37491.fb2
Długą drogę odbyła Dziewczynka z Czarownicą Drugą, nim zatrzymały się na zboczu jednej z gór, porośniętej ogromnym Lasem. Był to Las jeszcze nie znany Dziewczynce, w innej niż do tej pory części dawnego Wielkiego Królestwa.
– Tam zaczynają się znowu ludzkie siedziby – powiedziała Czarownica, wskazując ręką rozłożystą dolinę. – My jednak pozostaniemy na razie tu. W Lesie. Tak będzie bezpieczniej. Znam pewną suchą i głęboką Pieczarę, doskonale nadającą się na tymczasowe zamieszkanie.
Po chwili, wędrując cały czas zboczem gęsto zalesionej góry, znalazły się koło potężnej skały. Wejście do jaskini było ukryte wśród gęstych kłujących krzewów i bez pomocy Czarownicy Dziewczynka nie dojrzałaby go. Pieczara była rzeczywiście sucha, wygodna, z dnem wysypanym miękkim, żółtym piaskiem. Już po chwili, ledwo Czarownica zakrzątnęła się, w jednym z załomów skalnych znalazły się dwa szerokie leża z suchych liści, przykryte czystym lnem; duży, owalny kamień jął pełnić rolę stołu, a od płonącego małego ogniska bił ciepły blask, rozjaśniając wnętrze różowawym światłem.
– Będzie nam tu dobrze – westchnęła Czarownica przeciągając się leniwie. – Teraz możemy spokojnie odpocząć, a nawet przespać się po tej drugiej i męczącej drodze z Wysokich Gór. Na pewno jesteś zmęczona, moja Mała…
Dziewczynka ziewnęła szeroko i poczuła ogromną senność. Zasnęła niemal w jednej chwili, wtulając się w miękkie lniane płótno, pod którym usypiająco szeleściły suche liście.
Z twarzy Czarownicy natychmiast zniknęła senność. Przykucnęła nad posłaniem Dziewczynki i jęła się jej uważnie przyglądać.
– Hm… sok z orzecha chroni te rysy, ale nie – dość dobrze, bowiem ona nie jest już Dzieckiem, ale Dziewczynką i twarz jej robi się coraz bardziej wyrazista – mruczała do siebie Czarownica. – Zbyt wiele w tej twarzy inteligencji i dumy.
Powinna między ludźmi chodzić ze spuszczoną głową, a to harde spojrzenie skrywać częściej powiekami. Te włosy… coś potem trzeba będzie z nimi zrobić, jeszcze nie wiem co. W każdym razie skrywać je stale pod kapturem… Dotkniemy twojej głowy i zbadamy, czy rzeczywiście, tak jak wspominała moja Siostra, jest ona dwakroć pojemniejsza, niż można było oczekiwać…
Czarownica delikatnymi, lecz silnymi palcami objęła głowę spokojnie śpiącej Dziewczynki i chwilę trwała nieruchomo, jakby nieobecna duchem. Po chwili szepnęła:
– Masz mózg pojemny i wrażliwy, moja Mała, bardzo wiele można w nim zmieścić, nawet bez twojej wiedzy. Widzę tu także coś więcej, choć nie wiem co to jest, drobna wypukłość, kryjąca nie wiadomo co… Masz, moja Mała, duże i niezwykłe możliwości, kto wie, może naprawdę zesłały cię dobre Bogi, choć jesteś tylko Dziewczynką. Oby tylko żadnej niespodzianki nie sprawiła ta dziwna, drobna wypukłość z tyłu czaszki…
Dziewczynka obudziła się z głębokiego snu, z apetytem zjadła trochę chleba z suszonym mięsem i popiła źródlaną wodą.
– Co będziemy robić? – spytała rzeczowo swej Opiekunki, gdy syta i rześka usiadła na dużym kamieniu u wejścia do pieczary. Wiosna panoszyła się coraz szybciej, z całą swą bezczelną i młodą nachalnością. Słońce, choć właśnie zachodziło, nadal wysyłało ciepłe promienie, a śniegi już wszystkie stopniały. Mimo to młode, zielone gałązki drzew i krzewów stulały z powrotem malutkie listki, w oczekiwaniu nadchodzącej, chłodnej jeszcze nocy.
