37252.fb2
Gejżanowski nie miał żadnego planu rozmowy. Był tym wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatniej godziny, zbyt wstrząśnięty, aby zdobyć się na celowość działania. Kiedy pod pierwszym wrażeniem śmierci Buraka, o której dowiedział się przy podwieczorku przerzucając świeżą gazetę, wybiegł z domu w poszukiwaniu Nawrockiego, nie zdawał sobie nawet wyraźnie sprawy, dlaczego z posterunkowym musi się zobaczyć. Poszedł za instynktownym i nie kontrolowanym odruchem. Gdyby nie zastał Nawrockiego u Litowki, być może wróciłby z powrotem do siebie i poczekał przynajmniej jeden dzień, dopóki cała sprawa nie ułoży się jakoś i nie wygładzi. Ale spotkanie, którego w równym stopniu pragnął, jak chciał uniknąć, przekreśliło możliwość wycofania się. Było już za późno. Chociaż nie zamienił z Nawrockim ani jednego obowiązującego zdania, odczuł tych kilka minut spędzonych w gospodzie w taki sposób, jakby pomiędzy nim a posterunkowym zadzierzgnął się węzeł mocniejszy od jakichkolwiek słów. Musiał biernie i cierpliwie zdać się na dalszy rozwój wypadków. Ale to oczekiwanie było również okrutne. Świadomość poniżającej zależności od człowieka, którym pogardzał, ponieważ się go bał, paraliżowała w nim instynkt obrony. Gdyby miał przynajmniej niezbite dowody, iż Nawrocki orientuje się w owej niesławnej, a tak zdawało się doskonale zatuszowanej sprawie sprzed dwóch lat. Ponieważ ich nie miał, każdy ruch posterunkowego, każdy jego uśmiech i powiedzenie nasuwały podejrzenia tym więcej drażniące, im bardziej mogły uchodzić za niepewne i niejasne.
Seweryn posiadał dużą pewność siebie. Umiał nienagannymi manierami pokrywać swoje neurasteniczne i histeryczne odruchy. Na pierwszy rzut oka mógł się nawet wydać człowiekiem o doskonale zrównoważonych nerwach. Udawało mu się to jednak tylko wówczas, gdy wiedział, iż panuje nad ludźmi, z którymi się w danym momencie stykał. Musiał czuć się bezpieczny. Musiał mieć pewność, iż nikt z otoczenia nie domyśla się o nim rzeczy, które pragnął pozostawić w ukryciu. Był ambitny i drażliwy. Gdziekolwiek się znajdował, chciał być pierwszym. Nie będąc umysłem głębokim ani przenikliwym, posiadał nieporównaną umiejętność szybkiego, prawie natychmiastowego wczuwania się w sytuację. Posługiwał się tą zdolnością jak pies węchem. W lot chwytał każdy nastrój, każdą atmosferę. Nie znał się na ludziach bo go nie interesowali, znał za to ogromną skalę chwytów pozwalających mu pokazywać siebie w najkorzystniejszym świetle. Jak wytrawny gracz zdobywał w zależności od sytuacji te czy inne atuty. Rzucał je z nieomylną trafnością, czynił to jednak tak dyskretnie, iż nikt się nie domyślał, jak wiele w tym młodym człowieku jest próżności, a jak mało prostoty. Seweryn tylko wtedy czuł się dobrze, gdy znajdował wśród otaczających go znajomych – choćby byli nawet przypadkowymi, uznanie i sympatię. Odczuwał potrzebę przyjaźni, jak każdy człowiek, który przyjaźni ofiarować nie jest w stanie. Będąc egoistą, lubił atmosferę serdeczności. Sam jej nawet dużo posiadał, dostatecznie jednak powierzchownej, aby go nic nie kosztowała i w niczym nie zobowiązywała. Za to najbłahsza krytyka, choćby została wypowiedziana lekko i w formie żartobliwej, wytrącała go z równowagi. Zadrażniony, natychmiast wietrzył dokoła siebie wrogą atmosferę. Przerzucał ją z osoby na osobę, wszystkich jej podporządkowywał i z uporem, aż do ostatecznego rozjątrzenia wyogromniał. Rozstrajał się wówczas jak nagle zepsuty instrument. O ile przedtem każdy jego ruch brzmiał czysto i we właściwej tonacji, teraz wszystko, co czynił, było omyłką i dysonansem. Bez najmniejszego udziału woli, nawet wbrew jej słabym wysiłkom, ukazywał całą podszewkę swojej natury, jej braki i niewykończenia, ułomności i fałsze.
