37491.fb2 C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

ROZDZIAŁ XIV

… wreszcie nadeszła wiosna, a raczej wczesne przedwiośnie. Tu, w ponurym Miasteczku, niewiele go było widać. Zieleń nieomal nie istniała. Najeźdźcy od setek lat stopniowo wycinali wszystkie drzewa, a w ich miejsce, na pustych placach budowali swoje baraki, w których przechowywali narzędzia, broń, a niekiedy nawet w nich nocowali. Zew krwi dawnych koczowników powodował, że nieważne było dla nich, jaki był dach nad głową, byle był. Niekiedy mogło go nie być i też było dobrze. Z tradycji pradawnego życia na Wielkich Stepach – które byty rozległym pustkowiem suchych traw i niskich krzewów – wzięli przekonanie, że drzewo liczy się jedynie jako budulec, krzew – jeśli rodzi jadalne owoce. Kwiaty w ogóle były im zbędne.

… więc zieleni nie było. Wraz z zielenią niepostrzeżenie, ale trwale zniknęły z Miasteczka ptaki, a nawet owady. Spośród tych ostatnich pozostały jedynie muchy i pająki. O nadejściu wiosny nie mówiły zatem ani pąki na drzewach, ani ożywiony, radosny śpiew ptaków czy szum owadzich skrzydełek – a jedynie niebo, coraz błękitniejsze, z białymi, rozświetlonymi słońcem obłokami. I nowy zupełnie zapach powietrza, który z wiatrem niósł się aż tu z odległych lasów i pól. Wyjąwszy to przedwiosenne niebo, wszystko w Miasteczku było po staremu ponure, brudne, zaniedbane.

– Ach, być teraz w Lesie… – wzdychała Panienka. – Tam wiosna jest wiosną…

Gdy nadeszła wreszcie ostatnia noc, poprzedzająca ostatni dzień pracy przy budowie mostu, Czarownica spytała swą wychowankę:

– Czy nauczyłaś się już rozumieć tych ludzi i współczuć im?

– Tak, chyba tak, ale nie wszystkim – odparła niecierpliwie Panienka.

– Czy w ich cierpieniu dostrzegasz godność i dumę? Czy w zamian za ich obecne poniżenie nie powinni być kiedyś wywyższeni?

Och, tak, ale nie wszyscy – pokręciła głową Panienka.

– Czy pokochałaś tych ludzi za ich nędzę, biedę, za ciężkie życie?

– Nie wiem – odparła niechętnie Panienka. – Chciałabym ich pokochać, ale nie wiem, czy zdołam wszystkich ogarnąć tą miłością. Nie zdołam. I nie chcę! Nie potrafię! A tak naprawdę to mam ich dość i nie mogę nacieszyć się myślą, że jutro nas już tu nie będzie.

Czarownica westchnęła jakby ze smutkiem. Po chwili obie zasnęły, umęczone kolejnym dniem ciężkiej pracy.

Ostatni dzień ich pobytu w Miasteczku nadszedł wraz z mrocznym świtem. Niebo było bure, a słońce schowało się za gęstymi chmurami. Siąpił drobny deszcz. Gdyby nie nadzieja, że jeszcze dziś wieczór może opuszczą to smutne miejsce, wstać byłoby o wiele trudniej. Panienka jednak zerwała się radośnie i nawet myśl o czekających na nią kilkunastu godzinach ciężkiej roboty nie psuła jej humoru.

Już po chwili szły wolno w milczącym i smutnym tłumie mieszkańców, zmierzając w stronę Rzeki. W rytm wrzasków nadzorców rozdzielili się na trzy duże grupy, z których jedna zaczęła się wspinać w górę kamieniołomu, druga pozostała u jego stóp, a trzecia zajęła swe miejsce na moście. Do osiągnięcia drugiego końca Rzeki brakowało już najwyżej pół metra. Wraz ze świstem bata, który – bez żadnego powodu, ot, dla wprawy opadł na plecy stojącego najbliżej mężczyzny, rozpoczęła się mordercza harówka.

