37489.fb2 C.K. Dezerterzy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

C.K. Dezerterzy - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

LEKCJE CESARSKO-KRÓLEWSKIEGO PATRIOTYZMU

Coś w dwa tygodnie po wcieleniu do kompanii dinstfirender wezwał Kanię do kancelarii.

– Będziecie prowadzić wykłady, frajtrze.

– Jakie, panie feldfebel?

– O patriotyzmie i tak dalej. Tu macie broszury, przysłane z referatu prasowego Naczelnego Dowództwa. Materiał w nich zawarty użyjcie do swoich pogadanek, w których macie stopniowo wpajać w ludzi patriotyzm i poprawić nastrój. Uważam was za inteligentnego człowieka, znacie dobrze niemiecki, a poza tym, jak wynika z waszego opowiadania, jesteście politycznie podejrzani, można powiedzieć, przez omyłkę. Mam też nadzieję, że niego zaufania nie zawiedziecie i wykłady wasze przyniosą korzyści, He?

Feldfebel spojrzał pytająco na Kanię.

– Chcę zameldować, panie feldfebel, że nie wszyscy znają niemiecki.

– No, to co? Niech się właśnie uczą na tych wykładach. Zresztą powiem wam, że oni lepiej mówią po niemiecku od nas obydwóch, a poza tym nie gra to żadnej roli. Jest rozkaz, żeby prowadzić wykłady, i muszę co dekadę wysyłać szczegółowe raporty z podaniem tematów, a reszta mnie nie obchodzi. Główna rzecz, aby w godzinach na to przeznaczonych wykład się odbywał, żeby w razie nie zapowiedzianej inspekcji nie było nieprzyjemności. A że nie rozumieją, to nic nie szkodzi.

Kania zabrał naręcz podręczników i poszedł do kompanii.

– Wrzuć to od razu do pieca – poradził Slavik.

– Zaraz… powoli. Trzeba to najpierw przestudiować. Pół dnia poświęcił na lekturę, potem włożył wszystko do kuferka.

– Nasze waleczne wojsko składa się z samych bohaterów, moi panowie – oświadczył przy kolacji. – Żebym wam przeczytał kilka przykładów, to byście zdębieli.

– Jest tam o taborycie, co uratował sztab brygady swoją przytomnością umysłu?

– A o sanitariuszu, który z narażeniem życia wyratował z morderczego ognia psa z meldunkiem?

– A o tym feldfeblu, który zabrał do niewoli sam jeden dwa działa z obsługą?

– Jest. Wszystko jest, koledzy. Są tam i inne przykłady, o wiele więcej wzruszające. Jeden telefonista, któremu granat urwał obie ręce, zębami przegryzł kabel nieprzyjacielskiej linii telefonicznej i w ten sposób uniemożliwił rozpoczęcie ataku. Duży medal złoty.

– Złotą szczęką sztuczną powinni go byli odznaczyć, a nie medalem, bo sobie na tym kablu pewno zęby połamał. Taki drut jest cholernie twardy.

– Nie kpij, draniu… Piękny też jest przykład poświęcenia, jakie okazał pewien kapral, Czech, ale nie z tych podłych zdrajców jak wy, tylko prawdziwy patriota i wierny żołnierz, który z narażeniem życia wyniósł z pola bitwy ciężko rannego dowódcę kompanii, mimo że sam był ranny dwukrotnie. Niósł go przez dwie linie schützengrabenów, a kiedy go przydźwigał do punktu opatrunkowego…

– Wyjął mu z kieszeni zegarek i portfel – przerwał jeden ze słuchaczy – z palca ściągnął obrączkę i pierścionek z brylantem, dał mu po mordzie za to, że go szykanował, i poszedł na wino do kantyny…

– Ty byś tak zrobił… wiem, ty podły zdrajco i niekarna kreaturo! Ten dzielny kapral jednak złożył go ostrożnie na ziemi i kiedy spostrzegł, że dowódca po drodze wyzionął swego walecznego ducha, zapłakał rzewnie nad jego zwłokami, powstał i pogroził pięścią w stronę okopów podłych i tchórzliwych Włochów, którzy tak haniebnie zerwali trójprzymierze. W tym momencie granat urwał mu głowę i wierny, miłujący swego dowódcę kapral upadł bez życia na ziemię. I tak leżeli obaj towarzysze broni obok siebie, bez różnicy stopnia, dając tym dowód, że…

– Czy głowa wołała: “Niech żyje cesarz”?

