178056.fb2 Zniwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Zniwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

Rozdzial piaty

W moich rekach jest zycie Josha O’Daya – myslala Abby, kurczowo zaciskajac rece na pojemniku z lodem. Ruch na ulicach Bostonu byl zawsze duzy w godzinach popoludniowych. Jak za sprawa czarodziejskiej rozdzki w gaszczu samochodow pojawial sie przeswit. Kierowcy ustepowali miejsca karetce z migoczacym swiatlem. W innych okolicznosciach pewnie podobalaby sie jej ta jazda. To bylo niezwykle doswiadczenie patrzec, jak bostonscy kierowcy – zazwyczaj grubianscy – ustepowali drogi. W tej chwili jednak Abby byla zbyt skoncentrowana na tym, co trzymala na kolanach. Przez caly czas miala swiadomosc, ze kazda mijajaca sekunda oddala Josha od zycia.

– Wiezie tam pani jakies zycie, pani doktor? – spytal kierowca karetki, czlowiek o nazwisku Furillo.

– Mam tu serce – powiedziala Abby. – Wspaniale serce.

– Do kogo ono jedzie?

– Do siedemnastoletniego chlopca.

Furillo manewrowal pomiedzy zatrzymujacymi sie samochodami, jego rece krecily kierownica z wielka wprawa, niemal z artyzmem.

– Jezdzilem juz z nerkami z lotniska. Ale musze pani powiedziec, ze to moje pierwsze serce.

– Moje tez – przyznala Abby.

– Jak dlugo moze byc w takich warunkach, piec godzin?

– Cos kolo tego.

Furillo spojrzal na nia i usmiechnal sie.

– Prosze sie odprezyc. Kiedy tam dotrzemy, bedzie pani jeszcze miala cztery i pol godziny wolnego czasu.

– Nie martwie sie o serce, tylko o chlopca. Ostatnia wiadomosc, jaka o nim mialam, nie byla najlepsza.

Furillo skupil cala uwage na drodze.

– Jestesmy juz prawie na miejscu. Jeszcze najwyzej piec minut. Jakis glos zachrypial przez radio.

– Jednostka Dwadziescia Trzy, tu Bayside. Jednostka Dwadziescia Trzy, tu Bayside.

Furillo podniosl mikrofon.

– Dwadziescia Trzy, Furillo.

– Dwadziescia Trzy, prosze natychmiast wrocic do Bayside.

– To niemozliwe. Przewoze zywy organ do Mass Gen. Jestem w drodze do Mass Gen. Odbior.

– Dwadziescia Trzy, masz polecenie natychmiast wrocic do Bayside.

– Bayside, wezcie inna jednostke. My tutaj mamy na pokladzie zywy organ.

– To jest polecenie skierowane do jednostki Dwadziescia Trzy. Masz natychmiast wrocic.

– Kto wydal to polecenie?

– Doktor Aaron Levi, osobiscie. Masz nie jechac do Mass Gen. Odbior. Furillo spojrzal na Abby.

– O co w tym wszystkim chodzi, do cholery?

Dowiedzieli sie – pomyslala Abby. O Boze, dowiedzieli sie. I probuja nas zatrzymac…

Spojrzala na pojemnik zawierajacy serce Karen Terrio. Pomyslala o wszystkich miesiacach i latach, jakie powinien miec przed soba siedemnastoletni chlopak.

– Niech pan jedzie dalej. Prosze nie zawracac – powiedziala.

– Co takiego?

– Powiedzialam, niech pan jedzie dalej!

– Ale otrzymalem rozkaz.

– Jednostka Dwadziescia Trzy, tu Bayside – przerwalo mu radio. – Prosze odpowiedziec.

– Prosze dowiezc mnie tylko do Mass Gen – powiedziala Abby. – Koniecznie!

Furillo spojrzal na radio.

– Jezu, nie wiem…

– Dobra, to prosze mnie tu wysadzic! – zazadala Abby. – Reszte drogi przejde pieszo.

Glos przez radio powtorzyl:

– Jednostka Dwadziescia Trzy, tu Bayside. Prosze natychmiast odpowiedziec.

– Pieprzcie sie – wymruczal Furillo, patrzac na odbiornik. Dodal gazu. Pielegniarka w zielonym kitlu czekala juz na ambulans. Kiedy Abby wysiadla, trzymajac pudlo, pielegniarka spytala.

– Z Bayside?

– Mam serce!

– Prosze za mna!

