178056.fb2
Gregor wiedzial, ze jedyna droga do rufowej czesci statku wiodla przez niebieskie drzwi, ktore byly teraz zamkniete. Chlopak musial pojsc w gore spiralnymi schodkami.
Gregor sprawdzil klatke schodowa, ale zobaczyl jedynie polkoliste cienie. Zaczal wchodzic po waskich stopniach, metal halasowal pod jego ciezarem. Ramie ciagle jeszcze pulsowalo bolem w miejscu, gdzie ugryzl go chlopak. Cholerny smarkacz. Od samego poczatku byly z nim klopoty. Wszedl na wyzszy poziom. Na podlodze lezala gruba wykladzina. Byl teraz przy kajutach zajmowanych przez chirurga i jego asystenta. Dalej w strone rufy znajdowaly sie dwa prywatne pokoje, wspolna lazienka i korytarz. W odleglym koncu tej czesci statku byl doskonale urzadzony salon. Wyjsc stad mozna bylo jedynie z powrotem schodkami. Chlopak byl w pulapce. Gregor najpierw poszedl w kierunku rufy.
Wszedl do kabiny, ktora przedtem zajmowal zmarly chirurg. Smierdzialo w niej tytoniem. Zapalil swiatlo i spojrzal na rozbabrana posciel w lozku, otwarte drzwi szafy i biurko, na ktorym stala popielniczka pelna niedopalkow. Podszedl do szafy. W srodku walaly sie rzeczy przesiakniete dymem tytoniowym, pusta butelka wodki i sterta pornograficznych magazynow. Chlopca tu nie bylo.
Przeszukal rowniez kabine asystenta chirurga. Panowal tam wiekszy porzadek, lozko bylo zaslane, rzeczy w szafie wisialy rowno. Tutaj rowniez nie znalazl malego. Dokladnie, sprawdzil korytarz i ruszyl w kierunku salonu. Jeszcze zanim sie tam znalazl, dobiegl go stlumiony jek. Wszedl do srodka i wlaczyl swiatla. Rozejrzal sie po pomieszczeniu, sprawdzajac kanape, stol i krzesla oraz szafke z telewizorem i kolekcja tasm wideo. Gdzie byl ten przeklety chlopak? Gregor okrazyl pokoj i zatrzymal sie, patrzac na sciane przed soba.
Winda z kuchni! Podbiegl do urzadzenia i otworzyl drzwiczki. Zobaczyl jedynie liny. Wcisnal guzik z napisem „Gora” i liny zaczely przesuwac sie z piskiem. Gregor pochylil sie do przodu zeby zlapac chlopaka, ale zobaczyl tylko pusta platforme. Maly przedostal sie juz do kuchni.
Gregor zszedl z powrotem po schodkach. To nic – myslal. Drzwi kuchni byly zamkniete. Zamykal je, od kiedy zorientowal sie, ze zaloganci podciagali jedzenie ze spizarni. Chlopak nadal byl w pulapce.
Gregor pchnal niebieskie drzwi i ruszyl w kierunku kuchni.
– Przykro mi, Abby – powiedzial Mark. – Nigdy nie sadzilem, ze wszystko zajdzie az tak daleko.
Prosze – myslala. Prosze nie rob tego…
– Gdyby istnial jakikolwiek inny sposob… – potrzasnal glowa. – Za bardzo naciskalas. I nie moglem cie juz powstrzymac. Wymknelas sie spod kontroli.
Lza splynela z jej policzka we wlosy. Przez sekunde widziala, jak jego twarz wykrzywia bol. Odwrocil sie.
– Czas juz wlozyc kitle – powiedzial Tarasoff. – Zajmiesz sie tym? – spytal, podajac Markowi strzykawke. – Pentobarb. W koncu przeciez chcemy to zalatwic w sposob jak najbardziej ludzki.
Mark zawahal sie. Potem popatrzyl na strzykawke i odwrocil sie w strone kroplowki. Odslonil igle i wsunal ja we wlew. Znowu sie zawahal. Spojrzal na Abby.
Kochalam cie – mowila w myslach. Tak bardzo cie kochalam.
Przycisnal tlok strzykawki.
