29231.fb2
Niknac pod niebem jak czarow widziadlo,
Runelo w gruzy i na ziemie spadlo:
I dym rzekami po ulicach plynal,
Zmieszany z para ciepla i wilgotna;
Snieg zaczal topniec - i nim wieczor minal,
Oblewal bruki rzeka Stygu blotna.
Sanki uciekly, kocze i landary
Zerwano z plozow; grzmia po bruku kola;
Lecz posrod mroku i dymu, i pary
Oko pojazdow rozroznic nie zdola;
Widac je tylko po latarek blyskach,
Jako plomyki bledne na bagniskach.
Szli owi mlodzi podrozni nad brzegiem
Ogromnej Newy; lubia isc o zmroku,
Bo czynownikow unikna widoku
I w pustym miejscu nie zejda sie z szpiegiem.
Szli obcym z soba gadajac jezykiem;
Czasem piesn jakas obca z cicha nuca,
Czasami stana i oczy obroca,
Czy kto nie slucha? - nie zeszli sie z nikim.
Nucac bladzili nad Newy korytem,
Ktore sie ciagnie jak alpejska sciana,
Az sie wstrzymali, gdzie miedzy granitem
Ku rzece droga spada wyrabana.
Stamtad, na dole, ujrzeli z daleka
Nad brzegiem wody z latarka czlowieka:
Nie szpieg, bo tylko sledzil czegos w wodzie,
Ani przewoznik, ktoz plywa po lodzie?
Nie jest rybakiem, bo nic nie mial w reku
Oprocz latarki i papierow peku.
Podeszli blizej, on nie zwrocil oka,
Wyciagal powroz, ktory w wode zwisal,
Wyciagnal, wezly zliczyl i zapisal;
Zdawal sie mierzyc, jak woda gleboka.
Odblask latarki odbity od lodu
Oblewa jego ksiegi tajemnicze
I pochylone nad swieca oblicze
Zolte jak oblok nad sloncem zachodu:
Oblicze piekne, szlachetne, surowe.
Okiem tak pilnie w swojej ksiedze czytal,
Ze slyszac obcych kroki i rozmowe
Tuz ponad soba, kto sa, nie zapytal,
I tylko z reki lekkiego skinienia
Widac, ze prosi, wymaga milczenia.
Cos tak dziwnego bylo w reki ruchu,
Ze choc podrozni tuz nad nim staneli,
Patrzac i szepcac, i smiejac sie w duchu,
Umilkli wszyscy, przerwac mu nie smieli.
Jeden w twarz spojrzal i poznal, i krzyknal: