37543.fb2 Ch??d Od Raju - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Ch??d Od Raju - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

2

Było lato, miałam już trzynaście lat. Całymi tygodniami świeciło słońce, w mieście panowały upały, było gorąco jak w piecu.

– Wiatr chyba wyjechał na urlop – powiedział po namyśle Jakob, który przed miesiącem skończył cztery lata. Uśmiechnęłam się do niego i spojrzałam w górę. Miał racje, było zupełnie bezwietrznie, białe chmury wisiały w bezruchu na słonecznym niebie. Cieszyłam się z wakacji. Kilka mew przybłąkało się aż tutaj, krążąc swawolnie w rozgrzanych przestworzach. Ptaki wydawały z siebie radosne dźwięki, gdy leżąc nieruchomo na cieplej, wyschniętej trawie, rozmyślałam o szkole. Czułam się w niej wciąż taka samotna. Problem tkwił w tym, że różniłam się tak bardzo od swoich szkolnych koleżanek. Wcześniej byłam inna, po stracie matki stałam się ospała, cicha i niepewna. Teraz miałam nową i przestałam być senna, skryta i trwożliwa, a jednak wciąż pozostawałam inna niż reszta moich rówieśników. Nie nosiłam na przykład nigdy spodni. Roswitha nie lubiła u dziewczyn takiego sposobu ubierania. – Jesteś przecież dziewczynką – mówiła, kiedy prosiłam ją, aby kupiła mi choć jedną parę. – A te noszą spódnice.

– Chciałabym mieć dżinsy – powiedziałam dość stanowczo. Uśmiechnęła się i zaprzeczyła ruchem głowy.

– Jehowa chciałby, żeby dziewczęta wyglądały jak dziewczęta – wyjaśniła spokojnie, podając Jakobowi, będącemu wówczas jeszcze niemowlęciem, butelkę z mlekiem. Przytaknęłam i dałam spokój temu życzeniu. W końcu kochałam Jehowę i nie chciałam go rozgniewać. Jednakże inne dzieci w szkole nie darzyły go miłością, co wyraźnie, choć nieświadomie, dawały mi odczuć, nie mając przecież zielonego pojęcia o moim umiłowanym Bogu.

– Ty i twoja głupia sekta – stwierdziła Sabrina, rzucając na mnie urągliwe spojrzenie, kiedy przyszło jej po wakacjach siedzieć ze mną w jednej ławce. – Moi rodzice mówią, że nie jesteście nikim innym, jak niespełna rozumu wariatami…

Drgnęłam, ale nic nie odpowiedziałam. Cóż zresztą miałam powiedzieć? Że Jehowa pewnego dnia surowo ukarze ją za te słowa? Że w przeciwieństwie do niej zostałam wybrana i kiedyś Bóg oszczędzi mnie i moją rodzinę przed straszliwą zagładą, gdy ze świata nie pozostanie kamień na kamieniu? – Przecież moi rówieśnicy nie wierzą w ani jedno moje słowo, dalej przezywając mnie „szarą myszą”, „idiotką” albo „ciotką Jehową”. Gardziłam nimi za to.

„Wszyscy w mojej klasie są głupi – zanotowałam w swoim dzienniku w pierwszym dniu nauki. – Nienawidzę ich. Cieszę się, że zostaną ukarani przez Jehowę. Niech umrą. Bez przerwy mnie złoszczą. Mówią, że jesteśmy niespełna rozumu, Ponieważ Jehowa jest tylko wyobrażeniem, głupim wymysłem.

Sprawia mi radość, kiedy myślę o tym, że Jezus zjawi się na ziemi ze swoim orężem i wszystkich ich zabije. Wtedy będę mogła żyć w jego wiecznym raju, nareszcie zapewniając sobie święty spokój z ich strony. Nienawidzę szkoły”.

Dwa dni później znowu usiadłam do dziennika. Cała trzęsąc się ze złości, zamknęłam drzwi od pokoju, wsunęłam się do szafy, w której panował półmrok i zapisałam:

„Zdarzyło się coś strasznego! Sabrina widziała nas, jak chodziłyśmy po domach na służbie kaznodziejskiej. Patrzyła na mnie, gdy dzwoniłam do drzwi przy ulicy Pestalozziego. W szkole wszystkim o tym opowiedziała. O Roswicie wyraziła się, że wygląda jak gruba, brzydka sprzątaczka. Nienawidzę tej dziewuchy. Kocham Jehowę. Alleluja. Modlę się, żeby to już długo nie trwało, niech Jehowa zniszczy zło i zostawi przy życiu tylko nas, Jego świadków. Wtedy cały świat będzie należał do nas.

PS: Każdego dnia boli mnie brzuch. Jestem chora? Czasami boję się, że nagle będę musiała umrzeć, tak jak Mama…”

Z dnia na dzień kończyły się wielkie upały tego lata. Poprzedniego wieczoru było jeszcze dość ciepło, bezwietrznie i spokojnie, ale w nocy rozszalała się burza i z ciemnych chmur lunął długo oczekiwany, bardzo intensywny deszcz. Rano było zimno i wiał wiatr. Unoszone przez niego liście wyglądały jak spadające z drzew kolorowe konfetti. Obudziłam się obok Roswithy, u której, ze strachu przed błyskawicami i grzmotami piorunów, szukałam w nocy schronienia. Maluchy pozostały w swoim pokoju, dobrze przesypiając tę noc. Ojciec wstał wcześnie rano i wyszedł do pracy.

– Jak ci się spało? – zapytała Roswitha, zakładając szlafrok. – Jesteś taka blada – stwierdziła chwilę później, przykładając swoją miękką dłoń do mojego czoła. – Gorączki nie masz.

– Ale boli mnie brzuch – powiedziałam, tuląc się głęboko pod kołdrę.

– Naprawdę? – Roswitha zmarszczyła czoło.

– Wciąż mnie boli – dodałam z pewną obawą. – Wciąż.

– Przyniosę ci termofor. – Roswitha poszła do łazienki. Wtedy to się stało. W łóżku zrobiło się nagle mokro. Leżałam zdrętwiała i poczułam, jak coś ciepłego spływa mi między nogami.

– Umieram… – wyjęczałam, nie panując nad sobą. Ręką wymacałam tę okropną, nieznaną substancję, wypływającą ze mnie. Ostrożnie wyciągnęłam rękę spod kołdry i spojrzałam na palce, które były umazane krwią. Chciałam zawołać Roswithę, ale nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Leżałam jak sparaliżowana w zakrwawionej pościeli ojca, wtulając się w nią rozpaczliwie po same uszy.

– Hannah, śpisz jeszcze? – usłyszałam nagle zdziwiony głos. Nie otwierając oczu, w milczeniu zaprzeczyłam ruchem głowy.

– Co się stało?

Milczałam, a pościel powoli robiła się zimna i lepka. Ciężka kołdra na szczęście dobrze skrywała mój strach.

– No Hannah, nie rób cyrku. Dlaczego naciągasz tę kołdrę z taką siłą? Jeszcze porwiesz poszwę…

– Ja… – wyszeptałam.

– Podnieś kołdrę, przygotowałam gorący termofor, dobrze ci zrobi.

Potrząsnęłam przecząco głową. Roswitha szarpnęła za kołdrę.

– O Boże! – krzyknęła przestraszona, gdy zobaczyła krew. Skuliwszy się w sobie tak bardzo, jak tylko to było możliwe wyszeptałam. – Chyba umieram.

Jednak o dziwo nie wydała się być szczególnie przejęta moim losem.

– Spokojnie – powiedziała serdecznie, gładząc mnie po zimnych policzkach i widząc moją przerażoną twarz.

