178056.fb2 Zniwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Zniwo - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Rozdzial szosty

Nigdy przedtem Abby nie bala sie isc do pracy, ale kiedy tego ranka wchodzila do szpitala Bayside, miala wrazenie, ze wchodzi prosto w ogien. Zeszlego wieczoru Jeremiah Parr grozil jej, dzis musiala stawic mu czolo. Postanowila wrocic do swych zwyklych obowiazkow i spokojnie wypelniac je. Miala pacjentow i kilka zaplanowanych na ten dzien operacji. W nocy wypadal jej dyzur. Zamierzala robic to, co do niej nalezy. I robic to jak najlepiej, glownie ze wzgledu na swoich pacjentow, a takze na Vivian. Godzine wczesniej rozmawialy przez telefon. Vivian powiedziala jej na pozegnanie.

– Ktos w tym szpitalu musi trzymac strone Josha O’Daya. Trzymaj sie tego, DiMatteo. Ze wzgledu na nas obie.

Kiedy Abby weszla na oddzial intensywnej terapii, zauwazyla, ze wszyscy na jej widok w jednej chwili zaczeli rozmawiac przyciszonymi glosami. Pewnie kazdy juz wiedzial, co sie wydarzylo. Slyszala ciche uwagi pielegniarek, zauwazyla ich spojrzenia. Wziela karty swoich pacjentow potrzebne podczas obchodu. Byla troche zdenerwowana, wiec musiala skupiac cala uwage na tak prostej czynnosci. Wszystkie karty umiescila na specjalnym wozku i zabrala na sale, gdzie lezal jeden z jej pacjentow. Poczula ulge, kiedy zaciagnela zaslony i nikt z korytarza nie mogl jej obserwowac. Podeszla do pacjentki. Mary Allen miala zamkniete oczy. Lezala, a chude ramiona i nogi podciagnela jak w pozycji embrionalnej. Dwa dni wczesniej miala biopsje pluca i dwukrotnie miala podcisnienie, dlatego zatrzymano ja na oddziale intensywnej terapii, by przez caly czas byla pod scisla obserwacja. Wedlug zapiskow pielegniarki, cisnienie Mary przez ostatnie dwadziescia cztery godziny utrzymywalo sie na stalym poziomie. Nie zarejestrowano rowniez zadnych odchylen od normalnej pracy serca. Istniala szansa, ze Mary jeszcze tego dnia zostalaby przeniesiona na zwykla sale oddzialu chirurgii.

– Pani Allen? Kobieta poruszyla sie.

– Doktor DiMatteo – wyszeptala.

– Jak sie pani dzisiaj czuje?

– Nie za dobrze. To ciagle boli.

– W ktorym miejscu?

– W piersi, w glowie, teraz znowu w plecach. Wszedzie.

Abby widziala zapis w karcie, ze pielegniarki podawaly pacjentce morfine przez dwadziescia cztery godziny na dobe. Najwidoczniej to nie wystarczalo. Abby musiala zalecic wyzsza dawke.

– Damy pani lekarstwo przeciwbolowe – powiedziala do Mary. – Tyle, ile bedzie trzeba, zeby czula sie pani lepiej.

– I zebym mogla spac. Nie moge spac – Mary westchnela i zamknela oczy. – Chcialabym po prostu zasnac i juz sie nie obudzic…

– Pani Allen? Mary?

– Czy nie moglaby pani tego dla mnie zrobic? Jest pani moim lekarzem. Dla pani to takie latwe. Takie proste.

– Moge tylko zlagodzic bol – powiedziala Abby.

– Ale nie moze pani zlikwidowac raka. Czy tak? – Oczy kobiety otworzyly sie znowu i patrzyly na Abby z prosba o calkowita szczerosc.

– Nie – powiedziala Abby – tego nie mozemy usunac. Nowotwor zaatakowal zbyt wiele miejsc. Mozemy skierowac pania na chemioterapie, zeby go zahamowac. Dzieki temu zyskalaby pani troche wiecej czasu.

– Czasu? – Mary usmiechnela sie z rezygnacja – po co mi ten czas? Zeby polezec tu jeszcze przez kolejny tydzien czy miesiac? Wolalabym chyba miec wszystko to juz za soba.

Abby wziela ja za reke, poczula same kosci pod pergaminowa skora.

– Moze najpierw zajmiemy sie zlikwidowaniem tego bolu. Jezeli nam sie to uda, moze zobaczy pani wszystko w innym swietle. – W odpowiedzi Mary odwrocila sie tylem do Abby, jakby chciala odciac sie od swiata.

– Pewnie chce pani osluchac moje pluca – powiedziala tylko.

Obie wiedzialy, ze to badanie jest formalnoscia. Nic nieznaczaca ceremonia. Stetoskop na plecach, na sercu. Abby automatycznie badala pacjentke. Procz tego niewiele mogla zaoferowac Mary Allen. Kiedy skonczyla, kobieta nadal lezala odwrocona do niej tylem.

– Przeniesiemy pania z oddzialu intensywnej terapii – powiedziala Abby – moze teraz pani lezec na zwyklej sali, gdzie jest znacznie ciszej. Nie bedzie pani przeszkadzalo tyle roznych dzwiekow. – Mary nie odpowiadala. Abby uslyszala gleboki oddech i dlugie westchnienie. Wyszla z sali z poczuciem kleski i bezradnosci, jakiego jeszcze dotad nie znala. Niewiele mogla zrobic. Mogla tylko usmierzyc bol. Tylko tyle, poza tym musiala pogodzic sie z naturalnym biegiem rzeczy. Otworzyla karte Mary Allen i zapisala: „Pacjentka wyrazila zyczenie smierci. Zwiekszyc dawke morfiny w celu kontrolowania bolu i zmienic kod na Nie reanimowac”. Zapisala tez polecenie przeniesienia i oddala karte Cecily, pielegniarce Mary Allen.

– Chce, zeby czula sie lepiej – powiedziala. – Prosze potroic dawke lekow przeciwbolowych. Dawac tyle, ile potrzebuje, zeby zasnac.

– Jaka jest gorna granica?

Abby przez chwile milczala, zastanawiajac sie nad granica pomiedzy ulzeniem pacjentce a stanem nieprzytomnosci, pomiedzy snem a spiaczka. W koncu powiedziala.

– Nie ma gornej granicy. Ona umiera, Cecily. I chce umrzec. Jezeli morfina ma jej to ulatwic, wlasnie to powinnismy jej podawac. Nawet jezeli oznacza to, ze koniec nadejdzie troche wczesniej.

