37535.fb2 Casino: Mi?o?? i honor w Las Vegas - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Casino: Mi?o?? i honor w Las Vegas - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

CZĘŚĆ 3

ODWRÓT

ROZDZIAŁ 15

„A wierćcie sobie, do kurwy nędzy”.

Frank Rosenthal nie miał zamiaru ani porzucać pracy, ani rezygnować. Utworzył w domu centrum dowodzenia i przystąpił do prowadzenia wojny na dwóch frontach: po pierwsze, wywierając nadal jak największy wpływ na kasyna i po drugie, wszczynając serię batalii prawnych ze stanowymi władzami zajmującymi się grami hazardowymi, aby zakwestionować ich prawo do wydawania licencji. Te bardzo nagłośnione i coraz zacieklejsze spory sądowe ciągnęły się przez lata. Wydawało się wręcz, że żyją własnym życiem. Od miejscowych sądów począwszy przez sądy stanowe, stanowe sądy apelacyjne, federalne sądy okręgowe, sądy apelacyjne, a na Sądzie Najwyższym skończywszy, Mańkut prowadził prawne manewry. Część spraw wygrał; Część przegrał. Gdy wygrywał, przenosił się z powrotem do swego biura w Starduście. Gdy przegrywał, wyprowadzał się.

„Mańkut uwielbiał to – twierdzi Murray Ehrenberg, menedżer kasyna Stardust. – Przewidywał rozstrzygnięcia swych procesów w podobny sposób, w jaki przewidywał wyniki meczów futbolowych. Zaczął czytać. Zaczął analizować. Zaczął doprowadzać swojego adwokata do szaleństwa. Był w swoim żywiole”.

Rozpoczęło się zwyczajnie. W styczniu 1976 roku, gdy Mańkut po raz pierwszy otrzymał nakaz opuszczenia kasyna, faktycznie dalej nim kierował, Murray Ehrenberg i Bobby Stella pozostali na miejscu. Rosenthal zainstalował gorącą linię pomiędzy swą sypialnią a salą gier w kasynie. Zanim został zwolniony, wydano tysiące firmowych dolarów na połączenie jego domu z systemem elektronicznym w kasynie, z kamerami włącznie; mógł dzięki temu obserwować grę przy każdym stole na monitorach u siebie w domu.

„Wiedzieliśmy, że nas obserwuje – twierdzi Shirley Daley, emerytowana kelnerka w Starduście – ponieważ ni stąd, ni zowąd Murray lub Bobby zaczynali krytykować nas za drobiazgi, które mógł zauważyć tylko Mańkut: kiedy na przykład kelnerka zbyt długo przynosiła drinki lub gdy krupier nie zawołał szefa stołu, zmieniając banknot studolarowy”.

„Powinien się wynieść – mówi Ehrenberg – ale nadal wydawał polecenia. Pamiętam, że jednej nocy wezwał nas wszystkich do swojego domu. Na podjeździe musiało stać z piętnaście samochodów. Gene Cimorelli. Art Garelli. Joey Cusumano. Bobby Stella senior. Przyjechali szefowie wszystkich kasyn.

Poszło o to, że przyłapałem jednego z krupierów black jacka na kradzieży około tysiąca sześciuset dolarów i chciałem go zwolnić. Ale Bobby Stella życzył sobie, żebym puścił to w niepamięć. Nie chciałem temu facetowi szkodzić, chciałem tylko powiedzieć mu, żeby poszedł w cholerę. Lecz Bobby wziął go w obronę. Staliśmy w salonie. Mańkut wysłuchał tego, co obaj mieliśmy do powiedzenia. Towarzyszyli nam szefowie zespołów stołów i szefowie zmian, ponieważ byli świadkami kradzieży. Gdy Mańkut wszystkich wysłuchał, przyznał mi rację. Bobby bardzo się zdenerwował. Nie chciał zwalniać tego człowieka, ale Mańkut zgasił go natychmiast.

– Bobby, czy chcesz tłumaczyć się ludziom w Chicago z tego, że pozwoliłeś komuś kraść ich forsę? Chcesz pogadać sobie ze zwierzętami?

Bobby wiedział, co Mańkut miał na myśli, bo dawniej prowadził grę w kości dla Momo Giancany. Przymknął się od razu”.

*

Spotkania Mańkuta z pracownikami kasyna tak bardzo zaniepokoiły Allena Glicka, że zażądał wyjaśnień.

„Część wyparła się udziału w tych spotkaniach, a część stwierdziła, że miały one czysto towarzyski charakter – wspomina Glick. – W końcu wynająłem prywatną agencję detektywistyczną. Detektywi mieli ich śledzić. Chciałem sprawdzić, jak często odbywają się owe «towarzyskie spotkania».

Niedługo po otrzymaniu ich raportu zadzwonił do mnie Frank Balistrieri. Był bardzo poruszony. Powiedział, że chce się ze mną spotkać. Zaskoczył mnie, ponieważ w tym okresie z oczywistych względów nasze wzajemne kontakty były bardzo ograniczone. Powiedział, że sprawa jest tak ważna, iż osobiście przyjedzie do Las Vegas. Miał do mnie zadzwonić, gdy tylko znajdzie się w mieście.

Spotkaliśmy się w apartamencie hotelu MGM. Balistrieri czekał z jakimś nieznajomym człowiekiem. Gdy wszedłem do środka, wyczułem, że jest zdenerwowany. Powiedział, że decyzja o odbyciu tej podróży nie przyszła mu łatwo. Nie chciał przyjeżdżać, ale poproszono go o to, ponieważ dobrze mnie znał.

Jego zdaniem zrobiłem coś, co nie tylko spotkało się z dezaprobatą jego i współpracowników, ale było również najgorszą rzeczą, jaką mogłem zrobić.

– Gdyby nie ja – powiedział – już byś nie żył.

Dodał, że jeżeli kiedykolwiek znowu zrobię to, co zrobiłem, nie będzie mógł zagwarantować mi bezpieczeństwa.

Nie wiedziałem, o czym mówi, dopóki nie rzucił na stół raportu agencji detektywistycznej. Okazało się, że detektywi, których wynająłem do obserwowania spotkań u Mańkuta, pracowali również dla Tony'ego Spilotra i dali mu kopie wszystkiego, co przekazali mnie. A Spilotro oddał je Mańkutowi”.

*

W ciągu paru tygodni członkowie Komisji ds. Nadzoru dowiedzieli się o nocnych spotkaniach Mańkuta i zabawie w podglądanie za pomocą kamer i oświadczyli, że dalsze ignorowanie ich nakazów grozi całej korporacji utratą licencji na prowadzenie gier hazardowych. W rezultacie Mańkut zaczął koncentrować energię na prawnej batalii o przywrócenie na poprzednie stanowisko.

W lutym 1976 roku wraz ze swoim adwokatem, Oscarem Goodmanem, wniósł do sądu federalnego sprawę przeciwko Komisji ds. Gier Hazardowych stanu Newada, twierdząc, że jest ona organem niekonstytucyjnym, a jej decyzja była arbitralna i niekonsekwentna.

Potem wniósł do Sądu Okręgowego w Las Vegas kolejną sprawę przeciwko Komisji ds. Nadzoru, kwestionując jej uprawnienia do pozbawienia go możliwości zarabiania na życie. Mańkut stwierdził w pozwie, że w Newadzie ma czystą kartotekę i już dawno spłacił wszelkie zobowiązania wobec społeczeństwa. Jego plan polegał na prawnym zakwestionowaniu decyzji Komisji ds. Gier Hazardowych i zmuszeniu jej członków do przyznania mu licencji lub złagodzenia postępowania wykonawczego; do podobnych ustępstw zmusił Hannifina i Komisję ds. Nadzoru w 1971 roku, gdy Shannon Bybee chciał mu odebrać pozwolenie na pracę.

Przewodniczący Komisji ds. Gier Hazardowych był oburzony faktem, że Mańkut kwestionuje w sądzie kompetencje władz nadzorujących hazard. Powiedział, że jeśli o niego chodzi, Rosenthal nigdy nie powinien otrzymać licencji. „W ciągu trzech i pół roku przewodniczenia komisji nie spotkałem kandydata, którego przeszłość była równie odrażająca” – oświadczył. Wyjaśnił, że Mańkutowi odmówiono licencji z powodu „powszechnie znanej przeszłości i powiązań,” a sam fakt „spłacenia zobowiązań wobec społeczeństwa nie uprawnia do otrzymania licencji w stanie Newada”.

Oscar Goodman zrewanżował się twierdzeniem, że Echeverria i Komisja ds. Nadzoru „naruszyli prawie wszystkie zasady określone w odpowiednich klauzulach procesowych”.

Zdaniem Goodmana Frank Rosenthal był „współczesnym Horatio Algerem *, któremu w tej branży nikt nie jest w stanie dorównać”. Zaznaczył, że jego klient dowiedział się o zarzutach przeciwko sobie dopiero na sześć dni przed rozpoczęciem przesłuchań.

„Pan Rosenthal nie miał okazji stawić czoła żadnemu naocznemu świadkowi. Stanął wobec zarzutów sformułowanych w raportach, sprzed piętnastu lat. Nadszedł czas, by człowiek znajdujący się w takim jak on położeniu był w Newadzie traktowany bezstronnie”.

*

Teraz, gdy Mańkut spędzał więcej czasu w domu, atmosfera stała się bardzo napięta. Mańkut i Geri bez przerwy ujadali na siebie; ich już i tak kruchy związek oscylował pomiędzy awanturami, podczas których w powietrzu latały talerze, a okresami lodowatej rezerwy, gdy prawie nie odzywali się do siebie. Jej picie – które zdaniem Geri nie było żadnym problemem – pogarszało sytuację.

„Frank zawsze był bardzo hojny – wspomina siostra Geri, Barbara Stokich. – Teraz zaczął krytykować wszystko, co robiła. Nie przyrządzała mu kotletów jagnięcych tak jak trzeba – chciał, żeby robiła je w specjalny sposób. Geri nie poświęcała dostatecznej uwagi dzieciom. Nie była święta, to fakt, ale Frank również potrafił zaleźć człowiekowi za skórę”.

„Geri zaczęła odstawiać teatr – wspomina Mańkut – a mnie się to nie podobało. Jeżeli, na przykład, wyprawiała przyjęcie urodzinowe któremuś z dzieci, nie robiła tego, jak dawniej, w domu. Teraz urządzała je w Jubilation bądź w klubie i szastała pieniędzmi. Cieszyły mnie rodzinne uroczystości, ponieważ chodziło o moich bliskich, ale nie lubiłem rozrzutności”.

Najbardziej zawzięte starcia zwykle kończyły się tym, że albo on, albo ona wychodzili z domu, trzaskając drzwiami.

„Gdy Mańkut balował, wiedziało o tym całe miasto – wspomina Murray Ehrenberg, menedżer w jego kasynie. – Po Vegas szła fama. Mańkuta widywano z różnymi kobietami, a Geri raz po raz dowiadywała się o kolejnej tancerce, która dostała od niego bransoletkę za tysiąc dolarów lub nawet samochód. Kazała mu za to słono sobie płacić.

Wydaje mi się, że to szczodrość, z jaką Mańkut obdarowywał swoje przyjaciółki, doprowadzała Geri do największego szału, a nie fakt, że w ogóle je miał. Tak jakby te drobne prezenty należały się wyłącznie jej, a nie jakiejś solistce lub chórzystce. Dowiadywała się o jego wyczynach u manikiurzystki. U fryzjera. Słyszała od przyjaciół. Nie były żadną tajemnicą.

Robił to tak otwarcie chyba po to, by doprowadzać ją do szału. Ale potem godzili się ze sobą, Mańkut dawał jej następny naszyjnik z brylantów lub pierścionek i przez pewien czas był spokój”.

Gdy Geri wypadała z domu jak burza i znikała na noc lub na parę dni, Frank nie wiedział, gdzie się podziewała. Podejrzewał, że wyjeżdżała do Beverly Hills, by spotkać się z człowiekiem, którego uważał za jej Svengalego, Lennym Marmorem. Podejrzewał również, że widywała się z dawną sympatią, Johnnym Hicksem, bandytą z Las Vegas, z którym Mańkut wdał się w bijatykę na parkiecie klubu Flamingo w 1969 roku.

Barbara Stokich uważa, że Geri nie odeszła od Franka wyłącznie z obawy utraty prawa do opieki nad Stevenem. Chodziło także, rzecz jasna, o jej biżuterię. Geri ceniła swoje klejnoty tak bardzo, jakby były jej dziećmi. Ilekroć popadała w przygnębienie, jechała do filii Las Vegas Valley Bank i prosiła o przyniesienie zawartości trzech swoich skrytek.

W zaciszu małego pomieszczenia mogła oglądać swoje skarby, sztuka po sztuce. Mogła je liczyć. Przymierzać. W skrytkach miała ponad milion dolarów w klejnotach; były to pieniądze obiecane jej przez Mańkuta przed ślubem. Do ulubionych okazów tej kolekcji należały: nieskazitelnie czysty brylant wart ćwierć miliona dolarów, duży rubin gwiaździsty wart sto tysięcy, pierścionek z dużym sześciokaratowym brylantem w kształcie gruszki wartości dwustu pięćdziesięciu tysięcy, zestaw pierścionków z diamentami, wyceniony na siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów, dwa wysadzane diamentami i opalami zegarki firmy Piaget po dwadzieścia tysięcy dolarów każdy, oraz diamentowe kolczyki Freda wartości dwudziestu pięciu tysięcy dolarów.

Oprócz banku i domu siostry Barbary było jeszcze jedno miejsce, w którym Geri szukała pocieszenia w tym okresie: dom Spilotra. Razem z Nancy piły tam wódkę i dzieliły się rodzinnymi niedolami. Geri skarżyła się na Mańkuta. Nancy narzekała na Tony'ego.

Geri skarżyła się również jedynemu człowiekowi, który jej zdaniem miał wpływ na Franka – Tony'emu Spilotrowi. Spotykała się z nim w Villa d'Este, restauracji, której właścicielem był Joseph Świński Joe Pignatelli.

„Siadywali przy barze lub w boksie – wspomina Frank Cullotta. – Geri zawsze piła wódkę z lodem. Widziałem, jak Tony kiwał głową i próbował ją do czegoś przekonać. Siedziałem po drugiej stronie sali i obserwowałem. Czasami rozmawiali przez godzinę, potem Geri wstawała i wychodziła. Wiedziałem, ile trwała ich rozmowa, bo miałem sprawę do Tony'ego i mogłem z nim pogadać dopiero wtedy, gdy Geri sobie poszła”.

*

W lutym 1976 roku, wkrótce po tym, jak Mańkut został wygryziony ze stanowiska, rewidenci zadzwonili ponoć do Franka Mooneya, skarbnika w kasynie Stardust, z informacją, że wagi zliczające monety z automatów do gier losowych zaniżają wyniki o jedną trzecią. Mooney powiedział później członkom Komisji Papierów Wartościowych, że nie przypomina sobie takiego telefonu, ale był to pierwszy sygnał, że count room w kasynie ma kłopoty.

Allen Glick skoncentrował się wówczas na zdobyciu czterdziestu pięciu milionów dolarów w postaci dodatkowych funduszy od Związku Zawodowego Kierowców na planowaną renowację oraz na znalezieniu kogoś na miejsce Mańkuta. To drugie zadanie nie było trudne – powiedziano mu po prostu, kogo ma zatrudnić. Allen Dorfman, główny doradca finansowy w funduszu emerytalnym, wezwał go do Chicago. Frank Balistrieri powiedział Glickowi, że Dorfman ma kandydata na miejsce Rosenthala.

Dorfman, atletycznie zbudowany pięćdziesięciotrzyletni mężczyzna, niegdyś nauczyciel wychowania fizycznego, został szefem funduszu emerytalnego w 1967 roku, gdy jego bliski przyjaciel i przewodniczący Związku Zawodowego Kierowców, James R. Hoffa, trafił za kratki. Dorfman nawiązał bliską znajomość z Hoffą dzięki ojcu, Czerwonemu Paulowi, przedstawicielowi związkowemu, który pracował dla Ala Capone i pomógł Hoffie przejąć kontrolę nad związkiem.

Dorfman junior otrzymał zakaz piastowania oficjalnych stanowisk w związku, gdyż w 1972 roku został uznany winnym przyjęcia łapówki za załatwienie pożyczki z funduszu emerytalnego. Mimo to w 1976 roku, gdy Glick go odwiedził, sprawował pieczę nad wielomiliardowymi aktywami funduszu. Za pośrednictwem mafijnych współpracowników w całym kraju potajemnie nadzorował poczynania wielu członków zarządu powierniczego. Swą firmę, Amalgamated Company, wykorzystywał jako parawan. Amalgamated zajmowała nawet pierwsze piętro siedziby funduszu przy Bryn Mawr Avenue w pobliżu chicagowskiego portu lotniczego O'Hare. Zatrudniała około dwustu osób i zarabiała ponad dziesięć milionów dolarów na samej tylko obsłudze związkowych wniosków o przyznanie rent inwalidzkich. Dorfman zajmował się także ubezpieczeniem spółek ubiegających się o kredyty z funduszu emerytalnego.

Glick wspominał, że po spotkaniu z prawnikami funduszu zszedł do gabinetu Dorfmana, gdzie się dowiedział, że stanowisko Mańkuta obejmie Carl Wesley Thomas. Thomas był doświadczonym czterdziestoczterołetnim dyrektorem kasyna i człowiekiem z politycznymi koneksjami.

Należał do najbardziej szanowanych dyrektorów kasyn w Newadzie. W swych klasycznych garniturach i okularach w stalowych oprawkach przypominał raczej bankiera z Carson City niż szefa kasyna w stolicy hazardu. Do Las Vegas przeprowadził się w 1953 roku i w ciągu dziesięciu lat awansował z krupiera w Starduście na wspólnika w kasynie Circus Circus, w którym większość udziałów miał Jay Sarno, jeden z „wielkich” w tej branży. Oprócz Circus Circus, pierwszego kasyna w Vegas, do którego wstęp uzyskali niepełnoletni, Sarno zbudował Caesar's Palace, najlepiej prosperujące kasyno w dziejach Las Vegas. Sarno był serdecznym przyjacielem Allena Dorfmana i zbudował obydwa kasyna za kredyty ze związkowego funduszu emerytalnego.

W całym stanie urzędnicy nadzorujący hazard odetchnęli z ulgą, gdy dowiedzieli się, że to Carl Thomas ma zastąpić Franka Rosenthala w Argent Corporation. Nie mieli cienia wątpliwości, że Allen Glick dokonał wspaniałego wyboru, oczyszczając atmosferę w nękanej problemami korporacji.

Jednak ani on, ani prawie nikt w Newadzie nie wiedział, że Carl Thomas, oprócz tego, że miał nieposzlakowaną opinię jako najlepszy z nowego pokolenia dyrektorów kasyn, był wówczas również największym specjalistą od skimmingu w Ameryce.

Razem z grupką kierowników, których wszędzie zabierał ze sobą, wymyślił tak sprytne sposoby wypompowywania milionów dolarów z kasyn, że nikt nawet nie podejrzewał, iż brakuje jakichś pieniędzy. Czasami Thomas i jego ludzie kradli dla formalnych właścicieli, czasami dla faktycznych, cichych właścicieli, a niekiedy dla siebie.

Carl Thomas nauczył się tego w Circus Circus, gdzie zatajanie części wpływów kasyna należało do jego obowiązków. Proceder ów rozpoczął się za czasów Sarno – zanim jeszcze Thomas trafił do tego kasyna – i służył spłacie kredytów ze związkowego funduszu emerytalnego. Już we wczesnych latach sześćdziesiątych zatajanie wpływów było dość częstą praktyką, a Thomas okazał się tak zdolny i dyskretny, że niebawem został menedżerem kasyna. W tym okresie Sarno przedstawił go Allenowi Dorfmanowi, który przynajmniej raz w miesiącu przyjeżdżał do Las Vegas w poszukiwaniu przedsiębiorców zainteresowanych związkowymi kredytami na budowę kasyn.

Thomas i Dorfman zaprzyjaźnili się, a w 1963 roku Dorfman zaprosił swego nowego przyjaciela do Chicago na przyjęcie z okazji swoich czterdziestych urodzin. Na przyjęciu było około trzystu gości, wielu z Las Vegas, lecz Allen Dorfman zadbał o to, by przedstawić Thomasa Nickowi Civelli. Thomas dowiedział się przy okazji, że Civella jest jednym z odbiorców pieniędzy zagarnianych w kasynach. Wkrótce zaczął spotykać się potajemnie z mafijnym bossem, ilekroć ten przyjeżdżał do Las Vegas.

*

„Pozwól, że powiem ci trochę o zatajaniu wpływów w kasynach – zaproponował Frank Rosenthal. – Nie ma kasyna, przynajmniej w tym kraju, które jest w stanie zabezpieczyć się przed skimmingiem. Nie ma sposobu. Nie można temu zapobiec, jeżeli facet zna się na rzeczy. Z drugiej strony istnieją dwa rodzaje zatajania wpływów. Jeden z nich nazywamy «puszczaniem krwi». Gówniany interes. Masz gościa, który jest menedżerem odpowiedzialnym za black jacka, i zamierza podpieprzać trzy, cztery stówy dziennie. To jest właśnie «puszczanie krwi». Potrzeba do tego tylko dwóch osób – menedżera i gońca, człowieka, który kursuje z żetonami między kasą a stołem. W przypadku zorganizowanego skimmingu mamy do czynienia z procederem superwyrafinowanym. Za moich czasów to było niemożliwe, jeżeli wszyscy pracownicy nie maczali w tym procederze palców. To nie jest kwestia norm, reguł i przepisów ustalanych przez Komisję ds. Nadzoru i Komisję ds. Gier Hazardowych; ci ludzie nie wiedzą, co tu jest grane. Zorganizowany skimming wymaga udziału co najmniej trzech osób. Na najwyższym szczeblu. Nie można zrobić tego inaczej. Po prostu się nie da. Jeżeli istnieje inny sposób, to chciałbym, żeby ktoś mi go przedstawił – dałbym mu patent”.

*

Dennis Gomes, dwudziestosześcioletni naczelny rewident z ramienia Komisji ds. Nadzoru, dowiedział się od informatora pracującego w Starduście, że coś nie gra ze zliczaniem monet z automatów. Gomesa zawsze ciekawiło, dlaczego Argent Corporation zatrudniła kogoś tak znanego i z taką przeszłością, jak Jay Vandermark, do nadzorowania jednorękich bandytów. Zatrudnianie w kasynach crossroaderów, szulerów karcianych i speców, od oszustw przy grze w kości nie było niczym niezwykłym. Czy był lepszy sposób na przyłapanie oszusta niż skorzystanie z usług innych oszustów znających jego metody? Rzeczą niezwykłą może nawet szaleństwem, było jednak powierzenie światowej klasy crossroaderowi, takiemu jak Jay Vandermark, odpowiedzialnego stanowiska.

Gomes miał pewność, że wpływy z automatów do gry w kasynach Argent Corporation są zatajane. Potrzebował jednak pomocy. Jako naczelny rewident kierował pracą garstki księgowych, którzy rutynowo sprawdzali wysokość i terminowość wpłat należności podatkowych. Nikt w Komisji ds. Nadzoru nie próbował szukać drugiego i trzeciego zestawu ksiąg. Dennis Gomes nie miał nawet do dyspozycji rewidenta śledczego, który mógłby wykorzystać kalkulacje robione na użytek kasyna do ujawnienia oszustwa lub innych większych przestępstw. Komisja nigdy nie przejmowała się vacatem na tym stanowisku.

Gomes postanowił to wszystko zmienić i zamieścił ogłoszenie w „California Law Journal”.

„Po prostu zrobiłem to – wspomina. – Do dziś nie wiem dlaczego”.

Na ogłoszenie odpowiedział Dick Law, znudzony swym zajęciem dwudziestoośmioletni przysięgły rewident księgowy. Law, który w college'u studiował filozofię jako przedmiot kierunkowy, uznał, że ta praca będzie dla niego wyzwaniem. Został przyjęty.

Wraz z Gomesem zaczął wgłębiać się w księgi Argent Corporation rejestrujące wpływy z automatów do gier losowych, zestawiać i porównywać dane i wykazy pracowników oraz stanowisk z nazwiskami postaci ze świata zorganizowanej przestępczości.

„Wszystko, co odkrywaliśmy – wspomina Gomes – prowadziło nas do nowych odkryć”.

Zaczęli robić nie zapowiedziane kontrole w kasynach korporacji. Odkryli wiele drobnych oszustw – dwuosobowe układy, w których pracownik kasyna z kluczem do automatów ustawiał je tak, by ten drugi, człowiek nie związany z kasynem, mógł zgarnąć całą pulę.

Potem Gomes zaczął sprawdzać dodatkowe banki, które pojawiły się na sali kasyna, i porównywać liczbę gier uwidocznioną na licznikach automatów z ich liczbą łączną, podaną w wykazach rewidentów korporacji. Zaczęły wychodzić na jaw ogromne różnice. Najwyraźniej jedynym celem istnienia takich banków było uniknięcie konieczności przekazywania gotówki z automatów do count roomu i kasy, gdzie mogłaby być przeliczona przez ludzi nie wtajemniczonych w skimming.

Gomes i Law nabrali jeszcze większych podejrzeń, gdy odkryli, że inne kasyna Argent Corporation – Fremont i Hacienda – przesyłały wpływy z automatów do Stardustu w celu przeliczenia i sporządzenia zestawień, mimo że posiadały własne count roomy.

18 maja 1976 roku Gomes, Law i dwaj inspektorzy Komisji ds. Nadzoru nad Grami Hazardowymi wkroczyli do kasy kasyna Stardust i zażądali pokazania ksiąg. Kasjerzy przeżyli szok.

„Czekaliśmy do piątej – wspomina Gomes – gdyż wiedzieliśmy, że członków Komisji ds. Nadzoru nie będzie już wtedy w mieście. W kasynie mieliśmy informatorów, którzy powiedzieli nam, że powstał specjalny lewy fundusz i że pieniądze wypływają z kasyna.

Gdy znaleźliśmy się w kasie, zapytaliśmy o ten fundusz. Szef zmiany pobladł i powiedział, że nic nie wie o żadnym «specjalnym funduszu». Zatelefonował do menedżera działu automatów do gier losowych. Ten odparł, że również nie ma pojęcia o istnieniu jakiegoś specjalnego funduszu. Chwyciłem słuchawkę i powiedziałem:

– Słuchaj, dupku. Nie obchodzi mnie, jak nazywacie ten fundusz. Chcę zobaczyć, gdzie trzymacie forsę, która powinna trafiać do pomieszczenia z bilonem.

W końcu dostaliśmy się do dwóch stalowych szaf ukrytych za kabiną wymiany. Poprosiliśmy o klucz i w końcu dostaliśmy go, ale okazało się, że można nim otworzyć szafę tylko z jednej strony. Była wypełniona monetami. Jakimś dziwnym trafem nikt nie mógł znaleźć klucza do drzwiczek z drugiej strony. W końcu powiedziałem menedżerowi, żeby lepiej dał mi ten klucz, bo inaczej przewiercimy zamek.

– A wierćcie sobie, do kurwy nędzy – powiedział.

Przewierciliśmy więc i w środku znaleźliśmy stosy banknotów studolarowych. A gdy sprawdziliśmy księgi główne, okazało się, że monety z szaf nie są w nich uwzględnione. Cały ten bilon był plonem skimmingu. Trzymano go w szafach, dopóki dziewczyny z obsługi nie wymieniły go na banknoty w dodatkowych bankach”.

Jeden z pracowników Fremontu powiedział Gomesowi, że monter, który zwolnił się z pracy w fabryce wag i poszedł pracować dla Vandermarka, tuż po nalocie na Stardust otrzymał od niego telefon z poleceniem, by „zrobił porządek” na wypadek kolejnej inspekcji.

W efekcie dodatkowy bank we Fremoncie został zdemontowany, a części umieszczono w piwnicach hotelu, zanim czteroosobowy nalot Gomesa zdołał zakończyć pracę w Starduście i dojechać do centrum.

„W czasie naszej wizyty próbowaliśmy dotrzeć do Jaya Vandermarka – wspomina Gomes. – Był w kasynie w chwili naszego przyjazdu, ale gdy tylko zorientował się, że coś nie gra, uciekł przez kuchnię i ukrył się w domu Bobby'ego Stelli”.

Spędził tam noc, a następnego rana pod fałszywym nazwiskiem odleciał do Mazatlanu w Meksyku. Każdy, kto wypytywał o niego w Starduście, dowiadywał się, że Vandermark wyjechał na parotygodniowe wakacje.

*

Nalot na Stardust ujawnił największy szwindel w dziejach Las Vegas i wywołał w hotelu kompletny chaos. Glick początkowo uznał zarzuty zatajania wpływów za niedorzeczne, a potem stwierdził, że padł ofiarą „malwersacji byłych pracowników”. Jeden z członków Komisji ds. Nadzoru nad Grami Hazardowymi przyznał, że „nie ma mowy o zatajaniu wpływów, ponieważ w takim wypadku musielibyśmy wykazać, że uczestniczył w nim zarząd korporacji. Rozpatrujemy natomiast możliwość dokonania malwersacji”.

Użycie określenia „malwersacja” zamiast „zatajanie wpływów” miało dla Glicka wartość wielu milionów dolarów: gdyby bowiem Komisja ds. Nadzoru uznała, iż zarząd Argent Corporation był zamieszany w skimming, kasyno utraciłoby licencję.

Komisja ds. Nadzoru wezwała nawet Vandermarka do stawienia się przed nią pod groźbą kary, choć nie było nawet cienia szansy na to, by uczynił to człowiek, który uciekł pod fałszywym nazwiskiem i ukrywał się gdzieś w Meksyku.

„Po nalocie – wspomina Dick Law – było oczywiste, że wszyscy doskonale wiedzieli, co się dzieje w Argent Corporation, ale nikt nie chciał interweniować. Śledztwo toczyło się dalej. Próbowałem wykryć powiązania korporacji i Glicka z mafią. Wiedziałem, że one istnieją. Zebrałem wszystkie czeki wystawione na Saratoga Development Corporation Allena Glicka. Stos dokumentów sięgał sufitu. Było dla mnie oczywiste, że Glick wiedział o zatajaniu wpływów.

A co on robił? Dalej udawał, że nie wiedział o niczym, a nawet uparcie domagał się od towarzystwa ubezpieczeniowego odszkodowania za straty w wyniku malwersacji. Chyba nawet w końcu coś dostał.

Tymczasem członkowie Komisji ds. Nadzoru dopytywali się o raport. Przekazywałem im skrawki informacji, jednocześnie próbując znaleźć dowody mafijnych powiązań Argent Corporation. Co do ich istnienia nie miałem wątpliwości”.

*

Carl Thomas rozpoczął pracę w Starduście akurat wtedy, gdy Gomes i Law urządzili nalot na kasyno.

„W kasynie panował totalny chaos” – wspominał później. Ku swemu zdumieniu odkrył, że oprócz kombinacji Vandermarka z liczeniem wpływów z jednorękich bandytów, oszukiwano na tuzin innych sposobów. Posłusznie poinformował o wszystkim Civellę.

„Byłem przerażony tym, co się działo – wspomina Thomas. – Chciałem zaprowadzić porządek. Powiedziałem Nickowi, że hotel i kasyno przypominają wiadro z dwudziestoma dziurami. Podpisali na przykład kontrakt wartości trzystu tysięcy dolarów na opłaconą z góry reklamę kasyna – zapłacili za reklamę, zanim ukazała się w mediach… Umowa na dostawę żywności i napojów to była kpina w żywe oczy… W biurze bukmacherskim był burdel… Na mój gust na samych zakładach totalizatora sportowego traciliśmy co miesiąc od czterystu do pięciuset tysięcy dolarów… Niektórzy recepcjoniści przyjmowali rezerwację pokoi, a gdy gość płacił gotówką, chowali forsę do kieszeni i niszczyli dowody jego pobytu w hotelu”.

Thomas powiedział także Civelli o zaniżaniu wpływów za bilety do teatru kasyna; każdej nocy kradziono należność za co najmniej sześćset biletów, gdyż miejsca im przypisane nigdy nie istniały nawet na planach budowy kasyna. Thomas zaproponował uszczelnienie wycieków pieniędzy. Civella zgodził się ze wszystkimi jego zaleceniami z wyjątkiem propozycji ukrócenia machlojek z biletami do teatru. „Teatr zostawmy w spokoju” – powiedział.

„Jeśli chodzi o skimming - kontynuuje Thomas – chciałem wybierać wpływy ze skrzynek w gotówce, bez żadnych formularzy, kombinacji z zakupem żywności i napojów. Nick uznał, że to dobry pomysł. Powiedział, że wszystko wymaga czasu. Potem poprosiłem do siebie Allena Dorfmana. Powiedziałem, że powstał poważny problem i kolejne śledztwo na równie wielką skalę, jak toczące się obecnie, jest tylko kwestią czasu… Czasami nie mogłem pracować z powodu agentów FBI kręcących się po całym hotelu… Mieliśmy ich stałe na karku. Zapytałem Dorfmana, człowieka numer jeden, jak mógłbym tym kłopotom zaradzić? Dorfman odpowiedział podobnie jak Civella – że czas się o to zatroszczy.

Dorfman także zaakceptował metodę skimmingu, którą zaproponowałem. Stosowanie skrzynek na gotówkę może i jest staromodne, ale nie zostawia śladów w rejestrach. Nic nie trzeba podpisywać. Wystarczy wziąć gotówkę i wyjść z nią z kasyna. W niczym nie przypomina to podpisywania kontraktu i otrzymywania łapówki – nigdy czegoś takiego nie robiłem. W dodatku w sytuacji gdy pieniądze wypływają ze skrzynki, masz nad nią dość ścisłą kontrolę. Mogą brać w tym udział dwie osoby i kropka… Każdy stół do gry ma swoją skrzynkę. Umieszcza się ją w stalowym pojemniku. Pod koniec zmiany strażnik wkłada klucz do pojemnika, wyciąga z niego skrzynkę i zanosi ją do count roomu. Skrzynki leżą tam do następnego dnia, do czasu przyjścia zespołu liczącego. Jeżeli masz klucz, możesz wyciągnąć skrzynkę, otworzyć szufladę, wyjąć pieniądze i zamknąć ją z powrotem w pojemniku. Nie ma żadnego śladu w dokumentach. Żadnych formularzy”.

*

W ciągu sześciu miesięcy prowadzenia kasyna Argent Corporation Thomas zdołał rozlokować swoich ludzi i zagarniać część wpływów we Fremoncie i Haciendzie, ale nigdy nie uzyskał kontroli nad Stardustem. Usiłował zwolnić ludzi zatrudnionych przez Mańkuta, ale ten nie dopuścił do tego.

(Mańkut zawsze twierdził, że nie miał nic wspólnego z zatajaniem wpływów i prawdę powiedziawszy, nigdy go o to formalnie nie oskarżono. Wielu agentów nie może jednak uwierzyć, by ktoś posiadający równie duże wpływy jak Rosenthal nie wiedział, co się dzieje.)

„Tony Spilotro był człowiekiem, który jako pierwszy rozmawiał ze mną o tym, by Carl Thomas objął moje stanowisko – wspomina Mańkut. – Usiłował zyskać względy Allena Dorfmana i chciał, żebym go poparł. Nie znałem Thomasa zbyt dobrze i gdy zapytałem Tony'ego, dlaczego miałbym to zrobić, odparł, że wyświadczę mu tym «przysługę». Uważałem, że Thomas nie ma wystarczających kwalifikacji, że jest zbyt pewny siebie i za mało wie.

Ale Tony dalej mnie naciskał.

– Frank – mówił Tony. – Rozumiesz? To dla mnie ważne. Mówi twój kumpel. Proszę cię o przysługę.

Tak więc użyłem swoich wpływów i Carl dostał moją pracę.

W każdym razie jednym z warunków, które postawiłem, zanim Carl mnie zastąpił, było pozostawienie moich ludzi. Byłem niespokojny. Chciałem chronić porządnych ludzi, uczciwych i lojalnych wobec korporacji pracowników. Zarówno Spilotro, jak i Dorfman przystali na ten warunek. W tej sprawie widziałem się nawet z Dorfmanem. Znałem go dość dobrze, więc jego zapewnienia uspokoiły mnie.

