37491.fb2
Czarownica miała rację, że rok spędzony w ruinach Ardżany to niewiele na poznanie miasta i Pałacu. Samo zwiedzanie tego ostatniego trwało niezmiernie długo, zanim Dziewczyna uznała, iż jej stopa stanęła we wszystkich komnatach, nie pomijając nawet rozległych, posępnych i mrocznych podziemi i rozsłonecznionych poddaszy. Zwłaszcza że nie szło tylko o to, aby znaleźć się w każdym z pomieszczeń. Dziewczyna pragnęła wczuć się w ich atmosferę, rozpoznać – bez pomocy Opiekunki – jakie było przeznaczenie danej komnaty, rodzaj życia, które w niej trwało, nim Najeźdźcy brutalnie je przerwali. A w każdej z sal Dziewczynie zawsze wydawało się, że słyszy i czuje czyjąś nieobecną Obecność. Obecność dawnych, prawowitych mieszkańców tej niezwykłej budowli, w której tak łatwo można było się zagubić, gdyż dobudowane wokół nietykalnej i świętej Białej Sali króla Luila I komnaty i korytarze przybierały niekiedy postać labiryntu.
Choć napastnicy zagrabili wszystko co było tego warte, Pałac nadal czynił wrażenie bogatego. Zdobiły go kamienne płaskorzeźby, wykute w żelazie, brązie i miedzi zdobne elementy drzwi, okien, ścian i szczątków mebli; potężne żyrandole, których kryształowe, podłużne łzy, dzwoniąc o siebie grały jakąś niezwykłą melodię, wpasowane w kamienne ściany mozaiki, wielkie, żelazne świeczniki. I choć zewnętrzne części Pałacu, pełne słońca dzięki ogromnym oknom, w których nie ocalała ani jedna szyba, czyniły wrażenie piękniejszych, bardziej przytulnych i komfortowych – największe wrażenie wywarła na Dziewczynie pradawna Biała Sala. Wydawało się, że Najeźdźcy nie uczynili jej żadnej krzywdy; że jaką była przed wiekami, taką pozostała w swej prostej, surowej urodzie. Owalnego, niezwykłego kształtu, miała dokoła, wzdłuż ścian szerokie kamienne ławy, opadające niedużymi stopniami coraz niżej i niżej. Tam, na samym środku na sporej, pustej, także owalnej przestrzeni stał biały, kamienny tron. Jego jedyną ozdobą było oparcie, wykute w kamieniu przez nieznanego rzeźbiarza w kształcie dwóch lwów. Ich grube łapy były poręczami tronu, a dwa wzniesione w górę i jakby rozwarte w niemym ryku pyski tworzyły wsparcie dla głowy.
Czarownica potwierdziła, że Biała Sala Tronowa nigdy nie wyglądała inaczej. Podobnie jak Wielka Świątynia wśród Wysokich Gór nie nosiła śladów żadnych ozdób. I mimo to, a może właśnie dlatego miała w sobie piętno niezwykłej godności.
Widok Białej Sali – gdy po raz pierwszy do niej weszły wprowadził Dziewczynę w jakiś niewytłumaczalny, dziwny trans. Stanęła sztywno w pobliżu tronu i rozglądała się wokół rozszerzonymi oczami, długo, długo, jak najdłużej. Pogłaskała dwa kamienne lwy, a potem przyklękła i położyła głowę na pustym, kamiennym siedzisku. I gdy tak zamarła w tej pozycji, wydawało się jej, że słyszy odległe głosy – głosy żywych, którzy przebywali ongi w tej sali, wraz z wybijającym się niskim, surowym choć pełnym ciepła głosem Króla. Otwarła oczy – sala była pusta. Gdy znowu je zamknęła, ponownie usłyszała ów ściszony gwar: głosy Króla, rycerzy, uczonych, artystów… Ta sala ciągle żyła i drżało w niej echo dawno minionych wieków, słyszalne jedynie dla wybranych. Biały kamień wchłonął ongiś te dźwięki i teraz przekazywał je komuś, kto umiał je słyszeć. Nad jej opuszczoną głową, o czym nie wiedziała, pojawiła się delikatna, ledwie widoczna mgiełka. Na ten widok wąskie usta Czarownicy zadrżały. Ciało Dziewczyny także przeszyło drżenie i powstała wreszcie blada, osłabła, niema.
Dopiero po długim, długim milczeniu, Dziewczyna szepnęła:
– Chodźmy z tego miejsca. Nie mamy prawa zakłócać jego spokoju i dostojeństwa.
Czarownica odwróciła głowę, by jej wychowanka nie dojrzała dyskretnego uśmiechu pełnego satysfakcji.
Minęło wiele miesięcy, z których upływu Dziewczyna nawet nie zdawała sobie sprawy. Życie w Ardżanie pochłaniało ją bez reszty – a zwłaszcza Pałac Królów i jego otoczenie. Nie mogła zresztą odbiegać dalej, poza pałacowe mury, gdyż tam nadal panowała nieprzenikniona Dżungla. Biegała więc samotnie po komnatach Pałacu, często nasłuchując dalekiego Echa z Przeszłości. Niekiedy Echo milczało, lecz czasem odzywało się ściszonym gwarem głosów. Dopiero żółkniejące i opadające na pałacowy dziedziniec zeschłe liście uprzytomniły jej, że właśnie kończy się jesień. Gdy pewnego ranka obudziła się zmarznięta pod swym ciepłym przecież płaszczem – na całym dziedzińcu leżała gruba warstwa śniegu. A za murami nie było już zielonej i nieprzebytej Dżungli. Wśród surowej bieli stały tylko grube i wysokie pnie drzew. Gęstwina lian obumarła, spadając na ziemię, zaś krzewy utraciły liście i wyraźnie obnażyły swe trujące kolce. I nagle Dżungla stała się miejscem stosunkowo łatwym i prostym do przebycia.
