37491.fb2 C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

ROZDZIAŁ XXV

Gdyby Luelle chciała sięgnąć pamięcią wstecz, nie umiałaby określić, jak minął tamten pamiętny rok. Być może powiedziałaby:

– Trwał za krótko…

Był to bowiem jedyny rok w całym dotychczasowym, a i późniejszym jej życiu, w którym zdawało się, że na jej barkach nie spoczywają żadne uciążliwe obowiązki. Mimo ukończonych siedemnastu lat czuła się niemal dzieckiem, skorym do zabawy i radości, tym bardziej że teraz miała towarzysza – rówieśnika, co było dla niej fascynującą nowością. Wszak pierwsze szesnaście lat spędziła sam na sam z kolejnymi Czarownicami, nie wiedząc czym może być towarzystwo innych osób, a już zwłaszcza rówieśników. Nie znała zatem nie tylko smaku miłości – którą wykluczał chłód i wszechpotężny umysł Czarownic, skupiony zawsze na sprawach najważniejszych. Nie znała też smaku przyjaźni. Teraz dopiero uczyła się, jak ona smakuje i jakie są jej reguły.

Gdyby spytać Ajoka o tamten rok, kto wie czyby nie odparł:

– Był wspaniały, ale za długi…

Wspaniały – bowiem Ajok dopiero teraz, w osiemnastym roku życia poznał urok zabaw z równą sobie wiekiem osobą i niemal cofnął się w erę dzieciństwa, którego po śmierci matki prawie że nie miał. Zarazem wydawał mu się tamten rok zbyt długi, gdyż cały czas wiedział, ile miesięcy dzieli ich od spełnienia się Pieśni Jedynej, i nie mógł się tego dnia doczekać. Przecież od chwili gdy ją poznał, kochał tę Pieśń i żył nią.

To, na co on wyczekiwał – Luelle mimo woli odsuwała od siebie, gdyż drążył ją wewnętrzny niepokój. Ilekroć jednak w jej szaroniebieskich oczach pojawiał się cień troski, ciężar tej nowej i uciążliwej samowiedzy o Przeznaczeniu, które ją czeka – odrzucała go całą swoją wolą, niemal całym swym istnieniem, ponieważ myśl o przyszłości coraz bardziej ją przerażała.

Dla Czarownicy ten rok był jednym z najgorszych w jej życiu. Utraciła bowiem jedną ze swych czterech ukochanych Sióstr. Na domiar złego, nie umiała się nawet domyślić, co straciła razem z nią, czym właściwie owa Siostra miała obdarzyć Dziewczynę, aby wypełnił się Czar.

Przez cały ten rok Czarownica niezwykle bacznie obserwowała swą wychowankę, ale wynik tych obserwacji mógł jak sądziła – przynieść głównie satysfakcję. Luelle była piękna, a w jej ruchach dostrzegało się nie tylko wdzięk, ale i naturalną godność, której nabrała w ruinach Ardżany. Jej inteligencja przewyższała zawsze inteligencję jej rówieśników. W chwilach zagrożenia umiała działać i stawić czoło niebezpieczeństwu. Posiadała niewielki, choć znaczący dar magii, akurat tyle, by jako królewna nie zatraciła jednak cech człowieka i nie przeobraziła się w Czarownicę. Nie Czarownica miała bowiem zasiąść na prastarym tronie Luilów, ale ludzka istota.

W przekonaniu o doskonałości Dziewczyny utwierdzał jej Opiekunkę Ajok: Luelle jawiła mu się jako najprawdziwsza księżniczka, z krwi i ciała, księżniczka z ducha, Istota z Pieśni. Czarownica nie wątpiła o tym, że gdyby jej wychowanka znalazła się w jakiejś większej grupie osób, w sposób naturalny objęłaby w niej przewodnictwo. Mimo to pełna wątpliwości, w tajemnicy przed Luelle, a nawet Ajokiem, Czarownica poszła w Wysokie Góry, a tam przywołała niedźwiedzia:

– Jakie cechy winien mieć władca – aby był dobrym, rozumnym władcą dla swego narodu?

– Siłę – odparł Niedźwiedź, przestępując z nogi na nogę. Przywołany orzeł zjawił się niechętnie, ale bez chwili namysłu odparł na to pytanie:

– Duma, oto najważniejsza cecha władcy… Z kolei Opiekunka zawołała lisa:

– Chytrość i spryt, o pani, bez nich władcę można okpić…

Duży jeleń ze wspaniałymi rogami, kopiąc niecierpliwie ziemię kopytem, odrzekł:

– Musi być wolny. Uzależniając się od kogokolwiek, władca przestaje być władcą…

Czarownica nie pominęła nawet wróbla:

– Władca musi być pogodny! – zaćwierkał i poszybował na najbliższe drzewo.

