37491.fb2
Konny posłaniec mknął chyżo po drogach i bezdrożach dawnego Wielkiego Królestwa, aby jak najszybciej dotrzeć w pobliże Ardżany. Była już druga godzina w nocy, gdy na zmęczonym koniu dotarł do skraju Dżungli, porastającej ruiny dawnej stolicy. Tu skręcił w stronę warownego Zamku na zboczu skalistej góry. Nim opadł zwodzony most, posłaniec wykrzyczał na drugą stronę głębokiej, wypełnionej wodą fosy: “Siła Urgha!” – i z tętentem końskich kopyt przebył ostatnią przeszkodę. Hasło, zmieniane prawie co wieczór, obowiązywało dopiero od roku, gdy lęk i podejrzliwość władcy Imperium, Urgha XIII rosły wraz ze zbliżaniem się, wieszczonego przez Pieśń Jedyną, Dnia Wyzwolenia. Urgh, nie wiedząc którędy i jak nadejdzie Groźba Pieśni, podwoił straże u bramy, zamkowej gwardii nakazał nie odstępować swojej osoby, gdy opuszczał komnatę i wprowadził owe co noc zmieniane hasła, obowiązujące przy wejściu i wyjściu z Zamku.
Gdy przybył konny posłaniec, Urgh XIII nie spał. W przeciwieństwie do swych poprzedników na tronie Imperium, którzy zasypiali ledwo złożyli głowę na łożu – ostatni z Urghów cierpiał na bolesną bezsenność. Chodząc wielkimi krokami po komnacie noc w noc przeklinał swoich przodków, wielkich Urghów z kolejnych dwunastu pokoleń za to, że właśnie on, trzynasty z rzędu, urodził się w tak fatalnym czasie. On, Urgh, urodził się w Czas Przepowiedni głoszonej przez Pieśń Jedyną. Wszyscy jego poprzednicy na tronie słuchając jej słów zżymali się, karali śmiercią śpiewaków, palili na stosach Czarownice, prawdziwe i fałszywe – ale spali spokojnie. Nie za ich życia miała się bowiem spełnić prorocza Pieśń. A najistotniejszą, uderzającą cechą plemienia Najeźdźców było życie z dnia na dzień – i niezawracanie sobie głowy przyszłością.
Urgh XIII doskonale pamiętał dzień śmierci swojego ojca. Znowu widział przed oczami siebie, kilkunastoletniego chłopca – i zakutego w zbroję potężnego Urgha XII. Do ostatka, do samej śmierci nie pozwolił zdjąć z siebie zbroi i umierał stojąc, wsparty na swym mieczu.
– Byłem żołnierzem i jako żołnierz umrę – ryczał swym sługom, gdy nadaremnie nakłaniali go, by zrzucił z siebie niewygodną stal i położył się w łożu. Była to zima i na kominku płonął ogień, odbijając się purpurowymi refleksami od złocistego pancerza ojca.
– Ostatnia taka spokojna i dobra śmierć w naszym rodzie! – zaśmiał się nagle Urgh XII zsiniałymi wargami. – Ty, mój mały, nie będziesz mieć ani spokojnego życia, ani tak dobrej śmierci, we własnej komnacie, przy ciepłym kominku. Ciebie zabije Pieśń Jedyna, bowiem właśnie dla ciebie została ona stworzona. Cóż, mój maty, masz pecha. Siedem setek, siedem dziesiątków i siedem lat od podboju przez nas Wielkiego Królestwa minie właśnie za twego panowania. I jeżeli ta przeklęta Pieśń nie myli się, jest naprawdę Pieśnią wieszczą… ha! mój maty! ciężki będzie twój los!
Śmiech zamarł mu na ustach i głowa nagle opadła na piersi. Urgh XII skonał, oddając swe dziedzictwo synowi. Dziedzictwo obciążone klątwą Pieśni, którą ułożył nie wiadomo kto i nie wiadomo kiedy – a która miała się spełnić za życia jego, ostatniego z panujących Urghów, Urgha XIII… Nie, Urgh XII nie śmiał się z syna, ani nie cieszył się nieszczęściem, które miało spaść na jego głowę. Po prostu jak każdy Urgh nie umiał nikomu współczuć i uważał, że każdy musi sam, twardo, porać się ze swym losem. Nieuniknione zaś – jest Nieuniknionym.