– Będziesz się nadal uczyć. Jeszcze niewiele umiesz odparła Czarownica.
– Znam na pamięć całą Wielką Księgę – obruszyła się Dziewczynka. – Można by nawet powiedzieć, że teraz to j a jestem tą Księgą!
– Wielka Księga to dopiero początek twej nauki. Niemal elementarz.
– Jak powstała Wielka Księga? – zainteresowała się Dziewczynka.
– Nie wiem tego dokładnie, gdyż jest to dziedzina Czarownic Pierwszych. Niestety, moja Siostra jest ostatnią z nich. Twarz Czarownicy na chwilę spochmurniała, ale zaraz zaczęła mówić dalej: – Sądzę jednak, że Księga Wielka powstała podobnie jak Księga Mniejsza, którą spisywały Czarownice Drugie. Zaczęły ją spisywać z górą 1500 lat temu. Kiedyś, za czasów króla LuilaXIII i wszystkich późniejszych królów, takie Księgi stanowiły podstawę nauki dla uzdolnionych dziewczynek w Akademii Magicznej. Przy czym zawsze, w miarę upływu czasu, gdy nasza wiedza rozwijała się i doskonaliła, dopisywano do nich nowe rozdziały, bądź też przepisywano stare z uwzględnieniem nowszej wiedzy.
– Więc te Księgi nie mają końca? – zdziwiła się Dziewczynka.
– Nie miałyby końca – poprawiła Czarownica. – Wraz z nadejściem Najeźdźców Akademia Magiczna została zniszczona, a te Czarownice, które nie zdołały uciec, zostały spalone na stosie…
… oczy nowej Opiekunki znieruchomiały i Dziewczynka pomyślała, że rozpamiętuje ona teraz straszliwy los swych Sióstr. Czarownica jednak nie rozpamiętywała go, ale w i działa. Jeszcze raz miała przed oczami płonące stosy, uwiązane u wysokich pali swoje Siostry i pierwsze języki ognia liżące ich stopy. Widziała, albowiem była przy tym, skryta w tłumie, zanim uciekła w Wysokie Góry. A było to dokładnie 765 lat temu.
– … nie, nie – odparła odruchowo myślom Dziewczynki. Ja to mam przed oczami.
– Czytałaś w moich myślach? – zaciekawiła się Dziewczynka.
– Tak – odparła mimochodem jej Opiekunka. – Ale pamiętaj o tym, że Najeźdźcy do dziś włącznie palą na stosie każdą osobę podejrzaną przez siebie o czary. Bardzo, ale, rzeczywiście bardzo rzadko, raz na sto lub więcej lat są to prawdziwe, gdyż zostało ich raptem kilka i na ogół dobrze się ukrywają. Najczęściej są to całkiem niewinne i nie mające nic wspólnego z magią biedne kobiety i dziewczęta. Tylko kilku naszym Siostrom udało się wtedy, w Dzień Napaści, uciec wraz z częścią magicznych Ksiąg w Wysokie Góry. Przechodziły one potem z rąk do rąk i udało się ocalić tylko dwie: Księgę Wielką i Księgę Mniejszą. Ja jestem w posiadaniu Księgi Mniejszej.
– Czy i ją będziemy musiały spalić, gdy już poznam jej treść?
– Tak, moja Mała – rzekła smętnie Czarownica. – Mnie też jej żal. Powstawała tak długo i ma bezcenną wartość. Już tyle lat udawało mi sieją ukrywać… Ale lepiej, byś ty przechowywała ją w swojej pamięci, niźli miałaby wpaść w ręce wrogów, którzy kto wie jaki użytek mogliby z niej zrobić.