Ajok nie tylko nauczył się recytować Pieśń Jedyną, ale podchwycił też jej nieskomplikowaną, o zmiennym rytmie melodię i przebywając w samotni swej komnaty, mruczał ją bezwiednie całymi godzinami. Pod łożem, przykrytym grubymi futrami, chował teraz swój największy skarb: własnoręcznie sporządzoną Księgę. Jedyną prawdziwą Księgę, jaka była w całym Zamku. Była to Pieśń, spisana czarnym inkaustem na szarym, czerpanym papierze, a każda litera kolejnej zwrotki była pięknie iluminowana. Ajok nie miał prawdziwych farb – na dworze jego ojca nie było żadnych artystów ani uczonych – więc czerwienią była po prostu własna krew z nakłutego palca, zieleń stanowił gęsty sok z roślin, a żółć skradziony z kuchni szafran. Miał pewne kłopoty z błękitem, ale rychło odkrył, że inkaust zmieszany z pewną ilością wody niebieszczeje, więc i błękitu nie brakło.
Ajok nie musiał podsłuchiwać rozmów w kuchni zamkowej, żeby odkryć wieszczy charakter Pieśni. Świadczyła o nim niemal każda zwrotka. Tak, to była Pieśń Prorocza i musiała się spełnić. Zdaniem Ajoka nic i nikt nie mógł temu proroctwu zagrozić. Żebyż Pieśń była tylko wieszcza! Nim przecież dotarł do jej końca, poznał – po raz pierwszy w życiu – historię Wielkiego Królestwa. Ajok był zbyt mały, by poznać ją wcześniej, gdy jeszcze żyła jego matka, która zapewne znała tę historię doskonale. I nagle Ajok dopiero teraz uprzytomnił sobie, że matka była zbyt wystraszona, by mu cokolwiek mówić, by uświadomić mu, kim on, Ajok, jest naprawdę: że w połowie tylko jest synem dzikiego i brutalnego rodu, który wziął we władanie tę piękną ongiś i wolną krainę, zabijając większość jej mieszkańców. Ale w drugiej połowie…? Tak, dopiero teraz Ajok pojął, że przez całe swoje życie matka obawiała się nie tylko swego męża, Urgha XIII, ale całej jego rodziny. Była zastraszona, cicha i smutna, a słysząc czyjeś kroki tłumiła głos do szeptu i rozglądała się wokół pełna lęku. W jakiś sposób nawet bała się jego, Ajoka – gdyż jednak był również synem tego dzikiego, bezwzględnego władcy i dlatego nie mówiła mu nigdy całej prawdy. Teraz, gdy Ajok poznał melodię – jedną z wielu melodii Pieśni, tak jak wiele było jej odmian – jakby przez mgłę przypomniał sobie, że nutki te niekiedy, cicho, cichuteńko nuciła mu matka do snu. Dlatego melodia ta nie była mu całkiem nieznana i z łatwością ją sobie przyswoił. Co prawda matka nuciła ją bez słów, jak kołysankę – pragnąc, by ją poznał, i zarazem bojąc się tego.
Pierwsze zwrotki uprzytomniły Ajokowi, jak potężne zło i gwałt zadał ród Urghów tej krainie i jak wspaniałą musiała być ona, nim nastąpił jej upadek. Kolejne zwrotki ukazały mu całą, nieopisywalną wręcz krzywdę, jaką jej mieszkańcom zadano w Dniu Podboju i zadawano nadal, przez długie osiem wieków – karząc batem, a nawet śmiercią za niczym nie udowodnione winy, zmuszając do niewolniczej pracy, tropiąc buntowników jak wściekłe psy, nawet tam gdzie ich wcale nie było. Mimo to powstała Pieśń Jedyna – i była śpiewana w całej tej podbitej krainie, choć za ten śpiew można było oddać głowę. I ta cząstka w Ajoku, która pochodziła z rodu jego matki, odczuła ogromną dumę. Zaś ta, która wywiodła się z lędźwi jego ojca, boleśnie, całym swym jestestwem odczuła palący wstyd. Ajok dostrzegł to, czego nigdy nie wiedział i nie chciał dojrzeć nikt z rodu jego ojca: że oni, Najeźdźcy są iście barbarzyńcami, zaś gnębieni przez nich mieszkańcy podbitego kraju potrafili i zapewne nadal potrafią tworzyć, budować, myśleć. Napastnicy umieją jedynie grabić, niszczyć, pustoszyć. I Ajok nagle pojął, że jeśli minie jeszcze parę wieków panowania rodu jego ojca – ostatni ślad po Wielkim Królestwie zniknie z mapy tego świata. Pozostaną tylko ruiny, zgliszcza, zraniona ziemia. I być może Urghowi wojownicy dopiero wówczas ją opuszczą, aby szukać innych, bogatszych krain do grabieży.