Czas mijał wszystkim niezwykle wolno, jak wszystkie te dni mijającego roku. Każda godzina wyraziście, aż do bólu, dzieliła się na 60 minut, a każda minuta zawierała w sobie 60 doskonale wyczuwalnych sekund. Tylko Panience tym razem pracowało się lekko, szybko, a każda minuta zbliżała ją do chwili, w której wraz z Czarownicą zarzucą na plecy swoje żebracze płaszcze – i nowym mostem ruszą przed siebie, heen, daleko, ku wolności, jaką daje samotność i bezkresność Lasów.

Pracowali, jak zawsze, w ciszy. Nie była to praca, której towarzyszy śpiew, czy pogodne rozmowy – co Panienka widywała czasami na Wsi. Czarne sylwetki Najeźdźców zamykały wszystkim usta. Na twarzach nie pojawiał się nawet cień uśmiechu. Nigdy nie można było przewidzieć, co mogłoby zirytować okrutnych nadzorców, więc każdy z pracujących starał się po prostu jak najmniej wpadać w oczy. A śmiech… o, tak, śmiech był rzeczą bodaj najbardziej podejrzaną.

W południe, jak zwykle, została rozdana pierwsza porcja chleba i po krótkiej przerwie powrotem podjęto pracę. Gdy słońce jęło chylić się ku zachodowi, prześwitując słabo przez grube warstwy chmur, Panienka szepnęła swej Opiekunce:

– Już tylko godzina lub dwie i jesteśmy wolne… Czarownica w milczeniu kiwnęła głową i dalej porała się ze swym potężnym kamieniem. Panienka chwilami podejrzewała ją, że używa magii i czyni swoje kamienie lżejszymi niż były naprawdę, ale wysiłek widoczny na twarzy Czarownicy przeczył tym podejrzeniom.

– Ciekawe, czemu nie chce ulżyć swojej i mojej doli, choć przecież mogłaby to uczynić z dziecinną łatwością. Trochę magii i nasze kamienne głazy byłyby leciutkie jak piórka. Nigdy jej o to nie pytałam, ale sądzę, iż gdybym to zrobiła, byłaby na mnie zła – myślała Panienka, męcząc się ze swym głazem. Toczyła go powoli, pokiereszowanymi rękami z kamieniołomu w stronę Rzeki. Z wdzięcznością przyjęła kromkę chleba, wsuniętą jej do kieszeni przez wysokiego mężczyznę, który czyniąc dyskretnie ten gest zdołał wyszeptać niemal bezgłośnie:

– Rośnij, chłopcze, rośnij i m na szkodę… Odczytała te słowa raczej z jego myśli niż z ruchu warg, ale wiedziała, że nie idzie tu specjalnie o nią. Wszyscy starsi myśleli przecież, że jeśli nawet nie za ich życia, to za życia ich synów i wnuków – zgodnie ze słowami Pieśni – okrutny los niewolników ulegnie odmianie. Każde z tych młodziutkich chłopców i dziewcząt będzie musiało mieć wówczas siły, by odbudować zrujnowany kraj.

Ugryzła kęs chleba i w tym momencie usłyszała krzyk. Głośny i rozpaczliwy, jaki wydaje się w obliczu dramatu, któremu nie można zapobiec. Obejrzała się i ujrzała, że z wysokiej, stromej ściany kamieniołomu toczą się potężne głazy, zmierzając prosto ku miejscu, gdzie znajdowała się wraz z grupką innych dzieci. Spojrzała w stronę krzyczących – stali pobladli, wpatrzeni w kamienną lawinę, nie wykonując jednak żadnego gestu. Przeciwnie – byli jakby gotowi do natychmiastowej ucieczki, a zarazem znieruchomiali ze zgrozy. Głuche potężne dudnienie toczących się wielkich kamieni zbliżało się z sekundy na sekundę i widoczne było doskonale, że obojętnie w którym kierunku próbowałaby odbiec ta grupka najmłodszych robotników – głazy i tak by ich dosięgły. Panienka zbladła, stanęła jak wryta, myśląc gorączkowo, czy zna jakiekolwiek żaki ecie mogące powstrzymać straszną, niosącą jej i współtowarzyszom, kamienną śmierć. Ale takiego zaklęcia nie znała, zaś głazy toczyły się coraz szybciej i szybciej…

