178056.fb2 Zniwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Zniwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Rozdzial trzeci

W nocy do Niny Voss dotarlo to jak najcichszy szept czy musniecie delikatnych skrzydel: umieram. Swiadomosc tego nie przerazala jej. Juz od tygodni czuwaly przy niej na zmiane trzy pielegniarki, codziennie odwiedzal ja tez doktor Morissey, zapisujac jej coraz to wyzsze dawki furosemidu. Mimo tego wszystkiego Nina zachowywala spokoj. Dlaczego miala sie niepokoic? W zyciu zaznala wystarczajaco duzo szczescia i blogoslawionych chwil. Wiedziala juz, co to milosc, radosc i zachwyt. W ciagu swego czterdziestoszescioletniego zycia widziala slonce wschodzace ponad swiatyniami Karnaku, spacerowala o zmierzchu wsrod ruin Delf i wspinala sie na wzgorza Nepalu. Akceptowala swoje miejsce na tym swiecie i osiagnela wewnetrzny spokoj. Zalowala tylko dwoch rzeczy. Po pierwsze, ze nigdy nie miala wlasnego dziecka. Po drugie, bala sie, ze po jej smierci Wiktor zostanie sam. Przez cala noc jej maz czuwal przy niej, trzymal za reke w ciagu tych dlugich godzin, kiedy walczyla o kazdy nastepny oddech. Kaszel meczyl ja, kiedy zmieniano kolejne aparaty tlenowe i kiedy badal ja doktor Morissey. Ale ona nawet przez sen czula obecnosc Wiktora. Czasem przed switem, przez mgle swoich snow slyszala, jak mowil: Ona jest taka mloda. Taka mloda. Czy nie mozna jeszcze naprawde czegos zrobic? Czegokolwiek!

Czegokolwiek! To byl caly Wiktor. On wierzyl w dzialanie, nie wierzyl w przeznaczenie. Ale Nina wierzyla.

Otworzyla oczy i stwierdzila, ze noc wreszcie minela, a przez okno sypialni wpadaly do pokoju promienie sloneczne. Za tym oknem rozciagal sie widok na jej ukochane Rhode Island Sound. Zanim zachorowala, zanim kardiomiopatia pozbawila ja sil, swit zawsze zastawal ja juz ubrana. Lubila wychodzic wtedy na balkon i patrzec na wschod slonca. Nawet kiedy Sound spowijala mgla, a powierzchnia wody zlewala sie niemal z mlecznymi smugami unoszacymi sie w powietrzu, Nina wstawala, aby poczuc nadchodzacy dzien. Tak samo, jak teraz.

– Bylo mi dane zobaczyc tyle switow, dzieki ci Boze za kazdy z nich.

– Dzien dobry, kochanie – wyszeptal Wiktor.

Nina spojrzala na usmiechnieta twarz meza. Niektorzy patrzac na jego twarz, widzieli w niej wladczosc, inni geniusz i bezwzglednosc. Tego ranka Nina widziala w tej twarzy tylko zmeczenie i milosc. Wziela go za reke. Ujal jej dlon i przycisnal do ust.

– Musisz sie przespac, Wiktorze – powiedziala.

– Nie jestem zmeczony.

– Przeciez widze, ze jestes.

– Nie, nie jestem. – Jeszcze raz ucalowal jej reke. Poczula cieplo na swojej chlodnej skorze. Patrzyli na siebie przez chwile. W rurkach wprowadzonych przez nos Niny cicho syczal tlen. Od otwartych okien dobiegal odglos fal oceanu rozbijajacych sie o nadbrzezne skaly.

Zamknela oczy.

– Pamietasz tamten dzien… – Umilkla na chwile, aby zlapac oddech.

– Jaki dzien? – zapytal cicho.

– Dzien kiedy… zlamalam noge. – Usmiechnela sie.

Bylo to w tym samym tygodniu, kiedy sie poznali w Gstaad. Powiedzial jej pozniej, ze zwrocil na nia uwage, kiedy zjezdzala w dol i podazyl za nia. Potem wjechal pod gore i znowu za nia zjechal. To bylo dwadziescia piec lat temu. Od tamtej pory nie rozstawali sie.

– Wiedzialam – szepnela – w tamtym szpitalu… kiedy stales przy moim lozku. Wiedzialam.

– Co wiedzialas, kochana?

– Ze byles mi przeznaczony. – Otworzyla oczy i znowu sie do niego usmiechnela. Dopiero wtedy zauwazyla plynaca po jego policzku lze. Przeciez Wiktor nigdy nie plakal! Nigdy w ciagu tych wspolnie spedzonych dwudziestu pieciu lat nie widziala u niego lez. Zawsze uwazala, ze jest silny. Teraz zdala sobie sprawe, jak bardzo sie mylila.

– Wiktorze – powiedziala, biorac go za reke – nie powinienes sie tego bac.

Szybko, prawie ze zloscia, wytarl twarz dlonia.

– Nie pozwole, zeby do tego doszlo. Nie moge cie stracic.

– Nigdy mnie nie stracisz.

– Nie. To nie wystarczy! Chce cie miec przy sobie zywa. Musisz byc ze mna.

– Wiktorze, jezeli jest cos… cos czego jestem pewna… – wziela gleboki oddech. – To jest to, ze czas, jaki nam dano tutaj… jest tylko bardzo mala czastka… naszego istnienia.

Czula, jak Wiktor drzy ze zniecierpliwienia. Wstal z krzesla i podszedl do okna. Stal tam, patrzac na Sound. Czula, jak jej skora chlodnieje pozbawiona ciepla jego rak. Powrocily dreszcze.

– Ja sie wszystkim zajme, Nina – powiedzial.

– W zyciu… sa rzeczy, ktorych… nie mozemy zmienic.

– Juz podjalem pewne kroki.

– Ale Wiktorze…

Odwrocil sie i spojrzal na nia. Jego ramiona przez chwile zaslanialy swiatlo poranka.

– Zajme sie wszystkim, kochana – powiedzial – ty nie musisz sie niczym martwic.

Byl to jeden z tych nadzwyczajnie cieplych i cudownych wieczorow. Zachod slonca, kostki lodu dzwieczace o szklo szklanek, wyperfumowane panie przeplywajace obok, szeleszczace jedwabiem. Abby stala w ogrodzie doktora Billa Archera i wydawalo jej sie, ze nawet powietrze mialo w sobie cos magicznego. Roze i ogrodowe powoje piely sie po drewnianej pergoli. Kwiaty ukladaly sie kolorowymi pasmami, przecinajac zielen olbrzymiego trawnika. Ogrod byl duma pani domu, Marilee Archer, ktora donosnym kontraltem raz po raz recytowala botaniczne nazwy, oprowadzajac pozostale zony lekarzy po kolejnych rabatach swego krolestwa. Archer stal na tarasie i popijajac whisky z woda sodowa, smial sie.