– Co mi jest? – zapytałam.

– Menstruacja – wyjaśniła fachowo. – Dostałaś okres, nazywany też miesiączką, to zupełnie normalne u dziewczynki w twoim wieku.

Zmarszczyłam czoło. Miesiączka. Słyszałam już to słowo, dziewczyny w szkole rozmawiały o niej przed lekcją wychowania fizycznego na basenie pływackim. Dwie powiedziały, że z jej powodu nie mogą brać udziału w zajęciach. Sprawa mnie o tyle zainteresowała, że robiły z tego wielką tajemnicę, ale nie dopytywałam się, byłam święcie przekonana, że i tak nie odpowiedziałyby mi szczerze.

Miałam o tym mgliste pojęcie, być może uważałam miesiączkę za coś nieczystego, za słowo zabronione. Jehowa nie chciał, abyśmy używali wulgaryzmów. „Pieprzyć” do takich należało, a wyrażały się w ten sposób nawet dzieci w szkole. A „kurwa” i „zajebisty”, a „pierdolić”. To słowa, których znaczenia nie znałam, ale brat Jochen wyjaśnił mi, że pochodziły od szatana i ten, kto ich używa, jest nieczysty.

– Chodź, zaprowadzę cię do łazienki, żebyś mogła się umyć – powiedziała Roswitha. Założyła mi ostrożnie na ramiona swój szlafrok, zasłaniając zakrwawioną nocną koszulę.

– Co się stało Hannah? – dopytywał się przerażony Jakob, wychyliwszy głowę ze swojego pokoju. – Jest chora? Dokąd ją prowadzisz? Dlaczego ma na sobie twój szlafrok… mamusiu?

– Tyle pytań, mały nicponiu? – przerwała mu Roswitha w pół słowa, zamykając mu przed nosem drzwi od pokoju, a mnie pomagając wejść pod prysznic. – Umyj się, Hannah – powiedziała spokojnie, poklepując mnie zachęcająco po ramieniu.

– Roswitha? – zapytałam cicho, zdejmując z siebie poplamioną koszulę.

– Tak?

– Co to jest menstruacja? Dlaczego leci mi krew?

Roswitha spojrzała na mnie, unikając mojego wzroku. Patrzyłam na nią wyczekująco. – To jest coś zupełnie naturalnego, Hannah – stwierdziła po chwili wahania moja macocha. – Nie musisz się nad tym zastanawiać.

– Tak, ale dlaczego tak się stało? – obstawałam przy swoim.

– Porozmawiamy o tym innym razem – powiedziała w końcu. Potem wyjęła coś z szafki łazienkowej.

– To są podpaski, Hannah – wyjaśniła przytłumionym głosem. – Weź je, ilekroć będziesz potrzebować. Podkłada się je, aby wchłaniały krew. Musisz je oczywiście regularnie zmieniać.

– Pielucha? – wyjąknęłam zażenowana.

– No tak, coś w tym rodzaju – przytaknęła z westchnieniem, kładąc grubą, białą podpaskę na łazienkowym taborecie i zostawiła mnie samą. Byłam zrozpaczona i zawstydzona.

Po południu Roswitha chciała, żebym z nią poszła na służbę kaznodziejską, lecz wówczas pomyślałam o grubej, krępującej mnie podpasce i o Sabrinie, która widziała nas chodzące po domach.

– Nie chciałabym dzisiaj iść – poprosiłam.

Spojrzała na mnie zamyślona. – Nie bądź taka ważna, Hannah – jej głos zabrzmiał nieprzyjemnie.

– Ale boli mnie brzuch – wyszeptałam. – I ten okres…

– Trzy, cztery dni i po sprawie – dodała. Patrzyłyśmy na siebie.

– A kiedy następny? – zapytałam z trwogą.

– W przyszłym miesiącu, naturalnie – powiedziała to w taki sposób, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

– Ale dlaczego tak się dzieje? – indagowałam ją, przykładając ostrożnie rękę do bolącego brzucha.

– Porozmawiamy o tym innym razem – powtórzyła. Potem weszła do dziecięcego pokoju po Jakoba. – Z nim dzisiaj pójdę – oznajmiła. – Ty zaopiekujesz się młodszą dwójką.

Przytaknęłam i pierwszy raz od bardzo dawna znowu poczułam się samotna.

Kilka tygodni później zostałam ochrzczona i było to duże przeżycie. Pojechaliśmy specjalnie do Stuttgartu, gdzie cały dzień poświęcono wyłącznie tej ceremonii. Paradowałam w nowym ubraniu, które przypadło mi do gustu.

– Ślicznie dziś wyglądasz, Hannah – powiedziała babcia, ściskając moją dłoń, gdy Szłyśmy do samochodu.

Podekscytowana wsiadłam bez słowa do auta. Ojciec uśmiechnął się do mnie, zerkając w tylne lusterko, i zapalił silnik. Jakob, Markus i Benjamin, jak to małe dzieci, nieustannie się przekrzykiwali, a Roswitha czytała nam na głos długą biblijną opowieść. Zaśpiewaliśmy także parę pieśni. W czasie jazdy maluchy pozasypiały jeden po drugim, a ja, milcząc, patrzyłam przez okno na monotonny krajobraz. Roswitha i oj – ciec także się nie odzywali. Zapanowało miłe, rodzinne, prawie uroczyste milczenie. Kiedy dojeżdżaliśmy do Stuttgartu ojciec chrząknął i podziękował Jehowie za dzisiejszy dzień, a także za życie moje i moich braci. Słuchałam go w skupieniu zamkniętymi oczami, kładąc rękę na jego ramieniu.

W Stuttgarcie spotkałam wielu znajomych, a w wśród nich brata Jochena, starszego naszego zboru, i siostrę Brigitte, jego żonę. Byli także bracia Paul i Johannes ze swoimi małżonkami i dziećmi. Tylko Rebekki nigdzie nie zauważyłam.

– Gdzie jest Rebekka? – zapytałam jej matkę, siostrę Ines.

Popatrzyła na mnie, a na jej twarzy znać było napięcie i irytację. – Nie mogła przyjechać z nami, jest – no właśnie, chora, przeziębiona…

Miałam minę kogoś bardzo rozczarowanego. Przecież cieszyłyśmy się z Rebekką, że razem przystąpimy do chrztu. Esther, odrobinę młodsza od nas zostanie prawdopodobnie ochrzczona dopiero w przyszłym roku, ale Rebekka i ja byłyśmy już teraz na to przygotowane. Brat Jochen osobiście ogłosił to któregoś dnia na oficjalnym spotkaniu.

– Słyszałaś, zostaniemy ochrzczone! – szepnęłam do niej dumna i podekscytowana, chwytając ją za rękę. Zapamiętałam dobrze, że wówczas Rebekka była poruszona nie mniej ode mnie. I akurat teraz się rozchorowała.

– Ona wcale nie jest chora – odezwał się z wyrzutem cieniutkim, dziecięcym głosem, jej młodszy brat Cornelius. – Była kłótnia, ponieważ Rebekka nie chciała przyjąć chrztu i tatuś ją uderzył…

Siostra Ines, szybko się odwróciwszy, wymierzyła synowi lekki, ostrzegawczy policzek. – Bzdura – syknęła rozgniewana, po czym uśmiechnęła się do mnie. – Małemu wszystko się dzisiaj pomieszało, tyle ludzi, podniecenie, rozumiesz…? – Cornelius rozpłakał się obrażony, a ona, pospiesznie powycierawszy mu łzy z policzków, wzięła go na ręce. – Rebekka ma tylko zapalenie gardła, nic więcej – kontynuowała, wzdychając. Ja także głęboko nabrałam powietrza w płuca.

