37567.fb2 Cichodajka.pl - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Cichodajka.pl - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 25

Dopisek I: Kto powiedział Wam, że czarne dziury to antymateria? Neutrina się znaczy? Jak już coś oglądacie na Discovery, to może chociaż zapamiętajcie terminy fizyczne. A co do masy jednej łyżeczki substancji czarnodziurowej, to jest to teoretyzowanie, bo nikt i tak nigdy tego nie zważy. Nie zbuduje odpowiedniego ramienia i szalek wagi, więc nie przemądrzajcie się tu, ani nie prześcigajcie w ilości tysięcy ton na cm3. Puenta tej notki? O czymkolwiek nie napiszę, zawsze będzie coś nie tak. Zawsze wilk będzie wył do księżyca, pokazując, jak to on się zna na gwiazdach…

Panie MichaUeQ, ostatnio nawet sam Steven Hawking przyznał się do błędu, że to co sądził do tej pory o czarnych dziurach, nie do końca okazało się prawdą. No, ale moi komentatorzy są nieomylni i to, co napiszą, jest wykładnią wiedzy wszelakiej. A zjawisko dopplera znam, ale od akustycznej jego strony. W szkole średniej nie zatruwają nam głów fizyką teoretyczną.

skomentuj (20)

2004-10-23 18:32:41 ›› A spójrzcie tak na mnie obiektywnym okiem.

Załóżmy, że wchodzicie na ten blog pierwszy raz. Nie znacie wcześniejszych notek. Nie wiecie, co robię (robiłam), gdzie mieszkam, czym wozi mnie tatuś, że nie cierpię na brak kasy. Nie musicie opowiadać się w moich życiowych poglądach ani za mną, ani przeciw mnie. Czytacie jakąś obojętną seksualnie, religijnie czy politycznie notkę. Zauważacie mój styl pisania (doceniając go lub nie przeceniając), moją wiedzę (którą posiadam lub którą wcale się nie wybijam ponad przeciętność). Co o mnie sądzicie?

Piszę o sobie, że mam 18lat. Mogę być już matką, uzdolnioną np. skrzypaczką, stypendystką Harwardu np. w dziedzinie matematyki, etc. Blog nabiera wtedy zupełnie innej formy. Jest o pierwszym słowie mojego dziecka – "mama", o moim udanym koncercie w Filharmonii, o ciężkiej, wielogodzinnej pracy nad tablicami matematycznymi, by wreszcie odkryć jakąś tam rządzącą jakimiś prawami zależność.

I co wtedy? Nie ma zawiści, nienawiści, chęci dowalenia mi? Pewnie wręcz przeciwnie! Zobaczcie byle jakie forum dyskusyjne o czymkolwiek!

Mogłabym tak jak robi to większość młodych blogowiczów, gdy napotykają na swym blogu jakieś trudności, zakładają kolejnego darmowego bloga, by starzy, "dobrzy" goście dali im spokój.

Starzy goście już pewnie nie zaglądają na ten blog. "Dobrzy" zarzekają się, że komentują po raz ostatni tak długim komentem, inni że czytają tylko komenty.

Przekroiłam tym blogiem całe nasze społeczeństwo. Tysiące zabranych Waszych głosów są tego dowodem. Nauczyłam się chociażby negocjacji z adminami Blog.pl, by mi tego bloga odblokowano – po oburzeniu jakiegoś dewoty i nękaniem adminów o zablokowanie ust i warg cichodajki.

Jedni chcieliby wejść między moje wargi (ustne lub sromowe) inni pewnie chcieliby mi je zakleić butaprenem, bym już nie mogła czerpać i dawać nimi przyjemności. Mi by się nie chciało tyle razy wchodzić na bloga kogoś, kto jest takim/taką, jaki/jaka mi nie odpowiada. Kto powoduje, że brudzę się psychicznie. Czytając moje notki podnosi Wam się poziom ciśnienia, jednym z podniecenia (na treść mych wcześniejszych notek) innym ze złości (na moje złośliwości). Każdy Wasz wpis jest dowodem tego, że poruszyłam w Was jakąś nutkę. Pewnie jestem wirtuozką w grze na nerwach – i dobrze mi z tym.