Abby zdazyla odwrocic sie i tylko gestem podziekowac kierowcy, potem ruszyla za pielegniarka. Prawie biegla, mijajac korytarze i zatloczone poczekalnie. Obie wsiadly do windy. Pielegniarka nacisnela guzik.

– Co z chlopcem? – spytala Abby.

– Zalozyli mu bypass. Nie mozna bylo dluzej zwlekac.

– Znowu trzeba go bylo reanimowac?

– Praktycznie bez przerwy – pielegniarka spojrzala na pojemnik. – Pani trzyma jego ostatnia szanse.

Wysiadly z windy i znowu biegly przez szereg automatycznie otwieranych drzwi do skrzydla, w ktorym znajdowala sie chirurgia.

– To juz tu. Ja wezme serce – powiedziala pielegniarka.

Przez przeszklona sciane Abby widziala twarze w maskach patrzace jak zahipnotyzowane na pojemnik przekazywany na sali operacyjnej. Natychmiast serce wyjeto z lodu.

– Jezeli wlozy pani swiezy fartuch, to bedzie mogla tam wejsc – powiedziala pielegniarka. – Do damskiej przebieralni idzie sie tym korytarzem.

– Dziekuje. Chyba tak zrobie.

Zanim Abby wlozyla nowy kitel, czepek i pokrowce na buty, zespol na sali operacyjnej juz wyjmowal chore serce z piersi Josha. Abby wcisnela sie miedzy personel, ale nie widziala zbyt wiele, slyszala tylko rozmowe chirurgow. Poczula sie spokojna, a nawet radosna. Wlasciwie wszystkie sale operacyjne wygladaly podobnie, taka sama nierdzewna stal, niebieskozielone pokrowce i jasne lampy. Ale atmosfera panujaca wsrod personelu zalezna byla od glownego chirurga. Slyszac swobodna i spokojna wymiane zdan, Abby wyczula, ze Ivan Tarasoff byl lekarzem, z ktorym przyjemnie sie pracowalo. Przeszla na druga strone i stanela obok anestezjologa. Monitor nad jej glowa przecinala prosta linia. W piersi Josha nie bylo jeszcze bijacego serca; bypass przejal chwilowo jego funkcje. Powieki chlopca byly zaklejone specjalna tasma, by chronic rogowke przed nadmiernym wysuszeniem. Wlosy Josha schowano pod papierowym czepkiem, jeden czarny kosmyk wysliznal sie i wil na jego czole. Ciagle jeszcze tu z nami jestes – pomyslala. Uda ci sie, dzieciaku.

Anestezjolog spojrzal na Abby.

– Pani jest z Bayside? – spytal szeptem.

– Tak, przywiozlam serce. Czy jak dotad wszystko w porzadku?

– Przez jakis czas bylo naprawde goraco. Ale najgorsze mamy juz za soba. Tarasoff jest szybki. Juz pracuje nad aorta. – Skinal glowa w kierunku chirurga.

Ivan Tarasoff mial snieznobiale brwi i lagodne oczy. Wszyscy tak wlasnie wyobrazamy sobie doskonalego dziadka. Jego prosby o igle czy odsysacz byly wypowiadane takim samym milym tonem, jakim moglby prosic o kolejna filizanke herbaty, bez okazywania wyzszosci, po prostu profesjonalista przy pracy. Abby znowu spojrzala na monitor. Wciaz przecinala go linia prosta. Josh w dalszym ciagu nie dawal oznak zycia.

Rodzice Josha O’Daya byli w poczekalni, plakali i smiali sie na przemian. Zreszta wszyscy dookola byli radosni. O szostej rano zakonczyla sie zwyciesko walka o zycie.

– Nowe serce sprawuje sie bardzo dobrze – powiedzial doktor Tarasoff. – Zaczelo bic wczesniej, niz sie spodziewalismy. To dobre, silne serce. Powinno wystarczyc Joshowi na cale zycie.

– Nie wiedzielismy, co sie dzieje – powiedzial pan O’Day. – Powiedziano nam tylko, ze przeniesli go tutaj. Ze to bylo cos bardzo naglego. Myslelismy… myslelismy… – odwrocil sie do zony i objal ja. Stali tak przy sobie, milczeli, nie byli w stanie mowic.

Pielegniarka powiedziala lagodnie.

– Gdyby panstwo chcieli zobaczyc Josha, to chlopiec wlasnie zaczyna sie budzic.

Tarasoff z usmiechem patrzyl, jak rodzicow Josha poprowadzono na sale pooperacyjna. Potem odwrocil sie i spojrzal na Abby.