Po chwili zaczął się chrzest. Przystępowało do niego prawie pięćdziesiąt osób, jedna za drugą wchodziliśmy na dużą scenę Sali Królestwa, w której podłodze umieszczono niewielką, napełnioną wodą chrzcielnicę, podczas zwyczajnych spotkań przykrytą szarym dywanem.

Serce waliło mi młotem i czułam te uderzenia nawet w gardle, bałam się żeby nie zrobić nic niezgodnego z ceremoniałem. Wszystko jednak poszło dobrze. Brata, który udzielał mi chrztu co prawda nie znałam, ale nasz starszy zboru Jochen stał obok chrzcielnicy i uśmiechał się do mnie. Widziałam w jego jasnych, łagodnych oczach dumę i błogosławieństwo. Nareszcie przyszła moja kolej, w sali panowała zupełna cisza. Celebrans ujął mnie za rękę i wprowadził do zimnej, sięgającej bioder wody, do której niełatwo było wejść. Następnie położył rękę na moich ramionach i zdecydowanym ruchem pociągnął w dół. W ułamku chwili znalazłam się cała pod wodą. Piekły mnie oczy, musiałam odkaszlnąć i wtedy spora ilość zimnej wody dostała mi się do gardła, uszu i nosa. Trwało to zaledwie kilka sekund, pełnych wrażeń, strach zaś, że się utopię, czułam długo. Przerażona chwyciłam dłoń celebransa, a potem było już po wszystkim. Raptownym szarpnięciem wynurzył mnie z wody, a ja stałam, trzęsąc się cała, przed gminą. Szczęśliwe twarze patrzyły na moje mokre oblicze, a mnie ociekającą wodą powoli wypełniło radosne uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie doznałam. I to wszystko zawdzięczałam Roswicie, gdyż to ona była tą, która przyprowadziła mnie przed oblicze Jehowy! Była tą, która uczyniła mojego ojca i mnie szczęśliwymi. Bez niej na zawsze zgubiłabym nieświadomie swoją duszę. Wyobraziłam sobie: Jezusa zmuszonego do zgładzenia mnie, niekochającego mnie Jehowę, i to, jak ginęłabym w Armagedonie, na świętej, ostatecznej wojnie, zamiast trafić do ziemskiego raju.

– Jehowa! – wrzasnęłam pod wpływem impulsu. Patrzyłam w kierunku Roswithy i ojca, czując się wolna jak ptak.

– No, wychodź, Hannah – odezwał się brat Jochen, wyciągając mnie ze świętej chrzcielnicy i wyciskając przez chwilę wodę z moich mokrych włosów.

– Zimno ci? – zapytał.

Przytaknęłam i cała drżąc, poszłam się przebrać. Moja piękna, nowa sukienka, mokra i zimna przykleiła się do ciepłego ciała. Przez chwilę musiałam pomyśleć o mojej zmarłej Matce odczułam dziwną ulgę, że umarła.

– Przecież inaczej Roswitha nie stałaby się moją mamą – wyjaśniłam Brigitte, siostrze w wierze, która podała mi ręcznik i suche ubranie. Po prostu musiałam z kimś porozmawiać w tej ważnej chwili.

Siostra przytaknęła i objęła mnie.

– Moja Mama była ateistką – zwierzyłam się cicho i poczułam nagle, że jest mi bardzo bliską osobą.

– Wiem – powiedziała ku mojemu zdziwieniu. – Twój ojciec opowiadał o tym bratu Jochenowi.

Popatrzyłyśmy na siebie.

– Pozwalając sobie na bycie coraz szczęśliwszą, Hannah, na pewno nie spowodujesz, że Jehowa cię opuści.

Przytaknęłam. Mogłabym uściskać cały świat.

Rebekka, moja przyjaciółka, nie została ochrzczona i stopniowo dochodziły do mnie nowe, niepokojące szczegóły tamtej sprawy. Podobno na dobre pokłóciła się z rodzicami.

– Gdzie jest Rebekka? – zapytałam ojca, gdy przez tydzień nie pojawiała się na naszych zgromadzeniach w Sali Królestwa.

– Rebekka sprawia swoim rodzicom ogromny kłopot – wyjaśnił, patrząc na mnie zatroskany.

– Jej młodszy brat powiedział, że nie chciała przyjąć chrztu… – przypomniałam zakłopotana.

Ojciec spoglądał niepewnie na obecną przy naszej rozmowie Roswithę, przewijającą Benjamina, która po chwili skinęła głową.

– Johannes jest bardzo nieszczęśliwy z powodu córki, dlatego wywiózł ją na pewien czas do Monachium, do swojego brata.

Wiedziałam, że wujek Rebekki przewodniczy w stolicy Bawarii zborowi świadków Jehowy, i że jest surowym przełożonym i mądrym człowiekiem. Postanowiłam napisać do niej list i zdać relację z mojego cudownego chrztu. Może zrozumie, co straciła.

– Mogę dostać jej adres? – poprosiłam ojca, który miał minę, jakby się wahał, i znowu spojrzał na macochę. Odruchowo i ja odwróciłam głowę w jej kierunku. Właśnie bardzo ostrożnie i delikatnie zakładała Benjaminowi śpioszki. A jednocześnie kręciła głową z wyraźną dezaprobatą.

– Nie, Hannah, to niedobry pomysł – wtrąciła się uprzejmie.

– Chciałabym go jednak… – zaczęłam ostrożnie.

– Hannah, słyszałaś przecież, co powiedziała Roswitha – natychmiast przerwał mi zniecierpliwiony ojciec. – Nie chcemy.

– Ale dlaczego?

– Jeszcze tego nie rozumiesz. – Roswitha położyła Benjamina do łóżeczka.

– To wyjaśnij mi – poprosiłam stanowczo. – W końcu Rebekka jest moją jedyną przyjaciółką.

– Niedługo będzie z nią znowu wszystko w porządku – obiecała mi Roswitha i musiałam się tym zadowolić. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że upłynie wiele czasu, zanim ją znowu zobaczę.

Tej jesieni skończyłam czternaście lat i jak zwykle nie obchodziliśmy moich urodzin. Nie świętowaliśmy zresztą niczyich urodzin, tak samo ignorowaliśmy Boże Narodzenie i Wielkanoc.

– To pogańskie zwyczaje – wyjaśniła mi kiedyś, przed wielu laty, Roswitha, wykrzywiając z obrzydzeniem twarz.

Jeden, jedyny raz, przez cały ten okres, kiedy chodziłam do szkoły podstawowej, dostałam zaproszenie na urodziny od koleżanki z klasy. Przyszła do nas niedawno i dlatego jeszcze nic nie wiedziała o religijnych obyczajach mojej rodziny. Roswitha chwyciła zaproszenie, kiedy podekscytowana, dumnie przyniosłam je do domu, i na moich oczach wrzuciła do kubła na śmieci.

– Chcę tam pójść… – lamentowałam wtedy. Roswitha pokręciła jednak głową. – Wiesz przecież, że nie możesz bawić się z tymi dziećmi – mówiąc to, wzięła mnie w ramiona, próbując pocieszyć.

– Ale to moje pierwsze zaproszenie – wyszeptałam.

– Hannah, zapomniałaś, o czym opowiadał brat Jochen na ostatnim zgromadzeniu? – Zapytała szczerze zatroskana. Pokąsałam głową, przypominając sobie z trwogą o ostrzeżeniu brata Jochena, dotyczącego marnowania czasu w towarzystwie ludzi z zewnątrz.