… nadzorcy otwarli szeroko oczy, nie tyle przerażeni nieuchronnym wypadkiem, ile raczej zaciekawieni nim, cofając zarazem swe konie na bezpieczną odległość.

I wówczas gdy staczająca się z ogromnym hukiem kamienna kaskada właśnie miała dosięgnąć najbliżej znajdujące się dziecko – głazy… znieruchomiały. Wszystkie. Kilkadziesiąt potężnych kamieni tkwiło martwo w najbardziej niezwykłych, nieprawdopodobnych pozycjach na zboczu góry i tylko ich leciutkie, niemal niewidoczne drganie wskazywało na to, że przed chwilą, pędząc z niespotykaną szybkością, nie z własnej woli zatrzymały się w pół drogi. Był to istny cud, lub…

– Uciekajcie! – dał się słyszeć znajomy głos i Panienka ujrzała Czarownicę stojącą naprzeciw kamiennej lawiny z szeroko rozpostartymi ramionami. – Uciekajcie, gdyż długo ich tak nie utrzymam!

Od jej dłoni biegły ku gigantycznym głazom ledwie widoczne srebrzyste niteczki, fluidy magicznej siły. Panienka przypadła do niej instynktownie, zaś Opiekunka niecierpliwym i szybkim ruchem odepchnęła ją daleko od siebie, daleko od toru pędzących wcześniej kamieni – które znowu zaczęły leciutko drgać. I nagle wszyscy runęli do ucieczki. A gdy cały plac był już pusty – Czarownica opuściła dłonie i głazy znowu jęły się toczyć, jak gdyby nigdy nic, jakby wcześniej wcale nie znieruchomiały w swym szalonym pędzie. Stoczyły się z hałasem ku korytu rzeki i znieruchomiały, tym razem za sprawą siły naturalnej.

W tłumie przebiegł cichy, a potem coraz to narastający jęk zdumienia i ulgi. Za to pełen wyłącznie zdumienia wrzask wydali z siebie czarni nadzorcy na wielkich koniach.

– Brać ją! – wykrzyknął donośnie jeden z nich i w ciągu paru sekund Czarownicę, z wtuloną w nią Panienką otoczyło sześciu jeźdźców na koniach z długimi batami w rękach.

– Czarownica! Czarownica…! – zachichotał radośnie przywódca. – Mamy wreszcie prawdziwą, najprawdziwszą Czarownicę!

– O panie, ten chłopak, Kisbe, nie ma nic z tym wspólnego – wyszeptała szybko Czarownica, zginając kornie plecy. Jednak, o dziwo, nie spadł na nie bat. W oczach Najeźdźców zadowolenie ze schwytania Czarownicy przemieszane było z nabożnym lękiem. Bowiem – jak sami ujrzeli – była to prawdziwa Czarownica. Obawiali się jej magicznej sztuki i choć przez nich osaczona, wydawała się im groźna. W końcu dopiero co, dwie, trzy minuty wcześniej dowiodła swej ogromnej mocy.

– Panie, puść tego chłopca – prosiła tymczasem Czarownica. – Nie znam go. Przybiegł do mnie w strachu, pozwól mu wrócić do jego rodziny.

Przywódca przez chwilę zdawał się wahać i gdy już ruchem ręki nakazał, by oderwać chłopca od Czarownicy i puścić wolno – mały, chudy i zabiedzony człowieczek z tłumu, kłaniając się uniżenie, powiedział:

– O panie, nie wierz tej wiedźmie. Ten chłopak nie jest stąd i przybył tu wraz z nią. Pamiętam to doskonale. Na pewno jest jej pomocnikiem. I zapamiętaj, panie, że byłem ci wierny!