Wówczas to Ajok zaczął prosić swego Boga, żeby Pieśń Jedyna spełniła się do końca, do ostatniej litery ostatniej zwrotki. Bóg Ajoka był Bogiem całkiem innym niż ten, do którego modlił się jego ojciec. Bóg Urgha XIII był równie okrutny i groźny jak on sam. Bóg Ajoka był samą dobrocią i rozumiał doskonale swego małego wyznawcę. Z Bogami w tej nieszczęsnej krainie było na szczęście całkiem inaczej niż ze wszystkim innym. Każdy mógł wybrać sobie swego własnego Boga i modlić się do niego w dowolnie wybranej formie. Wspólne były tylko świątynie, w których oddawano im cześć. Ajok sądził jednak, że mimo wielości Bogów stwarzanych przez ludzi na ich własne wyobrażenie i potrzeby – tak naprawdę istnieje tylko jeden, choć pod różnymi nazwami i ten jeden, Jedyny, jest właśnie dobrym, rozumiejącym, litościwym. Ajok wierzył, że to ten właśnie Bóg pozwolił znękanym ludziom w Wielkim Królestwie pochwycić od wiatru, wody i deszczu słowa Pieśni Jedynej. I to On obiecał im wyzwolenie. Będąc Bogiem dobrym, Bogiem Ajoka, a nie Urgha, uznał, jak głosiła Pieśń Jedyna, że wyzwolenie miało przyjść nie za sprawą miecza i krwi, ale za sprawą Ducha i Czaru. Dlatego Ajok swobodnie mógł modlić się o spełnienie Pieśni, bowiem życiu jego ojca nic nie zagrażało – poza klęską. Nie miał go pokonać rycerski Miecz, ale Czar – wskutek którego Urgh ze swą armią powróciłby jedynie tam, skąd przybył jego ród: na Wielkie Stepy. Zaś chłopiec, choć walczyły w nim te dwie nierówne części jego jestestwa, odziedziczone po matce i ojcu, pojął, że Wielkie Stepy są właściwym miejscem dla grabieżczych, okrutnych i barbarzyńskich Najeźdźców. Stamtąd przyszli i tam powinni wrócić. Co on sam zrobiłby wówczas ze sobą – tego jeszcze nie wiedział.
Dość długo Ajok nie rozumiał, co oznaczają słowa: “Nim siedem setek, siedem dziesiątek i siedem lat minie”. Jaki Czas one wytyczały? Na jaki punkt wskazywały wskazówki zegara Pieśni? Ajok nie był biegły w liczeniu i nie wiedział, ile wieków panują Urghowie w tym kraju. Dopiero nadsłuchiwanie rozmów toczonych w kuchni uprzytomniło mu, że to przecież niemal już za niecałe dwa lata, ba, półtora roku! Zresztą wszystko zależy od tego, kto jak to liczy: czy Dzień Podboju rozpoczyna rok zerowy czy rok pierwszy…? Tak czy owak, jest to już bardzo, bardzo blisko i ta prorocza, wieszcza Pieśń spełnić ma się za życia Ajoka; co więcej, skoro tak właśnie jest, to Istota, która niesie za sobą ów Czar… I Ajok aż otrząsnął się z wrażenia, że te osoby są aż tak blisko. Muszą być blisko. Wynikało to niezbicie ze słów Pieśni!
Po raz pierwszy chłopiec odczuł żal, że nie ma w nim nic z rycerza. Gdyby był rycerzem, nie bacząc na własny lęk udałby się teraz tam, na spotkanie Czaru, żeby pomóc, gdyby ktokolwiek potrzebował jego pomocy. Ale ponieważ jest tylko słabym i wątłym chłopcem, nie umiejącym nawet napiąć haku – pętał go własny strach.
Ten sam strach – zauważył Ajok dopiero teraz – opętał ojca. Nie, nie ten sam. Przecież on, Ajok, wyczekiwał spełnienia się Pieśni, a ojciec wręcz przeciwnie… Ojciec lękał się, że każdy dzień i każda noc przybliżają go do Dnia Czaru. Dopiero teraz, znając Moc Pieśni, chłopiec zdołał to dostrzec. Teraz też ujrzał, ile tego strachu jest w każdym z rycerzy Urgha. Tyle że oni wszyscy bali się, bowiem nie wiedzieli, skąd ma nadejść Czar, i jak będzie to wyglądało, a on, Ajok, wiedział nieco więcej. Słowa Pieśni mówiły przecież wyraźnie:
“… i Czarownice w Czar ten spowiją istotę żywą
z rodu Luilów, którą powiodą przez wszystkie drogi.
Wielkie Królestwo pozna jak swoje. Uzdrowi ludzi,
uzdrowi ziemię, pozna Ardżany każdy zakątek.
I na dwa lata przed Wyzwoleniem tam dozna życia
swego odmiany. Poczuje ojców swoich odwagę,
dumę i godność Luilów miana. I Czar w nią wstąpi…”
… więc chłopiec z dumą myślał, że on jeden, jedyny w całym Zamku wie to, co pragnęliby zapewne wiedzieć wszyscy. On jeden, jedyny – ten wyśmiewany przez wszystkich i pogardzany Ajok! On, nad którego brakiem wszelkich talentów biadał ojciec, wiedział to, za co sam potężny Urgh gotów by oddać połowę majątku!
I Ajok po raz pierwszy w życiu poznał smak bycia ważną osobą, osobą rozumniejszą niż inne dookoła – i pomyślał, jak bardzo mógłby wzbić w dumę swego ojca, gdyby tylko chciał. I zrobiło mu się trochę żal, że nie może tego uczynić, bo wówczas Czar Pieśni mógłby się nie spełnić; najważniejsze jej ogniwo, przebywające teraz właśnie w Ardżanie, mogłoby zostać rozerwane.
Tymczasem wraz z kolejnym ponurym, zimowym porankiem nadszedł dzień urodzin jego ojca. Pouczony przez natrętnego Woodou, Ajok wlókł się noga za nogą do ojcowskiej komnaty, by złożyć mu życzenia.
– Obiecaj mu, Książę, że rychło nauczysz się strzelać z łuku i przestaniesz spadać z konia – terkotał znienawidzony mu sługa. – Ja wiem, że ty się tego nigdy nie nauczysz, ale po co ojca wpędzać w gniew? Jego gniew jest straszny i doprawdy radzę ci, obiecaj mu byle co, żeby nie krzyczał i nie musiał cię bić. Bowiem gdy już ty oberwiesz, później bici są ci, którzy akurat znajdują się najbliżej pod ręką, a zatem przede wszystkim ja. A wszystko to będzie wyłącznie twoją winą, Książę, bo ty jesteś jedną z przyczyn jego wściekłości i żalu. Więc obiecaj mu wszystko co tylko chcesz… – sączył mu do uszu Woodou, niemal wlokąc go do komnaty ojca.