– Marilee zna wiecej lacinskich nazw niz ja.

– W college’u uczylem sie laciny przez trzy lata – powiedzial Mark – ale pamietam tylko to, czego nauczylem sie w szkole medycznej.

Zebrali sie wokol ceglanego rusztu, Bili Archer, Mark, Wettig i dwoch chirurgow odbywajacych staz w Bayside. Abby byla w tym gronie jedyna kobieta. Nigdy nie mogla przyzwyczaic sie do takiej sytuacji i czuc sie swobodnie. Zdarzalo sie, ze na chwile zapominala o tym, ale wystarczylo, ze rozejrzala sie po pokoju, w ktorym przebywali chirurdzy, a doswiadczala dobrze znanego uczucia skrepowania tym, ze otaczali ja sami mezczyzni.

Tego wieczoru na przyjeciu byly rowniez zony lekarzy, ale ich swiat byl inny od tego, w ktorym zyli ich mezowie. Do Abby stojacej razem z lekarzami docieraly strzepy rozmow, jakie toczyly kobiety. O kwiatach, podrozach do Paryza, niezwyklych potrawach. Miala wrazenie, ze znajduje sie na niewidzialnej granicy miedzy kobietami i mezczyznami. Nie nalezy w pelni do zadnej z tych grup, ale jest rownie przyciagana przez obie.

To Mark byl ta kotwica, ktora trzymala ja w kregu mezczyzn. On i Bili Archer, ktory rowniez specjalizowal sie w chirurgii klatki piersiowej, byli bliskimi przyjaciolmi. Archer przewodzil zespolowi transplantacyjnemu. To on sciagnal Marka do Bayside siedem lat temu i nikt sie nie dziwil, ze obaj mezczyzni swietnie sie rozumieli. Obydwaj byli ambitni i lubili ciezka prace. Na sali operacyjnej pracowali w jednym zespole, a poza szpitalem ich rywalizacja rozciagala sie od osniezonych wzgorz w Vermont po wody zatoki Massachusetts, gdyz obaj mieli jachty typu J-35, zakotwiczone w Marblehead Marina. Jak dotad, w tym sezonie „Red Eye” Archera prowadzilo z „Gimmie Shelter” Marka wynikiem szesc do pieciu. Mark planowal wyrownac wynik podczas tego weekendu. Zwerbowal wiec do swojej zalogi Roba Lessinga, lekarza stazujacego w Bayside juz drugi rok.

Co oni widzieli w tych zaglowkach? – zastanawiala sie Abby. Te niekonczace sie rozmowy. Mezczyzni i ich zeglujace maszyny! Konwersacja naszpikowana byla mnostwem fachowych terminow, a napedzana meska ambicja. W tym kregu prym wiedli ci, ktorych wlosy przyproszyla juz siwizna: Archer z przetykana srebrem czupryna, Colin Wettig z dostojnie calkiem juz siwa fryzura i Mark, ktory w wieku czterdziestu jeden lat zaczynal lekko siwiec na skroniach. Kiedy rozmowa zeszla na sprawy konserwacji kadluba, projektowania kila i oburzajaco wysokich cen spinakerow, Abby przestala sluchac. Wlasnie zauwazyla dwoje spoznionych gosci: doktora Aarona Levi i jego zone, Elaine. Aaron, kardiolog zespolu transplantacyjnego, czlowiek bardzo niesmialy, wzial sobie drinka i wycofal sie w odlegly kraniec trawnika, gdzie stal sobie teraz cicho z lekko zgarbionymi ramionami. Elaine natomiast rozgladala sie w poszukiwaniu kogos do rozmowy. Abby dostrzegla szanse uwolnienia sie od towarzystwa calkowicie pochlonietego tematem zaglowek. Dyskretnie opuscila Marka i ruszyla w kierunku pani Levi.

– Elaine? Milo mi znowu pania widziec. Elaine usmiechnela sie.

– Pani ma na imie… Abby, prawda?

– Tak, Abby DiMatteo. Poznalysmy sie chyba na pikniku stazystow.

– Ach tak, wlasnie tak. Jest zawsze tylu nowych lekarzy. Mam problemy z zapamietaniem wszystkich, ale pania pamietam.

Abby zasmiala sie.

– Trzy kobiety wsrod morza stazystow z pewnoscia sie wyrozniaja.

– I tak jest lepiej niz kiedys. Wtedy nie bylo w ogole kobiet. Ktora czesc programu przechodzi pani teraz?

– Jutro zaczynam chirurgie klatki piersiowej.

– Bedzie wiec pani pracowala z Aaronem.

– Jezeli bede miala szczescie uczestniczyc w jakiejs operacji przeszczepu.

– Inaczej byc nie moze. Ostatnio zespol ma mnostwo roboty. Przysylaja do nich nawet przypadki z Massachusetts General, z czego Aaron jest bardzo zadowolony. – Elaine spojrzala na Abby. – Wiele lat temu nie chcieli go przyjac tam na staz. No, a teraz przysylaja mu pacjentow.

– Jedyna przewaga szpitala Mass Gen nad Bayside jest tamtejsza harwardzka atmosfera – stwierdzila Abby. – Zna pani Vivian Chao, prawda? Nasza stazystke?

– Oczywiscie.

– Ukonczyla medycyne na Harvardzie i znalazla sie w pierwszej dziesiatce najlepszych studentow, ale wybrala staz w Bayside.

Elaine zwrocila sie do meza.

– Aaronie, slyszales?

Niechetnie spojrzal znad swego drinka.

– Co takiego?

– Vivian Chao wybrala Bayside, chociaz mogla isc do Mass Gen. Naprawde Aaronie, tutaj jestes w samej czolowce. Dlaczego mialbys odejsc?

– Odejsc? – Abby spojrzala na Aarona, ale on patrzyl na swoja zone.

Najbardziej dziwilo Abby to, ze oboje tak nagle zamilkli. Z drugiego konca trawnika dobiegaly odglosy smiechu i fragmenty rozmow, ale tu panstwo Levi nie odezwali sie.

Aaron odchrzaknal.

– Rozwazalem tylko rozne mozliwosci – powiedzial – wie pani, mam ochote wyjechac z miasta, przeniesc sie do jakiejs malej miejscowosci. Kazdy ma podobne marzenia, chociaz tak naprawde nikt nie chce sie przenosic do malego miasteczka.

– Ja na pewno nie – stwierdzila Elaine.

– Ja wychowalam sie w malym miescie – powiedziala Abby. – Pochodze z Belfastu w stanie Maine. Nie moglam sie doczekac, kiedy sie stamtad wyrwe.

– Tak wlasnie sobie to wyobrazam – wtracila Elaine. – Kazdy stara sie uciec do cywilizacji.

