37373.fb2 B??kit i z?oto dnia - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

B??kit i z?oto dnia - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 3

To przypomnienie zadecydowało. Ojciec Natalki wydał rozkazy, sam nacisnął na ster, zawracając bajdak w lewo, a wraz z nim i tę całą niezbyt zwrotną flotyllę.

Wiosła uderzyły w wodę, szybki prąd niósł teraz ten płynący kiermasz prędzej niż przedtem.

Jurka znowu siedział u stóp dziewczyny, jego ręce zgrabnie ciachały nożem.

- No, dziś zobaczymy, jak w Pahoście rozrabiają długogrzywi. Nie ma co, będzie ładnie.

Plecami co jakiś czas dotykał jej nóg. Widziała brązową ogorzeliznę na jego szyi, smagłość wokół nosa i na policzkach.

Te dotknięcia, mocne i lekkie jednocześnie, jakoś jej nie niepokoiły, przecież pracował, nie było to umyślne.

- Być może, że i pocałujemy się po wielkanocnemu - powiedział Jurka, podnosząc na nią wzrok.

- Pocałuj się po wielkanocnemu z tym swoim zwierzakiem - spokojnie odpowiedziała.

- On i tak ze mną dziś nacałował się! - I odwinął rękaw.

Zobaczyła trzy podłużne rany na jego przedramieniu. Natychmiast gdzieś w głębi, pod obojczykiem, zrodziła się trwoga.

- Czemu ty, durny, nikomu o tym nie powiedziałeś?!

- Bo to nic takiego, przysypałem to prochem.

- Oj, ty - śpiesznie wygarnęła spod ławeczki swój tłomok, wyciągnęła z niego białą onuckę - dawaj ją!

Jurka położył na jej kolanach cienką i silną rękę. Nawet tego nie zauważyła. Może tylko ciepło ręki przenikało przez tkaninę.

Te płytkie, ale długie draśnięcia zbudziły w jej sercu jakieś niemal macierzyńskie współczucie dla tego zawadiackiego chłopaka.

- No - oznajmiła, nie czując ciężaru ręki - teraz w porządku!

- Sokorko ty moja! - orzekł Jura.

- Sokora, ale nie twoja - odpowiedziała spokojnie, gdyż znowu naszło ją poprzednie rozleniwienie, oczekiwanie czegoś i zarazem jakaś drzemota.

- Ciągle żywisz urazę - powiedział pokornie - a ja jestem jak ten jeleń jesienią. Nawet brzuch mi skurczyło od wołania.

- To pewnie z głodu brzuch ci skurczyło. Zjadłeś cały swój chleb... ty, myśliwcze!

Od ogni, porozpalanych na cegłach, dobiegał zapach smażonego mięsa.

- Prawda - powiedział Jurka z nutką krzywdy w głosie - trzeba trochę się podkarmić.

Ruszył w kierunku ogni. Wrócił z ojcem Natalki.

Obaj przynieśli jedzenie. Jurka trzymał dwie porcje chleba, przełożone kawałkiem smażonej dziczyzny.

Tłuszcz od zarumienionego mięsa przenikał przez świeży, pulchny chleb.

- Masz - powiedział Jurka do Natalki.

Stary Daniła usiadł wraz z Jurką u nóg córki i wydostał manierkę.

- Łyknij trochę, synku.

- Jakaś przypłotnia wódka - powiedział Jurka, gdy już pociągnął łyk. - Jak wypijesz, to płotu trzeba się chwytać!

Zabrał się do mięsiwa, Natalka mało jadła, wciąż patrzała na chłopaka.

Jurka jadł bez pośpiechu, widać jednak było, że się wygłodził: zadowolenie w oczach, ręce zręcznie wsuwały chleb do ust.

Ona zaś nagle przyłapała siebie na zupełnie niespodziewanej, ciepłej myśli: "Z takim byłoby przyjemnie jeść nawet z jednej miski".

Poczuła zawstydzenie.

Skończono jeść, Daniła odszedł. Jurka zrolował skórę rysia i poniósł do swojej łódki.

- Czemu odszedł? - pomyślała. - Przecież lepiej siedzieć na miejscu. - I jeszcze: - Nic się nie stało, zaraz tu przyjdzie.

Po chwili wróciło opanowanie.

"Cóż to ja? Też mam czego żałować. Przyjdzie czy nie przyjdzie, co mnie to Obchodzi!"

Wrócił i znowu usiadł u jej nóg. Znowu zerwał się nad nurtem pieszczotliwy wiaterek, bawił się jego włosami i koniuszkiem jej chustki.

Niekiedy zacichał, by znowu ozwać się cichymi westchnieniami. W rytmie tych cichych westchnień pojawiały się w oczach złote iskry, miliardy iskier.

Błękit w górze, błękit w dole.

Jurka przybliżył swoją pierś do jej nogi, a ona poczuła, jak sprężyście i mocno bije jej serce. I znów coś przeszkodziło jej, by go odsunąć i nie słyszeć tych uderzeń. Tylko ledwo się poruszyła.

- Ty tylko siedź tak! - poprosił Jurka, a jej bardzo podobała się ta jakby prośba o litość: zdrowy, odważny, przed nią jednak taki powolny, że może z nim zrobić, co tylko zechce.

To oczekiwane uświadomienie sobie władzy nad nim było niebezpieczne, ale ona o tym nie wiedziała. Tym lepiej.

Słyszała bicie jego serca przez cały dzień. Te trwożliwe i jednocześnie łagodne uderzenia stopniowo przenikały jak ciepło do jej kolan i rąk. On zaś odczuwał, jak miękko muskają jego szyję rąbki kraciastej chustki.

Wreszcie przesunęła chustkę wyżej, ale natychmiast zrobiło się jej żal tych rożków, które chwiały się zupełnie niepotrzebnie, i znowu opuściła chustkę niżej. Uśmiechnął się, czując dotyk rożków.

A łodzie płynęły i płynęły w złocie i błękicie. Tylko od czasu do czasu lazur przerywały przeźroczystą ścianą zatopione lasy, ale znowu wszędzie pojawiały się iskierki. Przymknęli powieki, szczególne ciepło przepełniało ich ciała. Błękit i złoto, złoto i błękit.

Bez końca, bez brzegów, bez miedz.

Od czasu do czasu Jurka wymrukiwał pod nosem jakieś pieśni, również niezwykłe, również ???senno-trwożliwe.

Dzień był bezkresny i bezkresna była droga. Kiedy zaś zaczął zapadać leniwy przedwieczerz, zrobiło się jeszcze przyjemniej.

Wyschły łuski ryby wyjętej z wody.