Nawrocki mało stykał się z młodym Gejżanowskim. Za to wiedział o nim dość wiele, aby móc się teraz bawić. Oto jeszcze jeden tchórz, któremu strach przed odpowiedzialnością odbiera przytomność. Jeszcze jeden ludzki łachman. Cóż nowego? Innych ludzi prawie nie widywał. Świat dzielił się dla niego na ściganych i tropiących. Tych drugich, jak uważał, raczej przypadek postawił na ich uprzywilejowanym miejscu. Równie dobrze mogliby się stać ściganymi. Więc właściwie jeden i ten sam świat. Oba o siebie zahaczają i wzajemnie się przenikają. Wszędzie jednakowe okrucieństwo. Nawrocki wiedział, jak bardzo żyjemy naszymi wrogami. Wiedział, że ten, który ucieka, i drugi, który go goni, to jakby dwaj bracia, niby dalecy, a przecież silniej, niżby się zdawało, sobie bliscy, związani z sobą ową zaciekłą i niewystygłą nienawiścią i pogardą, które ludzi bardziej wiążą niż miłość.
Zatrzasnąwszy drzwi gospody Nawrocki zatrzymał się.
– Wraca pan do domu?
Seweryn zawahał się.
– Wie pan, chyba nie…
Wiatr dął mu prosto w twarz, cofnął się więc i znalazł się tuż przy posterunkowym.
– A pan w którą stronę? – spytał nie patrząc mu w oczy.
– Do swojej stajni. Mam jeszcze dyżur.
– Przejdę z panem, dobrze? Nie przeszkodzi to panu?
Nawrocki wzruszył ramionami.
– Mnie? W czym? Nie lubię samotności. A jeśli ja panu nie przeszkadzam…
Powiedział to w swój zwykły, naturalny i trochę łobuzerski sposób, ale Sewerynowi natychmiast wydawało się, że celem tych słów było wyrazić coś więcej niż zwykłą formułkę grzeczności. „Wszystko wie – pomyślał. – Burak musiał się najwidoczniej wygadać? Ale więcej, czy więcej ludzi już wie? Czy Nawrocki nie zwierzył się przed kimś po pijanemu? Może przed Litowką?” Już to samo, że zastał ich razem i w tak dobrej komitywie przy wódce, wydało mu się podejrzanym. Chciał przypomnieć sobie ich twarze i o czym mówili, gdy wszedł do szynku, ale cała ta scena uleciała mu z głowy. Na pewno jednak musieli mówić o śmierci Buraka. Może właśnie przy tej okazji?…
Szli obok siebie środkiem drogi. Kałuże nie zdążyły przeschnąć po wczorajszej nocnej ulewie, chlupotały pod krokami. Było pusto i już zupełnie ciemno. Zachmurzone, niskie niebo szybko starło smugi zachodu; choć słońce tak niedawno zaszło, zaledwie nikłe pasemko rozciągnięte daleko ponad łąkami zelwiańskimi odcinało się od ogólnej czerni szarożółtym cieniem. Suche gałęzie kasztanów trzeszczały pod niekształtnym rzędem chałup. W głębi mroku terkotał młyn. Szedł stamtąd cierpki zapach wody i mokradeł. Kłębami zeschłych liści ciskał wiatr.
Seweryn na próżno czekał, aby Nawrocki pierwszy zagaił rozmowę. Posterunkowy uparcie milczał. „Nie śpieszy się” – pomyślał nienawistnie. Jemu za to śpieszyło się. Nie mógł znieść tego milczenia i miarowego odgłosu kroków. Wszystko w nim wrzało. Czuł, że jeśli nie zacznie mówić, wybuchnie za chwilę histerycznym śmiechem albo płaczem. I spytał o to, o co pytać wcale nie chciał.