– Wlasnie dlatego robimy to – powiedzial cicho – dla chwil takich, jak ta.

– Malo brakowalo – stwierdzila Abby.

– Naprawde malo – pokrecil glowa. – Robie sie chyba za stary na takie emocje.

Weszli do pokoju chirurgow. Tarasoff nalal dwie kawy. Bez czepka, z siwymi wlosami w nieladzie przypominal raczej szalonego profesorka, a nie slawnego kardiochirurga. Podal Abby kubek z kawa.

– Prosze przekazac Vivian, ze nastepnym razem chcialbym, zeby dala mi znac nieco wczesniej – powiedzial. – Ledwo do mnie zadzwonila, a dzieciak juz byl na progu szpitala. Malo brakowalo, a to mnie musieliby reanimowac.

– Przysylajac chlopca tutaj, do pana, Vivian dobrze wiedziala, co robi. Zasmial sie.

– Vivian Chao zawsze wie, co robi. Taka sama byla, kiedy studiowala medycyne.

– Jest doskonala stazystka.

– Pani tez jest na stazu oddzialu chirurgii w Bayside? Abby skinela glowa i lyknela goracej kawy.

– Drugi rok.

– Wspaniale. W tej dziedzinie za malo mamy kobiet, a za wiele silaczy ze skalpelami. Tacy to by tylko kroili.

– Dziwnie to brzmi w ustach lekarza chirurga. Tarasoff spojrzal na pozostalych lekarzy gromadzacych sie w poblizu dzbanka z kawa.

– Takie male bluznierstwo – szepnal – czasem zdrowo jest tak pogadac. Abby wypila kawe i spojrzala na zegarek.

– Musze wracac do Bayside. Przypuszczam, ze nie powinnam byla zostawac nawet na operacje. Ciesze sie jednak, ze bylam przy niej. – Usmiechnela sie. – Dziekuje, doktorze, za uratowanie zycia temu chlopcu.

Uscisnal jej dlon.

– Ja jestem tylko hydraulikiem, doktor DiMatteo – powiedzial – to pani dostarczyla najwazniejsza czesc.

Bylo juz po siodmej, kiedy taksowka przywiozla Abby przed wejscie szpitala Bayside. Kiedy tylko przeszla przez drzwi, zauwazyla na tablicy elektronicznej swoje nazwisko. Podeszla do telefonu, podniosla sluchawke i zglosila sie.

– Mowi DiMatteo.

– Pani doktor, wzywamy pania od kilku godzin – powiedzial operator.

– Vivian Chao miala przejmowac wiadomosci kierowane do mnie. Ma moj pager.

– Pani pager jest tutaj, na biurku operatora. Pan Parr probowal sie z pania skontaktowac.

– Jeremiah Parr?

– Numer piec-szesc-szesc. Administracja.

– Jest juz siodma godzina. Czy zastane go jeszcze?

– Byl u siebie piec minut temu.

Abby odlozyla sluchawke, poczula skurcz w zoladku. Jeremiah Parr, dyrektor szpitala, nie byl lekarzem. Dotad rozmawiala z nim tylko raz, na dorocznym pikniku wydawanym z okazji przyjecia do pracy nowych pracownikow. Uscisnal wtedy jej dlon, wymienili kilka uprzejmych uwag, to wszystko. Potem Parr oddalil sie, by powitac pozostalych stazystow. Podczas tego krotkiego spotkania zrobil na niej wrazenie czlowieka, ktory nigdy nie traci zimnej krwi. I ubiera sie w swietne garnitury. Oczywiscie widziala go pare razy od tamtego czasu. Usmiechali sie do siebie i klaniali, mijajac w korytarzu czy spotykajac w windzie, ale Abby wydawalo sie, ze dyrektor nie pamieta nawet, jak ona ma na imie. A dzis poszukiwal jej przez pager o siodmej wieczorem.

To nie oznacza nic dobrego – myslala. Absolutnie nic dobrego.

Podniosla sluchawke i nakrecila numer domu Vivian. Przed rozmowa z Parrem chciala wiedziec, co jest grane. Vivian na pewno cos wie. Nikt nie odpowiadal. Abby rozlaczyla sie, skurcz w zoladku stawal sie coraz bardziej mocny. Czas stawic czolo skutkom podjetej decyzji. Postanowilysmy ratowac zycie chlopca. Czy mozna uznac to za przestepstwo? Z bijacym sercem wjechala winda na drugie pietro.

