37491.fb2
Dziewczyna dwukrotnie odzyskiwała przytomność w czasie nużącej wędrówki przez ruiny Ardżany – i dwukrotnie ją traciła. Gdy odzyskała ją już w pełni i otwarła oczy, właśnie zapadł zmrok. Dopiero teraz poczuła, że całe jej ciało obezwładnia silna i gęsta sieć, przez którą nawet mysz by się nie przecisnęła.
Teraz już nieśli ją żołnierze, silni, brutalni, hałaśliwi. Ludzie Woodou dotarli bowiem do skraju ruin, rubasznie witani przez gwardię Urgha.
– Do króla, szybko! – rozkazał Woodou, przekazując im bezcenny ciężar. Jeden z żołnierzy wrzucił ją na konia i sam pogalopował na przedzie. Za nim jechał drugi, mając w siodle Woodou. Zaś dokoła, na wszelki wypadek, otaczała ich niemal cała armia. Na Zamku jarzyły się wszystkie światła, a sam Urgh stał w jednym z okien. Długo i niecierpliwie, przez kilka dni i nocy, niemal nie śpiąc, wypatrywał powrotu swego sługi, aż wreszcie usłyszał z oddali nerwowy tętent wielu koni. Opadł zwodzony most, aby za moment podnieść się z powrotem, zamykając szczelnie jedyne wejście na zamkowy dziedziniec. Jeźdźcy już zdejmowali z konia swoją brankę.
– Macie go?! – ryknął Urgh, oszalałym z niepokoju głosem.
– Mamy ją – powtórzył Woodou butnie. Jego pokręcona figurka tym razem była wyprostowana na całą, skądinąd też niewielką wysokość, a oczy spoglądały prosto w twarz Urgha, z ponurą radością i dumą. To on, Woodou, był bohaterem dnia. On, uważany zawsze za chytrego, zdradzieckiego tchórza, w przeciwieństwie do stających twarzą w twarz z wrogiem rycerzy – był teraz prawdziwym herosem.
– Jak to j ą? – zdziwił się Urgh dotykając dziwnie bojaźliwie oplataną w sieć postać. – Dlaczego j ą? Myślisz o Czarownicy? A gdzie ta Istota z rodu Luilów, która nam przecież bardziej zagraża?
– To właśnie ona – odparł z satysfakcją Woodou, widząc zdziwienie swego władcy.
– Niemożliwe!!! – zaryczał nagle Urgh. – Jakaż dziewczyna mogłaby mi zagrozić?! Mnie?! Rycerzowi?! Co ty mówisz Woodou! Znowu popełniłeś jakąś, tym razem straszliwą, pomyłkę! Jeśli to nie jest Czarownica, to w takim razie i c h służąca, ale nie ten ktoś.
Woodou pobladł. Jego mózg pracował teraz intensywnie. Skoro zgodnie z Pieśnią Jedyną ktoś, za czyją sprawą miało runąć Imperium Urgha, przebywał w Ardżanie pod opieką Czarownicy, to nie mógł to być nikt inny, tylko wskazana przez Pieśń Istota. A może jednak Urgh miał rację? Może w Pałacu Królów przebywały trzy osoby: ta Istota, jej Opiekunka i ich służąca…? Lub jakakolwiek przypadkiem zaplątana tam dziewczyna? Skoro tak, to wszystko stracone, gdyż nieudane porwanie jedynie ostrzegło Czarownicę, która już drugi raz nie da się zaskoczyć…
– Panie, twój syn zna dobrze Pieśń Jedyną – odparł po chwili, kryjąc swój strach przed pomyłką. – Zdradził się z tym przed nami. Jego zapytaj, czy t o może być dziewczyna!
Ajoka nie trzeba było szukać daleko. Drżący i przerażony stał tuż obok, w tłumie rycerzy i żołdaków, wpatrując się w nieruchomą postać, której – prócz kształtów – prawie nie było widać. Jego serce przepełniała rozpacz. Czyż nie stało się bowiem tak, że to za jego, Ajoka, zbędnym gadulstwem przerwany został wieszczy czar Pieśni Jedynej? Teraz Urgh – ojciec odbierze życie tej Istocie, przewidzianej przez Los do przyniesienia wolności ciemiężonemu krajowi jego matki. Kto tę Istotę zastąpi? Przecież nie on, tchórzliwy i słaby. W dodatku ta Istota musi pochodzić z prastarego rodu Luilów, prawowitych władców Wielkiego Królestwa.