Ajok westchnął. Zawsze idąc tam czuł wszechogarniający go paniczny lęk. I zawsze pejcz Urgha rozcinał mu boleśnie skórę. Więc Woodou miał rację. Trzeba powiedzieć byle co, żeby ułagodzić gniew ojca. Ten gniew, który go niemal nie opuszczał.
Wielki Urgh przechadzał się po swojej komnacie dużymi krokami. Przypominał lwa, ze swoją grzywą włosów nad niskim czołem i małymi, złymi oczami.
– Po co go przyprowadziłeś? – warknął do Woodou na widok syna. – Czy chcesz przypomnieć mi, że oprócz innych zmartwień, mam jeszcze i to? Z nim?
– Dziś są twoje urodziny, o panie, więc twój syn… – zaczął przypochlebnie Woodou.
– Czy przypominając mi o urodzinach, chcesz w ten sposób dać mi do zrozumienia, że za dwa lata już nas tu nie będzie? – warknął gniewnie Urgh. – Że diabelskie czary tego kraju przegnają nas stąd i za dwa lata będziemy sobie składać życzenia na Wielkich Stepach lub w piekle?!
– Tatusiu, chciałem ci przyrzec, że… – zaczął niefortunnie Ajok cienkim i drżącym głosem, nie widząc rozpaczliwych znaków Woodou, by natychmiast opuścił pokój ojca.
– Gdybyś był moim prawdziwym synem, prawdziwym Urghem z krwi i kości, nie skamlałbyś tu teraz cieniutkim głosikiem, lecz pokonałbyś Zło, które nam grozi! Mnie, twemu ojcu i tobie, memu jedynemu następcy! – ryczał Urgh, zdejmując ze stołu swój ulubiony pejcz. – Wiedziałbyś, gdzie go szukać, ty mały głupcze!
Pejcz wzniósł się nad głową chłopca, który wyszeptał w tym samym momencie:
– … ale ja właśnie wiem.
Ręka Urgha drgnęła. Woodou wychylił głowę zza fotela, gdzie jak zwykle przycupnął.
– Co wiesz?! – zagrzmiało pytanie.
– Wiem, gdzie t o jest – wyszeptał Ajok przerażony. – Co?
– Ten Czar, który cię zgubi, ojcze… – Mów!
– Kiedy ja… ja tak naprawdę… – jąkał się Ajok, dopiero teraz uprzytomniając sobie, co powiedział, aby ratować własną skórę.
– Mów natychmiast, albo zbiję cię tak, że wyniosą cię stąd moi słudzy – zagroził Urgh, podsuwając chłopcu swój pejcz pod oczy. Małe, żelazne kuleczki na jego końcu zabrzęczały, jakby przypominając o ranach, jakie zdolne są czynić.
– To nie ja… – wyszeptał przerażony tym, co się dzieje, chłopiec. – To nie ja wiem, to Pieśń Jedyna. Wystarczy uważnie wsłuchać się w jej słowa, rozszyfrować je…
– Więc mów te słowa – rozkazał Urgh. Woodou już na dobre wyszedł zza fotela i także nachylił ku chłopcu swą lisią twarzyczkę. Chłopiec zadrżał i niemal bezwiednie, bez udziału swej woli zaczął mówić:
“… Wielkie Królestwo pozna jak swoje. Uzdrowi ludzi,
uzdrowi ziemię, pozna Ardżany każdy zakątek.
I na dwa lata przed wyzwoleniem tam dozna życia
swego odmiany. Poczuje ojców swoich…”
– Dość – przerwał Urgh i jego usta uśmiechnęły się z triumfalnym okrucieństwem. – Reszta tych bredni mnie nie ciekawi. Woodou, byłeś głupcem! A kazałem ci przecież myśleć! To ty miałeś być ten sprytny i rozumny, to miała być twoja specjalność. Wiesz dobrze, że ja sam umiem jedynie władać mieczem. A jednak to nie ty, mój najwierniejszy i najchytrzejszy sługa, lecz on, mój syn, ta niedojda, zrozumiał, gdzie i czego należy szukać! Rozsyłałem żołnierzy po całym kraju, by szukali wiatru w polu, tropiliśmy Czarownice tam, gdzie ich wcale nie było, a mój syn…
… urwał i klepnął Ajoka w plecy tak, że ten nieomal upadł.
– Jestem dumny z mego syna! – zaśmiał się grzmiąco. – 1 pomyślę o jakiejś nagrodzie dla niego! A teraz, Woodou, zbierz moich najlepszych ludzi i wymyśl sposób, jak dotrzeć do serca Ardżany, tak aby was nie pożarły te żmije…
– W zimie one śpią, o panie, i nie są groźne…
– Wyruszamy zatem od razu do tej przeklętej Dżungli! Sam stanę na czele armii! Przygotuj armaty i kusze!
– Panie – szepnął Woodou – wybacz, ale ten plan – to ogromny błąd. Jeśli naprawdę w Ardżanie przebywa ta Istota, to nie jest sama, lecz z Czarownicą. Tak wynika z Pieśni, gdyż i jaja znam, choć przegapiłem widać niektóre płynące z niej informacje. Twoja armia narobi takiego hałasu, że nim podejdziecie do Pałacu Królów, te istoty już będą daleko. A coś mi mówi, że jeśli mamy ich szukać to jedynie tam.
– To już są ruiny, ten ich cały Pałac Królów! Ruiny i zielsko!
– Tego nie wiemy na pewno, panie. Zostaw tę sprawę mnie. Pozwól, że ja sam spróbuję ci przyprowadzić tę Istotę, i kto wie, może też Czarownicę.
– Tym razem Czarownica jest mniej ważna – burknął Urgh. – Ale pamiętaj, Woodou, że jest to twoja ostatnia szansa. Dam ci wszystko co zechcesz, ale musisz mi przyprowadzić Istotę z Pieśni. Ilu chcesz zatem zbrojnych?