Skrzydlo administracji bylo slabo oswietlone pojedynczym rzedem lamp pod panelami sufitowymi. Abby szla wzdluz pasma swiatla. Jej kroki tlumila pokrywajaca podloge wykladzina. Mijala ciemne pokoje biurowe, przy biurkach sekretarek nie bylo juz nikogo. Tylko w odleglym koncu korytarza za zamknietymi drzwiami palilo sie swiatlo. Ktos byl w pokoju konferencyjnym. Podeszla do drzwi i zapukala. Otworzyly sie. Przed Abby stal Jeremiah Parr. Swiatlo mial za soba i rysy jego twarzy byly niewyrazne. Dalej, przy stole konferencyjnym siedzialo kilku mezczyzn. Abby rozpoznala Billa Archera, Marka i Mohandasa. Zespol transplantacyjny.

– Doktor DiMatteo – powiedzial Parr.

– Przepraszam, nie wiedzialam, ze probowal pan skontaktowac sie ze mna – zaczela tlumaczyc sie. – Bylam poza terenem szpitala.

– Wiemy, gdzie pani byla. – Parr wyszedl z pokoju. Mark dolaczyl do niego. Obaj mezczyzni staneli naprzeciwko niej w slabo oswietlonym holu. Zostawili uchylone drzwi, i Abby widziala, jak Archer wstal ze swego miejsca i zamknal je.

– Prosze do mego biura – powiedzial Parr. Kiedy tylko zatrzasnal drzwi swego gabinetu, zaczal. – Czy zdaje sobie pani sprawe ze szkod, jakie pani spowodowala? Czy ma pani o tym pojecie?

Abby spojrzala na Marka, ale z jego twarzy nic nie wyczytala. To ja najbardziej przerazilo, ze nie potrafila odgadnac wyrazu twarzy czlowieka, ktorego kochala.

– Josh O’Day zyje – powiedziala. – Przeszczep uratowal mu zycie. Nie moge uwazac tego za blad.

– Blad tkwi w sposobie, w jaki zostalo to wszystko przeprowadzone – stwierdzil Parr.

– Stalysmy przy jego lozku, patrzac jak umiera. Tak mlody chlopiec nie powinien…

– Abby – przerwal jej Mark. – My nie kwestionujemy twego instynktu lekarskiego. Byl prawidlowy, oczywiscie, ze byl prawidlowy.

– Co to za gadka o instynkcie, Hodell? – ucial Parr. – One ukradly to cholerne serce! Doskonale wiedzialy, co robia i nie zastanawialy sie, kogo w to wciagaja! Pielegniarki. Kierowca karetki. Nawet doktor Lim znalazl sie w tym bagnie!

– Dzialanie zgodne z dyspozycjami glownej stazystki nalezy do obowiazkow Abby. I wlasnie tak postapila. Wykonywala jej polecenia.

– Musza poniesc tego konsekwencje. Zwolnienie glownej stazystki nie wystarczy.

Vivian zwolniona? Abby spojrzala na Marka, szukajac u niego potwierdzenia.

– Vivian wszystko wyjasnila – powiedzial Mark – przyznala, ze ciebie i pielegniarki naklonila do wspolpracy.

– Watpie, czy doktor DiMatteo tak latwo mozna naklonic do czegokolwiek – stwierdzil Parr.

– A co pan powie o doktorze Limie? – zapytal Mark. – On rowniez byl na sali operacyjnej. Czy jego tez zamierza pan zwolnic?

– Lim nie wiedzial, co sie dzialo – powiedzial Parr – byl tam tylko po to, zeby pobrac nerki. Wiedzial jedynie, ze w Mass Gen biorca byl juz na stole. Poza tym w karcie byl dokument stwierdzajacy bezposrednie przekazanie organu. – Parr odwrocil sie do Abby – sporzadzony przez pania.

– Joe Terrio podpisal to z wlasnej woli – powiedziala Abby – zgodzil sie, zeby chlopiec dostal to serce.

– Oznacza to, ze nikt nie moze byc oskarzony o kradziez organu – zauwazyl Mark. – Wszystko odbylo sie legalnie, Parr. Vivian dokladnie wiedziala, za ktore sznurki pociagnac. To sie tyczy rowniez udzialu Abby w calej sprawie. – Abby chciala cos powiedziec w obronie Vivian, ale zauwazyla ostrzezenie w oczach Marka. „Uwazaj. Nie wykop sobie grobu”.

