prysznica usiadla na lozku i zadzwonila na pager Marka. Zaskoczylo ja, ze telefon zadzwonil niemal od razu.
– Abby? – To nie byl Mark. Poznala glos Katzki. – Chcialem tylko sprawdzic, czy wszystko w porzadku. Dzwonilem troche wczesniej i nikt nie odpowiadal.
– Bralam prysznic. Wszystko w porzadku, Katzka. Czekam, az Mark wroci do domu.
Chwila milczenia.
– Jestes sama?
Nuta niepokoju w jego glosie sprawila, ze Abby usmiechnela sie. Pod powloka obojetnosci kryla sie jego troska.
– Pozamykalam wszystkie drzwi i okna – uspokoila go. – Tak jak kazales. – W sluchawce slyszala w tle jakies glosy i pisk policyjnych krotkofalowek. Wyobrazila sobie go stojacego w dokach z twarza oswietlona niebieskimi, migajacymi lampami. – Co sie tam teraz dzieje? – zapytala.
– Czekamy na nurkow. Sprzet juz jest na miejscu.
– Sadzisz, ze kierowca jest nadal uwieziony w furgonetce?
– Obawiam sie, ze tak. – Westchnal. Byl bardzo zmeczony. Abby poznawala to po jego glosie. Niepokoila sie o niego.
– Powinienes isc do domu. Potrzebny ci jest goracy prysznic i rosol. To recepta lekarza.
Rozesmial sie. Zaskoczylo ja to. Jeszcze nigdy nie slyszala jego smiechu.
– Zebym tylko znalazl apteke, w ktorej beda to sprzedawali. – Ktos cos do niego powiedzial. Jakis inny policjant pytal go o tory pociskow. Katzka przez chwile z nim rozmawial, a potem znowu zwrocil sie do niej. – Musze juz konczyc. Jestes pewna, ze nic ci tam nie grozi? Nie wolalabys raczej pojechac do hotelu?
– Dam sobie rade.
– No dobra. – Katzka znowu wydal z siebie westchnienie. – Ale z samego rana masz zadzwonic do slusarza. Kaz mu zainstalowac porzadne zamki na wszystkich drzwiach. Szczegolnie jezeli masz zamiar spedzac noce sama w domu.
– Zrobie to.
Na chwile zapadlo milczenie. Katzka mial sprawy, ktorymi powinien sie natychmiast zajac, ale nie bardzo mial ochote konczyc rozmowe. W koncu powiedzial.
– Rano zadzwonie, zeby sprawdzic, jak sie czujesz.
– Dzieki Katzka. – Abby odlozyla sluchawke.
Znowu zadzwonila na pager Marka. Potem polozyla sie i czekala, az oddzwoni. Telefon jednak milczal. Czas mijal, a Abby probowala zagluszyc narastajacy w niej niepokoj, wymyslajac przyczyny, dlaczego nie dzwonil. Moze spal w jednej ze szpitalnych dyzurek. Moze jego pager byl zepsuty. Moze byl wlasnie na sali operacyjnej i nie mogl odebrac wiadomosci od niej.
Mogl tez nie zyc. Tak jak Aaron Levi. Tak jak Kunstler i Hennessy.
Sprobowala zadzwonic do niego jeszcze raz. O trzeciej nad ranem w koncu rozlegl sie dzwonek telefonu. Abby w pol sekundy oprzytomniala i siegnela po sluchawke.
– Abby, to ja. – Glos Marka brzmial tak, jakby Hodell dzwonil z drugiego konca swiata.
– Juz nie wiem, ile razy dzwonilam na twoj pager. Gdzie jestes?
– W samochodzie, jade do szpitala. – Przerwal na chwile. – Abby musimy porozmawiac. Wszystko sie… zmienilo.
– Masz na mysli nas – powiedziala cicho.
– Nie. Nie, to nie ma nic wspolnego z toba. Nigdy nie mialo. To dotyczy tylko mnie. Ty zostalas w to wciagnieta. Probowalem ich jakos przekonac, ale przez nich sprawy zaszly juz za daleko.