– Wiesz, co może się stać, kiedy się zaprzyjaźnisz akurat z tymi spośród twoich rówieśników? – skinęłam głową. – Jehowa mógłby mnie odepchnąć od sie – - wyszeptałam. Roswitha przytaknęła. – No właśnie, moja mała. – A Jehowa widzi wszystko, co robisz, a nawet może wejrzeć w twoje myśli. Czyż to nie cudowne? Tak, on jest zawsze przy tobie i strzeże cię.

Uśmiechnęła się do mnie. – I chroni cię przed podszeptami szatana i jego demonów.

Trzęsłam się cała i znowu zaczęłam myśleć o potworze pod moim łóżkiem. W końcu to Roswitha go pokonała.

– Dzieci w twojej klasie, które teraz jeszcze tak swawolnie się bawią, zostaną już niebawem przez Boga zgładzone – przypomniała mi z całą powagą.

– A przecież nie chcesz z nimi umierać, prawda?

No, oczywiście, że nie chciałam. I dlatego wymazałam ze swojej pamięci dzień, w którym dostałam swoje pierwsze urodzinowe zaproszenie i cieszyłam się, że z niego nie skorzystałam.

Jednakże to wszystko działo się wiele lat temu. Teraz była czternasta rocznica moich urodzin i poczułam się w tym dniu jakoś dziwnie nieswojo. Zaczęło się od tego, że Roswitha, ojciec i brat Jochen po spotkaniu wzięli mnie na stronę, żeby ze mną porozmawiać.

– Zrobiłam coś nie tak? – zapytałam wystraszona, ponieważ czasami zdarzało się, że brat Jochen z racji pełnionej funkcji zabierał głos w sprawach dotyczących dzieci i młodzieży z naszego zboru, sprawiających zmartwienia czy kłopoty.

Ojciec pokręcił głową, a Roswitha położyła uspokajająco rękę na moim ramieniu.

– Nie, Hannah, nic nie przeskrobałaś – dodał także brat Jochen, uśmiechając się do mnie. – Ale mamy poważny powód, żeby wspólnie porozmawiać.

Patrzyłam w milczeniu.

– Siostra Roswitha doniosła mi, że w twoim życiu nastąpiła istotna zmiana.

Uniosłam głowę zmieszana.

– Hannah, twoje ciało dojrzewa, prawda? – kontynuował. Zrobiłam się czerwona jak burak.

– Nie musisz czuć z tego powodu zażenowania. – Wtrąciła Roswitha.

– Powiększył ci się biust i dostajesz okres – ciągnął brat Jochen, uśmiechając się. Zmuszona do słuchania tego wszystkiego dostałam nudności i zawrotów głowy.

– Roswitha opowiadała mi, że masz w związku z tym jakieś pytania, tak…?

Miałam ich tysiące, ale milcząc, zaprzeczyłam ruchem głowy. Nie chciałam rozmawiać z bratem Jochenem ani o moim zaokrąglającym się biuście, ani o tym uciążliwym krwawieniu, którego przyczyny w dalszym ciągu nie rozumiałam. Byłam przerażona z powodu rozmów Roswithy na ten temat z bratem Jochenem, to mnie krępowało i nie chciałam, żeby starszy zboru cokolwiek wiedział o zmianach zachodzących w moim ciele.

– Możesz ze mną porozmawiać o wszystkim – powiedział spokojnie brat Jochen.

– Nie chciałabym jednak o tym mówić – wyszeptałam zakłopotana.

Zapanowało długie, straszliwe milczenie, trwające, jak mi się wydawało, całą wieczność. W tej ciszy usłyszałam bicie własnego serca i poczułam na sobie ich badawcze spojrzenia. Wydawało mi się przez chwilę, która trwała nieznośnie długo, że siedzę przed nimi zupełnie naga. Zażenowana, kręciłam się niespokojnie na krześle.

– Jeśli rzeczywiście nie masz pytań, to nie chcemy cię dzisiaj dłużej męczyć – powiedział nareszcie brat Jochen, wstając z miejsca. Odetchnęłam z ulgą i podnosząc się z krzesła, chciałam jak najszybciej stamtąd uciec.

– Jeszcze chwileczkę, Hannah. – Zatrzymałam się niechętnie na słowa brata Jochena. – Tutaj jest dla ciebie książeczka – mówiąc to, wetknął mi ją do ręki. – Możesz w niej przeczytać o tym, co się dzieje z twoim ciałem, kiedy z dziewczyny stajesz się kobietą. Odpowie ci na wszystkie twoje pytania. Została napisana zgodnie z nauką Jehowy, pomoże ci i uchroni przed innymi, a może także przed samą sobą…

– Dziękuję – wybełkotałam, wymykając się w końcu, nie zrozumiawszy ani jednego słowa.

W domu bez wahania schowałam podarunek brata Jochena pod materac swojego łóżka, postanawiając, że nigdy go stamtąd nie wyciągnę.

W szkole jeszcze bardziej trzymałam się z daleka od koleżanek i kolegów. Kilka dziewczyn z mojej klasy zaczęło się ostatnimi czasy malować. Przyglądałam im się coraz baczniej podczas lekcji, z przerażeniem, ale jednocześnie z odrobiną zadowolenia, wyobrażając sobie jak ich pięknie umalowane buźki krwawią i robią się brzydkie w dniu, kiedy następuje koniec świata, kiedy na Ziemi zjawia się Jezus, żeby zgładzić wszystkich niewiernych.

Dziewczyny w każdym razie w ogóle nie wyglądały na wystraszone, a wręcz przeciwnie. Robiły makijaż nie tylko rano, ale także na przerwach w szkolnej toalecie. Malowały się i plotkowały o sobie, o rówieśnikach. Chichocząc, tkwiły z głowami w czasopismach dla młodzieży, o których brat Jochen powiadał, że prowadzą wprost do szatana i jego demonów.

Przerażona starałam się omijać moje koleżanki z klasy, obawiając się, że któregoś dnia mogą mnie wciągnąć w ich nieczyste, niemoralne sprawki.

W dniu poprzedzającym moje czternaste urodziny do naszej klasy przyszła nowa uczennica.

– To jest Marie – przedstawiła ją pani Herzog, nie mając przy tym szczególnie entuzjastycznej miny. Pani Herzog była drobną, starszą, zmęczoną długoletnią pracą nauczycielką, a nasza klasa liczyła już i tak bardzo wielu uczniów. Było nas wtedy trzydzieścioro sześcioro, a Marie powiększyła to grono do trzydziestu siedmiu.

– Gdzie jest wolne miejsce? – westchnęła, przez dłuższą chwilę nie mogąc się zorientować.

– Tylko obok Hannah – zawołała Sabrina, wzruszając ramionami.

– Usiądź więc koło Hannah – poleciła nieznajomej pani Herzog, podprowadzając ją w moim kierunku.

Marie radośnie skinęła głową i zajęła miejsce obok mnie. Zrobiłam się tak mała, jak to tylko było możliwe.

– Cześć – powiedziała przyjaźnie.

– Cześć… – odpowiedziałam z wahaniem, bacznie obserwując moją nową sąsiadkę. Przynajmniej nie była umalowana i jej blada, pociągła twarz wyglądała nieszczególnie wyzywająco. Jednak mimo to była niewierząca. Postanowiłam więcej się jej nie przyglądać oraz nie pozwalać sobie na jakiekolwiek z nią rozmowy. Jednak już na najbliższej przerwie stało się inaczej. Zaczęło się od tego, że Marie lgnęła do mnie i nie odstępowała na krok. Wychodząc z klasy, spacerowała obok mnie po szkolnym korytarzu. Opowiadała wesoło o sobie.

