37085.fb2
Pani Małgorzato,
rodzice dorastających córek w Niemczech (myślę, że od kilku lat dotyczy to w równym stopniu także Polski) pewnego dnia zauważają, że na biurku lub w tornistrze ich latorośli pojawia się kolorowe czasopismo, które nie wywołuje w nich szczególnego zachwytu. Tak było także ze mną (dwukrotnie) w przypadku moich własnych córek, gdy miały około 13 lub 14 lat. To czasopismo nosi tytuł „Bravo” i słynie między innymi z tego, że o wypryskach na twarzy, modzie i seksie nastolatek pisze w taki sam sposób. Nie miałem nic przeciwko profesjonalnym poradom kosmetyczek, moda denerwowała mnie tylko wtedy, gdy przekonywano moje córki, że najlepiej wygląda się w spódnicach Gucciego, Calvina Kleina lub D amp;G, (sorry, ale to ja płacę rachunki), natomiast porady seksuologów w odpowiedzi na listy (głównie) czytelniczek (chłopcy w tym wieku albo czytają Playboya, albo nie lubią pisać listów) wprowadzały mnie w stan osłupienia. Do dzisiaj (a to już ponad cztery lata) pamiętam list do „Bravo” od pewnej zaniepokojonej 14-letniej (sic!) Laury z Bochum, która pytała o to, czy zakończone orgazmem wielokrotne masturbacje za pomocą strumienia wody w prysznicu nie wpłyną negatywnie na „jakość jej orgazmów” wynikających ze związku z Andreasem (16 lat, także z Bochum). Poczułem się bardzo nieswojo. I to wcale nie z powodu tego, że w wieku swoich 14 lat nie znałem nikogo na naszym osiedlu w Toruniu, kto miał łazienkę z prysznicem. Poczułem się nieswojo z powodu odpowiedzi specjalistki od seksuologii z „Bravo”. Uspokajała Laurę, że „orgazm to orgazm”, ale także ostrzegała, że powinna być ostrożna, ponieważ „woda wysusza skórę” i w związku z tym powinna zadbać o „dokładne nawilżanie krocza dobrym kremem”. Ani słowa o miłości, ani słowa o tym, że warto poczekać ze współżyciem, że seks to przede wszystkim bliskość i intymność, że to nie tylko przyjemność, ale i odpowiedzialność, że… Nie! Nic takiego w odpowiedzi redaktorki z „Bravo” nie było. „Orgazm to orgazm”. Wszystko jedno, czy z prysznica, czy z miłości. Chodzi głównie o to, aby był. Co za kosmiczna bzdura rozpowszechniana w setkach tysięcy egzemplarzy kolorowej gazetki, o której wiadomo, że jest kupowana przez ludzi, którzy z racji niezawinionej przez nich niedojrzałości nie mają często jeszcze wzorców i autorytetów. W wieku 13, 14 lat jest się w ostrej fazie buntu wobec rodziców i wzorców szuka się wtedy najczęściej poza domem. Szczególnie wzorców dotyczących seksualności i wszystkiego, co się z tym wiąże. Dla większości dzieci życie seksualne rodziców nie istnieje, a gdy się o nim dowiadują -najczęściej przez przypadek – to są bardzo zaskoczone. Mam czasami wrażenie, że moim córkom wydaje się, że ich rodzice spali ze sobą tylko dwa razy. „Po pierwszym razie urodziłam się ja, a po drugim, tym ostatnim, moja siostra”.
Nie mogłem sobie przypomnieć, czy w wieku 14 lat znałem takie słowo jak „orgazm”. Pewnie nie znałem. I niczego, zupełnie niczego, mi nie brakowało w życiu z tego powodu. I może dlatego nie byłem zadowolony, że moje córki wydają swoje kieszonkowe na kupowanie „Bravo”. Orgazm to dla mnie zbyt poważne i zbyt piękne zjawisko, aby łączyć je z „dobrym kremem nawilżającym krocze”. Nie chciałem i do dzisiaj nie chcę, aby moje córki miały problemy Laury z Bochum i aby postrzegały seks, używając zniekształcającej, nowoczesnej optyki redaktorów gazety, w której chodzi tylko o nakład i sprzedaż. Nawet jeśli masowo sprzeda się fałsz.