– Ajok! – usłyszał nagle surowy, groźny głos ojca. – Czy t o może być dziewczyna?
– Nie rozumiem… – wyjąkał Ajok, wyrwany nagle ze swych myśli.
– Pytam cię, czy Pieśń Jedyna określa w sposób wyraźny płeć tej Istoty? Czy może ona być dziewczyną?
Ajok pomyślał nagle, że mógłby skłamać, lecz uprzytomnił sobie, że to i tak nie uratowałoby życia skrytej w sieci Istocie. Kto wie nawet, czyby go nie skróciło, przez zawód i wściekłość ojca.
– Tak – powiedział bezwiednie. – To może być dziewczyna, a nawet wiele na to wskazuje. Ta pieśń nigdy i nigdzie nie określiła jej płci, ale… – i prawie odruchowo wyszeptał:
“… mieć będzie ta Istota włosy koloru złota,
pszenicy tego kraju,
oczy jak niebo przed burzą i dar magiczny
nieduży
wzięty z Luilów córki, ostatniej z tego rodu,
która zbiegła przed wrogiem…”
– Czemu znowu mamroczesz jakieś bzdurne wiersze?! wrzasnął Urgh, zbliżając swą ogromną, sinoczerwoną twarz do drobnej i bladej twarzy syna.
– On mówi fragment Pieśni, która wszystko objaśnia powiedział z triumfem Woodou. – Istota w sieci, dziewczyna, ma włosy koloru złota i takież oczy, jak mówi Pieśń. Pomyśl, panie! Nikt nigdy z nas się nad tym nie zastanawiał, paraliżował nas lęk, zbyt wielki, by wsłuchiwać się uważnie w słowa Pieśni. To nie tylko może być dziewczyna, ale to p o winna być dziewczyna, nie chłopiec. A dowiódł tego twój wspaniały, rozumny syn, o panie…
Brat Urgha z rodziną powiedli po sobie niespokojnym wzrokiem. Szansę ich syna, Warghra, na objęcie władzy po stryju zaczęły maleć.
– Dlaczego? – spytał oszołomiony Urgh. – Dlaczego dziewczyna?
– Opis tej Istoty zawarty w Pieśni wyraźnie wskazuje na dziewczynę. A poza tym, panie, czyżbyś już zapomniał własne, rodowe przekazy? – pytał triumfalnie Woodou, już nie piskliwym, ale donośnym głosem. – Ostatnia z córek Luila XXIV, Luelle, obdarzona magicznym darem, żona nadwornego maga, uszła pogoni Urgha I i wszelki ślad po niej zaginął. Twój praprapradziad tropił ją po całym kraju, ale bezskutecznie. Jego następcę długo niepokoiła myśl, czy aby z tego związku nie narodziło się dziecko, gdyż dziecko to byłoby prawowitym pretendentem do tronu. Mogłoby kiedyś zagrozić waszemu panowaniu. Żołnierze twych pradziadów zabili wiele kobiet w ciąży o jasnych, złotych włosach, ich mężów, ich dzieci. Ale żadną z nich nie była Luelle. Niestety, twoi późniejsi pradziadowie, nie czując zagrożenia dla swej władzy z niczyjej strony, zapomnieli, że w tym kraju prawdopodobnie nadal żyją gdzieś prawowici potomkowie królewskiego rodu. Wprawdzie tylko ze strony kobiety, ale za to kobiety obdarzonej darem magii. Zapomnieli, o panie. Dopiero Pieśń Jedyna, rozprzestrzeniając się po całym kraju, trafiła wreszcie do uszu królewskich Urghów i uprzytomniła, że widmo tego królewskiego rodu, rodu Luilów, ciągle gdzieś krąży. Ale po setkach lat już nie było żadnego wyraźnego śladu i niemożliwością byłoby wytropić spadkobierców Luila XXIV. Lecz skoro wszystko zaczęło się od dziewczyny, królewny Luelle, która blisko przestawała z Czarownicami, na dziewczynie też powinno się skończyć. Ten magiczny dar, o którym wspomina Pieśń i który ma posiadać także ta istota, posiadały w rodzie Luilów jedynie córki. Nigdy nie mieli go synowie. Zatem, o panie, masz przed sobą ostatnią żyjącą i prawowitą potomkinię rodu, rodu prawdziwych królów tej podbitej krainy…
Ciało oplatane siecią poruszyło się gwałtownie. Zebrani wokół rycerze z lękiem odsunęli się, krzycząc:
– Zabij j ą!