– Przyjechałam z Frankfurtu, ale co za głupota, żeby w połowie roku zmieniać szkołę, i miasto, i wszystkich przyjaciół. – Patrzyła na mnie. – Jednak nie dało się inaczej, mój dziadek nagle bardzo poważnie zachorował, a matka zawsze mu obiecywała, że się nim zajmie, kiedy się znajdzie w takiej sytuacji. Ona jest lekarzem, a on nie mógł przyjechać do nas do Frankfurtu, ponieważ tutaj ma duży dom. Tak więc my przeprowadziliśmy się do niego, mama, brat i ja. Ona pracuje teraz w szpitalu św. Vinzenza.

Przytaknęłam, tym właśnie mnie ujęła. Dlaczego opowiedziała mi to wszystko? Dlaczego nie poszła z tym do innych dziewczyn i nie zaprzyjaźniła się z nimi? Na co liczyła z mojej strony?

– Muszę… muszę do toalety – wyjąkałam nerwowo, gdyż znowu, co w ostatnim czasie zdarzało się często, zakłuło mnie nieprzyjemnie, niemal boleśnie w brzuchu. Wślizgnęłam się do ubikacji.

– Pójdę z tobą – powiedziała, podążając za mną radośnie. Schroniłam się przed nią w jednej z tych ciasnych toaletowych kabin, dokładnie zamykając za sobą drzwi. Tam odkryłam niemiłą niespodziankę: dostałam okres! A przecież to nie powinno się jeszcze dzisiaj zdarzyć. W ciągu ostatnich paru miesięcy zauważyłam, że od czasu pierwszego strasznego krwawienia kolejne miały miejsce zawsze po około trzydziestu dniach spokoju, Teraz zaczęło się wcześniej, a ja nie miałam przy sobie ani jednej podpaski. Oszołomiona oparłam się o drzwi kabiny i zaczęłam płakać ze strachu. Właściwie kwiliłam najciszej, jak to tylko było możliwe, ale Marie mimo wszystko usłyszała.

– Hannah? – zawołała ściszonym głosem. – Wszystko w porządku? – Zagryzałam wargi, żeby głośno nie szlochać, ale mi się to nie udało. Trzęsącymi się rękami zaczęłam rozwijać rolkę szarego, szeleszczącego papieru toaletowego, aby go sobie podłożyć. Nie przypuszczałam jednak, żeby to wystarczyło.

– Marie? – wyszeptałam w końcu cichutko. – Tak?

– Masz może… przy sobie podpaskę? Dostałam okres… zupełnie niespodziewanie…

– Biedactwo – zareagowała przyjaźnie i uśmiechnęła się cicho. – Też mi się to już raz przydarzyło. Czekaj, sprawdzę.

Usłyszałam dźwięk zamka błyskawicznego, Marie otwierała swój plecak.

– Mam – wyszeptała i po sekundzie podała mi przez szparę pod drzwiami.

– Tutaj.

Drżącymi palcami chwyciłam, nie mając pojęcia co trzymam w ręce. To był mały, miękki, biały rulonik, zapakowany w przeźroczystą, plastikową folię. Z całą pewnością nie była to podpaska. Czyżby Marie chciała sobie ze mnie żartować?

– Co to jest? – zapytałam podejrzliwie i poczułam się wystawiona na pośmiewisko.

– No, tampon – odpowiedziała zdziwiona. – Podpaski niestety nie mam, ale tampon przecież i tak jest o wiele lepszy – wyjaśniła. – Ale włóż go…

Usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi od naszej toalety.

– Ucisz się! – przerażona, przerwałam jej w pół słowa. Marie zamilkła.

Kalka dziewcząt z naszej klasy weszło do ubikacji.

– Ty chyba jesteś ta nowa? – zwróciła się z pytaniem do Marie Deborah.

– Tak, to ja – odpowiedziała.

– Nie przeszkadza ci, że musisz siedzieć z tą durną ciotką Jehową? – kontynuowała, chichocząc Deborah.

– Ciotką Jehową – powtórzyła ze zdziwieniem Marie.

– Tak, Hannah jest kompletnie zwariowaną sekciarką – dodała teraz Amanda i parsknęła śmiechem. – Nie widziałaś, jak idiotycznie się ubiera i zarozumiale człapie tymi swoimi nogami.

– Nie, właściwie zupełnie na to nie zwróciłam uwagi – powiedziała chłodno Marie. – Uważam ją tak czy siak za sympatyczną dziewczynę.

– Sympatyczną… – powtórzyła Deborah, robiąc wielkie oczy. – Hannah jest ograniczona, no zresztą już wkrótce sama się przekonasz…

– Prawie każdego dnia biega ze swoją otyłą, zbigociałą matką od domu do domu i plecie ludziom coś o Bogu. Nie wolno jej chodzić do kina ani spotykać się z nami, ani wyjeżdżać na szkolne wycieczki, ani brać udziału w kursie pływania, na który nie zgodzili się jej rodzice – ciągnęła dalej Amanda.

– Nie wolno jej świętować własnych urodzin ani Bożego Narodzenia, ponieważ to wszystko jest grzechem, grzechem, i jeszcze raz grzechem… – dodała, chichocząc, Xenia.

– Mówicie o niej w taki sposób… – stwierdziła ze zdziwieniem Marie.

– Tak, ale ona nie jest normalna – natychmiast zareagowała, przybierając obronną pozę Deborah.

Oszołomiona, stałam wciąż cicho, w bezruchu w zamkniętej kabinie, a łzy płynęły mi po twarzy, ale nie z powodu podsłuchanej, nie pierwszy zresztą raz, rozmowy dziewcząt na mój temat, lecz dlatego, że stało mi się coś jeszcze bardziej strasznego. W czasie kiedy one mnie obgadywały, rozpakowałam z folii ten dziwny, miękki tampon i po krótkiej chwili zrozumiałam, jak należy go użyć. Co robić? Do końca lekcji pozostawały jeszcze cztery godziny, a moje krwawienie było nazbyt silne, aby szary, twardy papier toaletowy mógł je wchłonąć, nie przepuszczając dalej. Wzięłam go więc ostrożnie i włożyłam tam, skąd sączyła się krew. Na początku wydawało mi się, że coś nie pasuje, wtedy bardzo delikatnie wcisnęłam go głębiej i stało się! Mój palec wszedł za tamponem do jasnego, nieznanego otworu. Wyczułam w nim ciepłą, miękką tkankę, a mnie przeszedł dziwny dreszcz. Tampon zniknął gdzieś we wnętrzu mojego ciała, chwilami miałam mieszane uczucia, a krople krwi jakimś cudem przestały się sączyć, tak jakby nigdy ich tam nie było. Stałam, trzęsąc się i wsłuchując w samą siebie. – Czym było to jedyne w swoim rodzaju doznanie, gdy dotykałam tego ciepłego miejsca między moimi udami? Wzbraniałam się przed tym, ale nie umiałam się powstrzymać, musiałam jeszcze raz to powtórzyć. Ponownie, dotykając się, sprawiłam że przeszyło mnie to dziwne uczucie. Dziewczyny opuściły już toaletę, ponieważ rozległ się dzwonek na lekcję.

– Hannah? – zawołała cicho Marie.

– Zaraz wychodzę – odparłam szeptem, zachrypniętym głosem.

– Wszystko dobrze? – zapytała.