Orgazm…
Czym tak naprawdę jest ta kilkusekundowa euforia? Orgazmy trzeba miewać, a najlepiej mieć je za każdym razem. Orgazm został ostatnio nobilitowany i znajduje się wysoko na liście rzeczy, które decydują o „jakości życia”. Orgazm trzeba koniecznie mieć – kobiece, wielobarwne czasopisma nie są tutaj bez winy, przyzna Pani, prawda? – bo to należy do wizerunku nowoczesnej, wyzwolonej i spełnionej kobiety sukcesu. Mężczyzna nie zapewniający orgazmu na dłuższą metę nie jest „tym mężczyzną”. Nawet gdy jest uczciwy, wykształcony, wrażliwy, odpowiedzialny i czuły. Można go wysłać do seksuologa, potem pójść tam na kilka lekcji razem z nim, ale gdy i to nie pomaga powinno się zastanowić nad przyszłością takiego związku. Dzisiejszy mężczyzna sukcesu to wie i dlatego coraz częściej najpierw rozbiera kobietę sukcesu, a potem wchodzą pod prysznic lub do łóżka we troje. Ona, on i jego strach. Jeśli po pierwszej wspólnej nocy kobieta spojrzy mężczyźnie w oczy i powie: „Dobrze wiedzieć, że nasz związek nie będzie oparty na zwierzęcym seksie”, to nie jest to dla mężczyzny żaden komplement To jest raczej wyrok…
Trzeba być asertywną, trzeba się rozwijać, mieć swoje pieniądze, awansować, bogacić się, podróżować i w międzyczasie przeżywać regularnie rozkosz. Koniecznie! Orgazm stał się ostatnio dla kobiet kultowy. Dla jednych bardziej kultowy jest ten rzadszy (11,8% kobiet) waginalny, bo ten bardziej powszechny, łechtaczkowy (34,6% kobiet) jest tylko „imitacją”. Dla innych (31,1% kobiet) z kolei obydwa typy są równorzędne jeśli chodzi o skalę przeżywanych doznań (statystyka za wynikami ankiety przeprowadzonej przez niemiecki tygodnik „Focus”). Za argumentami wyższości orgazmu waginalnego stoi sam ojciec psychoanalizy Zygmunt Freud, który w 1905 roku określił go jako „dojrzały” w przeciwieństwie do „niedojrzałego” łechtaczkowego. Ostatnio seksuolodzy, w tym polski seksuologiczny król Lew (Starowicz), twierdzą gremialnie, że podział na łechtaczkowy i waginalny to – cytuję – „kompletna bzdura”. Orgazm jest jeden (to nie moja teza!). Tak jak jeden jest głód, który także odczuwa się na różne sposoby: raz bardziej dotkliwie, raz mniej. Raz orgazm przychodzi przez stymulowanie dużego palca u lewej nogi, raz przez ssanie małego palca u prawej ręki, a nieraz nie potrzeba ani nic ssać, ani nic stymulować, ponieważ przychodzi we śnie lub w marzeniu dziennym w realu w kolejce do kasy. Wystarczy marzyć i ściskać przy tym uda…
Czy rację mają te, przeważnie starsze, kobiety, które na pytanie zaniepokojonych koleżanek odpowiadają: Jeśli nie wiesz, co to jest, to znaczy, że nigdy go nie miałaś”? Naukowcy twierdzą, że ta powszechnie już znana, a nawet oklepana odpowiedź jest niekoniecznie prawdziwa. Mają powód, aby tak twierdzić. Mitologia lub dla niektórych mistyfikacja orgazmu zaczyna przegrywać z faktami. Orgazm stał się ostatnio tematem rozlicznych badań, publikacji naukowych lub referatów wygłaszanych w trakcie ważnych światowych konferencji i kongresów. Z orgazmu można się ostatnio w Polsce doktoryzować lub nawet habilitować.
