37491.fb2 C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

C?rka Czarownic - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 7

ROZDZIAŁ VII

Po pięciu latach przebywania w pieczarze z Czarownicą Drugą jej podopieczna nauczyła się czytać w myślach wszelkich żyjących istot. Musiała też przyswoić sobie Prawa Pierwsze, rządzące tą sztuką. Ustalone przed wieloma wiekami przez Czarownice, stanowiły długi zbiór zasad, który w sumie sprowadzał się do zakazu czytania w myślach dla osiągnięcia własnych korzyści lub uczynienia komuś krzywdy. Dziewczynkę irytowały te ograniczenia, ale musiała się z nimi pogodzić.

– W naszej pradawnej Akademii Magicznej wszystkie Odwieczne Prawa Praw musiały być przestrzegane – dorzuciła Czarownica, widząc niezadowolenie na twarzy swej wychowanki. – Uczennice, nawet najzdolniejsze, które próbowały je złamać wbrew naszej woli, były z Akademii usuwane, a Trzynaście Sióstr Starszych odbierało im ich magiczne talenty raz na zawsze. Albowiem zamiast pomagać, mogły nimi szkodzić ludziom.

Zarazem Dziewczynka doskonaliła wciąż uprzednio nabyte umiejętności. Ze szczególnym zaciekawieniem wysłuchiwała z szumu najwyższych drzew w okolicy wieści z najbliższych Miasteczek i Wsi. Nigdy nie było ich wiele i zawsze się powtarzały. Dawnym mieszkańcom wolnego Wielkiego Królestwa życie upływało w nędzy i cierpieniu. Ci, na których skupiła się podejrzliwość Najeźdźców, wędrowali do więzień, by już nigdy nie powrócić do swych domów. Ich rodziny, wprawdzie z bólem i płaczem, godziły się z tym dość szybko, bowiem ratunek nie był nigdy możliwy ani nie miał skąd przyjść. Jedynym promykiem nadziei była Pieśń i ukryta w niej wiara w powrót wolności – wiara święta i niezłomna. Nic dziwnego zatem, że mimo grożących za jej śpiewanie straszliwych kar, zawsze znalazł się ktoś, kto przekazywał te słowa swym dzieciom, sąsiadom, przyjaciołom. I tak przechodziła ona z pokolenia na pokolenie.

– Tak bym chciała poznać tę Pieśń – wzdychała niespokojnie Dziewczynka.

Ale bez pomocy i zgody Czarownicy na razie nic nie mogło się stać; żaden ptak ani drzewo nie chciały jej przekazać tych tajemniczych i upragnionych słów.

“Niech no tylko dorosnę i żadna, ale to żadna z Czarownic nie będzie miała prawa dyrygować mną!” – złościła siew głębi serca. – “Wkrótce będę umieć tyle co one, a może nawet więcej i wtedy pokażę na co mnie stać…”

W czasie takich myśli, które zmieniały jej jasną twarz, Czarownica zerkała na nią z ukosa i kręciła głową z niepokojem. Raz tylko, gdy myśli Dziewczynki były aż nazbyt buntownicze i gniewne, Czarownica odczytawszy je powiedziała spokojnie:

– Nigdy nie posiądziesz całej czarodziejskiej, magicznej wiedzy. Tej wiedzy, którą miało w tym kraju jedynie Trzynaście Sióstr Starszych. A ja jestem jedną z nich, co prawda jedną z nielicznych ocalałych. Wychowujemy cię nie na Czarownicę i za kilka lat przestaniemy tobą dyrygować. Oby tylko i tobie, i wszystkim ta samodzielność wyszła na dobre…

Dziewczynka speszyła się i zamilkła. Z Księgi Mniejszej pozostało już do nauki niewiele. Pozostał tylko ostatni rozdział, zawierający ciąg dalszy historii Wielkiego Królestwa.