"Moi" mężczyźni dobijają się do mnie. Nie telefonicznie, bo dzwoniąc na mój numer słyszą zapowiedź: "Nie ma takiego numeru lub abonent jest czasowo niedostępny". Dobijają się mailowo, wypytując, co się stało, że nie mogą się ze mną skontaktować.

694 579 141 – tego numeru nie znają:) Jeśli masz skończone 18lat i chciałabyś zająć moje miejsce w ich życiu, zgłoś się (najlepiej SMSowo), a udostępnię Ci ICH numery, lub Twój IM jeśli wolisz. Weroniczka odda pałeczkę (pałeczki) w czyjeś inne ręce, bo sama chce już swoje umyć, jak Poncjusz Piłat po skazaniu Chrystusa na ukrzyżowanie… R.I.P., Cichodajko

skomentuj (133)

2004 grudzień

2004-12-04 13:32:52 ›› Helioterapia…

Korzystając z tygodniowego zwolnienia lekarskiego ze szkoły (ach te przeziębienia), postanowiłam wygrzać się nie w łóżku, jak zalecił mi lekarz, a na słońcu, udając się na fototerapię do kraju, w którym zima oznacza co najwyżej spadek dziennej temperatury powietrza z +35stC do około +20stC. Miała to być przy okazji taka tygodniowa walka z depresją zimową, która wcześniej czy później dopada w jakiś sposób każdego. Niewiele rzeczy działa na moje zdrowie i samopoczucie tak dobrze, jak słońce.

Już na Okęciu łatwo można było stwierdzić, że to Polacy gdzieś wylatują. Widać to na pierwszy rzut oka, gdy spojrzy się na zakupy dokonywane przez nich w sklepie wolnocłowym. Wódka, wódka i jeszcze raz wódka! Dobrze, że jest limit jednego litra na jedną dorosłą osobę, bo inaczej samolot musiałby udźwignąć tyle litrów alkoholu dla swych pasażerów, ile litrów paliwa dla siebie. No więc także i ja, idąc za przykładem moich rodaków, a właściwie to za poradami, typu: "przed każdym afrykańskim posiłkiem wypić kieliszek, by pozbyć się złośliwej mikloflory z kiszek" – zakupiłam 2 półlitrowe butelki BOLSa. Ach, czego to nie wymyślą alkoholicy, by tylko rozgrzeszyć swój nałóg. Za 10zł za sztukę nie kupić półliterka byłoby rozrzutnością. Poza tym lecieliśmy do kraju islamskiego w którym to podobno kupić alkohol jest trudniej niż głowicę atomową;) Prawda jest taka, że do dwóch dni po przylocie przysługuje nam (turystom) możliwość dokonania zakupów trunkowych we Free Duty shopach, czyli sklepach wolnocłowych. Oczywiście po okazaniu paszportu z wizą na której widnieje data przylotu.

Już w samolocie unosiły mi się kąciki ust, gdy podsłuchałam niechcący siedzącą za mną rodzinę (nie moją bynajmniej). Przez całą drogę wpatrywali się w wyświetlaną na ekranikach mapkę i anglometryczne dane lotu, i przekładali je "na swoje" w taki sposób, że -70F było dla nich -70cioma Faradajami!!, co według ich prostego przelicznika oznaczało -35stC (naprawdę jest to około – 56stC) *, a szybkość 600mph przeliczyli podobnie na 1200km/h (a nie był to wcale Concorde;) W takich okolicznościach już nie dziwiłam się, że trasę do państwa wiecznego słońca wyznaczyli oni samolotowi przez Izrael, Irak czy też Bernambuko.

* – zagadka – przy jakiej wartosci F=1/2C, a przy jakiej F=C?

