37491.fb2 C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 24

ROZDZIAŁ XXIV

Ajok i Luelle byli we mgle bezradni jak dzieci. Po przekroczeniu zwodzonego mostu zapadli w nią jak muchy w mleko i gdyby nie trzymali się cały czas za ręce, nigdy by się nie odnaleźli.

– To sprawka mojej Opiekunki – powiedziała Luelle z dumą. Ajok ledwie dosłyszał jej słowa, choć był tuż obok. Mleczny pył tłumił i pochłaniał wszelkie dźwięki. – Gdyby nie ta mgła, jeźdźcy schwytaliby nas w ciągu parunastu minut.

– Ale teraz nie wiemy, gdzie iść. Kto wie, może kręcimy się w kółko i wcale nie oddalamy od Zamku? – odparł bojaźliwie Ajok.

– Ja wiem, prowadzi mnie Głos Czarownicy – rzekła chełpliwie Dziewczyna.

Ajok leciutko się wzdrygnął. To jednak coś całkiem innego – zachwycać się Czarownicami z Pieśni Jedynej, istotami utkanymi z poezji i czarów, a czymś całkiem innym iść na spotkanie jednej z nich. Dziewczyna wyczuła jego lęk i roześmiała się:

– O tak, ona zamieni cię w małą myszkę, gdy tylko zechce. A zamiast palców ma taaakie potężne szpony!

Wyczuła jednak, że jej towarzysz jest naprawdę przerażony i ścisnęła go uspokajająco za rękę.

– Jesteśmy ci przecież dłużne, pomogłeś nam. Nie musisz się obawiać ani mnie, ani jej, mojej Opiekunki. I nie ma szponów. Jest nawet w jakiś sposób ładna…

Mimo wszechogarniającej mgły, Luelle szła teraz szybko i lekko, wiodąc Ajoka za sobą. Chłopiec jednak potykał się co krok, drżał z lęku i zimna.

– Nie bądź taka ciamajda – rzekła niecierpliwie Luelle, za którymś kolejnym potknięciem się Ajoka, spowalniającym ich marsz. Chłopiec zawstydził się i aby to ukryć, zaczął na nowo rozmowę.

– Nie pojmuję, co się stało Woodu? Jeden jego okrzyk i natychmiast by nas zatrzymano. A on tymczasem runął na ziemię bez czucia!

– Ja to uczyniłam – odparła zadowolona Dziewczyna. Raniłam go moim wewnętrznym Głosem. Mój Głos, jak powiedziała Czarownica, mógłby zabijać!

– Ale chyba go nie zabiłaś! – zawołał przerażony Ajok. Gęsta mgła, pochłaniająca dźwięki, stłumiła panikę w jego tonie.

– A jeśli nawet? – spytała lekceważąco Luelle.

– Jak możesz mówić to tak spokojnie! Przecież wówczas złamałabyś jedno z Praw Pieśni! Ona wyraźnie mówi, że nikt nikogo nie będzie zabijał, że nastąpi kres zabijania, a wyzwolenie przyjdzie za sprawą Czaru, nie śmierci!

I chłopiec mimo woli wyrecytował odpowiednie słowa:

“I sczezną prawa wojen okrutne za sprawą Czaru.

Śmierci nie zada ani brat bratu ni wróg wrogowi.

Życie się stanie dobrem najwyższym, większym niż złoto

Życie zrodziło Istotę z Czaru i słowa Pieśni…”

Luelle pobłogosławiła mgłę, która uniemożliwiła Ajokowi dostrzec rumieniec wstydu na jej twarzy.

– Nie zabiłam go – powiedziała wreszcie ze ściśniętym gardłem. Obezwładniłam tylko i chyba na krótko.

Ale równocześnie cicha złość zapanowała w jej sercu. Zatliła się w niej malutka zazdrość, że on, ten wątły chłopiec zna słowa Pieśni Jedynej i zamiast tego żeby ona sama mogła ustrzec się od błędu, on musi ją pouczać. Uczucie to jednak tylko drasnęło jej serce i zaraz zniknęło. Zaś Luelle zawstydziła się znowu i pojęła potrzebę obecności Czarownic. Do tej pory to one ją strzegły przed błędami – teraz na szczęście ma u swego boku tego chłopca, który tak bardzo kocha Pieśń, że zna jej każde słowo.