Cecily skinela glowa na znak, ze calkowicie sie z tym zgadza. Kiedy Abby zaczela isc w kierunku kolejnej sali, uslyszala glos Cecily.

– Doktor DiMatteo?

– Tak?

– Chcialam tylko… powiedziec cos. Mysle, ze powinna pani wiedziec, ze… – Cecily nerwowo rozejrzala sie wkolo. Zauwazyla, ze kilka pielegniarek patrzylo w ich strone. Czekaly. Cecily odchrzaknela. – Chcialam, zeby pani wiedziala… my uwazamy, ze pani i doktor Chao postapilyscie wlasciwie, dajac to serce Joshowi. – Abby musiala zamrugac, zeby powstrzymac lzy, ktore niespodziewanie naplynely jej do oczu.

– Dziekuje, dziekuje wam bardzo – wyszeptala, a kiedy podniosla glowe, zauwazyla, ze wszyscy dokola kiwaja z aprobata glowami.

– Jest pani jedna z najlepszych stazystek, jakie tu kiedykolwiek pracowaly, doktor Di – powiedziala Cecily – chcialysmy, zeby pani wiedziala o tym.

W ciszy, ktora zapadla po tych slowach, ktos zaczal klaskac. Potem dolaczyla nastepna para rak, i jeszcze jedna. Abby stala, przyciskajac karte pacjenta do piersi i nie byla w stanie nic powiedziec. Wszystkie pielegniarki z oddzialu intensywnej terapii spontanicznie zaczely bic brawo. Oklaskiwaly wlasnie ja. To byla owacja na stojaco.

– Chce, zeby zostala wyrzucona z tego szpitala – powiedzial Wiktor Voss. – I zrobie wszystko, co w mojej mocy, zeby do tego doprowadzic.

Jeremiah Parr przez osiem lat dyrektorowania w Centrum Medycznym Bayside zetknal sie z roznymi problemami. Raz musial sobie poradzic z dwoma strajkami pielegniarek, innym razem z grozba placenia wielomilionowych odszkodowan za bledy w sztuce lekarskiej, jeszcze innym razem z uzbrojonymi zwolennikami „Prawa do Zycia” miotajacymi sie po szpitalnych korytarzach. Jeszcze nigdy nie zetknal sie z taka wsciekloscia i furia, jaka widzial teraz na twarzy Wiktora Vossa. O dziesiatej rano Voss w towarzystwie dwoch prawnikow wkroczyl do gabinetu Parra i zazadal zwolania konferencji. Teraz bylo juz kolo poludnia i grupa zebranych powiekszyla sie o przewodniczacego programu stazu chirurgicznego, Colina Wettiga, oraz Susan Casado, prawniczke reprezentujaca Bayside. To Parr zadecydowal, ze trzeba wezwac Susan. Jak dotad nie bylo jeszcze mowy o podjeciu jakichkolwiek oficjalnych krokow, ale Parr uwazal, ze powinien byc ostrozny. Zwlaszcza ze tym razem mial do czynienia z kims tak poteznym, jak Wiktor Voss.

– Moja zona jest umierajaca – mowil Voss. – Czy do pana to dociera? Umierajaca. Moze nie przezyc kolejnej nocy. Calkowita wina za to obarczam te dwie stazystki.

– Doktor DiMatteo jest dopiero na drugim roku stazu – stwierdzil Wettig. – To nie ona podjela decyzje. Zrobila to nasza glowna stazystka, doktor Chao, i juz zostala zwolniona.

– Chce, zeby doktor DiMatteo rowniez zlozyla rezygnacje.

– Ona nie moze tego zrobic.

– To znajdzcie powod, zeby ja zwolnic.

– Doktorze Wettig – odezwal sie Parr, chcial zeby zabrzmialo to spokojnie i rozsadnie. – Musi sie znalezc jakas podstawa do wykluczenia doktor DiMatteo z programu.

– Nie ma zadnej – stwierdzil Wettig stanowczo. – Wszystkie jej oceny sa celujace i wszystkie znajduja sie w rejestrze. Panie Voss, wiem, ze dla pana cala ta sytuacja jest trudna i bolesna. Zdaje sobie rowniez sprawe, ze naturalnym odruchem jest zrzucanie winy na kogos innego. Sadze jednak, ze panski gniew i pretensje skierowane sa w niewlasciwa strone. Problem lezy bowiem w tym, ze nie ma wystarczajacej ilosci organow do transplantacji. Tysiace ludzi czekaja na nowe serce, ale tych serc jest zaledwie kilka. Prosze sie zastanowic, co staloby sie, gdybysmy zwolnili doktor DiMatteo. Moglaby odwolac sie od naszej decyzji. Sprawa trafilaby wyzej. Tam zostalaby poddana ocenie. Pojawilyby sie pytania, na ktore trzeba by bylo odpowiedziec. Na przyklad, dlaczego siedemnastoletni chlopiec od razu nie dostal tego serca? – Zapadla cisza.

– Jezu – mruknal Parr.

– Chyba rozumie pan, o co mi chodzi? – kontynuowal Wettig. – Nie wyglada to za dobrze. Rowniez szpital na tym traci. Nie chcemy przeciez, zeby o tego typu sprawach pisano w gazetach. Przejawy wojny miedzyklasowej: biednym przypada krotszy koniec kija. W taki wlasnie sposob beda to przedstawiali dziennikarze. Niezaleznie od tego, czy jest to prawda, czy tez nie. – Wettig pytajaco rozejrzal sie po zgromadzonych przy stole. Nikt sie nie odezwal.

Te cisze mozna byloby opisac w wielu tomach – pomyslal Parr.

– Oczywiscie nie mozemy pozwolic, zeby ludzie to wszystko niewlasciwie rozumieli – powiedziala Susan. – Choc moze sie to wydawac oburzajace, to jakakolwiek wzmianka o handlu organami oznaczalaby nasz koniec.

– Po prostu mowie, jak sprawa wyglada teraz – stwierdzil Wettig.

– Nie dbam o to, jak ona wyglada – powiedzial Voss – one ukradly to serce.

– Nie odbylo sie bezposrednie przekazanie. Pan Terrio mial pelne prawo, zeby wybrac biorce.

– Mialem gwarancje, ze to serce otrzyma moja zona.

– Gwarancje? – Wettig zmarszczyl czolo i spojrzal na Parra. – Czy jest cos, o czym ja nie wiem?