Ale dokładnie dzień po tym, jak opuściłem biuro, około dziesiątej dzwoni do mnie do domu Bobby Stella i mówi:

– Frank, ten facet przygotował dwanaście wymówień.

– No i co z tego – odpowiadam. Nie skojarzyłem od razu, a Bobby nie jest zbyt rozmowny. Mówię więc: – Wyrażaj się jaśniej.

A on na to:

– No cóż, chce się pozbyć tego, tego, tego i…

– Słucham?! – krzyczę niemal, a Bobby po prostu podaje mi listę moich najważniejszych ludzi.

Naturalnie jego nazwiska nie było na liście. Bobby'ego Stelli nikt nie miał prawa ruszyć. Ale podał mi nazwiska reszty kandydatów do zwolnienia.

– Kurza twarz! – mówię i pytam: – Jesteś tego pewien? – A on odpowiada, że w stu procentach.

Skontaktowałem się wiadomo z kim – z Tonym. Mogę tylko powiedzieć, że przejechałem się po nim jak po łysej kobyle. Spotkaliśmy się na parkingu z automatami telefonicznymi, niedaleko delikatesów. Pamiętam, że było wpół do jedenastej, gdy się zjawił.

– Tony, co to ma, kurwa, znaczyć? – pytam. – Przecież dałeś mi słowo. I zjawia się facet, który ma zamiar wylać Arta Garellego, Gene'a Cimorellego i innych. On się do niczego nie nadaje. Nie ma mnie jeden dzień i robi się taki gnój?

Tony był z zażenowania czerwony jak burak.

– Sprowadź tu Thomasa – mówię.

Dzwoni do niego z parkingu. Przysłuchuję się ich rozmowie. Zbliża się jedenasta wieczór, bo zamykają delikatesy.

– Muszę się z tobą zobaczyć, i to zaraz – powiedział Tony.

– Dobrze, proszę pana – odparł Carl i Tony podał mu nasze namiary.

Po około dziesięciu minutach Carl wjeżdża na parking i wsiada do naszego samochodu. Tony zachował się jak prawdziwy dyplomata. Ja milczałem.

– Słuchaj, skurwielu jeden – zagaja. Tak wyglądała jego «dyplomacja». – Czyś ty oszalał?

– O co chodzi, Tony? – dziwi się Carl. – Co się stało?

– Nikogo nie zwolnisz, sukinsynu. Słyszałeś?

– Tony, chwileczkę. Czepiasz się niewłaściwego człowieka – mówi Thomas.

– O czym ty gadasz?

– Zaszło chyba jakieś nieporozumienie. Powiedziano mi, bym okazywał Frankowi pełny szacunek, zawsze i bez względu na to, o co poprosi. Nie ma sprawy. Kazano mi również robić to, co chcę i sprowadzić tu moich własnych ludzi.

– Kto tak twierdzi? – zapytał Tony.

– Dorfman.

Widziałem, że Tony jest w szoku.

– Gówno mnie obchodzi, co nagadał ci Dorfman. Wyjaśnię to z nim. Nie waż się tknąć któregoś z tych ludzi, do cholery. A teraz wypieprzaj stąd.

Wstrzymaliśmy egzekucję i moi ludzie zostali na swoich stanowiskach”.

*

„W okresie tych kilku miesięcy, gdy pracowałem w kasynie – wspomina Thomas – Glicka najczęściej nie było, jeździł w tym czasie parę razy do Europy. Miał odrzutowiec, którym wylatywał chyba w niedzielę wieczorem i wracał we wtorek rano. Nie przypominam sobie, by przebywał w kasynie dłużej niż przez dwa tygodnie z rzędu.

Gdy się spotykaliśmy, dyskutowaliśmy o Rosenthalu. Był to jeden z tematów, które Glick najchętniej poruszał podczas wspólnych kolacji. Współpraca im się nie układała. Nie rozmawialiśmy o skimmingu. Glick nie wtrącał się do tego. Nigdy nie rozmawiał ze mną na ten temat, a ja nie powiedziałbym ani słowa, nawet gdyby mnie ciągnął za język.

Po pewnym czasie spróbowałem pomówić z nim o zatrudnieniu i zwolnieniu paru osób, ponieważ nie byłem w stanie niczego załatwić i nie mogłem nikogo ruszyć. Najpierw się zmieszał, a potem wzruszył ramionami. I nic w tej sprawie nie zrobił. Wtedy zacząłem zdawać sobie sprawę, że chodzi o Mańkuta.

Po czterech lub sześciu tygodniach prób pewnego wieczoru zadzwonił do mnie Frank Rosenthal. Spotkaliśmy się. Powiedziałem, że staram się zrobić porządek w Starduście i zaangażować swoich ludzi.

Kazał mi zwrócić się do tych, którzy ze mną rozmawiali i wyjaśnić sytuację. Najwyraźniej (tak powiedział) nie znam wszystkich faktów. Oględnie mówiąc, zachowywał się nieprzyjemnie. Był bardzo zirytowany tym, że próbuję zwalniać ludzi, których ulokował w kasynie, i staram się wszystkim kierować. Wpadł w złość i zachowywał się tak, jakby kasyno należało do niego…

Spotkanie trwało około czterdziestu minut i właściwie nie doczekałem się odpowiedzi. Byłem w lekkim szoku. Później, gdy Dorfman przyjechał na parę dni do Las Vegas i zapytałem go, co jest grane, odparł:

– Nie martw się. Wszystko będzie jak trzeba. Przygotowujemy grunt. Rób to, co robisz, a gdy wyciągniesz jakąś forsę, daj ją Rosenthalowi.

Miałem zastrzeżenia co do przekazywania pieniędzy Rosenthalowi, ale Dorfman nigdy niczego nie traktował zbyt poważnie.

– Nie przejmuj się tym – odparł. – Z czasem wszystko się ułoży”.

*

Ten czas nigdy nie nadszedł. 2 grudnia 1976 roku wszystko znowu uległo zmianie: jedno z największych przedsięwzięć Mańkuta zakończyło się sukcesem. Sędzia Sądu Okręgowego w Las Vegas, Joseph Pavlikowski, nakazał szefom Argent Corporation ponownie zatrudnić Rosenthala.

Po trzydniowej rozprawie Pavlikowski zawyrokował, że Mańkut powinien powrócić na swoje stanowisko, ponieważ podczas przesłuchań przed Komisją ds. Gier Hazardowych nie zapewniono mu pełnych praw, Mańkut, stary wyjadacz, nie wspomniał prasie, że sędzia Pavlikowski jest człowiekiem, który udzielił mu ślubu w Caesar's Palace w 1969 roku, ani że gdy parę lat później córka Pavlikowskiego wychodziła za mąż, wesele odbywające się w jednej z głównych sal balowych hotelu Stardust zostało po części sfinansowane przez kasyno. Zgodnie z informacjami „Las Vegas Sun” Pavlikowski uznał wniosek o bezprawności jego decyzji za bezpodstawny.

Wyrok Pavlikowskiego zachwiał podstawami prawnych zasad przyznawania licencji w stanie Newada i zaskoczył urzędników nadzorujących hazard oraz ich politycznych stronników. Peter Echeverria, przewodniczący Komisji ds. Gier Hazardowych, zapowiedział wniesienie apelacji. Stwierdził, że jeżeli wyrok zostanie podtrzymany, osłabi to zdolność władz stanowych do ochrony kasyn przed ingerencją elementów przestępczych.

*

Następnego dnia po ogłoszeniu wyroku Mańkut wkroczył rano do hotelu Stardust i kazał Thomasowi zabrać swoje rzeczy z dużego gabinetu; zagroził, że inaczej zostaną wyrzucone na ulicę.

Skimming sposobem Carla Thomasa skończył się w Argent Corporation w dniu, w którym wrócił Rosenthal.

„Rozmawiałem z Rosenthalem – zeznał Harry McBride, jeden z łudzi Thomasa, pełniący funkcję szefa ochrony. – Usiedliśmy w klubie i Frank rzekł:»Tutaj można zarobić sporo forsy, ale nie sądzę, abyś był człowiekiem, który ją zgarnie«.

Później bardzo rzadko miałem okazję rozmawiać z panem Rosenthalem”.

ROZDZIAŁ 16

„Pozwól, że zapytam cię o coś. Czy to Minnesota czy Fats?

Frank Rosenthal wrócił. Wyrzucili go drzwiami, wrócił oknem. 4 lutego 1977 roku, zaledwie dwa miesiące po tym, jak wkroczył do hotelu i odzyskał swój gabinet, Sąd Najwyższy Stanu Newada uchylił wyrok Pavlikowskiego, lecz Mańkut nie dał się ruszyć. Sąd uznał, że w sprawach dotyczących licencji na prowadzenie gier hazardowych nie ma „chronionych konstytucyjnie praw” i że „pracownikom kasyn nie przysługują takie same prawa jak przedstawicielom innych zawodów,” a Rosenthal, jeśli pragnie pozostać na swoim stanowisku, będzie musiał wystąpić o licencję jako pracownik kierownictwa. Rosenthal był na to przygotowany: złożył dymisję z funkcji szefa kasyna i natychmiast potem został mianowany przez Glicka dyrektorem Argent Corporation ds, zaopatrzenia w żywność i napoje. Jego pensja wynosiła trzydzieści pięć tysięcy dolarów rocznie, pięć tysięcy mniej od wynagrodzenia uznawanego przez Komisję ds. Gier Hazardowych za minimalne na kluczowych stanowiskach.

Potem Mańkut przystąpił do intensywnej kampanii, która miała doprowadzić do zdobycia licencji. To, co zaczęło się ponad rok wcześniej jako zwykły proces o uznanie jego prawa do prowadzenia gier hazardowych, przekształciło się w otwartą wojnę ze stanowymi decydentami posiadającymi wpływy polityczne. Gdyby Rosenthal zdołał zakwestionować obowiązujące w Newadzie przepisy dotyczące gier hazardowych, mógłby podać w wątpliwość prawo władz stanowych do przyznawania licencji jakimkolwiek pracownikom tej branży. Wraz z Oscarem Goodmanem wniósł sprawę do sądu federalnego, twierdząc, że pozbawiono go konstytucyjnego prawa do uczciwego procesu. Oświadczył, że w razie potrzeby odwoła się do samego Sądu Najwyższego. Poleciał na Florydę, by uzyskać cofnięcie zakazu wstępu na tamtejsze tory wyścigowe, oraz do Północnej Karoliny, by uchylić werdykt z 1963 roku w sprawie o przekupstwo; obydwie te sprawy wyszły na jaw w trakcie przesłuchań. Wynajął Erwina Griswolda, dawnego dziekana wydziału prawa Uniwersytetu Harvarda i rzecznika instytucji państwowych, jako swojego pełnomocnika w federalnym sądzie okręgowym.

W końcu Rosenthal i Goodman zgromadzili ponad trzy tysiące stron protokołów z przesłuchań oraz diagramy, pomoce wizualne i dwie broszury: „Wysiłki agencji ds. gier hazardowych zmierzające do pozbawienia Franka Rosenthala środków do życia” oraz biograficzną „Frank Rosenthal – gracz i jego życiowe pasje”. Sędzia Carl Christensen, którego poproszono o przeczytanie sześciu tomów akt przed wydaniem orzeczenia, stanowczo odmówił. „Nie jestem w stanie tego przeczytać, tak jak nie jestem w stanie przeczytać trzech katalogów Searsa oraz wszystkich ksiąg Starego i Nowego Testamentu” – odparł.

Rosenthal nie był już tylko męczącym sądowym pieniaczem. Stał się niebezpieczny. Wszędzie było go pełno. Podobnie jak wielu ludzi, którzy z hałasem wtargnęli do życia publicznego – na przykład Donald Trump i George Steinbrenner – Frank zapragnął znaleźć się w centrum uwagi. Wierzył, że zmiana służbowego tytułu może dopomóc w uzyskaniu licencji. W Tropicanie dyrektorem ds. rozrywki był człowiek nazwiskiem Joe Agosto; jego prawdziwe obowiązki nie miały nic wspólnego z rozrywką – kierował skimmingiem. Agosto – znany współpracownik Nicka Civelli – był wielokrotnie aresztowany i uznany winnym wielu oszustw, lecz służbowy tytuł skutecznie chronił go przed koniecznością posiadania licencji pracownika na kluczowym stanowisku.

By jednak uniknąć zarzutów, że nowa funkcja jest tylko parawanem maskującym prawdziwą działalność – kierowanie kasynem – Mańkut rzucił się w wir nowych obowiązków. Obwieścił, że będzie gospodarzem programu promującego hotel i kasyno Stardust oraz, rzecz jasna, serwowane w nich potrawy i napoje. Zaczął także pisać felietony dla „Las Vegas Sun”.

Fragmenty felietonu Franka Rosenthala:

Ruch wyzwolenia kobiet… Postanowiłem pojechać na lunch z wiceprezesem Argent Corporation, Bobbym Stellą, do Las Vegas Country Club. Liczyłem, że zwolnię tempo i usłyszę jedną lub dwie ciekawe historie. Skupiłem uwagę na damach z Las Vegas… Phyliss La Forte (bardzo stylowa, z Nowego Jorku, z niesamowitym wyczuciem podkreślająca wyraziste rysy i fantastyczne kształty… bardzo elegancka młoda dama zarówno w stroju do tenisa, jak i bez niego)… Sandy Tueller (żona lekarza), przepiękna kobieta, podkreślająca zamiłowanie do tenisa i bardzo stosownie, stylowo ubrana… Barbara Greenspun (uosobienie mody w całym tego słowa znaczeniu). Żona znanego wydawcy to prawdziwa „lufa” (doskonały gust). Spodniumy, wytworne suknie, bluzki i inne części garderoby, prawdziwa kolekcja nowojorskiej mody. Olbrzymia chodząca garderoba. Barbarę Greenspun można chyba uznać za jedną z najgustowniej ubranych kobiet w całej Ameryce. Ręczę wam za to jako profesjonalista (moja żona Geri może to potwierdzić). Pozostałe panie z klubu przepraszam. Fachowe oko (Geri) podpowiada mi, że i tak jesteście nieosiągalne, a mnie zaczyna brakować już miejsca.

Fragmenty „The Frank Rosenthal Show”

PAM PEYTON: – Panie Rosenthal, w tym tygodniu znowu otrzymaliśmy listy z pytaniami do pana.

FRANK ROSENTHAL: – Okay, jesteśmy… jestem gotów na wszystkie odpowiedzieć.

PAM PEYTON: – Nie musi pan. Nie musi pan tego robić.

FRANK ROSENTHAL: – Jestem gotowy, Pam.

PAM PEYTON: – Okay. Muszę przyznać, że bardzo dobrze poradził pan sobie z pytaniami z ubiegłego tygodnia.

FRANK ROSENTHAL: – Jestem przygotowany na wszystkie twoje pytania.

PAM PEYTON: – Okay, oto kolejne, bez ogródek.

FRANK ROSENTHAL: – Słucham.

PAM PEYTON: – Brzmi ono następująco: „Szanowny Panie! Mam wrażenie, że Pan i urzędnicy zakopaliście topór wojenny i jesteście bardziej pasywni. Czy prawidłowo oceniam sytuację? J.M. z Las Vegas w stanie Newada”.

FRANK ROSENTHAL: – Nie zakopuje się topora wojennego z urzędnikami. Czyniąc to, dałbym się wciągnąć w zasadzkę. Trzeba natomiast stawić im czoło i mieć świadomość ich rzeczywistych zamiarów. To ludzie skłonni przepędzić mnie stąd do Chicago. Ale bardzo wątpię, czy im się to uda.

PAM PEYTON: – Do Chicago i Timbuktu?

FRANK ROSENTHAL: – Będziemy zmagać się z nimi wszędzie, a gdy oni zakopią topór, zrobię to samo. Ale na razie nie zanosi się na to.

PAM PEYTON: – Dali panu popalić, to pewne.

FRANK ROSENTHAL: – Owszem, są twardzi. Ale co z tego? Jesteśmy przecież nadal tutaj. Jesteśmy.

PAM PEYTON: – Życie toczy się dalej, prawda?

FRANK ROSENTHAL: – Jesteśmy tutaj.

PAM PEYTON: – Mam teraz naprawdę ciekawe pytanie. Bardzo mi się podoba… „Drogi Panie. Pewnie pomyśli Pan, że to idiotyczne pytanie. – Mogłabym dodać, że to również długie pytanie. – Ale ciekawi mnie, czy człowiek, który przeprowadził się do Las Vegas niespełna trzy miesiące temu, może znaleźć miłą i atrakcyjną dziewczynę, chodząc do Jubilation? Wygląda pan na człowieka bywałego, szczególnie w Jubilation. A parę spotkanych przeze mnie osób twierdzi, że zna pan wszystkie atrakcyjne dziewczyny w mieście. Może udzieliłby pan samotnemu nowicjuszowi paru rad albo w liście, albo w trakcie naboru do programu? Byłbym bardzo wdzięczny. Z pewnością szczególnie wdzięczni byliby inni moi przyjaciele, którzy jadą na tym samym wózku. Tak naprawdę nie jestem wybredny, dobrze wyglądam i mam nadzieję zamieszkać w Las Vegas na stałe. Lecz obok kobiet w tym mieście, przynajmniej mnie, trudno przejść obojętnie”. Autorem listu jest R.L. z Las Vegas.

FRANK ROSENTHAL: – To przypomina autobiografię… No cóż, mówiąc poważnie…

PAM PEYTON: – Chce pan, żebym powtórzyła?

FRANK ROSENTHAL: – Nie… Rzeczywiście znam wiele bardzo uroczych tancerek w Vegas. Miałem przyjemność pracować jako dyrektor do spraw rozrywki w hotelu Stardust. No i w związku z tym człowiek ma okazję spotykać wiele pięknych młodych dam, takich jak ty. Ale pamiętaj, że jestem żonaty, a człowiek, który napisał ten list… Cóż mógłbym mu powiedzieć? Jeżeli chce przyjść do Jubilation i rozejrzeć się, dziś wieczorem wszystkie są tutaj.

PAM PEYTON: – Jest tutaj mnóstwo miłych dziewczyn. Ten facet oszalał. Nie może bać się rozmowy z którąkolwiek z nich…

FRANK ROSENTHAL: – Zapewniam, że jeżeli czuje się samotny, nie będzie samotny w Jubilation.

PAM PEYTON: – To prawda. Oto kolejny list. „Szanowny Panie! Czy odejście dawnych członków Komisji ds. Gier Hazardowych, Claire Haycock i Waltera Coxa… wywarło jakiś wpływ na sprawę pana licencji i strategię prawną?” Podpisano B.J.

FRANK ROSENTHAL: – Nie, nie sądzę. Myślę, że Komisja ds. Gier Hazardowych jest do mnie uprzedzona…

PAM PEYTON: – Coś w rodzaju As the World Turns *.

FRANK ROSENTHAL: – Owszem. Zanim zadasz następne pytanie, zrobimy krótką przerwę na reklamy. Tuż po nich wystąpi wspaniały duet baletowy Sharon Tagano i David Wright.

„The Frank Rosenthal Show” rozpoczął się w kwietniu 1977 roku i pojawiał, z przerwami, w soboty o jedenastej wieczorem przez dwa lata. W pewnym momencie zajmujący się lokalną telewizją felietonista, Jim Seagrave z „Valley Times”, pisząc o nieregularności, z jaką program trafiał na antenę, opatrzył go tytułem Where's Frank? <emphasis>*</emphasis>* Jednak po pierwszej jego emisji z entuzjazmem pisał: Frank Rosenthal ma w sobie coś, co skłania jego rozmówców do szczerości. Może to zimne jak stal, zmrużone oczy, hipnotyzerskie i przenikliwe? A może to ten powolny, wyważony sposób mówienia, przywodzący na myśl sędziego wydającego wyrok. Najprawdopodobniej jednak chodzi o całą postawę, z której bije belferska surowość i brak zrozumienia dla ludzkiej frywolności.

Pierwszymi gośćmi Rosenthala byli Allen Glick i bracia Doumani, mający udziały w czterech hotelach w Las Vegas. Fred Doumani oznajmił, że Newada staje się państwem policyjnym; opinię tę posłusznie zacytowały poniedziałkowe gazety. Program z reguły zawierał wzmianki o hotelach Argent Corporation, nocnych klubach i wykonawcach występujących w Lido Show, wywiady z Joeyem Bostonem i Martym Kane'em, specjalistami od przewidywania wyników meczów (handicappers), informacje o zbliżającej się kolejce rozgrywek ligowych, wizyty znakomitości jutra, takich jak Jill St. John i O.J. Simpson, oraz sporadyczne występy prawdziwych supergwiazd, takich jak Frank Sinatra. Rosenthal przedstawiał wszystkich w żargonie, którym zasłynął równie niesamowity gospodarz innego telewizyjnego spektaklu, Ed Sullivan: kobiety zawsze były „urocze”, zespoły „doskonałe”, tancerki nie tylko „doskonałe”, ale i „świetnie wyszkolone” i „bardzo gibkie, bardzo ładne i bardzo długonogie”, wykonawcy w Starduście „wielce utalentowani”. Program był amatorski i służył interesom gospodarza i Argent Corporation, ale przyciągał widzów jak magnes i niebawem miał najwyższe wskaźniki oglądalności spośród wszystkich programów lokalnych.

FRANK ROSENTHAL: – Pozwól, że zapytam cię o coś.

MINNESOTA FATS *: – Słucham.

FRANK ROSENTHAL: – Czy to Minnesota, czy Fats?

MINNESOTA FATS: – Urodziłem się i wychowałem w Nowym Jorku, a mieszkam w Illinois, ale reżyser „The Hustler”, Robert Rossen, chciał Minnesotę Fatsa. Twierdzi, że to znakomite nazwisko. I je właśnie chciał zobaczyć na afiszach. W Illinois, gdzie mieszkam, napisali o mnie obszerny artykuł. Ożeniłem się z Miss Ameryki z Illinois. Znali mnie tam od czterdziestu paru lat. No i stan Illinois napisał duży artykuł o swojej największej znakomitości. I o to w tym wszystkim chodziło.

FRANK ROSENTHAL: – Gdybyś musiał zrobić to jeszcze raz, jak byś to zrobił?

MINNESOTA FATS: – Gdybym musiał to zrobić jeszcze raz, na pewno zrobiłbym to w ten sam sposób. Snułem się po salach bilardowych i barach od drugiego roku życia. Nie miałem w życiu złego dnia.

(Śmiech. Oklaski.)

MINNESOTA FATS: – Bywałem w towarzystwie najwspanialszych stworzeń, jakie znał świat. Jeździłem limuzynami, gdy milionerzy skakali z okien. W 1930 roku można było ich łapać siatką, jak motyle. Siatką, na Broadwayu…

FRANK ROSENTHAL: – W twoim niezwykłym życiu najbardziej imponuje mi to, że sława bilardzisty przysporzyła ci wspaniałych miłosnych przeżyć.

MINNESOTA FATS: – Chodzi ci o romanse? Miałem najpiękniejsze kobiety na Ziemi. Jedną z moich sympatii była Jane Russel.

FRANK ROSENTHAL: – Mówisz poważnie?

MINNESOTA FATS: – Na długo przedtem, zanim poznała Howarda Hughesa.

FRANK ROSENTHAL: – Naprawdę?

MINNESOTA FATS: – Mae West wciąż wysyła mi świąteczne pozdrowienia. A Hope Hampton była moją przyjaciółką. Moją dziewczyną. W 1890 roku uprawiała taniec brzucha. No i Fatima. Fatima tańczyła dla mnie w pałacu sułtańskim w Stambule, a potem w Kairze, w hotelu Shepheard. W sumie miałem bardzo udane życie. Zjeździłem cały świat. W zeszłym roku dwa razy byłem na biegunie północnym… Na zlecenie „Sports Illustrated”. Zabawiałem grupę wybitnych naukowców. Osiemdziesiąt trzy stopnie * poniżej zera. Występowałem w letnim garniturze. A te skurczysyny miały na sobie niedźwiedzie futra… Jeden gość przewiózł mnie trzydzieści mil saniami z psim zaprzęgiem. Nie mogłem podnieść kurtki, którą nosił. A ja byłem tylko w jedwabnym garniturze. Nigdy w życiu nie zmarzłem.

FRANK ROSENTHAL: – I co my teraz zrobimy? (Oklaski.)

Mańkut był teraz gwiazdą. Geri czuła się coraz bardziej lekceważona.

„Upijała się i znikała na parę dni z domu, a Mańkut gorączkowo zastanawiał się, dokąd pojechała – wspominał były agent FBI, Mike Simon. – Gdy wracała, oskarżał ją o to, że widziała się z Lennym Marmorem. Geri zaprzeczała. Oskarżenia i zaprzeczenia były podstawą ich związku”.

„Wystarczyło, by Lenny pstryknął palcami, a ona już leciała” – mówił Mańkut.

W pewnym momencie tak się wściekł na Geri i Lenny'ego, że zaczął się zadawać z młodą kobietą, która przyjaźniła się z Marmorem. Można wierzyć lub nie, ale miała na imię Pinky.

„Liczyła sobie dwadzieścia lub dwadzieścia jeden lat. Zainteresowałem się nią, żeby upokorzyć Marmora – wyznał Mańkut. – Ta dziewczyna była jego numer jeden. Powiedziałem Geri, że pokażę jej, jak można sprowadzić tę sukę tutaj. I pokazałem. Zmusiłem ją do przyjazdu do Vegas. A potem spotkałem się z nią w Kalifornii.

Próbowałem nawiązać mały romans. Ale chyba nie był to zbyt mądry pomysł. Pinky to wspaniała dziewczyna. Kiedy jednak zadzwoniłem do niej z hotelu w Los Angeles, na wstępie powiedziała: «Musisz mi wysłać tysiąc». Skąd my to znamy, co? Wysłałem. No i oczywiście po paru randkach domagała się dwóch, trzech kawałków.

Rozmawiałem z nią o Lennym. Początkowo myślałem, że udało mi się nawciskać jej kitu. Byłem w błędzie. Wyrolowała mnie. Każde moje słowo nagrywała lub zapamiętywała i od razu donosiła Marmorowi. Wierz mi, ten facet potrafił sobie radzić z dziewczynami pewnego pokroju. To szczera prawda. Miał ją w garści”.

W pewnym momencie Rosenthal popadł w taką frustrację z powodu więzi łączącej jego żonę z Marmorem, że powiedział Geri, iż Marmor został zabity.

„Geri dostała szału – wspomina. – Wpadła w panikę. Podbiegła do telefonu i zadzwoniła do Robin.

– Gdzie jest twój ojciec?! – wołała. – Sprowadź swego ojca! Znajdź go!

Potem usiadła i czekała z godzinę, aż Robin oddzwoni. Nie odzywałem się ani słowem.

Robin zadzwoniła i powiedziała, że Marmor jest cały i zdrowy.

– Ty sukinsynu – warknęła do mnie Geri – dlaczego to zrobiłeś?

– Nigdy się tego nie dowiesz – odparłem. Zrobiłem to, by zobaczyć na własne oczy, jak bardzo jej na nim zależy. Wciąż go kochała”.

W drugiej połowie 1976 roku Geri odnowiła również znajomość ze swym dawnym adoratorem Johnnym Hicksem. Hicks pracował w kasynie Horseshoe i mieszkał naprzeciwko domu Rosenthala.

„Zawsze się nim interesowała” – stwierdził Beecher Avants, szef wydziału zabójstw policji w Las Vegas.

Pewnego dnia Hicks wyszedł ze swojego mieszkania i otrzymał pięć strzałów w głowę. Steven Rosenthal, ośmioletni syn Geri i Mańkuta, natknął się na policjantów, wracając do domu, i powiedział rodzicom, że coś się stało. Geri wyszła z nim sprawdzić, co policyjne radiowozy robią na ich spokojnej ulicy i odkryła, że Hicks został zastrzelony.

„Próbowaliśmy z nią porozmawiać – wspominał Beecher Avants – ale powiedziała, byśmy się odpierdolili”.

„Z furią wpadła do domu – wspomina Mańkut. – Uroiła sobie, że miałem coś wspólnego z tym morderstwem. To było szaleństwo, ale Geri zawsze uważała, że kazałem go sprzątnąć”.

*

Mańkut nie przejmował się domowymi problemami. Kierował czterema kasynami, a w dodatku musiał udawać, że wcale nimi nie kieruje. Prowadził także program telewizyjny. Po paru zaledwie miesiącach emisji miał tak duże powodzenie, że Rosenthal postanowił przenieść go ze studia telewizyjnego do samego hotelu Stardust. „Po raz pierwszy w dziejach Las Vegas – stwierdzał w oświadczeniu dla prasy – cykliczny program telewizyjny będzie nadawany na żywo z kasyna”. Program Mańkuta w rzeczywistości nie był cykliczny – w ciągu pierwszych pięciu miesięcy pojawił się na antenie tylko pięć razy. Prasowa zapowiedź obfitowała jednak w obietnice: w pierwszym programie miał zadebiutować Frank Sinatra. Mieli się także pojawić Jill St. John i Robert Conrad. W hotelu wybudowano specjalne studio i 27 sierpnia 1977 roku o siódmej trzydzieści wieczorem tysiąc osób zasiadło w nim, by oglądać nagranie programu. Gdy Sinatra wyraził swoje zdanie na temat wzbudzający nieprzeciętne zainteresowanie, mieszając z błotem NCAA * za przyjęcie drużyny koszykówki Uniwersytetu w Las Vegas do rozgrywek na dwuletni okres próbny, rozległy się oklaski.

O dwudziestej trzeciej widzowie przełączyli swe telewizory na Channel 13, stację KSHO, by oglądać program Mańkuta, zamiast niego ujrzeli małą rysunkową postać z planszą z napisem: PROSIMY O CHWILĘ CIERPLIWOŚCI. Chwila zmieniła się w minuty i trwała ponad godzinę. Sprzęt magnetowidowy w stacji uległ awarii. Wiele godzin później KSHO wznowiła nadawanie filmem „Upadek cesarstwa rzymskiego”.

„Nie wiemy, co dokładnie się stało – twierdzi dyrektor naczelny Channel 13, Red Gilson. – To szalenie rzadki wypadek. Jest rzeczą prawie niemożliwą, by dwa magnetowidy zepsuły się w tym samym momencie”.

Frank Rosenthal trafił na pierwsze strony miejscowych gazet. Następnego dnia pojawił się na nich znowu, skarżąc stację KSHO o odszkodowanie w wysokości co najmniej dziesięciu tysięcy dolarów i twierdząc, że awaria katastrofalnie nadszarpnęła reputację „The Frank Rosenthal Show”. Mańkut i jego ludzie przez kilka dni odgrażali się publicznie, że przeniosą się z programem do innej stacji telewizyjnej; jeden z miejscowych felietonistów sugerował nawet sabotaż. Kiedy jednak żadna inna stacja nie połknęła przynęty, program znowu pojawił się na antenie Channel 13. Stał się zdumiewającą lokalną osobliwością: stwarzał wrażenie, że Rosenthal nie opuszcza bitewnych okopów.

Tymczasem trwały jego nie kończące się batalie prawne z Komisją ds. Gier Hazardowych. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych postanowił nie rozpatrywać pozwu Mańkuta i członkowie komisji ponownie zażądali, by Glick zwolnił go z zajmowanego stanowiska i nie dopuścił do dalszej emisji programu telewizyjnego z sali klubowej Stardustu. Mańkut i Goodman natychmiast zwrócili się do sądu federalnego o nakaz ograniczający żądania komisji i 3 stycznia 1978 roku Frank Rosenthal otrzymał spóźniony prezent gwiazdkowy. Sędzia Federalnego Sądu Okręgowego, Carl Christensen, stwierdził, że Komisja ds. Gier Hazardowych może co prawda uniemożliwić Mańkutowi uzyskanie licencji, nie ma jednak prawa zakazać mu pracy w Starduście w innym charakterze.

Dlatego też Glick szybko mianował Rosenthala dyrektorem ds. rozrywki. Uważano, że obowiązki na tym stanowisku są na tyle nie związane z działalnością kasyna, że często służyło ono za bezpieczne schronienie ludziom mającym problemy z otrzymaniem licencji – na przykład Joemu Agosto w Tropicanie.

„Nikt w całym stanie nie dał się na to nabrać – wspomina Murray Ehrenberg, który pozostał menedżerem kasyna – więc w kasynie przez całą noc kręcili się agenci obserwujący Franka, mnie i wszystkich pozostałych. Próbowali przyłapać go na wydawaniu poleceń. Ale Frank nie musiał robić tego, co robił, na oczach wszystkich. Rozmawialiśmy z nim później. O różnych sprawach. Mogliśmy pytać o wiarygodność jakiegoś gościa, jedząc kanapkę. Mogliśmy oglądać jego program i przy okazji dowiadywać się, kogo chce zatrudnić lub zwolnić. Czego mu jeszcze brakowało, żeby być bossem? Niczego”.

*

Przyjaciele Rosenthala byli równie zirytowani jego sławą, jak wrogowie z wymiaru sprawiedliwości. Joe Agosto, dyrektor ds. rozrywki w Tropicanie, który w rzeczywistości kierował skimmingiem w tamtejszym kasynie, zaczął wydzwaniać do swego szefa, Nicka Civelli, z narzekaniami na Mańkuta; obawiał się, że jego niepohamowane pragnienie rozgłosu w końcu odbije się na nim i obaj wylecą z branży. Pewnego dnia Agosto zadzwonił do Carla DeLuny, wiceszefa rodziny Civellów; agenci FBI nagrali ich rozmowę.

AGOSTO: – Nikt już dłużej (tego) nie wytrzyma. On (Rosenthal) jest zabójcą, ma instynkt zabójcy, wszystkich pociągnie za sobą w bagno. Martwię się tym. Nie chcę, żeby narobił smrodu i uniemożliwił nam życie w tym cholernym mieście. Posuwa się za daleko i ktoś… powinien pokazać temu kutasowi znak stopu. Skoro popełnił samobójstwo, powinien zaakceptować tę cholerną umowę i koniec, i nie narażać następnych kilku ludzi.

DeLUNA: – Yhm.

AGOSTO: – Rozumiesz, o co mi chodzi?

DeLUNA: – Yhm.

AGOSTO: – Uważam, że sprawa wymyka się spod kontroli. Gdybym był obcy, gdybym nie znał przyjaciół tego faceta i był tutaj tylko po to, by chronić swoje gniazdko… wiesz, co chcę przez to powiedzieć.

DeLUNA: – Yhm.

AGOSTO: – Sam zrobiłbym, co trzeba, nie prosząc nikogo o zgodę, rozumiesz? Gdybym nie miał rozumu w głowie.

DeLUNA: – Czego się obawiasz, Joe?…

AGOSTO: – Boję się, że ten matkojebca nie potrafi ponieść konsekwencji swoich działań. Groził już nawet… Chodzi mi o to, jestem o tym przekonany… że są pewne granice, po przekroczeniu których błoto chlusta na innych ludzi… Obawiam się teraz potężnego chluśnięcia. Nie ma wątpliwości, że ono nastąpi. Być może uda mu się nie zostać oskarżonym, ale z pewnością wypieprzą go stamtąd, a jeżeli nie widzi tego znaku, okaże się najgłupszym sukinsynem, jakiego w życiu spotkałem.

ROZDZIAŁ 17

„Spójrz na tego kutasa. Nawet się ze mną nie przywitał”.

Tony'emu Spilotrowi coraz trudniej było pogodzić się ze sławą, jaką zyskał Mańkut. Musiał oglądać go w telewizji. Musiał oglądać, jak wchodzi do nocnego klubu Jubilation, ciągnąc za sobą stado nadskakujących mu tancerek, prawników i bukmacherów.

„Ludzie potykali się o siebie, by ustąpić mi miejsca przy stolikach – wspomina Rosenthal. – Myślę, że Tony'ego zaczęło denerwować to, że mogłem poruszać się swobodniej niż on”.

„Tony żywił urazę do Mańkuta, ponieważ uważał, że jest prawdziwym bossem w Las Vegas – twierdzi Frank Cullotta – a Mańkut chodził po całym mieście i odbierał pokłony, jakby to on był tutaj grubą rybą. Pewnej nocy siedziałem z Tonym w Jubilation, gdy do klubu wszedł Mańkut. Kiedy przychodziliśmy tam, szef zawsze dawał nam osobny stolik. Nigdy nie sadzał nikogo w pobliżu, ponieważ nie chcieliśmy, by ktoś nas słyszał. Wokół naszego stolika stały puste, nakryte białymi obrusami stoliki – nawet wtedy, gdy w lokalu było tłoczno.