Obserwujący to wydarzenie tłum bezgłośnie zakołysał się i wzburzył. Mały człowieczek potoczył rozpaczliwie oczami po swoich rodakach i dodał błagalnym głosem:

– … moja żona i dzieci umierają z głodu…

Tłum wydał z siebie ciężkie westchnienie litości – i pogardy. Czarownica spojrzała na niego i spojrzeniem szarych oczu połączonym z dyskretnym uśmiechem wąskich warg przekazała mu znak przebaczenia. Jedynie Panienka patrzyła na donosiciela z pogardą i nienawiścią. Przywódca Najeźdźców zaśmiał się donośnie i rzucając małemu człowieczkowi niewielki pieniążek, zawołał:

– Do więzienia! Oboje do więzienia! A obchodźcie się z nimi w miarę łagodnie, gdyż mogą się jeszcze przydać!

Jeźdźcy zawrócili swe wielkie konie i otaczając ze wszystkich stron Czarownicę z Panienką pognali je w stronę Miasteczka. Biegły obie, ledwo łapiąc oddech i kalecząc stopy, a ich związane dłonie przytrzymywał długi sznur, przywiązany do siodeł jednego z koni. Przewracały się, wstawały i znowu biegły. Tak znalazły się na Rynku, a po chwili zostały wepchnięte do podziemi Ratusza, gdzie zatrzasnęły się za nimi grube, żelazne drzwi.

Panienka rozejrzała się: znajdowały się w ciasnej, mrocznej klitce, wilgotnej i brudnej, zbudowanej z dużych, spojonych gliną kamieni. Jedynym źródłem światła było małe, okratowane gęsto okienko, umieszczone niemal pod sufitem. Klitka, choć z pozoru pusta, była jednak pełna cichych odgłosów, stąpań, drapania, pisków.

– Szczury – mruknęła Czarownica. – Mam nadzieję, że się ich nie boisz.

– Nie – odparła obojętnie Panienka, rozglądając się cały czas wokół.

– Dlaczego podbiegłaś do mnie, zamiast uciekać? – spytała Opiekunka. – Czy uczyniłaś to, bo… bo chciałaś być ze mną?

– Chyba zrobiłam to odruchowo, bo zawsze byłam z tobą lub z którąś z twoich Sióstr – powiedziała Panienka i nadal rozglądała się po ich więzieniu. Z jednej z niewielkich szpar wyszedł spory szczur i wspiął się na jej nogę. Panienka schwyciła go i patrząc mu w oczy spytała w mowie zwierząt:

– Czy jest tu możliwość innego wyjścia niż przez te żelazne drzwi?

– Znasz naszą mowę – stwierdził szczur z szacunkiem. Nie ma tu żadnego wyjścia. Przez nasze korytarze nie przeciśniesz się, a zresztą one nie wiodą na zewnątrz. Jak zresztą taki duży człowiek może zmniejszyć się do rozmiarów największego nawet szczura?

– Znasz takie zaklęcie? – spytała Panienka Czarownicy.

– Och, oczywiście, ale nie użyję go. Sama słyszałaś, że ich korytarze nie wyprowadzą nas na dwór.

– Ale zawsze jest to jakaś szansa!

– Nie uczynię tego. Każda z nas, Czarownic, ma prawo do użycia trzech magicznych sztuk w ciągu całego swojego życia w celu ratowania samej siebie. Ja już zdążyłam wykorzystać wszystkie trzy. Więc siebie ratować nie mogę, a nad tobą właśnie się zastanawiam.

– Więc dlaczego odmówiłaś swojej Siostrze, Czarownicy Drugiej, wzięcia jednej z jej sztuk! Pamiętam to doskonale! – obruszyła się Panienka.

– Gdyż ona powinna mieć takie same szansę jak ja odparła chłodno Opiekunka.