– Zbrojni, panie, niech jedynie otoczą Dżunglę i nie wchodzą do niej. I niech zachowują się cicho… – odparł Woodou prostując się na całą długość swej pokurczonej sylwetki. Ajok, już nie zauważany przez ojca, tkwił w kącie komnaty, ze zwieszoną głową. Po twarzy ciekły mu łzy. Łzy rozpaczy i lęku. Lęku – że zabił to, co było jego jedyną miłością. Zabił Pieśń Jedyną w jej najsłabszym i zarazem najważniejszym ogniwie. Wskazał drogę do serca rodzącego się Czaru. A rozpaczał nad samym sobą i swoją wielką słabością. Ta słabość spowodowała, że wydał ojcu tę Pieśń, właśnie on, jej odkrywca i wielbiciel, on, który się z nią utożsamiał.
– … przypomnij sobie Miasteczko, panie – mówił dalej Woodou. – Miałeś ze sobą najdzielniejszych rycerzy, swoją gwardię, ale Czarownica i tak uciekła, a razem z nią ten wyrostek. Nie dziwiłbym się, gdyby to on był wspomnianą w Pieśni Istotą, mówiłem ci o tym.
– Więc co chcesz uczynić? – przerwał Urgh.
– Twoi żołnierze nie mają nic do roboty, muszą tylko stać murem wokół całej Ardżany i nie czynić hałasu. Zaś ja sam wezmę ze sobą najwyżej dziesięciu najlepszych ludzi, zdolnych poruszać się równie cicho i bezszelestnie jak koty. Pójdziemy nocą, aby nie być widocznymi na śniegu i weźmiemy sieci. Bowiem tylko w sieć, i to bardzo gęstą, można schwytać prawdziwą Czarownicę i towarzyszącą jej Istotę. Schwytana w sieć i owinięta w nią gęsto, nawet gdyby przemieniła się w mysz czy ptaka, i tak nam nie ujdzie. Ale jeśli się uda, to Czarownicy w ogóle nie będziemy ruszać, a jedynie to coś z Pieśni. Dżungla zimą na szczęście jest możliwa do przejścia. A my dotrzemy do Pałacu Królów i będziemy tam czekać tak długo, zaczajeni, aż ta istota lub obie naraz z Czarownicą wpadną w nasze łapy. I nikomu z moich ludzi, także mnie, nie będzie wolno się poruszyć, choćbyśmy mieli wrosnąć w ziemię jak drzewa, byle nie spłoszyć tych, których tak długo szukamy.
– Życzę ci, Woodou, żeby to było jak najszybciej – odparł Urgh. – A jeśli coś zepsujesz… Biada ci!
Woodou zadrżał i pokręcił głową:
– Przysięgam, panie, że tym razem mi się uda. Czuję to. Nie zapominaj o tym, że wiem, iż twój koniec jest także moim końcem. Więc uczynię wszystko… wszystko…!
Ajok, na którego już nikt nie zwracał uwagi, opuścił ojcowską komnatę i zaszył się w najodleglejszy zakątek Zamku. Nie miał odwagi iść do zamkowej kuchni, gdzie odczułby serdeczność i bliskość ludzi z rodu jego matki. Nie mógłby, gdyż przed chwilą on, Ajok, tych ludzi zdradził. I gdyby miał więcej odwagi, odebrałby sobie życie. Ale nie miał jej nawet tyle. Więc pozostała mu tylko rozpacz.
Dżungla w tej zimowej porze była całkiem inna, choć równie piękna. I nagle okazała się nader łatwa do przebycia.
Gęste pnącza opadły, krzewy straciły liście, a ostre, trujące kolce były wyraźnie widoczne. Wystarczyło umiejętnie przesuwać się wśród grubych, czarnych pni drzew, żeby przedostać się na drugą stronę dawnego Pałacowego Placu, żeby zwiedzić nie oglądaną do tej pory pozostałą część miasta. A tam właśnie znajdowała się siedziba dawnej Akademii Magicznej, którą Dziewczyna bardzo pragnęła ujrzeć.
– Czy wasza Akademia była większa niż inne budynki?
– Mniejsza – uśmiechnęła się Czarownica w odpowiedzi. I całkiem zwyczajna w kształcie. Uczennic było niewiele. Parę na rok, to wszystko, a niekiedy jeszcze mniej lub wcale. Nie sądź, że dzieci obdarzone magicznym darem rodzą się często. Wręcz przeciwnie. Z drugiej strony ludzie zazwyczaj biorą za czary to, co jest zwykłym, choć nie odkrytym darem niemal każdego człowieka. Często przecież można przewidzieć przyszłość z samej logiki następujących po sobie faktów i nie ma w tym nic czarodziejskiego. Wystarczy też umiejętność doboru właściwych ziół, aby wyleczyć kogoś z bardzo ciężkiej choroby. Podobnie bywa z telepatią. Dar ten posiadają nie tylko Czarownice…
– … z telepatią? – zaciekawiła się Dziewczyna. – Nie znam takiego słowa. Co ono oznacza?
– Dar przekazywania myśli na odległość. Posiada go bardzo wielu ludzi, ale nie wiedząc o tym, nie rozbudzili go w sobie. Dam ci przykład: jeśli będę bardzo intensywnie o czymś myśleć, a ty znajdując się nawet wiele kilometrów ode mnie, będziesz starała się wsłuchać w głosy, które do ciebie dobiegają, głosy wewnętrzne oczywiście, może się zdarzyć, że usłyszysz mój głos i to co chcę ci przekazać. Rozumiesz? wyjaśniła Czarownica. – Dar ten posiada wiele zwierząt, a mieli go wszyscy ludzie, dawno temu, przed milionami lat, zanim jeszcze zbudowali swoje miasta i stworzyli cywilizację. Oddalenie od Matki Natury osłabiło ten dar, a szkoda. Wielu nieszczęść można by uniknąć, gdyby ludzie nadal umieli się telepatycznie porozumiewać.
