37491.fb2
Podróżniczki zbliżały się do celu. I choć Ardżana dawno nie była Perłą Miast Królestwa Wielkiego, a z oddali przypominała nędzarza, drzemiącego pod żebraczym płaszczem, jej widok oszołomił Dziewczynę. Bowiem mimo upływu czasu i zniszczeń jakich on dokonał, miasto ciągle nosiło w sobie piętno dawnej królewskości.
Wiatr, deszcze, śniegi i czas wyżłobiły w Ardżanie swoje własne, niepowtarzalne kształty. Budowane ongi z białego, gładkiego kamienia budowle były wprawdzie trwalsze niż jakiekolwiek inne, na przykład drewniane, ale wszędzie tam gdzie woda rozmyła łączącą skalne bloki zaprawę, kamienie zwaliły się burząc powoli całe ściany, gdy budowla już utraciła swoją stabilność. Inne jednak stały nietknięte, lśniące białością swych ścian, owinięte jedynie zielonymi pnączami. Więc Ardżana przypominała miasto zbudowane przez szaleńca – lub przez szaleńca burzone. A wśród tych na poły stojących, na poły zwalonych ścian, wśród wysokich, smukłych kolumn, podtrzymujących nie istniejące lub nietknięte stropy, wśród wysokich usypisk białego kamienia, wśród pałacyków, które zachowały wszystkie ściany, ale pozbawione były dachu, bądź też dach istniał, ale brakowało połowy ścian, czy wreszcie wśród mnogości szerokich lub wąskich i krętych schodów, które pięły się ku nie istniejącym pałacom i wieżom – wszędzie tam pieniła się gęsta, bujna, dzika zieleń. Drzewa, krzewy, kwiaty, pnącza – w ilościach godnych dżungli, a nie miasta. Ardżana była więc Dżunglą – zieleni i kamienia. A w tej Dżungli unosił się śpiew ptaków, których całe gromady fruwały z drzewa na drzewo; kamienie cichutko chrzęściły pod cielskami ogromnych żmij, które w opuszczonych ruinach założyły swe gniazda; ujadały donośnie zdziczałe stada psów – których jednak nie obawiały się wcale równie zdziczałe stada kotów.
– Nie widzę tu ludzi… – szepnęła zdziwiona Dziewczyna.
– Bo też ich tu nie ma – odparła Czarownica Czwarta, uśmiechając się wąskimi wargami na widok pełnego ulgi zdumienia swej wychowanki. – Nie ma ludzi co najmniej od pięciu wieków. Pamiętaj, że najsilniejszy atak armii Urgha runął właśnie na Ardżanę. A po zwycięstwie żaden z kolejnych Urghów nie zamierzał zamieszkać w Królewskim Pałacu o 77 bramach, niezwykle trudnych do strzeżenia. Urghowie wybrali zatem na swą siedzibę warowny zameczek myśliwski, który mieści się w pobliżu Ardżany, ale nie w niej samej. Żaden podbity naród nie pragnie mieszkać pod samym bokiem wroga, więc Ardżana z wolna pustoszała. Równocześnie potęga dawnego Wielkiego Królestwa najwyraziściej uwidoczniona była właśnie w Ardżanie, w jej pięknych pałacach, których perłą był Pałac Królewski, w ogromnych bibliotekach, teatrach, stadionach sportowych, akademiach nauk wszelakich, w domach zdrowia. Koczując przez wieki po Wielkim Stepie plemiona Urgha nienawidziły miast, gdyż nie umiały ich budować. Doskonale za to umiały niszczyć i grabić. Cała ich złość i nienawiść wyładowały się na Ardżanie, z której rychło uciekli wszyscy mieszkańcy. Gdy miasto było już rozgrabione i puste, Najeźdźcy pozostawili je w spokoju.
– Więc będziemy w Ardżanie zupełnie same…? – oczy Dziewczyny rozbłysły ciekawością i zadowoleniem. – Tak blisko siedziby wroga i mimo to…
– … mimo to bezpieczne – dokończyła Czarownica Czwarta. – Do tych ruin nikt się nie zapuszcza.
– Ale co będziemy tu robić? I jak długo?