W Księdze Wielkiej historia ta zakończyła się opisem rządów najwspanialszego z dwudziestu czterech władców Luila XXIII. To właśnie on, chcąc położyć tamę żądzy wszelakich wojen zaborczych – które nękały Królestwo jeszcze przed jego zjednoczeniem – nakazał zniszczyć całą broń, jaka kiedykolwiek i gdziekolwiek znajdowała się w posiadaniu jego podwładnych. Czego nie dało się spalić lub porąbać na kawałki – zostało zakopane w ziemi na wieczne czasy. Matka Ziemia przyjęła w siebie tysiące srebrzystych mieczy z ozdobnymi rękojeściami, których stal była tak mocna, iż oparła się jakiejkolwiek próbie zniszczenia. A każdy z tych mieczy przynależał do jednego z wielkich, rycerskich rodów o wielowiekowej tradycji. Niektórzy z rycerzy płakali żegnając się ze swą bronią, inni próbowali ją ukryć przed okiem królewskiej gwardii, ale większość uznała wyższość Idei Pokoju nad umiłowaniem żołnierki.

Dzień ów nazwano Dniem Zakopywania Broni i od tej pory corocznie czczono go jako uroczyste, zaświadczające o szlachetności Luila XXIII święto. Luil XXIII zdążył już zejść z tego świata po 77 latach panowania – i jak przystało na ród Luilów stało się to wyłącznie ze starości, a nie z choroby czy innej przyczyny – a Dzień Zakopywania Broni, przypadający na sam początek wiosny nadal był największym i najweselszym ze świąt. Patronował mu już kolejny, dwudziesty czwarty z rzędu król o imieniu Luil. Legenda głosiła, że Święty Kamień przyjął go chętnie, namaszczając tym samym na króla – ale na mgnienie oka zalśnił jakąś ponurą, zielonkawą poświatą, która zebranym tłumnie kapłanom, rycerzom, uczonym i przedstawicielom wszystkich poddanych skojarzyła się – w ponury sposób – z Podziemnym Królestwem Złej Śmierci. Ale dość szybko zapomniano o tym wydarzeniu.

Król Luil XXIV, jak wszyscy z jego rodu, był rosłym, jasnowłosym i silnym mężczyzną. Zgodnie z obyczajem wprowadzonym przez Luila VIII nie musiał w wyborze żony kierować się względami polityki i szukać jej wśród księżniczek o nieskazitelnym pochodzeniu rodowym. Jego wybór padł jednak na córkę starego rycerskiego rodu – rycerskiego już jedynie z nazwy, bowiem wszystkie rodowe miecze dawno spoczywały zakopane w ziemi.

Piękna Avatia, równie rosła i jasnowłosa jak jej mąż, urodziła mu dwóch synów i jedną córkę. Obaj synowie nie otrzymali jeszcze właściwego imienia, bowiem tylko Święty Kamień mógł rozstrzygnąć, który z nich otrzyma później miano Luila, a który męską odmianę imienia matki. Gdy królewscy synowie dorastali do pełnoletności, stawiano ich kolejno (zależnie od tego, ilu ich było, a prawie zawsze więcej niż jeden) na Świętym Kamieniu. Omszały prastary Kamień albo tkwił nieporuszony w swych posadach w głębi Wielkiej Świątyni (nikt nie pamięta, ani od kiedy tam stał, ani też skąd się wziął) – albo też leciutko drgał. Drganiem wskazywał, który z królewskich potomków jest bardziej godny tytułu następcy tronu, a tym samym imienia Luil z przydatkiem kolejnej liczby. Niekiedy jednak Święty Kamień brutalnie zrzucał kandydata do tronu, lub porażał go lodowym tchnieniem z Podziemi, prawie że zabijając. Było to zjawisko nader rzadkie, ale jednak zdarzało się przynajmniej raz na kilka królewskich pokoleń i prawie zawsze dowodziło istnienia ukrytej, ale poważnej skazy w charakterze królewskiego syna. Czasem była to zbytnia żądza władzy, to znowu szkodliwa u królów zbytnia przebiegłość i chytrość lub też niezdolność dotrzymywania składanych poddanym obietnic. Święty Kamień – który nie miał Początku ani Końca – nigdy się nie mylił.

– … ale ktoś przecież musiał wiedzieć, skąd się wziął Święty Kamień! – przerwała Dziewczynka lekturę, gniewnie zwracając się do swej nauczycielki.