– Jak wiele brakuje mi do doskonałości – powiedziała z żalem.

– Och, nie, ty jesteś doskonała – zaprzeczył chłopiec gorąco. – Nie może nie być doskonałym ten, kogo zrodziła Pieśń Jedyna!

Luelle z wdzięcznością przyjęła jego słowa i uznała, że są prawdziwe. Szli w tej mgle już kilka godzin. Ajok nareszcie oswoił się z nią i prowadzony pewną ręką swej towarzyszki przestał potykać się co chwila. Jednak w pewnym momencie oboje poczuli takie zmęczenie, że wiedzeni jedną myślą, ułożyli się na ziemi i przytuleni do siebie usnęli.

Obudziło ich słońce, którego promienie topiły śnieg dookoła. Ku swemu zdziwieniu nie byli wcale przemarznięci, gdyż okrywał ich gruby, bury płaszcz Czarownicy. Ona sama siedziała na kamieniu obok.

– Pora iść dalej – powiedziała. – Im szybciej wejdziemy do najbliższego Lasu, tym lepiej. Choć mgła jeszcze kotłuje się wokół Zamku Urgha, nie utrzymam jej już dłużej i zaraz opadnie. A wtedy ruszy pościg. W Lesie będziemy bezpieczni.

Ajok zdumiał się. Żadne ze słów Pieśni nie opisywało Czarownic – tylko ich czyny. A z czynów wynikało, że obdarzone były potężną mocą. Tymczasem na kamieniu siedziała stara kobieta. Miała zwykłą – najzwyklejszą, sympatyczną twarz i przygarbione plecy. Tylko oczy w tej śniadej od wędrówek twarzy były dziwne: szare, głębokie, chłodne. Wąskie wargi Czarownicy uśmiechnęły się do Ajoka.

– Nie musisz się mnie bać – powiedziała w taki sposób, że lęk nieodwracalnie ustąpił z jego serca.

Las osiągnęli dość szybko – i wówczas przyszła pora na kolejne zadziwienie chłopca. Nigdy, w całym swoim życiu nie był dalej od ojcowskiego Zamku niż w sąsiednich wsiach i miasteczkach. Wszędzie tam zieleń zdawała się umierać i było jej niezwykle mało. Więc Las – mimo zimowej pory oszołomił chłopca swym bogactwem.

– Nie wiedziałem, że Lasy są tak piękne. Sądziłem, że są straszne – rzekł nieśmiało.

– Straszne są dla ludzi z rodu Urgha i jego żołnierzy. Ale w tobie płynie krew twojej matki, pięknej i dobrej Arlin, naszej współrodaczki, więc Las będzie ci życzliwy – odparła Czarownica.

Las był życzliwy. Szybko znaleźli suchą i ciepłą pieczarę, w której zaraz rozgościli się na dłużej.

– Przetrwamy tu do końca zimowej pory i doczekamy wiosny – wyjaśniła Czarownica. – A na dwa dni przed twymi siedemnastymi urodzinami, Luelle, podążymy w Wysokie Góry, na spotkanie mojej Siostry Piątej.