– O tym nie było mowy – z powagą odpowiedział Kania.

– No, to widać zmienili referenta od przykładów wierności w referacie prasowym Naczelnego Dowództwa. Powinno być, że głowa potoczyła się pod włoskie okopy i tam wznosiła różne patriotyczne okrzyki, aby dowieść zdradliwym Włochom, z jakim przeciwnikiem mają do czynienia…

– Wtedy Włosi pytają się tej głowy, z jakiego jest korpusu, i kiedy odpowiada, że z piątego, nikczemny wróg, przerażony taką zawziętością, w nocy, w panicznym strachu opuszcza swoje stanowiska, które my zajmujemy…

– W pierwszej armii były przesyłane takie książeczki z obrazkami i to było mądrzejsze… lepiej trafiało do przekonania analfabetów. Siedział sobie w wychodku i oglądał obrazek, a kiedy, napełniony duchem odwagi, załatwił się, miał prawo się tym obrazkiem podetrzeć. Łączyło się piękne z pożytecznym.

– W każdym korpusie jest inny rodzaj bohaterów – mówił zajadając Mladecek. – W trzecim nie było przykładu, żeby bohater przed zgonem nie przypomniał kolegom, aby brali przykład z jego poświęcenia, byli posłuszni rozkazom i szli w ogień z myślą o nagrodzie, jaka ich czeka na tamtym świecie. Widać, że w tym korpusie musieli i świętych zaasenterować do służby, bo bardzo umilali życie naszym bohaterom. Chóry anielskie śpiewały specjalną piosenkę o ślepym wykonaniu rozkazu, odwadze, pielęgnowaniu karabinu, żeby go rdza nie chwyciła, i inne takie rzeczy. Bardzo to było wzruszające i religijne. Potem mówili, że ten referent zwariował i umarł nagłą śmiercią, kiedy wszystko przeczytał, co napisał przez czas swego urzędowania.

– Po śmierci został zapewne powołany do dyrygowania tym chórem anielskim? – domyślnie zapytał Kania.

– Możliwe. Następne, bohaterstwa opisywał kto inny i inaczej… Tam nie było mowy o śmierci. Bohater rżnął Włochów kopami bez szkody dla zdrowia i bezwarunkowo wracał nienaruszony, aby otrzymać medal prosto “od krowy”. Sam cesarz przypinał mu go do bluzy i bohater miał zaszczyt uścisnąć najwyższą dłoń. Ale to się nie podobało – kichać na cały przykład, jak nie ma ofiarnej śmierci.

– W moich książeczkach są takie przykłady, że każdemu się będą podobały. Będziecie płakali jak bobry. I jeżeli te przykłady nie skłonią was do natychmiastowego zgłoszenia się na front, żeby się zmierzyć z wrogiem, to powiem wam, że jesteście świnie, nie zaś porządni c.k. żołnierze. A teraz umyjcie menażki i siadajcie, bo to bydlę pewno przyjdzie sprawdzić, jak mi idzie pierwszy wykład.

Kiedy przewidywania Kani się sprawdziły i dinstfirender rzeczywiście przyszedł, żołnierze tak dalece byli zaciekawieni podniosłym tematem, że żaden nie zauważył jego wejścia, skutkiem czego pozbawiony został efektownego raportu.

– Dlaczego nikt nie zawołał habt acht! (baczność!), kiedy wszedłem, He?