– Zapamiętaj raz na zawsze, że w każdym ze światów istnieją sprawy, rzeczy i zjawiska nie do wytłumaczenia przez człowieka. Najbardziej wyrafinowani uczeni są bezradni – i Czarownica uśmiechnęła się. – I choć dobrze jest znać odpowiedź na większość zagadek i tajemnic, jakie niesie ze sobą życie, bodaj parę winno zostać nie rozwiązanych, dla dobra samego człowieka, aby nie urósł w pychę, sądząc, iż jest on ponad wszystkim i wszystko wie. A także dla dodania urody życiu, które bez tajemnic jest jak chleb bez soli. Mogę ci jednak powiedzieć, że niektórzy sądzili, że święty Kamień spadł z nieba, bowiem właśnie tam ludzie szukają odpowiedzi na to co Nierozwiązane.

“… jednak tym razem żaden z królewskich synów nie doczekał dnia swych osiemnastych urodzin i nie stanął na Świętym Kamieniu” – czytała dalej Dziewczynka. Obaj bracia, nie wiedząc nic o swoim przyszłym tragicznym losie, żyli beztrosko, ucząc się wraz ze swą królewską siostrą Luelle pod bystrym okiem najwytrawniejszych nauczycieli, rycerzy i najbieglejszych Czarownic.

– … Luelle? – spytała Dziewczynka. – W tam tej Księdze nie było ani słowa o królewskich córkach.

– Ale niewątpliwie rodziły się – powiedziała Czarownica. I zawsze nosiły imię Luelle. Jednak nigdy nie stawały na Świętym Kamieniu. Jak długo rodzili się synowie, nie trzeba było wkładać korony na głowy córek. A synowie rodzili się zawsze. Owszem, gdyby Święty Kamień odrzucił kolejno wszystkich synów któregoś z królów, córka i siostra kandydatów do tronu miałaby także prawo do wstąpienia na Kamień. Ale nigdy tak się nie stało.

… królewna Luelle zdążyła wyjść za mąż. Zgodnie z tradycją wprowadzoną przez Luila V pożądane było, aby królewskie córki znajdowały mężów wśród królewskich poddanych, których wybierały wyłącznie z miłości. Był to piękny i mądry obyczaj, powodujący, iż królewski ród z pokolenia na pokolenie jednoczył się małżeńskimi więzami ze wszystkimi rodami królestwa, czy to rycerskimi, czy też nawet mieszczańskimi lub wiejskimi.

Dzieci królewskich córek – jeśli były dziewczynkami miary prawo zachować imię Luelle, zastrzeżone wyłącznie dla potomkiń królewskiego rodu. Ostatnia z królewien w wieku lat szesnastu wyszła za mąż za Nadwornego Maga Luila XXIV. Jej bracia mieli wówczas czternaście i piętnaście lat.

Król Luil XXIV, gdy doszedł do władzy, zastał Wielkie Królestwo tak doskonale urządzone i bogate, iż nie miał wiele do roboty. Wszystko funkcjonowało niemal samo z siebie, jak doskonały mechanizm. Oddał się zatem swym ulubionym zajęciom w Królewskiej Menażerii. Kochał zwierzęta i potrafił przebywać z nimi całymi dniami…

– … czy umiał z nimi rozmawiać? Rozumiał to, co mówiły, lub czytał w ich oczach? – spytała Dziewczynka.

– Nie – odparła Czarownica. – Zgodnie z tym, co nakazał król Luil XIII, ten który otoczył swą opieką Czarownice i powołał Wielką Akademię Magiczną, czary jako takie a także magia były zakazane dla mężczyzn. Mogły uprawiać ją wyłącznie kobiety.

– Dlaczego?

– Bo tylko kobiety i małe dziewczynki mają w sobie naturalny instynkt magii, choć nie wszystkie zdają sobie z tego sprawę. Mężczyznom jest on obcy, a nie posiadając tego instynktu mogliby czarami wyrządzić wiele zła i szkód.

– … więc Luelle?

– Tak, podobnie jak większość królewskich córek miała instynkt magii, który zresztą wzmacniało to, iż nauczycielkami królewskich dzieci były także Czarownice. Ale ostatnia z królewskich córek miała ku temu większe zdolności niż pozostałe. Właśnie dlatego wyszła za mąż za Nadwornego Maga.