– Przez kogo?
– Przez zespol.
Bala sie zadac nastepne pytanie, ale teraz nie miala juz wyboru.
– Czy wy wszyscy jestescie w to wmieszani?
– Juz nie. – Na chwile jego glos ucichl. Abby slyszala cos, co przypominalo szum ruchu ulicznego. Po chwili jakosc polaczenia znowu sie poprawila. – Mohandas i ja mielismy dzisiaj mala narade. Wlasnie u niego bylem przez caly czas. Rozmawialismy i porownywalismy notatki. Abby tu chodzi o nasze glowy. Postanowilismy z tym wszystkim skonczyc. Nie mozemy juz dluzej tego ciagnac. Musimy zglosic to. Mohandas i ja. Wrobimy wszystkich pozostalych. Pieprzyc Bayside. Pieprzyc wszystko. – Jego glos nagle zalamal sie. – Bylem tchorzem, Abby. Przykro mi.
Zamknela oczy.
– Wiedziales. Przez caly czas wiedziales o wszystkim.
– Wiedzialem o niektorych rzeczach, nie o wszystkim. Nie mialem pojecia, jak daleko Archer to zaciagnal. Nie chcialem wiedziec. Potem ty zaczelas zadawac wszystkie te pytania. Juz dluzej nie potrafilem uciekac przed prawda… – Glosno wypuscil powietrze z pluc, a potem wyszeptal. – To mnie zrujnuje, Abby.
Ciagle jeszcze siedziala z zamknietymi oczami. W wyobrazni widziala Marka w ciemnym wnetrzu samochodu z jedna reka na kierownicy, a druga zacisnieta na telefonie komorkowym. Widziala rozpacz na jego twarzy. I odwage. Przede wszystkim odwage.
– Kocham cie – wyszeptal.
– Przyjedz do domu, Mark. Prosze cie.
– Jeszcze nie moge. Umowilem sie z Mohandasem w szpitalu. Chcemy wziac rejestry dawcow.
– Wiesz, gdzie one sa?
– Domyslam sie. Jest nas tylko dwoch, wiec troche czasu nam zajmie przeszukanie wszystkich akt. Gdybys mogla nam pomoc, moze zdolalibysmy sie z tym uporac do rana.
Podniosla sie.
– I tak juz bym nie zasnela. Gdzie sie umowiles z Mohandasem?
– W archiwum. On ma klucz. – Mark zawahal sie. – Jestes pewna, ze chcesz sie w to wplatywac, Abby?
– Chce byc tam, gdzie jestes ty. Zrobimy to razem. Dobrze?
– Dobrze – powiedzial cicho. – No to do zobaczenia niedlugo.
Piec minut pozniej Abby wyszla z domu i wsiadla do samochodu. Ulice West Cambridge byly o tej porze puste. Abby skrecila w Memorial Drive, jadac wzdluz rzeki Charles na poludniowy wschod, do mostu River Bridge. Byla trzecia pietnascie rano, ale ona juz dawno nie czula sie tak przytomna i pelna zycia.
W koncu bedziemy mogli ich pokonac! – myslala. I zrobimy to razem. Tak, jak powinnismy byli to zrobic od razu na poczatku.
Przejechala przez most i kierowala sie na zjazd do trasy szybkiego ruchu. Na drodze bylo niewiele samochodow, nie miala wiec problemow z wjazdem na trase w kierunku wschodnim.
Po przejechaniu okolo trzech i pol mili zmienila pas, przygotowujac sie do zjazdu na Autostrade Poludniowo-Wschodnia. Zaczela skrecac i nagle zauwazyla dwa swiatla za soba.
Przyspieszyla, wjezdzajac na autostrade. Reflektory przyblizyly sie, dlugie swiatla oslepialy ja, odbijajac sie w lusterku. Od jak dawna byly za nia? Nie miala pojecia. Teraz sunely za nia jak oczy ogromnego zwierza.