… ale właśnie dlatego Urgh XIII nie mógł spać i nocami chodził po swojej komnacie, rozmyślając nad sposobami zaradzenia Nieuniknionemu. Nic jednak nie wymyślił. Ani on, ani jego doradcy, ani nawet najchytrzejszy z nich, zdrajca i zaprzaniec własnej krwi, Woodou. Jedyne co umiał robić, to podwajać warty wokół siebie i zwiększyć armię, wcielając do niej wszystkich, co do jednego swoich podwładnych. Więc też armia ta była najpotężniejszą ze wszystkich w całej ośmiowiekowej historii trwania jego rodu w tym podbitym kraju.
Ba, była to armia wielekroć większa niż ta, która kraj podbiła! Poza jej, szeregami pozostali jedynie dawni obywatele Wielkiego Królestwa i to nie wszyscy. Wielu bowiem zdradziło, jak Woodou i oddało swoje usługi kolejnym Urghom. Niektórzy z nich z pokolenia na pokolenie trwali przy Najeźdźcy jako słudzy, nawet zdołali zapomnieć, jaki był ich ród – i mówiły o tym jedynie tajne akta na Zamku w Ardżanie, gdzie nigdy nie zapomniano, kim są w rzeczywistości.
– Panie, przybył posłaniec – przerwał nocne rozmyślania króla podniecony głos Woodou. – Ma wieści, które może cię zaciekawią, a nawet ucieszą…?
– Dawaj go – burknął Urgh.
Posłaniec przykląkł na jedno kolano i chwiejąc się, umęczony długą drogą bez odpoczynku, wyjąkał:
– Panie, w naszym Miasteczku, w lochu, trzymamy Czarownicę i jej pomocnika, chłopca w wieku około szesnastu lat. Czy mamy ich spalić, czy też…
– Durniu! Od dawna rozesłałem wici do wszystkich moich wodzów, że szukam Czarownicy! Na stos zawsze jest czas! Gdzie ona? W lochu, ale gdzie? I jak daleko?
– Pół nocy gnałem konno, bez przerwy – wykrztusił posłaniec.
– Więc teraz pojedziesz drugie pół nocy razem z moją gwardią. Jej i tylko jej oddacie Czarownicę z chłopcem. A zresztą chłopiec mi nie jest potrzebny. Możecie go od razu zabić. Ważna jest Czarownica. Choć nie wierzę, aby była prawdziwa. Podsyłacie mi stale same fałszywe!
– Panie, ta jest najprawdziwsza w świecie – wyjąkał posłaniec. – Daję ci na to własną głowę jako gwarancję.
– A cóż takiego zrobiła, by nazywać ją od razu Czarownicą? Zatruła wasze studnie? Zrzuciła z konia waszego dowódcę? – zakpił ponuro Urgh.
– Nie, panie. Ona wstrzymała na kilka sekund lawinę potężnych głazów, toczącą się ze stromego zbocza.
– Cooo?! – wrzasnął Urgh. – 1 dopiero teraz mi to mówisz? Byłaby to w takim razie najprawdziwsza z Czarownic! A nie jedna z tych, jakie mi tu dziesiątkami sprowadzał ten nędzny Woodou. Wiedziałem! Wiedziałem, że Pieśń Jedyna nie może kłamać w każdym wierszu, jak chcą mi niektórzy wmówić. Skoro Pieśń głosi, że Czarownice istnieją, i między innymi za ich sprawą dopełni się Przepowiednia, to muszą być! Jadę z wami! Woodou! Osiodłać mi konia i zebrać oddział najdzielniejszych żołnierzy z mojej osobistej gwardii!
– Tak, panie, ale radziłbym na razie nie zabijać tego chłopca… rzekł Woodou i wyszeptał coś swemu władcy prosto w duże, czerwone ucho.
– Nie wierzę ci! Ale i tak na wszelki wypadek obedrzemy go żywcem ze skóry, a potem spalimy! – huknął tubalnie Urgh i wybiegł z komnaty, nim Woodou go powstrzymał.
Po chwili już w Zamku, mimo nocy, panował wielki ruch. Nie minął nawet kwadrans, gdy konny oddział ruszył przez zwodzony most.
– Kiedy powinniśmy znaleźć się w twoim Miasteczku? zapytał władca posłańca.
– W niewiele godzin po wschodzie słońca, o ósmej rano najpóźniej…
I noc na drogach Wielkiego Królestwa roztętniła się od końskich kopyt.