– Kim był Nadworny Mag, skoro mężczyźni…

– Raz na jakiś czas pojawiał się mężczyzna obdarzony instynktem magii i wówczas na mocy specjalnego królewskiego edyktu zezwalano mu kształcić się w Akademii Magicznej. Ale było to doprawdy niezwykle rzadko. Czytaj dalej…

… i właśnie ta małżeńska para, królewna Luelle ze swym mężem jako pierwsi wyczuli grożące Wielkiemu Królestwu niebezpieczeństwo. Oczywiście, wyczuły je też Czarownice, Trzynaście Sióstr Starszych. Ale na próżno próbowali ostrzegać najpierw samego króla, a potem jego ministrów, doradców, przyjaciół – ostrzegając, iż czują, że do granic państwa zbliża się jakaś Niepojęta Groza. Choć bowiem czuli niebezpieczeństwo, nie umieli go określić. Król Luil XXIV nie wierzył, aby jego państwu, po wiekach spokoju, mogło cokolwiek zagrażać. Ministrowie także nie dawali wiary słowom Luelle, jej męża i Czarownic. Para ta wręcz naraziła się całemu dworowi, bowiem nagle zaczęła żądać odkopania broni! A właśnie zbliżał się Święty Dzień i wszyscy Mieszkańcy czynili do niego radosne przygotowania. W atmosferze wesołości nikt nie chciał dawać wiary ponurym przepowiedniom. Domy strojono kwiatami, pleciono wieńce na głowy, szyto piękne i bogate stroje. W Dzień Święta Zakopywania Broni wszyscy – jak zawsze – wylegli na place miast, na wiejskie łąki, na rynki małych miasteczek, by śpiewać i tańczyć, paląc symboliczne, drewniane miecze, specjalnie wyrzeźbione na to święto. Niektóre nawet nosiły rodowe herby! W pałacu królewskim została tylko Luelle z mężem, a twarze ich ściągnięte były najwyższym niepokojem. Tylko oni na pozornie błękitnym niebie dostrzegali czarne, nadciągające ze wszystkich granic państwa chmury. Nic dziwnego, że jedynie oni zdołali uciec ze stolicy, nim nadeszła Groza. Czarownice do samego końca próbowały przeciwdziałać Złu, ale niewiele już mogły wobec liczebności siły, która stawiała im czoła. Niektórym z nich niemal w ostatniej chwili udało się zbiec; inne zginęły, przyczyniając wiele szkód wrogowi, nim same poniosły śmierć.

… bowiem oto przez wszystkie granice Wielkiego Królestwa, właśnie w Dniu Zakopywania Broni, przeszła – nie zatrzymywana przez nikogo, albowiem straży granicznych nie było – ogromna, niepoliczalna wręcz armia Najeźdźców. Były to sprzymierzone pod wodzą Księcia Urgha wszystkie pograniczne plemiona z sąsiednich Wielkich Stepów. Urgh, dziki i okrutny przywódca małego koczowniczego plemienia, od dawna z zawiścią i czujnie obserwował syte i spokojne Wielkie Królestwo. Poza nim, jak daleko sięgał wzrok i zręczny cwał koni – nigdzie nie było w tym świecie tak dobrze zorganizowanego i rządzonego, a w efekcie tak bogatego państwa. Poza jego granicami były jedynie Wielkie Stepy, a na nich niepoliczalna ilość skłóconych i stale walczących ze sobą koczowniczych plemion. Toczyły one między sobą dzikie i krwawe wojny, kradły sobie wzajem bydło, kobiety, dzieci i konie, stale przemieszczając się z miejsca na miejsce. Plemiona te, żądne jedynie walki i grabienia cudzych bogactw, nie byty zdolne same z siebie zbudować cokolwiek trwałego. Nie tworzyły ani żadnych budowli, ani nie uprawiały roli, nie posiadały własnej kultury, czy choćby techniki. Swe znikome techniczne uzdolnienia obracały na jeden tylko cel: konstruowanie coraz sprawniejszej broni. Tym chętniej ich oczy – chciwe i zawistne – od lat czujnie spoglądały na bogate Wielkie Królestwo. Nigdy jednak żadne z plemion, ani nawet wszystkie razem wzięte, nie miały szansy napaści na potężne państwo. Nigdy – do momentu, gdy król Luil w szlachetnym acz utopijnym zamyśle nie pozbawił swego państwa wszelkiej ochrony nakazując zniszczyć całą broń… Właśnie od tego dnia oczy Barbarzyńców coraz czujniej przypatrywały się niepokonanemu do tej pory Królestwu. Jeszcze jednak długo nie ważyły się go zdobywać. Na polecenie jednego z Urghów, cierpliwie czekały na najlepszy moment…

– Więc Luil XXIII wyrządził swemu narodowi krzywdę, gdy odebrał mu broń? – spytała Dziewczynka.

