178056.fb2
Abby i Mark zarezerwowali na ten wieczor stolik w „Casablance”, restauracji znajdujacej sie niedaleko ich domu w Cambridge. Mieli w ten sposob uczcic szczegolna rocznice – szesc miesiecy, odkad razem zamieszkali. Jednak towarzyszacy im nastroj trudno bylo nazwac wesolym.
– Chce tylko wiedziec, kim jest ta Nina Voss? – spytala Abby.
– Juz ci mowilem, ze nie wiem – powiedzial Mark. – Czy moglibysmy juz zakonczyc temat?
– Ten chlopiec jest w krytycznym stanie. Trzeba go reanimowac dwa razy dziennie. Na liscie biorcow jest juz od roku. Kiedy wreszcie pojawia sie odpowiednie serce, wy omijacie, caly system rejestracji? Oddajecie serce jakiejs prywatnej pacjentce, ktora ciagle jeszcze jest w domu?
– Nie oddajemy tego serca. To decyzja kliniki.
– Kto podjal taka decyzje?
– Aaron Levi. Zadzwonil do mnie dzis po poludniu. Powiedzial, ze Nina Voss ma zostac przyjeta do szpitala jutro. Prosil, zebym zarzadzil ogolne badania dawcy.
– To wszystko, co ci powiedzial?
– Tak to mozna strescic. – Mark siegnal po butelke wina i napelnil swoj kieliszek, rozlewajac troche plynu na serwete. – Czy moglibysmy juz zmienic temat?
Przygladala mu sie, jak powoli saczy wino, nie patrzac na nia, nie mogac spojrzec jej w oczy.
– Kim ona jest? Ile ma lat?
– Nie chce o tym rozmawiac.
– To ty bedziesz ja operowal. Musisz wiedziec, ile ma lat.
– Czterdziesci szesc.
– Jest z naszego stanu?
– Z Bostonu.
– Slyszalam, ze przyleci z Rhode Island. Pielegniarki mi powiedzialy.
– Ona i jej maz mieszkaja latem w Newport.
– Kim jest jej maz?
– Nazywa sie Wiktor Voss. Tyle o nim wiem.
– Skad Voss wzial pieniadze?
– Czy mowilem cos o pieniadzach? – Ciagle jeszcze na nia nie patrzyl, nie podnosil wzroku znad kieliszka.
– Letni dom w Newport? Oszczedz sobie, Mark.
Dawniej spojrzalaby na niego z rozczuleniem. Kochala jego szczere spojrzenie, drobne zmarszczki wokol oczu i ust, ujmujacy usmiech. Ale dzis jest inaczej.
– Nie wiedzialam, ze tak latwo mozna sobie kupic serce – powiedziala Abby.
– Za szybko wyciagasz wnioski.
– Dwoje pacjentow czeka na serce. Jeden, to biedny, dzieciak bez ubezpieczenia, dlatego trafil pod opieke stazystki. Druga ma letni dom w Newport. Kto zostanie nagrodzony? Nietrudno zgadnac.
Po raz trzeci siegnal po butelke wina i napelnil swoj kieliszek. Jak na kogos, kto zachowywal umiar we wszystkim, tego wieczoru pil jak nalogowiec.
– Posluchaj – zaczal – caly dzien spedzilem w szpitalu. Ostatnia rzecza, na jaka mam teraz ochote, jest rozmawianie o tym. Zostawmy w spokoju ten temat.
Oboje umilkli. Spor o serce Karen Terrio potrafil skutecznie zdusic rozmowe na jakikolwiek inny temat. Moze powiedzielismy juz sobie wszystko, co mielismy do powiedzenia – myslala Abby. Moze zaczela sie wlasnie nastepna faza ich zwiazku. Opowiedzieli juz sobie historie swego zycia i teraz musieliby znalezc nowe tematy do rozmowy. Byli ze soba zaledwie od szesciu miesiecy, a juz zaczynaja sie dluzsze chwile ciszy i przemilczen.
– Ten chlopiec przypomina mi Pete’a – powiedziala. – Pete tez byl fanem „Red Soxow”.