Swiatla zaczely ciemniec. Widziala, jak jego twarz rozplywa sie, a potem zmienia w kaluze.
Kochalam cie…
Drzwi kuchni byly zamkniete.
Jakow szarpal za klamke wiele razy, ale nie mogl ich otworzyc. Co mial zrobic? Wrocic do kuchennej windy? Szybko wgramolil sie z powrotem na platforme i przycisnal guzik uruchamiajacy urzadzenie. Nic sie nie ruszylo.
Panicznie rozejrzal sie po kuchni, szukajac jakiejs dobrej kryjowki. Spizarnia. Kredensy. Chlodnia. Wszystkie mogly wystarczyc tylko jako chwilowe schronienie. Gregor na pewno sprawdzilby te wszystkie miejsca. W koncu znalazlby go. Jakow musial mu to utrudnic. Spojrzal w gore na swiatlo. Pod sufitem wisialy trzy zarowki. Podbiegl do kredensu i wzial stamtad ciezki gliniany kubek: Rzucil nim w najblizsza zarowke.
Rozbila sie i zgasla. Chlopiec wyciagnal z polek nastepne kubki. Trzy rzuty i trafil kolejna zarowke.
Wlasnie mial wycelowac w ostatnia, kiedy jego wzrok padl na radio kucharza. Stalo na swoim zwyklym miejscu, na kredensie. Spojrzal na sznur biegnacy w dol, w strone blatu, obok tostera. Na kuchence Jakow znalazl pusty garnek po zupie. Sciagnal go z palnika i zaniosl do zlewu. Odkrecil kurek kranu.
Radio gralo na pelny regulator.
Gregor pchnieciem otworzyl drzwi i wszedl do kuchni. Muzyka dobywajaca sie z ciemnosci ogluszyla go na chwile i zdezorientowala. Bebny i elektryczne gitary. Przesunal dlonia po scianie, szukajac przelacznika. Przycisnal go. Zadna zarowka nie zablysla. Sprobowal jeszcze pare razy, ale bez efektow. Zrobil krok do przodu i poczul, jak pod skorzana podeszwa jego buta zachrzescilo szklo.
Ten cholerny bachor rozbil zarowki – pomyslal ze zloscia. Pewnie bedzie chcial przeslizgnac sie obok mnie, wykorzystujac ciemnosci.
Gregor zatrzasnal za soba drzwi. Przy swietle plomienia zapalki wsunal klucz w zamek i przekrecil go. Teraz chlopak mial odcieta droge ucieczki. Zapalka zgasla.
Odwrocil sie w strone ciemnosci.
– Wylaz, maly! – krzyknal. – Nic ci sie nie stanie! Odpowiedziala mu tylko kolejna seria wrzaskow z radia zagluszajacych wszystkie inne odglosy. Ruszyl w kierunku, skad dobiegal halas. Zatrzymal sie, zeby zapalic kolejna zapalke. Radio stalo na blacie, dokladnie przed nim. Kiedy wylaczyl muzyke, zauwazyl lezacy obok na blacie tasak do miesa. Przy nim walaly sie skrawki czegos, co przypominalo brazowa gume.
– Chlopak pobawil sie troche nozami, niezle, niezle. Zapalka zamigotala i zgasla. Gregor wyjal bron i zawolal:
– Maly?
Dopiero wtedy poczul, ze ma mokre stopy. Zapalil trzecia zapalke i spojrzal na podloge.
Stal w kaluzy wody. Zdazyla juz calkowicie zamoczyc jego skorzane buty, niszczac je zupelnie. Skad sie brala ta woda? W chybotliwym swietle plomienia staral sie znalezc przyczyne, dla ktorej woda zalala pol kuchennej podlogi. Nagle spostrzegl sznur elektryczny polyskujacy na krawedzi kaluzy. Jego koniec zostal odciety. Zaskoczony powiodl wzrokiem wzdluz sznura wijacego sie po podlodze i wspinajacego sie w gore na krzeslo.
Na sekunde przed zgasnieciem zapalki, Gregor zdolal dostrzec blond czupryne i figurke chlopca wyciagajacego ramie w strone gniazda elektrycznego.