I tej nocy wchodzi Mańkut, prowadząc ze sobą całe towarzystwo ze studia telewizyjnego. Jest parę tancerek, które ma na oku, są Oscar i Joey Boston oraz wszyscy jego wazeliniarze.

Tony widzi, jak Mańkut wchodzi do klubu i wszyscy podrywają się, by uścisnąć mu rękę. Mańkut uwielbia to. Spilotro tylko się przygląda. Jest coraz bardziej wkurzony, zwłaszcza, że Mańkut nawet nie kiwa głową w jego stronę dla okazania szacunku. Tak jakby mówił: To ja jestem grubą rybą w tym mieście, a ty możesz mi skoczyć.

Nie wiem, czy Frank tak właśnie myślał. Twierdzę, że Tony zaczął to odbierać w ten sposób. Jednego wieczoru mówi do mnie:

– Spójrz na tego kutasa. Nawet się ze mną nie przywitał.

– A jak, do kurwy nędzy, ma się przywitać? – pytam. – Nie powinien nawet przebywać w tym samym lokalu co ty.

Tony odpowiada, że zdaje sobie z tego sprawę, ale przecież są różne sposoby witania się i niewitania.

Tony zaczął uważać, że Mańkut wyzwala się spod wszelkiego wpływu, a sukces programu telewizyjnego i cała reszta uderzają mu do głowy. Że przede wszystkim jest potwornym egocentrykiem i że to wszystko wymyka się spod kontroli. Mańkutowi tak odbiło, że gdy raz trochę wypił, powiedział ponoć, mając na myśli żydów w mafii:

– Jestem najpotężniejszym żydem w Ameryce.

– Nie wiedziałem, że Lansky nie żyje – odparł Joey Cusumano, przyjaciel Tony'ego, który siedział przy tym samym stoliku. Tony uwielbiał tę historię. Wszystkim ją opowiadał. Joey z mety usadził Mańkuta”.

*

„Ilekroć gazety wspominały o Tonym – biadał Rosenthal – zawsze w następnym akapicie padało moje nazwisko. Bez względu na to, ile razy mówiłem im, że chociaż znamy się od dawna, nie łączą nas żadne interesy, media zawsze nas kojarzyły. Nie pomogło mi to. Prawdę powiedziawszy, z pewnością nie miałbym problemów z uzyskaniem licencji, gdyby nie bezustanne kojarzenie mnie z Tonym.

W rzeczywistości – jestem o tym przekonany – Tony był w mafii zwykłą płotką. Jego publiczny wizerunek przeczył faktom. Cała Newada – Moe Dalitz, moja własna żona, Boże zmiłuj się – wszyscy myśleli, że Tony to mafijny boss Las Vegas. W rzeczywistości wcale nim nie był. Zaczął jednak wierzyć artykułom prasowym na swój temat.

Jego żądania były horrendalne. Chciał przyzwolenia na coraz to nowe morderstwa. Nazwiska ludzi, których pragnął sprzątnąć za moim wstawiennictwem, wzbudzały grozę. Można było zemdleć na myśl o zamiarach, w których miałem mu dopomóc. Jego brat poszedł załatwić pracę w kasynie i ją dostał. Ale zwalniają go po czterdziestu ośmiu godzinach – z powodu nazwiska. Podał fałszywe, ale odkryli, kim naprawdę jest i pozbyli się go. Nie chcieli użerać się z przestępcą. Ale Tony dostał szału. Chciał, żebym załatwił mu zgodę na zabicie właściciela kasyna.

Innym razem jakiś reporter wypisywał o nim różne denerwujące historie.

– Chcę zakatrupić tego sukinsyna – powiedział. Tłumaczyłem, że facet pisze to, co mu kazali. Więc zmienił zdanie i zapragnął wykończyć wydawcę. Starłem się z nim. Powiedziałem, że byłby to koniec dla wszystkich, że sprowadziliby wojsko. – Mylisz się – powtarzał. – Zrobimy z nimi porządek. To nam tylko pomoże.

Pewnego wieczoru spotkałem się z nim na pustynnej drodze, daleko za miastem. Tony miał plan. Chciał opanować Środkowy Zachód. Zaczyna mówić o ludziach, których musi zabić, a ja sobie myślę: z kim ja się zadaję?

– Chodzi o miliardowe przedsięwzięcie – tłumaczy. Rozmawia ze starym przyjacielem, doradcą, kimś, kto znał wszystkich graczy, i pyta, co o tym myślę. I przez cały czas podaje nazwiska ludzi, których trzeba rozwalić. Serce bije mi jak młot.

Pohamowałem go trochę.

– Tony, powiedzmy, że ci się udało – a nie sądzę, byś miał więcej niż pięćdziesiąt procent szans. Co twoim zdaniem stanie się w Kansas City, Milwaukee, Detroit i Nowym Jorku?

Wpada mi w słowo i zauważa, że wymieniłem miasta na wschód od Missisipi. My mieszkamy gdzie indziej. Ograniczmy się do Środkowego Zachodu. Używa argumentów geograficznych. Faktem jest, że oddziały z terenów na wschód od Missisipi nie mają nic wspólnego ze Środkowym Zachodem i Zachodnim Wybrzeżem, ale zamordowanie kilku szefów rodzin mogłoby na pewien czas zmienić sytuację.

Ale nie, Tony wciąż chce jedynie dyskutować o oddziałach ze Środkowego Zachodu.

– W porządku – odpowiadam. – Czy myślisz, że inne grupy nie będą wiedziały, iż w Chicago działa grupa szaleńców, którzy bez zgody zwierzchników przejęli kontrolę nad tym obszarem? Zostaniecie uznani za najbardziej niebezpieczny oddział na świecie. A poza tym, nawet jeżeli rozwalicie najważniejszych bossów Chicago, na jakiej podstawie sądzisz, że ich podwładni podporządkują się wam?

Ale Tony marzył, by stać się papieżem mafii. Ja byłbym nowym Lanskym. W ten właśnie sposób rozmawiał ze mną na pustyni.

Chciał, żebym poparł jego plan. Odpowiedziałem, że nie mogę tego zrobić.

Bardzo się wkurzył.

– Wygląda na to, że ilekroć wystąpię z propozycją, która wymaga twojego poparcia, ty odmawiasz.

– Być może – przyznałem. – Więc nie proś mnie o poparcie.

Widziałem, że mnie znienawidził. Gdy tak stałem na pustyni, niwecząc jego plany… odwrócił się ode mnie, przestałem być jego przyjacielem. Odmówiłem mu o jeden raz za dużo”.

*

Federalne Biuro Śledcze w Las Vegas od lat badało przypadek Spilotra i zgromadziło pokaźną ilość informacji o nim i jego ludziach. Miały one posłużyć jako dowód, że Spilotro jest tym, za kogo zawsze uważały go gazety – głównym przedstawicielem mafii w Las Vegas i prawdziwym szefem w hotelu Stardust. Lecz prawie żadna z informacji wyłowionych z podsłuchu FBI nie potwierdziła tej opinii.

Spilotro ze swoją grupą bukmacherów, speców od wymuszeń, lichwiarzy i włamywaczy zajmowali się właśnie tym: bukmacherstwem, wymuszeniami, lichwą i włamaniami – i niczym więcej. Ich działalność miała niewiele wspólnego z prowadzeniem kasyn. Prawdę powiedziawszy, mieli szczęście, że wywiązywali się z drobnych zleceń od bossów z Chicago.

„Przyłapywaliśmy Spilotra na załatwianiu sprawunków raczej niż kierowaniu kasynami” – przyznał emerytowany agent Bud Hall.

W zakres jego zwykłych obowiązków, określonych w oparciu o nagrania rozmów telefonicznych między 13 kwietnia a 13 maja 1978 roku, wchodziło przyziemne i nudne załatwianie posad i grzecznościowych zaproszeń. FBI podsłuchało, jak brat Spilotra, Michael, dzwonił do trzeciego z braci, Johna, w sprawie pracy w Haciendzie dla swego przyjaciela. Podsłuchali rozmowę telefoniczną przedstawiciela Związku Kucharzy, Stephena Bluesteina, który prosił Spilotra o pracę w Starduście dla czyjejś córki. Słyszeli, jak Spilotro dzwoni do Marty'ego Kane'a, menedżera biura bukmacherskiego w hotelu Stardust, i nakazuje, by zwolnił kobietę, którą ten dopiero co przyjął do pracy, i zatrudnił na jej miejscu młodą przyjaciółkę Tony'ego. Nagrali rozmowę telefoniczną jego chłopca na posyłki, Herbiego Blitzsteina, z Joeyem Cusumano; Herbie prosił o zdobycie kilku kopert, w których pracownicy Stardustu otrzymywali wypłaty, żeby móc sprawdzić ich wymiary i zrobić parę dla siebie. Przechwycili nawet telefon z miejscowej policji z informacją, że agent IRS uzyskał dostęp do policyjnej kartoteki Spilotra.

*

Seria rozmów telefonicznych, które chyba najdoskonalej obrazują czarną robotę, jaką Spilotro wykonywał na życzenie swoich szefów z Chicago, miała miejsce 1 maja 1978. Zaczęło się od telefonu Josepha Joeya Klowna Lombarda, jednego z głównych bossów ulicznych gangów i capo Spilotra. Herbie Blitzstein, snujący się po Gold Rush ze swą przyjaciółką, Deną Harte, odebrał telefon. Lombardo chciał się dowiedzieć, dlaczego jego prośba o bezpłatny pokój z wyżywieniem w Starduście dla Barbary Russel, sekretarki Gregory'ego Pecka, została zignorowana. Spilotro od razu wziął słuchawkę i obiecał, że natychmiast zbada tę sprawę.

„Strasznie mi przykro – zapewnił. – Nie mam pojęcia, co się stało”.

„Gdy do ciebie dzwonię – odparł Lombardo – powinieneś się tym zająć”.

Spilotro powiedział, że nawet zostawił w hotelu wiadomość, że chodzi o życzenie Lombarda.

„Innymi słowy, nie kiwnąłeś palcem” – skwitował jego wyjaśnienia Lombardo.

Spilotro zapewnił go, że natychmiast sprawdzi przyczyny tego zaniedbania i agenci FBI wysłuchali przez następnych kilka godzin, jak Spilotro usiłuje wyplątać się ze sfuszerowanej sprawy. Ustaliwszy w rozmowie z Blitzsteinem, że Lombardo rzeczywiście przekazał swą prośbę, zadzwonił do Leonarda Garmisy, znajomego Lombarda, i szefa funduszu emerytalnego, Allena Dorfmana, który jako pierwszy poprosił Joego Klowna o przysługę.

Gold Bush, 1 maja 1978 roku, godzina 15.12. Rozmowa telefoniczna pomiędzy Spilotrem, Garmisą i Deną Harte, przyjaciółką Blitzsteina, nagrana przez FBI:

SPILOTRO: (do kogoś w pokoju) – ten facet to przyjaciel Dorfmana. Co mam ci jeszcze powiedzieć?

GARMISA: – Słucham.

SPILOTRO: – Cześć, Irv.

GARMISA: – Kto?

SPILOTRO: – Irv.

GARMISA: – Jaki Irv?

SPILOTRO: – Czy to Irv Garmisa? O niego mi chodzi.

GARMISA: A kto mówi? SPILOTRO: – Tony Spilotro.

GARMISA: – Tony, mówi Lenny Garmisa.

SPILOTRO: – Ach, Lenny, jak się masz?

GARMISA: – W porządku.

SPILOTRO: – No cóż, tak czy owak byłem blisko.

GARMISA: – Hę?

SPILOTRO: – Byłem blisko, prawda?

GARMISA: – Owszem, byłeś, ale ja nie poznałem cię po głosie. Jak się czujesz, Ton?

SPILOTRO: – Czuję się świetnie, tyle że on dzwonił, to bardzo przykre, i to wszystko.

GARMISA: – No cóż, powiedziałem mu, żeby do ciebie nie dzwonił. Ale chciałem, żeby wiedział, to wszystko.

SPILOTRO: – W porządku, powiedz mi, co się stało, Irv.

GARMISA: – Lenny.

SPILOTRO: – Lenny, powiedz mi, co się stało.

Garmisa wyjaśnia Tony'emu, że gdy nie zastał go poprzednio, przekazał swą prośbę jednemu z ludzi odbierających telefony w Gold Rush.

SPILOTRO: – Zgadza się. Świetnie, dostał wiadomość i…

GARMISA: – Więc mu powiedziałem, zadzwoń do tej babki, Barbary Russel, nocuje w Starduście, już się zameldowała. Zrób dla niej, co tylko możesz zrobić. Chcesz mnie obciążyć kosztami, proszę bardzo, ale potraktuj ją po królewsku. I to wszystko. Więcej o tym nie słyszałem. No i dzisiaj Gregory Peck zadzwonił, żeby mnie zaprosić na przyjęcie urodzinowe swojej córki, więc przy okazji zamieniłem parę słów z jego sekretarką. No i pytam, czy się dobrze bawiła. Odpowiada, że wspaniale. Czy ktoś dzwonił do ciebie? A ona: co przez to rozumiesz? Mówię, no cóż, obiecałem ci, że ktoś do ciebie zadzwoni. Barbara na to, że nie, nikt nie telefonował.

SPILOTRO: – Okay. Pozwól, że cię o coś zapytam.

GARMISA: – Słucham.

SPILOTRO: – Czy obciążono ją kosztami?

GARMISA: – Myślę, że… no cóż, nie wiem.

SPILOTRO: – Myślisz? W porządku, posłuchaj, Lenny. Weź telefon, do cholery, i dowiedz się, czy płaciła. Okay? I zwrócę pieniądze. Co ty na to?

GARMISA: – Wyświadczysz mi przysługę.

SPILOTRO: – Ale jeżeli… poczekaj, to ty posłuchaj. Jeżeli musiała zapłacić, weź telefon i dzwoń do Joeya. Ta dziewczyna miała być w czerwonym rejestrze. Rozumiesz, co to znaczy? Lenny?

GARMISA: – Owszem.

SPILOTRO: – To oznacza pobyt na koszt hotelu.

GARMISA: – Tak, wiem.

SPILOTRO: – W porządku, więc nie wiesz, czy nocowała na koszt hotelu?

GARMISA: – Nie mam pojęcia, ale sądzę, że nie.

SPILOTRO: – Sądzisz, że nie?

GARMISA: – Tak sądzę, ale jeżeli chcesz, zadzwonię do niej z drugiego telefonu.

Garmisa zatelefonował do gabinetu Pecka, a gdy znowu odezwał się, ton jego głosu wyraźnie wskazywał, że żałuje, iż wpakował się w cały ten cyrk.

GARMISA: – Powiedziała mi, że zameldowała się jako pani Barbara Russel, ale jakimś sposobem umieścili ją w spisie gości pod imieniem męża. Twoi ludzie przypuszczalnie próbowali się z nią skontaktować i prawdopodobnie nie mogli, ponieważ figurowała jako Dale Russel.

SPILOTRO: – Dale Russel?

GARMISA: – I ta wiadomość była pod jej imieniem, czekała tam przez trzy cholerne noce, ale trudno, wyślę jej coś. Klnę się na Boga, Tony, bardzo cię lubię, to miło, że zadzwoniłeś, ale nie martw się tym. Powiedziałem to JP (Joeyowi Klownowi Lombardowi), ale…

SPILOTRO: – Tak, ale nie w tym rzecz, Lenny. Kiedy Joey mówi, że chciałby coś załatwić, to się to załatwia.

GARMISA: – Wiem.

SPILOTRO: – Jeżeli umieścili ją pod Dale Russel, to nie mogliśmy jej znaleźć.

GARMISA: – Ja też o tym nie wiedziałem. Dowiedziałem się dwie sekundy temu. Więc nie przejmuj się tym, dobrze?

SPILOTRO: -… Chcę, żebyś zadzwonił do Joeya i żebyś…

GARMISA: – Zadzwonię.

SPILOTRO: – Jest teraz w domu.

GARMISA: – Zaraz mu to wytłumaczę.

SPILOTRO: – Sprawdzę to jeszcze raz, ale rozumiem już, co się stało.

GARMISA: – Nie, właśnie to odkryłem…

SPILOTRO: – Okay, Lenny.

GARMISA: -… przy drugim telefonie. Muszę kończyć. Dzięki.

SPILOTRO: – Dobrze.

GARMISA: – Okay.

SPILOTRO: – Cześć.

W ciągu siedemdziesięciu dziewięciu dni, wiosną 1978 roku, FBI zarejestrowało osiem tysięcy rozmów na dwustu siedemdziesięciu ośmiu szpulach taśmy. Większość z nich była równie banalna jak rozmowa na temat sekretarki Gregory'ego Pecka. Mimo to w czerwcu Biuro urządziło potężny nalot, przy którym ponad pięćdziesięciu agentów wręczyło wszystkim – od Spilotra począwszy i na Glicku skończywszy – nakazy rewizji. Nakazy, wręczane w Chicago i Las Vegas, pozwalały agentom konfiskować gotówkę, kartoteki, broń, nagrania na taśmach i dokumenty finansowe. Wszystko to zostało wyszczególnione na pierwszych stronach gazet w Las Vegas. Padły też zwyczajowe stwierdzenia o powiązaniach Spilotra z Rosenthalem i kasynem Stardust. Lecz w ciągu paru miesięcy prawie wszystkie skonfiskowane materiały powróciły do rąk właścicieli; szeroko komentowany nalot okazał się fiaskiem. Spilotro mógł spokojnie działać dalej.

ROZDZIAŁ 18

„Prawdą jest, że Allen R. Glick nigdy nie był i nigdy nie będzie związany z niczym, co jest niezgodne z prawem”.

Czasami nazywano go Geniuszem, a czasem Łysoniem; bez względu jednak na przydomki współpraca z Allenem Glickiem była nieporozumieniem i mafia chciała się go pozbyć. Początkowo wydawał się idealnym kandydatem, ale potem zaczął przysparzać więcej kłopotów, niż był wart. Po pierwsze, stanowił zbyt nęcący cel ataków: dziennikarze lubili go kopać, kpić z braku doświadczenia, drwić z jego poważnej miny, sugerować, że fakt zarządzania przezeń kasynami jest podejrzany. Po drugie, okazał się znacznie sprytniejszy, niż ktokolwiek w związkowym funduszu emerytalnym mógł się spodziewać.

W 1976 roku, w ramach rutynowego rozpatrywania jego wniosku o zebranie dodatkowych funduszy na wykup swoich obligacji, zarząd amerykańskiej giełdy odkrył, że Glick pożyczył dziesięć milionów dolarów z kasy Argent Corporation niektórym filiom swojej własnej spółki – bez ustalonego harmonogramu zwrotu pożyczki – po czym w 1977 roku Komisja Papierów Wartościowych ujawniła, że w ciągu tygodnia od otrzymania związkowej pożyczki Glick przeznaczył trzysta siedemnaście i pół tysiąca dolarów na przebudowę domu i spłatę osobistych długów. Komisja Papierów Wartościowych oskarżyła go o wykorzystywanie Argent Corporation „jako prywatnego źródła funduszy z jawnym lekceważeniem zobowiązań wobec posiadaczy firmowych obligacji”. Według „Wall Street Journal” Glick płacił sobie ponad milion dolarów za menedżerskie usługi i potrącał tę kwotę ze swego zadłużenia wobec korporacji, jednostronnie redukując poziom swoich zobowiązań. Komisja Papierów Wartościowych oskarżała Glicka również o trwonienie funduszy Argent Corporation na kilka nierentownych przedsięwzięć, z projektem budowy budynku rządowego w Austin w Teksasie włącznie.

„Cudowne dziecko Las Vegas, właściciel kasyn, Allen Glick” stał się „mającym kłopoty właścicielem kasyn w Las Vegas”. Komisja Papierów Wartościowych pozwała Argent Corporation do sądu; skimming nadal był przedmiotem śledztwa; okoliczności zamordowania Barbary Rand nie zostały wyjaśnione. Za reklamy w miejscowej gazecie zwanej „Valley Times” zapłacono z góry trzysta tysięcy dolarów. Część tych reklam nigdy nie ujrzała światła dziennego. Kandydaci do urzędów politycznych otrzymali od Glicka datki na swą kampanię – i teraz publicznie je zwracali.

Problemy Glicka potęgował fakt, że rozpadało się imperium Związku Kierowców; on sam stanowił tylko adnotację w historii jego upadku, ale adnotację bardzo zabawną. Swą rosnącą arogancją zasłużył sobie na stosowną „nagrodę”. „Prawdą jest, że Allen R. Glick nigdy nie był i nigdy nie będzie związany z niczym, co jest niezgodne z prawem” – oznajmił dziennikarzowi „Wall Street Journal”.

Jedną z osób, które przeczytały artykuł o pożyczaniu sobie firmowych pieniędzy przez Glicka, był Nick Civella, król zbrodni z Kansas City, z którym Glick spotkał się przed czterema laty. Civella wściekł się na wieść, że Glick opróżnia kasę korporacji. Dojenie pieniędzy z kasyna było wystarczająco trudne bez ubiegającego ich w tym właściciela. Civella chętnie sam zadzwoniłby do Glicka, żeby mu o tym powiedzieć, gdyby nie pewna niedogodność: odsiadywał bowiem w więzieniu krótki wyrok za nielegalne obstawianie na międzystanowej linii telefonicznej (jego rozmowy telefoniczne były kontrolowane). Jednak podczas widzenia z bratem, Carlem Wesołkiem Civellą, rozkazał, żeby zrobiono coś z Glickiem. Tak więc Carl i jego pierwszy zastępca, Carl Twardziel DeLuna, rozpoczęli serię podróży do Chicago na spotkania z innymi gangsterami, którzy do spółki z grupą z Kansas City mieli udziały w Argent Corporation. Plan przewidywał zmuszenie Glicka do rezygnacji lub wykupienie mafijnych udziałów za miliony dolarów w gotówce.

Najważniejszą rolę w tym planie odgrywał Twardziel. DeLuna napadał z bronią w ręku i zabijał, ale miał naturę księgowego: prowadził drobiazgowe notatki ze swych podróży i zapisywał wszystkie wydatki na kartach katalogowych formatu trzy na pięć cali oraz w notesach. Używał pseudonimów, ale bez trudu można je było odszyfrować. Allen Glick występował jako Geniusz, a Frank Rosenthal nosił miano Pomylonego. Joe Agosto z Tropicany był Cezarem.

Pod koniec 1977 roku DeLuna i Carl Civella odlecieli do Chicago na spotkanie z bossem, Joem Aiuppa, i jego zastępcą, Turkiem Torellem. „Rozmawialiśmy o panoszącym się Geniuszu” – napisał DeLuna na karcie katalogowej, dokumentując w ten sposób pierwszą mafijną próbę pozbycia się Allena Glicka w drodze przymusowego przejęcia ich udziałów. Jak wiele lat później zeznał Glick, propozycję tę złożył mu Frank Rosenthal.

P: – Pozwoli pan, że zapytam, czy pan i Frank Rosenthal toczyliście kiedykolwiek rozmowy dotyczące Argent Corporation?

Q: – Tak.

P: – Czy przypomina pan sobie, kiedy mniej więcej miały miejsce te rozmowy?

Q: – Wydaje mi się, że w 1977 roku.

P: – Jaki był charakter tych rozmów?

Q: – Pan Rosenthal przyszedł pewnego popołudnia do mojego gabinetu i poinformował mnie, że uzyskał zgodę wspólników na propozycję wykupu ich udziałów. I przedstawił w ogólnym zarysie rozwiązanie, które jego zdaniem byłoby do przyjęcia dla wspólników.

P: – Jakie były jego warunki?

Q: – Uważał, że chcąc odzyskać należące do nich pięćdziesiąt procent udziałów, powinienem zaproponować im około dziesięć milionów w gotówce.

P: -… Kto, jeśli był on panu znany, działał jako przedstawiciel tych rzekomych wspólników?

Q: – Pan DeLuna, Carl DeLuna. Jak już nadmieniłem, pan Rosenthal. Pan Thomas… I chyba pan Dorfman…

P: – Czy poważnie zastanawiał się pan nad propozycją wykupienia Argent Corporation od wspólników, rzekomych wspólników, za dziesięć milionów dolarów?

Q: -… Próbowałem to zrobić ze względu na pana Rosenthala. Jeśli zaś chodzi o pomysł, który mi przedstawił, nie potraktowałem go poważnie.

P: – Czy Frank Rosenthal traktował te sugestie poważnie?

Q: – Chciałbym tylko uzupełnić to, co powiedziałem. Potraktowałem je poważnie tylko dlatego, że padły z ust pana Rosenthala. Były jednak niewykonalne i nie do przyjęcia. Ale on, owszem, rzeczywiście traktował je bardzo poważnie.

P: – Kiedy uświadomił pan sobie, że Frank Rosenthal traktował te rozmowy poważnie?

Q: – Po pewnym czasie od tego właśnie spotkania wrócił i powiedział, że zdaniem ludzi, których reprezentuje – i użył słowa „wspólnicy” – jest to propozycja możliwa do przyjęcia.

P: – I co pan powiedział panu Rosenthalowi?

Q: – Powiedziałem mu, że zawarcie podobnej transakcji jest niemożliwe. Nie byłem tym zainteresowany ani też nie dałbym się wciągnąć w proceder tego rodzaju, bowiem Rosenthal mówił o dziesięciu milionach w gotówce, o nie zadeklarowanych dochodach. Powiedziałem, że nie chcę być zamieszany w coś takiego. Odparł, że przekazał wspólnikom, iż zgodziłem się, by przedstawił im zatwierdzony przez nas dokument w kwestii, jak to określił, przejęcia udziałów. Nie wiedziałem, co o tym myśleć, ponieważ dla mnie pan Rosenthal był chorobliwym kłamcą i psychopatą. Utrzymywałem z nim codzienne kontakty pamiętając jednocześnie, jakim jest człowiekiem.

P: – Jak pan Rosenthal zareagował na niewyrażenie zgody na przejęcie udziałów?

Q: – Był bardzo zdenerwowany i powiedział, że wspólnicy z pewnością odniosą się wrogo do mojej negatywnej reakcji. I znowu w każdym jego zdaniu była ukryta groźba; posunął się nawet do opisów działań, które podejmą wspólnicy. Potraktowałem je poważnie, choć w innych sprawach kłamał jak najęty…

P: – Jaką rolę przewidział dla siebie Frank Rosenthal w pierwotnej, dyskutowanej przez was koncepcji?

Q: -… Miał być głównym zarządcą i chciał kierować nową spółką jako jej prezes.

P: – A czy miałby inne prawa własności?

Q: – Tak. Miałby pięćdziesiąt procent udziałów…

Allen Glick nadal zachowywał się tak, jakby wierzył, że ma jakąś władzę we własnej korporacji. Rosenthal próbował go zmusić do sprzedaży Lido Show Joemu Agoście z Tropicany, ale Glick odmówił. Carl Civella i DeLuna nadal latali do Chicago, żeby zmawiać się przeciwko niemu, a DeLuna dalej opisywał wszystkie wydarzenia – nieświadomie pozostawiając trop agentom policji i FBI.

W styczniu 1978 roku spotkali się z Frankiem Balistrierim, Joem Aiuppa, Jackiem Ceronem i Turkiem Torellem, który leczył raka żołądka. Zgodnie z zapiskami DeLuny rozmowa dotyczyła wyłącznie zastąpienia Geniusza kimś innym. Pomylony [pseudonim Franka Rosenthala] również miał być, ale nie mógł przyjechać. 10 kwietnia DeLuna znowu spotkał się z Aiuppa, Ceronem, Torellem i Spilotrem, który najwyraźniej przebywał w sąsiedztwie. Zgodnie z notatkami: Rozmawialiśmy o tym, kto powinien spotkać się z Geniuszem. Wybrano mnie. 19 kwietnia DeLuna wrócił z Carlem Civella do Chicago, żeby spotkać się z Aiuppa, Ceronem i Rosenthalem: Znowu rozmawialiśmy o moim spotkaniu z Geniuszem. (Mówiliśmy o tym dziesięć dni temu. Patrz karta z 4.10.) Pomylony dał mi numer swojego domowego telefonu. Uzgodniliśmy, że nasze pierwsze spotkanie odbędzie się u advocatto [w kancelarii Oscara Goodmana] i wstępnie umówiliśmy się na następny tydzień. 22 [Joe Aiuppa] zaproponował, żeby poczekać, bo ON [Nick Civella] za chwilę tu będzie [wypuszczą go z więzienia], ale MM [Carl Civella] powiedział, że chce, byśmy załatwili to przed ON [powrotem Civelli]. Właśnie dlatego Pomylony i ja w przyszłym tygodniu [spotkamy się] z Geniuszem. DeLuna szczegółowo odnotował wydatki związane z podróżą: 180$ za przelot, 180$ za powrót oraz 7$ za parkowanie dało w sumie 367$. DeLunie zostały 8702$.

*

W końcu kwietnia Carl DeLuna poleciał do Las Vegas i odbył spotkanie stanowiące ostatni rozdział w procesie edukacji Allena Glicka.

P: – Panie Glick, pragnę, by wrócił pan myślą do 25 kwietnia 1978 roku i powiedział, czy miał pan okazję spotkać się z Carlem DeLuna.

Q: – Tak.

P: – Gdzie pan się z nim spotkał?

Q: – W kancelarii prawniczej pana Oscara Goodmana.

P: – Kim jest Oscar Goodman?

Q: – Prawnikiem z Las Vegas.

P: – Czy znał pan go wcześniej?

Q: – Tak. Reprezentował kiedyś Argent Corporation.

P: – Kto uczestniczył w tym spotkaniu?

Q: – Ja, pan DeLuna i pan Rosenthal…

P: – Czy tamtego dnia widział pan pana Goodmana?

Q: – Nie widziałem.

P: – Co pan zauważył po wejściu do kancelarii?

Q: – Znalazłem się w pokoju, w którym siedziała sekretarka pana Goodmana. Minąłem ją i wszedłem do jego gabinetu.

P: – A gdy pan wszedł do jego gabinetu, co pan zauważył?

Q: – Za biurkiem pana Goodmana, z nogami na blacie, siedział pan DeLuna.

P: – Proszę powiedzieć członkom ławy przysięgłych, co wydarzyło się w tym gabinecie 25 kwietnia 1978 roku.

Q: – Wszedłem do gabinetu. Pan DeLuna burkliwie wskazał mi krzesło. Jednocześnie wyjął z kieszeni kamizelki – miał chyba na sobie trzyczęściowy garnitur – kartkę papieru… i patrzył na nią przez parę sekund. Potem spojrzał na mnie i powiedział, że został wysłany, aby przekazać mi ostatnią wiadomość od swych wspólników. I zaczął czytać z tej kartki. Czy chce pan, żebym…

P: – Proszę opisać na tyle dokładnie, na ile pan pamięta, wszystko, co pan usłyszał poza przekleństwami i wszystko, co się potem wydarzyło.

Q: – DeLuna powiedział, że on i jego wspólnicy mają już dość kontaktów ze mną i nie mogą mnie dłużej tolerować. Chciał, żebym wiedział, iż wszystko, co mówi, słyszę po raz ostatni, bo jeżeli się do tego nie zastosuję, nie będę już miał ku temu następnej okazji. Poinformował mnie, że życzą sobie, bym natychmiast sprzedał Argent Corporation. Miałem zakomunikować o sprzedaży, gdy tylko opuszczę kancelarię pana Goodmana. Uświadomiłem sobie, że nie potraktowałem gróźb pod moim adresem tak poważnie, jak na to zasługiwały. A potem dodał, że choć utrata własnego życia najwyraźniej mnie nie przeraża, z pewnością przerazi mnie śmierć moich dzieci. To powiedziawszy, spojrzał na swą kartkę i podał mi imiona i wiek każdego z moich synów. Oświadczył, że jeżeli wkrótce nie usłyszy z moich ust zapowiedzi o sprzedaży korporacji, nakaże zamordować moich synów jednego po drugim. Ani na chwilę nie przestał przy tym zachowywać się w ordynarny, niecywilizowany sposób. Na zakończenie oświadczyłem, że chcę sprzedać korporację – miałem taki zamiar przed spotkaniem – i że to zrobię.

P: – Czy pan DeLuna powiedział coś, co wskazywało, że sam może utracić życie?

Q: – Tak.

P: – Co konkretnie?

Q: – Powiedział, że gdybym uznał, iż z jakiegoś powodu nie należy traktować go poważnie, lub gdyby z jakiegoś powodu nie było go w pobliżu, zawsze będzie ktoś, kto zastąpi nieobecnych wspólników.

Po paru dniach od spotkania z DeLuną Allen Glick poinformował Komisję ds. Gier Hazardowych o zamiarze sprzedaży swoich udziałów w kasynach. Ale nie zapowiedział tego publicznie; chciał zaczekać do momentu, aż zdoła znaleźć odpowiedniego kupca. Rozpoczął serię bezowocnych negocjacji. Początkowo próbował sprzedać udziały swoim wspólnikom na zasadzie oddania kasyn w dzierżawę. Następnie negocjował z kilkoma grupami ewentualnych nabywców; wielu z nich przedstawił Rosenthal. Należeli do nich: Allen Dorfman, Bobby Stella i Gene Cimorelli, lojalni wobec Rosenthala dyrektorzy korporacji, oraz bracia Doumani.

*

Tymczasem w maju w Kansas City popełnione zostało morderstwo, nie mające żadnego związku z kasynami. Rodzina Civellów prowadziła od kilku lat wojnę z inną gangsterską rodziną o kontrolę nad paroma nocnymi barami w nowej dzielnicy miasta. W listopadzie 1973 roku w bagażniku samochodu znaleziono zwłoki zastrzelonego Nicka Spera, członka tej drugiej rodziny. Jego bracia – Carlo, Mike i Joe – zostali ostrzelani w barze. Mike zginął. W efekcie FBI z Kansas City wzmogło nadzór nad członkami rodziny Civellow i założyło podsłuch na zapleczu Villa Capri, miejscowej pizzerii.

„Umieściliśmy tam pluskwę, ponieważ szukaliśmy informacji o tym morderstwie – wspominał emerytowany agent FBI, Bill Ouseley. – Tymczasem około dziesiątej trzydzieści wieczorem drugiego czerwca tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego ósmego roku Carl DeLuna i Wesołek, brat Nicka Civelli, zasiedli na zapleczu małej restauracji, w której przy dwóch stolikach podawano pociętą w kawałki pizzę. Zaczęli rozmawiać o kupnie i sprzedaży kasyn w Las Vegas oraz o żądaniu, by Allen Glick sprzedał swoje kasyna. Wspominali o rozmai – tych grupach utworzonych w celu nabycia kasyn Glicka. Chcieli, by przejęła je grupa wspierana przez ich człowieka – Joego Agostę działającego w Tropicanie – nie zaś grupa popierana przez chicagowską mafię, do której należeli Mańkut, Bobby Stella i Gene Cimorelli”.

Z rozmowy, która trwała kwadrans, po raz pierwszy dowiedziano się, jakimi wpływami i władzą dysponują zorganizowane grupy przestępcze w Las Vegas. Bill Ouseley słuchał zafascynowany; od lat prowadził własną mafijną kartotekę i gdy DeLuna i Civella zaczęli mówić, żadne z ich urywanych zdań i żaden z pseudonimów nie uszły jego uwagi. W dodatku matka Billa była Włoszką, więc rozumiał nawet ich sycylijskie zwroty.

„Dla wszystkich naszych podejrzeń ta rozmowa była niczym kamień z Rosetty * – stwierdził. – Nikt nigdy nie nagrał mafiosów rozmawiających o kupowaniu i sprzedaży kasyn i o tym, kto powinien mieć prawo je przejąć, a kto nie. Mimo to trudno było nam uwierzyć, że Twardziel DeLuna, w kurtce i firmowym fartuchu, negocjuje sprzedaż kasyn przynoszących wielomilionowe zyski. Pewność uzyskaliśmy dopiero osiem dni później, dziesiątego czerwca, gdy Allen Glick zwołał konferencję prasową w Las Vegas i oznajmił, że ma zamiar odejść z Argent Corporation”.