– Kto taki?
– Moj brat.
Mark nie odezwal sie. Siedzial przygarbiony, widac bylo, ze czul sie nieswojo. Nigdy nie czul sie swobodnie, kiedy w rozmowie pojawialo sie imie Pete’a. W koncu smierc nigdy nie byla przyjemnym tematem do rozmowy. Codziennie staramy sie unikac tego slowa. Mowi sie „zgasl” lub „nie udalo sie przywrocic go do zycia”, lub „to byl trudny przypadek”, ale rzadko uzywa sie slowa zmarl.
– Szalal na punkcie „Red Soxow” – powiedziala. – Mial wszystkie karty z baseballem. Kupowal je za pieniadze, ktore dostawal na lunch. Wydawal fortune na male plastikowe okladki, zeby jego karty sie nie niszczyly. Piec centow za okladke na karte za centa. Taka widocznie jest logika dziesieciolatka.
Mark lyknal wina. Siedzial w zlym humorze, niechetny do rozmowy. Uroczysta kolacja okazala sie niewypalem. Abby zamilkla i jedli, nie odzywajac sie do siebie.
W domu Mark schowal sie za sterte swoich medycznych czasopism. Zawsze tak robil, gdy byly jakiekolwiek konflikty miedzy nimi. Abby natomiast nie mialaby nic przeciwko porzadnej, zdrowej klotni. Jej rodzina, gdzie byly trzy uparte corki i jeden maly Pete, przechodzila niejednokrotnie burze wywolane przez rywalizujace miedzy soba rodzenstwo. Nigdy jednak nikt nie mial watpliwosci, ze laczy ich milosc. Abby zdecydowanie wolala klotnie od milczenia w gniewie. Nie potrafila zniesc takiej ciszy.
Sfrustrowana poszla do kuchni i wyczyscila zlew. Staje sie podobna do matki – pomyslala z niechecia. Wkurzam sie i co robie? Sprzatam kuchnie. Wytarla kuchenke, a potem rozmontowala i wyczyscila palniki. Wszystko lsnilo czystoscia, kiedy uslyszala, jak Mark szedl na gore do sypialni. Poszla za nim.
Lezeli po ciemku obok siebie, ale w pewnej odleglosci. Milczenie doskwieralo jej straszliwie. Wiedziala, ze odzywajac sie pierwsza, okaze sie slabsza strona, ale nie mogla juz dluzej wytrzymac.
– Nienawidze, kiedy tak postepujesz – powiedziala.
– Prosze, Abby. Jestem zmeczony.
– Ja rowniez. Oboje jestesmy zmeczeni. Wyglada na to, ze jestesmy zmeczeni bez przerwy. Ale ja nie bede mogla zasnac, jezeli z toba nie porozmawiam. Ty tez nie.
– W porzadku. Co mam powiedziec?
– Cokolwiek! Chce, zebys po prostu do mnie mowil.
– Nie widze powodu, dla ktorego mamy rozmawiac ciagle o tym samym.
– Ale to sa rzeczy, o ktorych musze z toba porozmawiac.
– Dobrze. W takim razie slucham.
– Sluchasz jak przez sciane. Mam wrazenie, ze jestem w konfesjonale. Rozmawiam przez kratke z mezczyzna, ktorego nie widze. – Westchnela, patrzac w ciemnosc. Doznala nagle dziwnego wrazenia, ze unosi sie w powietrzu niczym nieskrepowana, wolna, oderwana. – Ten chlopak na oddziale intensywnej opieki ma tylko siedemnascie lat – powiedziala. Mark nie odezwal sie. – Bardzo przypomina mi mego brata, choc Pete byl o wiele mlodszy. Jest w nim taka udawana odwaga, jaka staraja sie okazywac wszyscy chlopcy. Mial ja rowniez Pete.
– To nie ja sam podjalem decyzje – powiedzial Mark. – Inni rowniez sa za to odpowiedzialni. Caly zespol transplantacyjny. Aaron Levi, Bili Archer. Nawet Jeremiah Parr.
– Dlaczego wlasnie on, dyrektor szpitala?