– Mamy rok czasu. Cały rok, żeby poznać każdy zakątek Ardżany i to co zostało z królewskiego Pałacu. W nim też zamieszkamy – powiedziała Czarownica. – Do tej pory poznawałaś historię tego kraju tylko z Ksiąg i naszych opowieści. Pora, żebyś ujrzała ją na własne oczy. Tu każdy kamień jest kroniką dziewiętnastu wieków świetności i ośmiu wieków niewoli Wielkiego Królestwa. To pozornie martwe miasto mówi pełnym głosem o samym sobie i gdy ktoś zechce lub potrafi, usłyszy Jego głos.
Przystanęły na chwilę. Znajdowały się teraz na doskonale uchwytnej granicy między zieloną, pełną koniczyny łąką – a skrajem miasta, który znaczyła ocalała ściana jakiegoś mieszkalnego budynku. Zachowała się nawet zdobna, żelazna brama, wisząca na potężnych, wkutych w kamień zawiasach. Gdy ją wolno uchyliły, zaskrzypiała – i Dziewczyna ze swoją Opiekunką przekroczyły granice stolicy. Z różowego zmierzchu łąki weszły w mroczną, szeroką sień, która jednak wprowadziła je ponownie w różowy blask zachodzącego słońca, gdyż budynek ocalał jedynie w połowie – a w drugiej, na pozbawionej dachu przestrzeni piętrzyła się zielona Dżungla.
– Teraz, zanim ruszymy dalej, połkniesz ziarenko karadormu – powiedziała Czarownica i na jej wyciągniętej dłoni zabielała drobna kuleczka wielkości fasolki.
– Co to?
– Gdy je połkniesz, twoje ciało nabierze zapachu, którego nie lubią żmije. Dzisiejsza Ardżana to królestwo żmij. Jest ich chyba ze sto razy więcej niż ongiś mieszkańców Królestwa! Karadorm cię przed nimi uchroni. Wprawdzie nie będą przed tobą uciekać i będziesz musiała oswoić się z ich bliskością – ale żadna cię nie ukąsi, nie zatruje swym jadem, gdyż twoja krew mogłaby je zabić. Są zbyt mądre, by ryzykować życiem. A zresztą nasza obecność nie będzie im przeszkadzać. One nam też nie. Wręcz przeciwnie, to dzięki tym żmijom Najeźdźcy unikają Ardżany, bowiem ukąszenie tego akurat gatunku to śmierć w straszliwych męczarniach, na którą nie ma ratunku…
Mimo wiary w słowa Opiekunki, Dziewczyna niezdolna była ukryć drżenia, gdy ujrzała obecne, prawowite mieszkanki dawnej stolicy. Trzy wysmukłe, obłe, zielono połyskujące cielska wypełzły właśnie spod zwaliska kamieni i kołysząc płaskimi głowami wpiły się w nadchodzące małymi, ostrymi oczkami. Po chwili jedna z nich zbliżyła się zwinnie do Dziewczyny i oplotła wokół jej nogi – aby natychmiast umknąć.
– Widzisz – zaśmiała się Czarownica. – Zapach karadormu jest dla nich nieznośny. A do jutra, mam nadzieję, oswoisz się z naszymi nowymi przyjaciółkami na tyle, by nie drżeć wówczas, gdy zechcą darzyć cię swymi względami i oplotą się wokół twej szyi czy ramion…
Dziewczyna, nic nie mówiąc zaczerwieniła się ze złości, iż Czarownica dostrzegła jej strach.
– Strachu nie trzeba się wstydzić – szepnęła jej Opiekunka. – Człowiek pozbawiony całkowicie lęku przestaje być człowiekiem. Odwaga osiągnięta bez pokonania lęku nie jest odwagą. A teraz chodźmy dalej. Zbliża się noc i musimy znaleźć sobie miejsce do spania. Ardżana jest ogromna i do Pałacu Królów dotrzemy najwcześniej jutro, jeśli nie później…
Do tej pory Dziewczynie wydawało się, że najbardziej ze wszystkiego w tej krainie kocha Wielkie Lasy i Wysokie Góry. Nagle pojęła, że jej prawdziwą miłością staje się Ardżana. Dawna stolica Luilów, mimo ruin wciąż potężna, rozprzestrzeniająca się na niewyobrażalnej powierzchni ciągle nosiła w sobie piętno królewskości. Białe, ciosane kamienie, z których była ongiś zbudowana, splecione nierozerwalnie z panoszącą się wszędzie zielenią, zdawało się, że utworzyły jakąś trzecią, niepojętą, a zarazem wspaniałą całość: tworu zarazem rąk ludzkich i Matki Natury, w przedziwny sposób jednak nie skłóconego ze sobą, lecz współżyjącego w harmonijnej symbiozie.