– Wszystkie te cechy moja wychowanka posiada – westchnęła z ulgą Czarownica. – Jeśli zatem moja Siostra Piąta miała ocenić efekt naszej pracy i doszukać siew niej skazy, którą należy usunąć, zapewne by jej nie znalazła. Przecież ta odrobina uporu lub łatwość, z jaką Luelle popada w gniew, to także są cechy rządzących, niekiedy nawet i przydatne… Nie, upór nie jest wadą, byle pojawiał się w słusznych sprawach, a rozum, który Dziewczyna posiada, ochroni ją przed błędnymi wyborami…

Więc ten rok był rokiem bardzo złożonym i niejednolitym, zależnie od tego, kto go oceniał. W dawnym Wielkim Królestwie także przeżywano ten rok niezwykle intensywnie i wydawał się inny niż wszystkie. Wyczuwało się, że wszędzie narasta atmosfera wyczekiwania i napięcia. Wyczekiwanie na Coś, co ma nastąpić, przybrało w Najeźdźcach postać zabobonnego lęku, który paraliżował ich, lub wręcz przeciwnie – czynił jeszcze bardziej okrutnymi niż zazwyczaj. Za to ich zniewoleni poddani coraz bardziej, z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, prostowali swe zgarbione, schylone w lęku przed uderzeniem bata plecy; ich oczy rozjaśniała nadzieja, ba, niekiedy nawet słychać było ich śmiech, a w serca wstępowała odwaga. Po wsiach i miastach, szczególnie wieczorem i nocą, coraz częściej było słychać zmienną melodię Pieśni Jedynej – a Najeźdźcy, zamiast ścinać jak zazwyczaj głowy śpiewakom, woleli udawać, że niczego nie słyszą, jakby melodia ta odbierała im resztki odwagi. Bywały noce, iż zdawało się, że śpiewa cała wieś lub całe miasto, zaś Najeźdźcy, niewidoczni w swych kryjówkach, udawali, że ich nie ma. Bywało też wręcz przeciwnie: pijani z lęku ciemiężyciele bili, zabijali lub zamykali z więzieniach nawet tych, których usta były nieme.

Niekiedy wydawało się, że Pieśń Jedyną śpiewa także wiatr, że spływa ona strumieniem rzeki i niosą ją obłoki na niebie. Że trel każdego ptaka zawiera w sobie jej melodię; że słychać ją w pluśnięciach deszczu o szyby. Oszaleli ze strachu Najeźdźcy zatykali wówczas uszy, zamykali oczy, próbowali pogrążyć się we śnie lub pijaństwie, byle o tym zapomnieć.

Na Zamku Urgha panował nastrój ponurego wyczekiwania i sprzecznych pomysłów, które podrzucali jego doradcy.

– Należy się uzbroić i stać w pogotowiu we wszystkich miastach i wsiach, niech na wszystkich drogach zrobi się czarno od naszych żołnierzy… – radzili jedni, wierzący jedynie w siłę miecza.

– Zabić już teraz wszystkich mieszkańców dawnego Wielkiego Królestwa, nie oszczędzając kobiet i dzieci – podpowiadali ci, którym strach odebrał rozum.

– Opuścić tę krainę, z której i tak wzięliśmy wszystko co cenne, i ruszyć z powrotem na Wielkie Stepy, gdzie będziemy bezpieczni – sugerowali inni, najbardziej ostrożni.

– Będziemy tu trwać do samego końca – odpowiadał z ponurą pasją Urgh XIII. – Podbiliśmy przed wiekami tę ziemię i jest nasza. Nikt nam jej nie odbierze! Żaden z naszych niewolników nie ma ani miecza, ani łuku, ani nawet siły mięśni wystarczającej do tego, aby nas stąd wygnać. A same słowa Pieśni nie wystarczą…

Urgh nie wypowiadał jednak własnych myśli, lecz powtarzał słowa swego doradcy Woodou, który w nocy szarpany lękiem o karę za własną zdradę, w dzień sączył swemu panu całkiem inne rady. Nie widział dla siebie miejsca na bezkresnych stepach, nie pojmował życia koczowników, nie cierpiał jeździć konno; wolał śmierć niż takie życie. Próbował sobie wmawiać, że w ostatniej chwili stanie się coś takiego, co uniemożliwi spełnienie się Pieśni – lub że Pieśń jest zwykłym wierszem, któremu nadano fałszywe, magiczne znaczenie.

– Czy jakaś głupia Pieśń, śpiewana przez bezbronnych i skazanych na naszą łaskę ludzi, może przeciwstawić się waszym mieczom, łukom, waszej sile i mnogości waszej armii…? – pytał chytrze, a Urgh kiwał głową, że to prawda, że przecież jakże by mogło się tak stać?

– Czy Istota, którą schwytaliśmy, lecz uciekła z pomocą twego syna, jest w stanie wspólnie z nim uczynić cokolwiek przeciw tobie? – pytał Woodou i Urgh ponuro kiwał głową, że skądże, oboje są słabi i bezsilni, mogli uciec, ale nie zwyciężą!

– … a co z Czarownicami? – dodawał z niepokojem.

– Dałbym głowę, że Czarownica, spalona ostatnio w sąsiednim miasteczku, była tą samą, która ukrywała się w Ardżanie. I że była to naprawdę ostatnia już z Czarownic dawnego Wielkiego Królestwa – szeptał gorliwie Woodou. Sam przekonałeś się, panie, że nie ma prawdziwych Czarownic. Ileż ich przyprowadzano przed twoje oblicze i nigdy nie umiały niczego zaczarować, nawet w godzinie śmierci.

Woodou nie przyznał się swemu panu, że osobiście skazywał na stos niewinne kobiety, byle tylko Urgh wierzył, że spalono kolejną Czarownicę, schwytaną dzięki jego, Woodou, sprytowi i wierności. Choć ta, którą ostatnio schwytano i spalono w jednym z miasteczek, musiała być prawdziwa. Wiele opowiadali o tym na Zamku ci, którzy ją schwytali i byli obecni przy jej śmierci. Schwytano ją bardzo prosto: leczyła właśnie śmiertelnie chore dziecko, którego matka, skazana na śmierć za śpiewanie Pieśni, przebywała w więzieniu. I gdy Czarownica skupiła całą swą wolę i umysł na chorobie – a ta zaczęła poddawać się i było pewne, że dziecko wyżyje – w ręce Najeźdźców oddał ją nie kto inny, ale sam ojciec dziecka, w zamian za obietnicę wypuszczenia jego żony. Czarownica, lecząc dziecko, nie zwracała uwagi na nic poza nim i nie dostrzegła, że w duszy ojca kiełkuje myśl ojej wydaniu.

– Głupi… – westchnął z satysfakcją Woodou. – Czarownicę schwytano i natychmiast spalono, nie dając jej szans na żadne sztuczki, a matkę dziecka i tak ścięto. Dziecko kat udusił własnymi rękami, gdyż dotykane przez Czarownicę, mogło przejąć coś z jej magicznych talentów…

Tyle tylko, że jeden z rycerzy Urgha na własne oczy widział, jak z ognia stosu wyfrunął nagle nieduży, szary ptak, którego wcześniej na pewno tam nie było. Legenda głosi, że właśnie w ten sposób Czarownice unikają śmierci, przemieniając się w ptaki, gdy płomień zaczyna ogarniać ich ciała. Czy trudno się potem dziwić, że żołdacy Urgha wprawiają się w łuku strzelając głównie do ptactwa? Że nienawidzą ptaków i skrupulatnie liczą każdego zestrzelonego?

– Gdybym umiał, sam bym je wystrzelał – mruczy Woodou z zaciętością. Jest blady i zmęczony, bowiem cóż z tego, że w dzień uspokaja lęki swego pana, skoro noc w noc dręczą go koszmary?

– Tego dnia, o którym mówi ta przeklęta Pieśń, w samą 777 rocznicę naszego panowania, moi wszyscy żołnierze staną z bronią w ręku. A już w tej chwili jest ich prawie tylu co mieszkańców dawnego Wielkiego Królestwa – mówi chełpliwie Urgh. – Na każdej piędzi ziemi będzie stał mój żołnierz i co kto mi zrobi?!

– Na każdej piędzi z wyjątkiem Wielkich Lasów, Wysokich Gór i Pustyni – myśli posępnie Woodou. – Tam ciągle nie sięga twoje panowanie, Urghu XIII, i boję się, że nigdy nie sięgnie. Ale też żyją tam tylko lwy, niedźwiedzie, orły i jelenie. A nad nimi nie musimy panować. Te stworzenia nas nie pokonają. Nie pokona nas też szalony starzec, leczący na Pustyni umierających, Pustelnik, którego zniszczy w końcu śmiertelna choroba, jaką mu przywloką jego ukochani chorzy…

Urgh niekiedy rozmyśla o swym synu, ale nie tęskni za nim.

– Nie miałbym z niego żadnego pożytku – duma ponuro. Po co mi zresztą syn? Jeśliby miała spełnić się ta przeklęta Pieśń, nie osadzę nikogo przed śmiercią na tym tronie…

Chwilami staje mu przed oczami piękna twarz matki Ajoka, ale wówczas nie smutek, lecz złość zniekształca mu rysy, złość i gniew na własną słabość, za którą został ukarany takim potomkiem.

– Dobrze, że kiedyś moi przodkowie wydali surowy zakaz mieszanych małżeństw – myśli posępnie. – Inaczej całe to państwo pełne byłoby takich Ajoków, a nasze Imperium upadłoby samo z siebie, tracąc walecznego ducha. Ja jeden złamałem zakaz i co z tego wynikło?

Pustelnik na Pustyni nie myśli o Pieśni i wypełnianiu się Czaru – chyba jeden jedyny w całej tej krainie. Ze wszystkich miast i wsi od setek lat dążą ku niemu chorzy, nie znajdujący nigdzie poza nim pomocy. Często udaje mu się przy pomocy ziół i Mocy zawartej w dłoniach ocalić czyjeś życie. Niekiedy jest na to za późno i jedyne co może zrobić, to pomóc umierającemu przezwyciężyć lęk przy przekraczaniu Bram Wiecznej Krainy, a później pochować jego ciało w suchym piasku Pustyni. Cała Pustynia to piasek – i ukryte w nim szkielety. Ale to także życie, które udaje się ocalić ł które potem wraca do ludzi, w świat niewoli, ale i świat nadziei, której nigdy nie zabije nawet najcięższa niewola. Pustelnik nie wie nic o zbliżaniu się Dnia Pieśni Jedynej, nie zna nawet jej słów, i nie ma czasu poznać, choć niekiedy nucą ją chorzy i umierający. Pustelnik skupiony jest tylko na tym, by uratować kolejne życie – i przywrócić je krainie niewoli. Tak czyni każdy lekarz, nawet jeśli śmierć byłaby wybawieniem.

I nikt w całym dawnym Wielkim Królestwie nie wie, czy jest to od setek lat stale ten sam Pustelnik, czy też co parędziesiąt lat inny. Ale nie mato najmniejszego znaczenia.

Ten znaczący 776 rok niewoli przechodzi jak inne swoim własnym rytmem, od rozpasanego lata do żółtej, sennej jesieni, by potem przyoblec ziemię w biały śnieg, otulić” nim nędzę człowieka i bogactwo Natury. A zaraz potem śniegi zaczynają topnieć, by ustąpić miejsca świeżo kiełkującemu życiu. Ten rok przemija jak każdy inny, swoim własnym, niezmiennym rytmem, ale dla ludzi jest on niepowtarzalny i dla każdego inny. Jednym płynie zbyt szybko, innym za wolno. Najeźdźcy najchętniej chcieliby zatrzymać Czas, ale ten płynie naprzód, niestrudzenie.