– Pokaż szybko tę Księgę! – poprosiła zaciekawiona Dziewczynka. Pamiętała wciąż długie i wspaniałe wieczory z Księgą Wielką i miała nadzieję, że Księga Mniejsza będzie równie interesująca, jeśli nawet nie bardziej.
Czarownica uśmiechnęła się i zniknęła na moment w pieczarze. Po chwili wróciła ze zniszczoną Księgą, oprawną w miękką czarną skórę. Dziewczynka z szacunkiem wzięła ją z rąk swej Opiekunki i jęła przerzucać pożółkłe i kruche stronice. Księga była znacznie cieńsza od poprzedniej i zawierała tylko trzy rozdziały. Pierwszy nosił tytuł “Jak czytać w myślach”, drugi – “Jak czytać w Gwiazdach”, zaś trzeci i ostatni stanowił po prostu “Ciąg dalszy dziejów Wielkiego Królestwa”.
– Od czego zaczniemy? – spytała spokojnie Czarownica.
– Och, zacznijmy od Gwiazd! – zawołała Dziewczynka z radosną ciekawością. – Zawsze, od kiedy żyję, ich lśnienie przejmowało mnie dziwnym niepokojem. Jakbym przeczuwała, że kiedyś będę mogła pojąć ich mowę! Więc zaczniemy od nich, bo sądzę, że nauka czytania w myślach jest sztuką raczej łatwą i szybko się z nią uwiniemy…
Czarownica roześmiała się z dobroduszną kpiną. “Doprawdy – pomyślała – byłoby to dziecko bardzo zabawne, gdyby nie to, że jest właśnie tym dzieckiem”.
– Zgoda – powiedziała głośno, a jej wąskie wargi jeszcze drżały od śmiechu. – Ale zapewniam cię, że ani jedno, ani drugie nie jest łatwe. I nie spodziewaj się od Gwiazd zbyt wiele. Nasza sztuka nie polega na tym, że rozmawiamy swobodnie z Gwiazdami, tak jak ja teraz z tobą. Bardzo mozolnie, po nabyciu trudnej i rozległej wiedzy, jesteśmy w stanie z układu Gwiazd względem siebie rozpoznawać ich bardzo zmienne wróżby dla naszej przyszłości bliższej i dalszej.
– … i tylko tyle? – szepnęła Dziewczynka z rozczarowaniem. – Ależ to bardzo mało! Malutko! Chciałabym rozmawiać z Gwiazdami!
– Nie bądź uparta i zarozumiała – skarciła ją Czarownica Druga. – Gwiazdy nie są do rozmowy, co najwyżej do podziwiania ich blasku i oceniania tego co wyniknie dla nas z ich wzajemnych układów.
– Jeśli mogę rozmawiać z dębem, z ptakiem, z myszką, to dlaczego nie mogłabym rozmawiać z Gwiazdami? – tupnęła nogą Dziewczynka.
Czarownica pokiwała z wyrzutem głową:
– Twoja pierwsza Opiekunka, a moja Siostra, mówiła, że jesteś zdolna, i to dwakroć bardziej, niż można było oczekiwać, ale niestety nie wspomniała o tym, że jesteś krnąbrna i zuchwała. To nie są dobre cechy charakteru. No, ale twój charakter to na szczęście nie moja dziedzina. Dobrze, skoro chcesz zacząć od Gwiazd, to otwórz Księgę na drugim rozdziale.
– Patrz… – szepnęła podniecona Dziewczynka. – Tam, na krańcu granatowiejącego nieba właśnie wschodzi pierwsza Gwiazda. Zaczynajmy…
Od tej pory niemal każdą chwilę, nie przeznaczoną na jedzenie, sen i spacery po Lesie, Dziewczynka poświęcała czytaniu Drugiego Rozdziału Księgi Mniejszej. Pełno w nim było zawiłych rysunków, wzorów matematyczno – magicznych i skomplikowanych nazw. Spoglądająca z rozmarzeniem w usiane gwiazdami niebo, Dziewczynka z irytacją powracała do mozolnego przedzierania się przez trudną i niewdzięczną wiedzę matematyczno – magiczną. Mimo zniecierpliwienia wszelkie wzory, nawet te najtrudniejsze, łatwo wchodziły jej w głowę, zaś nazwy zapamiętywała z dziecinną wręcz łatwością. Po kilkunastu dniach intensywnej nauki, jeszcze z pewnym trudem, ale już zdolna była wskazać i nazwać na granatowym niebie gwiezdne konstelacje i pojedyncze wielkie Gwiazdy. Zwłaszcza te ostatnie, ogromne, samotne, pulsujące potężnym światłem ciekawiły ją nadzwyczaj i często bardzo długo w nocy wpatrywała się w nie, niemal bez odrywania wzroku.