– Byłoby to za ostro powiedziane – westchnęła Czarownica. – Był to naprawdę wielki król. Ale często zdarza się, że ktoś tworzy Ideę, która pojawia się na świecie za późno, by cokolwiek zmienić, lub za wcześnie, a wówczas może przynieść niezamierzone Zło. Idea Zakopania Broni pojawiła się za wcześnie co najmniej o dwieście lat. Najpierw należałoby ucywilizować Wielkie Stepy z ich dzikimi plemionami, a o tym król nie pomyślał…

Ród Urghów był rodem najdzikszym, najokrutniejszym i zarazem najbardziej chytrym. Gdy kolejny syn tego rodu zadecydował, że nadszedł właściwy Dzień Najazdu – było to wówczas, gdy nie tylko cała broń Wielkiego Królestwa od kilkudziesięciu lat spoczywała zakopana w ziemi. To mogło nie wystarczyć do bezkarnego podboju tak ogromnego Imperium. Ale oto w wiek rycerski weszło kolejne pokolenie młodzieńców – którzy nigdy nie widzieli na oczy prawdziwej broni, nigdy nie mieli przypasanego żelaznego miecza ani nie nauczyli się nim posługiwać. Wiedzieli tylko, czym są i do czego służą miecze drewniane: do dorocznego palenia ich z radosnym śpiewem.

Tak więc potomek rodu Urghów wybrał najlepszy moment. Zjednoczył wokół siebie wszystkie plemiona – i setką tysięcy dzikich wojowników wkroczył do bezbronnego Wielkiego Królestwa. Sam widok półdzikich, przybranych w futra i zbrojnych w wielkie żelazne miecze, długie dzidy, łuki i ostre noże brodatych wojowników, na równie dzikich i wielkich czarnych koniach, wjeżdżających z wrzaskiem do wsi i miast, przeraził na tyle mieszkańców Wielkiego Królestwa, że nim zdołali pochować się w swych domach – które i tak nie były schronieniem – setki ich od razu zginęło. W świątecznych, pięknych strojach, przybrani wieńcami z kwiatów, leżeli martwi na placach, rynkach i łąkach, gdzie świętowali swój kolejny Dzień Zakopywania Broni. Drewniane miecze, jak na urągowisko, tkwiły w ich martwych, nieruchomych dłoniach.

W tym dniu z rąk najeźdźców zginęła jedna trzecia mieszkańców Wielkiego Królestwa. Zostali także zabici król Luil XXIV z małżonką i dwoma synami. Ich ciała jeszcze długo włóczone były przez dzikie konie po głównych ulicach stolicy. Tylko królewna Luella z Nadwornym Magiem zniknęli. Jednak wielu mieszkańców klęło się, iż na własne oczy widziało również ich ciała wśród zabitych na Wielkim Placu w Ardżanie. Nie chcąc jednak, by były bezczeszczone przez Najeźdźców, nikt ich im nie wskazał…

I w ten sposób upadło świetne Wielkie Królestwo po wiekach niespotykanego rozwoju i rozkwitu. Upadło za sprawą szlachetnej Idei, która jednak przyszła zbyt wcześnie. Od tego też dnia – Dnia Podboju, Dnia Grozy – zaczęło powoli chylić się ku ruinie. Bowiem zarówno Urgh (który mianował się królem Urghiem I – władcą Imperium) jak i jego następcy umieli tylko korzystać z tego czym zawładnęli; żaden z nich nie umiał ani nie zamierzał niczego tworzyć. Bogactwa Wielkiego Królestwa wydawały się im nieskończone. A jak długo można czerpać Niewyczerpane? – brzmiało ostatnie zdanie Księgi Mniejszej.