W ruinach domostw i pałacyków ocalało tylko to, na co nie połakomili się żołdacy Urgha – i co przez przypadek najpełniej harmonizowało z kamieniem: ozdoby z żelaza, miedzi, brązu, drewniane i kamienne płaskorzeźby, wyblakłe, ale wciąż piękne malunki na ścianach. Złoto, srebro, drogie kamienie i wszelkie przedmioty zbytku zniknęły. Dziewczyna nie żałowała, że ich tu nie ma, gdyż raziłyby w tym otoczeniu. Złotem były tu promienie słońca, przenikające swobodnie przez mury i kładące się jasnymi plamami na ruinach i zieleni. Srebrem byty krople rosy, skrzące się co rano, a wielokolorowy blask drogich kamieni zastępowały pąki purpurowych, żółtych, Szafirowych i różowych kwiatów. Przemykające wśród ruin smukłe ciała żmij mieniły się blaskiem szmaragdów.
Równocześnie wystarczyło na chwilę zamknąć oczy, by wyobrazić sobie Ardżanę w jej dawnym, królewskim przepychu: gładkie, szerokie ulice wypełnione tłumem strojnie odzianych ludzi, toczące się cicho karoce, uderzające urodą budowle z białego kamienia, fontanny, parki, pełne cennych rzeźb, wielkie amfiteatry – i sam Pałac Królów.
Nim Dziewczyna z Czarownicą dotarty wreszcie do niego, minął nie jeden dzień, ale trzy. Trzeba bowiem było pokonywać nie tylko labirynt ruin, ale i dżunglę zieleni. Wiele razy gubiły się nie mogąc odnaleźć wyjścia z ruin jakiegoś pałacu – i to właśnie było cudowne. Coraz to pięty się na jakieś szerokie, wysokie schody, które prowadziły donikąd, o czym jednak przekonywały się dopiero stojąc na ich szczycie, gdy pod ich nogami ziała jedynie przepaść. Kręta układanka pokoi jakiegoś pałacyku stawiała je nagle twarzą przed zamkniętą ścianą – i musiały zawracać do punktu wyjścia, szukając innej drogi. Dżungla zieleni zapraszała w swój cień, otwierając pnie drzew, ale gdy w nią weszły, wyprowadzała je prosto pod wysoki mur jakiejś budowli, pozbawionej zdawało się jakiejkolwiek bramy.
Miały jednak tak wiele czasu przed sobą – cały długi rok – i tak wielkie poczucie swobody, bezpieczeństwa, niezależności, że wszystko stawało się cudowną przygodą.
– Nie żałuję Ardżany – powiedziała pewnego dnia Dziewczyna.
– Dlaczego? – spytała jej Opiekunka. – Była ongiś pyszną, dumną stolicą, a jest tylko ruiną, obrośniętą Dżunglą…
– Tak, ale jest wolna, naprawdę wolna, nie widzisz tego? Wolna, piękna, dzika i swobodna. Nie jest taka jak Miasteczka i Wsie. Nie ma w niej panów i niewolników, Najeźdźców i ich donosicieli. Ardżana nigdy nie została pokonana, skoro Najeźdźcy nie ośmielają się tu wchodzić. Pozostała sobą, choć w ruinie.
Czarownica pomyślała, że jej uczennica najbardziej ze wszystkiego kocha wolność i jej wąskie wargi uśmiechnęły się z satysfakcją.
Mijały wiele budynków, na poły zwalonych, choć niektórym udało się ocaleć w zarysie dawnych kształtów i ciągle zdobiły je smukłe wieżyczki, lekkie balkony, wysokie kolumny. Czarownica przypominała sobie ich nazwy lub przeznaczenie.