– Parr dba o to, zeby nasze statystyki dobrze wygladaly. Wszystkie badania dowodza, ze prawdopodobienstwo przyjecia przeszczepu jest wieksze w przypadku pacjentow z zewnatrz.
– Bez nowego serca Josh O’Day nie ma szans na przezycie.
– Wiem, to tragedia, ale takie jest zycie. – Lezala spokojnie, zaskoczona jego rzeczowym tonem. Mark dotknal jej reki. Cofnela dlon.
– Mogles wplynac na zmiane ich decyzji – powiedziala. – Mogles przekonac ich, ze…
– Juz za pozno. Zespol podjal decyzje.
– A czym jest ten zespol? Bogiem? – Dlugo milczeli. W koncu Mark cicho powiedzial:
– Uwazaj na to, co mowisz, Abby.
– Masz na mysli to, co mowie o swietym zespole?
– Tamtego wieczoru, u Archera, wszyscy mowilismy powaznie. Potem Archer powiedzial mi jeszcze, ze uwaza cie za najlepszy nabytek w ostatnich latach. On jest bardzo ostrozny i wymagajacy. Bardzo uwaznie wybiera ludzi do zespolu i nie mamy mu tego za zle. Potrzebujemy osob, ktore beda pracowaly z nami, a nie przeciwko nam.
– Nawet jezeli nie zgodza sie z wami?
– Na tym polega praca w zespole, Abby. Wszyscy mamy wlasne poglady. Ale decyzje podejmujemy wspolnie. I trzymamy sie ich. – Znowu dotknal jej dloni. Tym razem nie zabrala jej, ale tez nie odwzajemnila uscisku. – Daj spokoj, Abby – powiedzial miekko. – Sa stazysci, ktorzy zabiliby, zeby dostac sie do zespolu transplantacyjnego w Bayside. Tobie to czlonkostwo podano na tacy. Przeciez tego wlasnie chcialas, prawda?
– Oczywiscie, przeraza mnie nawet to, jak bardzo mi zalezy. Wlasciwie nie zdawalam sobie z tego sprawy do chwili, kiedy Archer wspomnial o takiej mozliwosci… – Wziela gleboki oddech i westchnela. – Nienawidze tego, ze zawsze chce coraz wiecej, coraz wyzej. Jest cos, co mnie ciagnie. Najpierw chodzilo o to, zebym mogla uczyc sie w college’u. Potem byla szkola medyczna. Potem – staz na chirurgii. Teraz – wejscie do tego zespolu. Jak daleko jestem od punktu, w ktorym zaczynalam. Wtedy tylko marzylam, zeby zostac lekarzem…
– To juz ci dzis nie wystarcza?
– Chcialabym, zeby wystarczalo, ale tak nie jest.
– Wiec nie zmarnuj tej szansy. Abby, prosze o to ze wzgledu na nas oboje.
– Mowisz tak, jakbys przeze mnie mogl stracic wszystko.
– Bo to ja zaproponowalem ciebie. Powiedzialem im, ze wybranie twojej osoby bedzie znakomitym posunieciem – spojrzal na nia – nadal tak uwazam.
Przez chwile lezeli, nic juz nie mowiac. Potem Mark wyciagnal reke, a Abby pozwolila, zeby objal ja ramieniem.
Dzwiek kilkunastu pagerow naraz poprzedzil zwiezle ogloszenie nadane przez szpitalny wezel radiowy:
– Reanimacja, oddzial intensywnej opieki, Reanimacja, oddzial intensywnej opieki.
Abby wraz z innymi stazystami z chirurgii ruszyla w kierunku schodow. Zanim dotarla na oddzial intensywnej opieki, zobaczyla tam tlumnie zebrany personel medyczny. Przyszlo wiecej osob, niz bylo potrzeba przy reanimacji. Wiekszosc stazystow zaczynala juz rozchodzic sie. Abby rowniez miala taki zamiar, gdy zorientowala sie, ze reanimowano pacjenta zajmujacego lozko numer 4, Josha O’Daya. Przepchnela sie przez tlum w bialych kitlach i fartuchach. W samym centrum lezal Josh O’Day, jego watle cialo bylo calkowicie odsloniete i oswietlone lampami z gory. Hannah Love robila chlopcu masaz serca. Inna pielegniarka goraczkowo wyciagala z szuflad wozka fiolki i strzykawki i podawala je lekarzom. Abby spojrzala na monitor pokazujacy prace serca.