– A nie sądzisz, że ja sama mogłabym przemienić się w szczura i wyjść szczurzym korytarzem gdzie bądź w Ratuszu, a potem wysmyknąć się jakoś w szczurzej postaci na zewnątrz?

– Mogłabyś – odparła Czarownica. – Ale nie ma pewności, czy potem byłabyś władna odczarować się z powrotem. Widzisz, wtedy gdy grozi naprawdę duże niebezpieczeństwo, zdarza się, że pewne zaklęcia jakby na złość nie działają. Zwłaszcza gdy służyć mają tobie samej, a nie innym ludziom. I gdy wypowiada je uczennica Czarownic, a nie ona sama.

– Ależ dlaczego?!

– Nasza czarodziejska magia przed tysiącami lat zaistniała po to, by czynić przy jej pomocy dobro innym. Taka też była tradycja Akademii, w tym duchu kształciła ona wszystkie uczennice. Uczono tam też, zgodnie z doświadczeniami tysięcy lat, że magia używana wyłącznie dla własnej korzyści często zawodzi. Istnieje zatem ryzyko, że pozostaniesz w postaci szczura do końca życia, albowiem nie miałaś do tej pory okazji, by spłacić Wielkiej Magii swój dług, czyniąc coś dobrego innym, nie sobie. Mnie zaś z tobą nie będzie, gdyż tylko ja mogłabym cię odczarować, bo czyniłabym to nie na własną, ale na twoją korzyść. Pojmujesz to?

– Taka magia nie przydaje się na nic! Jest głupia i bez sensu! – syknęła Panienka, a szczurek, trzymany cały czas przez nią w rękach, nagle ugryzł ją w palec.

– Co robisz?! – krzyknęła z gniewem ł rzuciła małe zwierzątko na ziemię.

– Wyczułem w tobie wiele złości i bałem się, że mi coś zrobisz – odparł szczurek. – Rzucając mnie o ziemię, chyba wywichnęłaś mi palce u tylnej łapki. To boli…

– Idź sobie wreszcie – rzekła niecierpliwie Panienka. Czarownica zmarszczyła brwi patrząc na swą uczennicę i w milczeniu rzuciła na ziemię połowę swojej wieczornej kromki chleba, którą do tej pory trzymała w kieszeni. Szczurek porwał ją łapczywie i pobiegł podziemnym korytarzem do swej nory.

– Zbyt łatwo i pochopnie wpadasz w gniew – ostrzegła ją Czarownica. – A gniew twój nie spada na prawdziwych winnych, ale na przypadkowe istoty. Będziesz musiała to zmienić – dodała surowo.

– Jeśli zdążę przed śmiercią – mruknęła Panienka w odpowiedzi.

– Poślę szczurka, żeby wywiedział się jakie plany mają Najeźdźcy wobec nas – szepnęła Czarownica i przywołała szare zwierzątko magicznym zaklęciem.

Szczurek przybiegł i stanął w oczekiwaniu na dwóch tylnych łapkach, wpijając w nią swe czarne, malutkie, przypominające koraliki oczy.

– Czy któreś z twoich sióstr i braci zna język ludzi? spytała.

– Tak, siostra Uymks. Dużo czasu spędza w tutejszej kuchni, więc nauczyła się ich języka.

– Czy mógłbyś poprosić ją, by podsłuchała, co Najeźdźcy mówią o naszym przyszłym losie?

– Dla ciebie, pani, zrobię to z przyjemnością. Widać, że lubisz i szanujesz wszystkie żyjące istoty, nie tylko swój ludzki gatunek – odparł szczurek rzucając równocześnie kosę spojrzenie na Panienkę.

Gdy zniknął, Czarownica spytała swą wychowankę:

– Czy opłaciła się poprzednia złość, którą wyładowałaś na niewinnym zwierzęciu? Ten szczur nigdy nie spełniłby twojej prośby, a moją spełnia chętnie.