– Zabij! Nie czekaj! – podchwyciły głosy zebranych na zamkowym dziedzińcu rycerzy i żołdaków.
– Przerwij tę przeklętą Pieśń i zabij ją! – zakończył brat Urgha, potężnej budowy rycerz o podobnej do swego brata lwiej grzywie włosów i niskim czole.
Urgh, oszalały nagle z triumfu, uwolniony od wszystkich lęków i koszmarów nocnych, dręczących go niemal od urodzenia, wzniósł w górę swój miecz, gdy w ciszę, która nagle zapadła, wdarły się dwa naraz głosy:
– Nie czyń tego! Nie zabijaj! – zawołali niemal równocześnie Woodou i Ajok. W głosie pierwszego brzmiała nuta ostrzegawcza, a w drugim jedynie bezsilna rozpacz.
– Dlaczego? – spytał posępnie Urgh, powstrzymując niemal w ostatniej chwili swój miecz.
– Ojcze, błagam cię… – zaczął Ajok, ale Urgh odepchnął go i wbił swe małe, czarne oczy w Woodou:
– Pytam jeszcze raz, dlaczego?
– Odpowiem na to pytanie, gdy będziemy sami – wyszeptał Woodou łypiąc dokoła niespokojnym wzrokiem.
– Zabij ją! – zaryczało ponownie żołdactwo i rycerze z bratem królewskim na czele. – Inaczej ona zabije cię w taki czy inny sposób!
– Więc co mam uczynić? – spytał niemal bezradnie Urgh. Powodowany zawsze instynktem swej dzikiej, żądnej krwi natury, był wspaniały w walce, ale tracił głowę tam, gdzie należało myśleć. Dlatego Woodou stał mu się z czasem niezastąpiony, nawet gdy popełniał pomyłki.
– Na razie ukryj ją, panie – wyszeptał teraz sługa do ucha władcy. – Potem ci wszystko wyjaśnię…
– Ale gdzie? Gdzie mam ją ukryć? W lochach? A tamto trzęsienie ziemi w Miasteczku, pamiętasz? – spytał Urgh bezradnie.
– Na stos! Na stos! – niosło się echo okrzyków żołdactwa. – Lub przebij ją mieczem! Nie czekaj!
– Jeśli ona jest z królewskiego rodu, lecz po kądzieli, odziedziczyła, o czym mówi też Pieśń Jedyna, talenty magiczne – szeptał szybko Woodou swemu panu. – Musisz więc zamknąć ją w komnacie pozbawionej jakichkolwiek otworów, nawet najmniejszych. Inaczej przemieni się na przykład w pająka czy mysz i ucieknie…
– Więc gdzie mam ją zamknąć?! – zawołał niemal zrozpaczony Urgh. Wszelkie przeszkody wywoływały w nim zawsze gniew, zaprawiony żalem do okoliczności, które je spowodowały.
– Zabij ją i nie słuchaj tego lisa! – krzyknął w tym momencie jego brat. – Jeśli jest także Czarownicą, nigdy sobie z nią nie poradzisz! Zróbmy stos i spalmy ją!
– Zróbmy stos! – podchwycili żołnierze, licząc na uciechę, jaką sprawiało im palenie czarownic.
– Panie, radzę ci mnie wysłuchać – wyszeptał znowu Woodou. – Odniesiesz z tego wielką korzyść. A zamkniesz ją w jednym, jedynym pomieszczeniu, które nie ma ani okien, ani zwykłych drzwi i całe wykute jest z litego metalu…
– Myślisz o moim skarbcu? – zaniepokoił się Urgh. – A gdzie przeniosę złoto?
– Nigdzie. Zostanie razem z nią. Ona, o panie, jest o wiele cenniejsza dla ciebie niż całe to złoto.
– Zgoda. Na stos zawsze mamy czas – oznajmił Urgh. Zamknijcie ją zatem w skarbcu…
Po dziedzińcu przebiegł niechętny szmer głosów, które jednak zaraz umilkły, gdy Urgh potoczył wokół złym dzikim wzrokiem.
– … twoi rzemieślnicy, o panie, będą całą noc budować pokój, który by odpowiadał naszym zamiarom i tam ją rankiem przeniesiemy, gdyż w skarbcu rychło by się udusiła dokończył Woodou. Urgh, niczego nie pojmując, bezwiednie kiwał głową.
Żołnierze, dźwigający oplataną w sieć Dziewczynę, posłusznie ruszyli do skarbca. Uchylone na krótko żelazne drzwi ukazały jarzące się w świetle pochodni bogactwo: złote sztaby i monety, diademy, pierścienie, bransolety i naszyjniki, drogie kamienie, kolie, srebrne ozdoby. Wszystko to należało ongiś do królewskiego i rycerskich rodów Wielkiego Królestwa. A teraz na tym złotym skarbie spoczęła, oplatana w sieć, ostatnia potomkini rodu Luilów, prawowita właścicielka tych bogactw. Ale wolałaby nie mieć ani cząsteczki tego skarbu, byle odzyskać wolność.
Urgh spiesznie udał się do swojej komnaty. Za nim biegł, ledwie nadążając, Woodou. Nikt nie zauważył Ajoka, który wślizgnął się tam jeszcze przed nimi i przycupnął w ciemnym kącie za kotarą. Sam nie wiedział, jak zdobył się na ten, w jego mniemaniu, akt wielkiej odwagi. Wiedział za to jedno: ostatnia żyjąca w tym kraju istota z prawowitego królewskiego rodu Luilów z jego winy znalazła się tutaj, zdana na łaskę i niełaskę jego ojca. W oczach wszystkich rycerzy Urgha Ajok dojrzał widmo stosu. Teraz pragnął się dowiedzieć, jak i dlaczego mogło się dokonać to, co wydawało się niemożliwe: że od natychmiastowej śmierci tę dziewczynę uratował nie kto inny, ale jej najzacieklejszy tropiciel Woodou. Dlaczego to uczynił? Co chciał przez to osiągnąć? Ajok nie wątpił o tym, że Woodou musiał przyświecać jakiś mroczny i na pewno zły cel. Uratował Luelle – gdyż takie musiała mieć imię zgodnie z tradycją rodu – nie z dobrego serca bądź dlatego, że odezwały się w nim wyrzuty sumienia lub jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mu, że on, Woodou, jest przecież mieszkańcem tej krainy, a nie Najeźdźcą. Nie, Woodou musiał wymyślić coś okropnego…
Urgh ze swym sługą znaleźli się w komnacie i Ajok znieruchomiał za kotarą, zamieniając się cały w słuch, gdyż Woodou zazwyczaj szeptał. Urgh za to swoim obyczajem grzmiał na całą komnatę.
– Co wymyśliłeś, Woodou, ty pomiocie diabelski?! – ryknął teraz z nieskrywaną ciekawością.
– Ciszej, panie, w twoim zamku są także złe uszy… szepnął Woodou.
– Chyba kpisz! – ryknął jego pan. – W moim Zamku ja jestem najpotężniejszy i wszyscy obawiają się mego gniewu!
– Tak, panie, ale niektórzy cieszą się ze zmartwienia, jakie masz…
– Pieśń Jedyna i jej wróżby? – zaśmiał się Urgh. – Wszak wszystkim mieszkańcom Zamku one także zagrażają!
– Tak, panie, ale masz też inne zmartwienie. Twój syn… i Woodou zawiesił głos.
Urgh milczał chwilę, wreszcie odparł ponuro:
– Tak, mój syn nie jest godny miana Wielkich Urghów i nawet gdyby ta przeklęta Pieśń nam nie zagrażała, to ja, Urgh XIII, nie mam następcy…
– … ale mógłbyś mieć – dodał szybko Woodou.
– Głupiś! Nie mam żony i jestem za stary, by płodzić nowych synów!