– Naucz mnie tego – rzekła Dziewczyna.
– Tego się nie uczy. To się w sobie odkrywa – uśmiechnęła się jej Opiekunka. – Odkryj więc w sobie, gdy odejdziesz ode mnie w głąb miasta, i spróbuj przekazać mi swoje myśli. Ale nie za szybko, bo przez najbliższe dwie, trzy godziny będę bardzo zajęta.
Dziewczyna ruszyła powoli dziedzińcem w stronę głównej, wyjściowej bramy. Czarownica przez chwilę spoglądała na nią z rosnącym zadowoleniem. Przebywanie w murach Ardżany odmieniło jej wychowankę. Stało się tak, jak miało się stać, jak stać się musiało. Historia świetności Wielkiego Królestwa, zaklęta w tych ruinach, przemówiła do wyobraźni i uczuć Dziewczyny. Te mury udzieliły jej swojej godności i dumy. Teraz nawet jakby się inaczej poruszała, inaczej mówiła. Nie jak na pół dzikie, chowane w lesie dziecko – ale niemal jak prawdziwa księżniczka. Owszem, nadal była uparta, nawet wówczas gdy nie miała racji, ale i to minie, bowiem tchnące pradawną mądrością mury stolicy udzielą Dziewczynie i tej lekcji. Trzeba jeszcze tylko trochę czasu. Niewiele. Jest go jeszcze akurat tyle, aby naprawiło się to, co jest skazą na jej charakterze. No i Siostra Piąta… Jedyna z Sióstr, posiadająca dar dostrzeżenia skazy na pozornie czystym diamencie i usunięcia jej. A Siostra Piąta już za kilka miesięcy dopełni swego dzieła. Jej szlif będzie ostatni – i najważniejszy.
Czarownica odprężyła się. Zbyt długo żyła w stałym napięciu. Ona i jej Siostry. Zbyt często musiała używać daru magicznego, sięgając nawet do magii dla najwyżej wtajemniczonych. Teraz jej dar nadwyrężył się i to mocno. Wczoraj na przykład jedynie dla wprawy chciała przeniknąć przez ścianę – i nie udało się jej. Groźny to sygnał i nie wolno go lekceważyć. W każdej chwili może się okazać, że potrzebuje pełnej Mocy. A zatem teraz, gdy Dziewczyna przedziera się przez śnieżną tym razem Dżunglę do ruin Akademii Magicznej, ona, Czarownica, zapadnie na krótko w swój ozdrowieńczy, wzmagający magiczne dary sen. A w tym śnie jej Duch powędruje do Prastarych Mocy, w podziemia i napije się z ożywczej krynicy. Gdy powróci, Czarownica będzie znowu wszechmocna, a taką właśnie winna być, jeśli ma jeszcze służyć przez kilka miesięcy swej wychowance…
… Woodou i dziesięciu jego najlepszych ludzi stali skryci za grubymi pniami drzew, koło głównej bramy. Woodou wiedział, że dalej nie trzeba iść, a nawet nie należy. Stary Pałac Królów krył w sobie zapewne niejedną zagadkę i niejedno ukryte przejście czy skrytkę. Nie wolno zatem spłoszyć zwierzyny i zaganiać ją w miejsce, gdzie łatwiej jest się skryć niż gdziekolwiek indziej. A zresztą Woodou bał się tego miejsca. Pałac mógł być nawiedzany przez upiory i królewskie cienie. To, że zachował się w tak znakomitym stanie po ośmiu wiekach, zakrawało na cud lub na czary. Tylko upiory mogły maczać w tym swoje szpony. Upiory i Czarownice. Pałac powinien popaść w ruinę jak wszystko wokół – a jednak stoi i to niemal nie naruszony! Woodou ujrzał go teraz po raz pierwszy w swoim życiu i aż zachłysnął się z wrażenia, mimo że ujrzał jedynie tę cząstkę, którą można było dostrzec zza głównej bramy. Widział też, że i jego ludzi nieco spłoszył ten widok. Do ruin przywykli, mijali je wszak po drodze, ale ta prawie nienaruszona, królewska budowla zaniepokoiła ich. A byli bardzo zabobonni. Od razu zaczęli myśleć o upiorach, tak zresztą jak Woodou. O upiorach z królewskim pochodzeniem…
– Jak ludzie, którzy stworzyli takie piękno, mogli dać się tak szpetnie podejść barbarzyńcom z Wielkich Stepów? pomyślał przelotnie i przez ułamek sekundy, na pół świadomie, poczuł się dumny, iż przynależy do takiej rasy. Nie miał zresztą nigdy złudzeń, kim są Najeźdźcy, którym zdecydował się służyć. – Gdyby to wielkie, królewskie Imperium nie runęło, z jakąż radością służyłbym dziś władcom rodu Luilów – myślał. – Ci barbarzyńcy przerażają mnie, ale cóż robić? Tylko w Urghu moja szansa na dostatnie życie. Nie chcę umierać z nędzy jak moi rodacy. A teraz, gdybym przyprowadził Urghowi cenną zwierzynę, mogę się od niego spodziewać nie byle jakich splendorów!
… a zwierzyna tam była. Tam, za pierwszym murem pałacu – i Woodou to wiedział na pewno. Mówił mu o tym nie tylko instynkt, ale i słuch. Choć nie słyszał treści rozmów, ale przecież nie było to słuchowym omamem, te odległe dźwięki, najwyraźniej dwa głosy, dwóch żywych kobiet rozmawiających ze sobą.