4,5 godziny lotu skończyło się szczęśliwym lądowaniem. Zmiana strefy czasowej +1godz oraz klimatycznej +XXstC. Po otwarciu drzwi samolotu uderzył wszystkich zapach roztapiającego się asfaltu i spalin. 32stC, ani jednej chmurki na niebie, ludność tubylcza bazaltowo ciemna. Bazalt i spaliny samochodowe będą towarzyszyły nam przez całą wizytę w owym kraju. Powód tego jest prosty – z bazaltu (kamienia) wykonana jest większość pamiątek, które wpycha się prawie na siłę turystom, a litr paliwa kosztuje tam… 31groszy! Raj dla automobilistów i… Rosjan (ale o tych napiszę później).

Piszę tę notkę, by rozpisać się przed czekającą mnie maturą. Nawet nie zamierzam zerkać w komentarze, a już na pewno się nimi przejmować. Ot, po nabraniu dystansu do całej tej wycieczki, chcę przelać na ekran kilka wspomnień. Poza tym może to być praktyczny przewodnik dla podróżnych, bo te przewodniki, które można kupić w ksiągarniach nie do końca się sprawdzają. Weźmy na przykład piasek…

Piasek jest wszędzie. Wydaje się, że prędzej zabraknie tam tlenu, niż piasku. Przysparza on problemów nie tylko oczom, ustom, gardłu, płucom, ale przede wszystkim sprzętowi foto, który zaciera się przez dostające się w różne mechanizmy piasek. Mój aparat przypłacił tę wycieczkę zatarciem się wysuwanego obiektywu i odpryskiem na soczewce obiektywu. Niesamowite natężenie światła dało się we znaki autofocusowi, a temperatura bateriom (które nawet alkaliczne wytrzymują co najwyżej 30% czasu działania w Polsce). Duracell wkłada więcej energii w reklamę niż w baterie. Osobiście polecam kilka zmian akumulatorków, bo według prawa Murphi'ego, baterie padają w najbardziej fotogenicznych miejscach:(

Fotogeniczne miejsca.

Jednym z takich miejsc był Meczet do którego muzułmańscy wierni wchodzą po odstaniu długiej kolejki, okładani od czasu do czasu przez pilnującą porządku policję. Policja okłada ich, gdy oni podnoszą zbyt głośne larum, że muszą stać w niekończącej się kolejce, a turyści za jedyne 18PLN idą innym wejściem, profanując ich święte miejsce w świętym dla nich miesiącu – Ramadanie. Młodzi wyznawcy Islamu odbijają sobie kolejkowe poniżenia ostentacyjnym nabijaniem się z turystek, które potraktowały meczet jak wybieg dla modelek, i chcąc wejść tam z odkrytymi ramionami lub kolanami, muszą przywdziać zielone pelerynki w których wyglądają jak Marsjanki. Każdy turysta jest tam dla nich taką atrakcją, że młodzi wyznawcy Allacha więcej zdjęć robi sobie z "niewiernym", niż świątyni. Sama się załapałam na kilka fotek, chcąc oczywiście za możliwość wykonania ich sobie… bakszysz;›

BAKSZYSZ – jałmużna, zapłata, napiwek, łapówka.

Bakszysz będzie słowem najczęściej wypowiadanym przez mieszkańców najbiedniejszych regionów owego państwa. Bakszyszu będą domagać się wszyscy! Dzieci będą wyciągać swoje brudne rączki z prawdziwej biedy. Uliczni przewodnicy za to, że przeprowadzą nas wzdłuż ulicy, którą i tak sami byśmy przeszli. I że zwrócą nam naszą uwagę na to, na co i tak byśmy spojrzeli. Policjanci będą wyciągać rękę po bakszysz (i to liczony w euro lub dolarach!) za eskortowanie nas przez niby niebezpieczną ulicę, za odganianie od nas innych "przewodników" i żebrzących dzieci. Właściciele Camel-Taxi będą głośno i natarczywie domagać się bakszyszu za skierowanie obiektywu kamery lub aparatu na ich wielbląda. Dzieciom wystarczy cukierek lub banknot stanowiący równowartość 0,12zł. Przewodnikowi równowartość ok. 1,5zł, ale policjant będzie się krzywił, że jego tak naprawdę przeszkadzające nam nieodstępowanie nas przez 15minut wynagrodziliśmy tylko 1dolarem lub 1euro! Zarabia się tam co najwyżej 50$ miesięcznie, emerytury dostaje około 30$, więc nie dziwi fakt, że każda wyciągnięta ręka czegoś się domaga. Wrażliwym trudno jest przejść przez taką ulicę, gdzie w jednej kałuży bawią się dzieci, kałużę dalej kobieta myje naczynia, a trzecia kałuża jest z krwi, bo właśnie w niej rzeźnik obdziera ze skóry jakieś zwierzę (a może turystę – nie patrzyłam, bo mdleję na takie widoki).

