29231.fb2
Lecz go wlasciwiej nazywac guslarzem,
Bo dawno od farb i pedzla odwyknal,
Biblija tylko i kabale bada,
I mowia nawet, ze z duchami gada.
Malarz tymczasem wstal, pisma swe zlozyl
I rzekl, jak gdyby rozmawiajac z soba:
"Kto jutra dozyl, wielkich cudow dozyl;
Bedzie to druga, nie ostatnia proba;
Pan wstrzasnie szczeble asurskiego tronu,
Pan wstrzasnie grunty miasta Babilonu;
Lecz trzecia widziec. Panie! nie daj czasu!"
Rzekl i podroznych zostawil u wody,
A sam z latarka z wolna szedl przez schody
I zniknal wkrotce za parkan terasu.
Nikt nie zrozumial, co ta mowa znaczy;
Jedni zdumieni, drudzy rozsmieszeni,
Wszyscy krzykneli: "Nasz guslarz dziwaczy",
I chwile jeszcze stojac posrod cieni,
Widzac noc pozna, chlodna i burzliwa,
Kazdy do domu powracal co zywo.
Jeden nie wrocil, lecz na schody skoczyl
I biegl terasem; nie widzial czlowieka,
Tylko latarke jego z dala zoczyl,
Jak bledna gwiazda swiecila z daleka.
Chociaz w malarza nie zajrzal oblicze,
Choc nie doslyszal, co o nim mowili,
Ale dzwiek glosu, slowa tajemnicze
Tak nim wstrzasnely! - przypomnial po chwili,
Ze glos ten slyszal, i biegl co mial mocy
Nieznana droga srod sloty, srod nocy.
Latarka predko niesiona mignela,
Coraz mniej szata, zakryta mgly mrokiem
Zdala sie gasnac; wtem nagle stanela
W posrodku pustek na placu szerokiem.
Podrozny kroki podwoil, dobiega;
Na placu lezal wielki stos kamieni,
Na jednym glazie malarza spostrzega:
Stal nieruchomy posrod nocnych cieni.
Glowa odkryta, odslonione barki,
A prawa reka wzniesiona do gory,
I widac bylo z kierunku latarki,
Ze patrzyl w dworca cesarskiego mury.
I w murach jedno okno w samym rogu
Blyszczalo swiatlem; to swiatlo on badal,
Szeptal ku niebu, jak modlac sie Bogu,
Potem glos podniosl i sam z soba gadal.
"Ty nie spisz, carze! noc juz wkolo glucha,
Spia juz dworzanie - a ty nie spisz, carze;
Jeszcze Bog laskaw poslal na cie ducha,