– Nie musisz, panie. Twoim następcą, który przyniesie prawdziwe szczęście temu krajowi, będzie nie kto inny, ale właśnie twój jedyny syn, Ajok, przyszły Urgh XIV…
– Cóż ty bredzisz, Woodou! Doskonale wiesz, że on się do tego nie nadaje. Boli mnie to, ale cóż z tego? Nie ma na to żadnej rady. Moi rycerze słusznie zażądali, żebym swoim następcą uczynił mego siostrzeńca, Warghra. Ajok na tronie przyniósłby memu rodowi tylko wstyd i nawet nie umiałby tego tronu utrzymać! Teraz, gdy Pieśń Jedyna…
– … właśnie o to mi idzie, o panie – rzekł tryumfalnie Woodou. – Twój syn jest jedynym, który jest zdolny odmienić los tego kraju, wieszczony w Pieśni i zarazem los całego twego rodu – wyszeptał Woodou, a gdy j ego pan otworzył usta ze zdziwienia i zamilkł, oniemiały, Woodou ciągnął dalej:
– Wystarczy, o panie, żeby twój syn poślubił tę dziewczynę. Usta Urgha w niemym zdziwieniu rozwarty się jeszcze szerzej, ale jego brwi zaczęty marszczyć się groźnie, jakby król miał zaraz wybuchnąć wściekłym gniewem. Po chwili jednak jego czoło rozpogodziło się, a złość ustąpiła miejsca ciekawości.
– 1 czego chcesz w ten sposób dokonać? – spytał.
– Twój syn przez ślub z ostatnią córką rodu Luilów, władców i założycieli tego kraju, zyska prawo rządzenia nim, prawo moralne i faktyczne. Ocali bowiem jej życie i wprowadzi na tron. W ten sposób wypełnią się wróżby Pieśni Jedynej. Pomyśl tylko: w zgodzie z wróżbami tej Pieśni, Luilowie powrócą na swój tron i to w sposób bezkrwawy. Ale zarazem ty, o panie i twój ród wcale go nie utracicie. Pieśń zostanie przechytrzona! A lud tej krainy, z którym mamy tyle kłopotów, uwierzy, że Pieśń – wypełniła się do końca, co zresztą heroldowie obwieszczą zaraz po ślubie Ajoka z tą istotą. I lud przestanie się buntować!
Urgh najpierw zaniemówił, ale w miarę słuchania słów Woodou na jego twarzy malowały się coraz to inne uczucia. Wreszcie po chwili ryknął radosnym, donośnym śmiechem:
– A niech cię…! Ty masz łeb, Woodou. Dam ci pas rycerski w nagrodę za ten pomysł, choć zapewniam cię, żeś do rycerza niepodobny. I ozłocę cię, Woodou! Jesteś rzeczywiście najmądrzejszym człowiekiem w tej krainie. Mogą teraz sobie śpiewać Pieśń Jedyną, ale Ona już nam nic nie uczyni! Mogą sobie spiskować, żeby mój syn ustąpił swe prawa następcy tronu na rzecz Warghra! Ale nie ustąpi! Już wiem, Woodou, zrobię cię moim pierwszym ministrem, z workiem złota na dobry początek!
Lisia twarzyczka Woodou rozjaśniła się. Woodou miał dziś naprawdę swój największy dzień w życiu. Na ten dzień zdrajca pracował całe życie. I wreszcie się opłaciło. Z pachołka trzymającego wodze Urghowego konia stał się pokojowcem, z pokojowca – sekretarzem, a teraz…? On, niewolnik z urodzenia – bo któż pamięta te bajdy o dawnym Wielkim Królestwie – zostanie ministrem i będzie wydawał polecenia rycerzom swego pana!
– A teraz, nie bacząc, że to noc, każ obudzić rzemieślników – powiedział całkiem nowym, stanowczym tonem do swego władcy. – Pamiętaj, że w tym skarbcu dziewczyna bez powietrza wkrótce się udusi. Trzeba szybko obić drzewem jedną z mniejszych zamkowych komnat, a w okna wstawić najgrubsze szyby. Nigdzie nie śmie zostać najmniejsza szpara, w którą mogłaby się wślizgnąć choćby mysz. W grube, dębowe drzwi wstawimy małe okienko z bardzo gęstą kratą, przez które będziemy podawać jej jedzenie… Poza mną, tobą i… tu Woodou zachichotał -… narzeczonym, nikt nie będzie miał prawa tam wchodzić. Ta komnata spełni podwójną rolę: nie dopuści, aby nasza cenna zdobycz jakąkolwiek szparą uciekła w postaci na przykład myszy, a równocześnie ochroni ją przed możliwą śmiercią z ręki zwolenników Warghra na tym tronie. A pod drzwiami postawimy podwójne straże.