– Mamy pacjentke, ktora zostala przyjeta do naszego szpitala i czeka na serce. Teraz jednak nie mamy dla niej serca. Co mam do cholery powiedziec jej mezowi? Przykro mi, panie Voss, ale serce znalazlo sie w niewlasciwym miejscu? – Parr zwrocil do Abby twarz wykrzywiona zloscia. – Pani jest tylko stazystka, doktor DiMatteo. Podjela pani decyzje, ktora nie lezy w pani kompetencjach. Voss juz sie o wszystkim dowiedzial. Teraz szpital musi za to zaplacic. Bedzie nas to drogo kosztowalo.

– Daj spokoj, Parr – Mark staral sie zalagodzic sytuacje – jeszcze do tego nie doszlo.

– Uwazasz, ze Wiktor Voss nie zadzwoni do swoich prawnikow?

– Jakie ma podstawy? Jest przeciez zgoda na bezposrednie przekazanie organu. Serce musialo isc do chlopca.

– Tylko dlatego, ze ona naklonila meza Terrio do podpisania tej zgody! – powiedzial Parr, oskarzycielsko wskazujac Abby.

– Ja mu tylko powiedzialam o Joshu – stwierdzila Abby – powiedzialam, ze chlopiec ma tylko siedemnascie lat.

– To wystarczy, zeby pania zwolnic – Parr spojrzal na zegarek – poczynajac od siodmej trzydziesci dzis wieczor, to znaczy od tej chwili, jest pani skreslona z listy stazystow.

Abby patrzyla na niego zaszokowana. Chciala zaprotestowac, ale przez scisniete gardlo nie mogla wydobyc zadnego slowa.

– Nie moze pan tak postapic – powiedzial Mark.

– Dlaczego nie?

– Po pierwsze, taka decyzja nalezy do przewodniczacego programu szkolenia. Znajac generala, nie sadze, ze pozwolilby komukolwiek naruszac jego prawa. Po drugie, na chirurgii i tak jest juz za malo lekarzy. Jezeli stracimy Abby, to lekarze na kardiochirurgii beda mieli dyzury co druga noc, beda zmeczeni, beda popelniac bledy. Parr, jezeli chcesz miec prawnikow w szpitalu, to wlasnie w ten sposob ich sobie zalatwisz. – Spojrzal na Abby. – Jutro masz dyzur, prawda? – Skinela glowa.

– To co teraz zrobisz, Parr? – spytal Mark – znasz kogos na drugim roku stazu, kto moglby przejac jej obowiazki? – Jeremiah Parr patrzyl na Marka.

– To tylko na razie. Wierz mi, ustepuje tylko na razie. – Odwrocil sie do Abby. – Jutro uslyszy pani o tym wiecej. Moze pani odejsc. – Wprawdzie na miekkich nogach, ale jakos zdolala Abby wyjsc z gabinetu Parra. Byla zbyt zmeczona, zeby myslec o czymkolwiek. W polowie korytarza kiedy poczula, ze odretwienie ustepuje, po jej twarzy zaczely plynac lzy. Pewnie zalamalaby sie zupelnie i rozplakala na dobre, gdyby nagle Mark nie pojawil sie przy niej.

– Abby – odwrocil ja twarza do siebie – cale popoludnie szpital przypominal bardziej pole walk. Co ty zrobilas? Czy ty w ogole dzisiaj myslalas?

– Ratowalam zycie mlodego chlopca. Wlasnie to dzisiaj robilam! – jej glos zalamal sie i przeszedl w szloch. – Uratowalysmy go, Mark. Dokladnie to powinnysmy dzis zrobic. Tu nie chodzilo tylko o wypelnianie czyichs polecen. Kierowalam sie swoim wlasnym instynktem. Moim. – Zla na siebie, ze plakala, gwaltownie wytarla lzy. – Jezeli Parr chce sie na mnie wyzyc, to dlaczego mu nie pozwolisz. Przedstawie fakty jakiejkolwiek komisji etyki zawodowej. Siedemnastoletni chlopiec przeciwko jakiejs zonie bogacza. Wszystko im wyloze, Mark. Pewnie i tak zostane zwolniona, ale nie poddam sie bez walki – odwrocila sie i zaczela isc wzdluz korytarza.

– Jest inny sposob. Latwiejszy.

– Zaden nie przychodzi mi do glowy.

– Posluchaj mnie – chwycil ja za ramie – pozwol, zeby to Vivian odpadla. Ja i tak to czeka.