– Melduję posłusznie, że nie zauważyłem – oświadczył Kania – właśnie prowadzę pogadankę.

– Pogadanka nie pogadanka, habt acht trzeba zawsze…

– Tak jest, będę na przyszłość uważał.

– Prowadźcie dalej, przysłucham się.

Dinstfirender usiadł na brzegu stołu i Kania zwrócił się do żołnierzy.

– Powtarzajcie teraz za mną, koledzy, pierwszą zwrotkę tego pięknego wierszyka:

Jeder Schuss – ein Russ (Każdy wystrzał – jeden Rosjanin) Jeder Stoss – ein Franzos (Każde pchniecie – jeden Francuz) Jeder Schritt – ein Britt (Każdy krok – jeden Anglik) Jeder Klaps – ein Japs. (Każde uderzenie – jeden Japończyk). Kania z takim poświęceniem się uczył tego wierszyka, jakby chciał za wszelką cenę figurować w książeczce o dobrych żołnierzach na pierwszej stronicy. Niestety, ci, którym kazał powtarzać, jak na złość nie umieli prawidłowo wymówić ani jednego słowa po niemiecku i ciągle odpowiadali: “nie rozumiem”. Feldfebel patrzył na nich spode łba.

– Lepiej, draniu, rozumiesz ode mnie – odezwał się do jednego.

Bezcelowość wysiłków Kani zniecierpliwiła go i wyszedł pożegnany gromkim habt acht!

– Zmartwiliście, drodzy przyjaciele, naszego kochanego pana dinstfirendera – przemówił Kania z żalem – teraz nasza droga Kompaniemutter nie będzie mogła usnąć ze zgryzoty, że takie piękne wierszyki nie są dla was dostępne. Dawać karty, pieskie syny!

Reszta wykładu nie przedstawiała trudności językowych, a zapal, z jakim tasowano i rozdawano karty, był stokroć lepszy od nastroju, jaki sobie życzyli osiągnąć broszurami panowie referenci prasowi.

Następne wykłady, które kontrolował dinstfirender, nie różniły się niczym od pierwszego. Karty były w porę chowane pod stół i Kania gorliwie nakłaniał jakiegoś specjalnie upatrzonego Słowianina do powtarzania ciągle tej samej zwrotki wierszyka. Żołnierz powtórzył dwa słowa i zacinał się.

– Ne rozumim.

– Uważaj, człowieku – mówił Kania. – Jeder szus… powtórz… jeder szus…

– Je-der – sylabizował żołnierz patrząc z przejęciem na usta Kani – aj-re-nus…

– Przecież mówię wyraźnie, dlaczego przekręcasz. Ajn rus… jeden Moskal… ajn… rus, no dwa słowa chyba potrafisz powtórzyć i zapamiętać. Głupi jesteś?

Żołnierz zerkał spod oka na feldfebla i odpowiadał:

– Jawohl!

– Taki głupi jak ja albo wy – zżymał się feldfebel – na złość tak robi…

Po jednej takiej kontroli wezwał Kanię do siebie.

– Moglibyście, frajtrze, już dać spokój z tym głupim wierszem.

– Kiedy, panie feldfebel, w instrukcji dołączonej do tych broszur jest powiedziane, że należy tych rzeczy uczyć się na pamięć. Połowa już prawie umie.

– Zanim się druga połowa nauczy, wojna się skończy.

– Mam to na uwadze, że przy każdej inspekcji zwykle generał wywołuje największego bałwana. Tak to już jest, że taki idiota zwróci na siebie uwagę najprędzej. Nie chciałbym więc narazić pana dowódcę kompanii i pana, panie feldfebel, na kompromitację!

Feldfebel zerknął na Kanię.

– Poza tym zauważyłem, że oni was bojkotują, frajtrze. Jestem przekonany, że doskonale rozumieją po niemiecku. Zadarliście z którym?

– Nie lubią mnie, bo się z nimi nie zadaję, panie feldfebel.