– No, nie bylo az tak zle.

– Ale pani nie wroci tam, prawda? Abby zawahala sie.

– Moi rodzice nie zyja. Obie moje siostry przeniosly sie do innych stanow. Wlasciwie nie mam po co tam wracac. Mam za to wiele powodow, zeby zostac tutaj.

– To bylo tylko takie fantazjowanie – powiedzial Aaron i pociagnal lyk ze swej szklanki. – Nigdy nie mowilem o tym powaznie.

Po slowach Leviego zapadla troche nienaturalna cisza. Abby uslyszala, jak ktos wola ja po imieniu. Odwrocila sie i zobaczyla, ze Mark macha w jej strone reka.

– Przepraszam – powiedziala i poszla po trawniku w kierunku przyjaciela.

– Archer oprowadza po swoim sanktuarium – powiedzial Mark.

– Jakim sanktuarium?

– Chodz, to zobaczysz. – Wzial ja za reke i poszli przez taras, po schodach na drugie pietro domu. Juz kiedys Abby byla na gorze domu Archerow. Wtedy ogladala olejne obrazy wiszace tam w prywatnej galerii. Dzisiaj zostala zaproszona do pokoju na koncu korytarza.

Archer czekal juz w srodku. Na skorzanych fotelach siedzieli doktorzy Frank Zwick i Raj Mohandas. Abby nie zwrocila na nich uwagi, gdyz zaabsorbowal ja sam pokoj.

Znalazla sie w muzeum antycznych instrumentow medycznych. W gablotach umieszczono roznorodne narzedzia, ktore wzbudzaly zarowno podziw, jak i przerazenie. Skalpele, specjalne pojemniki do upuszczania krwi, sloje na pijawki, kleszcze poloznicze ze szczekami, ktore z latwoscia mogly zmiazdzyc czaszke noworodka. Nad kominkiem wisial olejny obraz – walka o zycie mlodej kobiety toczona przez Smierc i Lekarza. Z glosnikow plynela muzyka Bacha – ktorys z Koncertow Brandenburskich. Archer sciszyl muzyke, tak ze tylko w tle slychac bylo szept melodii, i pokoj nagle wydal sie dziwnie cichy.

– Czy Aaron nie przyjdzie? – zapytal Archer.

– Wie o spotkaniu. Na pewno juz idzie na gore – stwierdzil Mark.

– To dobrze. – Archer usmiechnal sie do Abby. – Co pani sadzi o mojej malej kolekcji?

Uwaznie ogladala zawartosc gabloty.

– Jest fascynujaca. Nawet nie wiem, do czego niektore z tych instrumentow sluza.

Archer wskazal na dziwny przyrzad z dzwigniami i bloczkami.

– To urzadzenie jest niezwykle interesujace. Mialo zadanie wytwarzac prad elektryczny o malym natezeniu, pod wplywem ktorego leczono rozne czesci ciala. Podobno mialo to pomagac doslownie na wszystko – od dolegliwosci kobiecych po cukrzyce. Zabawne, prawda? W jakie nonsensy wierzono wowczas w medycynie naukowej!

Abby zatrzymala sie przed obrazem – czarno odziana Smierc i Lekarz jako bohater, jako zwyciezca – myslala. No i oczywiscie ratuje kobiete. Piekna kobiete.

Otworzyly sie drzwi.

– Juz jest – powiedzial Mark. – Zastanawialismy sie, Aaronie, czy nie zapomniales o naszym spotkaniu. – Aaron wszedl do pokoju. Nic nie powiedzial. Skinal tylko glowa i usiadl w fotelu.

– Czy moge zrobic pani nowego drinka, Abby? – spytal Archer.

– Nie, dziekuje.

– Tylko kropelke brandy. Mark prowadzi, prawda? Abby usmiechnela sie.

– No dobrze. Dziekuje.

Archer podal jej napelniona szklaneczke. W pokoju nagle zrobilo sie cicho, jakby wszyscy czekali na zakonczenie czesci formalnej. Dopiero teraz Abby zauwazyla, ze jest tu jedyna stazystka. Bili Archer wydawal tego rodzaju przyjecia co kilka miesiecy, zeby powitac nowa grupe stazystow, ktorzy zaczynali swoje zajecia na urazowce i chirurgii klatki piersiowej. Tego wieczoru oprocz Abby na przyjeciu bylo szesciu innych stazystow, ktorzy teraz prawdopodobnie spacerowali po ogrodzie. Tutaj, w prywatnym gabinecie Archera, zebrali sie tylko czlonkowie zespolu transplantacyjnego. I Abby.

Usiadla na kanapie obok Marka i zaczela powoli saczyc drinka. Czula, jak po jej ciele rozchodzi sie mile cieplo wywolane alkoholem. Miala takze satysfakcje, ze spotkalo ja tak niezwykle wyroznienie. Jako stazystka patrzyla na tych tu mezczyzn z podziwem. Samo asystowanie przy operacji przeprowadzanej przez Archera i Mohandasa bylo uwazane za zaszczyt. Poniewaz w zyciu osobistym zwiazana byla z Markiem, przyjeto ja do tego grona na stopie towarzyskiej. Nie zapomniala jednak, kim byli ci mezczyzni i jaki mogli miec wplyw na jej kariere.

Archer usiadl naprzeciwko niej.

– Slyszalem o pani wiele dobrych rzeczy, Abby. Od generala. Rozmawialem z nim dzis wieczorem, zanim wyszedl, powiedzial wiele komplementow pod pani adresem.

– Doktor Wettig, naprawde? – Abby byla tak zaskoczona, ze nie mogla powstrzymac usmiechu. – Prawde mowiac, nigdy nie jestem pewna, co naprawde mysli o mojej pracy.

– On juz taki jest. Musi podtrzymywac troche niepewnosci w swoim otoczeniu.

Wszyscy zaczeli sie smiac. Abby rowniez.

– Pochwala z ust Colina to nie byle co – powiedzial Archer. – Wiem, ze uwaza pania za jednego z najlepszych lekarzy z drugiego roku stazu. Pracowalem z pania, wiec wiem, ze ma racje.

Abby niespokojnie poruszyla sie na kanapie. Mark lekko uscisnal jej reke. Archer zauwazyl ten gest i usmiechnal sie.

– Oczywiscie Mark uwaza, ze jest pani kims wyjatkowym. Wlasnie dlatego powinnismy cos z pania przedyskutowac. Wiem, ze moze sie to wydawac troche przedwczesne, ale zawsze stawiamy na dlugoterminowe plany. Nigdy nie zaszkodzi zbadanie terenu, zanim sie tam udamy.

– Chyba nie calkiem pana rozumiem – powiedziala Abby. Archer siegnal po karafke brandy i wlal troche do swojej szklanki.