– Robilam wiecej niz tylko wypelnianie jej polecen.

– Abby, przyjmij prezent, kiedy ci go ofiarowuja! Vivian wziela cala wine na siebie. Zrobila to, zeby ochronic ciebie i pielegniarki. Zostaw to tak, jak jest.

– Co sie z nia stanie?

– Juz zlozyla rezygnacje. Peter Dayne bedzie teraz glownym stazysta.

– A co z nia?

– To juz jej sprawa, na pewno nie moze zostac w Bayside.

– Przeciez zrobila dokladnie to, co nalezalo zrobic. Uratowala zycie swemu pacjentowi. Za to nie mozna jej wylac!

– Zlekcewazyla podstawowa zasade tego szpitala. Manewrowala zespolem. W tym szpitalu nie mozemy sobie pozwolic na trzymanie osob takich, jak Vivian. Albo lekarz jest z nami, albo przeciwko nam – przerwal na chwile – po ktorej stronie jestes ty?

– Nie wiem – pokrecila glowa. Poczula, ze lzy znowu zaczely plynac po jej policzkach. – Juz nie wiem.

– Zastanow sie nad tym, jakie masz mozliwosci, Abby. Albo raczej, jakich mozliwosci nie masz. Vivian praktycznie skonczyla piecioletni staz. Moze pojsc, dokad bedzie chciala. Moze znalezc prace, otworzyc prywatna praktyke. Ty jestes jeszcze stazystka. Jezeli teraz cie zwolnia, to nigdy nie zostaniesz chirurgiem. Co zamierzasz? Do konca zycia zajmowac sie drobnymi zabiegami? Czy tego wlasnie chcesz?

– Nie – odetchnela gleboko, niemal rozpaczliwie. – Nie!

– To czego do cholery chcesz?

– Dokladnie wiem, czego chce! – ze zloscia wytarla twarz dlonia. Jeszcze raz wziela gleboki wdech. – Jeszcze dzis to wiedzialam. Dzis po poludniu, kiedy obserwowalam Tarasoffa na sali operacyjnej. Widzialam, jak wzial serce dawcy, wtedy bylo tylko kawalkiem miesa. Chlopiec lezal na stole. Tarasoff sprawil, ze to niezywe serce zaczelo bic w piersi Josha. Nagle wlal w niego nowe zycie… – przerwala na chwile. Musiala przelknac kolejne lzy naplywajace jej do oczu. – Wlasnie wtedy wiedzialam, czego chce. Chce robic to, co Tarasoff – spojrzala na Marka – przeszczepiac zycie dzieciakom takim jak Josh O’Day. Mark skinal glowa.

– Musisz wiec sie postarac, zeby tak bylo. Abby, to wciaz jeszcze jest mozliwe. Twoja praca, wejscie do zespolu, wszystko.

– Ale jak?

– To ja zaproponowalem ciebie na czlonka zespolu transplantacyjnego. Nadal uwazam, ze jestes najlepsza kandydatka. Pogadam z Archerem i z innymi. Jezeli poprzemy cie wszyscy, Parr bedzie musial wycofac sie.

– Jezeli…

– Ty tez masz na to wplyw. Po pierwsze, pozwol, zeby Vivian wziela wine na siebie. To ona byla glowna stazystka. To ona popelnila blad.

– Alez nie!

– Nie znasz calej sprawy. Nie widzialas drugiej pacjentki.

– Jakiej drugiej pacjentki?

– Niny Voss. Przyjeto ja dzis w poludnie. Moze powinnas teraz ja zobaczyc. Zrozumiesz wtedy, ze dokonanie wyboru wcale nie bylo takie proste i jasne. Mozliwe, ze to wlasnie wy popelnilyscie blad.

Abby przelknela sline.

– Gdzie ona jest?

– Czwarte pietro. Oddzial intensywnej opieki.

Juz z korytarza Abby slyszala gwar dochodzacy z oddzialu: kakofonia glosow, dzwiek przenosnego aparatu do przeswietlen, dwa telefony dzwoniace naraz. W chwili, kiedy minela drzwi, harmider przycichl, nawet dzwonki telefonow umilkly. Kilka pielegniarek gapilo sie na nia; pozostali specjalnie odwracali wzrok.

– Doktor DiMatteo – uslyszala glos Aarona Leviego. Wlasnie wyszedl z sali numer 5. Stal teraz, patrzac na nia z ledwie hamowana wsciekloscia. – Moze powinna pani sama to zobaczyc.