Minęły prawie trzy miesiące, gdy po raz pierwszy, śledząc wzajemne układy Gwiazd między sobą, odległości dzielące je, intensywność ich światła i częstotliwość mrugania, Dziewczynka odczytała pierwszy gwiezdny przekaz:
– …jak długo będzie trwać ten właśnie układ, będziemy w naszej pieczarze całkowicie bezpieczne. Ale jeśli ta duża samotna Gwiazda przesunie się w pobliże zbioru tamtych pięciu mniejszych, prawdopodobnie zagrozi nam jakieś niebezpieczeństwo. Nie będzie jednak ono zbyt wielkie. Powinnyśmy dać z nim sobie radę bez większego trudu.
– Dobrze – pochwaliła ją Czarownica. – Teraz co noc, dla wprawy, będziesz odczytywała gwiezdne przekazy. Jeszcze zwróć uwagę na tę konstelację z lewej strony nieboskłonu, a złożoną z ośmiu Gwiazd. Ich układ gwarantuje, że niebezpieczeństwo, o którym mowa, nie nadejdzie zbyt szybko.
Dziewczynka kiwnęła głową niecierpliwie.
– A teraz chodź spać. Ostatnio za długo wysiadujesz nocami przed Pieczarą. Wprawdzie lato już blisko, ale noce są jeszcze chłodne – upomniała ją Czarownica, lecz wychowanka odparła z uporem:
– Jeszcze chwilę zostanę. I nie przeszkadzaj mi.
Od tego czasu w każdą bezchmurną noc, mimo napomnień Opiekunki, Dziewczynka siedziała na dużym głazie przed Pieczarą, otulona w swój gruby, bury płaszcz – jaki wypadało nosić małej żebraczce – i wpatrywała się w Gwiazdy. Gdyby Czarownica widziała ją teraz – lecz spała spokojnie w głębi Pieczary – zastanowiłby ją wyraz twarzy jej wychowanki. Dziewczynka wydawała się nie widzieć dokoła siebie niczego – poza Gwiazdami. A szczególnie jedną z nich. Był to samotny olbrzym. I wydawało się, że między Dziewczynką a Nim wytworzyła się niewidoczna, srebrzysta nić porozumienia. Na granatowym nieboskłonie wyglądał On jak Wielki Samotnik, podróżujący po swej orbicie przez niezmierzony Kosmos – zaś w szeroko otwartych szaroniebieskich oczach Dziewczynki odbijał się już jako dwa srebrzyste punkty. I wszystkie trzy – ten na niebie i te dwa odbite w oczach pulsowały w tym samym rytmie. Po dalszych kilkunastu dniach i nocach wielka samotna Gwiazda przysunęła się w stronę małego zbioru pięciu gwiazdek. Dziewczynka wywołała śpiącą w pieczarze Czarownicę:
– Onykrs powiedział, że niebezpieczeństwo przyjdzie jutro, ale nie musimy przed nim uciekać. Wystarczy gdy skryjemy się w naszej jaskini i ty użyjesz trochę magii – szepnęła Opiekunce, wskazując Srebrnego Samotnika.
