37491.fb2 C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

ROZDZIAŁ X

Minęły dwa dni i dwie noce, nim Czarownica z Panienką opuściły górskie, dzikie okolice, zbliżając siew stronę ludzkich siedzib. Podobne niebu przed burzą oczy Panienki jeszcze raz spojrzały z tęsknotą za siebie, ku krainie wolnej od Najeźdźców i ciekawych, obcych spojrzeń. Nim jednak zbliżyły się do pierwszej Wsi, Czarownica starannie umyła długie, złociste włosy swej wychowanki w mocnym wywarze kory dębu. Po tej kąpieli jasne jak zboże pasma zbrązowiały, tracąc rzucający się w oczy złoty połysk.

Tuż koło Wsi znalazły opuszczony, choć jeszcze nadający się do zamieszkania dom. Panienka zaczęła już kojarzyć, że te, tak liczne opustoszałe domy są dawnymi siedzibami tych, których Najeźdźcy – w imię bliżej nie określonych przewin zawlekli do swych ponurych więzień, z których nigdy nikomu nie udało się wyjść, a jeśli nawet, to tylko na śmierć. I ptaki, i drzewa, i smutne oczy jej Opiekunek, Czarownic, mówiły o tym, że w tej kwitnącej niegdyś krainie więcej ludzi umiera co roku gwałtowną śmiercią, niż się rodzi.

Nauka u nowej Opiekunki rozpoczęła się niepostrzeżenie. Gdy wiosna rozkwitła już w pełnym, gorącym blasku słońca, przez otwarte okno domu wleciała pierwsza, złocista pszczoła i brzęcząc jęła fruwać wokół głowy Panienki. Ta wykonała gwałtowny ruch ręki, pragnąc pozbyć się złośliwego natręta. I wtedy gdy już, już jej dłoń z impetem sięgała małego stworzenia – nagle zawisła nieruchomo w powietrzu, wstrzymana mocą magicznego wzroku Czarownicy.

– Nie zabijaj – powiedziała ta ostatnia. – Pszczoła nie zrobi ci nic naprawdę złego, nawet jeśli użądli, a jest pożyteczna. Nie wolno bez potrzeby zabijać niczego co żyje.

Gdy na drugi dzień Panienka biegła przez ogród, nagle poczuła, że jej nogi stają się jak z kamienia i nie może nimi poruszać. Nie zlękła się, lecz spojrzała pytająco w stronę siedzącej na progu domu Czarownicy.

– Schyl się i spójrz na ziemię, między trawy – powiedziała Opiekunka.

… i Panienka ujrzała, że jej stopy, magiczną wolą Czarownicy, zatrzymały się niemal na skraju wąziutkiej, prawie niewidocznej ścieżki, którą mrówki wędrowały ze swego mrowiska na pracowite wyprawy i powracały, dźwigając ciężary większe od siebie: martwe owady, pasemka suchych traw, nieżywe dżdżownice.

– Nim stąpniesz, zawsze najpierw spójrz, czy nie rozdepczesz jakiegoś żywego stworzenia. Mrówka, choć tak malutka, jest częścią Matki Natury, więc należy ją uszanować. Pomyśl, że państwo mrówek, znajdujące się w wielkim, usypanym przez nie kopcu, jest najczęściej zorganizowane o wiele lepiej i mądrzej niż te, które stworzyli ludzie.

Zmęczona słońcem Panienka położyła się w wysokiej trawie i wtedy usłyszała szept Czarownicy:

– Przyłóż ucho do Matki Ziemi i słuchaj…

I Panienka uczyniła to, a jej słuch po raz pierwszy w życiu uwrażliwił się na ciężkie westchnienia Matki Ziemi, na jej bardzo powolną, prastarą mowę, starszą od mowy wszelkich żywych istot, na radość, z jaką wydawała z siebie życie – w postaci roślin, krzewów, kwiatów, drzew. Usłyszała też Panienka srebrzystą mowę podskórnych żył wodnych i podziemnych potoków, mozolne drapanie się rozłożystych korzeni drzew wśród twardych grud ziemi i ciche dźwięki ryjących swe podziemne korytarze kretów.