– Nasz zespol interesuje sie tylko najlepszymi. Najlepszymi w teorii i praktyce. Zawsze przygladamy sie stazystom pod katem ewentualnego przyjecia do naszego zespolu. Oczywiscie nasze motywy sa egoistyczne. Przygotowujemy w ten sposob nowych czlonkow naszego zespolu. – Na chwile przerwal. – Zastanawialismy sie, czy pani bylaby moze zainteresowana chirurgia transplantacyjna.

Abby spojrzala zaskoczona na Marka. On tylko skinal glowa.

– Nie musi pani teraz podejmowac decyzji – powiedzial Archer. – Chcielibysmy jednak, zeby rozwazyla pani nasza propozycje. Mamy jeszcze kilka lat, zeby lepiej sie poznac. Do tego czasu moze nie bedzie juz pani chciala przylaczyc sie do naszego zespolu. Moze sie okazac, ze chirurgia transplantacyjna nie jest w kregu pani zainteresowan.

– Alez nie. – Pochylila sie lekko. Na jej twarzy pojawil sie rumieniec. – Chyba jestem troche… i zaskoczona, i pochlebia mi to. Jest tylu doskonalych lekarzy na stazu w Bayside. Chocby Vivian Chao.

– Tak, Vivian jest rzeczywiscie dobra.

– Za rok pewnie bedzie sie starala o czlonkostwo. Wtracil sie Mohandas.

– Nie ma watpliwosci co do tego, ze sprawnosc techniczna doktor Chao jako chirurga jest godna podziwu. Jest jednak wielu stazystow, ktorzy technicznie sa doskonalymi chirurgami. Ale na pewno slyszala pani powiedzenie, ze nawet malpe mozna nauczyc, jak operowac. Sztuka polega na tym, aby wiedziec, kiedy operowac.

– Raj chce przez to powiedziec, ze zalezy nam na umiejetnosci dokonania wlasciwej diagnozy i oceny przypadku – wyjasnil Archer. – A takze na umiejetnosci pracy w zespole. Pania uwazamy za kogos, kto swietnie potrafi pracowac w grupie dla wspolnych celow. To jest nasza idea, Abby, praca w zespole. Kiedy jest sie na sali operacyjnej, wiele rzeczy moze pojsc nie tak, jak powinno. Moze zawiesc sprzet. Moze sie zdarzyc nerwowy ruch skalpela. Serce moze zaginac podczas transportu. My musimy potrafic pracowac razem niezaleznie od wszelkich przeciwnosci. Tak wlasnie robimy.

– Pomagamy tez sobie nawzajem – dodal Frank Zwick. – Zarowno na sali operacyjnej, jak i poza nia.

– Wlasnie tak – potwierdzil Archer. Spojrzal na Aarona. – Zgodzisz sie z tym, prawda?

Aaron odchrzaknal.

– Tak, pomagamy sobie. To jedna z dobrych stron nalezenia do zespolu.

– Jedna z wielu – dodal Mohandas.

Przez chwile nikt sie nie odzywal. Z magnetofonu nadal plynely dzwieki koncertu Brandenburskiego.

– Lubie te czesc – powiedzial Archer i nastawil muzyke glosniej. Kiedy dzwieki skrzypiec poplynely z glosnikow, Abby znowu zaczela sie przygladac przedstawionej na obrazie walce Smierci i Lekarza, walce o zycie pacjenta, o jego dusze.

– Wspomnieliscie, ze sa takze… inne korzysci – powiedziala Abby.

– Na przyklad – zaczal Mohandas – kiedy zakonczylem staz, mialem do splacenia wiele pozyczek, ktore zaciagnalem jako student. Jak zostalem czlonkiem zespolu, Bayside pomogl mi splacic pozyczki.

– To jest cos, o czym powinnismy porozmawiac – powiedzial Archer. – Sprawy, dzieki ktorym przynaleznosc do naszego zespolu bylaby dla pani bardziej atrakcyjna. Dzisiaj mlodzi chirurdzy koncza staz w wieku trzydziestu lat. Wiekszosc z nich ma juz wtedy rodzine, dziecko, czasami dwoje. Poza tym maja sto tysiecy dolarow dlugu. Nawet jeszcze nie kupili wlasnego domu! Splata wszystkich pozyczek zabierze mi okolo dziesieciu lat. Beda juz wtedy po czterdziestce i zaczna sie martwic do jakich szkol poslac swoje dzieci. – Pokrecil glowa. – Naprawde nie wiem, dlaczego ludzie w obecnych czasach decyduja sie studiowac medycyne. Z pewnoscia nie dla pieniedzy.

– Na pewno wiaze sie to z wieloma wyrzeczeniami – przyznala Abby.

– A wcale nie musi. Wlasnie w tym moze pomoc Bayside. Mark wspomnial, ze korzystalas z roznego rodzaju dofinansowan w ciagu calych studiow.

– Tak, ze stypendiow i pozyczek. W wiekszosci byly to pozyczki.

– To nie brzmi za dobrze. Abby przytaknela.

– Teraz zaczynam odczuwac skutki tego.

– Czy w college’u tez korzystalas z pozyczek?

– Tak. Moja rodzina nie nalezala do bogatych – przyznala Abby.

– Mowisz to tak, jakbys sie tego wstydzila.

– To byl raczej… pech. Moj mlodszy brat lezal w szpitalu przez wiele miesiecy, a nie bylismy ubezpieczeni. Wtedy w miescie, w ktorym dorastalam, ubezpieczenia nie byly tak powszechne.

– To spowodowalo, ze tym trudniej bylo ci walczyc z przeciwnosciami. Kazdy z nas wie, co to znaczy. Raj byl imigrantem, angielskiego nauczyl sie dopiero, jak mial dziesiec lat. Ja jako pierwszy w mojej rodzinie poszedlem do college’u. Wierz mi, ze w tym pokoju nie ma zadnych bostonskich braminow, zadnych bogatych tatusiow, ani nawet malych funduszy powierniczych. Wiemy, przez co trzeba przejsc, poniewaz sami pokonalismy te sama droge. Wlasnie o taki rodzaj uporu i konsekwencji nam chodzi.

Rozbrzmiewaly wlasnie ostatnie akordy koncertu. Odglosy trabek i instrumentow smyczkowych rozplynely sie w powietrzu. Archer wylaczyl stereo i spojrzal na Abby.

– W kazdym razie jest nad czym sie zastanowic – powiedzial. – Nie skladamy ci zadnych konkretnych ofert. Mozna to raczej porownac z umawianiem sie… – Archer usmiechnal sie do Marka – na pierwsza randke.

– Rozumiem – powiedziala Abby.

– Powinnas jeszcze o czyms wiedziec. Jestes jedyna sposrod stazystow, do ktorej zdecydowalismy sie zwrocic z taka propozycja. Jedyna powazna kandydatka. Byloby wiec lepiej, gdybys nie wspominala o tym reszcie personelu. Nie chcemy wprowadzac niezdrowej rywalizacji ani wywolywac niczyjej zazdrosci.