– Jaki Onykrs? – spytała nieufnie Czarownica. – Jeśli masz na myśli tę dużą Gwiazdę, to dobrze wiesz, z Księgi Mniejszej, że nosi ona miano Archedyp…
– Archedyp to miano, które nadali jej ludzie, astronomowie i wy, Czarownice – szepnęła niecierpliwie Dziewczynka. – To tak jakbyś cudzego psa nazwała Azor, choć pies naprawdę nazywa się Burek, i dobrze o tym wie. Tylko ty tego nie wiesz, bo i skąd, więc wymyśliłaś mu inną nazwę. Naprawdę On nazywa się Onykrs i wszyscy w Kosmosie dobrze o tym wiedzą.
Czarownica z uwagą spojrzała na swą podopieczną. Ta siedziała nieruchomo i nie odrywała oczu od granatowego nieba. Zdawało się wręcz, że cała była Słuchem, Wzrokiem, Skupieniem i Uwagą.
– Kto ci powiedział, że ta Gwiazda nazywa się w rzeczywistości Onykrs? – spytała powoli Czarownica.
– Ależ ona sama – rzekła niecierpliwie Dziewczynka, jakby nie rozumiejąc, co tu może być niejasne. – Jeśli chcesz wiedzieć, jest ona słońcem dla trzech planet. Dwie z nich są duże i całkiem wygodne, ale bezludne. Nie ma na nich życia. Za to ta trzecia jest niezwykle mała i wyobraź sobie, że właśnie na niej życie rozwinęło się, niestety w okropnej jak na jej warunki formie: żyją tam wyłącznie olbrzymi! Jest ich coraz więcej i więcej, i więcej; wkrótce nie tylko że zabraknie dla nich miejsca, ale ciężar, jaki będą stanowić wszyscy razem, zagrozi w ogóle istnieniu planety! Wypadnie ona ze swej orbity i poszybuje w głąb Kosmosu. A wówczas olbrzymów spotka śmierć…
– Moja Mała… – zaczęła Czarownica z przyganą, ale urwała zaraz, widząc powagę i skupienie Dziewczynki.
– Od dłuższego czasu rozmawiamy z Onykrsem o szansach uratowania olbrzymów – mówiła gorączkowo jej podopieczna. – 1 wyobraź sobie, jest taka możliwość. Otóż jeśli obie będziemy intensywnie myśleć o tym samym, to fale naszych myśli poprzez Onykrsa dotrą do olbrzymów! Onykrs obiecał, że nam w tym pomoże, bowiem odbierze od nas fale naszych myśli i odbije je z całą mocą w kierunku schowanej za nim planety. Olbrzymi nie wiedzą, że niemal w zasięgu ich latających pojazdów znajdują się aż dwie puste i gotowe do zamieszkania wielkie planety, akurat na ich potrzeby. Wystarczy jeśli trochę udoskonalą swoje pojazdy, by mogły wzbić się wyżej i dalej, a będą zdolni przenieść się na nie, odciążając własną planetkę, której grozi zagłada…!
Czarownica uważnie przyglądała się swej wychowance, a jej czoło przecinała podłużna zmarszczka. Po chwili położyła na czole Dziewczynki swą dużą i ciepłą dłoń.
– Ciekawe… – szepnęła sama do siebie. – Ona nie kłamie. Więc jednak, wbrew naszej nauce, osiągnęła jedno ze swych marzeń. Umie rozmawiać z gwiazdami, pojmuje samoistną, niezrozumiałą wszak dla człowieka mowę Gwiazd… Dziwne to dziecko, doprawdy… Kiedy mam ci pomóc? – spytała głośno podopiecznej.
– Onykrs sam to powie – odparła Dziewczynka, nie odrywając wzroku od nieba. – Nie każda noc jest dobra, ale ponoć wkrótce nadejdzie ta najlepsza, w czasie której nie tylko Onykrs będzie znajdować się bliżej nas, ale i jego trzy planety, w tym Planeta Olbrzymów znajdą się wręcz w doskonałym układzie do odebrania i odbicia naszych myśli.
– Dlaczego Onykrs sam nie przekaże Olbrzymom, co mają robić? – spytała nieufnie Czarownica.