Luelle w Lesie odżyła, witając go jak dobrego przyjaciela. A i on zdawał się przyjmować jej obecność z przyjemnością. Choć wyrosła już z lat dziecięcych i wchodziła w wiek młodej kobiety, bawili się z Ajokiem jak para dzieciaków. Tu wreszcie żądna pochwał Dziewczyna pokazała chłopcu parę magicznych sztuk, których nauczyły ją Czarownice. Przemieniała szyszki w lisy i na odwrót, rozmawiała z ptakami, przywołała nawet niedźwiedzia, który był jednak oburzony nonszalancją, z jaką wyrwała go z zimowego snu. Na dodatek oberwała też burę od Czarownicy, która znowu musiała jej przypomnieć, że magia nie służy zabawie, ale znacznie ważniejszym celom. Dziewczyna chciała nauczyć Ajoka choćby jednej z tych drobnych sztuk, jakie umiała, ale okazało się to niemożliwe. Ajok wpatrywał się usilnie w małego żuka, wędrującego leśną ścieżką, i rozpaczliwie, ze wszystkich swych sił myślał, aby żuczek przemienił się w żołądź. Wykonywał wszystkie wskazane przez Luelle gesty i wypowiadał właściwe słowa zaklęć – ale żuczek nadal pozostawał żuczkiem i szedł spokojnie swoją własną drogą, aby załatwić sobie tylko znane sprawy.

– Nie pojmuję – mówił zmartwiony. – Nie pojmuję, jak to się robi…

– Tego nie trzeba pojmować – wyjaśniała cierpliwie Czarownica. – To się ma w sobie i wystarczy ten dar rozbudzić. To przychodzi samo. Ale tobie nie przyjdzie. Moc czarodziejską posiadają jedynie osoby płci żeńskiej, a ty jesteś chłopcem. Nie jest ci to do niczego potrzebne, Ajoku. Masz przecież inny cel w życiu i osiągniesz go.

– Będę poetą i napiszę najwspanialszą z ksiąg, którą czytać będą wszyscy, a każde z jej słów odmieniać będzie ludzi na lepsze? – spytał niemal bez tchu Ajok.

– Już jesteś poetą – odparła Czarownica – i napiszesz swoją księgę, zapewniam cię.

Teraz Ajok już nie zazdrościł Luelle jej darów. Czasem tylko, gdy obserwował, jak przeobrażała małą rudą wiewiórkę w dużą kolorową piłkę, żeby nią podrzucać wysoko, pytał:

– Luelle, czy jej to nie boli?

Ale Luelle śmiała się wtedy ł przywracała wiewiórce jej pierwotny kształt.

– Głuptasie – mówiła – zastanawiasz się nad tym, co mnie by nigdy nie przyszło do głowy! Przecież widzisz, że ta wiewiórka dalej skacze sobie z gałęzi na gałąź!

Wiosna nadchodziła powoli, lecz niestrudzenie i ogarniała w swe posiadanie coraz więcej i więcej przestrzeni. Śnieg leżał jeszcze głęboko pod drzewami, a już drobne, jasnozielone i świeże igiełki wychylały się ku słońcu ze świerkowych gałęzi. Napęczniały pąki na drzewach, oczekując tylko na mocniejsze słońce, aby pewnego dnia nabrzmieć i pęknąć, rozchylając zalążki młodych listków. Rozbudzone z zimowej melancholii ptaki od samego świtu wyśpiewywały swoje melodie.

– Nie wiedziałem, że może istnieć coś tak wspaniałego wzdychał po swojemu Ajok.

– Co za radość żyć! – krzyczała tymczasem Luelle i tańczyła w jasnej plamie słońca, która rozbiła swój namiot na szarej do tej pory polanie.

Tylko Czarownica pochmurniała z każdym dniem. Luelle, cała pochłonięta zwyciężającą z każdym dniem wiosną, nie dostrzegała tego. Jedynie Ajok spoglądał na nią z niepokojem.

– Jesteś smutna – powiedział wreszcie pewnego dnia. – A gdy jesteś smutna, czuję, że i we mnie narasta smutek…

– Od jakiegoś czasu prześladują mnie nieokreślone, lecz złe przeczucia. Ale nie myśl o tym. Czarownice mają takie niedobre dni – odparła krótko i skryła przed nim twarz. Od tej pory pilnowała się, aby uśmiech także czasem gościł na jej wąskich wargach i nie okazywała już jawnie niepokoju.

– Jutro wyruszamy w drogę – rzekła wreszcie w dniu, w którym pierwsze białe i żółte kwiaty wychyliły swe małe główki tuż koło topniejących gwałtownie śnieżnych zasp.