– Nie zadawajcie się tylko z nimi, a będzie wszystko dobrze…

W ten sposób bez żadnych usiłowań ze swojej strony Kania zyskał dobrą opinię u dinstfirendera, o czym nie omieszkał poinformować kompanii mówiąc:

– Bojkotujcie mnie dalej.

Któregoś dnia przyszedł do kompanii sam dowódca i trafił na pogadankę. Opinię o niej zwięźle wyraził w kancelarii dinstfirenderowi:

– Ten pański frajter, to jakiś chorobliwy zboczeniec, feldfeblu. Skąd on wziął tę barbarzyńską głupotę? Czy jest na świecie taki kretyn, który mógłby podobnie idiotyczny wierszyk ułożyć? Pfuj!…

– Przysłane z referatu prasowego, panie kapitanie – zameldował dinstfirender. Kapitan westchnął:

– A więc okazuje się, że są jeszcze poeci na świecie! Tego referenta prasowego powinno się powiesić głową na dół na gałęzi i postawić przy nim frajtra, żeby mu ten wierszyk wyśpiewywał wraz z całym plutonem na trzy głosy tak długo, dopóki ducha nie wyzionie, feldfeblu.

W wyniku tej rozmowy feldfebel zawezwał do siebie Kanię.

– Pan kapitan nazwał was chorobliwym zboczeńcem, frajtrze, kiedy usłyszał wasz wierszyk. Czy poza tym parszywym wierszykiem nie możecie ich czego innego uczyć na pamięć? Są tam liczne przykłady zachowania się wobec nieprzyjaciela i za to się weźcie, bo z tą poezją daleko nie zajedziecie.

Za następną wizytą kapitana nie przygotowany Kania zaczął opowiadać jakąś patetyczną historię.

– Było to nad Piavą – opowiadał z nieporównaną dykcją, i feldfebel wyczekująco słuchał patrząc jednocześnie na zamroczonego rumem kapitana, który usiadł na ławce i oparł się plecami o stół – podczas siódmej ofensywy naszych dzielnych oddziałów. Należało, w myśl rozkazu, za wszelką cenę sforsować rzekę, aby umożliwić rwącym się do boju pułkom piechoty…

Kapitan mruknął coś niewyraźnie pod nosem i zamknął oczy.

– … wtargnięcie w głąb nędznego terytorium włoskiego w celu wypędzenia z ostatniego skrawka, na którym ginęły z wyczerpania pozostałe resztki tchórzliwych i zdziesiątkowanych oddziałów włoskich…

– Coś się nie zgadza – zauważył kapitan otwierając oczy i ziewnął – za Piavą są całe Włochy, a nie skrawek, poza tym nie potrzeba robić ofensyw na ginące z wyczerpania tchórzliwe resztki. Tak mówiliście, nie? Nie klapuje… zresztą mówcie dalej, nieszczęsny człowieku.

– Dowódca trzeciej kompanii sto sześćdziesiątego pułku piechoty wezwał do siebie pana oberlejtnanta von Montecalafiori i przemówił do niego w ten sposób: – Należy, panie oberlejtnant, wysłać patrol z rakietami w celu oświetlenia przedpola podczas naszego posuwania się naprzód, ponieważ jest ono pokryte lejami od granatów i zasiekami z drutu kolczastego, na których mogliby się pokaleczyć nasi niestrudzenie i odważnie prący naprzód żołnierze. – Pan oberlejtnant von Montecalafiori…

– Montecalafiori… – powtórzył sennie kapitan.

– …poszedł do swego plutonu i przemówił do żołnierzy: – Drodzy towarzysze broni! Pan kapitan, dowódca kompanii, polecił mi Wybrać kilku zuchów i wysłać ich na przedpole z rakietami w celu oświetlenia drogi naszym niestrudzenie prącym odważnie naprzód oddziałom; jest tam wiele lejów od granatów i zasieków z drutu kolczastego, na których mogliby się pokaleczyć nasi dzielni żołnierze.