– Wie pan już o śmierci tego biednego Buraka?
Nawrocki spojrzał na Seweryna przez ramię.
– A tak, oczywiście. Stara historia.
– Stara?
– No, w każdym razie sprzed dwóch dni.
– To nazywa pan starą historią?
– Ba! U nas czas szybciej biegnie. Mamy coraz to świeże sprawy.
– Chyba że tak – bąknął Seweryn.
Po chwili podjął na nowo:
– A ja dopiero dzisiaj dowiedziałem się. Z gazety. Zupełnie zresztą przypadkowo, bo na ogół nie czytuję kroniki wypadków.
– Zdarzają się ciekawe historie.
– Możliwe. Zresztą nawet na pewno. Na dzisiejszej mam najlepszy dowód.
– To dla pana było ciekawe?
– Ciekawe? Wstrząsające! Zrobiła na mnie ta cała okropna historia takie wrażenie…
– Rzeczywiście? – przerwał mu Nawrocki. – Chyba dlatego, że pan znał Buraka. Bo sama sprawa nie jest znów taka osobliwa. Przynajmniej jej zakończenie. Jedna z wielu.
Seweryn poczuł, że zagalopował się nieco za daleko.
– Być może – przyznał ze sztuczną obojętnością. – Gdybym nie znał tego chłopca, nie zwróciłbym najprawdopodobniej na notatkę w gazecie żadnej uwagi. Przypuszczam, że jak wielu innych, wcale bym jej nie przeczytał…
– A widzi pan!
– Chociaż tak prawdę powiedziawszy trudno mówić, że go znałem. Cóż to w ogóle znaczy znać człowieka? Kiedy przypomnę sobie takiego na przykład Buraka, jak przynosił mi rano śniadanie, cóż? zwyczajny, dość sympatyczny chłopak, niezły lokajczyk… I teraz raptem dowiaduję się, że ten sam Burak został zabity w napadzie bandyckim. Nic mi tych dwóch ludzi nie łączy z sobą. Jeden i drugi to zupełnie inni ludzie.
– O, to tylko na pozór tak wygląda.
– No, oczywiście! – zgodził się pośpiesznie Seweryn. – Musi być jakaś łączność między jednym a drugim. To jasne. Jeśli wspomniałem o różnicy w moim odczuwaniu, to tylko dlatego, żeby podkreślić, że właściwie wtedy wcale Buraka nie znałem. Nawet przez chwilę nie mógłbym wówczas przypuścić, że może coś podobnego uczynić.
Wiatr stawał się coraz chłodniejszy. Ciął teraz ostrymi uderzeniami. Bełkot młyna przybliżał się. Wyraźnie pachniało dokoła wilgotnymi łąkami.
Seweryn zwolnił krok. Najdalej za pięć minut dojdą do posterunku. Jeszcze tylko przejść przez most na Zelwiance, minąć młyn i już, koniec rozmowy, w której dotychczas nic właściwie nie zostało jeszcze powiedziane.
– Rodzina Buraka wie już o tym? – spytał.
– Nie, jeszcze nie wiedzą.
– Przykre to dla nich będzie. Szkoda chłopca.
Nawrocki zatrzymał się.
– Żałuje go pan? Dlaczego?
Seweryn poczuł, że gwałtownie się zaczerwienił. Na szczęście posterunkowy nie mógł tego dojrzeć.
– Jak to dlaczego? – odparł niepewnie. – Nie rozumiem tego pytania. Przecież to nie wymaga wyjaśnień…
– A tak, rzeczywiście! – zaśmiał się Nawrocki. – Ma pan rację. To nie wymaga wyjaśnień.