FBI z Kansas City zwróciło się do sądu o zezwolenie na objęcie podsłuchem telefonicznym również ludzi Civelli. Żeby przedstawić sędziemu wymyślne środki, jakie DeLuna stosował codziennie, aby uwolnić się od śledzących go agentów, obserwowano jego ruchy z samolotu. Ouseley wspomina:

„Ciągłe wymykanie się śledzącym, fakt, że DeLuna i Civella jeździli z miejsca na miejsce, żeby zatelefonować, a DeLuna nosił nawet ze sobą sakiewkę wypełnioną dwudziestopięciocentówkami i jeżdżąc samochodem stale wykonywał dziwne manewry w rodzaju ostrych nawrotów na drogach szybkiego ruchu i błyskawicznych przejazdów przez prywatne aleje dojazdowe, dowodziły, że ci ludzie są zdolni do wszystkiego. Inwigilacja DeLuny doprowadziła nas do hotelu Breckinridge. DeLuna jeździł do niego prawie codziennie, gdyż znajdował się tam tuzin automatów telefonicznych. Aby otrzymać nakaz założenia podsłuchu na publicznym telefonie, musieliśmy dowieść sędziemu sądu federalnego – na osobności, rzecz jasna – że DeLuna korzysta z tych telefonów w celach sprzecznych z prawem, a automaty telefoniczne umożliwiają mu konspirację. Sprowadziliśmy do hotelu wszystkich pracowników biura. Poustawialiśmy sekretarki i urzędników przy automatach, żeby gdy DeLuna przyjedzie i rozpocznie swoje rozmowy, mogli podsłuchać coś na tyle podejrzanego, by uzyskać domniemanie winy niezbędne do legalnego założenia podsłuchu na telefonach w hotelu”.

Agenci FBI podsłuchali, że DeLuna mówi o Cezarze [Joem Agoście] i Singerze [pseudonim Carla Caruso, człowieka, który, jak się później okazało, zaszczepił skimming w Kansas City]. Mówił o C.T. [Carlu Thomasie] i śledztwach. W końcu Biuro otrzymało zgodę na założenie podsłuchu na prawie wszystkich telefonach, z jakich korzystali ludzie Civelli – z telefonem w biurze prawnika Civelli włącznie.

*

„Aż do końca lat siedemdziesiątych system wymiaru sprawiedliwości miał luki – wspomina Żelazny Mike DeFeo, będący w 1978 roku zastępcą dyrektora Oddziału ds. Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości w Departamencie Sprawiedliwości. – Pieniła się korupcja. Sytuację pogarszała postawa niektórych sędziów. Paul Laxalt, senator i gubernator, narzekał, że w Newadzie jest zbyt dużo agentów FBI i IRS. Pewien sędzia miał zwyczaj ujawniać notatki z obrad ławy przysięgłych, o których utajnienie prosiliśmy. W pewnym momencie jeden ze skorumpowanych policjantów, który pracował dla Tony'ego Spilotra, umieścił swą kuzynkę na stanowisku kierowniczki sądowej kancelarii. Wszystko to oznaczało lata frustracji dla wymiaru sprawiedliwości. Waliliśmy głowami w mur.

I w końcu, gdy rzeczywiście nastąpił przełom, nie stało się to w Vegas, lecz na zapleczu pizzerii w Kansas City. Pomógł przypadek. Pomogło szczęście. Ale przede wszystkim zdecydował fakt, że inspektor z Kansas City, Gary Hart, i jego oddział wiedzieli, że to nagranie stanowi pewien trop i poszli tym tropem. Jeżeli posłuchasz tej taśmy, nawet dzisiaj, nie jest to takie oczywiste. Ci ludzie nie wdawali się w szczegółowe wyjaśnienia. Słychać, jak DeLuna mówi Carlowi Civelli, w jaki sposób zamierza zmusić Geniusza do wysiadki ze Stardustu. Żadne z jego stwierdzeń nie jest dostatecznie jasne. Wielu nie można do końca zrozumieć. Nieuważni słuchacze z łatwością mogliby je przeoczyć”.

*

Fragment nagrania w pizzerii Villa Capri: „Bo widzisz, ten facet chce ogłosić to publicznie – powiedział Carl DeLuna. – Geniusz. Geniusz chce ogłosić to publicznie. Cezar powiedział mi, że będzie ostatnią szmatą, jeżeli zdoła dać Jayowi Brownowi [wspólnikowi Oscara Goodmana] – i proszę, Carl, mówiłem ci o upublicznieniu sprawy. Pamiętasz, jak ci powiedziałem, że Geniusz był tam w dniu, w którym Joe poszedł zrealizować czek i spotkał Jaya Browna w Starduście. Geniusz patrzył na Jaya Browna… podobnie jak Joe. Joe powiedział, że Geniuszowi bardzo zależy na tej transakcji. Chce do niej doprowadzić. Chce to ogłosić publicznie, i dobrze. Powiedziałem mu: rób, co masz robić, chłopcze. Ogłoś publicznie, że rezygnujesz z dowolnego powodu, jaki zechcesz, kurwa, podać. Wbiłem mu to do głowy. Zrób konferencję prasową”.

*

„Prawidłowa interpretacja tej rozmowy była kluczem do rozwiązania – stwierdził Mike DeFeo – ale to dzięki Carlowi DeLunie mieliśmy podstawę do wszczęcia procesu. Twardziel był człowiekiem owładniętym chorobliwą potrzebą robienia notatek. Odnotowywał wszystko. Każdy rulon ćwierćdolarówek. Każdą podróż. Każde tankowanie. Robił to po to, żeby w razie czyichkolwiek wątpliwości zawsze móc pokazać, na co poszły pieniądze. Zapiski DeLuny i nagrania rozmów telefonicznych, najpierw w sklepie Spilotra, a później w towarzystwie ubezpieczeniowym Allena Dorfmana w Chicago, potwierdziły to, co wiedzieliśmy od początku: że istniały silne powiązania między mafią, funduszem emerytalnym oddziałów Związku Zawodowego Kierowców z centralnych stanów a Las Vegas – tylko że teraz nareszcie mogliśmy coś w tej sprawie zrobić.

Przygotowaliśmy grunt w paru miejscach. Żeby odkryć wpływy mafii w Las Vegas, rozpoczęliśmy największą w dziejach FBI i najbardziej skomplikowaną operację instalowania podsłuchu. Dopuszczalne okresy nadzoru elektronicznego zostały, na przykład, przedłużone z piętnastu do trzydziestu dni. Zdołaliśmy również objąć inwigilacją cztery z dziesięciu telefonów w Breckinridge, mimo że istniało jedynie domniemanie winy.

Otrzymaliśmy zezwolenie na zdemolowanie samochodu DeLuny w wypadku groźby wykrycia pluskwy. Otrzymaliśmy zgodę na włamanie do domu krewnej Civelli, Josephine Marlo, aby zabrać z jej samochodu pilota do zdalnego otwierania drzwi garażowych. Dzięki temu mogliśmy umieścić w nim podsłuch, co okazało się decydujące dla śledztwa.

Musieliśmy również radzić sobie z tradycyjnym prawem do prywatności i dostosować się do prawnych niuansów. Obowiązujące reguły uniemożliwiały instalowanie pluskiew w sypialniach i łazienkach, ale podczas śledztwa odkryliśmy, że Allen Dorfman prowadził rozmowy w sypialni lub łazience. Musieliśmy poprosić o zgodę na obejście tego zakazu. No i oczywiście dostaliśmy się do kancelarii prawniczej Quinn & Peebles”.

Człowiekiem, którego rozmowy w Quinn & Peebles podsłuchiwało FBI, był Nick Civella. Został wypuszczony z więzienia 14 czerwca 1978 i zainstalował się w biurze swojego adwokata. Znano go tam jako „pana Nicholsa”. Civella i jego wspólnicy bez wątpienia znaleźli się w krytycznej sytuacji: hotel Tropicana, będący dla ludzi Civelli źródłem tysięcy dolarów w postaci zatajonych wpływów, miał trudności finansowe. W trakcie procedury przyznawania licencji nowemu właścicielowi Komisja ds. Gier Hazardowych odkryła, że mistrz skimmingu, Joe Agosto, nazywał się wcześniej Vincenzo Pianetti, a Urząd Imigracyjny od dziesięciu lat usiłował go deportować. Sam Agosto pogorszył tylko sprawę: natychmiast zwołał konferencję prasową i na oczach dziennikarzy wpadł w szał, wywrzaskując coś w sycylijskim dialekcie. Obawy Agosty, że problemy Franka Rosenthala w końcu uderzą rykoszetem w niego, okazały się uzasadnione: w lipcu Komisja ds. Nadzoru nad Grami Hazardowymi nakazała Rosenthalowi wystąpić o licencję pracownika na kluczowym stanowisku, mimo że oficjalnie pełnił funkcję dyrektora ds. rozrywki; Joe Agosto również otrzymał taki nakaz.

Choć Civella słynął z ostrożności, korzystając z telefonu w gabinecie swojego adwokata okazał się przypuszczalnie równie szczery jak zawsze, gdy usiłował rozwiązać nękające go problemy. Był przekonany, że nawet FBI nie odważyłoby się podsłuchiwać poufnych rozmów adwokata z klientem.

ROZDZIAŁ 19

„Panowie, na tym polega ryzyko prowadzenia interesów.

Czasami nawet wy możecie paść ofiarą kradzieży”.

28 listopada 1978 roku Carl Thomas i Joe Agosto przybyli do Kansas City na spotkanie z Nickiem Civella. Thomasowi niedawno powierzono nadzór nad skimmingiem w hotelu Tropicana i powstał problem: Civella sądził, że jest okradany przez ludzi, których Carl Thomas obsadził na kierowniczych stanowiskach. Menedżer kasyna, Don Shepard – jeden z najsolidniejszych specjalistów od zagarniania pieniędzy z count roomów, znany pod pseudonimem Baa Baa – stracił przy karcianym stoliku czterdzieści tysięcy dolarów w gotówce. Gdy Civella usłyszał o tym, doszedł do wniosku, że Shepard nie mógł zgromadzić takiej ilości pieniędzy w uczciwy sposób. Civella ogłosił tajne moratorium na zatajanie wpływów. Miało to ujawnić źródło wycieku gotówki – gdyby wpływy kasyna nie wzrosły o kwotę, którą zwykle zagarniano, Civella i Agosto wiedzieliby, że ludzie Thomasa kradną zatajane dochody. Lecz po sześciu tygodniach okazało się, że moratorium nie dało odpowiedzi i Civella chciał je odwołać. Problemem był sposób kontrolowania skimmingu. Czy sprawdzili już wszystkie metody? Czy istniał sposób, który powstrzymałby ludzi Sheparda przed kradzieżą?

Był to, rzecz jasna, problem równie stary jak samo zatajanie wpływów.

„Na początku – powiedział Murray Ehrenberg, poprzedni menedżer kasyna Stardust, zaangażowany przez Mańkuta – to właściciele kasyn liczyli wpływy. Wkrótce jednak władze zdały sobie sprawę, że nie podają oni prawdziwych danych ze względów podatkowych, więc uchwaliły ustawę zakazującą im wstępu do swoich własnych count roomów. Nawet dzisiaj właściciel kasyna nie może wejść do count roomu.

Nowe przepisy oznaczały, że właściciele musieli wybrać pośredników do liczenia wpływów, którzy po pewnym czasie zaczęli się zastanawiać: «Dlaczego liczę akurat w taki sposób?» Niebawem deklarowane sumy przestały odpowiadać rzeczywistym wpływom.

Tacy pośrednicy jak Charlie Kostka Rich, który był bliskim przyjacielem Cary'ego Granta, miał skrzynkę tak szczelnie wypełnioną plikami studolarówek w banderolach, że gdy raz otworzył ją na moich oczach, wieko dosłownie odskoczyło. W skrzynce musiały znajdować się trzy lub cztery miliony dolarów.

Dawniej, w czasach gdy nie udzielano kredytów grającym, w latach pięćdziesiątych, sześćdziesiątych, a nawet na początku siedemdziesiątych, ludzie przyjeżdżali do Las Vegas z gotówką. Wszyscy grali za gotówkę. W skrzynkach było tyle studolarówek, że przy stole do gry w kości nie można było wsunąć w nie łopatki.

Właśnie dlatego pośrednicy, którzy mieli układy w mieście, doprowadzili do uchwalenia ustawy, która broniła wstępu do count roomów mafiosom, będącym wówczas faktycznymi właścicielami kasyn. Zmowa pośredników, polityków i policji sprawiła, że gangsterzy nie mogli wkraczać na teren Vegas.

Tacy pośrednicy jak brat Meyera Lansky'ego, Jake, liczyli wpływy dla nowojorczyków. Moe Dalitz robił to dla Środkowego Zachodu i Cleveland. A bossowie, ludzie figurujący w Czarnej Księdze Newady, musieli siedzieć w domu i wierzyć swym pośrednikom na słowo.

Toczyła się gra. Pierwsze zliczenie oznaczało dwadzieścia tysięcy dla Dużego Tony'ego, a trzydzieści znikało w ich kieszeniach. Po pewnym czasie zaczęli pytać: «A po co mówić Tony'emu, że jest dwadzieścia?”

Mafiosi mogli być twardzi na własnych śmieciach, ale tutaj dawali się wykorzystywać. Zaczęło się już w czasach Bugsy Siegela. Del Webb kazał Bugsy'emu płacić pięćdziesiąt dolarów za klamki warte pięć dolarów i sześć, siedem razy sprzedawał mu te same palmy. Zatrudnił również grupę greckich krupierów z Kuby, którzy mieli wielu krewnych i w ciągu roku wynieśli z Flamingo dość forsy, by otworzyć kasyna na wszystkich greckich wyspach. Mafiosi nigdy się nie zorientowali.

Ale nawet jeśli się wie, co może się zdarzyć, zapobieżenie wypływowi gotówki z kasyna jest prawie niemożliwe. W Starduście, na przykład, krupier wyciąga pięćdziesiąt dolarów dziennie, a człowiek przy monitorach sto. A w sali gier leżą miliony dolarów. Sądzisz, że ci ludzie chodzą do pracy i nie kombinują, jak się do nich dobrać? Mafiosi mieli tysiące oczu, a mimo to nikogo nie przyłapali na gorącym uczynku.

We Fremoncie count room znajdował się na pierwszym piętrze. Strażnicy wyjmowali skrzynki z pieniędzmi spod stołów, umieszczali je na wózkach i zawozili na górę do liczenia. Ale po drodze, w windzie, za zamkniętymi drzwiami, dorobionym kluczem otwierali skrzynki i wybierali pełne garście banknotów. Nigdy nie wyjmowali za dużo i dzielili się łupem.

Nie brakowało im sprytu. Gdy mieli okazję, obchodzili salę gier i sprawdzali, przy których stołach jest najwięcej grających, a potem wybierali gotówkę ze skrzynek spod tych stołów.

Nikt ich nigdy nie przyłapał. Raz tylko przypadkiem zabrali formularz (kwit dokumentujący liczbę żetonów odebranych przez stoły z kasy). Gdy rewidenci zauważyli brak formularza w skrzynce, zorientowali się, że ktoś ma dostęp do skrzynek, i to wszystko.

Mieliśmy w Starduście techników, którzy zbili majątek. Mogli chodzić po całym kasynie, nie wzbudzając podejrzeń. Kto by ich tam pytał o cokolwiek. Sprawdzają rury. Sprawdzają obwody elektryczne. Klimatyzatory. Chcesz się upiec z gorąca? Kto ich tam wie? Kogo to obchodzi?

Jednym z miejsc, które technicy musieli często sprawdzać, był pokój z monitorami. Wchodzili tam, a gdy w środku nikogo nie zastali – szefowie byli tak skąpi, że nie obsadzali tego stanowiska przez całą dobę – schodzili na salę z niebieską kartą w kieszeni. Jeżeli ktoś czuwał przy monitorach, karta w kieszeni technika miała kolor czerwony. Niebieska karta była sygnałem do kradzieży. Technik dostawał swoją działkę od wszystkiego, co ukradli wtajemniczeni krupierzy.

Obecnie oszustwa w kasynach uważane są za poważne przestępstwa i karane pozbawieniem wolności od pięciu do dwudziestu lat. Wtedy jednak przyłapani na oszustwie dostawali tylko po gębie i musieli wynieść się z miasta”.

*

Agosto i Thomas spotkali się z Civellą, jego bratem Carlem i Carlem DeLuną w domu szwagierki Carla Civelli, Josephine Marlo. Dom Marlo znajdował się we włoskiej dzielnicy, niedaleko domu Civelli, i miał jedną poważną zaletę: można było wjechać do garażu, zamknąć drzwi i wejść stamtąd do środka, unikając w ten sposób ciekawskich spojrzeń sąsiadów i wszystkich, którzy mogli go obserwować. FBI wiedziało jednak, że Civella wykorzystuje dom szwagierki jako miejsce spotkań, i zdołało uzyskać zgodę na założenie podsłuchu w jadalni w suterenie.

Nikt nie wiedział, do czego to doprowadzi. Spotkanie rozpoczęło się o dziesiątej rano i skończyło o szóstej wieczorem. Gdy dobiegło końca, agenci FBI dysponowali nagraniem na ośmiu szpulach taśmy, które stało się punktem zwrotnym w walce z mafią: bracia Nick i Carlo Civellowie, DeLuna, Agosto i Thomas jedli spaghetti, pili wino i rozmawiając, określili elementarne zasady skimmingu. Nagranie rozmowy u Marlo było niezwykłym, pouczającym, zabawnym i szokująco szczerym dokumentem; to dzięki niemu mafia zeszła ze sceny w Las Vegas.

Carl Thomas opisał w nagranej rozmowie, jak ukrywano wpływy w Tropicanie i jak robiono to w Argent Corporation. Wyłożył ludziom z Kansas City zalety i wady rozmaitych postaci skimmingu, od swojej ulubionej metody – kradzieży gotówki – po najmniej przezeń polecaną, polegającą na sporządzaniu formularzy w trzech egzemplarzach, a następnie usuwaniu pieniędzy. Mówił o niedoważaniu monet i dodatkowych bankach. Opisał metodę, którą stosował w Slots O'Fun, małym kasynie przy Las Vegas Boulevard, którym kierował, i wyjaśnił, dlaczego nie zdałaby egzaminu w większym kasynie. Filozofował na temat: jak ludzie, którym w zaufaniu zlecasz kradzież, muszą przy okazji ukraść trochę dla siebie: „Panowie, na tym polega ryzyko prowadzenia interesów. Czasami nawet wy możecie paść ofiarą kradzieży… Każdego dnia [w Slots O'Fun] dwaj ludzie liczą moje pieniądze. Zabieramy tylko sto dolarów dziennie. Ale to mimo wszystko jest sto dolarów – trzydzieści tysięcy dolarów rocznie; dla nas kupa forsy. To mała spelunka. Wiem, że ci ludzie biorą setkę dziennie. Mogliby brać sto trzydzieści. Ale myśl o tym, czy zabierają następne czterdzieści dolarów, doprowadzi nas do obłędu. Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, jeżeli ich przyskrzynią, Nick? Wiesz, co tracą? Już nigdy nie dostaną pracy w kasynie… Oczekujemy od tych ludzi, że narażą się na utratę źródła utrzymania. Ale choć bardzo cię lubię i choć jesteśmy sobie bliscy, wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, że ilekroć przychodzę tu spotkać się z tobą, narażam wszystko, co mam… Tak samo jest z tymi ludźmi. Zabierają tę forsę, ponieważ to są nasi ludzie. Musisz dać im trochę swobody działania” – mówił Carl Thomas jak nakręcony. – „Musiałem stracić rozum” – zauważył wiele lat później – po otrzymaniu wyroku skazującego na piętnaście lat więzienia w bezpośredniej konsekwencji wydarzeń tamtego popołudnia.

*

Niespełna trzy miesiące po spotkaniu u Josephine Marlo agent FBI, Shea Airey, oraz Gary Jenkins z policyjnych służb wywiadowczych zapukali do drzwi domu Carla DeLuny i wręczyli mu nakaz rewizji umożliwiający szukanie notatek i dokumentów. FBI od wielu miesięcy obserwowało, jak DeLuna korzysta z automatów telefonicznych w hotelu Breckinridge; słuchali, jak mówi o dostawach „paczek” oraz „kanapek” i widzieli, jak notuje coś na opakowaniach rulonów z ćwierćdolarówkami.

Teraz zaczęli przeszukiwać jego dom. Znaleźli paczki z gotówką – cztery tysiące dolarów w bieliźniarce Sandry DeLuny, osiem tysięcy ukryte pod bielizną DeLuny i piętnaście tysięcy w ozdobnej szafie. W domu były również cztery pistolety, podręcznik dla trucicieli, policyjne radio z anteną przeszukującą, czarna peruka, tokarka do robienia kluczy, sto trzydzieści nie dorobionych kluczy i książka o tym, jak robić tłumiki. Przeróżne rzeczy, lecz żadnych zapisków ani dokumentów. I wtedy zeszli do sutereny.

„Wiesz jak to jest, gdy przychodzisz do domu krewnych i widzisz, że od lat niczego nie wyrzucali? – zapytał pewien oficer policji z Kansas City. – Tak właśnie wyglądała suterena. De – Luna był przypuszczalnie jednym z tych, co mówią: «Nigdy nie wiadomo, kiedy to się przyda»„.

W zamkniętym na klucz pokoju agenci znaleźli notesy, bloki listowe, karty katologowe wypełnione starannymi zapiskami czerwonym lub czarnym tuszem, opatrzone datami i zgrabnie wyszczególniające wszystkie wydatki DeLuny. „Wiadomości pisane były wprawdzie szyfrem, ale z chwilą zestawienia ich z podsłuchanymi rozmowami szyfr bez trudu złamano. Notatki DeLuny pokazywały rozdział zagarniętych wpływów – dla 22, czyli Joego Aiuppy z Chicago; dla Łowcy Jeleni, czyli Maishe'a Rockmana z Cleveland; dla Barmana, czyli Franka Balistrieriego z Milwaukee; dla ON, czyli Nicka Civelli z Kansas City.

„Jeśli chodzi o rewizję, DeLuna zachowywał się jak skończony dżentelmen – wspominał agent FBI, William Ouseley. – Jego żona zrobiła kawę i przyniosła ciasteczka”.

Gdy Airey i Jenkins zagłębili się w lekturze notatek, agenci FBI aresztowali Carla Carusa – pseudonim Śpiewak – gdy wysiadał z samolotu z Las Vegas na lotnisku w Kansas City. Caruso oficjalnie trudnił się oprowadzaniem grupowych wycieczek po Las Vegas. Jednocześnie przewoził zagarnięte pieniądze od Joego Agosta w Tropicanie do bandy Civelli. Tamtej nocy wiózł w kieszeniach marynarki osiemdziesiąt tysięcy dolarów – pieniądze, które otrzymał od Agosta, który z kolei dostał je od Dona Sheparda.

W Las Vegas nakazy rewizji wręczono również Joemu Agostowi, akcjonariuszowi Tropicany, Deilowi Gustafsonowi i Donowi Shepardowi, a w Kansas City Nickowi i Carlowi Civellom.

„Nick Civella wiedział, że mamy nakaz i nie przeszkadzał – wspomina Ouseley. – Nie sądzę, by wcześniej ktokolwiek przeszukiwał jego dom. Nie natrafiliśmy na nic, co miałoby związek z naszą sprawą. Znaleźliśmy jedynie torby pełne szlifowanych diamentów. Być może w nich właśnie ulokował swoje pieniądze. Znaleźliśmy też wycinek z nieznanej publikacji, którego nigdy nie zapomnę. Civella najwyraźniej wyciął go – był nie podpisany i bez daty – i zachował ze względu na sentyment. Gdy przeczytaliśmy go, zmroziło nam krew. Zrozumieliśmy, jak poważnie potraktował ów kodeks Starego Świata i swoją profesję. W wycinku było napisane: Ów potwór – potwór, którego we mnie obudzili - powróci, by dręczyć swego stwórcę, z grobu, z piekła, piekła predestynacji. Wrzuci mnie w otchłań następnej egzystencji. Zejście do piekieł nie przeobrazi mnie. Wypełznę z powrotem, by wiecznie iść jego tropem. Nigdy nie udaremnią mojej zemsty. Przenigdy.

Dwa dni po rewizji DeLuna spotkał się z trzema członkami swojego gangu w Wimpy's, restauracji w Kansas City. Aparatura podsłuchowa FBI umieszczona w restauracji zarejestrowała całą rozmowę, w której DeLuna przyznał się, że oczekuje, iż sąd pośle go na parę lat do mamra. „Ale sądzę, że z biegiem czasu – to może potrwać rok do półtora – wszyscy skończymy z wyrokami trzech, czterech lat więzienia. Wiem, że muszę tak skończyć. Zacząłem już robić Sandy pranie mózgu”. Zachęcał pozostałych, by także przygotowali swoje żony.

DeLuna został w końcu skazany na trzydzieści lat więzienia. Jego aresztowanie i zapiski dostarczyły FBI dowodów na istnienie zmowy prowadzącej do zatajania wpływów; zapewne nie byłoby przesadą stwierdzenie, że spotkaniu w domu Marlo i notatkom Carla DeLuny zawdzięczamy usunięcie mafii z kasyn w Las Vegas.

ROZDZIAŁ 20

„Znam ten głos. Znalem przez całe życie. To głos Tony'ego”.

„Piła i faszerowała się tabletkami – wspomina Mańkut. – Wydawała się nie przejmować tym, że żyję pod silną presją. Jednego wieczoru moje wrzody dały znać o sobie. Leżałem w łóżku w sypialni na piętrze. Zadzwoniłem do niej przez telefon wewnętrzny i poprosiłem o przygotowanie kolacji. Zacząłem się krzywić z bólu.

Po pewnym czasie zapytałem:

– Czy kolacja jest już gotowa?

– Za chwileczkę, kochanie – odparła. Nie powiedziała natomiast, iż jest tak zalana, że w ogóle nie zaczęła jej przygotowywać. W panice położyła na talerzu ugotowane na miękko jajka i przypaloną grzankę i przyniosła to na górę.

Gdy spojrzałem na moją «kolację», dosłownie skręciło mnie z bólu. Puściłem jej wiązankę i siedzę oparty o wezgłowie łóżka. Geri stoi przez chwilę zwrócona twarzą do mnie, a potem rzuca się ku szafce.

Leżę twarzą do podłogi. Zrobiłem wszystko, żeby ją ubiec, ale była pół sekundy szybsza i zdążyła chwycić pistolet.

Zderzyliśmy się głowami. Krwawiło mi czoło, a jej zaczęła płynąć krew z nosa.

Dzieci wyszły ze swoich sypialni na tyłach domu. Widziały, jak się szamoczemy.

– Geri, przestań! Dzieci patrzą! – syknąłem i w końcu wyrwałem jej pistolet, ale była tak pijana, że dalej się szarpała.

Zadzwoniłem do Bobby'ego Stelli, by zaraz przyjechał i pomógł mi zająć się dziećmi, zatamować krew i w ogóle. Kazałem mu wezwać mojego lekarza, który natychmiast przyjechał. Zabrał nas do swego gabinetu, gdzie bez trudu okleił mnie plastrami. Geri musiał jednak założyć parę szwów.

Zaczęła mamrocząc opowiadać o tym, jak złamałem jej nos.

– Co miałaś zamiar zrobić z pistoletem? – zapytałem.

– Nic – odparła. – Upiłam się. Popełniłam błąd. Nie powinnam pić.

Gdy dotarliśmy do domu, zachowywała się spokojnie.

Następnego rana jadę do pracy i Geri odprowadza mnie do samochodu. Pomyślałby ktoś, że jest idealną żoną z przedmieścia.

– Uważaj na siebie – mówi i daje mi całusa.

Po godzinie dzwonię do domu. Pytam, jak się czuje i słyszę jej pijany głos:

– Wspaniale. Jak się masz, kochanie?

Wsiadłem do auta i wróciłem. Zaparkowałem przecznicę przed domem i wemknąłem się do środka. Chciałem zobaczyć, co się dzieje. Geri rozmawiała przez telefon ze swoją córką Robin.

Usłyszałem, jak mówi:

– Musisz mi pomóc zakatrupić tego skurwysyna. Proszę cię.

– Ona nie może ci pomóc – powiedziałem, wchodząc do pokoju. Omal nie wykorkowała z wrażenia. – Dwie godziny temu mówiłaś, że mnie kochasz, a teraz próbujesz mnie zabić? – Geri odkłada słuchawkę.

– Zobacz, co zrobiłeś z moim nosem – rzuca mi prosto w twarz. Nie dawała za wygraną. Tak właśnie przez parę lat wyglądało nasze życie.

Po pewnym czasie, ilekroć wracałem do domu, wchodziłem do środka bardzo ostrożnie. I to nie tylko ze względu na jej pistolet – obawiałem się, że naprawdę kogoś wynajmie”.

*

„Zarówno Geri, jak i Frank byli strasznie nerwowi – wspomina siostra Geri, Barbara Stokich. – Miewali napady złego humoru. Ketchup i musztarda lądowały wówczas na suficie. Geri była zepsuta. Nawet jako dziecko, gdy wpadała w szał, rzucała się z wrzaskiem na podłogę i waliła o nią rękami i nogami.

Miała zbyt silną wolę. Życie nie było dla niej ulicą dwukierunkową. Musiała dyktować warunki. A Frank był identyczny.

Kiedyś, w moim domu, po kolejnej awanturze przyznała, że nie zawsze winę ponosi Frank. Przyznała, że bywała wobec niego niesprawiedliwa. Ale Frank chciał, żeby przestała pić. Powiedziała mi, że prędzej umrze, niż zrezygnuje z alkoholu.

Moim zdaniem Geri zamierzała rozwieść się z Frankiem, gdyby nie układało im się w małżeństwie, ale dziewięć miesięcy po ślubie urodziła Stevena, a on był dla niej wszystkim. Uwielbiała go. Nie przypuszczała, jak bardzo zmieni się sytuacja po urodzeniu dziecka. Stevena nie mogłaby zostawić.

Czuła się osamotniona. Telefonowała do mnie o trzeciej nad ranem i pytała, dlaczego Frank nie jest w domu z nią i z dziećmi. Mańkut prowadził światowe życie. Mówiono jej, że pokazuje się w towarzystwie tancerek. Wiedziała o tym. Gdy zawoziła jego ubrania do czyszczenia, znajdowała w kieszeniach rachunki za biżuterię.

Przychodziła do mnie, wyładowywała się i mówiła, że skoro on może się szlajać, to ona też. No i szlajała się”.

*

„Geri zabrała dzieci na wakacje do La Costy – wspomina Mańkut. – Przed wyjazdem nie układało się między nami zbyt dobrze. Drugiego dnia była pijana i nie mogła podejść do telefonu. Przez następne dwa dni nie rozmawialiśmy ze sobą.

Tuż przed ich planowanym powrotem do domu nadal nie miałem od niej żadnych wiadomości. Sprawdziłem w hotelu i powiedziano mi, że wyprowadzili się przed dwoma dniami. Wpadłem w panikę. Nie mogłem ich znaleźć na listach pasażerów żadnej z linii lotniczych.

Zadzwoniłem do chłopaka Robin. Był porządnym młodym mężczyzną. Powiedziałem, że szukam żony i dzieci. Najpierw odparł, że o niczym nie wie, a potem powiedział, że Geri i dzieci są z Lennym Marmorem i Robin. Dał mi ich numer telefonu.

Lenny podniósł słuchawkę. Sprawiał wrażenie inteligentnego. Mówił przymilnym tonem z lekkim sztucznym południowym akcentem.

– Lenny, mówi Frank Rosenthal. Chcę rozmawiać z Geri – powiedziałem. Odparł, że nie ma jej u niego. – Posłuchaj. Chcę z nią porozmawiać. To bardzo ważne. Chcę zabrać moje dzieci. Chcę, żeby wsadziła je do samolotu, i to szybko.

– Wierz mi, Frank. Nie mam pojęcia, gdzie ona jest – powiedział szczerze. – Mogę zadzwonić do ciebie za parę minut?

– Dobrze – odpowiadam i odkładam słuchawkę.

I cisza. Zwiali. Wszyscy: Geri, Robin, moje dzieci i Marmor.

Tej nocy Geri zadzwoniła do Spilotra. Tony natychmiast zatelefonował do mnie i mówi, że Geri obawia się, iż każę wytropić ich i zabić.

Powiedział Geri, że nie może jej pomóc. Poradził, by odesłała dzieci, bo jestem przerażony.

Geri zadzwoniła do mnie.

– Cześć.

– Cześć. – Powiedziałem, że nie mam zamiaru pytać, gdzie jest. Ma tylko jak najszybciej wsadzić Stevena i Stephanie do samolotu, zadzwonić i podać mi godzinę przylotu. Potem może sobie robić, co tylko zechce. A ona pyta:

– Czy przebaczyłbyś mi, gdybym wróciła?

Odparłem, że nie wiem i że spróbuję. Nadal ją kochałem.

– Teraz musisz odesłać mi dzieci – powiedziałem.

Rozłączyła się, żeby porozmawiać z Lennym i Robin. I co jej Lenny poradził? (Geri wyjawiła to potem Rosenthalowi.) Kazał jej wyjąć pieniądze z mojej skrytki bankowej w Los Angeles, przefarbować włosy i polecieć z nim i dziećmi do Europy. Geri odmówiła, ponieważ znała mnie i wiedziała, że będę ich tropił dopóty, dopóki nie znajdę. Oddzwoniła do mnie i powiedziała, że odeśle dzieci. Później podała mi przez telefon numer lotu. Pojechałem z gospodynią na lotnisko i odebraliśmy Stevena i Stephanie.

Po pewnym czasie Geri znowu zadzwoniła. Próbowała mnie wybadać.

– Chyba nie poszłaś do banku? – pytam. Nie odpowiedziała. – Geri, co się stało z pieniędzmi? – Odparła, że popełniła błąd. – Jak poważny?

– Bardzo.

Pamiętałem, że w skrytce były ponad dwa miliony.

– Ile brakuje? – pytam.

– Dwudziestu pięciu tysięcy.

– Dwudziestu pięciu tysięcy?

– Tak – odpowiada. Kupiła mu trochę ubrań. I nowy zegarek. Lichy. W sam raz dla alfonsa.

– Nie przejmuj się – odpowiadam. – Mogło być gorzej. Za parę godzin wyślę po ciebie samolot. Tylko nie wypuszczaj klucza z ręki. Jeżeli Lenny dostanie klucz, będzie mógł otworzyć skrytkę. Straciłaś na tego alfonsa dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Jakoś to strawię. Tyle i ani centa więcej.

Kiedy Geri powiedziała Robin, że wraca do mnie, Robin wyznała, że czuje się tak, jakby nie miała matki. Robin zawsze okazywała lojalność wobec Lenny'ego, swego ojca.

Lenny nigdy nie ożenił się z Geri. Żenił się trzy razy, ale nigdy nie poślubił Geri, matki swojej córki. Mimo to Geri była wobec niego nieprawdopodobnie lojalna – bardziej niż wobec kogokolwiek.

Po paru godzinach otrzymuję telefon od pilota, który podaje mi oczekiwany czas lądowania. Wyjeżdżam na lotnisko. Geri wychodzi chwiejnym krokiem z samolotu. Uśmiecha się od ucha do ucha, jakby nic się nie stało.

Jadąc do domu, rozmawiamy o skrytce. Powiedziała, że nie zdołała odebrać klucza od Robin. Na szczęście nic nam nie groziło, ponieważ banki były już zamknięte, a Robin potrzebowała podpisu Geri, by dostać się do skrytki.

Znowu zaczęliśmy się sprzeczać. Gdy weszliśmy do domu, akurat dzwonił telefon. Spilotro.

– Jak wygląda sytuacja? – zapytał.

Mówię, że w porządku.

– Czy to Tony? – pyta Geri. – Mogę z nim porozmawiać?

Odmówiłem.

– Chcę z nią porozmawiać – mówi Tony.

Znowu odmawiam.

– Chcę z nią porozmawiać, słyszysz? – powtarza natarczywie.

Odmówiłem po raz kolejny. Dziękuję mu za pomoc, a on mi przerywa:

– Przecież powiedziałem, że chcę z nią porozmawiać.

Odłożyłem słuchawkę.

– Czy to był Tony? – zapytała Geri. – Chciałam z nim porozmawiać.

Odparłem, że chcę pogadać o pieniądzach w skrytce. Następnego rana czekaliśmy na telefon od Robin. Nie odebrałem, gdyż nie chciałem jej spłoszyć.

Robin powiedziała, że Lenny próbuje ją nakłonić do tego, by dała mu klucz do skrytki.