– Tam wszystko żyje – powiedziała z radosnym zdziwieniem.

– Tak. Jest żywe, silne, swobodne. Swobodniejsze niż my – przytaknęła Czarownica.

I od tej pory przy każdej okazji Czarownica uczyła Panienkę, jak należy szanować Matkę Naturę. Tłumaczyła jej, że tylko życie w zgodzie i w harmonii z Nią przynosi ludziom szczęście i dobrobyt. Wszystkie zaś niepowodzenia zaczynają się od zakłócenia tej harmonii. Próba niszczenia lub zmieniania Matki Natury przynosi ludzkiemu gatunkowi jedynie klęski.

– Ludzie w swej pysze i poczuciu siły, rozumu, techniki pragną Matkę Naturę zmieniać. Chcą nad nią zapanować. Próbują odwracać bieg rzek, wycinać lasy, osuszać bagna mówiła Czarownica. – Po upływie czasu okazuje się zawsze, że działali wyłącznie na własną szkodę. Zapomnieli, że to oni, ludzie, są jedynie malutką cząsteczką Matki Natury, a nie Ona jest cząsteczką ich. Skoro tak, oni – winni Jej podległość, a nie na odwrót…

Czarownica uwrażliwiła Panienkę, by stąpając wśród traw uszanowała nie tylko rozległe trakty mrówek, ale by starała sienie rozdeptać dżdżownicy, nie stratować ślimaka, nie stłamsić stopą świeżo kiełkującego kwiatu. Sama nie wiedząc kiedy, Panienka przestała bezmyślnie obrywać wątłe gałązki krzewów, oduczyła się ranić drzewa, zrywając z nich kawałki kory; zanim wymiotła pajęczynę z kąta pokoju, najpierw delikatnie wynosiła żywego pająka na dwór.

Pewnego dnia rozpoczęły obie – wychowanka i Opiekunka – długie wędrówki wśród pól, by tam – przycupnąwszy wśród gęstych krzewów – obserwować codzienne zajęcia wieśniaków. Panienka najpierw dziwiła się, czemu mimo skwaru lejącego się z nieba i potu spływającego obficie po zmęczonych twarzach, ludzie ci nie rzucają swej pracy, ale nadal, z upartym mozołem orzą Matkę Ziemię, sieją w niej złociste ziarna, aby potem, w sierpniowym upale – spoglądając z obawą w przedburzowe niebo – pośpiesznie zbierać swoje plony. I Panienka zaczęła poznawać sens najcięższej ludzkiej pracy i jej radości. Jednak sama nie pracując, nie pojmowała tego do końca.

– I oni tak co roku…? W kółko to samo? I nie mają dość? Ach, mówisz, że nie mogą mieć dość… I że kochaliby swoją pracę, gdyby jej plony były dla nich, ale nie są dla nich, lecz przede wszystkim dla Najeźdźców…

Pewnego dnia, gdy już rozpoczął się powolny letni zmierzch, Wieśniacy wyprostowali zmęczone plecy i zasiedli wokół rozpalonego przez siebie małego ogniska. Po chwili uszu ukrytych w krzewach Czarownicy z Panienką zaczęła dobiegać cicha, dziwaczna lecz wpadająca w ucho, melodia.

– Pieśń Jedyna…? – szepnęła Panienka, a Czarownica cicho skinęła głową.

Słowa Pieśni snuły się wśród ustawionych półkoliście, świeżo zżętych snopków, dumne choć melancholijne i pełne jakiegoś utajonego smutku, a ogień rozświetlał zmęczone, lecz dziwnie uroczyste twarze Wieśniaków.

“… dwudziestu czterech było tych królów w Wielkim Królestwie,

herosów istnych, władców rozumnych jak nigdzie w świecie.

Sprzyjał im wicher, sprzyjała woda, miłował ogień.

Każdy poddany oddał im serca, umysły, pracę.

Błogosławiła Wielkie Królestwo Matka Natura,

błogosławiły Gwiazdy, Księżyc i Słońce…”

Słowa Pieśni dobiegały do Panienki niewyraźne, mgliste jak dym z ogniska, który najpierw gęsty, potem rozsnuwa się po polach rzadką, ledwo uchwytną mgiełką.