– Zadecydowano o tym jeszcze przed przyjeciem pani Voss do szpitala – poinformowal Parr. – To bylo idealne dopasowanie.

– Podobnie jak w przypadku chlopca – ucial Wettig. Voss gwaltownie podniosl sie z miejsca.

– Pozwolcie, ze cos wam wyjasnie. Moja zona umiera przez Abby DiMatteo. Wy mnie jeszcze dobrze nie znacie. Powiem wam tylko tyle, ze nikt nie moze zakpic sobie ze mnie albo z mojej rodziny i tak po prostu odejsc…

– Panie Voss – przerwal mu jeden z prawnikow. – Moze powinnismy to przedyskutowac w…

– Do cholery! Pozwolcie mi skonczyc!

– Prosze, panie Voss, w ten sposob niczego pan nie zyska.

Voss spojrzal na swego adwokata. Z widocznym wysilkiem powstrzymal kolejny wybuch i usiadl na swoim miejscu.

– Chce, zeby w sprawie doktor DiMatteo cos jednak zostalo zrobione – powiedzial i popatrzyl znaczaco na Parra. Parr byl juz zupelnie mokry. Boze, tak latwo byloby po prostu zwolnic te stazystke. Niestety, general nie zamierzal trzymac ich strony w tej grze. Przekleci chirurdzy i ich etyka! Nie pozwalali, aby ktos inny zajal sie rozgrywka. Dlaczego Wettig tak sie upieral w tej sprawie?

– Panie Voss – powiedziala Susan Casado najbardziej przymilnym tonem, na jaki potrafila sie zdobyc, jakby chciala powstrzymac bestie przed atakiem. – Czy moge zaproponowac, zebysmy wszyscy jeszcze raz przemysleli te sprawe? Zbyt szybkie wchodzenie na oficjalna droge prawna rzadko daje oczekiwane rezultaty. Byc moze za kilka dni bedziemy w stanie rozwiac pana obawy. – Susan wymownie spojrzala na Wettiga. General rownie wymownie zignorowal jej spojrzenie.

– Za kilka dni – powiedzial Voss – moja zona moze juz nie zyc. – Wstal z miejsca i z pogarda popatrzyl na Parra. – Nie potrzebuje czasu na przemyslenia. Chce, zeby zrobiono cos w sprawie doktor DiMatteo. I ma to nastapic jak najpredzej.

– Widze kule – powiedziala Abby.

Mark skierowal strumien swiatla na tylna czesc klatki piersiowej. Zauwazyli, ze jakis metal blysnal, a potem zniknal w wypelniajacym sie powietrzem plucu.

– Masz dobre oczy, Abby. Skoro ty ja dostrzeglas, to moze zechcesz wykonac zabieg?

Abby wybrala kleszczyki sposrod innych instrumentow. Pluca znowu sie powiekszyly, zaslaniajac widok.

– Musze go miec na wydechu. Przynajmniej przez chwile.

– Sie robi – powiedzial anestezjolog.

Abby wsunela reke gleboko do wnetrza klatki piersiowej wzdluz wewnetrznego wygiecia zeber. Mark delikatnie odciagnal prawe pluco, a Abby zacisnela konce kleszczykow wokol fragmentu metalu i ostroznie wyciagnela go z jamy klatki piersiowej.

Kula, splaszczony pocisk kaliber dwadziescia dwa, z brzekiem wyladowala w metalowej miseczce.

– Nie krwawi. Wyglada na to, ze mozemy go zaszywac – powiedziala Abby.

– Ten facet mial cholerne szczescie – stwierdzil Mark, sledzac tor, jakim prawdopodobnie przeszedl pocisk. – Kula weszla tuz przy mostku, po prawej stronie. Pewnie zebro albo cos innego zmienilo jej bieg tak, ze wyladowala w oplucnej. Dla goscia skonczylo sie to tylko odma oplucnej.

– Miejmy nadzieje, ze zapamietal te lekcje.

– Jaka lekcje?

– Nigdy nie zdradzaj swojej zony!

– To ona strzelala?

– Hej kolego, mamy wreszcie rownouprawnienie czy nie?

Zaczeli zaszywac klatke piersiowa pacjenta, pracowali swobodnie, jak dwoje dobrze zgranych ludzi. Byla czwarta po poludniu. Abby od siodmej rano byla na dyzurze. Miala juz bol w lydkach od stania przez caly dzien, a czekaly ja jeszcze kolejne dwadziescia cztery godziny. Teraz jednak czula sie swietnie, podniesiona na duchu tym, ze operacja sie udala, a takze tym, ze mogla operowac razem z Markiem. Tak wlasnie wyobrazala sobie ich wspolna przyszlosc. W marzeniach mieli pracowac razem, pewni siebie i partnera. Mark byl doskonalym chirurgiem, szybkim, a jednoczesnie niezwykle dokladnym. Od ich pierwszej wspolnej operacji Abby bardzo odpowiadala atmosfera panujaca na sali. Mark nigdy nie tracil spokoju, nie krzyczal na pielegniarki, w ogole nigdy nie podnosil glosu. Myslala o tym, ze gdyby ona kiedykolwiek miala isc pod noz, to chcialaby, zeby to wlasnie Mark Hodell trzymal skalpel. Teraz pracowala z nim. Jej reka czasem dotykala jego dloni, glowy pochylaly sie ku sobie. To byl wlasnie mezczyzna, ktorego kochala, oraz praca, ktora kochala. W tej chwili potrafila zapomniec o Wiktorze Vossie i cieniu padajacym na jej kariere. Moze kryzys juz minal. Nie spadl jeszcze zaden topor, zadna zlowrozbna wiadomosc nie dotarla do niej z biura Parra. Przeciwnie, Colin Wettig wzial ja dzisiaj na strone i powiedzial, ze z pracy na urazowce otrzymala znakomite oceny. Wszystko sie ulozy – myslala, patrzac, jak pielegniarki wywoza pacjenta z sali. Wszystko w jakis cudowny sposob sie ulozy.

– Doskonala robota, DiMatteo – powiedzial Mark, zdejmujac fartuch.

– Zaloze sie, ze mowisz to wszystkim stazystom.

– No dobrze, to posluchaj czegos, czego nigdy nie mowie innym stazystom – pochylil sie do niej i szepnal. – Czekam na ciebie w dyzurce.

– Hm… doktor DiMatteo… – uslyszeli.

Abby i Mark, oboje lekko zaczerwienieni, odwrocili sie w kierunku drzwi, przez ktore wsunela glowe pielegniarka.