Personel oddzialu rozstepowal sie przed Abby, gdy szla do sali numer 5. Przez szybe zobaczyla lezaca w lozku kobiete. Wygladala na bardzo slaba, miala jasne wlosy i twarz rownie blada, co przescieradla. Rurka wprowadzona do gardla byla podlaczona do respiratora. Kobieta walczyla z maszyna, jej piers unosila sie spazmatycznie, kiedy probowala wciagnac powietrze. Maszyna nie wspolpracowala. Ostrzegawczy brzeczyk rozbrzmiewal raz po raz, kiedy respirator wydzielal oddechy w swoim wlasnym, wybranym wczesniej rytmie, ignorujac rozpaczliwe proby pacjentki, ktora nie mogla zlapac tchu. Obie rece kobiety zostaly przypiete pasami. Jeden ze stazystow zakladal wlasnie plastikowy cewnik, wkluwajac sie gleboko w arterie promieniowa nadgarstka. Drugi nadgarstek wygladal jak poduszka do szpilek, caly posiniaczony i pokluty iglami od kroplowek. Pielegniarka, mowiac cos probowala uspokoic pacjentke, ktora byla calkowicie przytomna. Patrzyla w gore z przerazeniem w oczach, jakie maja czesto zranione zwierzeta.

– To jest Nina Voss – powiedzial Aaron. Abby milczala, zaskoczona i przerazona tym, co zobaczyla.

– Przywieziono ja osiem godzin temu. Od chwili przyjecia jej stan stale sie pogarsza. O piatej reanimowano ja. Czestoskurcz komorowy. Dwadziescia minut temu – znowu reanimacja. Dlatego wlasnie jest intubowana. Dzis wieczorem miala zostac poddana operacji. Zespol byl gotowy. Sala operacyjna gotowa. Pacjentka byla bardziej niz gotowa. Wtedy dowiedzielismy sie, ze dawca przeszedl operacje wiele godzin przed planowanym czasem. I ze serce, ktore powinna byla otrzymac ta kobieta, zostalo skradzione. Skradzione, doktor DiMatteo.

Abby ciagle milczala. Przerazona patrzyla na to, co dzialo sie w piatej sali. W tej wlasnie chwili Nina Voss podniosla wzrok i na moment ich oczy spotkaly sie. W oczach Niny widac bylo blaganie o litosc. Bol, jaki Abby w nich zobaczyla, wstrzasnal nia.

– Nie wiedzialysmy – wyszeptala – nie mialysmy pojecia, ze jej stan jest krytyczny…

– Czy zdaje sobie pani sprawe z tego, co sie teraz stanie? Czy potrafi pani wyobrazic to sobie?

– Chlopiec – Abby odwrocila sie do Aarona – chlopiec zyje.

– A co z zyciem tej kobiety?

Na to Abby nie miala odpowiedzi. Wszystko jedno, co by powiedziala, w jaki sposob probowalaby bronic sie, usprawiedliwiac, nie umniejszalo to cierpienia tej kobiety za szyba.

W jej kierunku, od stanowiska pielegniarek zmierzal mezczyzna, ktorego prawie nie zauwazyla. Dopiero kiedy spytal: – Czy to jest doktor DiMatteo? – Abby spojrzala na niego. Mogl miec okolo szescdziesieciu lat, byl wysoki i dobrze ubrany. Nalezal do tych osob, ktore nie mogly byc niezauwazone.

– Tak, to ja jestem Abby DiMatteo – odpowiedziala cicho. Dopiero kiedy to powiedziala, zdala sobie sprawe, ze mezczyzna patrzy na nia z nienawiscia. Lekko cofnela sie, kiedy zblizyl do niej poczerwieniala od gniewu twarz.

– A wiec jest i ta druga. To pani i ta skosnooka lekarka! – wrzasnal.

– Panie Voss, bardzo prosze… – powiedzial Aaron.

– Wydaje sie pani, ze mozna mnie lekcewazyc? – krzyczal dalej Voss – bedzie pani musiala poniesc tego konsekwencje, szanowna pani doktor! Juz ja dopilnuje, zeby tak sie stalo! – z zacisnietymi piesciami zblizyl sie o krok do Abby.

– Panie Voss – wtracil Aaron – prosze mi wierzyc, rozprawimy sie z doktor DiMatteo w odpowiedni sposob.

– Chce, zeby zostala wyrzucona z tego szpitala! Nie chce jej tutaj wiecej widziec!