– Gdyby nie spełnił mojej, za karę zamieniłabym go… zamieniłabym go w pluskwę!

– I cóż osiągnęłabyś tą przemianą? Nadal żadne z jego sióstr ani braci nie przyniosłoby ci potrzebnych wieści!

Panienka zamilkła na chwilę, a potem szepnęła niechętnie:

– Masz rację. Mnie samej nie podoba się to co zrobiłam.

Wąskie wargi Czarownicy rozchyliły się w słabym uśmiechu. Westchnęła z ulgą, jednak długa zmarszczka przecinająca jej czoło nie wyprostowała się. Czarownica rozmyślała nad ocaleniem swej wychowanki. Dla siebie nie widziała już żadnej szansy – poza Wielką Tajemnicą Czarownic, ale ta spełniała się jedynie w ogniu stosu.

– Nie mogę uwierzyć w twoje opowieści o zakazach i świętych Prawach Magii – podjęła nagle Panienka. – Przecież raz, będąc jeszcze z twoją poprzednią Siostrą, zamieniłam się w kotkę i bez żadnych trudności powróciłam do swojej postaci?

– Widać nie groziło ci wówczas naprawdę wielkie niebezpieczeństwo – odparła Czarownica. – Lecz nie radzę ci dokonywać tego po raz drugi, zwłaszcza gdy żadnej z nas przy tobie nie będzie. Nawet gdybyś biegła nie wiem jak szybko, w postaci szczura, nie osiągnęłabyś i tak Wysokich Gór przed zachodem słońca. Sama wiesz, że po tym terminie pozostałabyś na zawsze szczurem. Ciągle myślę nad tym, co mogłabym zrobić dla ciebie, tak aby to było rozsądne i bezpieczne.

– Więc myśl. Ja też się nad tym głowię. Chciałabym jednak wyprowadzić nas obie z tego więzienia. I to nim będzie za późno.

– Czyżbyś mnie lubiła? – uśmiechnęła się Czarownica.

– Chyba tak, nie zastanawiałam się nad tym – odparła wychowanka, nie dostrzegając skurczu, który przebiegł przez twarz jej Opiekunki. – Czuję jednak, że będziesz mi jeszcze potrzebna. Nie mogę cię utracić.

– Odpocznijmy chwilę, mamy jeszcze trochę czasu – odparła oschle jej Opiekunka i usiadła w kącie mrocznej celi. Zapadło długie milczenie. Po godzinie dało się słyszeć delikatne drapanie pazurków i przed czarownicą stanęły dwa szczury.

– To jest moja siostra Uymks – powiedział większy ze szczurów. – Ona opowie ci, co zdołała usłyszeć.

– O pani – podjęła ochoczo szczurzyca. – Słyszałam od mego brata, że znasz nasz język, więc jak przypuszczam, jesteś naprawdę Czarownicą. Tradycja wielu tysięcy lat głosi, że Czarownice nigdy nie uczyniły krzywdy żadnemu ze zwierząt, przeciwnie, pomagały im w potrzebie. Stąd wnoszę, że to drugie ludzkie stworzenie nie jest Czarownicą…

– Nie jest – przytaknęła zapytana.

– Gdyby nią była, nigdy nie rzuciłaby naszego brata na ziemię w taki sposób, że potłukł sobie tylne łapki – mówiła dalej Uymks. – A skoro nie jest czarownicą, lecz jedynie ludzką, pełną słabości wad istotą, więc wybaczamy jej razem z bratem nieopanowane odruchy.

Pomimo mroku panującego w celi Czarownica dojrzała kątem oka rumieniec rozlewający się na twarzy jej wychowanki. “Szczurza nauczka była na pewno lepsza niż moja” pomyślała z satysfakcją. Panienka poruszyła się gwałtownie, zaś szczurzyca spytała:

– Czy ta ludzka, biedna istota chce przeprosić mojego brata?