– Jest dla pani wiadomosc od sekretarki pana Parra, prosi pania do siebie, do dzialu administracji.

– Teraz?

– Czekaja tam na pania – powiedziala pielegniarka i zniknela za drzwiami. Abby spojrzala na Marka z obawa.

– O Boze. O co im teraz chodzi?

– Nie trac zimnej krwi. Jestem pewien, ze wszystko jest w porzadku. Chcesz, zebym poszedl z toba?

Przez chwile zastanawiala sie nad jego propozycja, ale w koncu pokrecila przeczaco glowa.

– Jestem juz duza dziewczynka. Powinnam poradzic sobie sama.

– Jezeli bedziesz miala jakies problemy, zadzwon na moj pager. Przyjde od razu. – Uscisnal jej reke. – Obiecuje.

Z trudem zdobyla sie na slaby usmiech. Potem wyszla z sali operacyjnej i powoli poszla w kierunku windy. Z podobnym uczuciem strachu, ktore towarzyszylo jej zeszlego wieczoru, wjechala na drugie pietro i przeszla przez korytarz do gabinetu Parra. Sekretarka skierowala ja na sale konferencyjna. Abby zapukala do drzwi.

– Prosze wejsc – uslyszala glos Parra.

Wziela gleboki wdech i otworzyla drzwi. Parr wstal z miejsca przy stole konferencyjnym. W pokoju znajdowal sie jeszcze Colin Wettig oraz kobieta, ktorej Abby nie rozpoznawala, brunetka okolo czterdziestki w dobrze skrojonym zakiecie. Wyraz ich twarzy nic Abby nie mowil, ale instynktownie wyczuwala, ze spotkanie to nie bedzie nalezalo do najprzyjemniejszych.

– Doktor DiMatteo – powiedzial Parr – przedstawiam pani Susan Casado, prawnika reprezentujacego Bayside.

Prawnika? Nie brzmi to za dobrze – pomyslala Abby.

Obie kobiety podaly sobie rece. Uscisk pani Casado wydawal sie nienaturalnie serdeczny w porownaniu z chlodnym usciskiem Abby. Przez chwile w pokoju panowala cisza zaklocana jedynie szelestem papierow przekladanych przez pania adwokat.

W koncu odezwal sie Parr.

– Doktor DiMatteo, moze powie nam pani, jaka byla pani rola przy opiece nad Karen Terrio. – Abby zmarszczyla brwi. Tego zupelnie sie nie spodziewala.

– Przeprowadzilam wstepne rozpoznanie u pani Terrio – powiedziala – potem zarzadzilam przeniesienie jej na neurochirurgie. Tam przejeli opieke nad pacjentka.

– A wiec jak dlugo byla ona pod pani opieka?

– Oficjalnie? Mniej wiecej okolo dwoch godzin.

– Co dokladnie pani zrobila w przeciagu tych dwoch godzin?

– Ustabilizowalam ja. Zarzadzilam wszelkie konieczne badania laboratoryjne. Wszystko jest w karcie.

– Tak, mamy jej kopie – odezwala sie Susan Casado. Stuknela palcem w karte chorobowa lezaca na stole.

– Wszystko jest tam udokumentowane – powiedziala Abby – moje notatki i zalecenia rowniez.

– Dokladnie wszystko, co pani robila? – spytala Susan.

– Tak. Wszystko.

– Czy pamieta pani moze cos, co moglo negatywnie wplynac na stan pacjentki?

– Nie.

– Czy teraz uwaza pani, ze mozna bylo zrobic cos jeszcze?

– Nie.

– Z tego, co wiem, pacjentka zmarla.

– Miala rozlegly uraz czaszki, ktorego doznala w wypadku samochodowym. Stwierdzono u niej smierc mozgu.

– Juz po tym, kiedy zostala przeniesiona na inny oddzial. Abby rozpaczliwie rozejrzala sie wkolo.

– Czy ktos moglby mi powiedziec, o co w tym wszystkim chodzi?

– O co chodzi? – powiedzial Parr. – O to, ze nasza firma ubezpieczeniowa „Vanguard Mutual” – firma ta jest rowniez pani firma – kilka godzin temu otrzymala pisemne zawiadomienie, ze bedziemy oskarzeni o blad w sztuce lekarskiej. Dostarczono nam dokumenty podpisane przez prawnika z firmy „Hawles, Craig i Sussman”. Przykro mi o tym mowic, doktor DiMatteo, ale wyglada na to, ze oskarzona bedzie i pani, i Bayside.

Abby glosno westchnela. Zaciskala dlonie na brzegu stolu, zrobilo jej sie niedobrze. Wiedziala, ze wszyscy czekaja na odpowiedz, ale byla w stanie tylko z niedowierzaniem krecic glowa.

– Rozumiem, ze nie spodziewala sie pani tego – powiedziala Susan Casado.

– Ja… – Abby przelknela sline – oczywiscie, ze nie.

– To tylko wstepne kroki – stwierdzila Susan. – Sama pani oczywiscie rozumie, ze, zanim sprawa trafi do sadu, trzeba spelnic okreslone formalnosci. Po pierwsze, sprawa trafi do odpowiedniej komisji weryfikacyjnej, ktora zadecyduje, czy mamy tu, czy tez nie mamy do czynienia z bledem w sztuce lekarskiej. Jezeli komisja zadecyduje, ze nic takiego nie mialo miejsca, cala sprawa moze sie zakonczyc na tym etapie. Bez wzgledu na to, powod i tak ma prawo wniesc pozew do sadu.

– Powod? – mruknela Abby. – Kto jest tym powodem?

– Maz zmarlej pacjentki, Joseph Terrio.

– To jakas pomylka. Nieporozumienie.

– Ma pani racje, ze to nieporozumienie – stwierdzil Wettig. Wszyscy spojrzeli na generala, ktory dotad nie bral udzialu w rozmowie. – Sam sprawdzalem rejestr. Kazda jego strone. Nie ma mowy o zadnym bledzie. Doktor DiMatteo zrobila wszystko, co powinna byla zrobic.

– Dlaczego wiec tylko jej nazwisko wymieniono w pozwie? – spytal Parr.

– Wymieniono tylko mnie? – Abby zdziwiona spojrzala na pania adwokat. – A co z calym oddzialem neurochirurgii? Z sala naglych przypadkow? Nikogo innego nie wymieniono?

– Tylko pania – powiedziala Susan. – Oraz pani pracodawce, to znaczy Bayside.