– Nie? Rzeczywiście tak powiedział? – zapytał ocknąwszy się kapitan.

– Rzeczywiście tak powiedział pan oberlejtnant von Montecalafiori…

– Montecalafiori – mruknął znowu kapitan jak echo – hm…

– …potrzeba mi do tego celu pięciu odważnych żołnierzy. Kto z was, drodzy towarzysze broni, zechce ze mną zadanie to wykonać? – Natychmiast wystąpił cały pluton, jak jeden mąż. Pan oberlejtnant von Montecalafiori wzruszony był gotowością bojową swoich ludzi. – Żołnierze! – przemówił. – Kania zerknął na drzemiącego kapitana i powtórzył głośniej: – Żołnierze, ojczyzna jest dumna z was…

Kapitan otworzył oczy, rozejrzał się i powstał.

– Tak… bardzo to było ładne, coście opowiadali, frajtrze. Bierzcie wszyscy przykład z męstwa pana oberlejtnanta von… von…

– Montecalafiori – z szacunkiem dopomógł Kania.

– Tak jest… bierzcie wszyscy przykład z męstwa pana oberlejtnanta, a ojczyzna będzie z was dumna. Siadać! A wy, frajtrze, umiecie bardzo ładnie opowiadać. Niech pan na niego przygotuje wniosek o odznaczenie, feldfeblu.

– Na jakie odznaczenie, panie kapitanie? – zapytał z szacunkiem dinstfirender. Kapitan ziewnął.

– Na jakiś ładny order lub coś w tym rodzaju… W tej sali są pchły, feldfeblu. Coś mnie oblazło i gryzie…

– Możliwe, że są pchły, panie kapitanie. Nie mogę się doprosić kredytu na słomę do sienników. Jutro znowu napiszę zapotrzebowanie.

– Zdaje mi się, że było już takie…

Rozmawiając z feldfeblem kapitan wyszedł, pożegnany przez stojącą na baczność kompanię.

– W samą porę się obudził – mówił w kilka minut później Kania grając w karty – bo zapomniałbym początku i zaplątałbym się w tej historii…

Dinstfirender wezwał go tego wieczora do siebie.

– Mam was podać do odznaczenia, frajtrze – rzekł patrząc Kani w oczy – ale przedtem pragnąłbym wiedzieć, gdzieście wygrzebali to opowiadanie. Słusznie zauważył pan kapitan, że coś się nie zgadza w tym wszystkim. Wszyscy wiemy, że za Piavą są całe Włochy, a nie skrawek, jak również słuszna była uwaga, że jeśli zdziesiątkowane resztki giną, nie ma celu robić na nich aż siedem ofensyw. Dwa lata stoimy na jednym miejscu, a wy klepiecie bzdury o nędznym skrawku…

– Tak jest wszędzie w tych opowiadaniach, panie feldfebel…

– Możliwe, że rzeczywiście takie głupoty wypisują, ale to jest dla rekrutów i wolałbym, żebyście w naszej kompanii opowiadali coś więcej wiarygodnego. Następnym razem gotów was pan kapitan kazać odznaczyć aresztem ścisłym z postem co trzeci dzień… Podaję was do Brązowego Krzyża Zasługi, frajtrze. Abtreren!

Wieczorem opowiedział Haber, że feldfebel wysłał dwa wnioski: jeden dla siebie, a drugi dla Kani.

– Ja się przynajmniej odznaczyłem – oburzył się Kania – ale jakim prawem ta świnia siebie podaje. To nie jest sprawiedliwe.

– Może być, że niesprawiedliwe, ale widzisz, on zawsze tak wycyrkluje, żeby pójść z papierami do podpisu, kiedy pan kapitan jest schlany jak nieboskie stworzenie, bo wtedy podpisze nawet wyrok śmierci na siebie. Dobry z niego kombinator.