“… nie ma litości dla tych nieszczęsnych kobiet i dzieci,

już okrutnego Urgha żołnierze tratują wszystko.

Drewniane miecze nie chronią granic, nie bronią życia.

Z bolesną dumą ginie bezbronne Wielkie Królestwo.

Już konie włóczą królewskie szczątki po Wielkim Placu,

by nikt nie wiedział, gdzie składać kwiaty nieznaną ręką,

I tylko Luelle znika w ciemnościach, jedyna z rodu.

Próżno Najeźdźca szuka jej śladów w pomroce dziejów…”

Słowa stawały się coraz bardziej niewyraźne i ciche. Głowy niektórych Wieśniaków opadały na piersi, jakby w drzemce, i już tylko mała, drobna Wieśniaczka śpiewała sama, wątłym głosikiem, a wiatr, który nagle się zerwał, rozpraszał słowa Pieśni po mrocznych polach. Do nasłuchującej w napięciu Panienki dobiegały już tylko jej strzępy:

“… za siedem setek, siedem dziesiątek i siedem lat

…będzie wśród nas ale…

…a Święty Kamień…

Bezkrwawo, bez broni, bez wojny…”

– Idziemy – powiedziała Czarownica.

– Kiedy usłyszę wreszcie całą Pieśń? – spytała Panienka.

– Wtedy gdy Los tego zechce – odparła mgliście Opiekunka. – Skoro wiatr zagłuszył słowa Pieśni, widać wie, co czyni.

– A może to był twój wiatr. Wiatr Magiczny – szepnęła sama do siebie Panienka.

Gdy nadeszła jesień i poła stały już opustoszałe, Czarownica udała się do Wsi, skąd powróciła z kołowrotkiem i krosnami. Wcześniej zapadające wieczory Panienka spędzała teraz na żmudnej początkowo nauce przędzenia i tkania. Pierwszy metr uprzędzionej własnoręcznie wełny sprawił jej wielką radość, zaś pierwszy metr utkanego materiału – jeszcze większą. Wydawało się to nawet ciekawsze niż wyczarowanie małego kłębuszka włóczki z bezradnego pajączka wówczas, gdy znajdowała się jeszcze pod opieką Czarownicy Pierwszej.

– Poznajesz radość pracy – powiedziała jej Opiekunka. Zapamiętaj jednak, że praca to także zmęczenie i porażki, niepowodzenia i klęski. Szczęśliwi są ci, którym dane jest kochać swoją pracę. Są jednak tacy, którzy jej nienawidzą.

– Kto nienawidzi swojej pracy? – zdziwiła się Panienka, patrząc z upodobaniem na kolejne centymetry gładko utkanego wełnianego materiału. – Zapewne leniwi?

– Och, nie tylko oni. Pomyśl o swoich rodakach – niewolnikach, zatrudnianych przymusowo w kopalniach, za których plecami stoi nadzorca z batem… Są też tacy, którzy na przykład kochają muzykę lub pięknie malują, a życie skazało ich na szycie butów lub pracę rolnika. Nie dało im szansy. A gdy praca nie daje satysfakcji, rzadko bywa dobrze wykonana.

Wraz z nadejściem jesiennych chłodów Czarownica pokazywała swej wychowance, jak wszystko co żyje, w przeczuciu coraz bliższej zimy, zaczyna szukać dla siebie schronienia.

Niektóre ptaki odlatywały daleko, na południe, zaś inne mościły swe gniazda piórkami, mchem, gałązkami, uszczelniając wszystkie dziury i szpary. Pająk w kącie izby snuł coraz grubszą i grubszą pajęczynę; mrówki umacniały swoją siedzibę, zatykając wszystkie zbędne otwory.

Co rano Panienka, czując się o wiele starsza i bardziej samodzielna, wyruszała na długie spacery. Mając jednak w pamięci przestrogi Opiekunki, unikała zbliżania się do Wsi.

Pewnego ranka ujrzała na pobliskiej łące pasterkę z owcami. Panienka, schowana za grubym pniem drzewa, obserwowała ją z ciekawością. Przypomniało się jej nagle pierwsze w życiu spotkanie z innym dzieckiem, a potem drugie – przed laty, za czasów Czarownic Pierwszej i Drugiej – i późniejszą ucieczkę.