– Tak, idź już, zaraz cię dogonię…

– W porządku – powiedziała i po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Stałam jak sparaliżowana, ostrożnie dotykając jeszcze kilka razy swoje podniecone ciało i wciąż na nowo pojawiało się to ciepłe, łaskotliwe uczucie. Czy tak można?

Dotykanie się w ten sposób jest zabronione, przyszło mi nagle na myśl. Roswitha biła czasami po rękach nawet moich młodszych braci, kiedy widziała, jak zabawiali się, wkładając je w spodnie od piżamy.

– Ale to łaskocze tak miło… – wyjaśnił raz Jakob.

– Fe, to jest brzydkie i zabronione – odpowiadała Roswitha, robiąc przy tym surową minę. Jakob musiał iść później umyć ręce.

– Ale to jest milutkie, takie… – mruczał pod nosem i patrzył zmieszany na swoją uderzoną rękę.

– Jehowa cię ukarze, jeśli jeszcze raz będziesz tak się bawił – ostrzegła Roswitha.

Strasznie zawstydzona ubrałam się. Długo i dokładnie mydliłam ręce, postanawiając, że – najszybciej jak to będzie możliwe – zapomnę o tym, co właśnie odkryłam. A z Marie nie chciałam mieć więcej nic wspólnego. Może trafiła do naszej klasy wyłącznie po to, by mnie sprawdzić? Może za jej bladą, niewinną twarzą kryje się tak naprawdę szatan, który chciał mnie skusić do grzechu?

Dlaczego dotykałam się w to miejsce?

Jehowa na pewno to widział.

Nagle zrobiło mi się niedobrze ze strachu.

Po południu, po powrocie ze szkoły, patrzyłam przez okno swojego pokoju tak długo, aż mnie zapiekły oczy. Niebo było szare – wyglądało tak, jakby nie mogło się zdecydować, czy zaraz lunąć deszczem, czy też pozwolić przedrzeć się słońcu przez chmury. Tysiące myśli przychodziło mi do głowy. Cóż ja najlepszego zrobiłam? Czym obdarowała mnie ta Marie? Czy rzuciła na mnie czary? Czułam się brudna i zepsuta, strasznie się bałam. Zrozpaczona myślałam o Jehowie, który w każdej chwili może mnie zobaczyć, i nagle byłam pewna, że wkrótce muszę umrzeć – wtedy, gdy nastanie Armagedon i wszyscy niewierzący ludzie zostaną zgładzeni.

Łzy strumieniem ciekły mi po twarzy i mimo że ją przecierałam – przerywając ich potok – nie opanowałam płaczu. Brzydziłam się ich nawet, moje całe ciało wydało mi się naraz skażone i zepsute.

Cóż się stanie, kiedy Jehowa wyśle z nieba na ziemię Jezusa, aby mnie zgładził? Trzęsłam się cała, przyciskając do zimnej szyby gorące czoło. „Nie chcę tego, Jezu!” – będę krzyczeć. To był szatan, który rzucił na mnie czary…

Jednakże to mi nic nie da, w końcu Jehowa widział mnie, kiedy się dotykałam w ów sprośny sposób oraz kiedy się rozkoszowałam tymi zakazanymi doznaniami, a to było niewybaczalne. Będzie musiał mnie zgładzić, podobnie jak innych złych ludzi. Łkając, odeszłam od okna i wślizgnęłam się do łóżka, szukając w nim schronienia. Zapłakane oczy piekły mnie, jakby wewnątrz mojej głowy żarzył się jakiś nieposkromiony ogień. Jęcząc, uderzałam się w skronie tak długo, aż pod zamkniętymi powiekami ujrzałam tańczące, jasne gwiazdy. Z wyczerpania zrobiło mi się niedobrze, opuściłam ręce, leżałam teraz całkiem spokojnie, nasłuchując uderzeń swojego własnego, rozdartego serca.

W pozostałej części mieszkania panował spokój, Roswitha z maluchami poszła na służbę kaznodziejską, zostałam w domu, ponieważ miałam te swoje dolegliwości brzucha.

– Dostałaś znowu okres? – zapytała niespodziewanie przed wyjściem, badawczym wzrokiem spoglądając na kalendarz. Przytaknęłam nieszczęśliwa, patrząc na podłogę.

– Przecież zupełnie niedawno miałaś miesiączkę? – przyglądała mi się podejrzliwie. Wzruszyłam ramionami, wzbraniając się przed myśleniem o swoim dzisiejszym przeżyciu w szkolnej toalecie.

– Hannah? – Głos Roswithy zabrzmiał nagle tak dziwnie. Uniosłam głowę.

– Hannah, mam nadzieję, że nie robisz nic nieprzyzwoitego? Zrobiłam się czerwona na twarzy.

– Hannah? – Teraz powiało od niej chłodem, jak zimowym wiatrem.

– Nie wiem w ogóle, o czym myślisz? – wybełkotałam, czując, że tracę grunt pod nogami.

– Masz czasami, być może, nieczyste myśli, grzeszne sny? – przytłumionym głosem zadręczała mnie pytaniami.

Szybko kręciłam głową. – Nie, nigdy… naprawdę nie.

– Hannah? – Roswitha ujęła dłońmi moją twarz, zmuszając, abym patrzyła jej prosto w oczy.

– Naprawdę nie… – wyszeptałam oszołomiona.

– Wiesz przecież, że Jehowa zawsze i wszędzie cię widzi – powiedziała.

Przytaknęłam.

– Bawisz się może swoim ciałem, Hannah? – kontynuowała bezlitośnie.

Pośpiesznie zaprzeczałam ruchem głowy, a Roswitha odetchnęła z ulgą.

– To dobrze – stwierdziła i znowu się uśmiechała. – Jesteś przecież moją mądrą, rozsądną dziewczynką. Nie robisz żadnych bzdur, prawda?

Spojrzałyśmy na siebie.

– Przestudiowałaś już książkę Problemy młodych, tę, którą dostałaś od brata Jochena? – zapytała w końcu.

Ponownie pokręciłam głową.

– Jednak powinnaś – dodała.

– Dlaczego? – wyszeptałam.

– Jest o sprawach, o których powinnaś wiedzieć. Znajomość rzeczy może cię uchronić przed…

Przerwała swój wywód na dłuższą chwilę, bacznie mi się przyglądając. – Jeśli za często masz krwawienia, to może być… myślę spowodowane na przykład tym… że manipulowałaś sobie pod podbrzuszem, mając przy tym nieczyste myśli.

Przełknęłam i to. Poczułam się nagle bardzo krucha, słaba i zmęczona.

– Ale ja naprawdę nic… – szepnęłam wykończona, po raz pierwszy ją okłamując. Czy Jehowa także i to widział?

– No to dobrze – powtórzyła z ulgą. – Jeśli kiedykolwiek miałabyś, powiedzmy to raz… szokujące potrzeby, aby dotykać swoje ciało, to musisz mi o tym natychmiast powiedzieć, słyszysz, Hannah?

Skuliłam się, próbując stać się tak mała, jak to tylko możliwe.

– Dlaczego? – wyszeptałam, a mój głos zabrzmiał tak żałośnie cienko i cicho, iż byłam zdumiona, że Roswitha w ogóle mnie usłyszała.

– Ponieważ to są podszepty szatana, który chce cię wodzić na pokuszenie, Hannah…

Po tych słowach odwróciła się, udając się do dziecięcego pokoju po moich małych braci, z którymi wyszła z mieszkania.

Leżałam skulona w swoim łóżku, kiedy na dworze zaczął padać deszcz, próbowałam nie myśleć o wcześniejszej rozmowie. Modliłam się do Jehowy, prosząc go o odpuszczenie moich grzechów. Miałam nadzieję, że jeszcze nie jest na to za późno.