W dloni trzymal koniec sznura.
Tarasoff podal mu skalpel.
– Pierwsze naciecie nalezy do ciebie – powiedzial. Zauwazyl cien przerazenia w oczach Marka. Nie masz wyboru, Hodell – pomyslal. To ty chciales wciagnac ja do zespolu. To ty popelniles blad. Teraz musisz to naprawic.
Hodell wzial skalpel. Jeszcze nie zaczal operowac, a juz pot wystapil mu na czolo. Zatrzymal sie ze skalpelem nad odslonietym brzuchem Abby. Obaj wiedzieli, ze to byl test – byc moze ostateczny.
No dalej. Archer zrobil swoje, zajmujac sie Mary Allen. Zwick zalatwil Aarona Leviego. Teraz twoja kolej. Musisz udowodnic, ze ciagle jeszcze nalezysz do zespolu, ze jestes jednym z nas. Musisz pociac kobiete, z ktora kiedys sie kochales. Zrob to.
Mark przesunal skalpel w dloni, tak jakby chcial go wygodniej chwycic. Odetchnal gleboko i przytknal skalpel do skory. Zrob to. Mark wykonal ciecie. Dlugie, biegnace lekkim lukiem. Skora rozdzielila sie i strozka krwi zaczela wsiakac w chirurgiczne przescieradla.
Tarasoff rozluznil sie. Hodell nie bedzie stwarzal problemow. Tak naprawde to juz wiele lat temu jeszcze jako stazysta przekroczyl granice, skad nie mial juz powrotu. Nocna popijawa, kilka dzialek kokainy, nastepnego ranka obce lozko i lezaca obok ladna studentka pielegniarstwa, niezywa. Hodell nie mogl sobie przypomniec, co sie naprawde stalo. Ze jest winny bylo bardzo przekonujace. Ale jego kariera nie zalamala sie.
Potem byly niezle pieniadze dla przypieczetowania jego wejscia do zespolu.
Marchewka na kiju. To za kazdym razem zdawalo egzamin. Podzialalo rowniez w przypadku Zwicka i Mohandasa. I Aarona Leviego, tyle ze na krotko. To bylo zamkniete towarzystwo, bardzo dokladnie strzeglo swoich sekretow. I swoich zyskow. Nikt inny w Bayside, ani Colin Wettig, ani nawet Jeremiah Parr, nie mial pojecia, jakie sumy zmienialy wlascicieli. Wystarczylo na to, zeby kupic najlepszych lekarzy, zorganizowac najlepszy zespol, ktorego tworca byl Tarasoff. Rosjanie tylko dostarczali czesci i kiedy bylo trzeba rowniez sile fizyczna. To jego zespol dokonywal cudow na sali operacyjnej.
Pieniadze nie wystarczyly na to, zeby zatrzymac Aarona Leviego. Ale Hodell ciagle jeszcze nalezal do nich. Udowadnial to teraz kazdym cieciem skalpela.
Tarasoff asystowal mu, ustawial rozwieracze, zaciskal kleszcze. Praca w przypadku tak mlodych i zdrowych tkanek byla przyjemnoscia. Dziewczyna byla w doskonalej kondycji. Miala minimalna ilosc podskornej tkanki tluszczowej, a miesnie jej brzucha byly plaskie i mocne. Tak mocne, ze asystent stojacy u wezglowia stolu musial wstrzyknac dodatkowa dawke sukcynylocholiny, aby rozluznic je i ulatwic rozwarcie.
Ostrze skalpela dotarlo do warstwy miesni. Jama brzuszna zostala otwarta. Tarasoff zwiekszyl rozwarcie. Pod cienka warstwa tkanki otrzewnowej polyskiwala watroba i petle jelita cienkiego. Wszystko wygladalo wspaniale, naprawde wspaniale! Organizm ludzki byl piekny. Wtem swiatla zamigotaly, na chwile zgasly, a potem zapalily sie znowu.
– Co sie dzieje? – spytal Hodell.
Obaj jednoczesnie spojrzeli na lampy. Znowu swiecily jasno.