Migotanie komor. Wykres umierajacego serca.
– Rurka do intubacji, siedem i pol! – krzyknal ktos.
Dopiero wtedy Abby zauwazyla Vivian Chao pochylona nad glowa Josha. Vivian juz miala gotowy laryngoskop. Pielegniarka od wozka zerwala folie zabezpieczajaca rurke i podala ja Vivian.
– Nie przerywac masazu serca! – nakazala Vivian. Anestezjolog przylozyl maske do twarzy Josha, kilkakrotnie sciskajac pojemnik w ksztalcie balona, recznie pompujac powietrze do pluc chlopca.
– W porzadku – powiedziala Vivian. – Intubujemy.
Technik zdjal maske. W przeciagu kilku sekund Vivian wprowadzila rurke i podlaczyla tlen.
– Lidokaina podana – powiedziala pielegniarka. Stazysta obserwowal monitor.
– Cholera. Ciagle jeszcze ma migotanie komor. Dajcie znowu te pletwy. Dwiescie dzuli. – Pielegniarka podala mu elektrody, defibrylatora. Lekarz przylozyl je do piersi chlopca w te same miejsca, na ktorych pozostal zel. Jedna elektroda przy mostku, druga za sutkiem. – Odsunac sie.
Wstrzas elektryczny przebiegl przez cialo Josha, pobudzajac wszystkie miesnie do jednoczesnego skurczu. Chlopiec szarpnal sie, a potem lezal nieruchomo. Wzrok wszystkich skierowany byl na monitor.
– Ciagle nie wyszedl z migotania – powiedzial ktos. – Bretylium, dwa piecdziesiat.
Hannah automatycznie powrocila do wykonywania rytmicznych uciskow serca. Byla spocona i czerwona z wysilku, na twarzy widac bylo przerazenie.
– Zastapie cie – zaproponowala Abby.
Hannah chetnie odsunela sie. Abby weszla na stoleczek i ulozyla dlonie na piersi Josha w dolnej czesci mostka. Klatka piersiowa chlopca byla slaba i krucha. Wygladala, jakby mogla zlamac sie pod zbyt mocnym naciskiem. Abby zaczela masaz. To zadanie nie wymagalo myslenia. Wystarczylo pamietac i utrzymac rytm: nacisnij, zwolnij, nacisnij, zwolnij, nacisnij, zwolnij. Uczestniczyla w tym zamieszaniu, a jednoczesnie byla jakby poza nim. Jej mysli biegly wstecz. Nie mogla teraz zdobyc sie, zeby spojrzec na twarz Josha. Cala swoja uwage koncentrowala na klatce piersiowej chlopca i na swoich dloniach. To mogl byc ktokolwiek: starszy mezczyzna, ktos obcy. Nacisnij, zwolnij. Starala sie skoncentrowac. Nacisnij, zwolnij.
– Wszyscy cofnac sie raz jeszcze! – znowu ktos krzyknal.
Abby odsunela sie. Cialo chlopca poderwalo sie pod wplywem wstrzasu elektrycznego. Migotanie komor. Serce daje znac o tym, ze dlugo juz nie wytrzyma. Abby skrzyzowala dlonie i ponownie polozyla je na piersi chlopca. Nacisnij, zwolnij. Wroc do nas, Joshua, zdawaly sie mowic jej rece, wroc do nas!
Nowy glos dolaczyl do innych.
– Sprobujmy jeszcze podac duza dawke chlorku wapnia. Sto miligramow – powiedzial Aaron Levi. Stal przy nogach lozka ze wzrokiem utkwionym w monitor.
– Ale on jest na dygoksynie – stwierdzil jeden ze stazystow.