Orgazm zaczyna się w mózgu. I tam także się kończy Wiedzą to dzisiaj sparaliżowane kobiety i mężczyźni na wózkach inwalidzkich, podobnie jak wiedzieli to przed dwoma tysiącami lat „strażnicy łoża” (grec. eunuch). Jest o tym także przekonany dr Gert Holstege, neurobiolog i profesor anatomii z uniwersytetu w Groningen w Holandii, który do badań nad orgazmem wykorzystuje warty 3 miliony euro i ważący ponad tonę tomograf pozytronowo-elektronowy (PET). Scenariusz eksperymentu przeprowadzanego przez Holstege'a przypomina scenariusz filmu pornograficznego z elementami science fiction. Mężczyzna leży na kozetce, podczas gdy jego głowa znajduje się w rurze tomografu. Atrakcyjna młoda kobieta ubrana jedynie w koronkową bieliznę delikatnie masuje penisa mężczyzny. W międzyczasie siedzący za szybą Holstege (wraz z zespołem) rejestruje na ekranie kolorowego monitora komputerowego połączonego z tomografem aktywność poszczególnych obszarów mózgu mężczyzny. Po czterech minutach (to ponadprzeciętnie długo; mężczyzna nie był młody, a partnerka była od dziesięciu lat jego żoną) eksperyment jest powtarzany w innej konstelacji ról. Kobieta pozbywa się dolnej części bielizny, kładzie się na kozetce i umieszcza swoją głowę w tomografie. Mężczyzna palcami stymuluje jej wzgórek łonowy. Holstege zajmuje się w tym czasie rejestrowaniem aktywności poszczególnych obszarów mózgu kobiety.
Co wynika z takich badań? Pozornie nic, czego nie wiedziały już nasze prababki, babki i matki. Mężczyzna chce „jak najszybciej”, a kobieta chce czułości i „jak najdłużej”. Ale pozostaje pytanie: „dlaczego?”. 1 tutaj się w końcu wreszcie przydał ten tomograf za 3 miliony euro. U mężczyzn świecą jak dwustuwatowe żarówki w ciemnym korytarzu te obszary mózgu, które należą do najstarszych (w sensie ewolucyjnym) i znajdują się w układzie limbicznym. Posiadają taki obszar i krokodyle, i koguty. Tam są zlokalizowane emocje, instynkty i nie ma tam rozsądku. U kobiet z kolei układ limbiczny pozostaje mało aktywny (małe świecenie), podczas gdy bardzo rozjaśniony (uaktywniony) jest obszar tzw. mózgu dużego odpowiedzialnego między innymi za rozsądek i racjonalne myślenie. Smutne to trochę i przygnębiające dla mężczyzn (i dla kogutów), przyzna Pani, prawda? On z dzikim, najgłębszym uczuciem, a ona jak na egzaminie poprawkowym z filozofii. Próby wyjaśnienia takiego zachowania mózgu kobiet podjęła się między innymi znana antropolog z USA wspominana już kiedyś przeze mnie w naszej korespondencji dr Helen Fisher (ostatnio jej dwie znakomite książki, „Dlaczego kochamy” oraz „Anatomia miłości”, ukazały się w Polsce nakładem poznańskiego wydawnictwa Rebis). Fisher twierdzi, że w czasach epoki kamienia łupanego ważne było, aby jeden z uczestników aktu miłosnego (wtedy nie nazywano tego tak poetycko) był czujny. Zawsze mogło się zdarzyć, że do jaskini zbliżał się w tym czasie głodny lew (ale tym razem nie Starowicz, chociaż czytam go od tak dawna, że czasami odnoszę wrażenie, że był zawsze, już nawet w epoce górnego paleolitu) lub mogło się z niej oddalić dziecka Tym czujnym uczestnikiem – według Fisher – była zawsze kobieta. Mężczyzna niezakłócenie oddawał się mocy swoich instynktów, podczas gdy kobieta rozglądała się w tym czasie z niepokojem po jaskini. I teraz na początku trzeciego tysiąclecia ten jej niepokój rejestrują tomografy w Holandii.