Szarzało. Ale jeszcze na niebie było widać ostatnie gwiazdy – Wymyśliłaś co? – Panienka niecierpliwie przerwała parogodzinne milczenie Czarownicy.
– Nie. Przewertowałam w pamięci wszystkie Księgi Magiczne, z których ongiś pobierałam nauki, ale nie znalazłam niczego. Jest jedna, ale bardzo ryzykowna możliwość. Uratuje ci na pewno życie, ale kto wie, czy nie przekreśli tego co ważniejsze… Mimo wszystko w ostatniej chwili, gdy już nie będzie czasu na nic, tylko na śmierć, przemienię cię w tak małego ptaszka, który prześliźnie się przez te kraty. Jako ptaszek pofruniesz wysoko w góry, gdzie pożegnałaś moją Siostrę Drugą. Tam musiałabyś poczekać kilka dni, aż pojawi się Siostra Czwarta i ufać Najwyższym Bogom, że uda się jej ciebie odczarować. Ale kogo w ptaka przemieniono i oderwał się od ziemi, najczęściej już na zawsze pozostaje w chmurach i na ziemię nie wraca. Gdyby mojej Siostrze Czwartej przydarzyło się jakieś nieszczęście i nie stawiła się na umówione spotkanie, zostałabyś jako ptak, do końca swego życia. O ile wiem, nie znasz zaklęcia przemiany z ptaka w człowieka. Moje siostry miały zakaz uczenia cię zaklęć związanych z ptakami, gdyż są one niebezpieczne i wolno je używać jedynie Czarownicom. A i to tylko raz w całym życiu. Dlatego na ogół zostawiamy je na Godzinę Stosu…
– Godzinę Stosu…? – spytała Panienka.
– Tak. W Godzinie Stosu, jeżeli nie uda się nam jej ominąć w swym życiu, w chwili gdy pierwsze płomienie ognia ogarną nasze ciało, przemieniamy się w ptaka i wyfruwamy z płomieni lecąc w Wysokie Góry. Tam pozostajemy do końca swego życia wiodąc życie wolnych, ale niemych ptaków. Nawet najbieglejsza z Czarownic nie jest w stanie porozumieć się z Siostrą Ptakiem. Niemota jest zapłatą wobec Losu za Dar Życia. I to jest właśnie Wielka Tajemnica Czarownic.
… a jednak twoja Siostra Druga przemieniła się w orła! Sama to widziałam na własne oczy – odparła Panienka. – To prawda, miała potem kłopoty, nie mogła wrócić do własnej postaci i ja musiałam j ej trochę pomóc, ale udało siei wróciła do ludzkiej skóry.
– Och, biedna Siostra… – oczy Czarownicy Trzeciej niepokojąco zamgliły się. – A zatem w Godzinie Stosu nic nie ustrzeże jej przed straszliwą męką. Biedna, widać chciała w ten ostateczny sposób ratować ciebie, ryzykując bezpowrotną utratą najcenniejszego daru. Tak, mogła to uczynić jedynie dla ciebie, choć groziło jej, że pozostanie już na zawsze tam, w nieboskłonie, blisko Wysokich Gór i Gwiazd…
Panienka nagle drgnęła:
– Powiedziałaś Gwiazd? Gwiazdy… o Bogowie…
Podbiegła szybko do malutkiego, zakratowanego gęsto okienka. Szarzejące już niebo było zeń ledwie widoczne, ale jeszcze mrugały na nim ostatnie złotosrebrzyste Gwiazdy.
– … Gwiazdy! Jeszcze tam są, ale wkrótce znikną. Tylko one mogłyby nam pomóc1.
– Co mówisz?
– Zamilcz na chwilę – mruknęła Panienka, wspinając się ku okienku. – Chodź tu bliżej i spoglądaj na tę dużą, mrugającą Gwiazdę, błagając ją w myślach o pomoc. Nie ustawaj ani na chwilę…
– … ach tak – szepnęła Czarownica Trzecia. – Siostra Druga wspominała mi o twojej przyjaźni z Gwiazdami. Więc wystarczą moje myśli?