– Oczywiscie, rozumiem.

– To dobrze. – Archer rozejrzal sie po pokoju. – Chyba wszyscy jestesmy co do tego zgodni. Prawda, panowie?

Wszyscy pokiwali glowami na znak zgody.

– Pelna zgodnosc – stwierdzil Archer z zadowoleniem i znowu siegnal po karafke z brandy. – To wlasnie nazywam prawdziwie zgranym zespolem.

– No i co o tym wszystkim myslisz? – zapytal Mark w drodze do domu. Abby odchylila do tylu glowe i zawolala radosnie.

– Unosze sie ponad ziemia! Boze, co za wieczor!

– Cieszysz sie z tego, prawda?

– Zartujesz? Jestem przerazona!

– Przerazona? Czym?

– Ze nie podolam.

Zasmial sie i uscisnal dlonia jej kolano.

– No, no. Przeciez pracowalismy z wszystkimi stazystami, zgadza sie? Wiemy, ze staramy sie o najlepsza.

– A jaki pan mial na to wplyw, doktorze Hodell?

– Powiedzmy, ze wtracilem swoje piec groszy. Tak sie zlozylo, ze pozostali w zupelnosci sie ze mna zgodzili.

– Juz to widze.

– To prawda. Mozesz mi wierzyc, Abby, ty na naszej liscie jestes numer jeden. Sadze, ze sama dojdziesz do wniosku, ze to dla ciebie wspaniala perspektywa.

Oparla glowe o siedzenie, usmiechnela sie. Do dzisiejszego wieczoru miala tylko mgliste wyobrazenie, gdzie bedzie pracowala za trzy i pol roku. Pewnie harowalaby w jakims podrzednym szpitalu. Prywatne praktyki nie byly juz tak popularne, jak kiedys, nie widziala tam swojej przyszlosci, przynajmniej nie w Bostonie. A przeciez wlasnie w tym miescie chciala zostac. Tutaj byl Mark.

– Tak bardzo mi na tym zalezy – powiedziala. – Mam nadzieje, ze nie zawiode was wszystkich.

– Nie ma takiej mozliwosci. Zespol wie, czego sie po kim spodziewac. Wszyscy sa tego samego zdania.

Przez chwile siedziala cicho, a potem zapytala.

– Nawet Aaron Levi?

– Aaron? Dlaczego pytasz?

– Nie wiem. Rozmawialam dzis z jego zona, Elaine. Odnioslam wrazenie, ze Aaron nie jest calkowicie zadowolony. Wiedziales, ze zastanawial sie nad wyjazdem?

– Co takiego? – Mark spojrzal na nia zaskoczony.

– Chce chyba przeniesc sie do malego miasteczka. Zasmial sie.

– Nigdy do tego nie dojdzie. Elaine to dziewczyna z Bostonu.

– To nie Elaine. To Aaron o tym wspomnial. Mark prowadzil przez chwile w zupelnym milczeniu.

– Pewnie zle zrozumialas – powiedzial w koncu. Wzruszyla ramionami.

– Moze.

– Swiatlo, prosze – powiedziala Abby.

Pielegniarka poprawila ustawienie gornej lampy, kierujac strumien swiatla na klatke piersiowa pacjenta. Miejsca ciec zaznaczono na skorze czarnym flamastrem, dwa male krzyzyki polaczone linia idaca wzdluz piatego zebra. To byla mala klatka piersiowa. Mala kobieta. Mary Allen, osiemdziesiat cztery lata, wdowa, przyjeta do Bayside tydzien temu. Skarzyla sie na bole glowy i utrate masy ciala. Przeswietlenie wykazalo obecnosc licznych guzow w obu plucach. Przez szesc dni pacjentka poddawana byla najrozmaitszym badaniom. Do klatki piersiowej wprowadzono wziernik oskrzelowy, wielokrotnie ja nakluwano. Mimo tych wysilkow trudno bylo postawic ostateczna diagnoze. Dzis juz ja znali.

Doktor Wettig wzial skalpel i ustawil go ostrzem w kierunku zaznaczonego miejsca, gdzie mialo byc naciecie. Abby czekala, az doktor zacznie. On jednak nie zaczynal. Spojrzal na Abby powaznie, niebieskie oczy badawczo swidrowaly ja sponad chirurgicznej maski.

– Przy ilu chirurgicznych biopsjach pluc pani asystowala, DiMatteo?

– Przy pieciu, o ile dobrze pamietam.

– Zna pani historie choroby pacjentki? Widziala pani przeswietlenie jej klatki piersiowej?

– Tak.

Wettig wreczyl jej skalpel.

– Obejmuje pani dowodzenie, pani doktor.

Abby spojrzala zaskoczona. General rzadko przekazywal skalpel innym, nawet najbardziej doswiadczonym stazystom.

Ujela skalpel, poczula, jak ten kawalek stali uklada sie wygodnie w jej dloni. Spokojnie zrobila naciecie, rozciagajac skore i przesuwajac ostrze wzdluz zaznaczonej linii. Pacjentka byla szczupla, niemal wychudzona. Miala niewiele podskornej tkanki tluszczowej przeslaniajacej widok. Nastepne, nieco glebsze naciecie oddzielilo miesnie miedzyzebrowe. Abby byla teraz w jamie oplucnej. Wsunela palec przez naciecie i dotknela powierzchni pluca. Byla miekka i gabczasta.

– Wszystko w porzadku? – zapytala anestezjologa.

– Jak najbardziej.

– Prosze rozwieracz – powiedziala Abby.

Przestrzen miedzy zebrami zostala rozszerzona. Respirator wpompowal nastepna porcje powietrza i fragment tkanki plucnej zostal wypchniety przez naciecie. Abby chwycila go, kiedy byl wciaz jeszcze wypelniony powietrzem.

Znowu spojrzala na anestezjologa.

– W porzadku?

– Zadnych problemow.

Abby skupila uwage na widocznym fragmencie tkanki plucnej. Wystarczylo krotkie spojrzenie, a juz zauwazyla jeden z guzow. Dotknela go.

– Wydaje sie dosc twardy – powiedziala – to niedobrze.

– Nie ma sie czemu dziwic – stwierdzil Wettig. – Na przeswietleniu wygladal jakby byl specjalnie wyhodowany do chemioterapii. Musimy tylko potwierdzic typ komorek.

– Bole glowy? Przerzuty na mozg? Wettig skinal glowa.

– Ten jest bardzo aktywny. Osiem miesiecy temu przeswietlenie nie wykazalo nic szczegolnego, a teraz pluca wygladaja jak plantacja raka.