Abby byla zdumiona.

– Nie moge w to uwierzyc…

– Ja takze nie – poparl ja Wettig. – Nie tak sie przeprowadza tego typu sprawy i wszyscy o tym dobrze wiemy. Ci przekleci prawnicy zwykle wala jak z automatu, wymieniaja wszystkich mozliwych lekarzy, ktorzy znajdowali sie w odleglosci mili od pacjenta. Cos w tym wszystkim jest podejrzanego. Tu chodzi o cos innego.

– To Wiktor Voss – powiedziala cicho Abby.

– Voss? – Wettig ze zniecierpliwieniem machnal reka. – Jaki mialby w tym cel?

– Postanowil mnie wykonczyc. To wlasnie jego cel. – Rozejrzala sie po obecnych na sali. – Dlaczego tylko moje nazwisko zostalo wymienione w pozwie? W jakis sposob Voss dotarl do Joego Terrio, zdolal go przekonac, ze ja popelnilam jakis blad. Gdybym tylko mogla porozmawiac z Joem…

– To absolutnie wykluczone – powiedziala Susan. – Bylaby to oznaka desperacji. Znak dla powoda, ze jest pani w opalach.

– A jestem?

– Nie. Jeszcze nie. Jezeli rzeczywiscie mial miejsce jakis blad, wczesniej czy pozniej i tak wyszloby to na jaw. Mozemy miec nadzieje, ze kiedy komisja rozstrzygnie spor na pani korzysc, druga strona zrezygnuje z wniesienia sprawy do sadu.

– A co bedzie, jezeli mimo to dojdzie do rozprawy sadowej?

– To nie mialoby sensu. Same koszty sadowe…

– Czy wy tego nie widzicie, Voss placi rachunki. Jemu nie zalezy na zwyciestwie czy przegranej w tej sprawie! Moglby oplacic cala armie prawnikow tylko po to, zeby mnie nastraszyc. Joe Terrio – to moze byc dopiero pierwszy pozew. Wiktor Voss moze sprawdzic wszystkich pacjentow, ktorzy kiedykolwiek znajdowali sie pod moja opieka. Przekonac ich, zeby mnie podali do sadu.

– A my wystepujemy jako pani pracodawca. Co znaczy, ze rowniez Bayside zostanie pozwany – stwierdzil Parr. Wygladal fatalnie, niemal tak fatalnie, jak czula sie Abby.

– Musi byc jakis sposob, zeby to powstrzymac – powiedziala Susan. – Jakis sposob na Wiktora Vossa i zalagodzenie sytuacji. – Nikt sie nie odezwal, ale Abby patrzac na Parra, niemal czytala w jego myslach. Najszybszy sposob to zwolnic mnie – pomyslala. Czekala, az spadnie na nia jakis cios, ale tak sie nie stalo. Tylko Susan i Parr wymienili spojrzenia. Susan powiedziala.

– To dopiero poczatek gry. Mamy miesiace na podjecie odpowiednich krokow. Na obmyslenie odpowiedzi. Tymczasem… – Spojrzala na Abby – przydzielimy pani doradce z „Vanguard Mutual”. Proponowalabym, zeby spotkala sie pani z ich prawnikiem jak najszybciej. Moze pani rowniez zastanowic sie nad wynajeciem wlasnego adwokata.

– Czy powinnam?

– Tak.

Abby przelknela sline.

– Nie wiem, czy mnie stac na zatrudnienie adwokata…

– W sytuacji, w jakiej sie pani znalazla, doktor DiMatteo, nie moze pani sobie pozwolic na nie zatrudnienie go.

Dyzur tej nocy okazal sie dla Abby zbawienny. Seria wezwan nie dala jej odpoczac przez caly wieczor. Wzywano ja do wszystkich, poczawszy od pacjentow z odma pluc na oddziale intensywnej terapii, az po goraczke pooperacyjna na chirurgii. Nie miala czasu myslec o pozwie Joego Terrio. Bywaly jednak momenty, gdy telefon milczal. Wtedy Abby czula, ze jest bliska lez. Nie spodziewala sie, ze wlasnie Joe Terrio pozwie ja do sadu. Co takiego moglam zrobic zle? – zastanawiala sie – czy moglabym wtedy dac z siebie wiecej? Okazac mu wiecej wspolczucia? Do cholery, Joe, czego jeszcze ode mnie oczekiwales? Abby wiedziala, ze dala z siebie wszystko. Spelnila swoje zadanie najlepiej jak mogla. W nagrode za czas, jaki poswiecila Karen Terrio, otrzymala taki wlasnie cios. Ogarnela ja zlosc. Zlosc na prawnikow, na Wiktora Vossa, nawet na Joego. Wspolczula mu, ale jednoczesnie czula sie zdradzona. Zdradzona przez czlowieka, ktorego bol i cierpienie sama odczuwala.

O dziesiatej wreszcie mogla wrocic do dyzurki. Zbyt zdenerwowana, zeby czytac swoje pisma i za bardzo zla, zeby z kimkolwiek rozmawiac, nawet z Markiem, lezala na lozku i gapila sie w sufit. Miala wrazenie, ze jej nogi sa sparalizowane. Cale cialo wydawalo sie zdretwiale i bez zycia. Jak ja przetrwam te noc – zastanawiala sie, nie mogac zdobyc sie nawet, zeby wstac z lozka.

Kiedy o dziesiatej trzydziesci zadzwonil telefon, musiala podniesc sie. Usiadla i podniosla sluchawke.

– Doktor DiMatteo. Dzwonie z sali operacyjnej. Doktorzy Archer i Hodell potrzebuja pani tutaj.

– Teraz?

– Jak najszybciej. Mamy nagly przypadek.

– Zaraz tam bede. – Abby odlozyla sluchawke. Z westchnieniem ogarnela palcami wlosy. Gdyby to byl inny dyzur, inna noc, juz bylaby na nogach i przygotowywalaby sie do operacji. Dzisiaj z niechecia myslala o tym, ze za chwile bedzie stala naprzeciwko Marka i Archera przy stole operacyjnym. Do cholery, DiMatteo! Jestes chirurgiem, wiec zachowuj sie jak chirurg! – powiedziala sobie.

To wscieklosc na sama siebie kazala jej w koncu wstac i wyjsc z dyzurki.

Marka i Archera znalazla na gorze w pokoju chirurgow. Stali przy mikrofalowce i rozmawiali przyciszonymi glosami. Ze sposobu, w jaki poderwali glowy, kiedy weszla, poznala, ze byla to prywatna rozmowa. Jednak na jej widok obaj usmiechneli sie.