* * *

Czarownica stała na schodach wiodących do ruin prastarej Świątyni i spoglądała w dół, w doliny, gdzie hen, w oddali, poruszały się drobne, zmniejszone przez odległość trzy bure sylwetki. Wydawało się, że zbliżają się niezwykle wolno, choć wytrwale. Na twarzy śledzącej je Czarownicy malowała się niecierpliwość i niepokój. Obok niej przycupnął nieduży, szary ptak i wypukłymi smutnymi oczami bez wyrazu, spoglądał w tę samą co i ona stronę.

Ajok stał koło Czarownicy, tłumiąc na próżno rozszalałe bicie serca. Oto niedługo, na jego oczach, wypełni się Pieśń Jedyna. Już jutro mija kolejna rocznica niewoli – tym razem ta właściwa, siedemset siedemdziesiąta siódma – i jest to zarazem dzień urodzin tej królewny z rodu Luilów, która stoi nieruchomo obok niego, ze spokojną twarzą i nawet najdrobniejszym grymasem nie daje po sobie znać, co naprawdę czuje. Ajok wie, że ona się boi – ale za sprawą tego Świętego Miejsca wstąpiły w nią duchy jej królewskich przodków i dlatego nie okaże strachu. Ale on istnieje – jest to strach przed odpowiedzialnością. Zbyt wielkie nadzieje zbyt wielu ludzi obciążają te dziewczęce ramiona. I choć Luelle stoi wyprostowana, Ajokowi wydaje się, że ten ciężar zaraz przygnie ją ku ziemi.

Bure sylwetki trzech Czarownic rosną w oczach, a wkrótce wszystkie trzy rosłe, silne kobiety stoją przy nich. Tak, Czarownica Czwarta też już dawno zrzuciła w górach swoją żebraczą skórę, ale działo się to tak niespostrzeżenie i wolno, że Ajok dopiero teraz spostrzegł, że cztery Siostry są właściwie dojrzałymi kobietami; żadna z nich nie jest staruszką, jakimi wydają się być wśród ludzi. I teraz rzeczywiście przypominają Czarownice: wysokie, smukłe, o śniadych twarzach i niezwykłych oczach, z długimi, prostymi czarnymi włosami.

– Jutro Dzień Czaru – mówią kolejno na powitanie, jedna po drugiej i słowa te brzmią jak zaklęcie. Ich wąskie wargi uśmiechają się do Luelle: ich twarze są spokojne, gładkie, nieruchome i tylko szare oczy zdradzają napięcie, gdy spoglądają w stronę Świątyni, a żal, gdy patrzą na swoją Siostrę – ptaka.

– Jutro Dzień Czaru… – woła nagle gniewnie Luelle -… a ja nie wiem, co mam robić! Nigdy mi tego nie powiedziałyście. Przez cały czas, gdy z wami przebywałam, nie zdradziłyście ani słówkiem, co wiecie. Ajok wie o wiele więcej niż ja! Choć to przecież o mnie chodzi i o mój Los!

A wtedy Ajok, bezwiednie, jakby wbrew woli, zmuszony jakąś niezależną od siebie siłą, zaczyna cicho nucić. Po chwili przyłączają do niego swoje głosy cztery Czarownice, a echo powtarza za nimi słowa Pieśni, wzmacniając ją:

“Wysoko w górach, w starej Świątyni jest Kamień Święty.

Zaklęta jest w nim moc wszystkich przodków Luilów rodu

I gdy na Kamień stanie Istota z praojców ducha

Duchem podobna do swoich ojców, darem do matki,

Kamień zwycięży. Urghów Imperium wróci na stepy.

Tak wielka Moc jest wzięta z Kamienia,

że wszystko zmienia…

I nikt nie zginie od cięcia miecza, ni z haku strzała

go nie uśmierci. Kamień zwycięży w bezkrwawej walce.

Na tron kamienny w Pałacu Królów powróci władca

godny korony, miłości ludzi, szacunku wrogów.

Ziemia rozkwitnie, znikną jej rany. Pieśń się wypełni.

Tak wielka Moc jest wzięta z Kamienia

że wszystko zmienia…”

Echo Wysokich Gór powtórzyło ostatnie słowa Pieśni.

– Więc jutro mam stanąć na świętym Kamieniu? – szepnęła Luelle.

– Tak – odparły Czarownice uroczyście. – Po ośmiuset latach na Świętym Kamieniu stanie znowu ktoś z rodu Luilów.

– Ostatni raz stał na nim Luil XXIV, jeszcze nim został królem – uzupełniła Czarownica Druga.

– Jutro staniesz ty, jedyna Dziewczyna w całym królewskim rodzie, w całej prastarej historii Wielkiego Królestwa i jeszcze bardziej prastarej historii Świętego Kamienia.

– Staniesz na nim jako ostatnia z królewskich, prawowitych potomków swego rodu – uzupełniła Trzecia.

– Dlaczego właśnie ja? – spytała Dziewczyna i w głosie jej Czarownice wyczuły leciutkie drżenie.

Po chwili milczenia na pytanie to odparła Czarownica Czwarta:

– Bo nie mamy innego wyboru. Z całego, długiego łańcucha królewskich potomków od czasów LuilaXXIV pozostałaś nam tylko ty.