– … tu chyba był pałac rodu Brajanów, jednego z najbardziej rycerskich w całym Wielkim Królestwie. W każdym pokoleniu wszyscy synowie, a nawet kobiety wspaniale władali mieczem i zanim Luil XXIII wydał edykt o zakopywaniu broni i zakazie jej użycia, ród Brajanów założył Akademię Rycerską. Szkoła ta istniała ponad 400 lat i wykształciła tysiące świetnych rycerzy, a wstąpić mógł do niej każdy kto chciał, byle nadawał się do miecza. Brajanowie długo nie mogli pogodzić się z rozkazem króla, chcieli nawet wzniecić bunt i uniemożliwić Luilowi XXIII przeprowadzenie jego zamiaru. Namawiali ludzi, by nie zakopywali broni, krzyczeli, że zamiana mieczy żelaznych na drewniane może się kiedyś srogo zemścić, jeśli równocześnie nie uczyni tego cały świat. Ale Luil XXIII nie słuchał, a jego poddani uwierzyli, że wystarczy zakopać broń i już nigdy nie będzie żadnej wojny. Brajanowie musieli się poddać, jednak w tajemnicy przed królem zatrzymali swe miecze. Oni jedni, ze wszystkich rodów, zanim polegli w Dniu Podboju, zabili wielu, wielu wrogów. Wszyscy inni byli całkiem bezbronni…
Dawny pałac Brajanów wydawał się budowlą surowszą w kształcie niż inne, pozbawioną balkoników, kolumienek, wieżyczek, jakby upodobanie do wojaczki upraszczało także ich codzienne wymagania.
– … a to musiał być chyba Dom Zdrowia, jeden z wielu, kto wie jednak czy nie ten największy – orzekła Czarownica, gdy wplątały się w ogromny labirynt niedużych pokoików, z którego zdawało się, że nie ma wyjścia. – W Domach Zdrowia leżeli chorzy, jeśli ich choroba nie nadawała się do leczenia w domu mieszkalnym. Pierwsze Domy Zdrowia założył Luil X, w czasie potężnej epidemii, która przetoczyła się przez kraj, przyniesiona hen, z Dalekich Stepów, przez handlarzy. Luil X postawił medycynę w Wielkim Królestwie na bardzo wysokim poziomie i za jego czasów wyszkolono setki biegłych lekarzy, wynaleziono mnóstwo bezcennych leków i nowych metod leczenia. Później, gdy Luil XIII przywrócił dobre imię i bezpieczeństwo życia Czarownicom, one także przychodziły leczyć w Domach Zdrowia. Były bowiem i są nadal takie choroby, wobec których medycyna jest bezradna i nie ma na nie leku w postaci uzdrawiającej pigułki. Są to choroby duszy i umysłu. A nikt nie umie tak dobrze wejrzeć w duszę i umysł człowieka jak Czarownica. Zanim jednak Luil XIII uznał nasze zdolności, a nawet uhonorował je wysoko, jego poprzednicy spalili na stosach wiele naszych Sióstr. Szczególnie groźny i okrutny w tym względzie był Luil III, którego ukochana żona zmarła młodo, a źli doradcy wmówili mu, że stało się to za sprawą rzucanych przez nasze Siostry uroków. Nie sądź jednak, że Luil XIII był aż tak mądry, by sam z siebie wydać edykt nakazujący chronić i szanować Czarownice. Znacznie wcześniej swą mądrość wykazał lud. Przed zemstą królów chronili nas wieśniacy i mieszczanie, rzemieślnicy, a nawet żołnierze. Wiedzieli bowiem doskonale, że potrafimy i chcemy im pomagać. Znali nasz dar leczenia chorób, odwracania niebezpieczeństw i złego losu, obrony przed prawdziwie złymi mocami, które co jakiś czas budzą się ze snu i pojawiają się na ziemi, przybierając dziwne kształty. Luil XIII uhonorował jedynie powszechne żądanie narodu, ale uczynił to z przekonaniem. Był też na tyle mądry, by nawet założyć Akademię