– I co dalej? – spytała Dziewczynka. – Wszak mówiłaś, że było to wiele setek lat temu…

– Dokładnie 770 lat – podjęła Czarownica. – Był to nie tylko Dzień Zakopywania Broni, a zatem stare nasze święto. Dzień Grozy nosi tę samą datę. Ale także ty urodziłaś się tego dnia, wczesną wiosną, więc jest także dzień twych urodzin. Dziwne zestawienie dat, nieprawdaż?

– A moja mama…? – szepnęła Dziewczynka.

– Twoja mama urodziła cię i dość szybko zginęła z rąk najeźdźców. Tak czy owak urodziłaś się dokładnie w 760 rocznicę Dnia Napaści, w samo święto Zakopywania Broni, które dziś kojarzy się równie ponuro, jak ów pierwszy dzień. W każdym razie dzisiaj, w tyle wieków po podboju Wielkiego Królestwa, z jego dawnej urody i bogactw zostało doprawdy niewiele. Zrujnowane są królewskie pałace i wspaniałe domy, całe miasta, miasteczka i wsie. Dawni obywatele Wielkiego Królestwa pracują w pocie czoła, ale nie dla siebie, lecz by wyżywić Najeźdźców – i żałosną resztką nakarmić siebie i swoje rodziny. Przemienieni są w niewolników, skazanych na łaskę i niełaskę prymitywnego i dzikiego pana. Nieco lepiej żyje się tylko tym, którzy z własnej woli poszli na służbę do wroga. Ale też i żyje się im gorzej, bowiem dawni przyjaciele od wracają na ich widok głowy w lęku i pogardzie. I choć z pozoru wydaje się, że rządy Najeźdźców są niczym nie zagrożone, gdyż cały lud pozbawiony jest broni – jednak po kraju od ponad 650 lat krąży niezwyciężona Pieśń Jedyna głosząca ich kres. Więc Urghowi żołnierze nienawidzą tej Pieśni; boją się jej, a są niezwykle zabobonni, jak każdy prymitywny człowiek. W imię tego strachu popełniają nowe zbrodnie. Szczególnie uporczywie, z pomocą swych szpiegów – tropią wszystkie Czarownice, gdyż lękają się ich bardziej niż kogokolwiek.

– Po czym je poznają? – spytała Dziewczynka.

– Nie potrafią ich poznać, dlatego palą na swych stosach niewinne kobiety, staruszki i młode dziewczyny. Tylko niekiedy, niesłychanie rzadko, udaje się im schwytać prawdziwą Czarownicę. Ale jednak udaje się. I dlatego, po siedmiu wiekach niewoli zostało nas już jedynie pięć. Poznałaś dwie spośród nas.

– Czy poznam wszystkie?

– Jeśli Los pozwoli – odparła ponuro Czarownica i wzrok jej zasępił się. – Niekiedy, gdy ty śpisz spokojnie, ja widzę przed oczami płonące stosy, w których traciłyśmy nasze Siostry. I modlę się co noc do naszych Bogów, aby pozostałych czterech nigdy nie dosięgły te płomienie lub przynajmniej aby nie stało się to przed Czasem.

– Przed jakim Czasem?

Czarownica uśmiechnęła się pochmurnie:

– Przed czasem skończenia naszego zadania, misji, której podjęłyśmy się. Ja miałam cię zapoznać z Księgą Mniejszą. I wykonałam to. Teraz już tak bardzo nie boję się stosu, a być może uda mi się go uniknąć, jeśli nigdy nie osłabnie moja moc i użyję jej we właściwy sposób. Bowiem nasza magiczna moc co jakiś czas słabnie, wyczerpuje się, gdy żyjemy w zbyt wielkim napięciu. Wówczas musimy na pewien czas zstąpić w Podziemne Królestwo Upiorów, królestwo Drzemiących Prastarych Mocy i nie budząc ich napić się z Krynicy Ich Prastarej Wiedzy. A teraz postaraj się spamiętać wszystko co przeczytałaś w Księdze Mniejszej, tak abyś nie tylko mogła zawsze i o każdej porze wyrecytować każdą z jej stronic, ale nieomal jakbyś sama stała się Księgą Mniejszą. Wkrótce bowiem będziemy musiały ją spalić, aby nie wpadła w niepowołane ręce…