– Jestes wreszcie – powiedzial Archer – w okopach wszystko w porzadku?

– Jak na razie, tak – odparla Abby – slyszalam, ze cos sie szykuje.

– Transplantacja – poinformowal Mark – zespol juz sie zbiera. Klopot w tym, ze nie mozemy zlapac Mohandasa. Zastapi go stazysta z piatego roku, ale twoja asysta rowniez moze okazac sie potrzebna. Mozesz sie przebrac?

– Do przeszczepu serca? – Nagly przyplyw adrenaliny wystarczyl, aby Abby otrzasnela sie z przygnebienia. Zlozyla uklon w strone Marka. – Bede zaszczycona.

– Jest tylko jeden maly problem – powiedzial Archer – pacjentka jest Nina Voss.

Abby spojrzala na niego z niedowierzaniem.

– Tak szybko znalazlo sie dla niej serce?

– Mielismy szczescie. Serce przywioza z Burlington. Wiktor Voss pewnie dostalby zawalu, gdyby dowiedzial sie, ze bedziesz przy operacji. Ale wszystko stalo sie tak nagle. Na sali moze byc potrzebna dodatkowa para rak. Wzielismy pod uwage wszystkie okolicznosci i wybranie ciebie wydaje sie zupelnie uzasadnione.

– Czy nadal jestes gotowa nam pomoc? – spytal Mark. Abby nawet sie nie zawahala.

– Absolutnie tak – powiedziala.

– W porzadku – stwierdzil Archer. – No to mamy zalatwiona asyste – skinal w kierunku Marka – widzimy sie na sali operacyjnej za dwadziescia minut.

O jedenastej trzydziesci zadzwonil chirurg ze szpitala Wilcox Memorial w Burlington, Vermont. Zakonczono operacje pobrania serca od dawcy. Bylo w doskonalym stanie i znajdowalo sie juz w drodze na lotnisko. Schlodzono je do temperatury czterech stopni i czasowo zatrzymano jego akcje, stosujac plukanke potasowa. W takich warunkach serce moglo przebywac zaledwie cztery do pieciu godzin. Bez przeplywu krwi przez tetnice wiencowa kazda minuta powodowala obumieranie kolejno kilku komorek miesnia sercowego. Im dluzej organ byl niedokrwiony, tym bardziej zmniejszala sie szansa, ze to serce zacznie bic w piersi Niny Voss. Specjalnie zorganizowany przelot mial trwac nie dluzej niz poltorej godziny. O polnocy zebral sie zespol transplantacyjny szpitala Bayside. Wszyscy byli juz przebrani w zielone chirurgiczne kitle. Razem z Billem Archerem, Markiem i anestezjologiem, Frankiem Zwickiem, zebral sie niemaly zespol pomocniczy: pielegniarki, technik odpowiedzialny za perfuzje, kardiolog Aaron Levi oraz Abby.

Nina Voss zostala przewieziona na sale operacyjna numer 3. O pierwszej trzydziesci zatelefonowano z lotniska Logan International – samolot wyladowal bezpiecznie. Dla chirurgow byl to znak, ze powinni zaczynac. Gdy Abby myla rece, widziala przez szybe sale operacyjna, w ktorej czesc zespolu zaczela przygotowywac wszystko do operacji. Pielegniarki juz wykladaly tace z narzedziami chirurgicznymi i otwieraly sterylnie opakowane pokrowce. Perfuzjonista ustawial przyrzad do zakladania bypassu. Stazysta stal obok, czekajac, az bedzie mogl zajac sie przygotowaniem pacjentki do operacji.

Na stole operacyjnym, posrodku zwojow drutow od EKG i rurek od kroplowek lezala Nina Voss. Wydawala sie nie zdawac sobie sprawy z zamieszania, jakie panowalo wokol niej. Doktor Zwick stal nad pacjentka i cicho cos jej mowil, wstrzykujac jednoczesnie dawke pentobarbu do kroplowki. Powieki pani Voss poruszyly sie i zamknely. Zwick nalozyl jej maske na usta i nos. W krotkich odstepach czasu specjalnym urzadzeniem wpompowal kilka porcji tlenu, potem zdjal maske z twarzy pacjentki.

Nastepna czynnosc nalezalo przeprowadzic szybko i sprawnie. Pacjentka byla nieprzytomna, niezdolna do samodzielnego oddychania. Zwick odchylil jej glowe mocno do tylu i wsunal zakrzywiony laryngoskop do krtani. Zlokalizowal struny glosowe i umiescil plastikowa rurke wewnatrztchawiczna na odpowiednim miejscu. Napelniony powietrzem specjalny mankiet mial utrzymywac rurke na miejscu, tak aby nie wysunela sie z tchawicy. Zwick podlaczyl rurke do respiratora i piers pacjentki zaczela podnosic sie i opadac. Intubacja dotchawiczna nie trwala dluzej niz trzydziesci sekund.

Lampy operacyjne zostaly wlaczone i skierowane na stol. Spowita w to niezwykle swiatlo Nina wydawala sie nieziemska. Jedna z pielegniarek sciagnela z niej przescieradlo, odslaniajac klatke piersiowa. Pod blada skora wyraznie odznaczaly sie zebra. Piersi Niny byly male, jakby skurczone. Stazysta zdezynfekowal odsloniety fragment klatki piersiowej pacjentki, malujac jodyna na skorze szerokie pasy.

Drzwi otworzyly sie i na sale weszli Mark, Archer i Abby z rekami podniesionymi w gore. Z lokci kapala im woda. Wzieli sterylne reczniki, ubrania i rekawiczki. Zanim wszyscy zakonczyli ubieranie sie, Nina Voss byla juz przygotowana do operacji. Archer podszedl do stolu operacyjnego.

– Czy przywieziono juz serce? – zapytal.

– Jeszcze czekamy – odparla pielegniarka.

– Przeciez z Logan maja dwadziescia minut jazdy.

– Moze utkneli w jakims korku ulicznym.

– O drugiej nad ranem?

– Jezu – westchnal Mark. – Tylko tego by brakowalo, zeby mieli wypadek.

Archer spojrzal na monitory.

– Tak sie zdarzylo w Mayo. Nerka leciala do nas az z Teksasu. Zaraz przy wyjezdzie z lotniska ambulans zderzyl sie z ciezarowka. Organ zostal zgnieciony, idealnie nadawal sie do przeszczepu.