Przeszli kawałek w milczeniu. Seweryn jednego już tylko pragnął: żeby Nawrocki otwarcie się wypowiedział. Obecna sytuacja, pełna niedomówień i zamaskowanych aluzji, stawała się nie do zniesienia. Do czego dążył ten człowiek? Czyżby w udawaniu, że o niczym nie wie, miał ukryty interes? Uparta myśl, że Nawrocki od dwóch lat chodzi z jego niedorzeczną tajemnicą coraz więcej ciążyła Sewerynowi. Dotychczas nigdy się nad tą możliwością nie zastanawiał. Od chwili kiedy Burak, wyrzucony ze dworu, opuścił Sedelniki, cała ta historia przestała dla niego istnieć. Wkrótce zresztą wyjechał za granicę. Podczas następnych wakacji nic się już o Buraku nie mówiło. Stary Gejżanowski z taktem odziedziczonym po przodkach zaliczał tę sprawę w poczet tajemnic rodzinnych, administrator, pan Ramian, jedyny obcy świadek owej niesławnej awantury, zbyt sobie cenił posadę i wieloletnią zażyłość z kucharką Julcią, aby kosztem niewstrzemięźliwego języka utracić te dobra. Seweryn o niewtajemniczonych dowiedział się, że Burak wszedł na złą drogę. Dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy pozwolił mu nie przejąć się tymi nowinami. Łatwo je sobie przyswoił i równie łatwo puścił w niepamięć. Pewność, że nikt ze służby ani ze wsi nie domyśla się prawdziwych powodów nagłego przepędzenia Buraka z pałacu, była w ówczesnym jego odczuwaniu najlepszą rękojmią końca całej, jak uważał, przypadkowej historii. Osobie Nawrockiego nie poświęcił przez ten czas ani jednej chwili zainteresowania. Przecież, gdy dowiedział się o śmierci Buraka, posterunkowy był pierwszym, o którym pomyślał. O którym musiał pomyśleć.
Przechodząc przez most i spojrzawszy na wodę rozlaną w dole płaskim, od mroku ciemniejszym łożyskiem Seweryn uświadomił sobie, że wszystko, co czyni od paru godzin, pozornie sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, pozostaje jednak w najściślejszej łączności z owym wieczorem, kiedy udało mu się wreszcie przełamać niezdecydowanie Buraka i nakłonić go do towarzyszenia mu w zamierzonym planie. Miał wrażenie, jakby tamte chwile wyłoniły się z martwego cienia, ożyły i z drapieżnością i okrucieństwem, którymi nasycił je długi bezwład, parły na chwilę obecną. Oto dokładnie pamięta: był ciepły wieczór sierpniowy; wybrał taki moment, kiedy ojciec poszedł po kolacji na spoczynek, a administrator, zajęty Julcią, najdalszy był od powrotu do siebie; pan Ramian mieszkał w oddzielnym domku na końcu ogrodu; niepostrzeżeni przez nikogo, przedostali się na tyły; była taka cisza, iż z pobliskich obór wyraźnie dobiegał pomruk bydła; Burakowi trzęsły się ręce, gdy zaczął podważać okiennicę, Seweryn przynaglał go, klął po cichu, podwórzem przechodzili jacyś ludzie, słychać było rozmowy, pachniało maciejką…
Seweryn zacisnął pięści. Drżał. Wiedział, że nie z chłodu. Nie pamiętać! Ale jak rozegnać tłoczące się obrazy, jak zetrzeć ich wyrazistość?
Weszli teraz w ogłuszający harmider i w krąg słabiutkiego światła, które padało z samotnej latarni przy młynie. Paru chłopów stojących w wejściu pozdrowiło ich z daleka. Nawrocki ładnie zasalutował. Gejżanowski podniósł tylko dłoń do czapki.
Gdy zostawili już za sobą zgiełk, Seweryn, jakby tylko czekał na ten moment, zwrócił się nerwowym ruchem w stronę towarzysza.
– Niech pan powie, tylko szczerze… Spodziewał się pan mnie dzisiaj zobaczyć?
– Szczerze? – znowu spojrzał na niego tamten przez ramię. – A czy pan mógłby mi powiedzieć, dlaczego miałbym być szczery?