– Ma osiemdziesiat cztery lata – powiedziala jedna z pielegniarek. – Przynajmniej troche pozyla.

Ale jakie to bylo zycie? – zastanawiala sie Abby, wycinajac kawal pluca razem z guzem. Wczoraj po raz pierwszy zetknela sie z Mary Allen. Pacjentka siedziala spokojnie w szpitalnym pokoju, gdzie zaslony byly zaciagniete i panowal polmrok. „To przez te bole glowy” – tlumaczyla Mary. „Slonce bolesnie razi mnie w oczy. Tylko kiedy spie bol ustaje. Znam juz tyle roznych rodzajow bolu… Prosze, pani doktor, czy moglabym dostac silniejszy srodek nasenny?”

Abby zakonczyla resekcje i zalozyla szew na rozciety brzeg pluca. Wettig nie mial zadnych uwag. Obserwowal prace Abby ze zwyklym spokojem i opanowaniem. Jego milczenie bylo wystarczajacym komplementem. Juz dawno zorientowala sie, ze brak krytyki ze strony generala byl sukcesem.

W koncu klatka piersiowa zostala zamknieta, wczesniej umieszczono w niej saczek. Abby sciagnela zakrwawione rekawiczki i wrzucila do kubla oznaczonego napisem „Skazone”.

– Teraz czeka nas najtrudniejsze zadanie – powiedziala, kiedy pielegniarki wywozily pacjentke z sali operacyjnej – przekazanie jej zlych wiesci.

– Ona juz wie – powiedzial Wettig – pacjenci zawsze wiedza. Weszli na sale pooperacyjna. Czworo pacjentow w roznym stanie przytomnosci zajmowalo przedzielone zaslonami kabiny. Mary Allen za ostatnia przegroda wlasnie zaczynala sie przebudzac. Poruszyla stopa. Jeknela. Probowala uwolnic reke z krepujacych pasow.

Abby wziela stetoskop i osluchala pluca pacjentki.

– Prosze jej podac piec miligramow morfiny, kroplowka – zarzadzila. Pielegniarka wstrzyknela dawke leku, wystarczajaca, aby zlagodzic bol ale jednoczesnie na tyle mala, aby pacjentka powoli odzyskiwala przytomnosc. Mary przestala jeczec. Wykres pracy serca na ekranie pozostawal spokojny i regularny.

– Jakies zalecenia pooperacyjne, doktorze Wettig? – spytala pielegniarka.

Na chwile zapadla cisza. Abby spojrzala na Wettiga, ktory powiedzial:

– Tutaj polecenia wydaje doktor DiMatteo – i wyszedl z sali. Pielegniarki wymienily znaczace spojrzenia. Wettig zawsze zapisywal wlasne zalecenia pooperacyjne. To byl kolejny wyraz zaufania wobec Abby.

Wziela wiec karte, usiadla przy biurku i napisala: „Przeniesienie na V Oddzial Wschodni, Kardiochirurgia; Diagnoza: Chirurgiczna biopsja tkanki licznych guzow plucnych. Stan pacjenta: stabilny”.

Pisala spokojnie, zalecenia co do diety, lekow, czynnosci. Doszla do linijki, w ktorej nalezalo podac sposob reanimacji. Automatycznie wpisala: Pelen zakres. Potem spojrzala na Mary Allen lezaca bez ruchu na lozku. Zaczela sie zastanawiac, jak moze sie czuc ktos, kto ma osiemdziesiat cztery lata, rozleglego raka, niewiele dni przed soba, z ktorych kazdy niosl ze soba glownie bol. Czy pacjent nie wolalby wybrac szybszej i lagodniejszej smierci? Abby nie potrafila odpowiedziec na to pytanie.

– Doktor DiMatteo? – To byl glos wzywajacy ja przez glosnik.

– Tak? – odezwala sie Abby.

– Bylo do pani wezwanie ze wschodniej czworki okolo dziesieciu minut temu. Chca, aby pani tam wstapila.

– Neurochirurgia? Mowili, dlaczego?

– Chodzi o pacjentke Terrio. Chca, zeby pani porozmawiala z jej mezem.

– Karen Terrio juz nie jest moja pacjentka.

– Ja tylko przekazuje wiadomosc.

– W porzadku, dziekuje.

Z ciezkim westchnieniem Abby wstala i podeszla do lozka Mary Allen, aby jeszcze raz spojrzec na monitor przedstawiajacy prace serca. Puls byl troche za szybki. Pacjentka znowu sie poruszala i jeczala z bolu. Abby spojrzala na pielegniarke.

– Prosze podac jeszcze dwa miligramy morfiny – powiedziala.

Monitor EKG wyswietlal wykres o powolnym, spokojnym rytmie.

– Jej serce jest takie silne – powiedzial Joe Terrio przyciszonym glosem. – Nie poddaje sie. Ona nie chce sie poddac.

Siedzial przy lozku swojej zony, trzymajac jej dlon i sledzac wzrokiem zielona linie pulsujaca na ekranie. Wydawal sie zagubiony w tej ilosci sprzetu otaczajacego zone. Rurki, monitory, pompy. Odczuwal ogromny lek i cala swa uwage skupil na monitorze EKG. Wierzyl, ze jezeli pozna tajniki tego magicznego pudelka, bedzie wiedzial juz wszystko. Zrozumie, dlaczego siedzi przy lozku kobiety, ktora kocha, ktorej serce bije rytmicznie, jakby byla zdrowa.

Minely szescdziesiat dwie godziny od momentu, kiedy pijany kierowca uderzyl swoim wozem w samochod Karen Terrio. Jest trzydziestoczteroletnia kobieta, nie ma AIDS, nie ma raka, nie ma zadnych innych infekcji. Ma tylko martwy mozg. Stala sie zyjacym supermarketem zdrowych organow. Serce. Pluca. Nerki. Trzustka. Watroba. Kosci. Rogowka. Skora. Jeden wypadek i mozna bedzie uratowac zycie lub poprawic zdrowie tuzinowi ludzkich istnien.

Abby przesunela stolek i usiadla naprzeciwko mezczyzny. Byla jedynym lekarzem, ktory wczesniej poswiecil troche czasu na rozmowe z Joem. Dlatego wlasnie pielegniarki wezwaly ja, zeby teraz z nim pomowila. Miala go przekonac, ze powinien podpisac dokumenty i pozwolic swojej zonie spokojnie umrzec. Usiadla cicho na chwile przy Karen Terrio, ktorej piers unosila sie i opadala z zaprogramowana czestotliwoscia dwudziestu pieciu oddechow na minute.

– Masz racje, Joe – zaczela – jej serce jest silne. Mogloby jeszcze pracowac przez jakis czas. Ale nie przez wiecznosc. W koncu organizm to wie. Pojmuje wszystko.

Joe spojrzal na nia, oczy mial zaczerwienione od placzu i braku snu.