– Panie Voss – powiedziala Abby – bardzo mi przykro. Nie potrafie wyrazic tego, jak bardzo.

– Zabierzcie ja stad do cholery! – ryknal Voss.

Aaron szybko stanal miedzy nimi. Chwycil Abby mocno za ramie i odciagnal od drzwi sali.

– Lepiej bedzie, jak juz pani stad pojdzie – powiedzial.

– Gdybym tylko mogla z nim porozmawiac, wyjasnic…

– Najlepsza rzecza, jaka moze pani teraz zrobic jest opuszczenie tego oddzialu.

Abby spojrzala na Vossa stojacego przed sala zony, jakby zamierzal ochronic ja przed jakims atakiem z zewnatrz. W spojrzeniu mial tyle nienawisci, ze zadne rozmowy czy wyjasnienia nie dotarlyby teraz do niego. Abby przytaknela Aaronowi.

– Dobrze – powiedziala – wyjde stad. – Odwrocila sie i opuscila oddzial.

Trzy godziny pozniej Stewart Sussman zaparkowal samochod przy Tanner Avenue 1451 i jeszcze raz sprawdzil, czy to ten numer. Dom byl skromny, z ciemnymi okiennicami i kryta frontowa weranda. Dzialke otaczal bialy plot. Chociaz bylo juz za ciemno, zeby dokladnie przyjrzec sie ogrodowi, Sussman domyslal sie, ze trawa byla rowno przystrzyzona, a grzadki kwiatowe dokladnie wypielone. W powietrzu unosila sie delikatna won roz. Sussman zostawil samochod, przeszedl przez furtke, a potem po schodach wszedl na werande. Domownicy byli w srodku. Palily sie swiatla, za zaslonietymi oknami Sussman dostrzegl jakies poruszenie. Zadzwonil. Otworzyla kobieta. Miala zmeczona twarz, jej ramiona wydawaly sie dzwigac niewidzialny ciezar.

– Tak? – zwrocila sie do przybysza.

– Przykro mi, ze panstwu przeszkadzam. Nazywam sie Stewart Sussman. Czy moglbym zamienic kilka slow z Josephem Terrio?

– On chyba wolalby nie rozmawiac teraz z nikim. Widzi pan, wlasnie stracilismy… kogos z rodziny.

– Rozumiem, pani…

– Terrio. Jestem matka Joego.

– Wiem o pani synowej, pani Terrio. Bardzo panstwu wspolczuje, ale to jest niezwykle wazne. Musze porozmawiac z pani synem. To ma wlasnie zwiazek ze smiercia Karen Terrio.

Kobieta wahala sie przez chwile.

– Przepraszam na chwile – powiedziala, po czym zamknela drzwi. Uslyszal, jak wola Joego. Moment pozniej drzwi otworzyly sie ponownie i stanal w nich mezczyzna. Mial zaczerwienione oczy, a z jego postaci bil smutek.

– Jestem Joe Terrio – powiedzial. Sussman wyciagnal reke.

– Panie Terrio, zostalem tutaj przyslany przez kogos, kto jest zaniepokojony okolicznosciami smierci panskiej zony.

– Jakimi okolicznosciami?

– Byla pacjentka w Centrum Medycznym Bayside, prawda?

– Tak, ale o co chodzi?

– Chodzi o opieke medyczna panskiej zony i o to, czy nie popelniono zadnych bledow. Bledow, ktore okazaly sie fatalne w skutkach.

– Kim pan jest?

– Jestem adwokatem z firmy Hawks, Craig i Sussman. Nasza specjalnoscia jest dochodzenie, czy byly bledy w opiece medycznej.

– Nie potrzebuje prawnika. Nie chce, zeby jakis poganiacz karetek zawracal mi glowe dzis wieczor.

– Alez panie Terrio…

– Prosze sie stad wynosic – Joe zaczal zamykac drzwi, ale Sussman wyciagnal reke, aby go powstrzymac.

– Panie Terrio – powiedzial cicho. – Mam powod podejrzewac, ze lekarze popelnili blad, straszliwy blad. Mozliwe, ze pana zona nie musiala umierac. Jeszcze nie jestem tego calkowicie pewien, ale za panska zgoda moge przyjrzec sie aktom. Dotrzec do wszystkich faktow.

Powoli Joe otworzyl znowu drzwi.

– Kto pana przyslal? Wspomnial pan, ze ktos kazal panu tu przyjechac. Kto to taki?

Sussman spojrzal na niego z wyrazem wspolczucia w oczach.

– Przyjaciel.