– Nigdy nie kończyły się dobrze takie spotkania – westchnęła sama do siebie, nie odrywając oczu od pasterki. Ta tymczasem rozpalała właśnie nieduże ognisko i głośno podśpiewywała. – Cóż mi może grozić, jeśli tylko porozmawiam z tą dziewczynką? – rozmyślała dalej Panienka, patrząc z tęsknotą na dziewczynkę, której owce spokojnie skubały wątłą i coraz bardziej żółknącą trawę. – Zawsze jestem tylko z nią, Czarownicą. Nigdy nie miałam żadnej koleżanki, nigdy z nikim się nie bawiłam – rozmyślała dalej Panienka buntowniczo i powoli, powolutku, wychylała się zza pnia. Pasterka długo nie dostrzegała jej, skupiona na swych czynnościach i dopiero wówczas, gdy jakaś gałązka trzasnęła pod stopami Panienki, podniosła spłoszona głowę. Na widok rówieśnicy uśmiech rozjaśnił jej zaróżowioną od chłodu twarz:

– Hej! Podejdźże bliżej! – zagadnęła wesoło. – Jeszcze cię nie znam! Mieszkasz tu gdzieś?

– Tak – odparła Panienka. – O, tam… – i ruchem brody wskazała widniejący w oddali wśród drzew dach ich obecnego domu.

– Tam mieszkała przed wami rodzina Bradoków, ale nie spodobała się wójtowi – powiedziała Pasterka.

– Dlaczego?

– Nie wiem. Nikt nie wie, kto i dlaczego nie podoba się wójtowi. Zaś wójt słucha tylko Najeźdźców i dobrze z nimi żyje, więc nie ma się komu poskarżyć, gdy komuś dzieje się krzywda – powiedziała dojrzale pasterka. – Więc Bradokowie poszli do więzienia, a ich krowy, owce i gęsi do wójta. A jak masz na imię? Boja Agna.

Panienka spłoszyła się.

– Właściwie… doprawdy… No cóż, ona mówi do mnie “Panienko”…

– Panienko? – zdziwiła się Agna. – P a n i e n k i mieszkają w pałacach, a nie w opuszczonych starych domach. Nie noszą też takich zniszczonych ubrań, jak twoje. Raz w życiu widziałam z daleka prawdziwą panienkę. W Miasteczku. Była to córka Najeźdźcy. Przepięknie ubrana, wsiadała na konia, a jakiś żołnierz pomagał jej i mówił właśnie tak: “Proszę wsiadać, Panienko…” Chyba że byłaś kiedyś bardzo bogata, ale Najeźdźcy zabrali ci wszystko?

– Nie, nigdy nie byłam bogata – szepnęła Panienka. – Może kiedyś będę?

– Bogata byłabyś tylko wtedy, gdyby twoi rodzice poszli na służbę do Najeźdźców, jak nasz wójt – powiedziała Agna i zaraz dodała szeptem: – Moi rodzice i c h nienawidzą i dlatego mamy tylko te sześć owiec, więcej nic. Nawet krowy nie mamy. Zabrał wójt. Mówiłaś przed chwilą o n a. Chyba nie wyrażałaś się tak o swojej mamie?

– Nie. Ona to… to moja ciotka. Mama nie żyje.

– Biedna jesteś – rzekła Agna. – Chcesz, to dam ci kawałek mojego chleba?

– Nie, dziękuję, nie jestem głodna.

– Zazdroszczę ci. Ja prawie stale jestem głodna – westchnęła Agna. – Ale zaraz upiekę kilka ziemniaków w ognisku. Masz ochotę?

– Nigdy tego nie jadłam – wyznała Panienka.