Prawdziwą wartość pieniądza poznaje się wtedy, gdy widzi się walkę starych jak nasze babcie kobiet o płaski jak naleśnik chleb, który raz dziennie sprzedają z okratowanej jak bank piekarni za 0,03PLN za sztukę. Tak, 3grosze polskie! W Polsce prawie nikt nie czeka przy kasie na takie drobiazgi lub ich krotność, gdy kasjer wydłubuje z szufladek klepaczki, a tu za każdy taki pieniążek jest chleb. Jest życie dla rodziny. Plan wycieczki nie zakladał takich "atrakcji", ale Weronika i jej paczka lubi być nieplanowana. Pewnie byłam nieplanowanym dzieckiem i tak mi już zostało…

ŚWIĘTE KROWY.

Indie? Nie, nie Indie. To turysta jest świętą krową. To każdy jego dolar lub euro powoduje, że na każdym rogu ulicy znajduje się posterunek Tourist Police, by każdy mógł czuć się bezpiecznie i żadnemu tubylcowi nawet nie zaświtało pod turbanem, by chcieć zrobić białym coś złego. Tylko czy ja naprawdę mogę uchodzić za "białą"? Dopiero niedawno dowiedziałam się, że mam greckie korzenie (pradziadka) i to po nim odziedziczyłam swoją urodę. A dobrze opalona Greczynka już nie rzuca się tak w oczy, jak blada polska blondynka. LA, LA, LA – brzmiące jak nucenie piosenki, a oznaczające w ich języku "NIE, NIE, NIE" od razu zasiewało niepewność w Arabach, co chwilę nawołujących mnie do swych sklepów. Tak więc woleli zaczepić kogoś idącego za mna słowami "Zdrastwoj, zachoditie do mienia, smatrijtie, pakupujtie". Rosjanie popsuli tam wszystko, od zwyczajów, przez kulturę po religię. Nawet święte kiedyś piątki przestały być dniami wolnymi od pracy, skoro Putina rodacy mają do wydania także i w piątki swoje mafijno- nowobogackie dolary.

Drogi i kierowcy.

To jest właśnie fenomenalne! Tylko około 20% kierowców poruszających się w tym państwie samochodami po drogach włącza w nocy światła! W stolicy tego państwa odsetek zaświeconych sięga co najwyżej 50-60%. Wiozący nas taksówkarz zapytany, czemu nie włącza świateł odpowiada ze spokojem "a po co, znam drogę". Drugi na to samo pytanie odpowiada "bo mam dobry wzrok i nie muszę". Przy takim ich nastawieniu do spraw kierowania pojazdami mechanicznymi, nie ździwił nas więc fakt, że kierowca autobusu wiozący turystów ścina każdy zakręt tak, by w razie czego nie przeżyć zderzenia z kimś jadącym z przeciwka. Zakręt w lewo w ciasnym kanionie, bierze lewym pasem tak, jakby przed nim zmówił modlitwę i oddał swoje życie w ręce Allacha. Pewnie myśli, że w razie zderzenia i śmierci, czeka go niebo i kilkadziesiąt wiecznych dziewic, skoro uśmiercił tylu "niewiernych" w MotoDżihadzie. Szanse na zderzenie są może niewielkie, bo na całej 100kilometrowej trasie mijało nas ok. 20-30 samochodów, ale zawsze istnieją. Tak więc parafrazując słowa, że żołnierz strzela, a pan Bóg kule nosi, tam kierowca kieruje, a Allach usuwa z drogi ewentualne przeszkody. Ktoś we wrześniu 2001 chyba w podobny sposób chciał przelecieć się nad Manhattanem, ale widać bliźniacze wieże nie ustąpiły miejsca, bo to nie były góry, które wędrują do Mahometa, gdy temu nie chce się przywędrować do nich.