– Ale po co on, ten głupiec, mój syn, ma tam wchodzić? wrzasnął Urgh. – Wystarczy, gdy ujrzy narzeczoną w dniu ślubu! A ten urządzimy w ciągu tygodnia!
– Mój panie, twój syn, tak bardzo tobie niemiły, jest w dziwny sposób życzliwie traktowany przez wszystkich twych niewolników. Nikt o tym nie wie, poza mną, ale podbił serca całej twej kuchennej służby…
– Jedyny syn króla pospolitował się z niewolnikami w kuchni?! – ryknął Urgh. – Ściąć ich wszystkich, aby nikt o tym nie wiedział!
– Nie krzycz na niego, panie, i zostaw służbę kuchenną w spokoju. Śledziłem każdy jego krok, na wszelki wypadek, i wiem, że tylko przez swe przyjaźnie z niewolnikami poznał dokładnie tę przeklętą Pieśń, a gdy poznał, okazało się, że tylko on jeden umie ją właściwie tłumaczyć. Ci niewolnicy niechcący oddali wspaniałe usługi i kto wie, czy się jeszcze do czegoś nie przydadzą. Dzięki nim i Ajokowi ta dziewczyna znajduje się teraz w twoim skarbcu, jako jego najcenniejsza perła…
– To prawda, Woodou – przyznał niechętnie Urgh.
– Co więcej, właśnie taki chłopiec jak Ajok potrafi zyskać sympatię tej dziewczyny. Wówczas ona przestanie się wzdragać przed ślubem, zrozumie, że jest to dla niej jedyna szansa uratowania życia. Powiemy jej: ślub albo stos.
– Masz głowę na karku, Woodou – przyznał Urgh łaskawie. – Sam bym tego nigdy nie wymyślił. Ani tym bardziej żaden z moich ministrów i rycerzy… Więc idź, wydaj rzemieślnikom polecenia, a ja nareszcie się prześpię. Po tylu bezsennych nocach nareszcie będę spać bez koszmarów!
Ziewnął potężnie raz i drugi, a potem jak stał, runął na szerokie, przykryte futrami łoże i niemal natychmiast zachrapał. Już nie widział, jak Woodou, kłaniając mu się nisko, opuścił komnatę, ani tym bardziej nie dostrzegł smukłej figurki Ajoka, który bezszelestnie wyszedł zza kotary. Nikt z wartowników, strażujących dzień i noc pod drzwiami władcy, nie zdziwił się, widząc syna, wychodzącego z pokoju ojca. Czyż nie było to normalne…?
Urgh spał, chrapiąc donośnie. Woodou, mimo nocy, pełen energii pilnował przygotowania drewnianej komnaty – klatki, która musiała być gotowa już rankiem. Zaś Ajok…
Ajok nie spał, a w jego umyśle aż kotłowało się od zmiennych, niezwykle podniecających wrażeń.
– Czyż ten Woodou nie jest jednak mądry? – myślał chłopiec. – Luelle, gdyż tak powinna mieć na imię ta dziewczyna, jest na pewno piękna. Ma złote, pszeniczne włosy, a oczy pochmurne, szarobłękitne, jak niebo przed burzą. Na pewno ją pokocham… Zasiądę na tronie razem z nią, czemu nie? Ale jeszcze w dniu ślubu, lub nawet wcześniej szepnę jej, że to właśnie ona, potomkini rodu Luilów będzie prawdziwą władczynią. Ja pozostanę u jej boku tylko dla pozoru, dla uspokojenia groźnych rycerzy mego ojca, a naprawdę to wcale nie będę rządził, bo mnie to nie interesuje. Będę pisał wiersze i księgi, potem iluminował je najpiękniejszymi farbami. Będę hodował ulubione zwierzęta… będę dobry dla służby… Będę szczęśliwy… tak, na pewno będę razem z Nią szczęśliwy.