– No to zaraz zobaczysz, jakie są pyszne, tylko mi pomóż… I Agna nauczyła Panienkę, jak wkładać ziemniaki do żaru, tak aby nie spaliły ich płomienie. Obie dziewczynki czekały teraz, aż ziemniaki będą gotowe, i rozmawiały ze sobą. Ponieważ Panienka nie chciała mówić o sobie, Agna ochoczo opowiadała jej o swoim życiu. I choć ze słów dziewczynki wyłaniało się życie ubogie i ciężkie – z pracą od świtu do nocy, której owoce nie przynosiły jednak dostatku, bowiem wszystko co lepsze zawsze zabierał wójt dla Najeźdźców – mimo to Panienka zazdrościła Agnie. Zazdrościła jej prawdziwej matki, ojca, braci, domu pełnego ruchu, życia i miłości. Uświadomiła sobie, że ona, Panienka, zawsze była sama, wyłącznie z jedną spośród Czarownic. Nie zaznała nigdy miłości matki czy ojca, przyjaźni rówieśników, życzliwości sąsiadów. Obecność innych ludzi kojarzyła się jej tylko i wyłącznie z ucieczką. Nagle, za sprawą Agny, uprzytomniła j sobie po raz pierwszy w życiu, że ta niezwykłość jej Losu – z której ongiś była dumna – nie zawsze jest przyjemna. Zwłaszcza wówczas, gdy pozostając tak blisko ludzi, niemal we Wsi, jest im jednak obca.

Gdy dziewczynki już zjadły ziemniaki, Panienka uznała, i że trzeba wrócić do domu, by nie narazić się na podejrzliwą czujność Czarownicy.

– Przyjdź tu jutro – powiedziała Agna. – Będę o tej samej porze. Pobawimy się razem…

– Przyjdę – obiecała Panienka i przyrzekła sobie, że nic nie powie Czarownicy o spotkaniu. Nie chciała bowiem nigdzie uciekać; pragnęła spotkać po raz drugi swą rówieśniczkę i słuchać jej opowieści o życiu we Wsi. Chciała też bawić s i ę, gdyż nie wiedziała, co to jest, lecz była zarazem pewna, że powinno to być czymś bardzo przyjemnym.

– Gdzie byłaś tak długo? – spytała Czarownica po jej powrocie i Panienka, odwracając głowę, by Opiekunka nic nie mogła wyczytać ani z jej twarzy ani z oczu, odparła spokojnie: – Obserwowałam krety na pobliskiej łące…

Czarownica skinęła głową uspokój ona.

Tak więc nazajutrz, bez najmniejszych przeszkód, Panienka znowu udała się na odległe pastwisko. Agna powitała ją radośnie. Znała wszystkie dziewczynki we Wsi i ta nowa znajomość nader ją cieszyła. Nie przeszkadzało jej, że Panienka nie chce opowiadać o sobie. Uznała, że widać nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Mogły się jednak we dwójkę pobawić. I Agna nauczyła Panienkę zabawy w kucanego berka, pokazała, jak szukać czterolistnej koniczynki i wróżyć z niej, a w pobliskim stawku puszczały we dwójkę małe łódeczki z kory.

Przez kilka dni Panienka przychodziła na pastwisko, kryjąc to przed Czarownicą – i po raz pierwszy w życiu odkryła wspaniały, niepowtarzalny smak zabawy z rówieśnicą. Było to cudowne uczucie i Panienka była gotowa wiele dać, aby nadal trwało. Gdy zatem pewnego dnia, po godzinie zabawy, ujrzała znudzenie na twarzy Agny, zaniepokoiła się:

– Co ci jest? – pytała.

– Nie wiem, co jeszcze możemy robić – wzruszyła ramionami Agna. – Gdyby były jeszcze inne koleżanki, bawiłybyśmy się w chowanego, bo we dwójkę jest to jednak nudne. Znudził mi się już kucany berek, za zimno, by się kąpać w stawie, i opowiedziałam ci już wszystko co miałam do opowiedzenia. Ty nic nie umiesz opowiadać. Szkoda, że nie mamy piłki…

– Ja zrobię piłkę – oznajmiła z gorliwością Panienka.