Gdy tylko wróciliśmy do Boland (jak nazywają tam Polskę), nasze swojskie korki wydały się nam czymś wspaniałym. Tu przynajmniej znane są zasady, wszystko stoi, albo wszystko pędzi. A tam, pierwszeństwo ma ten, który ma głośniejszy klakson lub który pierwszy dojedzie do skrzyżowania. Nie ważne, że pędzi się główną drogą miasta 100km na godzinę. Gdy z bocznej uliczki ktoś Wchce wyjechać to w majestacie prawa może to zrobić. Pędzacy może co najwyżej błyskać światłami i trąbić prosząc o ustąpienie pierwszeństwa, co powoduje, że ruch po ich drogach to jedna wielka kakofonia i dyskoteka, bo policja nie przejmuje się ozdobionymi różnymi światełkami jak choinki samochodami. Tak więc 100km na godzinę się tam nie jeździ, przez co wypadków w ich około 18milionowej stolicy jest podobno mniej niż w Warszawie.

Nie dziwił mnie fakt, że dziko zachowują się kierowcy aut starszych, niż ja sama, ale że podobnie robią właściciele nowiutkich czterokołowych cacuszek, to już jest dziwne. Niby znają się na motoryzacji, niby rozumni, skoro zapracowali sobie na taki samochód, a mimo to jadą ciemną nocą, przez na szczęście oświetlone ulice samochodem w którym świeci się jedynie wyświetlacz radia. Teraz już wiem, skąd wzięło się przysłowie o ich ciemnościach…

Religia i Muezini…

Pierwsze melodyjne nawoływania muzeinów do modlitwy nawet nam się spodobały. Brzmią ciekawie, donośnie, bo rozlegają się z wielu meczetów na raz przez wiele megafonów. Mimo, że nie rozumieliśmy ani jednego słowa, wiedzieliśmy, że prędzej są one objawianiem miłości do ich Boga, niż nienawiści. Wszystko pięknie, można się przyzwyczaić, ale gdy Muezin budzi się o 3:20 w nocy i zaczyna śpiewać przez megafony, to już przestała się nam podobać ta ich dziwnie rozumiana religijność. Szczególnie, gdy około 2:00 wróciło się z tętniącego życiem centrum miasta do spokojnego hotelu, który choć wielogwiazdkowy, to oddalony był od najbliższego meczetu zaledwie o 50 metrów. Zmęczony zabawą człowiek zasypia i budzi się chwilę później, nie wiedząc, czy nie jest to np. alarm przeciwpożarowy. Wstałam z łóżka zakręcona zmęczeniem i zdezorientowaniem, by otworzyć drzwi ekipie strażakow, bo o czym innym niż pożar można wołać na całą okolicę o 3:20 nad ranem? Gdy za drzwiami nie zastałam ewakuacji, okazało się, że o wielkości Allacha:)

Sama nie wdawałam się z religijno-kulturoznawcze gadki z tambylcami, ale ciekawy świata kolega właśnie tym się upajał. Poznawaniem drugiej (nie turystycznej) strony miasta. Szczególnie nocami. I tak… Wychodząc na nadbrzeże przy którym cumowany był nasz statek, od razu był obsiadywany przez chmarę dorożkowców, którzy za 1dolara proponowali przewiezienie po całym ich mieście. Gdy z tej chmary wyłuskał kogoś mówiącego po angielsku coś więcej niż "chcesz dorożkę?", z nim wdawał się w rozmowę, którą Arab najczęściej zaczynał:

– You want drive? Hasz? Marihuana? Sex?

– Hmm… sex?

– Yes sex. Girl, boy, arabian banana?

– Banana?!?

Ten na pytanie kolegi, przystąpił bliżej i Michael Jacksonowym genitalogestem ujął w dłoń swojego banana! Bleeech, arabski pedał! Koniec rozmowy, ewakuacja na statek, podziałka wrażeniami z nami, odczekanie aż bananowiec znajdzie amatora na swój owoc przy innym przycumowanym statku i kolejna wyprawa.