Księżyc, zakryty dotąd chmurami, złotym sierpem wypłynął znowu na granatowe niebo – i myśli Ajoka zmieniły się. W sposób właściwy poetom, Ajok ulegał zmiennym, niecierpliwym, kapryśnym nastrojom i pomysłom.
– … a jeśli Ona będzie ze mną nieszczęśliwa? Jeśli nie zechce mnie na męża? Jeśli pragnie tylko, aby do samego końca wypełniła się Pieśń Jedyna? Co wówczas?… – twarz Ajoka nagle rozjaśniła się. – Wtedy pomogę jej stąd uciec!
Chmury znowu przysłoniły księżyc, a noc stała się mroczna, groźna, niemal czarna.
– … jak mógłbym pomóc jej uciec z warownego Zamku? Przecież to niemożliwe! Nawet mysz się tędy nie przeciśnie bez zgody mojego ojca! Wszędzie stoją podwójne lub nawet poczwórne straże! Nie, nigdy to mi się nie uda, a skoro tak… To jednak ślub, który uratuje ją od stosu, jest lepszym wyjściem… lecz jeśli ona go nie pragnie? Jeśli jedyne co pragnie to wolność? Prawdziwa wolność…? A czyja w ogóle chcę tego ślubu? Szczerze mówiąc, nie bardzo. Po co mi żona, nawet z najlepszego rodu i najpiękniejsza? Przywykłem przecież do samotności i wystarczyłoby mi, gdyby ta nieznajoma dziewczyna z Pieśni pozostała moim jedynym przyjacielem. Nigdy nie miałem przyjaciela. Poza służbą w kuchni, która mnie lubiła, nie miałem nikogo takiego, kto by… no takiego, kto by mnie lubił nie z litości ani współczucia, ale dla mnie samego, takiego jakim jestem. To by było wspaniałe, gdyby właśnie ona zechciała być moim przyjacielem…
Gdy Ajok tak miotał się sam na sam ze swymi myślami Dziewczyna w skarbcu leżała nieruchomo, skrępowana siecią, z szeroko otwartymi oczami mimo całkowitej ciemności. Wzywała z całych sił Czarownicę, bez słowa, skupiając jednak całą swą istotę na tym bezgłośnym wołaniu. I była niemal pewna, że choć nigdy nie próbowała tego sposobu jej myśli drogą telepatii musiały dotrzeć do opiekunki. A jednak w odpowiedzi słyszała tylko ponurą, głuchą ciszę skarbca. I do jej serca po raz pierwszy naprawdę wkradł się lęk i przekonanie, że to niebezpieczeństwo jest rzeczywiście niebezpieczeństwem poważnym.
Ciało Czarownicy, sztywne, nieruchome, z pozoru martwe, spoczywało w tajemnym schowku pod kamiennym tronem w Białej Sali Pałacu Królów. Jej Duch przebywał daleko – i głęboko, w Królestwie Podziemi, jak najbliżej Prastarych Mocy. Krążył wokół Nich cicho, bezszelestnie, pijąc z niewyczerpalnej krynicy ich Potęgi, nabierając nowych sił. Głuchy na wszelkie wezwanie z ziemi – Duch Czarownicy delikatnie ocierał się o drzemiące Prastare Moce, tak aby ich nie zbudzić. Z tych przecież drzemiących Prastarych Mocy wzięły się wszystkie tajemnicze i niezwykłe Dary, jakie posiadły niektóre z ludzkich istot. To z nich wziął się ogień i woda, życie i śmierć, dar uzdrawiania i zabijania, miłość ł nienawiść, całe Dobro i całe Zło tego świata. Duch Czarownicy postanowił nie opuścić tego miejsca tak długo, aż nie wrócą mu wszystkie, zużyte już siły. Bez nich jego właścicielka nie mogłaby służyć pomocą swej wychowance, nigdy też nie spełniłaby się Pieśń Jedyna…
W Pałacu Królów trwała niczym nie zmącona cisza; nie były zdolne przerwać jej ciche, melodyjne syki żmij. Przeciwnie, ta melodia współgrała z ciszą, którą mógłby przerwać jedynie głos człowieka, A zresztą żmije także spały i melodyjny syk był tylko echem ich kolorowych, zielonozłotych snów.