– Błagam cię na wszystko, nie rób tego. Nie słuchaj ojca – mówi Geri i płacze do słuchawki.

Wspaniały występ. Robin ulega… Obiecuje, że nie obrobi skrytki”.

*

„Gdy ich małżeństwo zaczęło się rozpadać – wspomina Barbara Stokich – Frank bił ją. Geri przyjeżdżała wtedy do mnie. Czasami zjawiała się z podbitym okiem. Z posiniaczoną twarzą i potłuczonymi żebrami. Którejś nocy obrażenia były tak poważne, że zrobiłyśmy zdjęcia. U mnie w domu.

Potem Geri i Robin wściekły się na mnie, ponieważ nie chciałam im dać tych zdjęć. Miały zamiar pozwać go do sądu. Nie dałam ich, bo wcale nie dowodziły, że to Frank ją pobił. Dowodziły jedynie, że została pobita. Pamiętam, że zniszczyłam je. Geri myślała, że zdoła wykorzystać te fotografie jako dowód przeciwko niemu, gdy wniesie sprawę do sądu. Robin mówiła mi o wszystkim, co się działo, dopóki nie zaczęła mnie atakować za nieprzekazanie zdjęć”.

*

„Mańkut zatruł jej życie – stwierdził emerytowany agent FBI, Mike Simon. – Przez cały czas ją oszukiwał i nie obchodziło go, czy Geri dowie się o tym. Zaczął ją kontrolować, jakby była wcieleniem żony ze Stepford.

Rano Frank przyklejał jej plan dnia na lodówce. Chciał wiedzieć, gdzie Geri w danej chwili się znajduje. Zmuszał ją także do meldowania się u niego w ciągu dnia.

Kupił nawet nadajnik, żeby móc kontaktować się z nią, ale Geri stale «gubiła» go, co doprowadzało Franka do jeszcze większego szału. Pewnego razu, wracając z dziećmi do domu, spóźniła się około pół godziny. Powiedziała, że utknęła na przejeździe kolejowym zablokowanym przez długi pociąg towarowy, który przejeżdżał tamtędy późnym popołudniem. Frank kazał jej stanąć przed sobą, a potem zadzwonił na stację rozrządową i zmusił dyspozytora do sprawdzenia, o której przejeżdżał pociąg.

Bez względu jednak na to, co Frank robił, Geri nigdy by go nie opuściła, ponieważ zawsze dostawała prezenty. Była kiedyś prostytutką. Mańkut kupił ją, gdy się pobierali, i nadal ją kupował”.

*

„Patrząc wstecz – przyznał Mańkut – uświadamiam sobie, że przypuszczalnie mieliśmy w całym małżeństwie tylko trzy, cztery miesiące spokoju. I to wszystko. Byłem naiwnym głupcem. Naprawdę pragnąłem mieć rodzinę. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że nie mogę jej kontrolować.

Pewnego wieczoru kręciłem swój program telewizyjny w Jubilation. Geri siedziała na widowni. Widziałem tam również Tony'ego. Widziałem, jak Geri idzie do damskiej toalety i jak Tony próbuje ją zatrzymać. Spławiła go. Nie wiedziałem dlaczego, ale ten drobny incydent nie podobał mi się. Nic nie powiedziałem”.

*

„Geri była chodzącym nieszczęściem – wspominał kumpel Tony'ego Spilotra, Frank Cullotta. – Piła jak szewc. Faszerowała się koką, środkami pobudzającymi, uspokajającymi, wszystkim.

Przysporzyła Mańkutowi sporo kłopotów akurat wtedy, gdy miał własne problemy z Komisją ds. Gier Hazardowych.

Nikt nie lubił Mańkuta. Był sobkiem. Potrafił przejść przez lokal, nie odkłaniając się nikomu. Był arogancki. Spłacił swój dług wobec Chicago, ale zachowywał się tak, jakby nie musiał już przyznawać się do znajomości z Tonym”.

*

„Była mniej więcej druga nad ranem. Tony wchodzi do kasyna z jakimś gościem – wspomina Murray Ehrenberg, menedżer kasyna Stardust. – Obaj są nagrzmoceni. Nie powinien pojawiać się w tym miejscu, ale wszyscy udają, że nie wiedzą, kim jest.

Podchodzi do stołu do gry w black jacka i zaczyna od postawienia pięciu czarnych [500$] w pierwszym rozdaniu. Gra sam i przegrywa. Widzę, jak w ciągu dwudziestu minut przepuszcza dziesięć tysięcy dolarów na własne życzenie.

Zaczyna złorzeczyć. Gdy dostaje kartę, która mu się nie podoba, oddaje ją krupierowi i prosi o następną. Szef zespołu stołów daje krupierowi znak głową, by to zrobił. Jeżeli karta nie odpowiada Tony'emu, odrzuca ją i radzi, by krupier wsadził ją sobie do dupy. Modlimy się o to, by dostawał dobre karty, ale wszystkie są słabe. Tony wkurza się coraz bardziej. Staramy się ujść tej nocy z życiem.

Potem Spilotro prosi szefa zespołu stołów o pięćdziesiąt tysięcy dolarów kredytu. Wiem, że ten nie może skredytować mu takiej sumy i że wkrótce przywołają mnie do stołu.

– Zadzwoń, wiesz do kogo, i przynieś mi forsę – żąda Spilotro.

Zatelefonowałem do Mańkuta na specjalny domowy numer. Mówię mu, że Konus jest w kasynie i żąda pięćdziesięciu kawałków kredytu.

Mańkut się wściekł. Tony nie powinien był nawet wchodzić do Stardustu, a co dopiero grać i prosić o kredyt. Frank kazał mi sprowadzić go do telefonu i powiedział, że wyrówna mu straty. Ale jednocześnie kazał Tony'emu natychmiast opuścić kasyno, póki jakiś kapuś nie doniesie Komisji ds. Nadzoru i nie wpakuje wszystkich w kłopoty.

Tony nie był aż tak pijany, żeby wszczynać wojnę. Z powodu skimmingu, licencji Mańkuta i całej reszty Komisja ds. Nadzoru już i tak bez przerwy nękała Stardust.

Wyraziłem zgodę na zwrot dziesięciu tysięcy, których oczywiście nigdy nie spłacił, ale Mańkut się tym nie przejmował. Chciał tylko mieć pewność, że nie wpisałem nazwiska Tony'ego na formularzu kredytowym ani żadnym dokumencie kasyna.

Gdy Tony wychodził, był naprawdę zły, ale niewiele mógł na to poradzić. W głębi duszy chyba wiedział, że Mańkut ma rację, ale pewnie nie był z tego zadowolony”.

*

„Był piątkowy lub sobotni wieczór – wspomina Mańkut – Skończył się mój program telewizyjny i byłem w Jubilation. Obok mnie stał Joey Cusumano. Zadzwoniłem do domu. Nikt nie odbierał. Była druga nad ranem.

Powiedziałem Joeyowi, że jadę do domu. To było tylko pięć minut samochodem.

Gdy dotarłem na miejsce, Geri i Stevena nie było. Moja córka leżała przywiązana za kostkę do łóżka sznurem do suszenia bielizny.

Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Odwiązuję dziecko. Dzwoni telefon.

– Jak się masz? – To Tony.

– Kiepsko. O co ci chodzi?

– Wyluzuj się. Wyluzuj. Wszystko jest w porządku. Walczycie ze sobą. Chciała porozmawiać o waszych problemach.

Okazało się, że Geri zostawiła Stevena u sąsiadki. Tony poradził, bym się odprężył i przyjechał do Villa Pub.

Jechałem tam, szalejąc z wściekłości. W pubie było dość tłoczno. Tony czekał w drzwiach. Usiłował mnie uspokoić.

– Tylko nie rób przedstawienia – prosi. Stoi między mną a progiem; znam Spilotra i nie mam zamiaru odsuwać go lekceważąco na bok. Zapewniam, że jestem spokojny i wymijam go po drodze.

Geri siedzi w boksie, odwrócona do mnie plecami. Muszę przejść obok i odwrócić się do niej twarzą. Siadam.

Skląłem ją trochę. Była ostrożna. Wypiła za dużo. Powtarzała, że powinienem dać jej spokój. Po pewnym czasie zabrałem ją do domu. Gdy wychodziliśmy z pubu, Tony prosił, bym nie był dla niej zbyt surowy.

– Ona próbuje uratować wasze małżeństwo – dodał”.

*

„Geri była śliczną dziewczyną, ale przez niego zaczęła pić – twierdzi jej przyjaciółka, Suzanne Kloud, charakteryzatorka pracująca na planie programu telewizyjnego Mańkuta. – Każdy by przez niego pił. Przychodził do domu po programie o trzeciej lub czwartej rano, wykopywał ją z łóżka i przez dwie godziny rozmawiał z jedną ze swoich przyjaciółek.

Nie obchodziło go, co ona czuje. Stale zabawiał się z tancerkami i wcale tego nie krył. Geri opowiadała mi, że kiedyś poleciał do Los Angeles i przepuścił u Gucciego czternaście tysięcy dolarów na prezenty dla jakichś tancerek, a innej kupił naszyjnik za siedemnaście tysięcy.

Znalazła rachunki w kieszeniach jego ubrań, gdy zawoziła je do czyszczenia. Jak widać żyła z facetem, któremu nie zależało na spokojnych wieczorach w domowym zaciszu.

Zawsze był obelżywy wobec Geri, jakby jej nienawidził. Kiedyś myślała, że po programie zjedzą razem kolację. Frank stał w otoczeniu swoich pachołków i rozmawiał. Podeszła do nich i mu przerwała. Chwyciła go za ramię. Chciała się dowiedzieć, kiedy wyjdą. Postąpiła idiotycznie. Mańkut wyrwał się jej.

– Nie dotykaj mnie, do kurwy nędzy – warknął do własnej żony w obecności tłumu ludzi.

Wzięłam ją za rękę i poszłyśmy coś zjeść. Zapytałam, dlaczego zrobiła coś takiego – przecież to musiało zakończyć się sceną. Ale Geri chyba zawsze prowokowała takie sytuacje. Wiedziała, co doprowadza go do szału, ale i tak to robiła. Odparła, że nie wie dlaczego. Po prostu musiała to robić.

Chociaż Frank był taki podły, przynosił jej jednak różne rzeczy. Dawał jej niesamowitą biżuterię. Podarował Geri naszyjnik z różowych korali i brylantów, miała też naszyjnik z kocich oczek otoczonych diamentami. Naszyjniki wartości dwustu i trzystu tysięcy dolarów. Geri żyła dla takich prezentów. Gdy ktoś był prostytutką, są one dla niego bożkiem”.

*

„Pamiętam, że oglądałem mecz – wspomina Mańkut. – Wiedziała, że jestem zajęty.

– Jadę do Barbary – powiedziała. Miała podrzucić Stevena do sąsiadów i zabrać ze sobą Stephanie.

Zapytała, czy chciałbym, żeby wracając kupiła mi hamburgera u McDonalda. Odparłem, że się zastanowię. Dała mi numer telefonu do Barbary. Nie miałem go dotąd. Jej siostrzyczka gówno mnie obchodziła. Geri zostawiła numer przy aparacie i wyszła.

Mniej więcej w połowie meczu postanowiłem zadzwonić do Barbary. Miałem zamiar powiedzieć Geri, by przywiozła mi parę hamburgerów.

Okazało się, że Geri jest u McDonalda i kupuje lunch dla Stephanie.

Poprosiłem, żeby zadzwoniła, gdy wróci.

Wracam przed telewizor, ale po półgodzinie wciąż nie mam wiadomości od Geri, a komputer w mojej głowie zaczyna odmierzać czas.

Zadzwoniłem do Barbary i zapytałem, czy Geri wróciła.

– Nie – odpowiada.

Wkurzyło mnie to trochę. Miała kupić Stephanie coś do jedzenia i nie zrobiła tego. Co z lunchem dla mojej córki? Mówię Barbarze:

– Dopilnuj, żeby zadzwoniła po powrocie.

Mija kwadrans. Żadnej wieści.

Znowu dzwonię.

– Okay – mówię. – Wsiądź do samochodu i przywieś Stephanie do domu.

Po czym jadę po Stevena. Gdy dzieci są już w domu, mogę spróbować odnaleźć Geri.

Tego dnia wzięła mój samochód. Był większy niż jej. W samochodzie miałem telefon komórkowy. Na wszelki wypadek dzwonię więc pod ten numer. Ktoś podnosi słuchawkę, słyszę męski, stłumiony przez dłoń głos. Znam ten głos. Znałem przez całe życie. To głos Tony'ego. Nie mogłem się mylić.

Natychmiast się rozłączyłem. O co tu, u diabła, chodzi? Dla pewności zadzwoniłem po chwili pod ten numer ponownie, ale tym razem w centrali usłyszałem, że numer jest wyłączony.

Nie byłem już w stanie oglądać meczu. Pojawił się prawdziwy problem. Jest siódma, ósma wieczór. Geri nie ma. W końcu dzwoni jej manikiurzystka:

– Frank, Geri wpadła w histerię. Zabrakło jej benzyny i musieli ją holować. Czuje, że ci się naraziła.

Zachowałem spokój.

– W porządku – mówię. – Poproś ją do telefonu.

Geri płacze i mówi:

– Kocham cię. Przepraszam.

Powiedziała to niepewnym głosem. Chyba nie wiedziała, że to ja połączyłem się z Tonym w samochodzie, ale nie chciałem jej o tym od razu mówić.

Następnego dnia musiałem wyjechać na parę godzin do Los Angeles. Zapytałem, czy chce polecieć ze mną. Na zakupy. Nie miała ochoty. Chciała pójść do manikiurzystki. Więc zostawiłem ją w domu.

Gdy wróciłem późnym popołudniem, była w domu. Zwróciłem uwagę na jej ręce.

– O?! Nie zrobiłaś sobie manikiuru?

– Nie. Nie miałam ochoty. Padało.

– A co robiłaś?

– Nic takiego. Zjadłam lunch z Barbarą.

– Fajnie – powiedziałem, ale byłem prawie w stu procentach pewny, że wciska mi kit. – Dokąd poszlyście? – Powiedziałem to obojętnie, lecz Geri zaczęła chyba rozumieć, że jej nie wierzę.

– Do klubu.

– Co jadłaś?

Powiedziała, że jakąś sałatkę czy coś w tym rodzaju.

– A Barbara?

Gdy usłyszałem odpowiedź, zaproponowałem:

– W porządku. A teraz zadzwoń do swojej siostry. Chcę ją zapytać, co jadła na lunch.

Geri bierze kawałek papieru, zapisuje na nim numer telefonu swojej siostry i rusza schodami w dół, by dać go gospodyni.

Chwyciłem kartkę z numerem i pytam:

– Nie jadłaś lunchu z Barbarą, prawda?

– Owszem, jadłam.

– Okay, w takim razie zadzwonię do niej – mówię i podnoszę słuchawkę.

– No dobrze, już dobrze – mówi zdenerwowana. – Nie byłam na lunchu z Barbarą.

– Więc co robiłaś?

– Włóczyłam się z paroma przyjaciółkami z dawnych lat. Wiem, że ich nie trawisz, wiec nie chciałam ci mówić. To wszystko.

– Posłuchaj, Geri. Najlepiej, jeśli powiesz prawdę. Czuję, że z kimś byłaś. Wiem to. Oboje wiemy. Mam tylko nadzieję, że nie spotkałaś się z jednym z tych dwóch.

– Jakich dwóch? – pyta, patrząc mi prosto w oczy. Uśmiecha się nieomal.

– Z Tonym lub Joeyem. – Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem. – Geri, to nie jest, kurwa, zabawne. Nie mam zamiaru wysłuchiwać dłużej bajek. Albo się przyznasz, albo wynocha. – Tłumaczę jej, że jeżeli wciska mi kit, to koniec z naszym małżeństwem.

Była nafaszerowana tuinalem. Przyznała, że widziała się z Tonym. Bez owijania w bawełnę. Twierdziła, że to nic poważnego. Byli na pół przytomni, gdy to się zaczęło. Słucham jej i zbiera mi się na wymioty. I wtedy Geri mówi:

– Aha, Tony będzie do ciebie dzwonił o szóstej.

Mam dość życia. Będę musiał z nim rozmawiać tak, jakbym nie wiedział o tym, co mi właśnie powiedziała. Próbowałem wyjaśnić Geri, że wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie. Zabroniłem jej wyjawiać Tony'emu, że mi o tym powiedziała. Gdyby Tony podejrzewał, że znam prawdę, mógłby pomyśleć, że poskarżę się szefom w Chicago, i wtedy oboje byśmy zginęli. Wiedziałem, do czego jest zdolny. Oboje byśmy po prostu zniknęli. Powiedziała, że rozumie. Przyznała, że romans z Tonym był szaleństwem i obiecała wyciągnąć nas z tego. Potrzebowała jednak trochę czasu, żeby go zniechęcić. Nie mogła tak po prostu przestać widywać się z Tonym. Zacząłby podejrzewać, że odkryłem prawdę. Ich romans miał się skończyć stopniowo i bez wstrząsów.

O szóstej zadzwonił telefon. Nigdy nie słyszałem głośniejszego sygnału. Geri powiedziała Tony'emu, że właśnie wróciłem i nie czuję się dobrze. Obiecała, że porozmawiam z nim rano.

Opowiedziała mi, jak do tego doszło. Widywali się od ponad sześciu miesięcy. Przypomniałem sobie okres, gdy umawiałem się z Geri. Przypomniałem sobie, jak zabrałem ją do Chicago. Jedną z pierwszych wizyt były odwiedziny u Tony'ego, Nancy i jego braci. Geri miała na sobie elegancką minispódniczkę. Pamiętam, jak Tony zapytał:

– Kurza twarz! Gdzie ją znalazłeś?

Zabrałem ją na spotkania z gangsterami. Pojechaliśmy na wiejskie ranczo i odwiedziliśmy Fiorego. Zapytałem go wtedy:

– Dobry mam gust?

Teraz jednak bajka się skończyła i miałem wybór. Mógłbym pojechać do Chicago i wystąpić przeciwko Tony'emu, ale starałem się uniknąć wojny. Czułem, że wszyscy na niej stracą. Powiedziałem to Geri. Odparła, że rozumie, że skończyła z tym i zerwie z Tonym.

Zapytałem, co będzie, jeżeli Tony nie zechce zerwać, ale Geri twierdziła, że nie będzie z tym problemu. Po prostu go zniechęci. Jej zapewnienia brzmiały naprawdę przekonująco.

Później dowiedziałem się, że nadal się spotykali – w motelach, w jego mieszkaniu w Towers, naprzeciwko klubu, lub w innych miejscach.

W dodatku Tony pytał mnie stale:

– Czy coś nie gra? Wszystko jest w porządku? – Węszył. Znam go.

Pewnej nocy jestem w Starduście. Jeden z chłopaków mówi mi, że zadzwoni mój kumpel.

Wiedziałem, że będzie telefonował do jednego z sześciu automatów na zapleczu. Czekałem na telefon.

– Jak się masz? – pyta.

– Świetnie.

– Chciałem cię o coś zapytać – mówi i zaczyna ze mną rozmawiać o jakiejś bzdurze, na którą normalnie nigdy nie zwróciłby uwagi. Po chwili przechodzi do konkretów:

– Jak ci się układa z Geri?

– Dlaczego pytasz?

– Chciałem się czegoś dowiedzieć.

– Czego?

– Czy nadal ją kochasz?

– Tak. Jasne. A nie powinienem?

– Nie, nie. Tak tylko pytałem.

Najwidoczniej Geri powiedziała mu, że byliśmy z wizytą u Oscara. Powiedziałem jej, że myślę o formalnej separacji, o rozwodzie. I że nawet bez romansu z Tonym – o którym nikt nie wiedział – w naszym związku nie układa się tak jak trzeba”.

*

„W 1979 roku i na początku lat osiemdziesiątych cały Czas obserwowaliśmy Spilotra – wspomina emerytowany agent FBI, Emmett Michaels. – Robiliśmy to na bieżąco. Spilotro sądził, że wymknął się nam, ale zawsze śledziliśmy go z samolotu. Tym razem samolot doprowadził nas do przyczepy mieszkalnej, którą Tony trzymał przy Tropicana Avenue, daleko od centrum Vegas.

Był upalny dzień. Zanim dotarliśmy do przyczepy, siedzieliśmy mu na karku przez parę godzin. Zwykle przyjeżdżał tam ze swymi przyjaciółkami. Wiedziałem, że życie rodzinne nie układa mu się najlepiej, bo kiedyś, gdy zabierałem go na okresowe przesłuchanie, poprosił Nancy o pieniądze na papierosy.

– Odpieprz się – powiedziała. – Weź swoje.

Tamtego dnia Tony nie miał pojęcia, że samolot doprowadził nas do przyczepy i że będziemy tam na niego czekać. W przyczepie nie było nawet podsłuchu. Siedzieliśmy w furgonetce parę przecznic dalej i obserwowaliśmy ją przez lornetkę. Nigdy tego nie zapomnę. Drzwi przyczepy otwierają się i na zewnątrz wychodzi Tony, a tuż za nim Geri Rosenthal. Byli w środku przez ponad godzinę.

Geri to najlepsza przyjaciółka Nancy. Nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. Podawaliśmy sobie lornetkę z rąk do rąk, żeby się upewnić. To rzeczywiście była ona. Przewyższała go wzrostem o półtorej stopy. Nie popełniliśmy omyłki. Rozejście się wiadomości, że Tony ma romans z żoną Mańkuta, było jedynie kwestią czasu. No bo kto by zdołał utrzymać coś takiego w tajemnicy?”

*

„Choć Spilotro usiłował zachować dyskrecję, Geri nie kryła się ze swym romansem – stwierdził emerytowany agent FBI, Mike Simon. – Była to najgorzej strzeżona tajemnica w mieście. Niebawem wszyscy o tym wiedzieli. Geri zaczęła się pokazywać w salonach piękności i na siłowni z prezentami. Mówiła, że dostała je od nowego sponsora, co w języku prostytutek oznacza chłopaka lub opiekuna.

Zaczęła również opowiadać przyjaciółkom, że nowym sponsorem jest Tony Spilotro. Nawet nie próbowała zachowywać pozorów”.

*

„Spilotro otwarcie chwalił się znajomością z Geri. Okazywał w ten sposób swą władzę – stwierdził Kent Clifford, szef policyjnych służb wywiadowczych. – Mógł mieć dziesiątki kobiet, młodszych i ładniejszych od Geri Rosenthal, ale władza jest najlepszym afrodyzjakiem.

Chodziło o chorobliwy egoizm Spilotra. Jestem pewien, że myślał sobie: «Mogę to zrobić i nikt mi w tym nie przeszkodzi. Geri jest moją przyjaciółką, dziewczyną gangstera». Postąpił jak idiota”.

*

„Pojechałem do Chicago – wspomina Cullotta – a oni już coś słyszeli.

– Co się tam dzieje, do kurwy nędzy? – pyta Joey Lombardo. Co on wyprawia? Rżnie żonę gangstera?

Skłamałem. Zaprzeczyłem. Grałem głupka. Powiedziałem, że nic o tym nie wiem. Co miałem powiedzieć – że Tony pieprzy się z żoną Mańkuta, a FBI i policja mają ich wszystkich na oku?

– Miejmy nadzieję, że tego nie robi – powiedzieli, ale widziałem, że są zaniepokojeni.

Potem spotykam się z Joem Szczerbą, to znaczy z Joem Ferriolą.

– Co się dzieje z tym cholernym Żydem? – pyta. – Zachowuje się jak wariat. Konus chyba nie pieprzyłby się z jego starą, prawda? Bo jeśli się pieprzy, to niedobrze.

Znowu skłamałem. Powiedziałem, że nic się nie dzieje. Cholernemu Żydowi po prostu odbiło. Tony mógł zostać wezwany do Chicago i sprzątnięty za narażenie wszystkiego na szwank. Teraz jednak mieli już pewność, że Mańkut to psychol. Jedynie szefowie, na przykład Joey Aiuppa, poparli Mańkuta, ale tylko dlatego, że zarobił dla nich masę forsy.

Tego samego wieczoru wstąpiłem do Rocky's Lounge przy North Avenue i Melrose Park – to był lokal Ceronego. Stałem przy barze z Larrym Neumanem i Waynem Mateckim, dwoma mordercami o strasznych gębach, gdy podszedł do mnie Cerone.

– Czy Żyd ma jakieś problemy ze swoją starą? – pyta. Kurwa mać, myślę, całe miasto już o tym wie. Ktoś przywlókł tu tę historię, a jedyną ze znanych mi osób, która mogła to zrobić, był Mańkut.

Powiedziałem Ceronemu, że Frank i jego stara żrą się przez cały czas, i to wszystko. A on popatrzył na mnie i zapytał:

– Czy Konus ją rżnie?

Odparłem, że nie. Co miałem powiedzieć? Jackie Cerone był bossem i nie znosił zarówno Tony'ego, jak i Mańkuta.

– No cóż – mówi Cerone – nasi przyjaciele nie chcieliby niczym ryzykować…

Gdy wróciłem do Las Vegas, powiedziałem Tony'emu o tych pytaniach. Wpadł w szał. Chodziliśmy tam i z powrotem przed jego sklepem przy West Sahara. Mówiąc zasłaniał usta dłonią, ponieważ wiedział, że gliny korzystają z usług ludzi czytających przez lornetki z ruchu warg.

– Pierdolony żydowski matkojebca – syczy. – Poleciał się tam wypłakać. Ten żydowski kutas ma zamiar wszcząć wojnę. Muszę to przemyśleć”.

*

„Zakładałem, że Tony poszedł w odstawkę – wspomina Mańkut – ale w czasach, gdy podejrzewałem Geri o kontakty z Lennym Marmorem, założyłem podsłuch w naszym telefonie. Zrobiłem to, ponieważ ilekroć wracałem do domu, a Geri rozmawiała przez telefon, szybko odkładała słuchawkę lub mówiła: «Zadzwonię do ciebie później». Chciałem mieć pewność, że Lenny znowu nie będzie próbował porwać moich dzieci.

Na szpulach mieściło się godzinne nagranie. Kazałem zainstalować aparaturę w garażu. Po pierwszych paru dniach okazało się, że Geri często rozmawia z Nancy Spilotro. Wysłuchiwałem tekstów w rodzaju:

– Zgadnij, co Pan Wszechwiedzący właśnie mi powiedział.

Jednego dnia zatelefonowała do swojego ojca.

– Chciałabym, żebyś zabił tego sukinsyna.

Słyszałem w tle brzęk lodu w jej szklance. Ojciec zapytał, czy Geri pije.

– Tatusiu, od miesięcy nie biorę alkoholu do ust – odparła.

Gdy przesłuchiwałem taśmy, musiałem przełknąć wiele zniewag. To było ciężkie przeżycie. Nie mogłem pokazać po sobie, że wiem, co Geri wygaduje za moimi plecami.

Po paru dniach usłyszałem nagranie jej rozmowy z Tonym. Spilotro mówił szybko. Geri powiedziała mu, o której wracam do domu. Rozmawiali po tym, jak obiecała, że będzie go unikać. Po tym, jak przestrzegłem ją przed niebezpieczeństwem i całą resztą. I teraz słucham, jak planują miejsce spotkania:

– Spotkamy się na boisku do baseballa.

– Jutro po południu Vincent gra mecz.

– Zobaczymy się na meczu. Frank będzie w pracy.

– On nie zadzwoni.

Tego rodzaju teksty.

To, co usłyszałem, tak mnie rozwścieczyło, że nie mogłem na nią patrzeć. Miała zamiar wysłać nas na tamten świat.

Dzieci startowały następnego dnia w zawodach pływackich i wcześnie poszły spać. Tego wieczoru powiedziałem:

– Bądź ze mną szczera. Jeżeli dotąd nie mówiłaś mi prawdy, zrób to teraz. Czy nadal widujesz się z naszym przyjacielem? Ryzykujesz równie dużo co ja. Ciebie zabiją najpierw.

– Nie obawiaj się. To już skończone – odpowiada, a tymczasem ja mam jej rozmowy na taśmie i wiem, że nadał się spotykają.

– Czy masz z nim jakiś kontakt?

– Nie, kochanie.

– Na pewno?

– Po tym wszystkim, co przeżyliśmy, dziwię się, że możesz o to pytać.

– Okay, Geri. Przysięgnij.

– Przysięgam. Nigdy bym tego nie zrobiła. Nie możesz o tym zapomnieć?

– Przysięgnij – powtarzam. – Przysięgnij na życie twojego syna, to zapomnę.

Patrzy mi prosto w oczy. Jest wściekła.

– Przysięgam na życie naszego syna – mówi. – Czy teraz wreszcie przestaniesz?

– Ty suko! Nagrałem twoje rozmowy! – wołam i wyjmuję mały magnetofon. Włączyłem go i Geri usłyszała, jak rozmawia z Tonym.

– Wyłącz to! – wrzeszczy. – Nie chcę tego słuchać!

– Ty suko! – syczę. Krew się we mnie gotuje. – Zrzucę cię z okna!

Geri zaczyna krzyczeć:

– Steven! Na pomoc! Steven!

Biedny dzieciak wchodzi rozespany. Ma dziewięć lat. Geri zmusiła mnie do odwrotu.

– Jeżeli nie odczepisz się ode mnie, wezwę policję – ostrzega.

Wyszedłem z domu i pojechałem do kasyna. Zjadłem kolację, a potem wróciłem i zasnąłem. Uznałem, że zawody pływackie Stevena i Stephanie są ważniejsze”.

*

Mańkut zaczął dzielić swój majątek tuż po tym, jak Geri wróciła ze swej podróży do Beverly Hills z Lennym Marmorem. Przygotowując się do unieważnienia małżeństwa, złożył w sądzie umowę o zrzeczeniu się praw, rozdzielającą posiadane przez nich nieruchomości. Zgodnie z warunkami umowy Mańkut otrzymał prawie wszystko: dom przy Vegas Valley Drive nr 972, działki 144 i 145 w Las Vegas Country Club Estates przy Augusta Drive oraz cztery wyścigowe konie czystej krwi – Island Moon, Last Reason, Est Mi Amigo i Mister Commonwealth.

Trzy skrytki w oddziale First National Bank of Nevada przy głównym bulwarze miasta pozostały jednak ich wspólną własnością. Rosenthal potrzebował kogoś, kto miałby dostęp do gotówki, gdyby on został aresztowany lub z innego powodu nie mógł dostać się do swoich pieniędzy.

Mańkut zmusił również Geri, by zgodziła się na utratę prawa do „opieki i władzy rodzicielskiej nad ich niepełnoletnimi dziećmi w razie nadużywania alkoholu i barbituranów”.

*

Oto list Geri do Robin:

4.05.79

3.12 rano

Moja Najdroższa Córeczko…

Nie chcę Cię martwić, Kochanie, ale nie wiem, ile jeszcze tutaj zniosę. Mam teraz pęknięte żebro, podbite oczy i sińce na całym ciele. Nie muszę ci mówić, komu to zawdzięczam. Wszystko to stało się w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Zeszłej nocy przyszedł do domu pijany i dusił mnie, dopóki nie straciłam przytomności. Nie mogę o tym mówić nikomu prócz ciebie, bo nikogo to nie obchodzi. Wierz mi lub nie, ale potrafię dać sobie radę z całym tym syfem, lecz mogłabym również wziąć broń i zakatrupić go którejś nocy. Wczoraj omal mnie nie zabił. Gdy odzyskałam przytomność, stał nade mną, pijany i gotowy mnie skopać. Gdy pije, nie wie i nie obchodzi go, co robi. Dziś w nocy wrócił do domu i znowu zaczął, więc krzyknęłam, by wracał, skąd przyszedł i zostawił mnie w spokoju. Znowu obrzucał mnie obelgami i tylko siedziałam, i czekałam, aż skończy się wściekać, i modliłam się, żeby znowu mnie nie uderzył. Boję się go śmiertelnie…

Proszę, pisz do mnie. Kocham cię. Nie dzwoń do mnie – on podsłuchuje - Mama.

„Byliśmy w Jubilation. Tony wpadł na pomysł, żeby załatwić Mańkuta – wspomina Frank Cullotta. – Nie wymienił nazwiska. Powiedział:

– Chodzi o Żyda, lecz nie jestem jeszcze pewien. Ale jeżeli okaże się, że mam rację, musisz ściągnąć jakiegoś człowieka. Masz kogoś?

– Owszem, potężnego chłopa – odpowiadam.

– Ale nie chcę, byś go sprzątnął na ulicy.

– Kogo? – pytam.

– Żyda – odpowiada i dodaje: – Umówię się z nim na spotkanie, a gdy przyjedzie, zgarniecie go. Będziecie wiedzieć, gdzie znajduje się dół.

Musielibyśmy tylko odsunąć sklejkę, wrzucić go do dołu i zasłonić otwór.

Potem Tony dodaje:

– Dam ci znać kiedy.

– Okay – odpowiadam.

– Dam ci znać, ale teraz nie jestem jeszcze pewien”.

*

„Zaczęła spędzać całe noce poza domem – wspominał Murray Ehrenberg. – Kto wie, co robiła. Przez większość czasu była albo zalana, albo na haju. Ale Frank nie był wiele lepszy. Upijał się co noc i szalał ze swoimi tancerkami. Szastał pieniędzmi. Kupował im różne rzeczy. Stracił cały plik banknotów grając w black jacka. Był chyba najgorszym graczem w black jacka, jakiego widziałem, albo po prostu wymierzał sobie za coś karę”.

*

„Byłem właścicielem pizzerii Upper Crust – wspomina Cullotta. – Serwowaliśmy jedzenie, ale mój lokal był również spelunką. Jednego rana, naprawdę wcześnie, przygotowywaliśmy jedzenie – była pewnie siódma, ósma, może wpół do dziewiątej – pod pizzerię zajeżdża Geri. Wysiada z samochodu i zostawia otwarte drzwi. Wygląda mizernie. Należała do kobiet, których nie warto było prowokować w miejscu publicznym, bo potrafiła wtedy urządzić prawdziwą scenę. Wymachiwała rękami i wrzeszczała. Była wysoka, wyglądała imponująco i strasznie trudno było z nią dojść do ładu.

Wpada do restauracji jak burza i woła:

– Gdzie on jest, do kurwy nędzy?!

– Błagam cię, Geri, uspokój się. Nie rób zamieszania – proszę.

– Chcę się z nim zobaczyć – odpowiada. – Gdzie on jest? Zabiję tego sukinsyna!

Mówię mojej żonie, żeby jej przypilnowała – Geri jest bliska histerii. Sadzamy ją w boksie i zamykamy drzwi od frontu. Chciała natychmiast rozmawiać z Tonym.

Dzwonię do Tony'ego, a Geri wrzeszczy, że zabije tego Żyda. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że jeżeli Nancy dowie się o aferze z Geri, słono za to zapłacimy.

Tony nigdy nie siadał w Las Vegas za kierownicą. Zawsze jeździł z kierowcą. Tego rana zjawił się po dwóch minutach. Kazał się przywieźć Sammy'emu Sieglowi. Sammy przesiadywał w jego domu od świtu do nocy, grywając z Tonym w gin remika i wożąc go, dokąd ten sobie zażyczył. To była jego praca.

Tony przekracza próg i każe mi przestawić jej wóz na tyły restauracji, żeby nikt go nie spostrzegł. Wydaję polecenie Ernie'emu.

Odszedłem, ale widzę, że Tony rozmawia z nią i jak zwykle wymachuje rękami niczym wiatrak, a Geri zalewa się łzami i kiwa lekko głową. W końcu Tony mówi jej, żeby sobie poszła.

Staliśmy na tyłach pizzerii, gdy odjeżdżała. Tony odwraca się, patrzy na mnie i mówi:

– Dałem dupy”.

ROZDZIAŁ 21

„Przed chwilą pieprzyłam się z Tonym”.

„Frank był śmiertelnie przerażony – wspomina Murray Ehrenberg. – Należał do bardzo skrytych ludzi. Nigdy nie chciał okazywać swoich uczuć. I nigdy nie okazywał. Zawsze był zamknięty w sobie – z wyjątkiem tamtej nocy, kiedy zadzwonił do mnie i poprosił, żebym przyjechał. Wtedy po raz pierwszy wyczułem panikę w jego głosie.

– Przyjedź do mnie i przywieź ze sobą broń – powiedział i wyjaśnił, że potrzebuje ochrony.