Luelle i Ajok zasnęli w pieczarze niemal natychmiast, kamiennym snem młodych ludzi, którzy cały dzień spędzili na uganianiu się po lesie. Nie widzieli, jak Czarownica długo i niespokojnie obraca się z boku na bok na swym posłaniu z liści. Nie spostrzegli, kiedy wreszcie usnęła, ani tym bardziej kiedy nagle, rozbudzona w środku nocy usiadła i przyłożyła rękę do gwałtownie bijącego serca.

– Ktoś mnie wołał – szepnęła. – Ktoś…? Kto…? Nie rozumiałam słów, ale to były niedobre słowa. A teraz nic nie słyszę…

Nie spała już do rana. O brzasku wyruszyli w daleką drogę, do Wysokich Gór.

Luelle cieszyła ta droga. Mogła teraz pokazywać oszołomionemu Ajokowi wszystko co było jej tak dobrze znane i bliskie – a dla niego całkiem nowe. To była najpiękniejsza część dawnego Wielkiego Królestwa. Pozbawiona ludzkich siedzib, a tym samym wszechobecności Najeźdźców, sprawiała wrażenie wolnego kraju – kraju sprzed wieków.

Im bliżej było Gór, tym bardziej zachwyt chłopca rósł. Ich poszarpany majestatyczny łańcuch groźnie rysował się na horyzoncie, lecz chłopiec już się nie bał, widząc, że Czarownica z Dziewczyną czują się tu swobodniej niż gdzie indziej. To była ich prawdziwa ojczyzna, pełna bogatej roślinności, ptaków i zwierząt. A do tych ostatnich nikt nie strzelał z łuków, nie pozbawiał ich życia, nie zagrażał ich istnieniu i wolności. Więc podchodziły w miarę blisko, przyglądając się wędrowcom. Zachwycony chłopiec oglądał całe stada jeleni, górskich kozic, setki zajęcy i dzikich królików, wilki, a nawet pojedyncze niedźwiedzie. Ptaki śpiewały coraz radośniej, gdyż wiosna już bezpowrotnie zwyciężyła zimę – i łączyły się w pary, szukając miejsca na gniazda.

Zajęci tak sobą i otaczającym ich krajobrazem, zdawało się że nie dostrzegali rosnącego stale niepokoju Czarownicy. A jednak Ajok go widział. Wrażliwy niezwykle na nastroje innych osób, odbierał cały czas od Czarownicy impulsy jej smutku. I nie czuł się już tak bezpieczny jak wówczas, gdy na jej wąskich wargach gościł dyskretny, ironiczny uśmiech.

– Czy coś się stało? – spytał cicho, gdy Luelle odbiegła w radosnej pogoni za małą sarenką.

– Nie wiem. Wyczuwam jednak, że coś nie jest tak, jak być powinno. W nocy ktoś mnie wołał. Nie zdążyłam jednak ani odpowiedzieć na ten Głos, ani go rozpoznać – odparła równie cicho Czarownica.

Szli dalej, odpoczywając co jakiś czas, a noce spędzali w półśnie, okryci płaszczem Czarownicy. Mimo to nie odczuwali zmęczenia. Rześkie powietrze Gór dodawało sił, a zimna woda ze źródeł i strumieni przywracała im o świcie przytomność umysłu, gdy obmywali się nią, czując, jak spływa z nich cały brud czasu niewoli. Tak, również Ajokowi nagle cały okres jego życia spędzony w Zamku wydał się także niewolą, gdy ujrzał, jak można żyć tu, u podnóża Wysokich Gór lub w Wielkich Lasach.

Do serca Wysokich Gór dotarli w trzecim dniu wędrówki.

– Nikt na nas nie czeka – zdziwiła się Dziewczyna. – A zawsze przecież była tu któraś z twoich Sióstr…

– Może przyszliśmy za wcześnie – odparła Czarownica, zaciskając niespokojnie wargi. Dopiero teraz Luelle dostrzegła jej lęk, ale nie od razu. Słowa Opiekunki uspokoiły ją i musiało minąć trochę czasu, by pojęła, że twarz Czarownicy jest cały czas pełna napięcia i rosnącego smutku; że uśmiecha się tylko wtedy, gdy ona i Ajok na nią patrzą.