– Doprawdy, nic nie pojmujesz – zdenerwowała się jej wychowanka. – Olbrzymi nie znają mowy Gwiazd, więc myśli Onykrsa nie są w stanie do nich dotrzeć. On próbuje, ale bezskutecznie. Natomiast myśli innych kosmicznych, ale żyjących stworzeń, chociażby nas, Olbrzymi pojmą. Poprzez Kosmos przemkną one chyżo, w postaci krótkiej fali, dobiegną do Onykrsa, który je odbije od swojej tarczy, więc pomkną dalej, ale zarazem ulegną wzmocnieniu.
– Dobrze, gdy przyjdzie czas, pomogę ci – rzekła z powagą Czarownica. – A teraz zastanówmy się nad tym nie znanym nam, grożącym już jutro niebezpieczeństwem.
– Jest ono całkiem małe, malutkie – odparła lekceważąco Dziewczynka. – Więc po co się zastanawiać? Poczekajmy na nie.
– Ale co to będzie? Jaki rodzaj niebezpieczeństwa?
– On tego nie wie. Za dużo od niego wymagasz. Z naszych ludzkich spraw on pojmuje tylko te bardzo ogólne, a i tak nie wszystkie rozumie – pokręciła głową wychowanka. – Teraz już możemy iść spać, a jutro przekonamy się, co nam grozi.
Skoro świt, nim promienie słońca zdołały przebić się do wnętrza pieczary przez znajdującą się w jej stropie wąską szczelinę, obudziło je jazgotliwe i wściekłe szczekanie psów. Po chwili do szczekania dołączyły pojedyncze zrazu, a potem już zwielokrotnione i coraz donośniejsze głosy ludzi.
– Idzie nagonka – powiedziała Czarownica nasłuchując.
– Nagonka? Co to jest?
– To całkiem nowy obyczaj, który przynieśli ze sobą Najeźdźcy – wyjaśniła Czarownica. – Nazywa się “polowanie”. My, w Wielkim Królestwie, szanowaliśmy życie każdego leśnego zwierzęcia. Za to Najeźdźcy polują na nie i zabijają bez potrzeby, a jedynie z przyjemności zabijania. Nie z głodu, lecz dla zabawy. Niebezpieczeństwo, o którym mówił twój Onykrs, to nie Najeźdźcy, gdyż im było trudno trafić do wejścia naszej pieczary, lecz psy. Psy nas wywęszą. Musimy szybko użyć magii…
I Czarownica wybiegła, chwytając Dziewczynkę za rękę:
– Widzisz tę szyszkę, leżącą na ziemi, w odległości dwudziestu metrów od wejścia do naszej siedziby?
– Tak – odparła Dziewczynka.
– Zamień ją w liska i równocześnie nakaż mu, by pobiegł tam, w prawo, między drzewa, omijając pobliże wlotu do naszej jaskini, rozumiesz? I powiedz mu, że Czarownica gwarantuje mu życie. Psy pobiegną za nim i stracą nasz trop. Działaj zatem, a ja idę do pieczary, by uczynić coś innego…
Dziewczynka jęła wykonywać równocześnie magiczne ruchy obu rąk, jak i szeptać coś po cichu do siebie – w tym momencie nieduży, rudy lisek zerwał się z miejsca, gdzie wcześniej spokojnie na mchu spoczywała duża sucha szyszka. Lisek pomknął wymachując długim, puszystym ogonem w prawo, w dół leśnego zbocza. Wkrótce też ujadanie psów jakby zmieniło kierunek i zaczęło dobiegać znacznie poniżej. Psy ruszyły tropem liska.
Tymczasem Czarownica w pieczarze stała przy ognisku, które z początku ledwie się żarzyło, ale nagle jego wątłe płomyczki szybko buchnęły aż pod sam strop.