– Chcę go przeprosić – szepnęła Panienka. – 1 powiem ci, Czarownico, że teraz… że dopiero teraz zaczynam rozumieć ludzi z Miasteczka… I wiem… to znaczy chciałam powiedzieć, że wiem już, iż jestem bardziej do nich podobna niż sądziłam. Czułam się od nich lepsza, a nie jestem… nie mam prawa czuć się lepsza.

– Nie jesteś za to głupia – powiedziała szczurzyca. – Umiesz przyznać się do błędu. A teraz posłuchajcie: wasi wrogowie bardzo długo kłócili się co mają z wami zrobić. Jedni, a była to niestety większość, żądali, żeby was od razu spalić na stosie, nie czekając aż uknujecie jakąś magiczną sztukę, która was ocali. I już, już wydawałoby się, że to zdanie przeważy, kiedy cały spór przeciął ich przywódca, mówiąc: “Wiecie, że nasz pan i władca, sam Urgh XIII żąda, żeby każdą schwytaną Czarownicę prowadzić przed jego oblicze, zanim zostanie spalona.” Na to inni zawołali: “Cóż z tego?! Zawsze potem okazuje się, że Urgh zamiast nas nagrodzić, karze surowo, gdy czarownice są fałszywe! Spalmy tych dwoje od razu i będzie spokój!” Na to rzekł dowódca: “Urgh obiecał worek złota za prawdziwą Czarownicę”. Wtedy oni ryknęli: “A za fałszywą topór lub baty!” Wówczas rzekł znowu dowódca: “Niczym nie ryzykujecie, worek złota jest pewny, na własne oczy widziałem, czego ta kobieta, być może na spółkę z tym chłopcem, dokonała: wstrzymała na kilka sekund spadającą z wysokiej góry kamienną lawinę potężnych głazów!” Po jego słowach podniósł się wrzask, ale już wtedy wszyscy byli za tym, że jednak jest prawdziwą Czarownicą i worek złota jest już w ich kieszeniach. Jeśli jednak dobrze pojęłam ich słowa, postawienie was przed Urghiem nie ocali wam życia, a co najwyżej nieco przedłuży. Władca będzie z wami rozmawiać, ale potem i tak będziecie spalone. Nie pojmuję tylko, czemu ci wrzaskliwi ludzie biorą tę dziewczynę za chłopca. Czyżby z powodu tych krótkich włosów?

Doprawdy, nie mają żadnego instynktu, bo naszym zdaniem to stworzenie ludzkie jest n i ą. Każde zwierzę od razu to poczuje.

– Dziękujemy ci Uymks i tobie także, bracie szczurze rzekła Czarownica. – Kto wie, może wymyślimy jakiś sposób ratunku, mamy jeszcze bowiem trochę czasu…

– … nawet całkiem sporo – dorzuciła szczurzyca. – Z tego, co usłyszałam, teraz wyrusza do Urgha konny posłaniec, aby zawiadomić go o was i spytać, co z wami uczynić. Zanim posłaniec wróci z odpowiedzią, zapewne minie ta noc, a może i kawałek poranka. Wówczas jednak już nie będzie dla was ratunku…

– Dziękuję wam jeszcze raz – odparła spokojnie Czarownica. – Zostawcie nas teraz same, żebyśmy się mogły zastanowić nad swoim losem i szansami ucieczki…

– Niczego nie wymyślicie – pokręciła łebkiem szczurzyca. – Ten loch jest mocny i dobrze pilnowany. My nie umiemy wam pomóc. Mimo to życzymy szczęścia. Zajrzymy tu jeszcze o świcie, żeby pożegnać się z wami. Głowę daję, że jeszcze tu będziecie…

Czarownica z powrotem usiadła w swym kącie i zamyśliła się głęboko. Panienka przez jakiś czas obserwowała ją z nadzieją, ale gdy Opiekunka nie zwracała na nią uwagi, pogrążyła się we własnych, niewesołych myślach. Jeszcze nigdy w jej niemal szesnastoletnim życiu niebezpieczeństwo nie było tak realne i bliskie.