– Pojmuje?

– Rozumie, ze mozg jest martwy. Ze serce nie ma juz po co bic.

– Jak to mozliwe?

– Mozg jest niezbedny. Nie tylko po to, zebysmy mogli myslec i czuc, ale takze po to, aby pozostalym organom naszego ciala dac motywacje. Kiedy tej motywacji zabraknie, serce, pluca, i inne rzeczy zaczynaja zawodzic. – Abby spojrzala na wentylator. – Za nia oddycha maszyna.

– Wiem. – Joe potarl dlonmi twarz. – Wiem, wiem, wiem…

Abby nic nie powiedziala. Joe kolysal sie w tyl i w przod, rekami obejmujac glowe, palce wczepil we wlosy, raz po raz cicho jeczal, ale nie mogl pozwolic sobie na szlochanie. Kiedy podniosl glowe, kosmyki wlosow mial posklejane i wilgotne od lez. Raz jeszcze spojrzal na monitor. Jedyne miejsce, na ktore mogl bez obawy patrzec.

– To wszystko dzieje sie za szybko. Za wczesnie.

– Nie jest za wczesnie. Jest niewiele czasu do chwili, kiedy organy przestana prawidlowo funkcjonowac. Wtedy juz nie bedzie ich mozna uzyc. W ten sposob nikomu nie pomozemy, Joe.

Spojrzal na nia ponad cialem swojej zony.

– Przyniosla pani dokumenty?

– Tak.

Prawie nie patrzyl na formularze. Po prostu podpisal i oddal papiery. Pielegniarka z oddzialu intensywnej terapii i Abby byly swiadkami przy skladaniu podpisow. Kopie formularzy mialy trafic do karty Karen Terrio, do Banku Organow w Nowej Anglii oraz do akt dzialu koordynujacego transplantacje w Bayside. Potem organy mialy byc pobrane.

Dlugo po pogrzebie Karen Terrio fragmenty jej ciala beda zyly. Serce, ktorego bicie czula, kiedy biegala jako dziecko, kiedy zakochala sie i wychodzila za maz w wieku lat dwudziestu i kiedy pozniej rodzila dzieci, to samo serce bedzie bilo w obcej piersi. Ludzkosc chyba zaczela zblizac sie do niesmiertelnosci.

Nie moglo to jednak byc zadnym pocieszeniem dla Joego Terrio, ktory wciaz jeszcze czuwal, teraz w milczeniu, przy lozku zony.

Abby znalazla Vivian Chao w przebieralni przy sali operacyjnej. Vivian wlasnie zakonczyla trwajaca cztery godziny operacje, ale na jej kitlu, ktory lezal teraz na lawce, nie bylo widac sladu potu.

– Mamy zgode na pobranie organow – powiedziala Abby.

– Dokumenty podpisane? – spytala Vivian.

– Tak.

– To dobrze. Zarzadze wykonanie proby krzyzowej limfocytow. – Vivian siegnela po swiezy fartuch. Miala teraz na sobie tylko bielizne. Na jej watlej, plaskiej piersi mozna byloby policzyc wszystkie zebra. Uosobienie humanitaryzmu – pomyslala Abby – to stan swiadomosci, a nie ciala.

– Jak wygladaja jej funkcje zyciowe? – zapytala Vivian.

– Utrzymuja sie na stalym poziomie.

– Trzeba podniesc troche jej cisnienie krwi. Nerki poddac perfuzji. Nie co dzien pojawia sie para nerek od osoby z grupa krwi AB RH+. – Vivian wpuscila w spodnie dol koszuli. Kazdy jej ruch byl precyzyjny i pelen elegancji.

– Bedziesz przy pobraniu? – spytala Abby.

– Jezeli moj pacjent dostanie to serce – bede. Pobranie to latwiejsza czesc. Dopiero przeszczep staje sie naprawde interesujacy. – Vivian zatrzasnela drzwiczki szafki i zalozyla klodke. – Masz chwile? Przedstawie cie Joshowi.

– Joshowi?

– Mojemu pacjentowi. Jest na oddziale intensywnej opieki.

Wyszly z przebieralni i skierowaly sie korytarzem do windy. Vivian miala krotkie nogi, ale nadrabiala szybkim krokiem.

– Nie mozesz przewidziec rezultatow przeszczepu serca, jezeli nie znasz stanu pacjenta przed i po operacji – stwierdzila Vivian. – Chce ci wiec pokazac stan przed. Moze bedzie ci dzieki temu troche latwiej.

– Co przez to rozumiesz?

– Twoja pacjentka ma serce, ale nie ma mozgu. Moj pacjent ma mozg i wlasciwie nie ma juz serca. – Drzwi windy otworzyly sie. Vivian weszla do srodka. – Kiedy pogodzisz sie z tragedia, wszystko zaczyna miec sens.

Jechaly winda w milczeniu. Oczywiscie, ze to ma sens – myslala Abby. Ma to sens, ktory dla Vivian jest oczywisty. Ale trudno jest mi zapomniec o dwoch malych dziewczynkach stojacych przy lozku swojej mamy i bojacych sie jej dotknac… Vivian poprowadzila. Joshua O’Day spal na lozku numer 4.

– Ostatnio duzo spi – wyszeptala pielegniarka, blondynka o milej twarzy. Na identyfikatorze miala napisane „Hannah Love, pielegniarka oddzialowa”.

– Jakies zmiany w podawanych lekach? – spytala Vivian.

– Wedlug mnie pogorszylo mu sie. – Hannah westchnela. – Juz od tygodni jestem jego pielegniarka. Odkad zostal przyjety do szpitala. To taki wspanialy dzieciak, wie pani? Naprawde mily. Troche zwariowany. Ale ostatnio tylko spi. Albo patrzy sie na swoje odznaki. – Ruchem glowy wskazala na tablice przy lozku, do ktorej przyczepiono rozne nagrody i wstegi. Jedna z nich to honorowe czlonkostwo w Pinewood Derby. Abby slyszala o Pinewood Derby. Jej brat rowniez nalezal kiedys do Mlodych Skautow.

Abby podeszla do lozka. Chlopiec wygladal na mlodszego, niz sie spodziewala. Wedlug karty, ktora pokazala jej Hannah, mial siedemnascie lat. Mogl spokojnie uchodzic za czternastolatka. Gaszcz rurek otaczal jego lozko, kroplowki i cewnik Swan-Ganza, uzywanego do monitorowania cisnien w prawym przedsionku i arterii plucnej. Na ekranie powyzej Abby widziala odczyt cisnienia przedsionkowego. Bylo wysokie. Serce chlopca bylo za slabe, zeby efektywnie pompowac krew, ktora cofala sie w systemie zyl. Nawet nie patrzac na monitor, Abby doszlaby do tych samych wnioskow, widzac zyly na szyi chlopca. Byly wypukle.