– Zapewne nikt z nas nie będzie spał tej nocy – zaczęła Czarownica Pierwsza. – Mamy zatem czas i możemy opowiedzieć ci historię twego rodu…

… w rozsnuwający się wśród Wysokich Gór zmierzch zaczęła płynąć – jak dym z ogniska – cicha opowieść Czarownicy, której Ajok i Dziewczyna słuchali z zapartym tchem.

– … księżniczka Luelle ze swym mężem, Nadwornym Magiem, jedyni którzy przewidzieli zbliżającą się napaść i daremnie próbowali ostrzec królewski dwór – sami zbiegli w porę, choć ucieczka nie była łatwa. Księżniczka nosiła pod sercem swoje pierwsze dziecko. Instynkt nakazał im uciekać w Wysokie Góry, w pobliże Wielkiej Świątyni. Tam też zgromadziły się wszystkie Czarownice, trzynaście Sióstr Starszych, wiedząc, że Święte Miejsce nie dopuści wroga do siebie. I rzeczywiście nie dopuściło: potężne trzęsienie ziemi zrujnowało Wielką Świątynię, grzebiąc wprawdzie Święty Kamień, ale też odstraszając raz na zawsze Najeźdźców od zapuszczania się w te strony. Jeden ze spadających głazów ranił księżniczkę. Wydała ona na świat syna, którego przyjęły Czarownice – i zmarła od ran. Królewski Mag nie przeżył jej śmierci; zmarł ze zgryzoty w niewiele tygodni później. Czarownice przejęły opiekę nad niemowlęciem. Już wówczas zdawały sobie sprawę z tego, że jest to jedyny prawowity, żyjący potomek rodu Luilów. Pozostali członkowie królewskiej rodziny wraz z synami zginęli z rąk Najeźdźców.

Czarownice opiekowały się chłopcem do lat siedmiu, a później jedna z nich skierowała się z nim w stronę ludzkich siedzib. Tam oddały go na wychowanie bogobojnej i – szlachetnej rodzinie – nie mówiąc jednak ani słowem, kim jest. Dołączyły tylko niewielki woreczek ze złotym kruszcem. Równocześnie wymazały z pamięci chłopca wszelką pamięć o tym, kim był. Od tej pory – dla zachowania bezpieczeństwa królewskiego rodu – wszyscy jego kolejni potomkowie żyli w całkowitej nieświadomości, kim są. Chłopiec zresztą osądził wkrótce, że jest prawdziwym synem tych dobrych ludzi. Dorósł wśród nich do wieku męskiego, ożenił się i miał własne potomstwo. Nikt nie wiedział o tym, że oczy Czarownic nieustannie śledzą los każdego z królewskich prawnuków.

Za pomocą czarów, magii i wielu zabiegów, Czarownice starały się chronić królewskich praprawnuków przed groźbą śmierci z rąk Najeźdźców. Starały się jak mogły, ale okrucieństwo żołdaków Urgha było tak wielkie, że nigdy nie udało się w kolejnych pokoleniach potomków Luilów ocalić więcej niż jedno istnienie. Na ogół był to zawsze chłopiec.

Przez siedemset siedemdziesiąt lat Czarownice niezmiennie czuwały, ale Los nie był łaskawy i w każdym pokoleniu ginęło wielu potomków Luila XXIV. Ale ten jeden ocalony wciąż przedłużał królewski ród. Ocalając jednak królewskie dzieci, Czarownice stale były narażone, bowiem zawsze musiały przebywać blisko ludzkich siedzib. Więc też ginęły, jedna za drugą, i wkrótce z trzynastu wszechpotężnych Sióstr pozostało pięć, zmęczonych wieczną ucieczką i igraniem ze śmiercią, utrudzonych stale drążącym je niepokojem, czy uda im się ocalić choćby to jedno istnienie, przedłużające królewski ród.

Mijał czas i przemijały kolejne pokolenia królewskich potomków. Jak wszyscy w Wielkim Królestwie, tak i oni poznawali Pieśń Jedyną, ledwie dorośli do tego, by pojąć jej słowa – ale żaden nigdy nie kojarzył jej ze sobą czy swymi dziećmi. Nic nie świadczyło o tym, by którykolwiek z nich nosił piętno królewskiego rodu. To Czarownice zadbały, aby żaden z nich niczym się nie wyróżniał, gdyż tylko to mogło ocalić ich życie. Żyli zatem w nędzy, niewoli i strachu, jak wszyscy obecni mieszkańcy dawnego Wielkiego Królestwa. Nieliczni pracowali na roli, inni tracili życie w straszliwych kopalniach złota lub pędzili żywot zaharowanych i lękliwych mieszkańców miast i miasteczek.