Z jakiegoś powodu nie chciał być sam. Chciał, żeby ktoś dotrzymał mu towarzystwa. Sądziłem, że pewnie potrzebuje ochrony i świadka.

– Nie martw się – powiedziałem. – Zaraz tam będę. Przywiozę strzelbę mojego syna.

Gdy go zobaczyłem, był w szoku. Wtedy po raz pierwszy widziałem go w takim stanie, a przecież pracowałem dla niego od lat.

Po moim przyjeździe Frank uspokoił się. Siedzieliśmy na wpół drzemiąc, gdy usłyszeliśmy ten hałas. Zerwaliśmy się z foteli i wybiegliśmy przed dom. Nadjeżdżała Geri. Miała oczy jak spodki i dzikie spojrzenie. Była nieprzytomna. Zupełnie obłąkana. Wjechała prosto w drzwi garażu. Uszkodziła samochód. Stałem obok. Omal nie przejechała mi po stopie. Nawet nie zaczekała, aż drzwi garażu się podniosą.

Balowała przez całą noc”.

*

„Słyszałem ją przez zasunięte szyby – wspomina Mańkut. – Słyszałem, jak woła:

– Gdzie są moje dzieci, ty matkojebco?

Geri zwykle nie mówiła w ten sposób. Również dlatego pomyślałem, że coś jest z nią nie tak. Alkohol? Tabletki? Prochy? Nie wiedziałem co.

Powiedziałem, żeby opuściła szybę. Zsunęła ją o cal. Podszedłem jak najbliżej i poprosiłem, by się uspokoiła.

– Możemy pogadać? Bądź ostrożna.

– Spierdalaj! – krzyczy znowu, wrzuca bieg i uderza w opuszczone drzwi garażu.

Wszyscy sąsiedzi są już na nogach i obserwują nas z ulicy. Przed domem pojawiają się dwa policyjne radiowozy. W środku siedzą czterej gliniarze. Znam ich.

Geri twierdzi, że chce się dostać do domu. Niech idzie do diabła, mówię, ale wiem, że nie mam żadnych szans. Załatwiła mnie. Oto sympatyczna żona znanego kasyniarza i hazardzisty powiązanego z mafią. Wyśpiewa wszystko. W sądzie przerobi mnie na mielone.

Mimo to w odpowiedzi na jej życzenie pytam:

– A gdzie twój zafajdany przyjaciel?

– Jaki przyjaciel? – odpowiada z poważną miną.

– Dobrze wiesz kto.

Geri żąda od policjantów, żeby zmusili mnie do wpuszczenia jej do domu.

– To również mój dom – mówi.

Czterej gliniarze są wrogami Franka Rosenthala, nie ma co do tego cienia wątpliwości. Dla nich jestem czarnym charakterem.

– Hej, Frank – mówi jeden z nich – może byś tak wpuścił ją do środka? Wpuść ją, żebyśmy wszyscy mogli pojechać do domu.

Odpowiadam, że dam jej klucz, jeżeli zostanie nie dłużej niż pięć minut. Czemu nie? W domu nie ma forsy, biżuterii i dzieci. Nie zostało nic, co mogłaby ukraść.

Po trzech minutach wraca. Stoję na podjeździe z Murrayem Ehrenbergiem i policjantami. Geri schowała ręce za plecami.

Podchodzi na odległość około dziesięciu stóp ode mnie, okręca się na pięcie i wycelowuje pistolet prosto w moją głowę. Gliniarze rzucili się do ucieczki. Nie widziałeś chyba nikogo, kto by spieprzał tak szybko jak oni. Ukryli się za radiowozami.

Geri patrzy na mnie i mówi:

– Oddaj mi moje pieniądze i biżuterię, bo cię zabiję.

Wymachuje bronią na wszystkie strony.

I kto podjeżdża pod dom? Nancy Spilotro. Zaczyna rozmawiać z Geri i brać jej stronę.

– Nancy, to nie twój problem – mówię. – Zajmij się własnymi.

Kątem oka widzę, jak obok bardzo szybko przejeżdża samochodem Tony Spilotro, w czapce i z brodą.

Gliny każą Geri natychmiast opuścić broń. To samo mówi jej Nancy.

– Nie strzelaj – radzę. – Nie chcesz przecież pójść na krzesło elektryczne.

Sytuacja jest tak zwariowana, że niemal zabawna.

Nagle Nancy chwyta Geri za rękę. Czterej policjanci wyskakują zza radiowozów i szybko zakładają jej kajdanki. I wtedy głupieję. Widzę Geri ze skutymi rękami i słyszę jej krzyk przez łzy:

– Kochanie, to boli! Nie pozwól im mnie skrzywdzić. Nie pozwól im na to.

Mówię policjantom, żeby ją puścili, że nie wnoszę żadnych oskarżeń i że mamy pozwolenie na broń.

Jestem zupełnie wykończony. Wtedy chciałem chyba jeszcze coś uratować. Sam nie wiem co. Z perspektywy czasu jest to zupełnie nielogiczne. Wszystko było pozbawione sensu.

W każdym razie po odjeździe policji weszliśmy we trójkę do domu”.

POLICJA METROPOLITALNA W LAS VEGAS

RAPORT

Nr dz. 80 – 72481

09.08.80 GODZ. 9.00

Miejsce zdarzenia… Vegas Valley Drive nr 972, Las Vegas, Newada. Las Vegas Country Club Estates.

SZCZEGÓŁY:

Dnia 9.08.80 około godziny dwudziestej pierwszej ja, Archer, wraz z funkcjonariuszem Frankiem Bradym zostałem wysłany do Country Club Estates przy Vegas Valley Drive nr 972, Las Vegas, NV w sprawie rodzinnej awantury, która przybrała niebezpieczne rozmiary, zgłoszonej przez straż Country Club Estates.

Po przybyciu na miejsce znaleźliśmy się przy Bramie Wschodniej. Skontaktowała się z nami pani Rosenthal, która była niezmiernie zdenerwowana. Chciała wrócić do swojego domu przy Vegas Valley Drive nr 972 i odzyskać swoje mienie.

Wspominała również o funkcjonariuszach straży osiedlowej, którzy nie odprowadzili jej do domu, i o tym, że skontaktuje się z FBI.

Gdy staraliśmy się uzyskać informacje od pani Rosenthal, oldsmobilem z rejestracją UT(Utah)NLE697, w kolorze niebieskim, przyjechała Nancy Spilotro. Pani Rosenthal używa brązowego mercedesa coupe nr CWN014, NV.

Pani Spilotro powiadomiła wyżej wymienionych funkcjonariuszy, że przyjechała po panią Rosenthal i że pani Rosenthal jest szalenie zdenerwowana i rozhisteryzowana, jednakże pani Rosenthal nie chciała wsiąść do samochodu razem z nią i szybko odjechała swoim mercedesem.

Pani Spilotro powiadomiła wyżej wymienionych funkcjonariuszy o odbywającej się słownej awanturze i wyraziła chęć pomocy w próbie załagodzenia małżeńskiej kłótni.

Pojechaliśmy na Vegas Valley Drive nr 972. Pan Frank Rosenthal stał na podjeździe ze swą żoną. Żona uderzyła w tył jego cadillaca, który stał w garażu, swoim autem, mercedesem, powodując drobne uszkodzenia.

Udało nam się wyłączyć silnik jej samochodu. Pani Rosenthal wszczęła kłótnię z mężem, jednakże on nie życzył sobie pomocy funkcjonariuszy i oświadczył, że to tylko zwykła rodzinna awantura i że zajmie się tym i sam rozwiąże ten problem.

Nancy Spilotro również pomagała Frankowi Rosenthalowi, próbującemu uspokoić żonę i nie zakłócać dłużej spokoju sąsiadom. Następnie zapytali wyżej wymienionych funkcjonariuszy, czy wszystko jest w porządku, i funkcjonariusze mogli odjechać.

Gdy wyżej wymienieni funkcjonariusze zaczęli opuszczać posesję, pani Rosenthal wbiegła do domu przy Vegas Valley nr 972 i zamknęła drzwi, pozostawiając swego męża, Franka, na zewnątrz.

Następnie wyszła bocznym wyjściem i obeszła dom, trzymając się rękami za brzuch. Krzyczała coś o biżuterii i o tym, że Frank ją ma i musi jej oddać. Razem z pieniędzmi.

Wyżej wspomniani funkcjonariusze nie zdawali sobie sprawy z faktu, że pani Rosenthal ma przy sobie broń, dopóki nie przeszła na drugą stronę ulicy przed Vegas Valley Drive nr 972. Wtedy to wyżej wymienieni funkcjonariusze ujrzeli chromowany pistolet kaliber 38, który wyciągnęła spod bluzki.

Wymachiwała bronią. Wyżej wspomniani funkcjonariusze poprosili o pomoc. Wtedy to Nancy Spilotro podeszła do pani Rosenthal, zdołała uspokoić ją trochę, po czym, gdy pani Rosenthal oparła się o ścianę domu, chwyciła ją za ramiona i ściągnęła na ziemię. Wtedy to wyżej wspomniani funkcjonariusze otoczyli je i pomogli Nancy Spilotro odebrać broń pani Rosenthal.

Bronią tą był lekki chromowany pistolet marki Smith & Wesson kaliber 38 z krótką lufą, model „Ladies Special”, nr seryjny 37J508. Na kolbie z masy perłowej wyryty był napis „Geri Rosenthal”. W pistolecie było 5 naboi, kaliber 38. Jeden nabój z magazynka tego pistoletu został wyprowadzony i wystrzelony, jednak wyżej wymienionym funkcjonariuszom nie jest wiadome, czy został wystrzelony wewnątrz domu, czy przyinnej okazji. Broń została zabrana na przechowanie przez wyżej wymienionego funkcjonariusza, A. Archera.

W czasie całej tej rodzinnej awantury pani Rosenthal stale mówiła mężowi, że pójdzie do FBI. Powiedział jej: „To idź, donosicielko”. Stwierdził, że jeżeli to zrobi, sama będzie w tarapatach. Zostanie aresztowana. Następnie pan Frank Rosenthal zabrał żonę do garażu. Zamknął także automatycznie opuszczane drzwi, pozostawiając wyżej wymienionych funkcjonariuszy na zewnątrz budynku.

„Byliśmy w kuchni – wspomina Ehrenberg. – Nancy pojechała do domu. Geri zaczęła zmywać naczynia. Jakby w ogóle nic się nie stało. Po prostu stała w kuchni. Uspokoiła się. Wyobraź sobie. Rozmawiamy z Frankiem i nagle Frank spogląda na nią. Geri właśnie odwróciła, się, jakby szukała papierosów i Mańkut pyta:

– O co chodzi?

A ona ni stąd, ni zowąd powiedziała:

– Przed chwilą pieprzyłam się z Tonym.

Dosłownie tak powiedziała. Byłem przy tym. W domu. Słyszałem. Powiedziała: «Przed chwilą pieprzyłam się z Tonym».

– Co powiedziałaś? – zapytał Frank.

– Przed chwilą pieprzyłam się z Tonym.

– Zamknij się – powiedział.

Nie zdenerwował się jak, no wiesz, zwykły mąż. Nie warknął: Nakopię ci do dupy, nędzna dziwko, czy coś w tym rodzaju. Powiedział tylko: «Zamknij się».

Musiało go to trafić jak piorun. Zwłaszcza biorąc pod uwagę jego egotyzm i całą resztę. Gorzej nie mogła wybrać. Potem powiedziała, że musi zadzwonić i nie chce korzystać z żadnego z domowych telefonów. Odjechała sprzed domu tak szybko, że słyszeliśmy, jak podskakuje na garbach ograniczających prędkość.

Gdy wyszła, siedzieliśmy przez parę minut. Nagle Frank zerwał się na równe nogi. Wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że Geri pojechała do banku.

Kazał mi wsiąść do samochodu. A ja, jak jakiś dupek, wsiadłem. Mańkut prowadził. Gnał jak szalony, bo bank był w centrum, przy Las Vegas Boulevard”.

POLICJA METROPOLITALNA W LAS VEGAS

80 – 72481

09.08.80

Oto ciąg dalszy raportu funkcjonariusza policji A. Archera PN489 sporządzonego 9.08.80 roku w sprawie rodzinnej awantury w domu Rosenthalów przy Vegas Valley Drive nr 972.

SZCZEGÓŁY:

Około godziny 10.30 ja, funkcjonariusz B. Frank, i funkcjonariusz A. Archer zostaliśmy wysłani w sprawie rodzinnej kłótni w Las Vegas Country Club Estates. Osoba wzywająca, pani Rosenthal, prosiła, żeby funkcjonariusze spotkali się z nią przed wejściem do Las Vegas Country Club przy Karen Avenue, koło posterunku straży osiedlowej.

Przyjechałem tam jako pierwszy oddział, to jest oddział 2 – J – 2, i skontaktowałem się z panią Rosenthal, która rozmawiała przez telefon na posterunku.

Po około minucie, nie rozłączając się, poprosiła, bym porozmawiał z człowiekiem, z którym toczyła rozmowę, panem Bobem Ballou, który, jak powiedziała, jest prezesem oddziału First National Bank mieszczącego się przy Las Vegas Boulevard. Rozmawiałem potem z tym człowiekiem, panem Ballou, który twierdził, że poprzedniej nocy i wczesnym ranem pan Rosenthal i pani Rosenthal kontaktowali się z nim osobno w sprawie przedmiotów będących własnością rodziny Rosenthalów, które znajdowały się w skrytkach w jego banku.

Stwierdził również, że powiadomił każdego z małżonków, że przedmioty w skrytkach bankowych przechowywane są jako ich wspólna własność, i jeżeli któreś z nich chce je zabrać, może to zrobić w momencie otwarcia banku o 10.00 rano w poniedziałek, to jest dnia 9.08.80 roku.

Najwyraźniej jedno z nich lub oboje prosili o usunięcie przedmiotów ze skrytek przed godziną otwarcia. Pan Ballouprzekazał mi, iż pani Rosenthal stwierdziła, że jest w drodze do wyżej wspomnianego banku i byłoby dobrze, gdyby z uwagi na rodzinną awanturę, która się wcześniej wywiązała, czekał na nią jakiś funkcjonariusz. Poinformowałem go, że skoro pani Rosenthal tak sobie zażyczyła, pojadę za nią do banku, żeby zapewnić spokój w tym miejscu. Odłożyłem słuchawkę i pani Rosenthal natychmiast poprosiła, bym jej towarzyszył w drodze do FNB przy Las Vegas Boulevard South, w którym zamierzała opróżnić skrytki.

Powiadomiłem potem centralę, że będę jechał za brązowym, mercedesem coupe pani Rosenthal z numerami rejestracyjnymi CWN014 od wejścia do Country Club do siedziby FNB przy Las Vegas Boulevard. Po przyjeździe na miejsce poinformowała mnie, że ma zamiar wyjąć swoje rzeczy ze skrytek. Powiedziałem, że moim zadaniem jest zapewnienie spokoju, a to, co robi w banku, to jej prywatna sprawa.

W banku usłyszałem krzyki pani Rosenthal pod adresem pana Ballou, który najwyraźniej jest wiceprezesem tego oddziału. Pani Rosenthal wyciągnęła, jak sądzę, dwa lub trzy klucze do skrzynek w skrytkach, które potem wyniosła wraz z pracownikami banku i umieściła na kontuarze. Następnie wyjęła z nich coś, co wyglądało na dużą ilość gotówki. Twierdziła także, że zabiera ze skrytek biżuterię oraz, jak się zdaje, jakieś dokumenty. Pani Rosenthal powiedziała wyżej wymienionemu funkcjonariuszowi przy wejściu do klubu i pod bankiem, że mógłby wziąć gotówkę, która znajdowała się w skrytkach, jednakże ów funkcjonariusz poinformował ją, że w żadnym razie nie przyjmie od niej pieniędzy. Pani Rosenthal opuściła wówczas bank i poszła w stronę samochodu.

Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, na parking przed bankiem zajechał sierżant Greenwood. Wyżej wymienieni funkcjonariusze rozmawiali z panią Rosenthal, gdy wkładała wyżej wspomniane przedmioty, to znaczy gotówkę, biżuterię i dokumenty, do bagażnika swego pojazdu marki Mercedes. Mniej więcej po paru minutach pani Rosenthal popatrzyła w stronę Las Vegas Boulevard i stwierdziła: „Jest Frank”.

Wsiadła do samochodu i odjechała z dość dużą prędkością w kierunku południowym. W tym czasie przybyli: pan Frank Rosenthal i drugi BM (biały mężczyzna), który także brał udział we wcześniejszej rodzinnej awanturze. Pan Rosenthal prowadził żółtego cadillaca, który stał na podjeździe w czasie awantury.

Sierżant Greenwood rozmawiał z panem Rosenthalem przez parę minut, podczas gdy wyżej wymieniony funkcjonariusz stał parę stóp dalej. Pan Rosenthal i towarzyszący mu biały mężczyzna weszli do banku. Parę minut później wyszli, wsiedli do żółtego cadillaca i opuścili parking. W tym czasie podjęliśmy wraz z sierżantem Greenwoodem na nowo zwykłe czynności patrolowe.

„Zatrzymaliśmy się pod bankiem. Wszędzie była policja – wspomina Murray Ehrenberg. – Nie chcieli wypuścić Franka z samochodu. Powiedzieli, że próbują zapobiec nieszczęściu.

Frank rozsierdził się. Usiłował wyjść z samochodu, ale policjanci oparli się o drzwi i nie mogliśmy wysiąść. Frank próbował otworzyć je siłą. Powiedziałem, żeby się uspokoił. A on spojrzał na nich i mówi:

– Zabierzcie swoje pieprzone łapy od mojego wozu! – Mówił to do policjantów! – Ona kradnie moje pieniądze! – krzyczał, ale gliniarze przytrzymali go do czasu, aż Geri odjechała, a potem powiedzieli:

– Okay, teraz możesz wyjść.

Całe to zdarzenie było spiskiem uknutym przez nią i przez gliny”.

*

„Tamtej nocy Geri zadzwoniła z Beverly Hills – wspomina Mańkut. – Było już po dwunastej. Powiedziałem jej:

– Geri, to nie w porządku. Możesz zatrzymać swoje klejnoty, ale oddaj mi moje pieniądze i moją biżuterię. – Usłyszałem tylko trzask odkładanej słuchawki.

Potem zatelefonował Tony.

– Słyszałem, co się stało – mówi. – Czy mogę w czymś pomóc?

Czuję, że nie jest pewien, czy wiem o jego romansie z Geri, więc nadał nic nie mówię i dalej zgrywam głupka.

Odpowiadam, że nie i że od pewnego czasu fatalnie układa się nam z Geri.

Tony mówi, że chce się ze mną spotkać. Słynne ostatnie słowa. Nie mam ochoty na żadne spotkania. Wiem, co się może wydarzyć.

Zgadzam się, ale nie chcę, żeby nas ktoś widział, więc podaję mu nazwisko innego prawnika – nie Oscara – i proponuję, byśmy spotkali się u niego. Tony znowu pyta:

– Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

Odparłem, że w razie gdyby rozmawiał z Geri, powinien jej powiedzieć, żeby zwróciła moje rzeczy.

Tony wie, że sytuacja nie wygląda najlepiej. Pewnie myślał: O rany, ale się wpakowałem.

Uśmiecham się do siebie. Mój dozgonny przyjaciel. Nie rozumiałem tego. Nie chciałem żadnej jego rzeczy. Nie mogłem pojąć, jak mógł pożądać mojej żony. Nie potrafiłem się z tego otrząsnąć.

W kancelarii prawnika zachowywałem całkowity spokój. Tam czułem się bezpieczny. A Tony zdawał sobie sprawę, że jeżeli moi ludzie w Chicago dowiedzą się, co zrobił, przegra. Jeżeli w Chicago osądzą tę sprawę, to po nim. Dobrze o tym wiedział. I właśnie dlatego musiałem być bardzo ostrożny.

– Dzięki za spotkanie – mówię.

– Mam nadzieję, że to coś pomoże – odpowiada.

Potem Geri dzwoni do Tony'ego.

– Lepiej go posłuchaj – radzi jej Tony – bo inaczej oboje zginiemy.

Wiem to tylko dlatego, że Geri opowiedziała mi później o tej rozmowie.

– Co mam zrobić, pieprzony kurduplu? – pyta Geri.

– Zwrócisz połowę pieniędzy, dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów i jego biżuterię. To mój rozkaz.

Bardziej mafijnego rozkazu nie można usłyszeć. Gdy Geri opowiadała mi o tym później, aż trzęsła się ze złości. Zaproponowała mu podobno, żeby spierdalał. Potem zadzwoniła do mnie.

– Twój kurduplowaty przyjaciel dzwonił i wydał mi rozkaz – mówi.

– Wkopałaś się po uszy – odpowiadam.

– Masz kogoś, kto mógłby odebrać pieniądze i biżuterię? Czy jeżeli je oddam, obiecasz, że zostawisz nas w spokoju? – pyta.

Odparłem, że tak, i wysłałem znajomego do Los Angeles, by je odebrał. Ale gdy się z nią spotkał, dała mu tylko dwieście tysięcy dolarów i klejnoty. Później twierdziła, że Tony ukradł pięćdziesiąt tysięcy z jej samochodu, gdy po opuszczeniu banku pojechała odpocząć w jego domu”.

*

Rosenthal wniósł pozew o rozwód 11 września 1980 roku, trzy dni po tym, gdy Geri uciekła sprzed banku. Trzy dni później otrzymał telefon z oddziału psychiatrii Harbor General Hospital w Torrance w Kalifornii. Dowiedział się, że jego żona, Geraldine McGee Rosenthal, została aresztowana przez policję w Los Angeles za próbę rozebrania się do naga na Sunset Boulevard. Była pod wpływem alkoholu i narkotyków.

Mańkut poleciał do Torrance.

„Gdy dotarłem do szpitala, poszedłem do jej pokoju, Geri była w kaftanie bezpieczeństwa. Chciała, żebym rozluźnił więzy, ale nie mogłem tego zrobić. Zaczęła na mnie krzyczeć. Wpadła w histerię.

Psychiatra zaproponował, by została w Torrance przez dwa tygodnie. Zgodziłem się, mając w pamięci jej zachowanie. Tego wieczoru poleciałem z powrotem do Las Vegas, a parę dni później dowiedziałem się, że została zwolniona ze szpitala i że ojciec i córka Geri spróbują nakłonić ją do poddania się opiece psychiatry.

Wniosłem pozew o rozwód za zgodą obydwu stron”.

Mańkut uzyskał to, czego chciał – prawo do opieki nad dziećmi. W zamian zgodził się na płacenie alimentów w wysokości pięciu tysięcy dolarów miesięcznie i prawo byłej żony do odwiedzania dzieci. Geri zatrzymała biżuterię wartości miliona dolarów i brązowego mercedesa.

*

„Prawie każdy na jego miejscu dałby spokój – stwierdził Murray Ehrenberg. – Przecież ta kobieta była chora i odeszła. Frank dostał rozwód. Prawo opieki nad dziećmi. Odzyskał już połowę pieniędzy i całą swą biżuterię. Geri zatrzymała jedynie sto tysięcy dolarów i swoje klejnoty. Każdy na jego miejscu uznałby się za szczęściarza, pozbywszy się jej – każdy, ale nie Frank.

Gdy wszystko, co posiadał, wali się w gruzy, on postanawia zaskarżyć policję metropolitalną w Las Vegas za bezprawne zatrzymanie, po czym skarży policjantów, którzy nie pozwolili nam wysiąść z samochodu przed bankiem, o sześć milionów dolarów odszkodowania. To są gliniarze. Wiadomo, że nie mają nawet sześciu centów. To szaleństwo. No i oczywiście przegrał. Zdołał jedynie doprowadzić do tego, że gazety bezustannie opisywały całą tę cholerną operę mydlaną”.

ROZDZIAŁ 22

„Albo zgarniemy dzisiaj kupę forsy,

albo staniemy się sławni”.

W gazetach pojawiały się artykuły o Mańkucie i Geri, Tonym i Geri, o Mańkucie i Tonym oraz opinie anonimowych przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości, którzy obawiali się „mafijnej wojny pomiędzy Rosenthalem a Spilotrem”. FBI świadomie wykorzystywało szum wokół tej sprawy. William K. Lambie jr, dyrektor chicagowskiej Komisji ds. Przestępczości, otrzymał kopie wycinków z gazet traktujących o konflikcie Rosenthala ze Spilotrem od swego informatora z policji w Las Vegas, który pytał, czy Lambie mógłby rozgłosić je w Chicago „w celu zdenerwowania Joego Aiuppy”.

W swojej notatce przedstawionej członkom komisji Lambie stwierdzał, że jego informator z Vegas dostarczył kopie informacji prasowych dotyczących afery Spilotro – Rosenthal… Prosił, bym skontaktował się z miejscowym przedstawicielem prasy, tak aby w lokalnych gazetach i czasopismach pojawił się artykuł na ten temat wraz z informacją, że władze federalne od dawna zdawały sobie sprawę z konfliktu między Spilotrem i Rosenthalem dzięki inwigilacji SPILOTRA. Ta informacja ma jeszcze bardziej zaniepokoić AIUPPĘ.

W chicagowskich gazetach ukazały się artykuły o Rosenthalu i Tonym Spilotrze. Pisali o nich między innymi Art Petacque i Hugh Hough w swej kolumnie w „Chicago Sun – Time”. Tymczasem jednak Spilotro przysparzał Joemu Aiuppie zmartwień nie tylko z powodu swego flirtu.

*

„Nikt nie wiedział o naszych włamaniach, dopóki nie staliśmy się znani – wspomina Cullotta. – Gdy tylko otworzyłem tę cholerną pizzerię, Tony zaczął mnie zbyt często odwiedzać. Było lepiej, gdy wymykałem się z domu i spotykałem się z nim w różnych parkach. Tony całe życie spędził w knajpach i mój lokal bardzo mu się spodobał. Uwielbiał prowadzić interesy i chciał wejść w spółkę z każdym właścicielem restauracji, a zwłaszcza ze swym kumplem, proszę ja ciebie.

Nie było dla niego rzeczy niemożliwych. Mówił do mnie:

– Słuchaj, jeżeli potrzebujesz forsy, tylko mi powiedz. Włożę w ten lokal tyle, ile potrzebujemy.

To była moja knajpa, ale Tony lubił wpadać z nowymi przepisami i bez przerwy tam przesiadywał. Po prostu to lubił. A jednocześnie psuł, kurwa, interes. Dawniej przychodzili do nas, proszę ja ciebie, gwiazdorzy filmowi. Teraz gliny zatrzymywały ich na ulicy.

Zaczepiły, na przykład, Wayne'a Newtona. Przyjeżdżał do mnie coś zjeść. Zatrzymuje się, wysiada w towarzystwie paru osób. Gliny wyskakują z samochodów i pytają go:

– Wiesz, dokąd idziesz?

– Owszem – odpowiada. – Idę do Upper Crust.

– Ten lokal należy do gangsterów.

– Idę tam jeść, a nie gadać z nimi.

A wszystko przez to, że gliny zauważyły, iż Tony przesiaduje tam na okrągło. Wtedy właśnie wszystko zaczęło się walić. Dotąd mogłem poruszać się bez przeszkód. Gliny myślały, że jestem płotką, zwykłym zerem. Dopóki nie namierzyli mnie z nim w samochodzie. «Hej, kim jest ten człowiek?» Sprawdzili moje dane i zobaczyli, że znamy się z Tonym od dzieciństwa.

Wtedy właśnie wszystko się skończyło. Było już po herbacie. I wówczas powiedziałem, że to pierdolę. Dotąd zgrywałem skromnego. Żyłem jak hrabia, ale nie rzucałem się w oczy. Prowadzono śledztwo przeciwko mnie w rozmaitych sprawach, ale nie wiązano mojej osoby z Tonym ani ze zorganizowaną przestępczością.

Byłem upartym człowiekiem. Nie uważam, bym musiał się rejestrować, gdy przyjeżdżam do miasta, tylko dlatego, że jestem notowany lub odsiadywałem wyrok. Nigdy więc nie meldowałem się u szeryfa jako przestępca. I nikt mnie nie nachodził, dopóki nie zaczęli mnie na okrągło widywać z Tonym.

Uważałem, że to bzdura. Pierdolę to. Pierdolę to uprzywilejowane miasto. Mówiłem im, żeby się odpieprzyli. Nie chciałem im powiedzieć, gdzie mieszkam. I zatrzymywali mnie za to. Walczyłem z nimi. Było mi wszystko jedno. Sędzia oddalał zarzuty, ale policja stale mnie aresztowała. Ciągle z nimi walczyłem. Nie miałem zamiaru powiedzieć im, gdzie mieszkam. Wiedzieli gdzie. A ja po prostu nie chciałem im powiedzieć.

Cały czas wkurwiałem ich maksymalnie.

No a Tony stale u mnie przesiadywał, sprowadzał syna i drużynę baseballową. Wszyscy siedzieli u mnie na okrągło. Nie mam nic przeciwko temu. Podoba mi się to. Sęk w tym, że podobało się także wszystkim innym, z glinami włącznie.

Mieli zwyczaj zatrzymywać się na parkingu i obserwować. Tam właśnie zrobili wszystkie swoje zdjęcia. Widziałeś fotografie Tony'ego wychodzącego z restauracji? Wszystkie pochodzą z mojej knajpy.

Przyjemnie spędzaliśmy tam czas, aż do nocy, której policjanci zabili Frankiego Blue. Siedzieliśmy z Tonym na patio przed restauracją. Przy krawężniku zatrzymał się samochód Frankiego. Frankie był szefem sali w Haciendzie. Jego ojciec, Stevie Blue – Stevie Bluestein – reprezentował Związek Zawodowy Kucharzy.

Frankie był porządnym chłopcem. Powiedziałem mu:

– Zdejmij te pieprzone tablice rejestracyjne z Illinois.

– Jazda z takimi tablicami to kiepski pomysł, Frankie – dorzucił Tony.

– Zmienię je – obiecuje chłopak, a potem dodaje: – Siedzi mnie paru pieprzonych gości.

– To pewnie gliny.

Wyjaśniliśmy mu, że tablice z Illinois kojarzą się policjantom z Vegas wyłącznie z Chicago.

– Nie wiem. Zbyt długo mnie śledzą – mówi Frankie. – Jakiś bonneville przyjechał za mną aż tutaj.

Całuje się z Tonym i ze mną na pożegnanie i wychodzi. Porządny, grzeczny chłopak.

Teraz myślę, że bał się, iż jacyś ludzie chcą go obrabować. Jak się okazuje, po okolicy kręciło się paru speców od okradania szefów sal. Wiadomo było bowiem, że noszą w kieszeniach pełno dwudziestodolarowych banknotów. Frankie nie zdawał sobie sprawy, że to policjanci, bo inaczej nigdy nie zrobiłby tego, co zrobił. Nie był przecież głupi. Całe życie spędził w towarzystwie mafiosów. I gliny go zabiły. Jechali nieoznakowanym samochodem.

Pół godziny później zadzwonił Herbie Blitzstein. Herbie mieszkał tuż obok miejsca, w którym to się stało.

– Właśnie zabili Frankiego – powiedział.

– Przecież dopiero co stąd wyjechał?! – zdziwiłem się.

– Wpakowali w niego dwa magazynki – wyjaśnił.

– Musimy dopaść tych skurwysynów – powiedziałem.

– Właśnie wypowiedzieli nam wojnę.

– Jesteśmy przygotowani – odparłem, dodając, że z pewnością załatwił go Gene Smith. Wiedziałem bowiem, że Smith, pieprzony nadgorliwiec, usiłował dopaść Frankiego.

Oto co się stało: Frankie odjechał stąd, a gliny za nim. W samochodzie miał broń. Nie powiedział nam o tym. Mówił, że nie wie, kto go śledzi. Policjanci twierdzą, że gdy próbowali go zatrzymać, wyciągnął spluwę. Wyskoczyli z samochodów i wypalili z dziewiątki i trzydziestki ósemki w drzwi wozu Frankiego. No i zabili go. Na miejscu. Znaleźli ponoć broń w samochodzie. «W jego ręku». Tak twierdzą.

Frankie mógł zachować się nierozważnie, gdy znalazł się przy bramie wjazdowej. Mieszkał na terenie strzeżonym, na który wjeżdża się przez bramę. Policjanci zabili go tuż przed taką bramą.

Tak więc Tony i reszta jadą na miejsce wypadku. Tony kazał mi zostać w restauracji.

– Czekaj na telefon – powiedział. – Zaraz wrócę.

Wsiedli do samochodów i pojechali. To było straszne. Gliny wpadły w panikę. Atmosfera zrobiła się bardzo napięta. Policjanci w tym mieście szybko sięgają po spluwy. Są zestrachani. Zawsze się trzęsą. Trzęsidupy.

Potem wszyscy wrócili. Tony. Herbie. Ojciec, Stevie Blue. Ronnie Blue, brat Frankiego. Wszyscy wrócili, wszyscy płaczą i rozmawiamy, proszę ja ciebie. Próbujemy rozmawiać tak, żeby nikt nie widział. No wiesz. A wokół nie ma ani jednego pieprzonego gliny. Jakby ściągnęli wszystkich z ulicy, czując, że coś się stanie, bo Tony wkurwił się nie na żarty.

Był zły jak osa. Planował zemstę. Wpadł na pomysł wywołania w mieście zamieszek na tle rasowym. Wykorzystałby do tego czarnych, a potem moglibyśmy, proszę ja ciebie, sprzątnąć paru z nich – i wcale nie miał na myśli Murzynów.

Chodziło o pretekst. Wystarczyło urządzić to tak, jakby gliny zabiły paru czarnych, a wszystko potoczyłoby się jak kula śniegowa, bo w tym mieście policja naprawdę daje czarnym w dupę. Zamknęła ich w gettach. My mieliśmy wkroczyć i ich wypuścić.

To właśnie Tony chciał zrobić, ale nigdy do tego nie doszło. Wydarzyło się zbyt wiele innych rzeczy. Przede wszystkim policja próbowała obciążyć nas odpowiedzialnością za ostrzelanie z samochodu domu jakiegoś gliniarza. To nie była nasza robota. Ktoś zwalił na nas winę. Tony powiedział wówczas:

– Te skurwysyny usiłują mnie zapudłować za ostrzelanie domu jakiegoś kutasa. Odgrywają się na nas.

Zrobili to celowo, żeby zatuszować sprawę śmierci Bluesteina.

Tak więc policjanci zabili chłopaka. Nigdy nie widziałem, by Tony był tak zdenerwowany. Kopał krzesła, ściany, wszystko. Naprawdę lubił Frankiego. Na pogrzebie zjawili się wszyscy. Tony rozkazał, by chłopakowi okazano szacunek. Nawet Mańkut czuwał przy zwłokach, ale nie stał obok Tony'ego”.

*

Wątpliwości towarzyszące śmierci Frankiego spotęgowały napięcie w stosunkach między Spilotrem a policją metropolitalną. Policjanci zrobiliby wszystko, by go dostać, a on wszystko, żeby przysporzyć im kłopotów. W listopadzie, gdy ochroniarz w Saharze dał cynk wywiadowcom policji, że Spilotro je lunch z Oscarem Goodmanem w barze kasyna, szef policyjnych służb wywiadowczych, Kent Clifford, bardzo się ucieszył. Funkcjonariusz policji, Rich Murray, który patrolował okolicę, otrzymał rozkaz, by natychmiast jechał do kasyna. Spilotro miał zakaz wstępu do kasyn w Newadzie, a naruszenie zakazu mogło narazić go na aresztowanie i grzywnę do stu tysięcy dolarów.

Ochroniarze z Sahary mieli stolik Spilotra na oku od chwili, gdy dostali poufną informację od specjalnego agenta FBI, Marka Kaspara. Zanim zadzwonili na policję, skontaktowali się z FBI, by upewnić się, że istnieje agent Kaspar.

Gdy Rich Murray dotarł do baru, witający go ochroniarze wskazali mu stolik Spilotra i powiedzieli, że jego prawnik, Oscar Goodman, właśnie wyszedł do toalety.

Gdy Murray podszedł do Spilotra i poprosił o okazanie dokumentów, ten odparł, że nie ma ich przy sobie. Gdy powiedział, że podejrzewa, iż jest on Anthonym Spilotrem, jego rozmówca zaprzeczył. Kiedy Murray miał już go aresztować i zabrać na posterunek, wrócił Goodman i zaczął uparcie twierdzić, że jego towarzysz nie jest Tonym Spilotrem. Mimo to tamten został aresztowany.