– Wystarczą, byle skupiły się na tej jednej, jedynej: myśli o ratunku. Twoja i moja myśl pomkną w przestrzeni daleko, daleko, aż dotrą do tej Gwiazdy. Gwiazda, jeśli zechce, zrozumie je. Jeśli będzie miała taki kaprys, to spełni prośbę dwóch Ziemianek, lub też zlekceważy ją, uda, że wcale jej nie słyszała. A teraz myśl. Myśl całą sobą…
I w lochu zapadło ciężkie, pełne napięcia milczenie. Oczy dwóch więźniarek utkwione były w złotym, migocącym punkcie na coraz to bardziej szarzejącym niebie. Ich pełne intensywnej rozpaczy myśli gęstniały, skupiały się w niewidoczną falę powietrzną i szybowały w przestrzeń. Były szybsze niż dźwięk i światło, gdyż tylko myśl może w paru sekundach pokonać niezmierzone obszary i nic nie będzie dla niej przeszkodą – chyba że trafi na inną myśl, silniejszą od siebie. Ale w tym akurat czasie nikt na ziemi nie próbował przesyłać swych myśli Gwiazdom i Niebieska Droga była wolna.
Oczy obu więźniarek nie odrywały się od złotego punktu na niebie, które szarzało, szarzało, szarzało… a potem zaczęło niebieszczeć. I wówczas złocisty punkt zniknął sprzed ich oczu.
Spojrzały na siebie.
– Usłyszałaś odpowiedź Gwiazdy? – spytała z napięciem Czarownica.
Panienka pokręciła głową.
– Nie. Za mało czasu miała na odpowiedź.
– Ona zniknęła. Wszystkie zniknęły. Niebo rozjaśniło się – powiedziała Czarownica. – A skoro ich tam nie ma, to nie mogą nam pomóc. Zaraz wzejdzie słońce.
– One są tam cały czas – powiedziała Panienka. – Tylko nie widzimy ich za dnia. Jeśli nas usłyszały…
– Jeśli zechcą… szepnęła Czarownica. – Są przepełnione poczuciem swej ważności?
– Nie. Są równie potężne i zarazem równie biedne jak Ziemia. Może znając swój bezmiar kłopotów, zechcą pojąć nasze…?
Słońca jeszcze nie było widać zza murów Ratusza, ale jego pierwsze promienie już padały na Rynek, rozświetlając go i ujmując nieco smutnej brzydoty i śladów zniszczeń.
– Mówiłem, że jeszcze tu będziecie! – usłyszały za sobą pisk szczurzycy. Stała na tylnych łapkach razem ze swym towarzyszem. – Wiedziałam, że nie ma dla was ratunku. Nikt stąd nie wyjdzie, może tylko ptak…
– … malutki ptaszek – poprawił szczur. – Kraty w oknie są gęste. A przemiany w szczura lub myszkę jednak nie radzę, bo moi bracia i siostry nie lubią obcych.
W lochu panowało milczenie. Szczury wyczuwając swą zbędność zniknęły. Czarownica i Panienka siedziały nieruchomo i w ciszy. Niebo za wąskim okienkiem błękitniało i rozświetlało się złociście od ciągle niewidocznego z lochu słońca.
– Jeszcze poczekamy – szepnęła Czarownica. – Ale gdy już nie będzie innego wyjścia, przemienię cię w ptaka. Uczynię to jednak w ostatniej chwili. Do samego końca dam szansę Losowi.
– A ty? Co z tobą?
– Mnie nic nie pomoże. Mówiłam ci, że wykorzystałam już prawo do trzech sztuk magicznych we własnej obronie. Zostało mi jedynie prawo przemiany w ptaka w Godzinie Stosu. Dziękuję Bogom i za tę łaskę.
Czas mijał. Znowu zapadło milczenie. Obie więźniarki odczuły daremność swych starań i przygnębione oparły się o ścianę lochu. Czarownica bezsilnie przymknęła oczy, zaś Panienka z ponurym żalem wpatrywała się w snop coraz jaskrawszego światła, spływający do ich celi z małego okienka. W promieniach słonecznego blasku wyraźnie widać było drobinki kurzu, wirujące w powietrzu i wielką, gęstą pajęczynę rozsnutą w jednym z kątów. Pająk jednak – zamiast siedzieć przycupnięty w jej sieci – gnał szybko w stronę krat okienka na swych długich, zgiętych nogach.