– W tej chwili nie mamy nic do stracenia. Pielegniarka napelnila strzykawke i podala ja lekarzowi.
– Sto miligramow chlorku wapnia. – Zawartosc wstrzyknieto do kroplowki.
– W porzadku, sprobujcie raz jeszcze defibrylacje – powiedzial Aaron. – Tym razem czterysta dzuli.
– Wszyscy do tylu! – Abby znowu odsunela sie. Nogi chlopca zadrzaly i opadly nieruchomo. – Znowu – zarzadzil Aaron. Kolejny wstrzas. Linia na ekranie podskoczyla w gore. Kiedy wrocila do poprzedniego poziomu, pojawil sie pojedynczy skok – poszarpany wierzcholek wykresu zespolu komorowego. Niemal natychmiast cofnal sie z powrotem do stanu migotania komor.
– Jeszcze raz! – powiedzial Aaron.
Elektrody przylozono do klatki piersiowej Josha. Cialem szarpnelo czterysta dzuli. Wszyscy jednoczesnie spojrzeli na monitor. Znowu zespol komorowy. Jeszcze jeden. I nastepny.
– Mamy sinusoide – stwierdzil Aaron.
– Wyczuwam puls! – powiedziala pielegniarka. – Czuje puls!
– Cisnienie siedemdziesiat na czterdziesci… rosnie… dziewiecdziesiat na piecdziesiat…
Przez sale przeszlo zbiorowe westchnienie ulgi. Siedzaca w nogach lozka Hannah nie kryla placzu. Witaj z powrotem, Josh – pomyslala Abby, patrzac na chlopca przez lzy. Powoli wszyscy zaczeli wychodzic, ale Abby nie miala sily, zeby sie ruszyc. W milczeniu pomagala pielegniarkom pozbierac zuzyte strzykawki, fiolki, kawalki plastiku i szkla, czego zawsze bylo pelno po kazdej reanimacji. Hannah Love pociagala nosem, wycierajac jednoczesnie zwilzonym recznikiem slady zelu z piersi Josha. Jej ruchy byly delikatne.
Vivian przerwala cisze.
– Mogl juz teraz miec nowe serce – przerwala cisze Vivian. Wziela do reki wstege Mlodego Skauta. Pinewood Derby, trzeci stopien. – Mogl dzis rano znalezc sie na sali operacyjnej. Do dziesiatej transplantacja bylaby zakonczona. Jezeli go stracimy, bedzie to twoja wina, Aaron. – Vivian spojrzala na Aarona Leviego, ktory wlasnie mial zlozyc swoj podpis na karcie pacjenta.
– Doktor Chao – powiedzial cicho. – Czy nie powinnismy porozmawiac o tym na osobnosci?
– Nie dbam o to, kto slucha! To serce jest idealnie dopasowane. Chcialam, zeby Josh rano trafil na stol. Ale pan zwlekal z decyzja. Wszystko pan opoznia. Cholera. – Wziela gleboki oddech i spojrzala na wstege, ktora trzymala w dloni. – Nie wiem, co wy wszyscy robicie. Wy wszyscy.
– Dopoki pani sie nie uspokoi, nie zamierzam z pania o tym rozmawiac – powiedzial Aaron, po czym odwrocil sie i wyszedl.
– Ale bedzie pan musial. – Vivian wyszla za nim.
Przez otwarte drzwi Abby slyszala, jak Vivian naciskala Aarona. Pytala. Zadala wyjasnien.
Abby pochylila sie i podniosla upuszczona przez Vivian zielona wstege. Ten kolor nie byl kolorem zwyciestwa – po prostu uhonorowanie godzin pracy nad kawalkiem drewna, scieranie, malowanie, smarowanie osi, zakladanie olowianych ciezarkow. Caly wysilek musial zostac nagrodzony. Wrazliwe ego malego chlopca potrzebuje takich nagrod.
Wrocila Vivian. Byla blada, milczala. Stanela przy lozku Josha i dlugo patrzyla na unoszaca sie i opadajaca piers chlopca.
– Zabieram go – powiedziala w koncu.