– Maly spadek napiecia – powiedzial Tarasoff. – Nic sie nie stalo, ciagle jeszcze slychac prace generatora.
– To nie sa idealne warunki do pracy. Rozkolysany statek. Awarie elektrycznosci.
– To tylko tymczasowe. Dopoki nie znajdziemy czegos, co zastapi budynek „Amity”. – Skinal w kierunku stolu. – Dzialaj dalej.
Hodell podniosl skalpel i zatrzymal sie na chwile. Byl kardiochirurgiem; resekcje watroby przeprowadzal zaledwie pare razy. Zastanawial sie, czy nie bedzie mu potrzebna pomoc albo wskazowki. A moze po prostu zaczela do niego docierac swiadomosc tego, co wlasnie robil.
– Czy cos jest nie tak? – spytal Tarasoff.
– Nie, nic. – Mark przelknal sline. Zaczal ciac, ale jego dlon drzala. Wyprostowal sie i wzial kilka glebokich oddechow.
– Nie mamy zbyt wiele czasu, doktorze Hodell. Jeszcze jeden dawca czeka na operacje.
– To nic, to tylko… Czy tutaj nie jest goraco?
– Nie zauwazylem. Prosze kontynuowac.
Hodell skinal glowa. Mocniej ujal skalpel i mial wlasnie wykonac kolejne ciecie, kiedy nagle zamarl w bezruchu. Tarasoff uslyszal za soba jakis halas – skrzypniecie zamykajacych sie drzwi. Mark patrzac przed siebie, uniosl skalpel. Strzal trafil go prosto w twarz. Glowa Hodella odchylila sie do tylu. Krew i fragmenty kosci rozprysnely sie po stole. Tarasoff odwrocil sie w kierunku drzwi i zauwazyl blond wlosy i blada twarz chlopca.
Pistolet wystrzelil raz jeszcze.
Kula trafila w szklane drzwiczki szafki z narzedziami chirurgicznymi. Rozbite szklo posypalo sie na podloge. Anestezjolog schowal sie za respiratorem.
Tarasoff cofnal sie, nie spuszczajac wzroku z broni. Byl to pistolet Gregora, wystarczajaco lekki i maly, aby nawet dziecko moglo sie nim posluzyc. Ale reka, ktora go teraz trzymala za bardzo sie trzesla, aby strzaly trafialy do celu. To tylko chlopiec – pomyslal Tarasoff. Przerazony Jakow niepewnie machal bronia pomiedzy anestezjologiem i Tarasoffem.
Tarasoff spojrzal w bok, na tace z przyborami. Lezala na niej strzykawka z sukcynylocholina. Z powodzeniem wystarczyloby tego, zeby unieruchomic dziecko. Powoli zaczal sie przesuwac w kierunku tacy. Przeszedl ponad cialem Hodella przez powiekszajaca sie kaluze krwi. Kiedy bron znowu zostala wycelowana w niego, zamarl.
Chlopiec plakal, jego oddech raz po raz przerywal szloch.
– Wszystko bedzie dobrze – powiedzial lagodnie Tarasoff. Usmiechnal sie. – Nie boj sie. Ja tylko chce pomoc twojej przyjaciolce. Chce, zeby znowu byla zdrowa. Bo teraz jest bardzo chora. Nie wiesz o tym? Potrzebuje lekarza.
Chlopiec spojrzal na stol. Na lezaca na nim kobiete. Zrobil krok do przodu i jeszcze jeden. Nagle wydal z siebie wysoki zalosny jek. Nie slyszal nawet kiedy anestezjolog przemknal obok niego i uciekl z sali. Wydawalo sie rowniez, ze nie slyszy warkotu helikoptera, ktory przygotowywal sie do ladowania i odbioru kolejnej przesylki.
Tarasoff wzial strzykawke z tacy. Cicho przysunal sie blizej do stolu.
Chlopiec podniosl glowe i jego placz niespodziewanie przeszedl w przerazliwy krzyk.
Tarasoff uniosl strzykawke i w tej samej chwili spojrzal na chlopca. Na jego twarzy nie bylo juz widac strachu. W oczach Jakowa blyszczal gniew. Wycelowal i strzelil po raz ostatni.