– On ucieka, a my… – wyszeptała Panienka ze smutkiem. Pająk właśnie znikał z drugiej strony gęstej kraty. Czarownica otwarła oczy i spytała z zaciekawieniem:
– Dlaczego ucieka? Jego pajęczyna jest mocna, bezpieczna, więc czemu ją porzuca? I czemu robi wrażenie oszalałego ze strachu?
Nagle znowu zjawiły się szczury. Stały na tylnych łapkach a ich długie wąsy drżały nerwowo:
– Żegnamy was – powiedziała szybko szczurzyca. – Nasze przednie straże już wyryły wyjście na zewnątrz ratusza. Tu zaczyna być niebezpiecznie. Więc uciekamy wszyscy, cały nasz tutejszy szczurzy ród.
– Niebezpiecznie? Co masz na myśli? – spytała Czarownica.
– Nie wiem, ale wszyscy, ilu nas jest, wyczuwamy coś groźnego, co zbliża się coraz szybciej i szybciej. Jedyne co wiemy, to że musimy stąd jak najszybciej uciec. Wiesz chyba, że szczurzy ród wyczuwa niebezpieczeństwo już na długo przedtem, zanim ono się stanie i na przykład opuszcza statek na oceanie przed jego zatonięciem? Teraz właśnie mamy przeczucie, że tutaj i to szybko stanie się coś bardzo groźnego dla naszego życia. Żegnajcie!
I szczury zniknęły w jednej z dziur.
– Spójrz – szepnęła Czarownica. – Te karaluchy też uciekają. Cała ich armia, która tkwiła bezpiecznie w tej celi przez długi czas, porzucają teraz i pędzi z całych sił, wciskając się we wszystkie szczeliny…
– Ja też zaczynam dziwnie się czuć – odparła cicho Panienka. – Mam takie uczucie, jakby zaraz coś miało się stać. Coś bardzo groźnego, ale…
– … ale nie dla nas. Tak. Też tak to odczuwam – odparła Czarownica. – Spójrz, szaleje bardzo silny wiatr, prawie jak huragan, a zerwał się tak nagle i niespodziewanie… Jedno z nielicznych drzew, które tu jeszcze stoi, przegina się, mimo grubego pnia, niemal ku ziemi. Spytam tego drzewa, co się dzieje…
Czarownica przytknęła twarz do kraty i wbiła wzrok w tańczące na silnym wietrze konary drzewa.
– Ono mówi – zaczęła monotonnie – że do Miasteczka zbliża się duża gromada jeźdźców. Jadą coraz szybciej, gdyż wiatr im sprzyja, nie muszą pokonywać jego oporu. Ale ten wiatr, mówi drzewo, jest bardzo dziwny. Nic wcześniej go nie zapowiadało, nie wyczuła jego nadejścia żadna roślina. Korzenie tego drzewa, które sięgają daleko w głąb, gdyż liczy ono sobie prawie dwieście lat, wyczuwają w Matce Ziemi napięcie, jakiego od wieków nie czuły. Ono jeszcze mówi, że Matka Ziemia zaczyna się ruszać, tam, głęboko, u jego korzeni…
– Ziemia zaczyna się ruszać…? – spytała Panienka. – Dziwne doprawdy. Nigdy nie słyszałam o ruszającej się samej z siebie ziemi… Słyszysz? Z oddali już dochodzi tętent kilkudziesięciu koni. To pewnie jadą po nas żołnierze straszliwego Urgha… Ale Ziemia… tak… ja teraz też czuję, że Ziemia się rusza…
Rzeczywiście, ziemia ruszała się. Ta pod ich nogami i ta wokół Ratusza, w którego lochu tkwiły. Ruszała się co prawda wolno, ale dziwnie, to pęczniejąc w jednym miejscu, to zapadając w innym, ale jej ruch zaczynał niemal niedostrzegalnie z początku, a potem coraz widoczniej przyśpieszać… przyśpieszać… przyśpieszać…
– Spójrz – szepnęła Czarownica, obejmując Panienkę swym opiekuńczym ramieniem. – Wielkie głazy, z których zbudowane są ściany naszego lochu, też zaczęły się ruszać…
– Nie wytrzymują ruchu ziemi, zaczną się rozsypywać odparła Panienka równie cicho.
– Tak – rzekła wolno Czarownica. – Te głazy tego nie wytrzymają. Chyba wkrótce runie jeden lub dwa, a wówczas… wówczas runą mury naszej celi, a zaraz potem cały Ratusz…
Nagle ich uszu zaczęło dobiegać głuche dudnienie, które wydobywała z siebie Matka Ziemia, kotłując się i przewalając coraz silniej i silniej, szybciej i szybciej. Wydawało się, że pod ziemią ktoś gra na setkach, ba, tysiącach potężnych bębnów!