– Zartujesz – powiedzial Zwick.

– Chyba nie zartowalbym w sprawie nerek? Stazysta spojrzal na scienny zegar.

– Od pobrania mijaja juz trzy godziny.

– Czekac, spokojnie czekac – powiedzial Archer. Zadzwonil telefon. Wszyscy zwrocili glowy w strone aparatu i patrzyli, jak pielegniarka podnosi sluchawke. Po kilku sekundach powiedziala:

– Jest na dole, juz do nas idzie.

– No dobra – powiedzial Archer. – Tniemy.

Z miejsca, w ktorym stala Abby, nie mozna bylo dokladnie obserwowac tego, co sie dzieje. Ramie Marka co jakis czas calkowicie zaslanialo widok. Archer i Mark pracowali szybko i w godnej podziwu harmonii. Zabrzeczal interkom.

– Doktor Mapes jest juz tu z przesylka – powiadomila pielegniarka dyzurujaca przy wejsciu.

– Zakladamy kaniule – powiedzial Mark. – Moze pan doktor zechce przylaczyc sie?

Abby spojrzala w kierunku drzwi sali operacyjnej. Przez szybe widac bylo przebieralnie. Stal tam mezczyzna z pojemnikiem podobnym do tego, w ktorym sama przewozila serce Karen Terrio.

– Doktor wejdzie, jak tylko sie przebierze – poinformowala pielegniarka. Chwile pozniej Doktor Mapes wszedl na sale ubrany w zielony kitel. Byl to niski mezczyzna z krzaczastymi brwiami i nosem, ktorego ksztalt ostro rysowal sie pod maska chirurgiczna, przypominajac dziob jastrzebia.

– Witamy w Bostonie – powiedzial Archer do przybylego. – Jestem Bili Archer, a to Mark Hodell.

– Leonard Mapes. Operowalem razem z doktorem Nichollsem w Wilcox.

– Jak tam lot?

– Nie zawadziloby jakies trunkowe wzmocnienie. Usmiech Archera widac bylo nawet przez maske.

– To jaki prezent nam przywiozles?

– Sliczny. Bedziecie z niego zadowoleni.

– Przyjrze mu sie, jak tylko skoncze zakladac kaniule.

Kaniulacja gornej tetnicy byla pierwszym etapem podlaczenia pacjentki do bypassu. To szerokie pudlo, kontrolowane przez lekarza specjaliste, na jakis czas moglo przejac funkcje serca i pluc. Gromadzilo krew z zyl, zaopatrywalo w tlen i pompowalo z powrotem do tetnicy. Archer jedwabnymi nicmi zszyl dwa konce aorty. Czubkiem skalpela naklul naczynie krwionosne. Trysnela z niego jasnoczerwona krew. Blyskawicznie wprowadzil kaniule w naciecie i zacisnal nici. Krwawienie zmniejszylo sie i za chwile ustalo, kiedy Archer zaszyl jeden koniec kaniuli na miejscu. Drugi koniec zostal podlaczony do tetniczej rurki aparatu bypassowego. Mark razem z Abby zaczynal kaniulacje zylna.

– W porzadku – powiedzial Archer, odchodzac od stolu. – Rozpakujmy nasz prezent.

Pielegniarka otworzyla pojemnik i wyjela serce owiniete w dwie zwykle plastikowe torby. Rozpakowala i umiescila je w miseczce z roztworem solanki. Archer delikatnie podniosl ochlodzone serce.

– Niezla robota – zauwazyl – zrobiliscie kawal dobrej roboty.

– Dziekuje – powiedzial Mapes.

Archer ostroznie przesunal palcem po powierzchni serca.

– Tetnice gladkie. Wszystko czysciutkie.

– Wydaje sie troche male, nieprawdaz? – zauwazyla Abby obserwujaca wszystko z drugiej strony stolu. – Jak duzy byl dawca?

– Czterdziesci cztery kilogramy – powiedzial Mapes. Abby zmarszczyla brwi.

– Dorosly?

– Nastolatek, zdrowy, chlopiec.

Abby zauwazyla blysk niepokoju w oczach Archera. Przypomniala sobie, ze Bili ma dwoch dorastajacych synow. Ostroznie polozyl serce z powrotem do miseczki z solanka.

– Nie pozwolimy, zeby sie zmarnowalo – powiedzial i cala swoja uwage skupil na pacjentce.

Mark i Abby konczyli juz kaniulacje zylna. Dwie rurki z metalowymi zakonczeniami zostaly wprowadzone do prawego przedsionka i zaszyte. Miala sie tam zbierac krew z zyl, ktora nastepnie byla odprowadzana do pompy z tlenem.

Archer i Mark pracowali zgodnie razem. Zlapali dolna i gorna zyle glowna, odcinajac doplyw krwi do serca.

– Zacisk aorty – powiedzial Mark, odcinajac tetnice.

Serce z odcietym doplywem zylnym i tetniczym bylo tylko bezuzytecznym workiem. Krazenie krwi w organizmie Niny Voss bylo calkowicie kontrolowane przez maszyny. Rowniez temperatura ciala pacjentki znajdowala sie pod kontrola. Przez ochladzanie plynow ustrojowych cialo mozna bylo stopniowo doprowadzic do temperatury dwudziestu pieciu stopni, czyli do hipotermii glebokiej. Dzieki temu zwiekszaly sie szanse prawidlowego zachowania wszczepionego miesnia sercowego i obnizalo zuzycie tlenu. Zwick wylaczyl respirator. Rytmiczny odglos miechow ustal. Nie bylo potrzeby pompowania tlenu do pluc pacjentki, te funkcje przejal bypass. Teraz mozna bylo zaczynac przeszczep.

Archer przecial aorte i tetnice plucne. Krew trysnela do wnetrza klatki piersiowej i na podloge. Pielegniarka natychmiast zaczela ja wycierac. Archer nie przerywal pracy, nie zwazal na pot splywajacy z czola. Wykonal naciecie przedsionkow. Wiecej krwi, o ciemniejszej barwie trysnelo na jego fartuch. Siegnal glebiej do wnetrza klatki piersiowej. Chore serce Niny Voss, blade i zwiotczale, zostalo wyjete i odlozone.

Abby spojrzala na monitor i poczula niepokoj na widok prostej linii wykresu EKG. Oczywiscie nie moglo byc mowy o pracy serca, skoro go nie bylo. Pluca byly nieruchome, serce wyjeto, a jednak pacjentka jeszcze zyla.