Fisher posunęła się jeszcze dalej, podejmując próbę odpowiedzi na podstawowe pytanie: po co w ogóle kobietom orgazmy? Wiem, że to bardzo aroganckie pytanie, które może – nie tylko Panią -zdenerwować. Ale to nie Fisher pierwsza je (sobie i innym) zadała. Już 26 lat temu znany amerykański psycholog ewolucyjny Donald Symons wypowiadał się publicznie (w artykułach naukowych i w trakcie poważnych kongresów), że „z perspektywy ewolucji kobiecy punkt szczytowy jest niepotrzebny i można go uznać za zbędny luksus”. Z punktu widzenia prokreacji orgazm jest kobiecie do niczego niepotrzebny (mężczyźni do ejakulacji potrzebują orgazmu). Do poczęcia potomstwa wystarczy jedynie, aby kobieta zgodziła się na udział w kopulacji. Fisher nie zgadza się z Symonsem, uważa, że ewolucji to nie wystarczyło. Bezpieczniej dla zachowania gatunku ludzkiego było nagrodzić kobietę rozkoszą. Gdy kopulacja będzie kojarzyć się kobiecie z przyjemnością, to tym chętniej do niej przystąpi, podwyższając w ten sposób prawdopodobieństwo udanych poczęć. Fizjolodzy potwierdzają tezę Fisher skurcze macicy i otworu macicznego towarzyszące orgazmowi kobiety zwiększają szansę połączenia się jaja z plemnikiem. Zanim fizjolodzy pojawili się na świecie, Grecy wiedzieli już to od niepamiętnych czasów. W antycznej Grecji uważano, że do poczęcia może dojść wyłącznie po zbliżeniu zawierającym w sobie orgazm. Orgazm kobiety, oczywiście.
Fisher popiera także znany absolwent Oksfordu, brytyjski biolog Desmond Morris, autor bardzo popularnej, także w Polsce, książki ot „Naga małpa”. Uważa on, że kobiecy orgazm sprzyja zapłodnieniu, ponieważ zatrzymuje spermę w drogach rodnych kobiety. Pisze on o tym tak: „każda reakcja, która skłania samicę do zachowania pozycji leżącej, kiedy samiec ejakuluje i kończy kopulację, jest czymś nader korzystnym, zaś gwałtowny orgazm samicy, który zaspokaja ją seksualnie i pozostawia wyczerpaną, przynosi właśnie taki rezultat”. Twierdzenia Morrisa mają nawet swoją – dość frywolną – nazwę: „teoria ssania”. Morris wysunął jedynie hipotezę, że kobiecy orgazm przyczynia się do reprodukcyjnego sukcesu. Inni chcieli to sprawdzić empirycznie. W 1993 roku Robin Baker (kobieta) i Mark Bellis (mężczyzna) ogłosili na łamach prestiżowego czasopisma naukowego „Animal Behaviour”, że teoria ssania przekłada się na praktykę. W swoim eksperymencie zmierzyli oni objętość spermy wypływającej z wagin 32 kobiet po akcie seksualnym (objętość materiału badawczego mierzyli osobiście). W ten sposób ustalili, że kobiecy orgazm, osiągnięty w przedziale od jednej minuty przed ejakulacją mężczyzny do 45 minut po niej, zwiększa ilość nasienia, które pozostaje w drogach rodnych kobiety.
Specjaliści od anatomii także stoją po stronie Fisher. Przynajmniej jeśli chodzi o cielesne wyposażenie kobiety do percepcji rozkoszy. W 1998 roku australijska ginekolog Helen O'Connell odkryła, ku ogromnemu zaskoczeniu nie tylko mężczyzn (według badań Durexu około 23,5% mężczyzn w Polsce nie słyszało nigdy o tym, że kobieta posiada łechtaczkę, a ponad 37% nie potrafiłoby jej zlokalizować!), że łechtaczka jest wielokrotnie większa, niż dotychczas uważano, i nie jest z pewnością zminiaturyzowanym w swoich rozmiarach (i w swojej roli także) odpowiednikiem męskiego penisa. O'Connell ustaliła, że u większości kobiet łechtaczka ma około 9 centymetrów długości i swoimi skrzydłami otacza z obu stron wejście do pochwy. Łechtaczka to nie żaden „zubożały homolog męskiego penisa”. Nie dość, że jest ponad dziewięć razy większa niż dotychczas sądzono to ponadto wyposażona jest w