– Ależ to jest trzęsienie ziemi! – oznajmiła zdumiona Czarownica. – Tylko raz w życiu widziałam coś takiego, bardzo, bardzo dawno temu, w Wysokich Górach! Jeżeli to jest właśnie t o, grozi nam ogromne niebezpieczeństwo! Ziemia w każdej chwili może rozewrzeć się pod naszymi nogami, wpadniemy w jedną z głębokich szczelin, która natychmiast się nad nami zamknie! Albo też umrzemy pod gruzami tego gmachu! Dziwne, ale jednak nie mam przeczucia śmierci… Spójrz! Ściany lochu się rozstępują i czynią nam przejście! Biegnij!
– To spowodowały Gwiazdy! – krzyknęła Panienka, skacząc równocześnie zręcznie przez ruiny ściany, która przedtem dzieliła ich od wolności. – Nie pojmujesz? To one uczyniły, dla nas! Dały nam szansę! Burzą mury, które nas uwięziły!
Gdy tylko obie znalazły się na zewnątrz, gmach Ratusza, jak dziecinna zabawka z kart, runął, zapadając się w sobie i grzebiąc na wieki tych Najeźdźców, którzy nie zdążyli go opuścić. Jednak prawie wszyscy, tyle że bez swych zbroi i mieczy, tłoczyli się przerażeni z dala od wzburzonej ziemi, patrząc na ruiny. Unoszący się wokół gęsty pył uniemożliwił im dostrzec dwie więźniarki, przemykające teraz ulicami, byle dalej od Miasteczka. Tak dziwnie się złożyło, że w kierunku, który winny obrać Opiekunka ze swoją wychowanką, ziemia była nieruchoma, drzemiąca, obojętna. W przeciwnym zaś kierunku, skąd nadjeżdżali właśnie gromadą Najeźdźcy z Urghiem XIII, falowała nadal, rozwierała pod kopytami koni rozległe przepaście, to znowu wybrzuszała się, strasząc je tym bardziej. Nie słuchając nawoływań jeźdźców konie rozpierzchły się we wszystkie strony.
Ale tego już Panienka z Czarownicą nie widziały. Biegły teraz bowiem ostatnią z uliczek Miasteczka, prowadzącą prosto do nowego mostu. Żaden z Najeźdźców nie mógłby ich gonić, bowiem dzieliła je od nich bariera ciągle wzburzonej ziemi. Uciekinierki nie wiedziały też, że trzęsienie ziemi objęło swą mocą jedynie teren wokół Ratusza, nie uszkadzając żadnego z domów w Miasteczku i nie czyniąc krzywdy jego mieszkańcom.
– Pod gruzami tego Ratusza leży twoja Czarownica, Panie – szepnął Woodou swemu władcy. – Zapewne martwa. Wątpię też, by ocalał chłopiec, jej pomocnik. Swoją drogą, ciekawi mnie, kim był…
– Głupcze! – warknął Urgh, powściągając wodze swego oszalałego ze strachu konia. – Jeśli to była prawdziwa Czarownica, a wszystko na to wskazywało, na pewno zdążyła uciec! Kto wie, czy to nie ona sama wywołała te straszliwe tańce Ziemi i zburzenie Ratusza! A ten, kto ją schwyta wykrzyknął nagle potężnym głosem – otrzyma w nagrodę worek złota i tytuł generała!
Żołnierze stali jednak bezradnie, nie mogąc nadal przekroczyć granicy gniewnej, skotłowanej ziemi. Zagradzała im ona drogę właśnie w stronę mostu. Nad gruzami Ratusza powoli opadał pył.
Czarownica z Panienką nie nękane żadną pogonią opuściły Miasteczko i szybkim krokiem wędrowały do czerniejącego na horyzoncie Lasu. Już nie widziały, jak ziemia ułagodziła się, znieruchomiała, a grupy żołnierzy rozproszyły się we wszystkich kierunkach, szukając uciekinierek. Wówczas były jednak one na tyle daleko, że wszelka pogoń nie była im groźna. Oto bowiem rozwierała się przed nimi zbawcza, zielona brama Lasu.