– Nie widzę powodów, dlaczego miałby pan nim nie być?
Nawrocki zaśmiał się uprzejmie.
– O, to jeszcze nie wystarczająca racja.
– Nie umie pan być szczery czy też nie chce pan?
– Owszem, umiem być szczery, ale tylko wtedy, jeśli mnie coś interesuje. Teraz spyta pan pewnie, co mnie interesuje?
Seweryn opanował się ostatkiem przytomności.
– Myli się pan. Bo właśnie to mnie nie interesuje.
– Zatem wszystko w porządku.
Posterunek policji dał o sobie znać oświetlonym gankiem. Nawrocki zatrzymał się i wyciągnął rękę. Ale Seweryn nie podał swojej. Stał nieruchomy, blady, z twarzą zniekształconą nienawistnym grymasem. Nagle przysunął się do Nawrockiego tak blisko, iż oparł się nieomal o jego pierś.
Syknął zduszonym głosem:
– Jednak z pana jest… porządny łajdak!
Nawrocki nawet nie drgnął. Patrzył na Gejżanowskiego lekko zmrużonymi oczami. Ten nie panował już nad sobą. Ale zanim zdążył podnieść rękę, posterunkowy uprzedził go, chwytając mocno powyżej łokcia.
Seweryn szarpnął się. Palce Nawrockiego zacisnęły się.
– Może pan zechce uspokoić się – powiedział swoim zwykłym wesołym tonem. – Rozmawiamy jeszcze prywatnie.
– Może mnie pan zaaresztować!
Nawrocki skrzywił się.
– Śmieszny pan jest.
I puścił niedbale rękę Seweryna.
– Mam wrażenie, że robienie awantury nie leży w pańskim interesie.
– To moja sprawa.
– Zapewne. Ale… o co panu właściwie chodzi?
Upokorzenie odebrało Sewerynowi resztki przytomności.
– Pan nie wie? – krzyknął. – Nie wie pan, dlaczego pana szukałem i chciałem z panem rozmawiać? Właśnie dzisiaj, nie wczoraj ani miesiąc temu, tylko dzisiaj?
– Przypuśćmy, że wiem. Więc, co to z tego?
– Chce pan to jeszcze ode mnie usłyszeć, żeby ostatecznie triumfować. Więc dobrze! Szukam pana, bo pana nienawidzę i boję się. Rozumie pan? Boję się. Czekałem, że pan mi powie wprost: wiem o wszystkim, to przez pana Burak został wyrzucony, bo pan, żeby zaspokoić swoje niezdrowe zachcianki, namówił go do wspólnego włamania się do kas administratora, żeby kraść pieniądze własnego ojca. Ramian przyłapał was, gdyście wyciągali forsę z biurka. Panu oczywiście nic się nie stało. Ramian mógłby przysiąc, że pana tam nie było, wszystko poszło na rachunek Buraka. Gdyby nie pan, Burak nie zostałby złodziejem i bandytą. Pan winien jest jego śmierci… O, tak, słyszy pan? Tak trzeba było powiedzieć. Ja na to czekałem. Nie zaprzeczy pan, że pan o tym wszystkim wiedział?
– Wiedziałem.
– Więc dlaczego bawi się pan teraz ze mną?
Twarz Nawrockiego ściął chłód.
– A dlaczegóż to ja mam panu pomagać? Zdaje się, że ani przedtem, ani teraz nie upoważniłem pana do szukania u mnie schronienia przed swoim… strachem, jak pan powiada. Te pańskie wyznania nic mnie nie obchodzą. Nie jestem pańskim spowiednikiem. A wyrzuty sumienia? O, to przejdzie! Niech się pan prześpi. Zwłaszcza, że jedyny świadek nie żyje. A jeśli chodzi o mnie, lubię czasem wiedzieć o ludziach pewne drobnostki. Ciekawość bezinteresowna i doskonale wpływająca na humor i apetyt. Tylko tyle. Zatem… dobrej nocy.
Zasalutował i lekkim krokiem odszedł w swoim kierunku.