Mark wzial nowe serce z miseczki i ostroznie umiescil je w piersi Niny.

– Niektorzy nazywaja to wzniosla praca hydraulika – powiedzial, obracajac serce tak, zeby lewy przedsionek znalazl sie na wlasciwym miejscu. – Mogloby to przypominac zaszywanie wypchanego zwierzaka czy cos w tym rodzaju. Wystarczy jednak chwila nieuwagi i zanim sie czlowiek zorientuje, serce zostanie wszyte odwrotnie. – Jeden ze stazystow zasmial sie. – To nic smiesznego. Tak sie kiedys zdarzylo.

– Solanka – powiedzial Archer i pielegniarka wylala troche schlodzonego roztworu solanki na serce, zeby utrzymac jego niska temperature pod lampami operacyjnymi.

– Milion rzeczy moze pojsc nie tak – powiedzial Mark, wbijajac igle gleboko w lewy przedsionek – reakcja na leki, niewlasciwe znieczulenie. I tak zawsze wina spadnie na chirurga.

– Tutaj zbiera sie za duzo krwi – powiedzial Archer. – Abby, odsysacz! Na sali w ciszy slychac bylo teraz tylko prace urzadzen. Lekarze zwiekszyli tempo pracy. Kazdy nowy szew zakladano przy odglosie cichego szczekania zaciskow iglowych. Mimo ciaglego odsysania krew wsiakala w przescieradla i kapala na podloge. Reczniki lezace pod stopami byly cale nia przesiakniete. Za chwile wymieniono je na nowe. Archer odcial nic chirurgiczna.

– Zespolenie prawego przedsionka zakonczone.

– Cewnik perfuzyjny – poprosil Mark. Pielegniarka podala mu i Mark wprowadzil go do lewego przedsionka. Wlal solanke o temperaturze czterech stopni. Przeplyw zimnego plynu ochlodzil komore i zapobiegl ewentualnym kieszeniom powietrza wewnatrz.

– Niezle, niezle – powiedzial Archer, zmieniajac lekko ulozenie serca, zeby przeprowadzic zespolenie z aorta. – Teraz zajmiemy sie tymi rurkami.

Mark spojrzal na zegar.

– Patrzcie, wedlug planu jestesmy do przodu. Co za niesamowity zespol. Rozlegl sie dzwiek interkomu. Uslyszeli glos pielegniarki.

– Pan Voss pyta, jak czuje sie jego zona.

– Wszystko jest w porzadku – zawolal Archer. – Zadnych komplikacji.

– Ile czasu to jeszcze zajmie?

– Moze godzine. Prosze mu powiedziec, zeby czekal. Interkom wylaczyl sie. Archer spojrzal na Marka.

– Ten facet mnie zameczy.

– Voss?

– Lubi rzadzic wszystkimi.

– Tylko bez zartow.

Chirurgiczna igla trzymana przez Archera zaglebila sie w polyskliwej scianie aorty.

– Ale pewnie gdybym ja mial tyle forsy, tez lubilbym rozkazywac.

– Skad on ma tyle pieniedzy? – spytal stazysta. Archer spojrzal na niego zaskoczony. – Nie wiesz nic o Wiktorze Vossie? VMI International? Wszystko, co jest zwiazane z chemia i automatyka.

– Czy V ze skrotu VMI wzielo sie wlasnie od jego nazwiska?

– Dokladnie tak. – Archer zakonczyl ostatni szew i ucial nic. – Aorta zrobiona. Zdjac zacisk.

– Wyjmuje cewnik perfuzyjny – powiedzial Mark i zwrocil sie do Abby. – Przygotuj przewody elektrostymulatora do wprowadzenia. – Archer wzial nowa igle i zaczal zespolenie plucne. Wlasnie konczyl szew, kiedy zauwazyl, ze organ sie wybrzuszyl. – Popatrzcie tylko! – powiedzial. – Lodowato zimne, a juz spontaniczny skurcz. Ta dziecinka az rwie sie do pracy.

– Elektrostymulacja wprowadzona – powiedzial Mark.

– Wlew isuprelu – powiedzial Zwick. – Dwa mikrogramy. – Wszyscy czekali, az isuprel zacznie dzialac, az serce powtornie sie skurczy. Ono jednak pozostawalo nieruchome.

– No dalej – powiedzial Archer. – Nie spraw nam zawodu.

– Defibrylator? – zapytala pielegniarka.

– Nie. Dajmy mu szanse. – Powoli serce scisnelo sie, a potem znowu znieruchomialo.

– Zwiekszam poziom isuprelu do trzech mikrogramow – powiedzial Zwick. Jeszcze jeden skurcz. I znowu nic.

– No zacznij bic – ponaglal Archer. – Daj mu jeszcze troche.

– Cztery mikrogramy – powiedzial Zwick, regulujac wlew dozylny. Serce scisnelo sie i rozkurczylo. Skurczylo ponownie i znowu rozkurczylo.

Zwick spojrzal na monitor. Na ekranie pojawil sie falisty wykres pracy serca.

– Rosnie do piecdziesieciu. Szescdziesieciu czterech. Siedemdziesieciu…

– Miarka na jeden i dziesiec – powiedzial Mark.

– Wlasnie to robie – stwierdzil Zwick, dostosowujac poziom isuprelu. Archer zwrocil sie do pielegniarki.

– Prosze polaczyc sie przez interkom i powiadomic oddzial pooperacyjny, ze juz zamykamy.

– Miarka jeden i dziesiec – poinformowal Zwick.

– OK. – powiedzial Mark. – Zdejmujemy ja z bypassu. Pozbadzmy sie tych kaniulacji.

Zwick stuknal w respirator. Wydawalo sie, ze wszyscy naraz odetchneli z ulga.

– Pozostaje nam miec nadzieje, ze ona i to serce jakos sie dogadaja – powiedzial Mark.

– Czy wiemy, jak dokladne bylo dobranie serca? – spytal Archer. Odwrocil sie, by spojrzec na Mapesa. Nikogo za nim juz nie bylo. Abby byla tak pochlonieta operacja, ze nawet nie zauwazyla, kiedy mezczyzna opuscil sale operacyjna.

– Wyszedl jakies dwadziescia minut temu – powiedziala jedna z pielegniarek.

– Tak po prostu?

– Moze chcial zdazyc na samolot.

– Nawet nie mialem okazji uscisnac mu reki – zauwazyl Archer. Odwrocil sie do pacjentki lezacej na stole. – No dobra. Czas zamykac.