– Dwie kobiety… – myślał Woodou. – Jedna starsza, ma głos wyraźnie niższy i druga bardzo młoda, jej głos wibruje śpiewnie jak u ptaka… Ale dlaczego dwie kobiety? Jedna jest Czarownicą, to pewne, tak wynika z Pieśni, lecz druga…? Czyżby Istota, o której mówią ostatnie zwrotki Pieśni, miała być Dziewczyną? Mogło być i tak, czemu nie? Pod pojęciem “Istota” nie kryje się żadna wyraźnie określona płeć. To my, na Zamku, uznaliśmy, że jeśli Urghowi ma ktokolwiek zagrozić, to jedynie mężczyzna z rodu Luilów, no bo kobieta…? Jakże? W jaki sposób? I czemu w Miasteczku, w którym omal nie zgubiło nas to straszliwe trzęsienie ziemi, Czarownica była z chłopcem…? Ale przecież dziewczynę łatwo przebrać za chłopca, wystarczy jej obciąć włosy… i umyć w wywarze z dębu, przyciemnić… Tak, ciągle szukaliśmy i szukaliśmy Czarownicy z chłopcem, i to złotowłosym. Nawet donoszono nam z tej czy innej wsi lub miasteczka, że włóczą się tam stara kobieta i jakaś dziewczynka, ale nigdy w jakiś szczególny sposób nas to nie interesowało, tak przywykliśmy do myśli, że to powinien być chłopiec… Dziwnie toczą się te losy, bo i cóż może dziewczyna uczynić Urghowi? Rycerz z rodu Luilów, to rozumiem… Stawiłby mu czoła w walce i wygrał, ale dziewczyna…? Lecz ten Czar, jakiś dziwny Czar, o jakim mowa w tej przeklętej Pieśni… Czary w tym kraju są domeną kobiet! Czuję, że ten głupi szczeniak, Ajok, wie o wiele więcej, niż mówi…
Woodou i jego ludzie niemal bez ruchu stali w pobliżu pałacowej bramy już prawie dwa dni. Zmieniali się co cztery godziny i wtedy połowa z nich zapadała w krótki sen. Jedli tylko suchary, a zamiast wody brali do ust garść śniegu. Wyraźnie było widać, że mają już tego dość.
… śnieg – myślał Woodou. – Gdyby nie on, nigdy byśmy tu nie dotarli przez tę zieloną, straszliwą dżunglę. Cóż za wspaniały zbieg okoliczności! Głuptas Ajok odkrywa, że one są w sercu Ardżany, mówi to ze strachu Urghowi i akurat jest śnieg! Los nam sprzyja! A swoją drogą mały nie jest wcale durniem, za jakiego wszyscy go mają. Rzecz w tym, że my wszyscy, tak, ja też, tak bardzo boimy się Pieśni Jedynej, że nigdy nie wsłuchaliśmy się naprawdę w jej słowa. Strach obezwładnił nam umysł. Ten strach spowodował, że nigdy nie próbowaliśmy zgłębić dokładniej jej treści i znaczenia, jej szyfrów i zagadek. Gdyby nie Ajok, w ogóle nie zwrócilibyśmy uwagi na to, co faktycznie ta Pieśń głosi i jak wiele jest w niej szczegółów, dokładnych niemal wskazówek…!
Na dziedzińcu Pałacu dość długo panowało milczenie. Ale oto znowu dobiegają z niego głosy. Woodou natęża całą swoją uwagę, ale nie może rozróżnić słów, tylko brzmienie dwu głosów: ten młody, melodyjny i starszy, o wiele surowszy, chłodny.
… obyż zechciały się rozdzielić! – modli się Woodou do swego Boga. Jego Bóg jest Bogiem chytrości, ma niedużą, lisią twarzyczkę, jak Woodou, i z jego pomocą udało mu się zająć uprzywilejowane miejsce u boku Urgha. Nie było to trudne, bowiem Urghowie nie grzeszą rozumem. Ich Bóg jest wyłącznie Bogiem siły. Ale cóż może siła bez rozumu? Dlatego Woodou stał się Urghowi niezbędny, mimo tylu niepowodzeń w tropieniu zbliżającej się klęski i prób zapobiegnięcia jej. Ale teraz, jeśli mu się nie uda, Urgh może naprawdę stracić do niego swoją słabość, ba, może pozbawić go życia! Strach, który przepełnia go coraz mocniej i mocniej każdego dnia i każdej nocy, powoduje, iż Urgh traci głowę, staje się coraz bardziej gwałtowny, dziki, brutalny. I nieobliczalny.
– … żeby się rozdzieliły, choć na chwilę – modli się Woodou. – Żeby to ona wyszła sama, a Czarownica niech pozostanie tam, w pałacowych murach. Po co mi Czarownica? Czarownice znają zbyt wiele sposobów uniknięcia swego losu. Są groźne. Żeby ona zechciała wyjść sama przez tę bramę. Wtedy już będzie nasza…
Jeden z głosów brzmi coraz bliżej. Ten wyższy, młodszy. Woodou natęża swoją uwagę i daje znak swoim ludziom. Wszyscy się budzą i stoją teraz nieruchomo za pniami drzew.
Czterech stoi przy samej bramie, po dwóch z każdej strony. U ich stóp leży sieć. Nie widać jej, gdyż Woodou zadbał, aby przykryć ją śniegiem.
Teraz zamilkły oba głosy… słychać jedynie czyjeś kroki… lekkie, szybkie. Jakby ktoś biegł zwinnie i z radością. “Tak biegnie tylko ktoś młody” – myśli Woodou, cały napięty. Ten ktoś biegnący jest już parę metrów od bramy… jest już przy niej… zaraz w nią wejdzie…
Bura sieć poderwana sprawnymi, silnymi rękami opada na smukłą, biegnącą postać. Przez chwilę w bladym zimowym słońcu lśnią złote włosy, przez ułamek sekundy widać jasną, przestraszoną twarz i szarobłękitne oczy. Zanim jednak usta otwierają się do krzyku, silna ręka Woodou spada na nie i knebluje brudną szmatą. A potem Woodou precyzyjnie, nie za mocno, ale i nie za słabo, uderza w głowę. Istota w sieci, przez chwilę jeszcze szamocąca się, nieruchomieje. Jej ciężar staje się teraz jakby większy, ale i łatwiejszy do niesienia. Dziesięciu ludzi przemyka szybko i chyłkiem między pniami drzew.