Dodala gazu. To samo zrobil samochod za nia. Nagle skrecil na lewy pas. Przyspieszyl jeszcze bardziej i zrownal sie z nia. Abby spojrzala w bok. Zauwazyla, ze ktos opuszczal szybe. Widziala sylwetke mezczyzny na siedzeniu pasazera. W panice wcisnela pedal gazu do konca.
Za pozno, obcy samochod wlasnie zaczal zajezdzac jej droge. Z calej sily cisnela na hamulec. Jej woz zarzucilo na betonowa bariere. Nagle swiat zaczal jej umykac. Wszystko runelo w dol. Widziala ciemnosc i swiatlo. Ciemnosc i swiatlo. A potem tylko ciemnosc.
– … Powtarzam, tu Jednostka Czterdziesci Jeden.
– Slysze cie, Czterdziesci Jeden. Funkcje zyciowe?
– Praca serca dziewiecdziesiat piec, stala, puls – sto dziesiec. Wyglada na to, ze zaczyna sie budzic.
– Dopilnujcie, zeby sie nie ruszala.
– Juz jest w kolnierzu i ma usztywniony kregoslup.
– W porzadku, jestesmy gotowi. Czekamy na was.
– Za minute bedziemy w Bayside…
… Swiatlo. I bol. Krotkie pulsujace serie przeszywajace jej czaszke.
Probowala krzyczec, ale nie mogla wydobyc z siebie zadnego dzwieku. Probowala odwrocic sie od tego oslepiajacego swiatla, ale jej szyja byla unieruchomiona. Pomyslala, ze moze uda jej sie uciec od tego swiatla i znowu pograzyc w ciemnosci, pozbyc sie bolu. Koncentrujac cala swa sile, przekrecila sie, starajac sie przezwyciezyc paralizujace odretwienie nog i rak.
– Abby, Abby nie ruszaj sie! – zakomenderowal jakis glos. – Musze zajrzec ci w oczy.
Odwrocila sie w druga strone i poczula pasy krepujace jej nadgarstki i kostki nog. Uswiadomila sobie, ze to nie paraliz nie pozwala jej poruszac sie. Byla unieruchomiona. Rece i nogi miala przywiazane do lozka.
– Abby, to ja, doktor Wettig. Spojrz na mnie. Spojrz na swiatlo. No dalej, otworz oczy. Otworz oczy.
Uniosla powieki i starala sie trzymac je otwarte mimo wrazenia, iz swiatlo przeszywalo jej czaszke na wylot.
– Patrz na swiatlo. No dalej, Abby. Swietnie. W porzadku, obie zrenice reaguja. Ruchy oka w normie. – Swiatelko zgaslo. – Ale i tak nalezy zrobic jej tomografie.
Abby rozrozniala juz ksztalty. Widziala cien glowy doktora Wettiga na tle rozproszonego blasku gornych lamp. Byly tez inne glowy poruszajace sie na krawedzi zasiegu jej wzroku. Biala zaslona odgradzajaca ja od innych pacjentow majaczyla w oddali jak chmura. Poczula klujacy bol w lewej rece. Szarpnela sie.
– Spokojnie, Abby. – To byl glos kobiety, lagodny i uspokajajacy. – Musze pobrac ci krew. Nie ruszaj sie. Potrzebne mi jest kilka probowek.
Pojawil sie trzeci glos:
– Doktorze Wettig, jej przeswietlenia sa gotowe.
– Za chwile – powiedzial Wettig. – Chce miec tutaj wieksza kroplowke. Szesnastke. Jak najszybciej.
Abby poczula kolejne uklucie. Bol przebil sie do jej swiadomosci przez zamet i przywrocil zdolnosc koncentracji. Juz wiedziala, gdzie sie znajduje. Nie miala pojecia, jak sie tutaj znalazla, ale wiedziala, ze jest na sali naglych wypadkow w Bayside. Musialo sie stac cos strasznego.
– Mark – wyszeptala, probujac podniesc sie. – Gdzie jest Mark?
– Nie ruszaj sie! Wyrwiesz kroplowke!