Dziesięć minut później, gdy Murray spisywał Spilotra na komendzie, przyjechał detektyw Gene Smith i zorientował się, że Murray aresztował brata Tony'ego, Pasquale'a Spilotra, dentystę z zawodu. Oczywiście Pasquale Spilotro został natychmiast wypuszczony na wolność, ale wszyscy dziennikarze zdążyli już dowiedzieć się o wpadce policji.

Szef policyjnych służb wywiadowczych zawsze uważał, że jego wydział został wówczas wrobiony. Po pierwsze, Mark Kaspar zaprzeczył w oświadczeniu złożonym pod przysięgą, jakoby telefonował do Sahary w sprawie Spilotra. Po drugie, Goodman nie powiedział Murrayowi, że zatrzymywany mężczyzna jest bratem Tony'ego.

Pomiędzy Cliffordem i jego podwładnymi a Spilotrem i jego ludźmi narastała wrogość. W pewnym momencie zaczęli się wzajemnie oskarżać o ostrzeliwanie domów i samochodów. Któregoś dnia doszło do tego, że gdy Clifford otrzymał informację, iż dwaj z jego detektywów znaleźli się na liście potencjalnych ofiar mafii, przypiął pas z bronią, zabrał ze sobą uzbrojonego współpracownika i obaj polecieli do Chicago.

Pojechali prosto do domów Joego Aiuppy i Joeya Lombarda – bezpośrednich zwierzchników Tony'ego – żeby stanąć z nimi oko w oko. Ale gdy zjawili się u Aiuppy, jedyną obecną w domu osobą była jego siedemdziesięciodwuletnia żona. Potem pojechali do Joeya Lombarda, ale tam znowu zastali jedynie jego żonę.

Wyjaśniając później przyczyny swojej podróży do Chicago reporterowi „Los Angeles Times”, Clifford powiedział, że w końcu „wytropił” prawnika Lombarda i pojechał zobaczyć się z nim. Ostrzegł go mówiąc: „Jeżeli któremuś z moich ludzi stanie się krzywda, wrócę do domów, które właśnie odwiedziłem i pozabijam wszystko, co się rusza, chodzi lub pełza”.

Potem pojechał do hotelu i czekał do wpół do trzeciej rano, kiedy otrzymał telefon z życzeniami „bezpiecznej podróży”. Był to sygnał, ustalony z prawnikiem Lombarda, że zamach na dwóch detektywów został odwołany. Clifford, który sprzedaje obecnie nieruchomości w Newadzie, odmówił wielokrotnym prośbom o udzielenie wywiadu.

*

„Wszystko szło źle – wspomina Cullotta. – Słyszałeś pewnie o tym, że ten świr Kent Clifford zapukał do drzwi Lomby'ego i Aiuppy. Nie chcę wiedzieć, co Aiuppa usłyszał od swojej starej, gdy zjawił się w domu tamtego wieczoru. Jacyś gliniarze z policji metropolitalnej zaleli się pewnej nocy, ostrzelali dom Johna Spilotra i omal nie trafili jego dziecka. Załatwili Frankiego Blue i wszyscy wiedzieli, że to ich sprawka bez względu na to, co mówili. A w dodatku Tony bardzo potrzebował pieniędzy i naciskał na nas, byśmy je zarabiali.

Joey Lombardo wraz Allenem Dorfmanem i Royem Williamsem zostali oskarżeni o próbę przekupienia senatora z Newady węszącego wokół spraw związkowego funduszu emerytalnego i Lomby pilnie potrzebował gotówki. Tony zmusił mnie do tego, bym doprowadzał moich ludzi do szału. Co dwa tygodnie napadaliśmy na sklepy jubilerskie. W Las Vegas nie starczało nam już roboty. Lataliśmy do San Jose, San Francisco, Los Angeles i Phoenix. Zwykle przywoziłem cały łup jego bratu, Michaelowi, do Chicago, ale teraz nawet Michael dostał półtora roku za przyjmowanie nielegalnych zakładów, więc rozprowadzaliśmy towar po wszystkich znajomych paserach.

O tym, że w skarbcu Bertha's Jewelery przy West Sahara Avenue znajduje się ponad milion w gotówce i biżuterii, po raz pierwszy usłyszałem od Joeya DiFranzy mniej więcej rok wcześniej. Wiedzieliśmy, że to rodzinna firma i jest w niej sejf z co najmniej pięciuset tysiącami dolarów w gotówce. Biżuterię w ich sklepie można było oglądać codziennie na wystawie.

Sklep był wyposażony w pełny system alarmowy. Wszedłem do środka, udając że chcę coś kupić, aby przeprowadzić wizję lokalną. Gdy rozmawiałem z obsługującą mnie kobietą, tak nią „manewrowałem”, żeby móc zajrzeć do skarbca. Zauważyłem, że wewnątrz skarbca nie ma alarmu.

Powiedziałem Tony'emu o sklepie do obrobienia, a on poradził, bym „wprowadził” w to Blaska. Blasko był kiedyś gliną, ale dostał kopa, gdy jego zwierzchnicy zorientowali się, że pracuje bardziej dla Tony'ego niż dla szeryfa. Dlatego Tony zawsze zapewniał mu źródło dochodu.

Powiedział, że Blasko mógłby zarobić na skoku na Berthę 50 tysięcy dolarów, więc miałby go na pewien czas z głowy.

Niestety, jeden z ludzi wtajemniczonych w plan kradzieży, ten dupek Sal Romano, pracował dla tajniaków. Wtedy nie wiedzieliśmy o tym, ale FBI przyłapało go na handlu narkotykami i Sal usiłował ratować skórę, wydając Tony'ego i nas.

Zawsze wydawał mi się podejrzany, ale wszyscy uważali go za wspaniałego gościa, a Ernie Davino twierdził, że to świetny włamywacz i spec od zamków.

Ernie Davino, Leo Guardino i Wayne Matecki mieli wejść do środka przez dach.

Sal Romano, Larry Neuman i ja mieliśmy jeździć po ulicy i mieć oczy otwarte. Każdy z nas posiadał policyjny teledetektor i krótkofalówkę umożliwiającą kontakt z ludźmi w sklepie i pomiędzy nami.

Naprzeciw sklepu, po drugiej stronie ulicy stała ciężarówka z wielkim Supermanem namalowanym na karoserii, używana przez Blaskę do wywozu betonowych odpadów. Blasko siedział w niej z teledetektorem i krótkofalówką.

Wybraliśmy świąteczny weekend przed 4 lipca, gdyż liczyliśmy na to, że nikogo nie będzie w pobliżu, a gdyby należało coś wysadzić, ludzie pomyśleliby, że to fajerwerki. W dodatku, ponieważ poniedziałek był dniem świątecznym, nikt zapewne nie pojawiłby się w sklepie aż do wtorku. To by nam dało więcej czasu na pozbycie się towaru.

Zaczęliśmy wczesnym wieczorem. Pamiętam, że gdy dotarliśmy na miejsce, było jeszcze prawie jasno.

Plan przewidywał wejście przez dach w celu obejścia alarmów. Sprawdziłem już, czy w sklepie są detektory ruchu – małe skrzynki z czerwonymi lampkami na ścianie lub drzwiach. Przypominają domowe czujniki pożarowe.

W Bertha's Jewelery nie było ich, zainstalowano za to inne alarmy. Widziałem fotokomórki we wszystkich drzwiach.

Normalnie można by podjechać ciężarówką pod ścianę budynku i zrobić otwór w murze. Doszliśmy jednak do wniosku, że gdyby ściana skarbca w sklepie była ze stali, a nie z betonu, potrzebowalibyśmy palników i wycięcie otworu mogłoby zająć trzy kwadranse. Właśnie dlatego postanowiliśmy wejść przez dach.

Zaraz po rozpoczęciu akcji otrzymuję sygnał od Sala Romana. Mówi, że utknął na parkingu na tyłach centrum handlowego, niedaleko sklepu, i nie potrafi uruchomić wozu.

Podjeżdżam do niego i nie rozumiem, co się stało, bo tuż przed skokiem sprawdziłem samochód. Niedobrze. Cholerny grat. Jestem wkurzony. Przy pomocy swojej riviery spycham wóz Sala z drogi. Daleko, Nie powinien stać w pobliżu sklepu.

Łączę się z Larrym Neumanem i mówię, że ma zabrać Sala z Sahara Avenue, z miejsca naprzeciwko sklepu, tak aby razem mogli jeździć w górę i w dół ulicy, obserwując, co się dzieje. W końcu czworo oczu to nie to co dwoje.

Tymczasem chłopcy meldują, że włamali się przez dach i wchodzą do środka.

Otrzymuję informację od Larry'ego. Jeździ po Saharze i nic; może znaleźć Sala, który miał stać przy krawężniku i czekać na niego.

Larry przeklina Sala i mówi, że powinien go zakatrupić.

Niedobrze, myślę. Po chwili spostrzegam nadjeżdżające radiowozy i przez krótkofalówkę nakazuję wszystkim odwrót.

Mieliśmy umówione miejsca spotkań. Mówię chłopakom, żeby dali nogę ze sklepu, bo zaraz zjawią się tam gliny, ale już jest za późno – gliny wchodzą właśnie przez dach.

Mnie zatrzymują od razu, ale Larry'ego dopiero na Paradise Road.

W końcu zgarniają nas wszystkich. Brakuje tylko Sala. Wtedy właśnie zyskałem pewność, że to kapuś. FBI zrobiło nas na szaro. Od początku znało nasze plany. Tydzień później Sal Romano spacerował po ulicach Chicago. Miałem Tony'emu za złe, że go nie zabił. Mówiłem mu, że Sal to kapuś, ale Tony po prostu zwlekał ze zbadaniem tej sprawy.

W każdym razie agenci czekali na nas w budynku po drugiej stronie ulicy. Obserwowali nas z okien przez lornetki. Nie mieliśmy żadnych szans. Zamierzali wykorzystać sprawę włamania do załatwienia nas i to zrobili.

Aresztowanie uczestników skoku było początkiem końca ludzi Tony'ego. Tamtego dnia zgarnęli wszystkich i Tony pozostał właściwie bez ochrony.

Pamiętam, że rano w dniu skoku zobaczyłem przejeżdżający wóz FBI.

– FBI nie pracuje w weekendy. Co oni tu robią? – zapytałem.

– Może to nie o ciebie chodzi, może po prostu śledzą mnie – odparł.

Stałe nas obserwowali.

Gdy wyruszałem do akcji, powiedziałem:

– Albo zgarniemy dzisiaj kupę forsy, albo staniemy się sławni”.

*

Aresztowanie Spilotra, Cullotty, eks – policjanta Blaski i gangu „Dziura w murze” zdaniem prokuratora z Oddziału ds. Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości, Charlesa Wehnera, było uwieńczeniem trzyletniego śledztwa w sprawie działalności Spilotra w Vegas. I choć Departament Sprawiedliwości nie przedstawił dowodów, które mogłyby potwierdzić początkowe zarzuty, że Spilotro kieruje kasynami w imieniu mafii, istniały tysiące podsłuchanych rozmów i całe mile taśm z nagraniami, które świadczyły o tym, że Spilotro zlecał morderstwa, napady z bronią w ręku i wymuszenia jako szef miejscowej mafii.

Oscar Goodman, towarzyszący Tony'emu na rozprawie, na której Spilotro został postawiony w stan oskarżenia i zwolniony za kaucją w wysokości sześciuset tysięcy dolarów – później zmniejszoną do stu osiemdziesięciu tysięcy – stwierdził, że aresztowania były niczym więcej jak zemstą wymiaru sprawiedliwości na jego kliencie. Dodał, iż żaden z jego klientów nie był tak szykanowany jak Spilotro.

„A owe nagrania – zauważył – są rezultatem nieustannych prób znalezienia mętnego, fałszywego pretekstu do dalszej kampanii prokuratury, której celem jest oskarżenie Anthony'ego Spilotra o popełnienie przestępstwa”.

Jednakże zdaniem emerytowanego agenta FBI, Joego Gerskiego, który przez wiele lat pracował nad sprawą Spilotra:

„W tym przypadku było inaczej. Tym razem mieliśmy żywego świadka, kogoś, kto należał do gangu „Dziura w murze”, kogoś, kto był wtajemniczony w plan skoku na Bertha's Jewelery – mieliśmy Sala Romana. Wcześniej nigdy nie dysponowaliśmy zeznaniami świadka obciążającymi Tony'ego Spilotra. Romano powiedział nam o skoku, o tym, kto weźmie w nim udział i kiedy nastąpi. I wszystko się potwierdziło, a w dodatku Sal był pod naszą opieką – bezpieczny i żywy”.

ROZDZIAŁ 23

„Nie uważam go już za swojego przyjaciela”.

Dla mafii nastały niebezpieczne czasy. Lata inwigilacji i podsłuchu zaczęły przynosić plony w postaci aktów oskarżenia. Oprócz zarzutów o kierowanie gangiem „Dziura w murze” Allenowi Dorfmanowi, Royowi Wlliamsowi i Joeyowi Lombardowi postawiono zarzut próby przekupienia senatora z Newady, Howarda Cannona. Nick Civella, Carl Civella, Joe Agosto, Carl DeLuna, Carl Thomas i inni zostali oskarżeni o współudział w zatajaniu wpływów Tropicany; oczekiwano, że Joe Aiuppa, Jackie Cerone i Frank Balistrieri z synami znajdą się w gronie oskarżonych o zatajanie wpływów Stardustu. Kilka ław przysięgłych zapewniło już nietykalność Allenowi Glickowi w zamian za zeznania, ale na razie jego adwokaci trzymali prokuratorów w szachu.

Był to okres, w którym oskarżeni i ich prawnicy miesiącami analizowali treść wielogodzinnych nagrań i oprawnych tomów z przepisanymi na maszynie tekstami rozmów. Adwokaci szukali luk w materiale dowodowym, a oskarżeni usiłowali zamordować potencjalnych świadków.

W tym czasie samo podejrzenie o współpracę z prokuraturą i FBI wystarczało, by zginąć. A nawet jeśli nie współpracowałeś i skazano cię na długą odsiadkę, nadal byłeś w niebezpieczeństwie, bo teraz mogli cię uznać za bardziej podatnego na korzystne propozycje prokuratury.

„Słyszałem, jak chodzą po sali – wspomina Cullotta – i pytają:

– Joe, co myślisz o Mike'u?

– Mike to świetny gość. Jaja ma z żelaza.

– Larry, co myślisz o Mike'u?

– Mike? Cholerny twardziel. Walczy do końca.

– Frankie, co myślisz o Mike'u?

– Mike? Chyba żartujesz?! Mike w ogień by za ciebie skoczył.

– Charlie, co myślisz o Mike'u?

– Po co ryzykować?

I to oznacza koniec Mike'a. Tak właśnie się to odbywa”.

To niebezpieczny okres, ponieważ mafijni bossowie wiedzą, że oprócz nagrań z podsłuchu – które obrona może zakwestionować – oskarżyciele potrzebują świadków lub wspólników, którzy mogą wytłumaczyć, co naprawdę się zdarzyło, którzy mogą wskazać winnych palcem, którzy mogą wyjaśnić sens niejasnego stenograficznego potoku słów na większości taśm.

*

„Odwiedził mnie Charlie Parsons, człowiek z FBI – wspomina Frank Cullotta. – Było to mniej więcej osiem miesięcy po aresztowaniu w Bertha's Jewelery.

– Mamy informacje – powiada – że twój przyjaciel Tony Spilotro dybie na twoje życie.

To był piątek. Tylko pokiwałem głową. Myślę o tym, co wydarzyło się parę tygodni wcześniej. Spałem. I nagle Trach! Trach! Trach! Trach! Co do kurwy nędzy? – mówię do siebie. – Co to za strzały, u diabła? Szybko wstałem. Podchodzę do okna i wyglądam na zewnątrz. Mój dom mijają ludzie w furgonetce. Zastrzelili człowieka w sąsiednim mieszkaniu.

Szedł do domu. Drzwi obok. Ten facet był zwykłym frajerem. Co to za numer? – myślę i kładę się z powrotem do łóżka. Musiałem wówczas wziąć to za dobrą monetę, ale zacząłem się zastanawiać.

I wtedy Parsons puszcza mi taśmę. Mało co na niej słychać. Ale ja usłyszałem. Usłyszałem, jak Tony prosi o zgodę.

Pamiętaj, że gdy proszą o zgodę, to nie mówią: «Hej, dziś wieczorem chcę załatwić Franka Cullottę!». Brzmi to raczej tak: «Muszę wyprać trochę brudnej bielizny. Ten facet nie wyprał porządnie tego, co powinien wyprać, i przez to powstał problem, o którym ci mówiłem…”

Chodzi o mnie. To ja jestem problemem, gdyż byłem jedyną osobą, która mogła powiązać Tony'ego ze wszystkim. Sal Romano, ten pieprzony kapuś, nigdy nie rozmawiał z Tonym. Tak właśnie od początku mieliśmy to zorganizowane. Żaden z moich ludzi nigdy nie rozmawiał z Tonym. Nie wiedzieli nawet, że musiałem odpalać mu jedną czwartą łupu. Podejrzewali tylko, że tak jest, bo działaliśmy bez przeszkód.

Teraz jednak zdałem sobie sprawę, że Tony wie, iż grozi mi długie więzienie. Jestem recydywistą. Czeka mnie trzydzieści lat za kratkami. Tony musi się zastanawiać, czemu nie miałbym pójść na układ i go wydać? Nie jest głupcem. Sam oceniałbym to w identyczny sposób.

Człowiek, z którym Tony rozmawia o brudnej bieliźnie, zorientował się, o co chodzi.

Słyszę jak mówi:

– W porządku, w takim razie załatw to. Wypierz swoją bieliznę. Nie ma problemu.

Lecz ludzie, których Tony wynajął, sknocili robotę. Gdyby wynajął mnie, zrobiłbym to jak trzeba, ale kto wie, gdzie szukał wykonawców – teraz, gdy wszyscy moi ludzie się ukrywali?

Zleca robotę obcym, a oni zabijają niewłaściwego człowieka, mojego sąsiada.

Myślę sobie, stary, ten facet próbował wpakować ci kulę w łeb. Jeżeli poskarżę się na niego prokuratorowi, mógłby dostać góra dziesięć lat pudła – odsiedzi sześć i wyjdzie na wolność.

To mu nie zaszkodzi. Jest młody. Wygrzebie się z tego. Jak mogłoby mu to zaszkodzić? Nie oskarżą go o członkostwo w GOP [gangsterskiej organizacji przestępczej], które jest karane wieloletnim więzieniem. Nigdy nie zdołają postawić mu tego zarzutu i skazać go na dożywocie. Tony jest na to zbyt cwany”.

Trzy dni później, w poniedziałek o ósmej piętnaście rano, Cullotta zadzwonił do agenta Parsonsa.

„Poznajesz mój głos? – zapytał.

– Poznaję”.

W ciągu dwudziestu minut znalazł się w bezpiecznym domu strzeżonym przez sześciu agentów. Zaczęli go przesłuchiwać i zabrali do Chicago na rozprawę.

„Nie wiem, jakim cudem otrzymałem gwarancję transakcyjnej nietykalności, ale tak się stało. To najlepszy immunitet, jaki można dostać. Innymi słowy, gdy masz taki immunitet, nie mogą cię sądzić za nic, o czym mówisz w zeznaniach. Bez względu na treść twoich zeznań. Sędzia w Chicago dał mi immunitet tego rodzaju. W chwili gdy to robił, nie wiedziałem nawet o co, u diabła, chodzi. No bo co ja mogłem wiedzieć o immunitetach? Wychodzę z sądu, a człowiek z FBI mówi:

– Myślę, że sędzia popełnił błąd.

Byli zszokowani”.

*

Odkąd Rosenthal został zmuszony wynieść się ze Stardustu, można było ustawiać zegarek w oparciu o harmonogram jego zajęć. Mógł to również robić specjalista od podkładania bomb w samochodach.

Mańkut wstawał wcześnie rano, by zawieźć dzieci do szkoły. Potem spędzał prawie cały dzień w domu, przewidując wyniki wybranych meczów i zasięgając informacji o papierach wartościowych, których nabyciem się interesował. Dwa lub trzy razy w tygodniu, o szóstej wieczorem, wstępował do restauracji Tony'ego Romy przy East Sahara Avenue i spotykał się ze starymi kumplami z czasów, gdy jeszcze zajmował się bukmacherstwem: Martym Kane'em, Rubym Goldsteinem i Stanleyem Greenem. Zazwyczaj stali przy barze i wypijali parę głębszych, dyskutując o sportowych wydarzeniach tygodnia. Tuż po ósmej Mańkut zamawiał żeberka na wynos. Rozstawali się około wpół do dziewiątej, gdy zamówienie było gotowe. Mańkut wychodził z restauracji, wsiadał do samochodu i wracał do domu, zanim dzieci zdążyły pójść spać.

4 października postąpił według zwykłego schematu. Ale gdy wsiadł do samochodu z zamówionym posiłkiem, nastąpiła eksplozja. Pamięta, że widział, jak drobne płomienie strzelają z otworów nagrzewacza szyby, pamięta również, że wnętrze auta zaczęło wypełniać się taflami płomieni, gdy usiłował wydostać się przez drzwi.

Chwycił za klamkę i wypadł na chodnik, tarzając się przez chwilę, aby ugasić płonące ubranie. Potem wstał i zobaczył, że cały samochód się pali. Nagle podbiegli do niego dwaj mężczyźni i przydusili go do ziemi, nalegając, by leżał spokojnie i zakrył głowę.

W chwili gdy cała trójka padła na chodnik, płomienie dotarły do baku i dwutonowy cadillac eldorado poderwał się na cztery stopy od ziemi. Meteoryt z poszarpanych kawałków metalu i plastyku wystrzelił w niebo na wysokość około pięćdziesięciu stóp, a potem zasypał sczerniałymi skorupami i sadzą ponad dwieście stóp kwadratowych powierzchni parkingu. (Okazało się, że dwaj mężczyźni, którzy powalili Mańkuta na ziemię, to agenci służby wywiadowczej – akurat skończyli jeść kolację.)

Zdaniem Barbary Lawry, mieszkającej po drugiej stronie ulicy, eksplozja była tak gwałtowna i głośna, jakby „pociąg wpadł przez dach”. Lori Wardle, kasjerka w restauracji Marie Callender, mieszczącej się naprzeciwko lokalu Tony'ego Romy, powiedziała:

„Wybiegłam na zewnątrz. Na parkingu stała masa aut. Samochód Rosenthala wystrzelił w powietrze, a płomienie wzniosły się na wysokość dwóch pięter. To była potężna eksplozja. Z okien na tylnej ścianie naszej restauracji wyleciały wszystkie szyby”.

Ekipa reporterska lokalnych wiadomości telewizyjnych popijała kawę w pobliżu, gdy nastąpił wybuch. Parę chwil później kręcili zdjęcia Rosenthala chodzącego w oszołomieniu po parkingu i przyciskającego chusteczkę do krwawiącej głowy. Krew płynęła także ze skaleczeń na lewym ramieniu i nodze. Widać było, jak Mańkut prosi Marty'ego Kane'a i pozostałych kolegów, żeby wezwali jego lekarza i dopilnowali, by uspokojono dzieci i sprowadzono je do szpitala. Agent kierujący Wydziałem ds. Używek, John Rice, który prowadził wraz z policją dochodzenie w tej sprawie, stwierdził, iż Mańkut miał „dużo szczęścia”, że przeżył eksplozję.

„W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto wybuch bomby tego rodzaju zabija – powiedział. – Tyle że w modelu eldorado producent zainstalował pod siedzeniem kierowcy dodatkową stalową blachę usztywniającą, która uratowała Mańkutowi życie.

Blacha skierowała impet wybuchu w dół i ku tyłowi samochodu. Rosenthal powinien moim zdaniem zmienić przydomek na Szczęściarz”.

*

Reporterzy prasowi i policjanci przyjechali do szpitala, gdy Mańkutowi opatrywano skaleczenia i oparzenia na sali nagłych przypadków. Kiedy oprzytomniał, wokół szpitalnego łóżka zobaczył krąg zatroskanych twarzy.

„Ujrzałem, tych wszystkich bystrzaków z FBI i miejscowych policjantów – wspomina. – I nie przyszli tam z przyjaźni. Lekarze jeszcze mnie opatrywali, gdy weszło dwóch pierwszych gości z FBI. Byli bardzo grzeczni.

– Strasznie nam przykro z powodu tego wypadku – powiedział jeden i zapytał: – Możemy w czymś pomóc?

– Nie, nie możecie – odparłem. – Czy zostawicie mnie w spokoju?

– Jesteś pewien, że tego chcesz? – zapytał drugi.

Odpowiedziałem, że jestem. Wyszli.

Potem zjawili się chłopcy z policji. Szeryfem był wówczas John McCarthy. Wchodzą i pytają:

– Jesteś gotów porozmawiać?

– Wypierdalajcie stąd – warknąłem. Cytuję dokładnie: Wypierdalajcie stąd.

Po opatrzeniu ran w szpitalu powiedziałem swojemu lekarzowi, że potrzebuję więcej środków przeciwbólowych. Bolało mnie jak diabli. Więc zrobił mi drugi zastrzyk, a potem pomógł mi wydostać się tylnym wyjściem, żebym mógł uniknąć dziennikarzy, którzy tłoczyli się na korytarzu i przed budynkiem. Gdy dotarłem do domu, moja gospodyni była na miejscu. Na szczęście dzieci już spały.

Nie minęło pół godziny, gdy rozległ się dzwonek telefonu. Dzwonił Joey Cusumano.

– Jesteś cały i zdrowy? – pyta.

– Owszem, a ty? – odpowiadam z miejsca.

– Bogu dzięki. Bogu dzięki. Czy potrzebujesz czegoś, Frank?

– Mam wszystko, Joe, ale jeżeli będę potrzebował, będziesz pierwszym człowiekiem, do którego zadzwonię.

Wciskam mu kit, bo wiem, że Tony jest przy nim. Rozmawia ze mną Cusumano, ale to Tony zadaje pytania. Wtedy jednak już się uspokoiłem. Starałem się przeanalizować sytuację. Ból nie był już tak silny. Morfina nadal działała, więc spróbowałem przypomnieć sobie, co się stało i odgadnąć, kto to zrobił”.

*

Wybuch bomby był wielkim wydarzeniem. Gazety komentowały je na pierwszych stronach, a telewizyjne programy informacyjne rozpoczynały się od doniesień na ten temat przez wiele dni. Natychmiast pojawiły się spekulacje, czy Spilotro miał coś wspólnego z zamachem i czy bomba mogła wybuchnąć w wyniku porachunków między dwoma dawnymi przyjaciółmi na tle romansu Spilotra z rozczarowaną małżeństwem żoną Mańkuta.

Agent FBI, Charlie Parsons, powiedział prasie, że przypuszczalnie za próbą zabójstwa kryją się Spilotro i chicagowska mafia. Zasugerował, iż zadawnione wzajemne urazy z powodu Geri były prawdopodobnie przyczyną podłożenia bomby.

Parsons zaproponował ponoć nawet Rosenthalowi, by ten został świadkiem oskarżenia:

„Mafia nie może zakładać, że nie będziesz sypał – to dla niej zbyt ryzykowne. Teraz muszą cię zabić. Czy możesz mieć pewność, że tego nie zrobią? Chodź z nami. Zapewnimy ochronę tobie i twoim dzieciom”.

Zdaniem Josepha Yablonskiego, dyrektora FBI w Las Vegas, Rosenthal „cudem” uniknął śmierci, a niedoszły „zabójca przypuszczalnie pochodził spoza miasta – aczkolwiek i w Las Vegas są ludzie zdolni skonstruować taką bombę”.

Mańkut pamięta, że następnego dnia po wybuchu bomby miejscowi policjanci i agenci FBI bez przerwy pukali do jego drzwi i zadawali kolejne pytania. Rosenthala zaś interesowało, co policja robi, żeby ochronić jego i dzieci, ale policjanci chcieli tylko poznać szczegóły znajomości ze Spilotrem i dowiedzieć się, czy on i Tony walczyli ze sobą. Mańkut twierdził, że Parsons zaproponował mu carte blanche w federalnym programie ochrony świadków.

„Ale wówczas moje dzieci dowiedziałyby się, że byłem kapusiem” – odparł.

„Po tym, co mafia ci zrobiła, nie musisz być wobec niej lojalny” – przekonywał Parsons.

Szef policyjnych służb wywiadowczych, Kent Clifford, wyraził to jeszcze bardziej dosadnie:

„Jesteś chodzącym trupem i nie otrzymasz żadnej ochrony policyjnej, jeżeli nie dostarczysz nam poufnych informacji”.

W odpowiedzi Rosenthal zatelefonował do szeryfa i gazet, żeby zaprotestować przeciwko groźbom Clifforda. Podkreślił przy tym, że on i jego rodzina jako podatnicy nie oskarżeni o żadne przestępstwa mają prawo do policyjnej ochrony bez względu na osobiste poglądy szefa służb wywiadowczych.

Następnego dnia gazety w Vegas trąbiły o pogróżkach Clifforda, a szeryf John McCarthy publicznie przepraszał za jego wypowiedzi. Powiedział, że Rosenthal ma prawo do policyjnej ochrony niezależnie od swej postawy i niechęci do współpracy z wymiarem sprawiedliwości. Autorzy artykułów wstępnych w gazetach i programów telewizyjnych poparli Mańkuta, podkreślając, że w momencie eksplozji w samochodzie równie dobrze mogły być jego dzieci i gospodyni i że prawo do policyjnej ochrony przysługuje wszystkim obywatelom.

Kent Clifford dokazał sztuki, której Frank Rosenthal nie był w stanie dokazać przez wiele lat – zdobył dla niego przychylność prasy.

*

Zainteresowanie mediów i policji incydentem było tak duże, że Mańkut postanowił urządzić konferencję prasową we własnym domu i położyć kres najbardziej prowokacyjnym insynuacjom i plotkom, jakie przedostawały się do gazet. Przyjął około pół tuzina reporterów ubrany w jedwabną pidżamę. Na czole i lewej ręce nadal miał bandaże.

Podczas czterdziestopięciominutowego wywiadu Mańkut powiedział, że agenci FBI i miejscowi policjanci „wyraźnie sugerowali”, iż podłożenie bomby w samochodzie było zorganizowane przez Spilotra. On sam wiedział wprawdzie, że bomby „nie podłożyli amerykańscy skauci”, nie chciał jednak oskarżać o taki postępek nikogo ze znanych mu osób.

Powiedział, że będzie „bardzo zmartwiony i bardzo zły”, jeżeli się okaże, iż odpowiedzialność za zamach ponosi jego dawny przyjaciel, Tony Spilotro. Stwierdził, że nie wierzy w coś takiego i że „byłaby to bardzo niezdrowa sytuacja dla nas wszystkich. Nie chcę nawet rozważać takiej myśli. Nie uważam go już za swojego przyjaciela, ale nie jestem w tej chwili gotów do uznania jego odpowiedzialności. Nie chce mi się wierzyć, że byłby do czegoś takiego zdolny. Nie miałem powodu sądzić, że ja sam lub któryś z członków mojej rodziny jesteśmy w niebezpieczeństwie i żyłem tak jak inni. Najwidoczniej myliłem się. Nie mam zamiaru atakować Spilotra. Nie czuję takiej potrzeby. Nie załatwiam spraw w ten sposób. Chcę dowiedzieć się, kto to zrobił, i dopilnować, by to się nie powtórzyło… ale nie myślę o zemście. Jeżeli powiem, że szukam zemsty, to zniżę się do ich poziomu”.

Rosenthal nie uważał, by zamach był formą komunikatu lub ostrzeżenia.

„Nie znam motywów tego zamachu. Zrobię wszystko, by ich powstrzymać. Zrobię, co trzeba, żeby ochronić siebie i moje dzieci”.

*

Istnieją dwie poważne teorie na temat tego, kto próbował wysłać Franka Rosenthala w zaświaty. Pierwsza – którą wyznają FBI i sam Rosenthal – głosi, że sprawcą zamachu był Frank Balistrieri. Balistrieri miał zwyczaj wysadzać swoich przeciwników w powietrze – zawdzięczał temu przydomek Szalony Saper. Aparatura podsłuchowa zainstalowana w biurze Balistrieriego zarejestrowała jego rozmowę z synami, w której stwierdził, że jego zdaniem Frank Rosenthal to kapuś.

„Zadenuncjował nas i Argent Corporation” – powiedział i obiecał synom, że „uzyska pełne zadośćuczynienie”.

Druga teoria głosi, że zrobił to Spilotro.

*

„Geri przyleciała do Vegas po zamachu – wspomina Mańkut. – Chciała zaopiekować się mną. Ochraniać. Ale we mnie nie wygasł płomień żalu.

– Przecież wiesz, że mogę się zmienić – powiedziała.

Tego dnia próbowała dać mi numer swojego telefonu, ale odparłem, że nie jest mi potrzebny i że zawsze może się ze mną skontaktować”.

ROZDZIAŁ 24

„Niewykluczone, że została zamordowana”.

Geri Rosenthal przeprowadziła się do mieszkania w Beverly Hills.

„Obracała się wśród motłochu – twierdzi Mańkut. – Degeneraci, alfonsi, ćpuny, motocykliści. Miała przyjaciela, który był muzykiem i często ją tłukł.

Żyła mocno. Do Las Vegas przyjeżdżała na wakacje. Pojawiała się w mieście, gdy Steve i Stephanie startowali w zawodach pływackich. Przychodziła na przyjęcia. Odwiedzała dzieci. Nie cieszyły mnie te wizyty, bo nigdy nie wiedziałem, co zrobi. Kiedyś odwoziłem ją na lotnisko. Zaczęła wrzeszczeć, że chce więcej pieniędzy. Widziałem, że jest już wstawiona. Przywoziła instrukcje od swych debilnych kumpli: «Wyduś więcej forsy od tego dziwaka». A jakże. Wiedziałem, do czego im była potrzebna. Zagroziłem, że wyrzucę jej bagaże na Paradise Road, jeżeli się natychmiast nie zamknie. Popatrzyła na mnie nienawistnie i nie odezwała się już ani słowem.

Następnym razem Steven wyglądał przez okno, gdy przyjechała, i zauważył, że marnie wygląda. Gdy stanęła w progu, zrozumiałem, o co mu chodziło. Była chuda jak patyk. Straciła sporo kilogramów. Faszerowała się amfetaminą i lekami.

Niedożywienie. Tylko tabletki trzymały ją przy życiu.

– Zobacz, do jakiego stanu się doprowadziłaś – powiedziałem.

Minęła mnie, wspięła się po schodach na piętro, rozebrała i weszła do wanny, jakby nadał mieszkała w tym domu. Udawała, że nadal jest panią Rosenthal.

Po rozwodzie zaproponowałem jej sto tysięcy dolarów za zmianę nazwiska.

– Chyba żartujesz – odparła.

Wykorzystywała moje nazwisko we wszelkich celach. «Nie wiesz, kim jestem? Nie wiesz, kim jest mój mąż?» Tego typu teksty. Ta fantazja służyła jej do ochrony.

Wydzwaniała do mnie z barów o pierwszej w nocy i mówiła na przykład:

– Powiedz temu sukinsynowi, żeby zostawił mnie w spokoju.

Jednej nocy zadzwoniła z ulicznego automatu. Szlochała histerycznie:

– Dałbyś wiarę, że ten sukinsyn stłukł mnie na kwaśne jabłko?

Geri chodziła wówczas z jakimś młokosem. Ilekroć rozmawialiśmy przez telefon, zwracał się do mnie per «panie Rosenthal».

Już raz mówiłem mu, żeby był grzeczny:

– Musisz zrozumieć, że spotykasz się z matką moich dzieci.

– Dobrze, panie Rosenthal – odparł wówczas.

I teraz Geri dzwoni z budki. Mówi, że krwawi i że ten młokos ją sprał. Zapytałem, co mógłbym zrobić, a ona na to, żebym do niego zadzwonił i kazał mu przestać. Będzie pod tym i tym numerem mniej więcej za godzinę.

Zapisuję numer i wstaję z łóżka. Siedzę, gapiąc się na zegar przez godzinę. Czas ciągnie się jak guma. Gdy wybieram podany numer, kto podnosi słuchawkę? Geri.

– Cześć!

– Co jest, do kurwy nędzy? Oszalałaś? – pytam. – Myślałem, że ten facet cię tłukł? Co ty tam robisz? Dlaczego wróciłaś?