– Trzeba się śpieszyć – myśli Woodou. – Przez tę dżunglę i ruiny, mimo zimy, będziemy przedzierać się co najmniej dwa dni. Oby tylko tamta nas nie dogoniła. Dlaczego jeszcze jej tu nie ma. Czyżby spała? Ale czy Czarownice w ogóle sypiają…?
Czarownica leży nieruchomo na jednej z ław kamiennej tronowej Białej Sali. Ma zamknięte oczy, jej twarz pobladła, rysy dziwnie wyciągnęły się. Ktokolwiek by ją teraz ujrzał, sądziłby, że umarła. Lecz ona żyje, tyle że Duchem jest daleko, daleko stąd. Jej Duch błądzi teraz w Królestwie Podziemi, blisko tajemniczych i groźnych Prastarych Mocy. I choć One ciągle drzemią, jednak z samej ich bliskości duch Czarownicy czerpie siłę, odnawia swoje cudowne właściwości i dary. Bowiem dary magii i czarów pochodzą właśnie stąd, z serca ziemi, z drzemiącej Potęgi Prastarych Mocy w swym podziemnym Królestwie – a nie z jakichkolwiek królestw nadziemnych.
Powieki Czarownicy drgają leciutko. Jej Duch, przebywający już głęboko pod ziemią, zaczyna się niepokoić. Zdaje mu się, że go ktoś woła. Kto? Prastare Moce? Nie, One przecież drzemią. Więc kto? Człowiek. Gdzie jest ten człowiek i dlaczego woła? Woła niecierpliwie, ze strachem i z niesamowitą siłą telepatyczną. Brzmienie tego Głosu zdolne jest uszkodzić delikatny mózg Czarownicy, ma tak niezwykłe wręcz natężenie. A zatem to nie jest Głos żadnej ze Sióstr. One umieją posługiwać się darem telepatii, czynią to delikatnie i cicho. Powieki Czarownicy drgają coraz szybciej. Jej Duch jeszcze nie zdążył napić się z Krynicy Mądrości Prastarych Mocy, ale czuje, że musi wracać i to jak najszybciej. Taki gwałtowny powrót jest niebezpieczny – i dla Ducha, i dla ciała Czarownicy. Duch jest osłabiony wyczerpującą i straszną podróżą do Królestwa Podziemi, a jeszcze nie zdążył odnowić swych sił. Czarownica otwiera oczy. Jest tak słaba, że nie może wstać. Nie wolno bezkarnie przywoływać jej Ducha, błądzącego pod ziemią. Zbyt szybki i gwałtowny powrót powoduje, że Czarownica w pierwszej chwili nie wie, gdzie jest. Z jej twarzy spływa pot, czuje dreszcze. Jest chora. I nie słyszy już żadnego wołania. Czy zatem zdawało się jej tylko, że ktoś wołał? Że jej mózg odebrał tak potężny i rozpaczliwy krzyk człowieka, iż do tej pory ból tkwi we wszystkich jego komórkach? Jeśli ten pełen lęku krzyk istotnie miał miejsce – mogła krzyczeć tylko Dziewczyna. Jedynie jej mózg mógł przesłać z telepatycznym brakiem wprawy ten zbyt silny, niepokojący sygnał. Ale przecież teraz panuje cisza. Nic nie słychać, Dziewczyna zapewne biega swobodnie po ruinach i nieprędko powróci. I bawi się tą nową zabawką, jaką jej dała Czarownica Czwarta – telepatią. Nie bacząc na jej prośby, by nie czyniła tego przez jakiś czas. Tak to do niej pasuje – pokazać Opiekunce, że jej nie posłucha.
Czarownica jest teraz chora i wie, że tylko jedno może ją uratować. W tej chwili słabe jest nie tylko jej ciało, słabe i chore; osłabiony jest jej Duch, który utracił swoje dary. T i\ k a Czarownica będzie bezużyteczna dla swej wychowanki. Co będzie jeśli wychowanka nagle wróci i znowu obudzi ją z jej cennego snu i wędrówki Ducha? Nie wolno do tego dopuścić. Za żadną cenę. Dziewczynie nic się nie stanie, gdy pobędzie trochę sama w bezpiecznej Ardżanie – a ona, Czarownica, wyśle swego Ducha z powrotem do Podziemnego Królestwa, ale tym razem na dłużej. Inaczej bezpowrotnie utraci swój czarodziejski dar.
Więc teraz Czarownica z najwyższym trudem zwleka się z kamiennej ławy i niemal czołgając, wlecze swe osłabione ciało w stronę kamiennego tronu Luilów. Tylko jej wiadomo, że pod nim znajduje się schowek, ukryte wejście do tajnego pomieszczenia, gdzie nikt i nic nie przerwie jej magicznego snu. Czarownica wczołguje się tam blada, spocona i zapada niemal natychmiast w stan letargu. Obudzi się z niego dopiero wówczas, gdy jej Duch da znać, że już czas, że jest gotów, że na nowo się narodził, potężniejszy niż kiedykolwiek. Dziewczyna poczeka, bo gdzież mogłaby iść…?
Ciało Czarownicy nieruchomieje i nawet nie czuje, jak do skrytki wpełza zielonozłota żmija i szukając ciepła wtula się w jej ciało. Również zasypia. Ta śpiąca nie jest zwykłym człowiekiem, ale Czarownicą. Żmija to czuje i nie przeszkadza jej nawet silny zapach karadormu. Najważniejsze jest to ciepło w zimowym chłodzie i dziwne impulsy, które wstrząsają tym ciałem i dają żmii prawdziwą przyjemność. Kto wie, może ona, żmija, stanie się teraz żmiją – czarownicą i będzie istotą znaczną wśród innych żmij…?