Jakas dlon zamknela sie wokol jej reki, przyciskajac ja do lozka. Chwyt byl zbyt mocny. Wszyscy starali sie ja skrzywdzic, kluli ja iglami, wiazali ja jak jakies dzikie i niebezpieczne zwierze.
– Mark! – krzyknela.
– Abby, posluchaj mnie. – Wettig znowu byl przy niej. W jego glosie slychac bylo zniecierpliwienie. – Probujemy skontaktowac sie z Markiem. Jestem pewien, ze wkrotce tutaj bedzie. Teraz musisz postarac sie z nami wspolpracowac, w przeciwnym razie nie bedziemy mogli ci pomoc. Rozumiesz? Abby, rozumiesz?
Spojrzala prosto w jego twarz i uspokoila sie. Tak wiele razy przedtem oniesmielaly ja jego surowe niebieskie oczy. Teraz czula sie wobec nich bezsilna. Byla naprawde przerazona. Rozejrzala sie po sali, szukajac jakiejs przyjaznej twarzy, ale wszyscy byli zbyt zajeci kroplowkami, probowkami z krwia i sprawdzaniem funkcji zyciowych. Uslyszala halas odsuwanej kotary i lekkie szarpniecie. Ktos zaczal pchac jej lozko. Sufit przesuwal sie przed jej oczami, tworzac migajacy rzad swiatel. Wiedziala, ze zabieraja ja w glab szpitala. Wprost do paszczy lwa. Nawet nie probowala walczyc i tak nie moglaby uwolnic sie z pasow. Mysl – nakazywala sobie – musisz myslec.
Skrecili do sali przeswietlen. Teraz kolejna twarz pojawila sie nad jej wozkiem – technik od tomografii. Przyjaciel czy wrog? Juz nie potrafila ich odrozniac. Przeniesli ja na stol i spieli pasami na wysokosci klatki piersiowej i bioder.
– Prosze sie nie ruszac – zalecil technik – bo bedziemy musieli wszystko powtarzac.
Kiedy przesuwala sie przez komorke aparatu, poczula, ze ogarnia ja klaustrofobiczny strach. Pamietala, jak inni pacjenci opisywali to badanie: jakby ktos wsuwal glowe w temperowke do kredek. Abby zamknela oczy. Maszyneria obrocila sie wokol jej glowy. Probowala myslec, przypomniec sobie wypadek.
Pamietala moment wsiadania do samochodu i zjazd na autostrade. Potem miala luke w pamieci, amnezja wsteczna. Wypadku nie pamietala wcale, ale wydarzenia, ktore do niego doprowadzily, juz zaczynala sobie powoli przypominac. Zanim zakonczono badanie, udalo jej sie poskladac zapamietane fragmenty i zastanowic nad tym, co powinna teraz zrobic, jezeli chciala zyc.
W milczeniu sluchala polecen technika, kiedy przenoszono ja z powrotem na lozko. Byla tak posluszna, ze zdjal jej pasy z nadgarstkow, a zapial tylko pas wokol klatki piersiowej. Potem wywiozl ja do poczekalni.
– Zaraz ktos po pania przyjdzie – powiedzial. – Jezeli bedzie mnie pani potrzebowala, prosze po prostu zawolac. Jestem w pomieszczeniu obok.
Przez otwarte drzwi slyszala, jak rozmawia przez telefon.
– Tak, dzwonie z tomografii. Juz skonczylismy. Doktor Blaise wlasnie przeglada wyniki. Mozecie ja stad zabierac.
Abby podniosla rece i cicho rozpiela klamre pasa na piersiach. Kiedy usiadla, korytarz zaczal jej wirowac. Przycisnela rece do skroni i wszystko wrocilo na swoje miejsce.
Kroplowka. Zerwala tasme z ramienia, skrzywila sie lekko, kiedy poczula uklucie. Wyciagnela cewnik. Z rurki zaczal kapac roztwor soli fizjologicznej. Nie zwrocila na to uwagi, probujac zatamowac krew plynaca z zyly. Szesnastka to gruba igla. Chociaz Abby zakleila ranke, krew nie przestala sie saczyc. Nie miala czasu teraz o tym myslec. Zaraz mieli po nia przyjsc.