Aż wreszcie pojawiło się przedostatnie pokolenie królewskiego rodu – to, które miało wydać z siebie Istotę z Pieśni Jedynej. Jak zwykle większość z nich oddała życie za sprawą Najeźdźców. Tylko jeden jedyny potomek królewski zdołał założyć rodzinę i spłodzić troje dzieci. Śmierć nadeszła za sprawą donosu sąsiada, który złakomił się na ich dom i oskarżył o śpiewanie Pieśni. Najeźdźcy wtargnęli o świcie, gwałtownie i brutalnie. Dzieci – dwóch paroletnich chłopców i malutka, raptem roczna dziewczynka spały. Czuwające Czarownice były bezradne. Patrzyły z ukrycia, jak Najeźdźcy podpalali dom, widziały żołdaka, który ścinał głowę ojcu rodziny, i drugiego, przeszywającego strzałą z łuku pierś matki. Straszliwym, bezdźwięcznym Głosem Czarownice wzywały dzieci, by się obudziły, lecz chłopcy spali bardzo mocno, a wezwanie – ku zdumieniu Czarownic – usłyszało tylko roczne niemowlę. Dziewczynka ta stoczyła się ze swego posłania, przeczołgała przez palący dom ku oknu i wylazła na nie, spadła do sadu i tam, jakby nie wiedząc sama co czyni, wiedziona jedynie Głosem Czarownic, prześliznęła się nie zauważona między końskimi kopytami, popełzła dalej i doszła w ten sposób do skrytych w głębi sadu Czarownic. Tam czyjeś ręce otuliły ją burym płaszczem i uniosły ze sobą. Od tego dnia aż do dziś była pod ich opieką. Opiekunki kolejno zmieniały się – według liczb, które określiła Magiczna Kostka – aby wychować ją na przyszłą władczynię.

– Byłyśmy szczęśliwe, że żyjesz, że udało się nam ciebie ocalić, a zarazem przerażone – wyznała Czarownica Pierwsza. – Nie spodziewałyśmy się, że Istotą z Pieśni będzie dziewczynka. Pieśń wprawdzie nie określiła wyraźnie jej płci, ale mimo to wydawało się nam, że winien to być chłopiec, przyszły Luil XXV.

– Jednak Los wskazał palcem na Ciebie. Jesteś obdarzona Głosem i umiesz Głosu słuchać. To on ocalił ci życie w dniu śmierci twoich rodziców. Twoich braci śmierć zaskoczyła we śnie – dodała Czarownica Czwarta.

– Byłyście rozczarowane, że jestem dziewczynką, i to rozczarowanie tkwi w was do dziś – powiedziała twardo, niemal brutalnie Luelle.

– Nieprawda – zaprzeczyła Czarownica Trzecia. – Wkrótce potem Matka Natura wydała na świat nowe zwrotki Pieśni, które wyraźnie wskazywały, że Istotą winna być właśnie dziewczyna. Zaczęło się od księżniczki Luelle i na niej skończy się era niewoli.

– Moi oboje rodzice i rodzeństwo nie żyją…

– Nie żyją. Nigdy ich nie znałaś. Byłaś zbyt mała, by cokolwiek zapamiętać…

“I nie pamiętam” – pomyślała Luelle. – “Anie pamiętając, nie żałuję ich…”

* * *

Dzień następny wstał w czerwonym blasku wschodzącego słońca. Ale ta czerwień nie była purpurowa, lecz jakby krwawa. Wszystkie drogi, wsie i miasta całego dawnego Wielkiego Królestwa z wyjątkiem Wysokich Gór, Wielkich Lasów i Pustyni pokrywała czerń – czerń rycerzy i żołdaków Urgha. Rozkazem królewskim nakazano im cały ten dzień stać z bronią w pogotowiu – i czekać. Nikt nie spytał, na co czekać – i nikt też tego nie wiedział. Ale jedyne, co Urgh mógł przeciwstawić Pieśni – to była siła.

Z brzaskiem dnia wstali poddani Najeźdźców, a oczy ich, zamiast jak zwykle wypatrywać swych wrogów i ciemiężycieli – spoglądały w dal, pełne wyczekiwania i nadziei. Krwawy kolor słońca nie zdziwił ich. Wydawał się jednym ze Znaków. Stali więc u okien swych domostw, lub przed domami, nieruchomi, gotowi na wszystko i Najeźdźcy wydawali im się całkiem nieważni i niegroźni. Stali też przy oknach swych domostw zdrajcy i krew w barwach wschodzącego słońca wydawała się im ich własną krwią, która spłynie jako kara za zdradę.

O brzasku też zbudził się Urgh XIII i stanął w oknie swej komnaty. Miał tak stać cały dzień – czekając na Niepojęty Czar. Niepojęty i nieokreślony, więc tym straszliwszy.

Nie wstał o brzasku, gdyż wcale się nie kładł, Pustelnik z Pustyni, ponieważ zbyt wielu było chorych i co chwila któryś z nich wołał o wodę, o pomoc, o dobre słowo, o ukojenie bólu. On też jeden nie wiedział, że cały kraj – wolni i niewolni – trwa w oczekiwaniu na Czar. Jego dnie i noce były niekończącym się trudem ratowania ludzkich istnień lub przeprowadzania ich łagodnie do Wiecznej Krainy.

O brzasku dnia Czarownice z Ajokiem i Luelle wstąpiły po stopniach Świątyni, przeszły przez jej ruiny i stanęły twarzą do gładkiej skalnej ściany. Wyciągnęły przed siebie dłonie i skupiły całą swoją Moc. Po dłuższej chwili skała drgnęła, zarysowały się w niej szpary o kształcie prostokąta. Dłonie Czarownic promieniowały Mocą i kamienne wrota zaczęły drgać, a po chwili rozwarły się. Za nimi rozpościerała się czarna czeluść. Patrzący na to wstrzymali oddech. Wrota jednak nadal przesuwały się, jakby na niewidocznych zawiasach, i Luelle ujrzała, że w czeluści coś połyskuje. Gdzieś, w jej głębi jarzyła się zielonkawa poświata. Czarownice z Luelle, blade choć opanowane, postąpiły w głąb, tuż za nimi szedł drżący i przejęty chłopiec.