Sex…

Tego to już naprawdę nie znajdzie się w żadnym przewodniku! Tak samo, jak u żadnego zagadniętego Araba, nie znajdzie się śladowych informacji o AIDS. Po prostu, w ich słowniku to słowo chyba nie istnieje! W Hiszpanii mówią na to SIDA, ale Arabom nic nie mówi ani AIDS, ani HIV, ani SIDA, ani Zespół Nabytego Upośledzenia Odporności! Teoretycznie według ich świętej wiary nie ma grup ryzyka, więc także i możliwości przenoszenia się tej śmiertelnej choroby. Kobiety mają być dziewicami do ślubu, później mają być dozgonnie wierne mężowi, faceci mogą brać kilka wiernych żon, kompotu sobie nie wstrzykują, bo hasz mają tańszy od tytoniu, leczenie szpitalne ograniczone do podawania tabletek, krwii sobie nie przetaczają, bo może religia im na to nie pozwala? Na żółtaczkę pewnie zachorować nie mogą, bo są z reguły ciemni, więc… Więc już za niecałe 50 zł można sobie spokojnie wynająć na całą noc szarmutę…

Arabowie są chorelnie ciekawi, jak wygląda życie seksualne w Europie. Czy niezamężne parki mogą sobie zaglądać w szparki i inne narządy płciowe. Oni (moi rówieśnicy) oczywiście mają swoje dziewczyny (Habibi), ale gdy te są religijne (a w przeważającej większości są), to mogą je co najwyżej potrzymać za rękę, pocałować w domowym zaciszu, gdy nikt nie widzi, lub co najwyżej, dokonując mega perwersji – dotknąć piersi przez kilka warstw ubrania. Biedaczki, co nie?

Nie dziwne więc, że sama wielokrotnie widziałam młodzieńców masujących swoje czystej krwi arabskiej konie, gdy widzieli skromnie ubraną Europejkę. Dla nich już możliwość zobaczenia kobiecych stóp to pornografia, więc co czują, gdy zobaczą cycka wyłaniającego się z głębokiego dekoltu, lub z drugiej strony stringi wystające z biodrówek lub z prześwitujących spodni?

Kolega spędził kilka godzin na pogłębianiu przyjaźni polsko-arabskiej. Gdy tylko przekonamy Araba, że już nic nam nie wciśnie, że wszystko już kupiliśmy, że mamy w swym pękającym bagażu 8 piramid, 3 camele, 10 innych figurek z bazaltu, 2 fajki wodne, 8 papirusów, 50ml różnych perfum, 20 rodzajów przypraw, i że NIC WIĘCEJ nie kupimy – wtedy można normalnie z nim pogadać o wszystkim. A dla większości z nich to "wszystko" sprowadza się do… SEXu!

Równie ciekawy "życia seksualnego dzikich" kolega dowiedział się, że gdy Habibi nie daje, to idzie się lub dzwoni do szarmuty, ktora za równowartość 15$ pomoże im rozładowywać napięcie seksualne przez całą noc. Oczywiście wolą zamknąć się z jakąś turystką w swoim sklepie, by zrobić jej dobrze, bo nie dość, że nie muszą im za to płacić, to czasami nawet dostają za to pieniądze. Najgłodniejsze Arabów są Włoszki, ale nie ma to jak dobra szarmuta. Arabskie kobiety mają wymagania, których żaden biały nie spełni, a dla nich to chleb powszedni. Tzn. 25-30cm w spodniach i 6-8godzin działania. A działaja tak dzięki… naturalnej wiagrze, którą mogą swojemu bolandowskiemu przyjacielowi sprzedać za 15$/szt. Po negocjacji cena spadła do 1$, a na statku nabytek kolegi okazał się… gałką muszkatałową, która to starta i dodana do kawy miała dać całonocną potencję. Ach, mężczyźni, zaglądajcie częściej do kuchni, a nie do swoich spodni.

A czego o sexie dowiedziała się Weroniczka? Może przemilczmy, bo, bo,… bo jakaś nieśmiała do zwierzeń się zrobiłam.

Kotki… mrrr… sierść…