Zsunela sie z lozka. Jej bose stopy trafily w kaluze solanki. W sasiednim pomieszczeniu technik czyscil stol po badaniu. Slyszala szelest papieru higienicznego i brzek klapy metalowego pojemnika na smieci. Z wieszaka na drzwiach zdjela fartuch laboratoryjny i naciagnela go na szpitalna pizame. Ten wysilek oslabil ja. Myslenie przychodzilo jej z trudem. Usilowala patrzec, ale z bolu widziala jak przez biala mgle. Ruszyla w kierunku drzwi. Nogi odmawialy jej posluszenstwa. Miala wrazenie, ze chodzi po ruchomych piaskach. Wyszla na korytarz. Byl pusty.
Ciagle brnac jak przez piasek, szla w gore korytarza, co jakis czas opierajac sie o sciane, zeby odetchnac. Skrecila. W odleglym koncu korytarza bylo wyjscie ewakuacyjne. Za wszelka cene musiala tam dojsc. Jezeli tam dotre – myslala – bede bezpieczna.
Gdzies za nia rozlegly sie glosy. Abby miala wrazenie, ze dochodzily z bardzo daleka. Uslyszala szybkie kroki.
Oparla sie o drzwi i pchnela je. Dzwonek alarmowy. Abby natychmiast zaczela biec, w panice uciekala w ciemnosc. Potknela sie o kraweznik przy wyjsciu na parking. Rozbite szklo i kamyki wbijaly sie w jej bose stopy. Nie miala zadnego planu, dokad powinna uciekac. Nic nie przychodzilo jej do glowy. Wiedziala tylko jedno, musiala trzymac sie jak najdalej od Bayside.
Uslyszala za soba glosy. Krzyk. Kiedy sie obejrzala, zobaczyla, ze trzej straznicy wybiegaja z sali pomocy doraznej. Schowala sie za samochod. Za pozno! Zauwazyli ja. Wstala i znowu zaczela biec. Jej nogi ciagle jeszcze nie poruszaly sie tak, jak powinny. Potknela sie i wpadla pomiedzy zaparkowane samochody. Kroki przesladowcow zblizaly sie z dwoch kierunkow. Skrecila w lewo miedzy autami.
Otoczyli ja. Jeden ze straznikow chwycil za lewa reke, drugi za prawa. Kopala i wyrywala sie. Probowala gryzc.
Ale ich bylo trzech. Zawlekli ja z powrotem do szpitala. Z powrotem do Wettiga.
– Oni mnie zabija! – krzyczala. – Pusccie mnie! Oni mnie zabija!
– Nikt pani nie zamierza skrzywdzic.
– Wy nic nie rozumiecie. Wy nic nie rozumiecie!
Drzwi sali otworzyly sie gwaltownie. Zostala wciagnieta do srodka, do swiatla i polozona na nosze. Z powrotem przypieto ja pasami, nie zwazajac, ze kopala i szarpala sie.
Znowu pojawila sie nad nia twarz doktora Wettiga, blada i spieta.
– Piec miligramow haldolu – zakomenderowal.
– Nie! – krzyknela Abby. – Nie!
– Prosze jej to podac natychmiast.
Jakas pielegniarka pojawila sie obok niej ze strzykawka w rece. Zdjela kapturek z igly.
Abby szarpnela sie, probujac zerwac pasy.
– Przytrzymajcie ja – powiedzial Wettig. – Do cholery, czy mozna by ja jakos unieruchomic?
Chwytajac za nadgarstki przekrecili ja na bok i odslonili posladek.
– Prosze – blagala Abby, patrzac na pielegniarke. – Nie pozwolcie mu skrzywdzic mnie. Nie pozwolcie mu.
Poczula chlod tamponu nasaczonego alkoholem, a potem uklucie igly.
– Prosze – wyszeptala. Wiedziala, ze bylo za pozno.
– Wszystko bedzie dobrze – powiedziala pielegniarka, usmiechajac sie do Abby. – Wszystko bedzie dobrze.