Zielone lśnienie biło od ogromnego, omszałego głazu o dziwnym kształcie, który znajdował się pośrodku mrocznej pieczary. W pieczarze panował taki chłód, że serce Luelle także się zmroziło. Czarownice wymieniły między sobą niespokojne spojrzenia, zaś Ajok poczuł, że od Kamienia płynie jakaś mroczna, zła siła. Spod niego wydobywał się lodowaty podmuch, który – mimo panującej na zewnątrz wiosny oszronił jaskinię szarym nalotem lodu. W zielonkawym lśnieniu Świętego Kamienia było coś groźnego – i Luelle aż wzdrygnęła się na myśl, że musi nań wstąpić. Jedna z Czarownic podała jej dłoń – suchą i zimną. Dziewczyna z jej pomocą wstąpiła na Kamień – i nagle poczuła, jak jej całą Istotę spowija odpychający i straszliwy chłód, a ciało sztywnieje. Ujrzała swoje własne, pokrywające się szronem stopy.

Szron – śmiertelny, lodowaty uścisk Świętego Kamienia jął wstępować wyżej, ku jej kolanom; mroźnym tchnieniem obejmował teraz jej biodra i zaczął piąć się ku coraz wolniej bijącemu sercu. Serce w tych lodowatych okowach zaczęło coraz to spowolniać swój rytm i zamierać. Ostatnim wysiłkiem woli Luelle jęknęła – a razem z nią jęknęły Czarownice. Skalne wrota zaczęły się nagle, same z siebie zamykać i wówczas jedna z Czarownic krzyknęła bez tchu:

– Uciekajmy! Kamień ją zabija! Zabije i nas!

Luelle, półprzytomna, poczuła, jak chwytaj ą ją silne ręce jej Opiekunek. W ostatniej niemal chwili, nim skalne wrota zamknęły się tak szczelnie, iż zniknęły nawet rysy znaczące ich ślad, Czarownice wraz z omdlałą Dziewczyną i Ajokiem przedarli się przez wąziutką szparę i wybiegli z powrotem na oślepiające światło dnia.

Luelle już nie widziała ani nie czuła, jak Czarownice położyły ją w trawie, poniżej schodów świątyni, jak rozcierają jej ręce, nogi, masują okolice serca. Nie widziała też małego, szarego ptaka, który przysiadł koło jej głowy, patrząc na nią smutnymi oczami bez wyrazu. Straciła przytomność.

Gdy ją odzyskała, był już wieczór. Nachylały się nad nią strwożone twarze jej Opiekunek i zalana łzami twarz Ajoka.

– Żyje… – usłyszała pełne ulgi westchnienie Czarownic.

– Bałam się, że Kamień ją zabił – ponuro stwierdził głos Czarownicy Drugiej.

– Ale dlaczego? Dlaczego?! – wołał głos przerażonego Ajoka. – Dlaczego Święty Kamień jej nie chce? Dlaczego nie wypełnił się Czar Pieśni Jedynej? A tam ludzie… tylu ludzi, cały naród czeka…

– Dlaczego? – powtórzyły jak echo Czarownice.

– Któż nam odpowie teraz na to pytanie?

– Tylko Siostra Piąta, gdyby umiała mówić – odparła Czarownica Czwarta, zaś Ajok zaśpiewał głośno i przez łzy:

“Gdy Piąta spojrzy wzrokiem bezkresnym w istotę Czaru,

powiedzie Luelle w święte ruiny godną i czystą,

Bo za jej sprawą ta z rodu królów odrzuci z siebie

to co jest skazą…”

Gdy skończył śpiew, powiedział ze smutkiem:

– Tej zwrotki wcześniej nie było. Zrodziła ją Matka Natura wówczas, gdy Luelle znajdowała się w niewoli, na Zamku. Mnie podpowiedział jej słowa wiatr, a potem deszcz pluszczący o szyby i wreszcie ptaki w Wielkim Lesie, gdy się tam znalazłem po raz pierwszy…

– Milczysz, Siostro Piąta – westchnęła boleśnie Czarownica Pierwsza.

Szary ptak, cały czas towarzyszący im, nagle zerwał się i zatrzepotał skrzydłami. Czarownice smutno śledziły jego lot. Zatoczył nad nimi koło i usiadł znowu przy głowie Luelle. Po chwili jednak ponownie się poderwał i frunął, zatoczył krąg i powrócił. Niecierpliwie zatrzepotał skrzydłami i znowu zerwał się do lotu…

– Ona namawia nas, byśmy wstały i poszły za n i ą… szepnęła nagle Czarownica Trzecia. – Widzicie?

– Ale po co? – spytała posępnie Druga. – Pieśń Jedyna nie spełniła się, Święty Kamień odrzucił Luelle. Po co mamy iść i gdzie? Czy znamy jakiegoś innego potomka królewskiego rodu? Mamy tylko ją, Luelle. A w niej, kto wie, może i z naszej winy tkwi jakaś skaza, której nie potrafimy dociec, a tym bardziej usunąć…

– Siostro Druga – powiedziała surowo Czwarta. – Nie wolno tracić nadziei. Tym bardziej, iż nie jest to tylko nasza nadzieja, ale setek tysięcy zniewolonych ludzi, jej współrodaków. Może ta skaza jest do usunięcia? Może istnieje jakiś sposób…

– Ten ptak nie ustaje w próbach namówienia nas, byśmy za nim ruszyli – powiedział Ajok, nie odrywając oczu od szarego, drobnego kształtu, trzepoczącego skrzydłami.