około 8 tysięcy zakończeń nerwowych 8 tysięcy! Jest to liczba porównywalna z liczbę zakończeń nerwowych na przeciętnych rozmiarów penisie dorosłego mężczyzny. Na dodatek jedynym uznawanym przez współczesnych ewolucjonistów powodem, dla którego jest tak duża i tak unerwiona, jest właśnie umożliwienie kobiecie przeżywania orgazmu. Łechtaczka ewolucyjnie i anatomicznie służy tylko jednemu: dostarczaniu kobiecie przyjemności. Zwracam w tym momencie bardzo uprzejmie, ale zdecydowanie Pani uwagę na rok tego okrycia: 1998! Nie sędzi Pani, że nauka (zdominowana przez mężczyzn) jest – po odkryciu O'Connell – winna przeprosiny kobietom? I to na kolanach? W czasach sond kosmicznych wysyłanych na obrzeża wszechświata, bomb neutronowych, Internetu i zdekodowanego genomu nagle odkryto, że kobieta nosi w sobie coś, co jest ponad 9 razy większe i tysiąc razy wrażliwsze, niż dotychczas zakładano! To tak jakby odkryć małą Kubę i uznać oraz ogłosić światu, że odkryto Amerykę. Dawno już policzono igły wszystkich gatunków jeży, zmierzono średnią długość penisa wszystkich rodzajów wielorybów, określono dokładnie liczbę plam na skrzydłach motyli występujących w dorzeczu Amazonki, ale – przez przeoczenie zapewne (sic!) – nie zajmowano się z należną uwagę anatomią krocza kobiety. To moim zdaniem bardzo istotne przeoczenie, które może mieć – teraz piszę z jak największą powagą – praktyczne konsekwencje. Sam sprawdziłem: w żadnym podręczniku anatomii dla studentów polskich uczelni medycznych nie wspomina się o anatomicznym odkryciu dr O'Connell. W związku z tym należy założyć, że przy operacjach wykonywanych na podbrzuszu kobiety nie zwraca się zupełnie uwagi na fakt że skalpelem, nieraz bez medycznego uzasadnienia, można uszkodzić coś naprawdę ważnego. Mężczyźni nie dość, że często nie potrafię dostarczyć kobiecie przyjemności, to na dodatek mogę ją od tej przyjemności, dosłownie (!), odcięć.
Wielu biologów ewolucyjnych nie zgadza się z Fisher twierdząc, że orgazm u kobiety to nic innego niż tylko przypadkowy efekt uboczny męskiego orgazmu, i jako taki nie przynosi żadnych konkretnych ewolucyjnych zysków. Podobnie jak zupełnie niepotrzebne są mężczyźnie brodawki na piersiach. Są, ale gdyby ich nie było, to ewolucji także nic do szczęścia by nie brakowało. Naukowcy ci wyrażają opinię, że gdyby orgazm kobiety przynosił prokreacji (ewolucyjnie rzecz biorąc) jakieś korzyści, to kobieta miałaby go – tak jak mężczyzna -zawsze. Odpowiedź Fisher na ten argument (odtwarzam za wywiadem, którego udzieliła ostatnio niemieckiej prasie) jest nie tylko rzeczowa, ale i moim zdaniem bardzo piękna. Orgazm jest dla kobiety najbardziej zmysłowym przeżyciem i w związku z tym – to jest logiczne – przedkłada ona, ponad innych mężczyzn, tego mężczyznę, z którym orgazm osiąga. Orgazm staje się dla kobiety przyrządem pomiarowym, którym mierzy oddanie swojego partnera. Ten, który z cierpliwością stara się kobiecie orgazm zapewniać, zwiększa swoje szanse na to, że kobieta przy nim pozostanie. Poza tym oznacza to dla niej, że taki partner będzie nie tylko dobrym kochankiem, ale także dobrym, troskliwym ojcem ich dzieci. W odróżnieniu od niecierpliwego egocentryka, który interesuje się jedynie swoim orgazmem. W ten sposób kolejny raz orgazm kobiety sprzyja i zachęca ją do prokreacji, która dla ewolucji i przetrwania gatunku jest najważniejsza.
Zgodzi się Pani jednak ze mną, że mało kto myśli w łóżku o ewolucji, prawda? Wszyscy myślą tylko o tym jednym. I mają rację…
Pozdrawiam serdecznie,
JIW
PS Pytanie #6: Czy uważa Pani, że Fisher jest feministką?