„Tego, co dzisiaj rano w szkole, nie będę więcej robić”, napisałam w swoim dzienniku, ze strachu czując się bardzo podle. W końcu zamknęłam się w łazience, żeby się dokładnie umyć. Przekręciłam kurek prysznica i silny strumień gorącej wody zaczął spływać po moim ciele. Cały czas myślałam o tym wstrętnym tamponie, tkwiącym wciąż we mnie, i o tym zabronionym, nieczystym miejscu, którego nie wolno mi dotykać. Jednakże przecież musiałam go, chcąc, nie chcąc, wydostać, Wahając się, powoli sięgnęłam ręką po mały, jasnoniebieski rulonik, którego istnienie odkryłam raptem przed południem w szkolnej toalecie. Nie znalazłam go od razu, może moje palce drżały nazbyt silnie, ale w końcu się na niego natknęłam, udało się. Wrzuciłam go, nawet na niego nie patrząc, do muszli klozetowej i trzykrotnie pociągnęłam za spłuczkę, żeby nabrać całkowitej pewności, że już więcej nie wypłynie. Chwiejnym krokiem weszłam znowu pod strumień gorącej wody. Chwyciłam za wiszący na ścianie prysznic, odkręciłam mocniej kurek z gorącą wodą, która zrobiła się jeszcze gorętsza, a całą łazienkę wypełniły gęste, ciepłe kłęby pary, tak że trudno było cokolwiek dostrzec. Ostrożnie postawiłam stopę na krawędzi kabiny, a parujący prysznic z tryskającą wodą skierowałam między nogi. Gorąca woda obmywała to zabronione miejsce, trwało to dopóty, dopóki wytrzymywałam, do chwili, aż poczułam, że zaraz zemdleję.

– Jehowa, przebacz mi… – szeptałam zziajana. – Nie chcę być skalana, nie chcę umierać, kiedy stworzysz raj na ziemi, nie chcę być zdeprawowana…

Oszołomiona, zataczając się, wyszłam w końcu z łazienki i wślizgnęłam się ponownie do łóżka. Nogi, po spłukiwaniu zbyt długo gorącą wodą, piekły mnie i czułam mrowienie, a nieczyste miejsce między nogami wydawało się być poparzone, zdrętwiałe i obolałe. Zasnęłam z ulgą.

Jednak to nic nie pomogło, w środku nocy obudziłam się przestraszona, czując dotyk i głaskanie, niesłabnące nawet wtedy, gdy docierało do zakazanego miejsca. Przerażona odkryłam, że ręce, które mnie gładziły, należą do mnie. Płakałam cicho i przez chwilę mocno trzymałam jedną ręką drugą. Jednakże one okazały się silniejsze od świadomości, że Jehowa patrzy na mnie surowym i złym spojrzeniem. Głaskałam się dalej i drżąc, wymacałam w swoim ciele miejsce, stanowiące dla mnie niezrozumiałą zagadkę i dostarczające mi tak przyjemnego, ciepłego łechtania.

Potem płakałam przez sen.

Tego dnia miałam urodziny. Krople szarego, ponurego deszczu bębniły o zapoconą szybę okienną w moim pokoju, a szalejący jesienny wiatr unosił z pasażu przed domem pożółkłe Uście.

– Wszystkiego dobrego, Hannah – powiedziała Roswitha, całując mnie w czoło, kiedy weszłam do kuchni.

– Jesteśmy z ciebie dumni, sprawiasz nam wiele radości – dodał ojciec, uśmiechając się do mnie, nim w pośpiechu chwycił swoją aktówkę i wyszedł do pracy.

Siedziałam w szlafroku przy kuchennym stole, zaciskając zęby, żeby się znowu nie rozpłakać.

– Nie wyglądasz dzisiaj szczególnie dobrze – stwierdziła Roswitha, podając mi kanapki zapakowane do szkoły, gdy ojciec przekraczał próg drzwi wyjściowych. – Źle spałaś?

Przygnębiona wzruszyłam ramionami.

– Boli cię jeszcze brzuch? – zatroskana, wciąż wypytywała, kładąc swoją dłoń na mojej.

Wlepiłam oczy w nasze ręce, zastanawiając się nad tym, co robiły moje minionej nocy. Biedna, nie przeczuwała nawet, czego dotykały: nieczystości, zepsucia, zgnilizny, grzechu, szatana…

Nagle poczułam do siebie obrzydzenie, poderwałam się z miejsca, wpadłam do łazienki i płacząc, zwymiotowałam.

– Najlepiej zostań dzisiaj w domu – zaproponowała, kiedy przywlokłam się z powrotem do kuchni. Przytaknęłam bez słowa i z ulgą wśliznęłam się do łóżka.

„Zapragnęłam śmierci, chcę umrzeć – zanotowałam tego przedpołudnia po raz pierwszy w swoim dzienniku. – Jehowa zgładzi mnie i tak, ponieważ wie, co zrobiłam. Jestem splamiona. Dlaczego to zrobiłam? Nienawidzę siebie. Ale obiecuję, że już nigdy nic podobnego nie uczynię. Jehowa przebacz mi. Roswitho, wybacz mi, i ty, tatusiu”.

Po południu rozległ się dzwonek u drzwi. Leżąc w łóżku przygnębiona i ospała, zauważyłam, że po kilku sygnałach przestał dzwonić. Zaczęłam znowu nadsłuchiwać. Wyraźny głos dochodzący zza drzwi do mieszkania wydał mi się znajomy, jakkolwiek nie od razu potrafiłam go rozpoznać.

– Dzień dobry, jestem Marie. – Moje przypuszczenie potwierdziło się. – Od pewnego czasu chodzę z Hannah do jednej klasy i…

– Dzień dobry… – usłyszałam zdziwiony głos Roswithy.

– Przepraszam, że tak późno niepokoję… – kontynuowała grzecznie Marie. – Ale mam dzisiaj urodziny, a w szkole dowiedziałam się, że i Hannah urodziła się dokładnie w tym samym dniu, co ja. Uznałam to za zabawne i dlatego chciałam…

– Hannah jest chora – przerwała Roswitha serdecznym, ale stanowczym głosem.

– Nie chcę dłużej przeszkadzać – mówiła Marie. – Ale mam dla niej mały prezent.

– Możesz mi go dać – zaproponowała Roswitha i dało się wyraźnie słyszeć, że wszystkie inne uczucia, tylko nie zachwytu, były jej bliskie z powodu tej niespodziewanej wizyty. – Kto wie, co dolega mojej córce, może to grypa, byłoby mi przykro, gdyby cię zaraziła.

– Jestem właściwie dość odporna – upierała się przy swoim Marie.

– No dobrze – westchnęła Roswitha. – Ale proszę krótko, Marie.

W tej samej chwili rozległo się już pukanie do drzwi. Błyskawicznie zamknęłam oczy i wślizgnęłam się głębiej pod kołdrę.

– Widzisz, śpi – rozpoznałam szept Roswithy, a w jej głosie dało się słyszeć ulgę.

– W takim razie położę go tutaj – powiedziała cichutko Marie i usłyszałam dźwięk kładzionego na moim biurku przedmiotu, a potem skrzypienie zamykanych drzwi od pokoju i słowa pożegnania. Długo leżałam opatulona ciepłą kołdrą, wlepiwszy wzrok w sufit.

Marie musiała być na usługach szatana.