Luelle nagle uniosła głowę i usiadła. Jej twarz nadal była nadzwyczaj blada, ale oczy zaczęły już nabierać wyrazu.

– Powiedzcie mi co się stało – zażądała słabym, ale zdecydowanym głosem.

– Stanęłaś na Świętym Kamieniu i gdybyś stała na Nim choć trochę dłużej, Kamień by cię zabił. Skalne wrota zaczęły się same z siebie zamykać i my wszyscy również zostalibyśmy na zawsze w tej lodowej pułapce – powiedziała jedna z Czarownic.

– Więc wszystko stracone? Zawiodłam, tak? – pytała niecierpliwie Dziewczyna. – Słyszałam jakby przez mgłę słowa Pieśni, którą śpiewał Ajok, i wiem, co się stało. Istnieje we mnie jakaś skaza, więc Kamień mnie odrzucił. Musi to być skaza poważna, skoro wręcz pragnął mnie zabić. Wasza Siostra Piąta, która zdolna byłaby dostrzec i usunąć tę skazę, jest ptakiem…

– … a ten ptak, w którego się przemieniła, namawia nas teraz, byśmy za nim ruszyli – dokończył Ajok, patrząc na Luelle ze współczuciem. – Wasza Siostra – ptak jest wprawdzie niema, ale coś chce wam przekazać…

– Więc chodźmy za nią, na co czekacie? Jeśli jest cokolwiek do ratowania, musimy próbować. Nadzieja, którą zawiodłam, ciąży mi teraz jak bolesna, twarda skała. Nie udźwigam tego ciężaru przez resztę życia…

… i Luelle, choć jeszcze słaba, wstała, ruszając w kierunku, który wskazywał ptak – w głąb Wysokich Gór. Za nią ruszyły Czarownice i chłopiec.

* * *

Krwawe słońce, które wstało o świcie, przykryły wkrótce czarne, groźne chmury. A potem przez cały kraj przeszedł podmuch tak lodowatego i silnego wichru, że oszronił – mimo wiosny – zbroje Najeźdźców i zmroził serca wszystkich mieszkańców dawnego Wielkiego Królestwa. Wraz z podmuchem wichru przez kraj przeszła głęboka i groźna smuga ciemności. Wydało się, że noc, która dawno minęła, ustępując miejsca jasnemu dniu, zawróciła, aby znowu objąć ziemię w swe posiadanie. Gdy jednak wszyscy – poddani i ich panowie – Najeźdźcy znieruchomieli w zgrozie – powrócił dzień, w całej swej jasności. Z powrotem zaświeciło gorące, wiosenne słońce – lecz w sercach ludzi długo jeszcze pozostał chłodny lęk.

Dopiero po paru godzinach chłód zaczął znikać z ich ciał i serc. U jednych przemienił się w żywiołową, rubaszną radość – a u drugich w ponurą, beznadziejną żałość. Urghowi rycerze tymczasem hucznie jęli świętować mijający dzień Dzień Który Nie Spełnił Czaru.

– Ta przeklęta Pieśń zawsze kłamała! – rechotali, opróżniając kolejne kufle piwa i wina.

– Ktoś ją wymyślił, sądząc, że przestraszymy się i sami uciekniemy na stepy! – ryczeli inni.

– Nasze Imperium, Imperium rodu Urghów jest wszechpotężne i nie poddało się nawet czarom – oznajmił Urgh XIII i poklepał przyjaźnie swego najbliższego sługę Woodou.

– Mówiłem, panie, żeby poczekać, a Los sam wszystko rozwiąże. Jesteś, o panie, potężniejszy niż wszystkie Pieśni i Czarownice razem wzięte – mówił przymilnie zdrajca, w głębi duszy trzęsąc się jeszcze ze strachu, który go nie opuścił.

W sercach poddanych zapanowała żałoba.

– Oszukała nas Matka Natura, tworząc tę Pieśń – mówili jedni z ponurym żalem.

– Oszukały nas Czarownice i rację mają ci, co palą je na stosach – dodawali inni, którzy ukradkiem lub jawnie służyli Najeźdźcy.

– Dając nam nadzieję, ta Pieśń trzymała nas przy życiu jedynie nieliczni próbowali bronić Czaru, który się nie spełnił.

– Co teraz da nam nadzieję, aby trwać? Czy warto nam dalej żyć w tej straszliwej niedoli? – pytała większość.

Słabsi targnęli się na swoje życie, tak wielkie było ich rozczarowanie i smutek, tak wielka wiara w Pieśń. W wielu domach zapanowała żałoba i przeklinano Pieśń za złudę nadziei.

Gdy nastał kolejny dzień i zarazem rozpoczął się nowy, 778 rok niewoli, na twarzach wszystkich poddanych Urgha było widać rozpacz. Był to bowiem pierwszy dzień niewoli, którego nie rozjaśniała żadna nadzieja, i nikt w całym dawnym Wielkim Królestwie nie nucił już słów Pieśni Jedynej…

– … oby była przeklęta – mówili najmłodsi i najbardziej niecierpliwi, kornie zginając swe grzbiety pod batem Najeźdźcy.

– Pieśni już nie ma, pozostała nam tylko śmierć i oby szybko nadeszła – szeptali starsi, którzy nie mieli siły nawet na gniew.