– Co takiego? – Abby spojrzala z niedowierzaniem. – Dokad?
– Do Massachusetts General. Do zespolu transplantacyjnego tamtego szpitala. Przygotuj Josha do przewiezienia. Ja musze wykonac pare telefonow.
Dwie pielegniarki nie ruszyly sie. Patrzyly na Vivian zdziwione. Hannah zaprotestowala.
– On moze tego nie przezyc.
– Jezeli zostanie tutaj, to na pewno nie przezyje – powiedziala Vivian. – Stracimy go. Czy chcecie do tego dopuscic?
Hannah spojrzala na watla piers, ktora unosila sie i opadala pod trzymanym przez pielegniarke recznikiem.
– Nie – powiedziala. – Chce, zeby zyl.
– Ivan Tarasoff byl moim profesorem na Harvardzie. Kieruje tamtejszym zespolem transplantacyjnym. Skoro nasz zespol nie chce tego zrobic, to zwroce sie do Tarasoffa.
– Nawet jezeli Joshua przezyje przeniesienie – wtracila Abby – nadal bedzie potrzebowal serca.
– No to bedziemy musieli je zalatwic. – Vivian spojrzala prosto w oczy Abby. – Serce Karen Terrio.
Abby od razu zrozumiala jaka jest jej rola w planie Vivian. Skinela glowa.
– Porozmawiam zaraz z Joem Terrio.
– Musimy to miec na pismie. Dopilnuj, zeby to podpisal.
– A co z pobraniem? Nie mozemy korzystac z zespolu w Bayside.
– Tarasoff przysle swojego czlowieka. My bedziemy asystowac. Serce dostarczymy mu pod sam prog. Nie mozemy dopuscic do zadnych opoznien. Wszystko zostanie przeprowadzone szybko i sprawnie, zanim ktokolwiek zdola nas powstrzymac.
– Zaczekajcie – przerwala jedna z pielegniarek. – Wy nie mozecie wydac dyspozycji co do przeniesienia pacjenta do szpitala Mass Gen.
– Alez moge – stwierdzila Vivian. – Josh O’Day podlega opiece stazystow, czyli mnie. Biore na siebie cala odpowiedzialnosc. Wy tylko robcie, o co prosze. Przygotujcie go do przewiezienia.
– Dobrze, doktor Chao – powiedziala Hannah. – Zamierzam nawet z nim pojechac.
– Ty zajmij sie najwazniejszym, dobrze DiMatteo? – Vivian spojrzala na Abby. – Zdobadz dla nas serce.
Poltorej godziny pozniej Abby przygotowywala sie do operacji. Po kolejnym umyciu trzymala rece lekko uniesione i weszla przez wahadlowe drzwi na sale operacyjna numer 3.
Dawca, Karen Terrio, lezala na stole. Otulalo ja fluorescencyjne swiatlo. Pielegniarka zmieniala kroplowki. W tym przypadku niepotrzebna byla narkoza. Karen Terrio nie odczuwala bolu.
Vivian ubrana w operacyjny kitel i rekawiczki stanela po jednej stronie stolu, po drugiej – doktor Lim, chirurg, ktory mial pobrac nerke. Abby juz kiedys pracowala z Limem. Mowil niewiele. Znany byl ze swojej zrecznej i cichej pracy.
– Podpisane i zapieczetowane? – zapytala Vivian.
– W trzech egzemplarzach. – Abby wlasnorecznie napisala zgode na bezposrednie przekazanie organu. Dokument precyzowal, ze serce Karen Terrio mialo zostac oddane siedemnastoletniemu Joshowi O’Dayowi.
To wlasnie wiek chlopca poruszyl meza Karen, Joego Terrio. Siedzial przy lozku, trzymajac zone za reke i w milczeniu sluchal tego, co Abby opowiadala o siedemnastolatku, ktory kochal baseball. Bez slowa podpisal papiery. Potem pocalowal zone na pozegnanie.
Pielegniarki pomogly Abby ubrac sie w sterylny kitel operacyjny i rekawiczki.
– Kto bedzie operowal? – zapytala.
