37638.fb2
Irena biegła i biegła, aż stanęła wreszcie na środku pola i zaczęła się zastanawiać, co właściwie robi czyli po co tak biegnie i biegnie. Czy biegnie, ażeby zrzucić kilka zbędnych kilogramów, jak czasem zalecają w kolorowych pismach dla pań, że bieganie jest dobre na to, czy przed kimś ucieka? Bo jeżeli to pierwsze, to już chyba można by było wrócić do domu, po zmęczeniu poznała, że kawał drogi już przebiegła i spaliła pewnie dużo zbędnych kalorii, ale jeżeli to drugie, to należałoby chyba biec dalej. Szybciej nawet. I bądź tu mądry. Stała tak w głowie jej huczało, jak czasami w telewizorze jak się program kończy i ekran jest cały biały, że tylko szumi, a nic nie widać. I co robić? Biec czy wracać? Szukała wokół czegoś oczami, żeby jej to podpowiedziało. Jakiś znaków. Jakiegoś czegoś takiego. Żeby coś, jak czasami pokazują takie rzeczy. Ale nic nie było. Choćbyś się wściekł, to nie było. Tylko niebo, trawy i te kilka brzózek w oddali. W sobie też nic nie czuła, żeby jej co powiedziałoś jak się czasami mówi, że coś podpowiada jakiś instynkt. Nic. Czyli, że dalej nie wiedziała. Stała i patrzyła. Stała, tak, stała, aż wreszcie ruszyła niepewnie nogą do przodu. I do tyłu. Niebo zachodziło już szarówką. I rosa się kładła na łące. Ptaszki sobie gadały w najlepsze. A o czym one gadały? Na pewno nie o tym, coby Irena chciała wiedzieć. A nawet jakby o tym gadały, to by Irena nie wiedziała, bo mowy ptaków, choćby się wściekła, to nie rozumiała. Co robić? Tak jej po głowie chodziło takie nic, a nic. Ani by co zjadła, ani coś. Ale jeść się raczej nie można, jeżeli schudnąć chce się. No a jak się ucieka, to jeść chyba trzeba, żeby siłę dalszą mieć do ucieczki. No to zrzucać coś, schuść wreszcie, czy uciekać? Jeść czy nie jeść? Główkowała. A im więcej, tym bardziej skołowana była. A to macała się po brzuchu, żeby sprawdzić, czy zrzucić było co, a to rozpamiętywała, czy jakiej krzywdy komu nie zrobiła, żeby uciekać trzeba było. Ale zrzucić zawsze co jest, jak nie ma nawet, to też jest, tak to przynajmniej ukazują w tych programach o zagranicznych wesołych narodach. A i ludzie też różne zawsze powody mają, by gonić, a i bez powodu, to też przecież pogonią, bo im co głupiego do głowy przyjdzie, tacy są ludzie. No ani w te, ani we wte. Stała tak i stała. Buty jej wilgocią naszły od rosy, jaka się na łące podniosła. Niebo się też całkiem ciemne zrobiło i gwiazdy to tu, to tam, pokazywać nieśmiało zaczęły. No co miała robić. Wracać? Biec? Stała tylko i stała. Aż ją wreszcie dopadł po cichu. Ze sie nawet nie zorientowała, jak stała. Mąż jej. W/lodek. Silny chłop. I co miałaś zrzucać, a stoisz?!, krzyczy, ja cie już zaraz pogonie, zobaczysz! Wycierucho! Znajdo! Kurwiszonie! I pasem ją przez plecy zmiął, że aż zaświszczało. Zapiekło ją też, ten pas, że ojej. I zaraz jej pamięć wróciła. Zaraz sobie wszyściutko przypomniała. O ślubie bratowej. W sobotę. I że sukienka trochę w pasie pije. Ze nie ma innej, bo nie ma na inną, a jakoś wyglądać trzeba. I o sałatce warzywnej, jaka musi będzie serwowana. O pysznej szynce. O napojach gazowanych. O tych smakowitościach, że ojej. Aha, pomyślała, już wiem. I dawaj dalej. Przez łąki.