Miała taką ładną, niewinną twarz, miękki, radosny głos i była pierwszą koleżanką, która się mną tak wyraźnie zainteresowała, uparcie dążąc do tego, aby zostać moją przyjaciółką. I ona była tą, która wodziła mnie na pokuszenie, to przez nią gładziłam sama siebie, kładłam palce w to miejsce, którego nie wolno dotykać. Dostawałam dreszczy, gdy myślałam o tym, jak palec dotykał ściśniętą, miękką tkankę wewnątrz mojego ciała. Natychmiast ponownie zbuntował się mój żołądek i zwymiotowałam rozpaczliwie w rozgrzaną ciepłem mojego ciała pościel.

A kiedy Roswitha ściągała prześcieradło, poszwę oraz czyściła materac, przysięgłam sobie mocno, że w przyszłości będę sie od Marie trzymać z daleka.

Znowu wszystko było jak dawniej. Uczestniczyłam w licznych zgromadzeniach w Sali Królestwa, a z Roswitha chodziłam na służbę kaznodziejską, na której rozdawałam z zapałem nasze oba miesięczniki. Pozwalano mi teraz nawet samej inicjować rozmowy w drzwiach, z czego byłam bardzo dumna. Ćwiczyliśmy je często w czasie naszych zgromadzeń, a brat Jochen zapewniał mnie, że jestem na najlepszej drodze, aby zostać szczególnie dobrą misjonarką Jehowy.

W szkole znowu byłam samotna. Wprawdzie Marie siedziała w dalszym ciągu każdego przedpołudnia koło mnie, ale nie zwracałam więcej na nią uwagi.

– Słuchaj, chciałam ci to oddać, nie gniewaj się. – To było wszystko, co powiedziałam, kiedy zwróciłam jej mały podarunek, który mi przyniosła na urodziny. Dostałam wtedy od niej dziwaczny, różowy ołówek, który, co prawda, pisał jak zwyczajny, ale zrobiony był z miękkiego plastyku, a w środku miał zabawny, gruby węzełek.

Wyglądała na zaskoczoną.

– Myślałam, że się ucieszysz – powiedziała, patrząc na mnie ze zdziwieniem.

Zaprzeczyłam ruchem głowy. – Jestem świadkiem Jehowy, wiesz to już przecież od Deborah i Xeni – odpowiedziałam cicho, ale dosadnie. – I dlatego nie przyjmuję żadnych prezentów, nie obchodzę urodzin, ponieważ to jest grzech.

Nie powinno się czcić żadnego człowieka, to jest bałwochwalstwo.

Patrzyłyśmy na siebie, a między nami wytworzyła się przepaść.

– Pomyślałam tylko, ponieważ w tym samym dniu… – To nie ma znaczenia – przerwałam jej poirytowana. – Szkoda – odparła, wzruszając ramionami.

Spoglądałam na nią ukradkiem. Czy naprawdę miała coś wspólnego z szatanem?

– Mogłabyś przyjść do naszej Sali Królestwa? – wahając się, zaproponowałam w końcu, patrząc jej prosto w oczy. Marie nie powiedziała ani tak, ani nie, ale też nigdy nie wróciła do mojej propozycji i wtedy postanowiłam więcej na nią nie zwracać uwagi. To było z pewnością najlepsze rozwiązanie.

Nie dotykałam też więcej swojego ciała, przynajmniej nie pieszczotliwie i delikatnie. Wtedy na szczęście znalazłam właściwą drogę, żeby ukarać moje żądne pieszczot, zepsute członki. Pomogły mi w tym pineski, które znalazłam w skrzynce z narzędziami ojca. Włożyłam je starannie do małego pudełeczka i trzymałam na nocnym stoliku, a kiedy diabeł znowu odzywał się w moim ciele, wodząc mnie na pokuszenie, modliłam się, nakłuwałam nimi nogi i to ciepłe miejsce między nimi tak długo, aż ból stawał się nie do zniesienia, a szatan pokonany.

„Kocham ten ból – zapisałam w dzienniku. – Ponieważ dobrze mi robi”.

Panowałam nad sobą, byłam ostrożna i rozważna. Ta niewielka książka, którą dostałam od brata Jochena, okazała się w tym pomocna. Potwierdziła mi, że z powrotem znalazłam się na właściwej drodze. Dzięki tej lekturze wiedziałam teraz także, dlaczego dziewczyny, w pewnym wieku, któregoś dnia, dostają owych dziwnych, uciążliwych krwawień. To był w zasadzie dar niebios, ponieważ Jehowa w ten sposób umożliwia później mojemu ciału poczęcie i urodzenie dziecka, które Jemu będzie służyło. Byłam bardzo zdumiona z powodu tego cudu. Ale także z powodu osobliwego, chorego podniecenia, którego doświadczyłam. To miało nazwę. Onanizm. Aż drżałam, ilekroć czytałam to słowo, a w książce występowało wiele razy. Czytając, płakałam. Jak blisko szatana znalazłam się w tych koszmarnych chwilach, kiedy się sama głaskałam! Leżałam w łóżku i oblewałam się potem, mogąc wyraźnie przeczytać, że te pieszczoty, które dawały mi tyle przyjemności, były diabelskim kuszeniem, zdrożnym, niebezpiecznym szatańskim podszeptem i niczym więcej.

Dużo modliłam się do Jehowy, prosząc go o przebaczenie oraz jeszcze częściej niż przedtem brałam udział w zgromadzeniach i studium książki. Raz brat Jochen pochwalił mnie na forum zboru, wyrażając swoje zadowolenie, że jestem jedynym członkiem chodzącym tak często i z takim dobrym skutkiem na służbę kaznodziejską. Stałam dumnie wyprostowana, kiedy wszyscy na mnie patrzyli.

Poza tym każdego tygodnia razem z matką Roswithy zaczęłam chodzić na ulicę, na służbę głosicielską. Godzinami wystawałam bez ruchu w tym samym miejscu, w środku małego pasażu w centrum handlowym w naszej dzielnicy, oferując jehowickie publikacje. Od stania bolały mnie nogi i plecy, najczęściej też marzłam niemiłosiernie, ale to mi nie przeszkadzało. Przeciwnie, widziałam w tym jakąś formę pokuty za moje zakazane kontakty z szatanem i spodobało mi się patrzenie na przechodzących w pośpiechu ludzi, z których jedni mi współczuli, inni darzyli nieufnością, a jeszcze inni spoglądali z uznaniem na to, co robiłam.

„Uliczna służba głosicielską jest strasznie stresująca, ciężko mi idzie, takie długie stanie w milczeniu – zapisałam w dzienniku. – Jednak dla Jehowy chcę zrobić wszystko, wszystko, naprawdę wszystko. Wierzę, że mi przebaczył. Wierzę, że stanę się wkrótce znowu czysta. Nie zrobię nigdy nic zabronionego. Jehowa może być ze mnie dumny. Na ulicy wszyscy ludzie mnie widzą i to jest w porządku. Nie mam nic do ukrycia!

Deborah i Xenia też mnie już widziały i kilku chłopców z mojej klasy idących do pociągu, na dworzec. Widzieli mnie i śmiali się, ich głosy brzmiały ordynarnie. Jednak nie komentowali.

Xenia jest straszna. Stroiła sobie żarty z babci i ze mnie, ale myśmy zwyczajnie nie zwracały na nią uwagi.

Poświęciłam swoje życie Jehowie i nie chcę więcej robić niczego złego. Niedawno marzyłam o tym, żeby móc zobaczyć, jak Jezus zabija Xenię i Deborah. Piękny widok, ale wszędzie było pełno krwi. Chcę, żeby wszyscy, którzy są dla mnie podli, umarli w strasznych męczarniach, kiedy nastąpi Armagedon…”