– Doktor Frobisher, z zespolu Tarasoffa. Juz kiedys z nim pracowalam – powiedziala Vivian. – Jest juz w drodze do nas.
– Masz jakies wiadomosci o Joshu?
– Tarasoff dzwonil jakies dziesiec minut temu. Zrobili mu badanie krwi i przygotowali sale operacyjna. Sa gotowi. – Spojrzala niecierpliwie na Karen Terrio. – Jezu, sama moglabym wziac to serce, gdzie do cholery jest ten Frobisher?
Czekali. Dziesiec minut, pietnascie. Zadzwonil interkom, byl telefon od Tarasoffa z Mass Gen. Pytal sie, czy juz operowali.
– Jeszcze nie – odparla Vivian. – Mozemy zaczac w kazdej chwili. Kolejny dzwonek interkomu.
– Przybyl doktor Frobisher – poinformowala pielegniarka. – Juz sie przygotowuje.
Piec minut pozniej drzwi sali operacyjnej otworzyly sie i wszedl Frobisher, trzymajac w gorze rece, z ktorych kapala woda.
– Rekawiczki numer dziewiec – powiedzial krotko.
Surowy wyraz jego twarzy nie zachecal do rozmowy. Atmosfera na sali stala sie napieta. Nikt poza Vivian nigdy jeszcze nie pracowal z Frobisherem. Pielegniarki w milczeniu pomogly mu sie ubrac i wlozyc rekawiczki. Podszedl do stolu i krytycznym okiem przyjrzal sie przygotowanej pacjentce.
– Znowu stara sie pani namieszac, doktor Chao? – zapytal.
– Jak zawsze – odparla Vivian. Wskazala na pozostale osoby stojace przy stole operacyjnym. – Doktor Lim zajmie sie nerkami. Doktor DiMatteo i ja bedziemy panu asystowaly.
– Historia pacjentki?
– Uraz czaszki. Martwy mozg, formularze dawcy podpisane. Ma trzydziesci cztery lata, wczesniej nie chorowala, jej krew zostala przebadana.
Frobisher podniosl skalpel i zapytal.
– Czy powinienem wiedziec o czyms jeszcze?
– Nie. Bank Organow potwierdzil, ze dopasowanie jest idealne. Prosze mi wierzyc.
– Nie cierpie, kiedy ludzie tak do mnie mowia – mruknal Frobisher. – No dobra, przyjrzyjmy sie temu, musimy upewnic sie, czy serce rzeczywiscie jest w dobrym stanie. Potem ustapimy miejsca doktorowi Limowi, zeby zrobil to, co do niego nalezy. – Przytknal skalpel do piersi Karen Terrio. Jednym sprawnym ruchem wykonal ciecie przez srodek klatki piersiowej, odslaniajac mostek. – Pila mostkowa. – Pielegniarka podala mu elektryczna pile. Abby przytrzymala rozwieracz. Musiala sie odwrocic, kiedy Frobisher przecinal mostek. Dzwiek pily sprawil, ze zrobilo jej sie niedobrze. Do tego dochodzil zapach pylu kostnego. Zadna z tych rzeczy nie przeszkadzala Frobisherowi. Jego rece pracowaly z niezwykla precyzja. Juz po chwili kierowal skalpel ku osierdziu. Doktor rozcial blone.
Z satysfakcja spojrzal na bijace serce. Odwrocil sie do Vivian i spytal:
– Jaka jest pani opinia, doktor Chao?
Vivian ze skupieniem siegnela reka w glab klatki piersiowej. Jej palce delikatnie dotykaly scian i przesuwaly sie wzdluz tetnic wiencowych. Serce bilo w jej dloniach.
– Jest piekne – powiedziala cicho. Miala blyszczace oczy, kiedy popatrzyla na Abby. – Wspaniale serce dla Josha.
Zadzwieczal interkom.
– Doktor Tarasoff na linii – dal sie slyszec glos pielegniarki.
– Prosze mu powiedziec, ze serce wyglada dobrze – powiedzial Frobisher. – Wlasnie zaczynamy pobierac nerki.