– Teraz przywołamy leśne strzygi. Widocznie ten Las jest za mało straszny dla naszych wrogów… – mruknęła Czarownica do wracającej wychowanki i nachylając się w stronę ognia, najbliżej jak tylko mogła, wyszeptała kilka słów, krzyżując przed sobą wyciągnięte dłonie. Płomienie co Dziewczynka wyraźnie widziała – lizały jej palce, ale ani Czarownica nie czuła bólu, ani na rękach nie widać było żadnych oznak poparzenia. Wnętrze jaskini nagle stało się mroczne i groźne. Rozjaśnione wcześniej ciepłym blaskiem ognia – który znienacka przygasł – skalne ściany stały się teraz niemal czarne. Z głębi pieczary rozległ się teraz cichy, szyderczy chichot, wydawany jakby przez kilkadziesiąt lub więcej stworów. Można było wyczuć ich obecność – chłodną zielonoszarą – ale nie można było ich zobaczyć.
– Idźcie w Las i czyńcie swoją powinność wobec odwiecznego wroga Lasu, Najeźdźcy – szepnęła Czarownica. W tej samej chwili uwaga Dziewczynki rozdwoiła się. Jej uszy łowiły bliskie dźwięki spoza Pieczary: wraz z ujadaniem coraz to oddalającej się sfory, zbliżały się radosno – wściekłe wrzaski polujących. Równocześnie przez jaskinię przebiegł silny, lodowaty wiatr, kierując się ku jej wyjściu – a był tak mocny, że Dziewczynce wydawało się, że gdyby nie trzymała ręki Czarownicy, upadłaby na ziemię. Trwało to ułamki sekund i zaraz potem rozległy się okrzyki panicznego strachu, trzask łamanych w popłochu gałęzi i przerażone wycie psów.
Czarownica uśmiechnęła się. Ogień na nowo rozjarzył wnętrze ciepłym blaskiem. Mroczna, obca pieczara poróżowiała i przybrała ponownie swojski, przytulny wygląd. Wycie psów i paniczne okrzyki myśliwych oddalały się teraz coraz szybciej.
– Doprawdy, długo tu nie przyjdą – szepnęła Czarownica i jej wąskie wargi rozciągnęły się w szyderczym uśmiechu. Byli widocznie zdania, że w tym lesie nie straszy. Teraz je zmienią i zacznie w nim straszyć rzeczywiście. Widocznie nasze strzygi zaniedbały swój obowiązek, albo też Najeźdźcy uznali, że jeśli wtargną tu w wielkiej liczbie, z psami i nagonką, to nic im nie zagrozi.
Dziewczynka z przyjemnością usiadła przy ogniu i patrząc w jego ciepłe płomienie myślała o tym, że jednak rozmowa z Gwiazdami jest czynnością o wiele milszą, niż wywoływanie strzyg, nie wspominając już o upiorach.
– Swoją drogą ciekawe, że Czarownica Pierwsza mnie tego nie nauczyła – rzekła głośno.
– Czego? – spytała Czarownica Druga.
– Przywoływania strzyg i upiorów.
– 1 miała rację. Powinnaś poznać trochę magii, ale nie całą. Nie jesteś Czarownicą i nie o to chodzi, abyś nią była.
Zostaw nam porozumiewanie się ze światem upiorów i strzyg. Ale nawet my, Czarownice, przywołujemy upiory bardzo rzadko i niechętnie. Niekiedy same musimy zejść w ich Podziemne Królestwo, dzieje się tak jednak tylko wtedy, gdy z jakichś bliżej nie znanych przyczyn tracimy swoją magiczną moc i musimy ją odzyskać. Ale dość o tym, bo to temat nie dla ciebie, ale dla Czarownic.
– Kim jednak jestem, skoro nie Czarownicą? – spytała Dziewczynka.
– Jeszcze nie nadszedł czas, by o tym mówić – odparła jej Opiekunka. – W dodatku jeszcze wciąż nie jest pewne, czy jesteś naprawdę tym, kim chcemy abyś była…
Dziewczynką wzruszyła ramionami i z powrotem wpatrzyła się w ogień. Doświadczenia płynące z przebywania pod opieką Pierwszej, a i Drugiej Czarownicy nauczyły ją, że nie powinna się upierać wtedy – gdy uprze się Czarownica.