Już nikt nie krzyczał, żeby wypróbować echo Wysokich Gór, żadne z nich nie biegało radośnie i teraz cała trójka wędrowców poddała się ponuremu nastrojowi swej przewodniczki.

– Chodź, pokażę ci Wielką Świątynię – powiedziała wreszcie Luelle do Ajoka, pragnąc przerwać przedłużające się milczenie.

– Wielką Świątynię? – oczy chłopca rozszerzyły się zarazem i zachwytem, i lękiem. – To przecież w takim razie tu…

– i urwał.

– Co tu? – spytała Dziewczyna.

– Och nic, musiałbym ci mówić kolejne strofy Pieśni, a sama prosiłaś, żebym tego nie czynił. Więc pokaż mi tę świątynię…

– Pokażę ci, ale niech ci się nie wyrwie ani słowo z Pieśni – szepnęła porywczo Luelle.

– Czy ty się jej boisz? – spytał Ajok wiedziony nagłą myślą.

– Boję się, a trochę jestem ciekawa… ale chyba bardziej boję się. Nie chcę znać mego przyszłego Losu…

Ruiny dawnego Świętego Miejsca uczyniły na chłopcu niezwykłe wrażenie. Także Luelle, czy to poddała się nastrojowi chłopca, czy też dorosła na tyle, by więcej i inaczej czuć, choć była tu już dwukrotnie – po raz pierwszy pojęła, że to miejsce nie tylko było, ale nadal jest Miejscem Świętym; że z tych ruin promieniuje jakiś niezwykły nastrój dostojeństwa, powagi – a nawet grozy.

Ze ścian kamiennej świątyni pozostało niewiele, gdzieniegdzie fragment muru, to znowu tylko sam obrys fundamentów. Ciągnęły się one szeroko wszerz i daleko wzdłuż, ale w pewnym miejscu dalszą jej część zastawiała stroma, wysoka skała, piętrząca się tak wysoko, że trudno było dojrzeć jej wierzchołek. W środku ruin jeszcze gdzieniegdzie pozostały ślady kamiennych ław lub ich szczątki. Na niektórych widoczne były jeszcze wykute rylcem ozdobne wzory roślinne lub zwierzęce. Zachował się też spory fragment szerokich, stromych schodów, które musiały wieść do świątyni, ku jej głównej bramie.

Gdyby nie zwiedzanie ruin, które pochłonęło ich bez reszty, Ajok i Luelle poddaliby się ponuremu nastrojowi Czarownicy. Ta bowiem siedziała nieruchomo, jak wykuta z kamienia i spoglądała nieobecnym wzrokiem hen w doliny, jakby wyglądała zbliżającego się wędrowca. Ale nikt nie nadchodził, choć już kończył się dzień.

– A może moje urodziny są jutro? – powiedziała wreszcie Luelle. – Mogłaś przecież pomylić siew obliczeniach i dopiero jutro lub nawet pojutrze ma nadejść twoja Siostra Piąta?

Czarownica spojrzała tylko na nią swymi szarymi oczami i nie odezwała się. Dziewczyna powściągnęła nagłą, niezrozumiałą chęć objęcia jej, a nawet zawstydziła się tego odruchu. Przez całe, już siedemnastoletnie życie, nikt nigdy jej nie przytulał. Czarownice nie zwykły okazywać czułości, więc i ona, Luelle, nie umiała się na nią zdobyć. Własny odruch serdeczności szybko wydał się jej śmieszny. Jednak Ajok, którego ongiś przytulała matka, a potem niewolnice z kuchni zamkowej, jeszcze pamiętał, czym jest w smutku serdeczna bliskość drugiej osoby. Usiadł koło Czarownicy i położył jej na ramieniu swą jasną głowę. Ta najpierw zdumiała się tym szczerym gestem, a po chwili – ku radości chłopca – na jej wargach przelotnie zadrżał słaby uśmiech. Luelle śledziła go z pewną ulgą – i zarazem zazdrością. Ale nie zdobyła się na naśladowanie Ajoka.