– On chce rozmawiac z ktoras z lekarek. Mowi, ze to bardzo wazne. Vivian spojrzala na Abby.
– Idz przyjmij telefon.
Abby sciagnela rekawiczki i podeszla do telefonu na scianie.
– Halo, doktor Tarasoff? Mowi stazystka Abby DiMatteo. Serce wyglada wspaniale. Powinnismy byc u was za poltorej godziny.
– To juz moze byc za pozno – odpowiedzial Tarasoff. Abby slyszala w tle jakies halasy, glosy, dzwiek metalowych przyborow. Sam Tarasoff wydawal sie zdenerwowany. Przez chwile rozmawial z kim innym. Potem znowu zwrocil sie do niej. – Musielismy chlopca reanimowac dwukrotnie w ciagu ostatnich dziesieciu minut. Teraz mamy go znowu na sinusoidzie. Nie mozemy dluzej zwlekac. Albo natychmiast zakladamy bypass, albo juz po nim. Zreszta i tak mozemy go stracic. – Chwila ciszy w sluchawce, tym razem to on kogos sluchal. Potem zwrocil sie do Abby juz tylko po to, zeby powiedziec. – Tniemy go. Przyjezdzajcie jak najszybciej.
Abby odlozyla sluchawke i zwrocila sie do Vivian.
– Zakladaja Joshowi bypass. Dwa razy go reanimowali. Natychmiast musza miec serce.
– Wyjecie nerek zabierze mi godzine – powiedzial doktor Lim. – Do diabla z nerkami – uciela Vivian. – Zajmujemy sie sercem.
– Ale…
– Ona ma racje – powiedzial Frobisher. – Mrozona solanka! – zawolal do pielegniarki. – Przygotowac pojemnik z lodem! I niech ktos zawola karetke do transportu.
– Czy mam znowu sie zdezynfekowac? – spytala Abby.
– Nie. – Vivian ujela rozwieracz. – Skonczymy w kilka minut. Ty bedziesz nam potrzebna do przewiezienia serca.
– A co z moimi pacjentami?
– Zastapie cie. Zostaw swoj beeper na biurku, w pokoju lekarskim. Jedna z pielegniarek zaczela wsypywac lod do pojemnika. Druga ustawiala wiadra z zimna solanka obok stolu operacyjnego. Frobisher nie musial wydawac zadnych innych polecen; te pielegniarki doskonale znaly swoja robote. Wiedzialy, co maja robic.
Frobisher skalpelem wykonywal wstepne ciecia majace uwolnic serce. Organ ciagle jeszcze pompowal bogata w tlen krew do arterii. Teraz trzeba bylo je zatrzymac, zgasic ostatnie oznaki zycia w Karen Terrio.
Frobisher wstrzyknal roztwor potasu w ujscie aorty. Serce skurczylo sie jeszcze raz. I jeszcze raz. Potem zatrzymalo sie, znieruchomialo. Miesnie zostaly sparalizowane nagla dawka potasu. Abby nie mogla powstrzymac sie od spojrzenia na monitor. Serce przestalo pracowac. Karen Terrio nie zyla.
Pielegniarka wlala wiadro zimnej solanki do klatki piersiowej, zeby szybko ochlodzic serce. Potem do pracy przystapil Frobisher, podwiazujac i przecinajac polaczenia.
Kilka chwil pozniej wyjal serce z piersi i delikatnie umiescil w naczyniu. Krew rozlewala sie w chlodnej solance, tworzac malowniczy wzor. Pielegniarka podeszla, trzymajac otwarty plastikowy woreczek. Frobisher jeszcze chwile plukal serce w roztworze, potem wsunal je do torby, zalewajac solanka. Calosc wlozono do kolejnej torby, a pozniej do specjalnego pojemnika.
– Teraz serce jest w pani rekach, doktor DiMatteo – powiedzial Frobisher. – Pojedzie pani ambulansem, a ja bede jechal za wami swoim samochodem.
Abby wziela pojemnik. Pchnela drzwi sali operacyjnej i uslyszala glos Vivian:
– Tylko go nie upusc.