– Masz przed soba gwiazde szkolnej ligi baseballa z Redding High School sprzed dwoch lat – powiedziala Vivian. – Nie interesuje sie ta gra i nie mam pojecia, jak ocenic srednia jego trafien. W kazdym razie ojciec jest z niego bardzo dumny.

– O tak, ojciec jest dumny – przytaknela Hannah. – Przyszedl tu kiedys z pilka i rekawica. Musialam go wyprosic, kiedy zaczeli do siebie rzucac. – Hannah rozesmiala sie. – Ojczulek jest tak samo szalony, jak dzieciak!

– Od jak dawna choruje? – zapytala Abby.

– Juz od roku nie chodzi do szkoly. Wirus Coxsackie B. W ciagu szesciu miesiecy mial zastoinowa niewydolnosc pluc. Tu na oddziale jest od miesiaca, czeka na serce. – Vivian przerwala i usmiechnela sie. – Prawda, Josh?

Chlopiec mial otwarte oczy. Wydawalo sie, ze patrzy na gosci jakby przez warstwe gazy. Kilka razy zamrugal oczami, a potem odwzajemnil usmiech Vivian.

– Hej, doktor Chao.

– Widze, ze wystawa powiekszyla sie o jakies nowe wstazki – stwierdzila Vivian.

– Ach, te. Nie mam pojecia, skad moja mama je wydostaje. Ona przechowuje wszystko, wie pani. Ma nawet plastikowa torebke z moimi mlecznymi zebami. Niezle, co?

– Josh, przyprowadzilam kogos, zeby ciebie zobaczyl. To jest doktor DiMatteo, jedna ze stazystek na chirurgii.

– Czesc Josh – powiedziala Abby.

Wydawalo sie, ze chlopiec potrzebuje chwili, aby przeniesc wzrok na Abby. Nie odezwal sie.

– Nie bedziesz mial nic przeciwko temu, zeby doktor DiMatteo cie zbadala? – spytala Vivian.

– Po co?

– Bo kiedy juz dostaniesz nowe serce, to bedziesz jak ten szalony biegacz z telewizji. Nie damy rady cie przytrzymac wystarczajaco dlugo, zeby cie zbadac.

Josh usmiechnal sie.

– Pani sobie ze mnie zartuje.

Abby podeszla do lozka. Josh juz podciagnal pizame. Mial biala i gladka klatke piersiowa. Wydawalo sie, ze powinna nalezec do chlopca, a nie do nastolatka. Abby polozyla dlon na jego sercu i poczula, jak trzepocze sie niczym ptak w klatce. Wziela stetoskop i przez chwile sluchala bicia serca. Zauwazyla, ze chlopiec przyglada sie jej z obawa i nieufnoscia. Takie spojrzenie zawsze mialy dzieci, ktore dlugo przebywaly w szpitalu i zdazyly nauczyc sie, ze kazdy nowy lekarz moze byc powodem nowego bolu. Kiedy Abby wyprostowala sie i wsunela stetoskop z powrotem do kieszeni, zauwazyla wyraz ulgi na twarzy chlopca.

– To wszystko? – zapytal.

– Wszystko – potwierdzila Abby, wygladzajac swoj szpitalny fartuch. – Jaka jest twoja ulubiona druzyna, Josh?

– A jaka mialaby byc?

– Aha, „Red Sox”.

– Moj tata nagral mi ich wszystkie mecze. Kiedys chodzilismy razem do parku, moj tata i ja. Kiedy wroce do domu, to obejrze wszystkie te tasmy. Trzy pelne dni baseballa… – wzial glebszy oddech, spojrzal w sufit i cicho powiedzial. – Chce wrocic do domu, doktor Chao.

– Wiem – powiedziala Vivian.

– Chce znow zobaczyc swoj pokoj. Tesknie za moim pokojem. – Przelknal sline, ale nie zdolal powstrzymac szlochu. – Chce zobaczyc moj pokoj. Tylko tyle. Chce tylko zobaczyc moj pokoj.

Hannah juz byla przy nim. Objela chlopca i zaczela go lekko kolysac. Staral sie nie plakac, zacisnal piesci, twarz wtulil w jej wlosy.

– Wszystko w porzadku – mruczala Hannah. – Placz dziecinko, nie wstydz sie lez. Jestem tu z toba. Zostane przy tobie, Josh. Tak dlugo, jak bedziesz potrzebowal. Wszystko bedzie dobrze – oczy Hannah i Abby spotkaly sie. Lzy na twarzy pielegniarki nie byly lzami Josha, tylko jej wlasnymi. Abby i Vivian cicho wyszly z pokoju. W dyzurce pielegniarek Abby patrzyla, jak Vivian podpisuje dwa egzemplarze zlecenia krzyzowej proby limfocytow pomiedzy krwia Karen Terrio i Josha O’Daya.

– Kiedy mozna go poddac operacji? – spytala Abby.

– Mozemy byc gotowi na jutro rano. Im wczesniej tym lepiej. Chlopak mial trzy przypadki czestoskurczu komorowego w przeciagu wczorajszego dnia. Przy tak niestabilnym rytmie serca, nie ma zbyt wiele czasu. – Vivian odwrocila sie do Abby. – Naprawde chcialabym, zeby chlopak zobaczyl jeszcze niejeden mecz tych swoich „Red Soxow”. A ty? – Mimo tych slow, twarz Vivian byla spokojna i nieprzenikniona. W srodku moze jest miekka – pomyslala Abby – ale na zewnatrz nigdy tego nie okaze.

– Doktor Chao? – zwrocil sie do Vivian straznik oddzialu.

– Tak?

– Wlasnie dzwonilem na chirurgie w sprawie tej krzyzowej proby limfocytow. Oni juz przeprowadzaja taka probe z krwia Karen Terrio.

– Wspaniale. Choc raz nie trzeba czekac.

– Ale, doktor Chao, oni nie porownuja tego z probka krwi Josha O’Daya. Vivian odwrocila sie i spojrzala na straznika.

– Co takiego?

– Poinformowano mnie, ze proba jest miedzy Karen Terrio a jakas prywatna pacjentka, Nina Voss.

– Ale Josh jest przeciez w stanie krytycznym! Jest pierwszy na liscie.

– Powiedzieli mi tylko tyle, ze serce idzie do kogo innego.

Vivian zerwala sie na nogi. W trzy sekundy byla przy telefonie i wybierala numer. Chwile pozniej Abby uslyszala, jak mowi:

– Tu doktor Chao. Chcialabym wiedziec, kto zarzadzil probe limfocytow Karen Terrio. – Przez moment sluchala, a potem marszczac brwi, odlozyla sluchawke.

– Wiesz, kto to byl? – spytala Abby.

– Tak.

– Kto?

– Mark Hodell.