– Czarownice przecież nie są do kochania! – pomyślała nagle i niecierpliwie wzruszyła ramionami.

Do snu Luelle i Ajok zapragnęli ułożyć się wśród kamieni Wielkiej Świątyni, ale Czarownica zabroniła im tego.

– Mogłyby was nawiedzić koszmary senne – ostrzegła. Pamiętajcie, że jest to miejsce nawiedzane przez duchy, a duchy są różne, dobre i złe. We śnie moglibyście ulec ich wpływom i obudzić się innymi, niż jesteście, może lepszymi, ale któż zaręczy, czy nie opanowałby was jakiś zły duch…?

Ajok prawie że się przeraził słowami Czarownicy, ale widząc spokój, z jakim słuchała ich Dziewczyna, pojął, że boi się na wyrost. Spali zatem poniżej starych, kamiennych schodów, poza obrębem świątynnych fundamentów. Chłopiec jednak spał niespokojnie, budząc się co chwilę – i za każdym razem widział siedzącą nie opodal, na dużym kamieniu, Czarownicę, nieruchomą, zapatrzoną w dal niewidzącymi oczami. Nad ich głowami rozpościerało się wiosenne, jasnogranatowe niebo, pełne migocących złotych gwiazd – na które chłopiec spoglądał całkiem inaczej, gdy Luelle opowiedziała mu o swoich z nimi rozmowach i o tym, jak gwiazdy uratowały ją i jej poprzednią Opiekunkę od pewnej śmierci. Do niedawna Ajok myślał, że gwiazdy są martwe, a jarzą się złociście jedynie dla ich, ludzi przyjemności.

Kolejny świt stawał nad Wysokimi Górami. Jaskrawoczerwone słońce już wychylało swoją tarczę znad wznoszącej się powyżej świątyni stromej skaty.

Luelle obudziła się gwałtownie i przecierając oczy rzekła do siedzącej nieruchomo Czarownicy:

– … mogłam przecież spytać gwiazd…

– Nie trzeba – odparła ze smutkiem jej Opiekunka. – Ja już wiem. Spójrzcie…

Na gładkim kamieniu obok niej siedział niewielki szary ptak. Jego czarne, wypukłe oczy spoglądały na troje ludzi bez strachu i choć Ajok odruchowo wyciągnął rękę – nie uciekł.

– Chcesz powiedzieć, że… – zaczęła wolno Luelle i wpiła swoje jasne spojrzenie w czarne oczy ptaka. Ale ujrzała w nich tylko pustkę. Te oczy, choć widziały, były nieme. Nie przekazywały żadnej myśli.

– Ten ptak nie mówi… – zakończyła wolno swą myśl – nie chce mi nic powiedzieć, choć przecież umiem nawiązać kontakt ze wszystkimi ptakami.

– Ten ptak nie powie ci ani słowa – rzekła Czarownica, a oczy jej zasnuwała cieniutka, lśniąca podejrzanie mgiełka. W zamian za wyzwolenie od śmierci w straszliwym ogniu stosu, Matka Natura odbiera mowę moim Siostrom – ptakom. Dar życia jest bowiem sam w sobie bezcenny i musi im wystarczyć. Są żywe, wolne i pozostały im czas spędzają tu, w Wysokich Górach, w pobliżu Świętego Miejsca, ale nie mogą z nami rozmawiać. I nigdy nie będą mogły.

Pobladły Ajok słuchał tych słów, domyślając się swoją wrażliwą naturą ich głębszego sensu. Już wiedział, że gdzieś, w brutalnym i okrutnym królestwie jego ojca, spłonęła na stosie jakaś kobieta, jedna z setek, jakie na nich płonęły każdego roku. Ale tym razem była to rzeczywiście prawdziwa Czarownica.