– Och, masz na myśli piłkę ze szmat, lub coś takiego? spytała pogardliwie Agna. – Nie chcę. Myślałam o takiej prawdziwej. Gdybyś widziała, jaką piękną piłkę ma córka wójta! Jest z gumy, cała czerwona w zielonobiałe kwiaty! Nigdy nie widziałam nic równie cudownego, jak ta piłka…

Panienka, niewiele myśląc, podniosła z trawy mały kamyk i podrzuciła w górę. Kamyk spadł na ziemię… czerwoną, mieniącą, się tęczowymi kolorami piłką, która podskoczyła wysoko kilka razy, by wreszcie opaść w trawę, u stóp Agny. Agna wytrzeszczyła oczy w podziwie:

– Och!… to niesamowite! Jak ty to zrobiłaś! Czary czy co? Chodź będziemy nią sobie rzucać!

I dziewczynki długo bawiły się, a piłka, jak kolorowy ptak, fruwała im z rąk do rąk. Na pożegnanie Panienka podarowała piłkę Agnie.

Tego wieczoru, gdy Czarownica rozniecała ogień na kominku, do drzwi ich domu ktoś zapukał. Cicho i delikatnie. Mimo to przez smagłą twarz Czarownicy przebiegła chmura niepokoju, zaś Panience serce skoczyło do gardła. Instynktownie wyczuła związek tej nieokreślonej jeszcze wizyty ze swoją zakazaną przyjaźnią.

Czarownica otwarła drzwi i do izby wszedł niewysoki, siwiejący Wieśniak. W ręce trzymał… piłkę.

– Witajcie – powiedział nieśmiało. – Nie chciałem was nachodzić, zresztą nie wiedziałem, że tu ktoś mieszka, ale… Ale to chyba wasze – zakończył, wyciągając rękę z zabawką.

Rzut oka na Czarownicę uświadomił Panience, że ona już wszystko wie, a jej twarz ściął gniew – i lęk.

– Po prawdzie to moja Agna mówi, że Panienka jej t o dała, ale ja bym wolał tego nie mieć – mówił dalej Wieśniak. – Nikt we Wsi nie ma takiej pięknej piłki, tylko córka wójta i tak sobie myślę, że wójt od razu zwróciłby na nią uwagę. No a w dodatku to nie jest zwykła p i ł k a…

Twarz Czarownicy pochmurniała z minuty na minutę.

– Przez taką piłkę to by można iść nawet do więzienia. Albo i na stos – zakończył szeptem.

– Dziękuję – powiedziała Czarownica krótko, biorąc zabawkę z jego rąk.

– To nie wszystko – powiedział Wieśniak i niezgrabnie przestąpił z nogi na nogę. – Ja bym na waszym miejscu poszedł stąd sobie i to szybko. Agna to jeszcze dziecko i nie wiadomo, co komu wypapla, sami rozumiecie, prawda…? Nie chciałbym, żeby was, właśnie was spotkała jakaś krzywda z naszego powodu. U nas cała Wieś szanuje takie jak wy, a kto wie, może jesteście jeszcze kimś innym niż myślę, kimś… sami wiecie, prawda? I z całego serca chciałbym wam pomóc, ale jedyne co mogę, to radzić, byście uciekały. Nasz wójt we wszystkim słucha się Najeźdźcy, więc lepiej niech was tu nie będzie, nim cokolwiek dojdzie do jego uszu…

– Jesteście dobrym i mądrym człowiekiem – szepnęła Czarownica. – W nagrodę macie ten złoty pieniążek, niech wam osłodzi waszą nędzę, z jego pomocą przeżyjecie przyzwoicie choćby rok lub więcej.

– Nie robiłem tego dla pieniędzy! – obruszył się Wieśniak, ale gdy Czarownica wetknęła mu pieniążek w rękę, radość rozlała się na jego twarzy.

– Niech was Los błogosławi – powiedział na pożegnanie i szybko wyszedł.

Panienka w milczeniu oczekiwała słów nagany, ale gdy podniosła wzrok na Opiekunkę, ta patrzyła na nią jedynie z litościwym smutkiem.

– Tęsknisz do ludzi – szepnęła. – Doskonale cię rozumiem. Ale jeszcze musimy ich unikać. Nie martw się, w końcu ich poznasz i oby to było dobre spotkanie.

Skoro świt opuściły dom. A gdy Wieś już im znikła sprzed oczu, Panienka odwróciła się i rzuciła ostatnie spojrzenie na miejsce, w którym po raz pierwszy poznała cudowny smak przyjaźni drugiego człowieka.