Magiczną. Od tej pory nie musiałyśmy chyłkiem, pod karą śmierci, nauczać magii, gdy napotkałyśmy szczególnie uzdolnione dziecko. Każda dziewczynka, której rodzice stwierdzili, że posiada nadzwyczajne dary lub moc, mogła udać się do naszej Akademii. Tam Czarownice stwierdzały, czy jest to moc iście czarodziejska, czy tylko mały dar magicznych psikusów dla zabawienia gawiedzi lub słabe znachorskie zdolności. Prawdziwie zdolne dziewczynki zostawały naszymi uczennicami. Ale same zdolności nie wystarczały. Wiele razy musiałyśmy usuwać z Akademii bardzo zdolne uczennice, gdyż nie umiały, bądź nie chciały pojąć, że magia musi służyć wyłącznie dobru ludzi, a nie dobru Czarownic lub wybranych przez nie istot. Prawdziwa Czarownica nigdy nie odwróciłaby złego losu, gdyby miała pewność, że w zamian obróci się on przeciw innej osobie. Bywa bowiem zło nieodwracalne i trzeba się z nim wówczas pogodzić lub zwalczyć je inaczej. Cóż z tego, że odegnasz złą chorobę od jednego człowieka, jeśli przejdzie ona do sąsiada i już nie opuści go? Niestety, trafiały się uczennice, które gotowe były to uczynić w zamian za złoto czy drogie kamienie. Musiałyśmy nie tylko pozbywać się ich, ale także odbierać im magiczną moc, bowiem zdolna ona była przynieść ludziom wyłącznie krzywdę, a nam, Czarownicom, zepsuć dobre imię.
Dziewczyna słuchała w milczeniu, mijając setki niedużych pokoi Domu Zdrowia. I choć ściany niektórych z nich były zwalone, drzwi dawno wyłamane, schody urywały siew połowie wysokości, a wielki hol pośrodku zasypany był stosem głazów – jeszcze dziś widoczna była rozległość tej budowli i jej przeznaczenie. Wędrowniczki wyłoniły się wreszcie z ruin i brnęły teraz zieloną Dżunglą, bowiem właśnie dżungla pokrywała l o, co ongiś było szerokimi, wygodnymi ulicami. Gdzieniegdzie jeszcze, w samym środku zielonego gąszczu tkwiły głazy, kamienne płyty, stanowiące ongiś nawierzchnię, lub znienacka z gąszczu zieloności wynurzał się na poły cały, na poły zniszczony kamienny pomnik kogoś, kto ongiś żył tu i zasłużył sobie na wdzięczną pamięć rodaków. Te – niekiedy całkiem dobrze zachowane – kamienne wizerunki żywych niegdyś ludzi, oplecione teraz gąszczem zieleni, czyniły dziwaczne i niepokojące wrażenie.
– Ile jeszcze wieków musi minąć, żeby z Ardżany nie pozostało nic, tylko ta Dżungla i zatopione w niej resztki białych kamieni? – zastanawiała się głośno Dziewczyna. Upłynie kolejne osiem wieków niewoli i może już nikt w całym dawnym Wielkim Królestwie nie będzie pamiętał, ani nie zechce nawet uwierzyć, że ongiś kwitło tu jedno z najpiękniejszych miast świata?
– A może nie miną nawet dwa, trzy lata i Ardżana będzie znowu stolicą Wielkiego Królestwa? – mruknęła Czarownica.
– Jakim cudem? Kto mógłby to sprawić? – zdziwiła się jej wychowanka.
– “… przez siedem setek, siedem dziesiątek
i siedem lat trwało w agonii Wielkie Królestwo – choć żyło,
żyło w pamięci i sercach ludzi – teraz wskrzeszone
znów odbuduje swoją potęgę, na chwałę owych
co byli wierni. Wzrośnie Ardżana, stara stolica
w całej urodzie białych kamieni. Cofnie się dżungla…”
Czarownica na pół mówiła, na poły śpiewała te słowa, a Dziewczyna słuchała ich jak w zamroczeniu.
– Pieśń Jedyna… – szepnęła. – Kiedy wreszcie poznam ją całą?
– Już wkrótce – odparła z powagą jej Opiekunka.