– Prawdziwa Piąta Czarownica…? – uprzytomnił sobie nagle i ze strachem. Odruchowo wyszeptał cichutko, sam do siebie jedną ze zwrotek Pieśni:

“Gdy Piąta spojrzy wzrokiem bezkresnym w Istotę Czaru,

powiedzie Luelle w święte ruiny godną i czystą,

bo za jej sprawą, ta z rodu królów, odrzuci z siebie

to co jest skazą…”

Jego słów słuchał jedynie mały, niemy, szary ptak. Luelle objął nagle chłód niepokoju, a Czarownica, siedząc nieruchomo, pogrążona była cała w żalu po utracie Siostry, której niemy ptak nie był w stanie nigdy zastąpić.

– O Bogowie… – westchnęła z ledwie skrywanym lękiem. – Gdybyż to się zdarzyło którejkolwiek z nas, Drugiej, Trzeciej czy mnie, byle nie tej, której zadanie pozostaje nie wykonane i Bóg tylko wie, na czym ono polegało…

Mijały godziny i żaden z wędrowców nie poruszył się, każde wierne swoim myślom. Wreszcie milczenie przerwała Luelle:

– 1 co teraz? – spytała dźwięcznym, agresywnym tonem. Kto wie, gdzie miałam się udać z Czarownicą Piątą i co miałam robić? Czego się uczyć?

“Ja to wiem. I Czarownica też wie” – pomyślał Ajok, ale nic nie powiedział.

– Miałaś tu pozostać, w tych ruinach, przez cały rok, do swoich kolejnych, osiemnastych urodzin – odparła Czarownica, zbierając w sobie siły. – Więc też pozostaniemy tu, we trójkę, bez mojej Siostry. Co prawda ona tu jest, ale tak jakby jej nie było.

– Ale co miała robić? – ponowiła pytanie Luelle.

– Nie wiem – odparła sucho Opiekunka. – Każda z nas wiedziała, jakie jest jej zadanie, ale nie pytała o nie swoich Sióstr. Każda zdawała twej kolejnej Opiekunce kilka słów o tym, jak powiodło się jej z wykonaniem swojej misji. Żadna jednak nie wypytywała, co będzie robić następna. Ogólnie wiemy, co miała czynić Siostra Piąta, ale żadna z nas nie potrafi tego wykonać.

– A jednak, gdybyś uległa ciekawości i spytała twej Siostry Piątej, nim przemieniła się w ptaka, to… – zaczęła Luelle, ale Czarownica jej przerwała:

– … mogłoby się okazać, i to z całą pewnością, że nie mam daru, który miała nasza Siostra. W przeciwnym wypadku nie musiałybyśmy dzielić się naszymi zadaniami i okresami wychowywania ciebie.

– Ale kto wyznaczył właśnie tę, a nie inną kolejność waszego opiekuństwa? – nie ustępowała Luelle.

– Los – odparła Czarownica. – Rzuciłyśmy magiczne kości i one ułożyły kolejność. Magiczne kości nigdy się nie mylą.

Jej głos brzmiał oschle i widać było, że życzy sobie zakończenia rozmowy.

A za rok…? – zamierzała spytać Luelle, ale głos uwiązł jej w gardle. Nie chciała wiedzieć, co będzie za rok. Kto wie, zapewne mógłby powiedzieć jej to Ajok, znający na pamięć całą Pieśń, każde jej słowo i chwytający w lot wszystkie jej szyfry i niedopowiedzenia, ale przecież sama prosiła go, by tego nie czynił. Czarownica zaś nie była skora do odpowiedzi. A w samej Luelle mieszały się dwa uczucia: ciekawości, co ma nastąpić dalej, ku czemu wiedzie ją Pieśń Jedyna – i strachu przed tą wiedzą.

– Jeśli tak – pomyślała z żalem, gniewem i zarazem lękiem – należy zatem spędzić ten rok jak najprzyjemniej. Kto wie, co przyniesie pierwszy dzień roku następnego?

… może ciężar, którego jej osiemnastoletnie wówczas barki nie zdołają unieść?