– Och, nic mi nie jest.

– Pozwól, że porozmawiam z tym gówniarzem.

– W porządku, dam sobie radę.

Później okazało się, że to jej mieszkanie i mieszkali tam razem. Chłopak zagroził, że z nią zerwie, Geri wpadła w histerię i po pijaku postanowiła doprowadzić do tego, bym skłonił go groźbami do zmiany planów”.

*

6 listopada 1982 roku o godzinie 4.35 rano – mniej więcej miesiąc po wysadzeniu samochodu Mańkuta w powietrze – Geri Rosenthal zaczęła krzyczeć na chodniku przed motelem Beverly Sunset przy Sunset Boulevard 8775, weszła potykając się do hallu i upadła.

Recepcjonista wezwał policję, ale gdy policjanci przybyli na miejsce wraz z karetką, Geri była już w stanie śpiączki. Nie odzyskała przytomności. Zmarła trzy dni później w szpitalu Cedar Sinai. Miała czterdzieści sześć lat. Lekarze znaleźli w jej organizmie ślady środków uspokajających, alkoholu i innych leków. Miała duży siniak na udzie i kilka mniejszych na łydkach.

Wiadomość o jej śmierci dostała się do gazet w Los Angeles i Las Vegas, które poinformowały, że Geri zmarła z powodu wyraźnego przedawkowania leków i przedstawiły na nowo niedawne epizody z jej burzliwego małżeństwa: romans ze Spilotrem, ogołocenie trzech skrytek bankowych z ponad miliona dolarów i wybuch bomby w samochodzie Mańkuta. Wymarzony temat dla gazet ilustrowanych i policji. Kapitan Ronald Maus z Prokuratury Okręgowej w Los Angeles powiedział reporterowi „Los Angeles Times”: „Interesujemy się tą sprawą ze względu na dawne powiązania denatki oraz możliwość ingerencji zorganizowanych grup przestępczych”. Dr Lawrence Maldonado, który stwierdził jej zgon, oświadczył: „Niewykluczone, że została zamordowana”.

*

„O śmierci Geri dowiedziałem się telefonicznie od żony Boba Martina, Charlotte – wspomina Mańkut.

– Frank, mam złe wieści. Właśnie dzwonił mój kuśnierz i powiedział, że Robin przyszła odebrać futra dla Geri. Twierdziła, że Geri nie żyje – powiedział.

Natychmiast zatelefonowałem do kuśnierza. Przedstawiłem się. Wiedział, kim jestem, i zaczął mi dziękować za wszystkie zamówienia, które składałem u niego od lat.

– Czy zastałem Robin? – zapytałem.

– Tak, przyszła odebrać futra Geri. Mówi, że jej matka nie żyje.

Kuśnierz nazywał się Fred jakoś tam. Powiedziałem mu:

– Fred, nic jej nie dawaj, do cholery. Rozumiesz?

– Tak, proszę pana – odparł. Odłożyłem słuchawkę. Zadzwoniłem do kostnicy. Owszem, mieli jej ciało. Geri nie żyła.

Dwa dni później w końcu zatelefonowała do mnie Robin.

– Mama nie żyje – mówi. Tak po prostu. – Mama nie żyje.

Udaję, że jeszcze o niczym nie wiem. Dowiaduję się paru szczegółów. Robin czyni przygotowania do pogrzebu. Powiedziałem, że zadzwonię do niej później. Gdy zatelefonowałem, spieraliśmy się o to, gdzie Geri ma zostać pochowana. Ja chciałem, by pogrzebano ją w Las Vegas, obok zmarłej matki. Robin i Len Marmor woleli, by spoczęła w Los Angeles. W końcu to Robin zajęła się przygotowaniami do pogrzebu i wynajęciem kaplicy.

Rozmawiałem z dziećmi i powiedziałem obojgu, co się stało. Zdołały to zrozumieć. Zapytałem, czy chcą wziąć udział w pogrzebie.

– Proszę, pozwól mi zostać – odparł Steven, a Stephanie powiedziała:

– Nie pojedziemy.

Ja także obawiałem się spotkania z Marmorem.

Połowa ludzi podejrzewała, że to ja kazałem ją zabić, a druga połowa, że zginęła na rozkaz mafii. Mylą się jedni i drudzy. Wydałem piętnaście tysięcy dolarów na śledztwo w tej sprawie. Uzyskałem szczegółowe informacje.

Sądzę, że Geri przedawkowała.

To oni ją zabili – ludzie z jej otoczenia. Wiedzieli, że jest bogata. Otrzymywała ode mnie co miesiąc pięć tysięcy dolarów. Miała całą swoją biżuterię. Ale gdy policja przeszukała jej mieszkanie, niczego nie znaleziono”.

*

„Początkowo myśleli, że Geri mogła zostać zamordowana, ponieważ za dużo wiedziała o mafii – stwierdził Frank Cullotta. – Ale to bzdura.

Prawdopodobnie paru z jej ćpających przyjaciół – motocyklistów wpadło na pomysł, że Geri dostanie kupę forsy z ubezpieczenia, jeżeli nagle zostanie wdową. Próbowali więc wysadzić Mańkuta w powietrze. Gdy pokpili sprawę, zrozumieli, że będą w tarapatach, zwłaszcza gdy Geri skojarzy ich podróż do Vegas z zamachem.

Właśnie dlatego ją zabili. Dokładnie cztery tygodnie później. Cóż za zbieg okoliczności. I co robiła, włócząc się o wpół do piątej rano w tej nędznej dzielnicy Hollywood? Wcale się nie włóczyła. Przyjechała samochodem z zabójcami, swoimi kumplami, ludźmi, którzy usiłowali sprzątnąć Mańkuta, a teraz nafaszerowali ją tabletkami i alkoholem.

Potem wystarczyło tylko zatrzymać samochód, wysadzić ją na ulicy i odjechać”.

*

„Moja siostra została zamordowana – twierdzi Barbara Stokich. – Ktoś wstrzyknął jej coś do żył.

Gdy Geri odeszła od Franka, zabrała ze sobą biżuterię wartości miliona dolarów. Mańkut musiał z nią porozmawiać, by odzyskać swoje pieniądze, ale Geri zatrzymała klejnoty. Wszystkie zginęły.

Gdy zamieszkała w Los Angeles, chciała wrócić do Franka. Brakowało jej luksusu. Ochrony. Poczucia bezpieczeństwa. Lubiła go nazywać «panem R.».

Po śmierci Geri mój tato odwiedził miejsca, w których robiła zakupy. Jedna z jej przyjaciółek powiedziała, że Geri przez dwa miesiące chodziła do psychologa i była prawie zdrowa.

Siostra co miesiąc dostawała od Mańkuta pięć tysięcy dolarów. Miała też karty kredytowe i mercedesa. Ale nie lubiła być sama. Chodziła do barów i piła przez całą noc. Gdy wróciła do Los Angeles, Lenny miał żonę. Jakiś znajomy Murzyn sprał ją niemiłosiernie, żeby dobrać się do jej pieniędzy i biżuterii.

Dowiedzieliśmy się z mężem o śmierci Geri, ponieważ właściciel mieszkania mojego taty zadzwonił, gdy byliśmy u niego z wizytą. Paru jego przyjaciół widziało notatkę pośmiertną o Geraldine McGee Rosenthal i zastanawiali się, czy przypadkiem nie chodzi o moją siostrę. Zatelefonowaliśmy do Robin. Powtarzała bez przerwy, że nie ma czasu na rozmowę. W końcu powiedziała, że pogrzeb jest za dwa dni. Moja siostra przez tydzień leżała w szpitalu i w kostnicy i nikt nas nie zawiadomił”.

*

Geri została pochowana w Mount Sinai Memoriał Park, przy Forest Lawn 5950, w obecności rodziny i znajomych. Mańkut i dwójka jego dzieci nie uczestniczyli w pogrzebie.

„Chciałem oszczędzić tego dzieciom” – wyjaśnił.

W styczniu 1983 roku koroner Okręgu Los Angeles stwierdził, że jej śmierć była przypadkowa i spowodowała ją śmiertelna mieszanka kokainy, valium i whisky.

*

Dokumenty w kartotece sądu dla spraw spadkowych w Los Angeles stwierdzały, co następuje:

Geraldine Rosenthal zmarła, nie pozostawiwszy żadnych nieruchomości. Pozostawiła jednak rzeczy osobiste w postaci wielu monet umieszczonych w skrytce nr 107 w First Interstate Bank, Maryland Square Office przy South Maryland Parkway 3681 w Las Vegas. Nakazem sądu monety zostały wycenione na 15.486$.

Wśród 125 monet było między innymi: 4.000$ w srebrnych dolarach, 1.200$ w srebrnych dolarach z 1887 roku, 133$ w żetonach kasyna Stardust, 6.000$ w srebrnych dolarach z 1887 roku, 100$ w 22 monetach jednocentowych z głową Indianina, kwartery z głową Wolności, monety pięciocentowe z tarczą oraz duża moneta jednocentowa z 1797 roku.

Połowa monet ze skrytki przypadła Mańkutowi na mocy ustaleń porozumienia rozwodowego; drugą połowę podzielono równo między trójkę jej dzieci: Robin, Stevena i Stephanie. Zgodnie z sądową dokumentacją spadkobiercy Geri otrzymali po dwa tysiące pięćset osiemdziesiąt jeden dolarów.

*

Sytuacja wróżyła wszystkim rychły koniec. Po zamachu bombowym i śmierci Geri padły kolejne oskarżenia, wydano kolejne wyroki, a śmierć zbierała coraz większe żniwo.

Setki nagrań z podsłuchu będące w posiadaniu Departamentu Sprawiedliwości doprowadziły do oskarżenia – i w końcu skazania – głównych mafijnych bossów zamieszanych w sprawę skimmingu w hotelach Stardust i Tropicana.

Słabe ogniwa wycinano. 20 stycznia 1983 roku Allen Dorfman, lat sześćdziesiąt, został zastrzelony, gdy wychodził z restauracji na przedmieściach Chicago. Dorfmana skazano wraz z Joeyem Lombardem, Joem Aiuppą, Jackiem Ceronem, Maishe'em Rockmanem i przewodniczącym Związku Kierowców, Royem Williamsem, za wykorzystywanie związkowego funduszu emerytalnego do próby kupienia poparcia senatora Howarda Cannona z Newady w kwestii korzystnego dla związku aktu prawnego dotyczącego transportu drogowego. Dorfman został skazany za przestępstwo związane z funduszem emerytalnym po raz drugi i sędzia zafundował mu wyrok wieloletniego więzienia.

Dorfman wyszedł z restauracji z Irwinem Weinerem, sześćdziesięciopięcioletnim agentem ubezpieczeniowym i byłym poręczycielem sądowym, który przed wielu laty zatrudnił Tony'ego Spilotra jako poręczyciela. Dorfman wstąpił do wypożyczalni kaset video i wypożyczył na wieczór kopię filmu „Inadmissible Evidence” *. Film opowiada o człowieku niesłusznie oskarżonym przez prasę o powiązania z mafią.

Weiner powiedział policji, że usłyszał, jak dwaj mężczyźni zachodzą ich od tyłu i wołają: „To napad!”, a gdy schylił głowę, usłyszał strzały i właściwie nie widział, co się stało. Bandyci uciekli. Sprawców morderstwa nigdy nie wykryto.

*

13 marca 1983 roku Nick Civella zmarł na raka płuc. Dwa tygodnie wcześniej wypuszczono go z Więziennego Centrum Medycznego w Springfield w stanie Missouri, żeby mógł „umrzeć z godnością”.

*

Joe Agosto został skazany za puszczanie w obieg czeków bez pokrycia, co pozwalało mu przelewać do mało zasobnych kas Tropicany pieniądze stanowiące dodatek do zatajanych wpływów. 12 kwietnia 1983 roku Agosto zdecydował się zostać świadkiem prokuratury. Jego zeznania – wraz z notatkami DeLuny – doprowadziły do surowych wyroków skazujących: Carl Civella i Carl DeLuna otrzymali po trzydzieści, Carl Thomas piętnaście, a Frank Balistrieri trzynaście lat więzienia.

*

Parę miesięcy później Joe Agosto zmarł na atak serca. Druga faza sprawy Argent Corporation – w której część tych samych pozwanych oskarżono o zatajenie i zagarnięcie wpływów korporacji na sumę prawie dwóch milionów dolarów – wymagała wiarygodnego świadka. Władze zagwarantowały Allenowi Glickowi nietykalność i prezes Argent Corporation złożył zeznania w sądzie.

Oskarżonymi w tej sprawie byli bossowie: z Chicago – Joe Aiuppa, lat siedemdziesiąt siedem, i Jackie Cerone, lat siedemdziesiąt jeden – następnie pełniący obowiązki szefa mafii w Cleveland Milton Maishe Rockman, lat siedemdziesiąt trzy, i boss z Milwaukee Frank Balistrieri, lat sześćdziesiąt siedem, oraz jego synowie prawnicy, John i Joseph. Wyroki skazujące w przypadku pierwszych czterech niemal na pewno oznaczały, że umrą w więzieniu.

Glick stanął przed sądem, i zeznawał przez cztery dni, przedstawiając ze szczegółami, w jakich okolicznościach spotkał Franka Balistrieriego i jak uzyskał pożyczkę. Mówił też o tym, że zmuszono go do podpisania opcji na wykup pięćdziesięciu procent udziałów w korporacji przez synów Balistrieriego w zamian za dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Opowiadał, jak został zmuszony do zatrudnienia Franka Rosenthala, jak Nick Civella groził mu w mrocznym pokoju hotelowym, w Kansas City, a Carl DeLuna w kancelarii Oscara Goodmana w centrum Las Vegas.

Glick jako świadek zniweczył wszelkie nadzieje obrony. Był dokładny i niewzruszony. Jawił się przysięgłym jako człowiek bezgranicznie szczery. Carl Thomas również został świadkiem oskarżenia w nadziei na uzyskanie złagodzenia wyroku piętnastu łat więzienia w sprawie Tropicany. W swoich zeznaniach mówił o skimrningu i wpływie mafii na kierownictwo Związku Kierowców. FBI miało także Joego Lonarda, siedemdziesięciosiedmioletniego byłego wiceszefa mafii clevelandzkiej, który zeznał, że spełniał rolę kuriera Rockmana, i wyjaśnił, w jaki sposób załatwiono pożyczkę dla Glicka i kto na tym zyskał.

Nawet Roy Williams, otrzymawszy wyrok pięćdziesięciu pięciu lat więzienia w sprawie o próbę przekupienia Cannona, zdecydował się na współpracę z oskarżycielami. Został wwieziony na salę rozpraw na wózku, trzymając kurczowo butlę z tlenem, i zaświadczył, że przez siedem, łat co miesiąc otrzymywał od Nicka Civelli tysiąc pięćset dolarów w podzięce za oddanie głosu za udzieleniem Glickowi pożyczki ze związkowego funduszu emerytalnego.

Carl DeLuna miał dosyć, zanim skończył się proces. Przyznał się do winy przed wydaniem wyroku. Czekała go już trzydziestoletnia odsiadka za zatajanie wpływów Tropicany. Co jeszcze mogli mu zrobić? Dołożyć kolejne trzydzieści lat? Po cóż siedzieć na sali rozpraw i przyglądać się, jak prokuratorzy pokazują ławie przysięgłych powiększenia kart z jego notatkami, a 21, 22, Stmp i Goguś podziwiają bogactwo szczegółów, które zdołał upchać na tych maleńkich kartach.

Frank Balistrieri otrzymał już wyrok trzynastu lat więzienia w innej sprawie. On także przyznał się do winy.

Tony Spilotro, oskarżony w sprawie Argent Corporation wraz z innymi, głównie na podstawie nagrań rozmów telefonicznych, w których prosił dyrektorów Stardustu o pracę i grzecznościowe usługi dla znajomych, został wyłączony ze sprawy ze względu na niewydolność serca. Sądowi lekarze orzekli, że choroba Spilotra nie jest wybiegiem, i dali mu czas na poddanie się niezbędnej operacji. Miał być sądzony później.

Gdy oskarżeni zostali uznani winnymi, nikogo to nie zdziwiło; nikogo nie zaskoczyły również surowe wyroki: Joe Aiuppa, siedemdziesięciosiedmioletni boss z Chicago oraz jego siedemdziesięciojednoletni zastępca, Jackie Cerone, otrzymali po dwadzieścia osiem lat więzienia. Siedemdziesięcioletni Maishe Rockman dostał dwadzieścia cztery lata. Carl DeLuna i Carl Civella zostali skazani na szesnaście lat więzienia, z równoczesnym biegiem kar pozbawienia wolności zasądzonych w poprzedniej sprawie. Johna i Josepha Balistrierich sąd uwolnił od wszystkich zarzutów.

Frank Rosenthal nie został oskarżony.

*

Rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty trzeci był punktem zwrotnym w dziejach Las Vegas. W sprawach Tropicany i Argent Corporation prokuratura doprowadziła do procesu, a w końcu do wyroków skazujących. Ostatnia pożyczka ze związkowego funduszu emerytalnego została spłacona. Dług hipoteczny ciążący na Golden Nugget został wykupiony przez Steve'a Wynna i spłacony obligacjami wysokiego ryzyka. Skończyło się kontrolowanie finansowania kasyn przez mafię.

W 1983 roku automaty do gier losowych stały się głównym źródłem dochodów kasyn, wyprzedziwszy wszystkie pozostałe formy hazardu. Las Vegas, które powstało jako miasto dla grających o najwyższe stawki, stało się Mekką dla Amerykanów wyżywających się w grze o niskie pule i oblegających bufety ze szwedzkim stołem za 2.95$.

W 1983 roku stanowa Komisja ds. Nadzoru nad Grami Hazardowymi zawiesiła licencję kasyna Stardust z uwagi na kolejne śledztwo w sprawie zatajania jego wpływów. W dawnym biurze Mańkuta zainstalował się jeden z kontrolerów komisji. Urzędnicy stanowi mogli zwalniać lub wysyłać na wcześniejszą emeryturę wielu pracowników kasyna, którzy od lat uczestniczyli w skimmingu.

W tym samym roku Frank Mańkut Rosenthal przeprowadził się wraz z rodziną do Kalifornii.

*

„Grałem trochę na giełdzie i zajmowałem się przewidywaniem wyników meczów, ale już tylko jako gracz – wspomina Mańkut. – Lecz dzieci, a zwłaszcza Stephanie, wyrosły na światowej klasy pływaków. W Las Vegas Stephanie uzyskiwała bardzo dobre wyniki, wygrała dziesiątki zawodów.

Żeby jej pomóc w dążeniu do celu – przygotowywała się do przedolimpijskich zawodów kwalifikacyjnych – przeprowadziłem się do Laguna Niguel, by oboje mogli trenować i startować w klubie Mission Viejo Nadadores, w jednej z najlepszych drużyn pływackich w kraju”.

Dom Rosenthala znajdował się w Laguna Woods, w Laguna Niguel – bogatej miejscowości mniej więcej w połowie drogi z Los Angeles do San Diego. Był jednym z dziewiętnastu domów wcinających się w porośnięte bujną roślinnością przybrzeżne wzgórza, z panoramicznym widokiem na ocean, Crown Valley i El Niguel Country Club. W skład systemu zabezpieczenia posiadłości Rosenthala wchodziło kilka połączonych ze sobą kamer telewizyjnych sterowanych aparaturą wielkości ściany w garażu.

Przez większość 1983 roku życie Mańkuta obracało się wokół niezwykłych wyczynów pływackich jego dzieci.

„Widzisz nagłówek artykułu o twoim dziecku głoszący: KOLEJNE ZŁOTE MEDALE ROSENTHAL i rozsadza cię duma” – stwierdził Frank Rosenthal. Wciąż ma wycinki z gazet z tamtego okresu.

„Stephanie była naprawdę klasą dla siebie, wspaniałą sportsmenką. Nie potrafię nawet opisać, jak wielką odporność wykazywała na ból… jak wiele trudu sobie zadała. Przyglądałem się jej treningom. Zawoziłem ją na nie rano i po południu. Na wpół do piątej rano i wpół do czwartej po południu. Po prostu uwielbiałem przyglądać się, jak trenuje. Widziałem wychodzące na wierzch żyły, widziałem jej zaczerwienione oczy. Trenowała w deszczu ze śniegiem i w chłodzie. Podziwiałem, jak wiele chciała poświęcić, by osiągnąć swoją pozycję. Miałem dla niej olbrzymi szacunek.

Choćbyś bowiem był wyjątkowo utalentowany, musisz mieć tę wytrzymałość, tę siłę, ten wigor. Po to, żeby wygrywać. A Stephanie cholernie chciała wygrywać. Nie można jej było pokonać. Nie pozwalała na to.

I nie chodzi tu o gadki dumnego tatki. To mówi handicapper. Stephanie była najlepsza. Gdziekolwiek pojechała, łoiła innym skórę. I to jak!

Były szarfy, medale, puchary. A Steven, niestety, musiał w tym uczestniczyć. Nie zdawałem sobie sprawy, jak głęboką zaczął żywić urazę. Oboje byli jeszcze dziećmi. On miał dopiero trzynaście lat, a ona dziesięć. Czuł się bardzo zraniony tym, że tuliłem Stephanie, że gładziłem ją po głowie, całowałem i że ściskałem jej rękę. Musiałem zagrzewać ją do wałki.

Jej brat występował na tych samych mityngach i z reguły stanowił tło dla zwycięzców. Co można na to poradzić? Czasami mówiłem: «W porządku, Steve, musisz mocniej trenować». Ale Steven miał nam to za złe. Nam, to znaczy mnie i Stephanie.

Steve był utalentowanym pływakiem. Pod względem techniki nawet bardziej niż Stephanie. Taka jest prawda. Trenerzy w całym kraju i jego własny trener mawiali:

– Frank, jeżeli zmusisz tego chłopaka, żeby ruszył dupę, a my zdołamy nakłonić go do intensywnych treningów, nikt mu nie dorówna. On jest lepszy od Stephanie.

Lecz Stevenowi brakowało ochoty do walki. Do treningu. Do pływania po piętnaście kilometrów dziennie. Do biegania. Do suchej zaprawy. Do podnoszenia ciężarów. Nie miał chęci płacić takiej ceny. W efekcie, gdy stawał na starcie, nie był przygotowany. I dostawał baty.

Ale przecież nie każdy powinien się poświęcać. Nie lekceważyłem go za to. Myślę, że Steve powinien był zrezygnować ze sportu i pływać dla przyjemności.

Ale Stephanie bardzo pragnęła złota. To były najpiękniejsze lata mojego życia. Powiedziałem jej i paru bliskim przyjaciołom, że jeżeli zakwalifikuje się na olimpiadę osiemdziesiątego czwartego roku i zdobędzie medal, moje życie będzie spełnione.

I nawet gdybym minutę później dostał wylewu, nie przejąłbym się tym ani trochę. Mógłbym z tego nie wyjść. Naprawdę. Po prostu pragnąłem przeżyć tę jedną rzecz. I powiedziałem: «Stephanie, to wszystko, czego chcę. Chcę to zobaczyć. Cudem wydostałem się z tego samochodu po wybuchu bomby. Niech ujrzę, jak zdobywasz złoty medal, Stef, a potem mogę się pożegnać z życiem».

Stephanie rozumiała mnie. Ale była młoda. Była tylko dzieckiem. Trenowała od szóstego roku życia. No i pojechaliśmy do Austin w Teksasie, gdzie rozpoczęły się próby przedolimpijskie. Zakwalifikowała się na trzech dystansach. Obserwowałem ją w okresie treningów poprzedzających start w Austin. Jak wiesz, jestem specem od przewidywania wyników. Korzystam ze stopera.

Doszedłem do wniosku, że Stephanie ma dwie szanse, nikłą i zerową, a nikła rozwiała się jak dym. Trenerzy mówili mi:

– Frank, nie zniechęcaj jej. Zepsujesz wszystko. Bądź ostrożny, Frank.

Ale wracając z treningu do domu, powiedziałem:

– Stef, musisz mocniej trenować.

A ona na to:

– Tato, ty nie wiesz, o czym mówisz.

W każdym razie wiedziałem już przed wyjazdem do Austin. Najważniejszy wyścig. Sto metrów stylem grzbietowym. Mój siostrzeniec, Mark Mendelson, chciał przyjechać z Chicago, ale kazałem mu poczekać z przylotem, aż Stef dostanie się do finału. Pojechał na lotnisko O'Hare i czekał na wiadomość, czy Stephanie zakwalifikowała się rano do decydującego wieczornego wyścigu. Musiała zmieścić się w pierwszej ósemce. W eliminacjach miało popłynąć ponad sto zawodniczek. Dwie najlepsze spośród ośmiu finalistek jechały na olimpiadę.

Ustaliliśmy więc, że Mark poczeka na lotnisku, a ja dam mu znać, czy ma przylecieć do Austin. W głębi duszy wiedziałem, że Stef nie ma żadnych szans. Przyszła do mnie na trzy kwadranse przed startem. Powiedziała, że zdaniem trenera wygląda lepiej niż kiedykolwiek. Twój pieprzony trener wciska ci kit – powiedziałem do siebie.

Toczył z nią grę. Próbował coś z niej wykrzesać. Myślał, że Stef zdoła dokonać cudu. Cóż, w sporcie cuda się nie zdarzają. Jesteś ty i przeciwnik.

Pamiętam czas, jaki uzyskała. Popłynęła o dwie i pół sekundy wolniej niż pół roku wcześniej, gdy zakwalifikowała się do eliminacji. Spuściła głowę. Ja również. A potem pobiegłem do telefonu i przekazałem wiadomość siostrzeńcowi.

– Mark, wracaj do domu – powiedziałem”.

*

Mańkut również wrócił do siebie. Jego kupiony za trzysta siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów dom miał fontannę przy wejściu, źródło wody mineralnej, balkon z rozległym widokiem i kroksztyn z rzadkiego gatunku drewna w sypialni. Kiedy jednak Rosenthal postanowił położyć tapety, odkrył, że nie jest to możliwe, gdyż ściany nie trzymają pionu. Ów defekt uniemożliwił również montaż podnoszonych drzwi, nowych okien i żaluzji.

„Dom wali się, pęka i osiada – twierdził wówczas Mańkut. – W tylnej ścianie jest duża szczelina, i nawet człowiek instalujący lustra miał problemy, gdyż mury nie są prostopadłe. Poprosiłem generalnego wykonawcę, by sprawdził, czy dom spełnia normy budowlane”.

Mańkut zaskarżył wykonawców do sądu.

Tłumaczył, że musiał to zrobić, gdyż budowlańcy przestali nawet odbierać jego telefony.

*

Gdyby Mike Kinz nie siedział wysoko na fotelu swego ciągnika, nigdy by nie zauważył łaty gołej ziemi. Kinz wydzierżawił pięcioakrowe pole kukurydzy w Enos, w stanie Indiana, około sześćdziesiąt mil na południowy wschód od Chicago; kukurydza miała wysokość czterech cali i za parę tygodni wyrosłaby dostatecznie wysoko, by zasłonić pole i ukryć ślady na ziemi, które wyglądały tak, jakby ktoś wlókł coś przez sto stóp, od drogi do nagiej łaty.

Kinz podejrzewał, że jakiś kłusownik, wyciąwszy mięso, zakopał resztki upolowanego jelenia. Zdarzało się to już wcześniej. Zadzwonił więc do Dave'a Hudsona, biologa zajmującego się ochroną dzikich zwierząt i gajowego.

Hudson kopał w miękkiej piaszczystej glebie przez dwadzieścia minut, zanim uderzył w coś twardego. Zajrzał do głębokiego na trzy stopy wykopu i zobaczył kawałek białej skóry.

„Odgarnęłem piasek – wspomina – i ukazały się bawełniane spodenki”.

W głębokim na pięć stóp grobie leżały jedno na drugim dwa ludzkie ciała, odziane tylko w spodenki. Twarze trupów były tak zdeformowane, że zidentyfikowano je dopiero po czterech dniach, gdy laboranci z FBI mieli okazję sprawdzić odciski palców. Odnalezionymi mężczyznami byli: Anthony Spilotro, lat czterdzieści osiem, i jego brat Michael, lat czterdzieści jeden.

Zaginięcie obydwu zgłosiła dziewięć dni wcześniej żona Michaela, Anne. Podejrzewano wówczas, że bracia Spilotrowie, których niebawem czekały procesy sądowe, zniknęli celowo. Tony otrzymał zgodę sądu na wyjazd do Chicago w odwiedziny do krewnych i leczenie zębów u brata dentysty.

Czekało go sporo zajęć. Miał stanąć przed sądem w sprawie o zatajanie wpływów w Starduście. Niebawem miał się rozpocząć jego ponowny proces w sprawie o udział w przestępczym gangu „Dziura w murze”; pierwszy proces został unieważniony z powodu próby przekupienia jednego z przysięgłych. Tony miał być również sądzony za pogwałcenie praw obywatelskich zamordowanego świadka oskarżenia – podejrzewano, że to Spilotro dokonał tego morderstwa.

Jego brat Michael oczekiwał na proces w Chicago po zakończeniu śledztwa w sprawie wymuszenia, które wykazało istnienie powiązań między zorganizowanymi grupami przestępczymi a sex klubami i prostytutkami na zachodnich przedmieściach Chicago.

Notowania Tony'ego Spilotra u chicagowskich gangsterów znacznie spadły w ostatnich latach.

„Tony napytał sobie wielu wrogów” – twierdzi Frank Cullotta. – A taśmy z nagraniami jego oskarżeń pod adresem niektórych współpracowników, a zwłaszcza Joego Ferrioliego – które odtworzono w sądzie – tylko pogorszyły jego sytuację. Wieczorem 14 czerwca, gdy Michael i Tony opuszczali dom Michaela na przedmieściach Chicago, Michael powiedział swojej żonie: «Jeżeli nie wrócimy przed dziewiątą, to znaczy, że mamy poważne kłopoty»„.

Ich grób znajdował się w odległości mniej więcej czterech mil od farmy będącej własnością Josepha J. Aiuppy, byłego bossa chicagowskiej mafii, który w tym czasie przebywał w więzieniu pod zarzutem czerpania zysków z zatajania wpływów kasyn w Las Vegas.

„Zwłoki Spilotrów miały na zawsze pozostać w ziemi – stwierdził kierujący śledztwem agent FBI w Chicago – ale ci, którzy ich zabili, nie przewidzieli, że dzierżawca farmy przyjedzie spryskiwać pole herbicydami”.

„Bracia zmarli w wyniku obrażeń szyi i głowy spowodowanych silnymi uderzeniami” – oświadczył dr John Pless, kierownik katedry medycyny sądowej na Uniwersytecie Indiana, który przeprowadzał sekcje zwłok. Obaj zostali ciężko pobici, ale nie stwierdzono pęknięć w organach wewnętrznych i złamań kości. Wygląda na to, że pobito ich parę stóp od grobu. Ubrania zostały znalezione nie opodal. Dół był dostatecznie głęboki, by ciał nie wykopano podczas wiosennej orki”.

„Zabójcy musieli mieć mocno na pieńku z ofiarami – stwierdził dawny agent FBI, Bill Roemer, Nemezis Spilotra. Zazwyczaj strzela się raz, dwa, trzy razy prosto w tył głowy, najczęściej z dwudziestki dwójki. To szybki sposób i ofiara nie cierpi. Spilotrowie zostali zatłuczeni na śmierć. Byli torturowani”.

*

Dziś nie ma już w Las Vegas mężczyzn w filcowych kapeluszach z podłużnym rondem, którzy zbudowali to miasto. Anonimowi gracze z walizkami pełnymi gotówki nie chcą pokazywać się w nowym Vegas z obawy przed tym, że jakiś dwudziestopięcioletni absolwent szkoły hotelowej, pracujący w kasynie w weekendy, odda ich w ręce agentów IRS.

Las Vegas stało się ośrodkiem wczasowym dla dorosłych, miejscem, gdzie rodzice mogą zabrać swoje dzieci i sami trochę się zabawić. W czasie gdy dzieciaki grają w kartonowego pirata w kasynie Treasure Island lub potykają się w turniejach z rycerzami w Excaliburze, mamusia i tatuś mogą przepuszczać pieniądze na spłatę pożyczki hipotecznej i czesne w college'u w automatach do gry w pokera.

Intymny nastrój stuczterdziestosiedmiopokojowego hotelu Flamingo Bugsy Siegela czy nawet liczącego dziewięćset pokoi Stardustu Mańkuta zastąpił MGM Grand z pięcioma tysiącami pokoi oraz masa innych, niewiele mniejszych, ciągnących się szpalerem piramid, zamków i statków kosmicznych wzdłuż Las Vegas Boulevard. Przed hotelem Mirage co trzydzieści minut wybucha wulkan. Tuż obok sześć razy dziennie na sztucznym jeziorze pojawia się piracki okręt i toczy walkę z brytyjską flotą.

Jeszcze dwadzieścia lat temu krupierzy znali twoje imię. Wiedzieli, co pijesz, w co grywasz i jak ci idzie. Mogłeś podejść prosto do stołów i automatycznie zostać zameldowany w hotelu. Znajomy goniec zanosił twoją walizkę na górę, rozpakowywał torby i przynosił do pokoju twój ulubiony alkohol i wypełnione lodem pojemniki ze świeżymi owocami. To pokój czekał na ciebie, a nie na odwrót.

Dzisiaj meldowanie się w tutejszym hotelu przypomina odprawę biletowo – bagażową na lotnisku. Bywa, że nawet apartamenty gościnne dla grubych ryb hazardu przygotowywane są w czasie, gdy komputery sprawdzają na podstawie numeru karty American Express limit ich kredytu, aby potwierdzić, że są tymi, za których się podają.

Obligacje wysokiego ryzyka zastąpiły fundusz emerytalny Związku Kierowców jako główne źródło finansowania kasyn; o ile jednak oprocentowanie takich obligacji jest wysokie, nie przewyższa opłat, których żądali gangsterzy. Dyrektorzy kasyna pożyczający pieniądze nie muszą już spotykać się ze swoimi maklerami w mrocznych pokojach hotelu w Kansas City o trzeciej nad ranem i dowiadywać się, że ktoś wydłubie im oczy.

Tony i Geri nie żyją, a Mańkut wyjechał. Mieszka teraz w domu na polu golfowym w ogrodzonym osiedlu w Boca Raton. Trochę grywa, śledzi notowania swoich akcji i pomaga siostrzeńcowi prowadzić nocny klub. Czasami siada tam na małym podium i celuje światłem miniaturowej latarki w kelnerów, którzy jego zdaniem zbyt wolno sprzątają ze stołów. Przez wiele lat żywił nadzieję, że będzie mógł wrócić do Las Vegas, ale w 1987 roku został umieszczony w Czarnej Księdze i otrzymał zakaz wstępu do kasyn. Lata wałki o uchylenie tej decyzji nic nie dały.

„Powinno być tak wspaniale – stwierdził Frank Cullotta. – Wszystko było na swoim miejscu. Otrzymaliśmy w prezencie raj na ziemi, ale wszystko spieprzyliśmy”.

Los nigdy już nie dał gangsterom równie cennego prezentu.


  1. <a l:href="#_ftnref15">*</a> Amerykański powieściopisarz żyjący w łatach 1834 – 1899 (przyp. tłum.).

  2. <a l:href="#_ftnref16">*</a> Dosł: „Jak kręci się świat” (przyp. tłum.).

  3. <a l:href="#_ftnref17">*</a>* Dosł: „Gdzie podziewa się Frank?” (przyp. tłum.).

  4. <a l:href="#_ftnref18">*</a> Dosł: Tłuścioch z Minnesoty (przyp. tłum.).

  5. <a l:href="#_ftnref19">*</a> Dwadzieścia osiem stopni Celsjusza (przyp. tłum.).

  6. <a l:href="#_ftnref20">*</a> National Collegiate Athletic Association – Krajowe Stowarzyszenie Sportu Uniwersyteckiego (przyp. tłum.).

  7. <a l:href="#_ftnref21">*</a> Płyta z czarnego bazaltu odkryta w 1799 r. koło Rosetty w delcie Nilu, pochodząca ze 195 roku p.n.e. Zapisane na niej teksty w kilku językach stały się kluczem do odczytania hieroglifów egipskich (przyp. red.).

  8. <a l:href="#_ftnref22">*</a> Dosł: „Niedopuszczalny dowód” (przyp. tłum.).