37638.fb2
To zawsze jest okazja. Do wypitki. Do tego. Do tamtego. Ale teraz było prawdziwe święto. Sobótka. Z daleko już było widać, jak się kłęby czarnego dymu ze wzgórka nad jeziorem unoszą. Prawie każdy przyniósł po jednej, a kilku, nawet więcej opon. Jak zapalili, jak się zaczęło juchcić, to był widok! To żadne fajerwerki takiego efektu nie dadzą. To jeszcze czegoś takiego w żadnym kinie nie puszczali. Na żadnym filmie nie było. Takie wypalanie ma efekt dla oka, efekt specjalny jest naprawdę że jej, i dla porządku publicznego, bo nie trzeba będzie tych opon wyrzucać do lasu, czyli las będzie czystszy o te opony, a i benzyny się zaoszczędzi, bo przecież żeby jechać do lasu i wrócić, to jest jakiś wydatek. Poszło z dymem! Czarnym jak noc. Ale to się tak na tym nie skończyło, że sobie kiełbasę upiekli na tym ogniu i poszli do domów O nie! To by nie było takie, jakie miało być. Długo na to czekali! Od jakiegoś miesiąca! Już od rana jechały wozy kolorowe z ładunkami, kto co tam miał, to przywiózł. A jak kto wozu nie miał, to przytargał w czym się dało, na plecach, pod pachą, w reklamówce, nie każdego na wóz stać, a święto świętem i przynieść coś trzeba jakże inaczej? Co by ludzie pomyśleli? Już tam się nie bójcie, już by zaraz było wiadomo, co, i jak, i dlaczego! Dlatego każdy, co mu zbywało to przytargał. To tu to tam coś ciekawego się błyszczy, stare radyjka, złamany z plastiku zegar ścienny, miednica takowa znaczy plastikowa, fragment toalety z bakelitu, lalka beze oczy i we fragmentach, czasem nawet rozpadnięty telewizor, ale głównie to są to resztki gospodarskie, co się przetworzyć już nie udały a na kompost też jakoś nie bardzo. Jakieś opakowania po szamponach, po mydłach, po piance do golenia, spękane łyżki z aluminium, dziurawe durszlaki, bezzębne grzebienie i koniecznie każdy prawie puste dezodoranty. Rzeczy pospolite, zwyczajne. Tak no co tam kto miał. Tymczasem Baraściakowie to przebijają wszystkich. Baraścikowie wieźli odkrytym polonezem plus, na pace znaczy, stare buty, słoiki i do tego nakrętki, ładne żyrandole w liczbie dwa ale takie, że byś się długo zastanawiał, czy się pozbyć, czy nie, bo jeszcze całkiem, całkiem niczego sobie i niejeden pewnie pozazdrościł takich żyrandoli, bo kiedyś, żeby takie żyrandole mieć, to trzeba było flaszkę postawić, takie ładne były, i do tego jeszcze naręcza gazet, pudelek, woreczków foliowych, resztki z jedzenia w beczce, że aż się to już zmieścić nie mogło, już tylko patrzeć aby zaczęło wypadać na drogę, a na samej górze stoi pralka, pięknie przystrojona, we wstążeczki, w kolorowe papierki i pomalowana we piękne wzory tradycyjne, że wygląda jak jakaś pisanka. No cudo! i oni wiedzą, że to wywiera wpływ, bo się ludzie patrzą z nieskrywaną zazdrością, a i ksiądz proboszcz uśmiecha się z daleka, on tam jest najbardziej zadowolony, jak się parafianie starają, bo znaczy to, że praca duszpasterska na marne nie idzie, a ci Baraściakowie, to dobrzy ludzie, nie poskąpią na tacę, polecenia wykonają, do takich, to aż przyjemnie po kolędzie zajść i rozpytać co w trawie piszczy. Tacy Baraściakowie to co tu mówić, elita!, sklepik ogólnospożywczy, firma wielobranżowa te rzeczy, że nie to tamto, zastaw się, a postaw się. Józek Kiełbasa siedział na pniaczku smutny taki, jakby niedopity, czy coś, zupełnie bez humoru. Czemuś taki smutny, pyta się go Maryjan. Ano wszystko miał przygotowane, wszystko jak trza. Pełen żuk. Ale szwagier, nie pomyślał, jebał go chuj, wykiprował wszystko pod las, do paryji. Zmarnował! I co teraz? Z czym on między ludzi? Co, pustymi butelkami po piwie rzuci? Losie, ty, losie. Coś taki nijaki drąży temat Maryjan i patrzy na tą siatkę, co ją Józek między kolanami ściska Tylko tyłeś przyniós?, ta siatka?, co taka mała? Mała to jest twoja pała pedale, odpowiada mu Józek. Pedał to ci pępowinę odcinał rzuca Maryjan. Pedał to cię robił odbija pałeczkę Józek. Pedał to cię do chrztu trzymał odbija pałeczkę Maryjan. A ić ty, wydymusie, znajduchu, ić, boś gupi przegania go ręką Józek, nie chce mu się gadać ldże geju, chuja ze mnie robisz? He, he śmieje się Maryjan bo się Józek zacietrzewił i poczerwieniał na pysku, bo Józka zażył i jeszcze mu przygaduje. Ale żeś poczerwieniał na pysku be, he, Pysk to masz ty, odparowuje mu Józek i zły odwraca głowę w inną stronę. Tak gadają sobie, kłócą, a niektórzy z młodych przyjechali w sportowych maluchach, i teraz to flirtują nawet z dziewczynami, ejże, ejże, ja ci się obejrzę!, choć towarze, to cie zważe na fujarze!, ej, podnieś że kiece, bo z gorącym lece!, ale świadomi są wszyscy wagi święta i w odświętnych, kolorowych, tradycyjnych z zagranicznymi napisami strojach z bazaru miejskiego, z taniej, a zachodniej odzieży i z hipermarketu też, kiedy trzeba, ta klękają na ziemi, jak należy nie patrząc, że czyste, że szkoda i nie tam na jedno kolano, nie przykucniętym, jak do pielenia, ale porządnie na dwa kolana i z wyprostowanym kręgosłupem, bo z panem bogiem, to w pewnych chwilach żartów nie ma, a ołtarz już tam jest ustawiony, już się szykują ministranci do kadzenia i już ksiądz wartuje księgę do nabożeństwa. Drodzy parafianie, zebraliśmy się tu w to wielkie święto, żeby uczcić hojność pana naszego, który nam te wszystkie dary dali który stworzył naturę w jej urodzie, byśmy ją używali i według naszych upodobań z niej korzystali, wedle woli swojej, które się z wolą pana nie sprzeciwia a jest jej wypełnieniem, tutaj się co tym bardziej wciętym, bo od rana w szyję. dali, zwarły nieco oczy, że ich małżonki musiały szturchać dla przyzwoitości. Panie boże wybacz nam nasze nieumiejętne korzystanie z twoich darów i naucz, żeby w przyszłości zużyć je w stu procentach, a teraz panie przyjmij łaskawie, to co zużyte i prosimy zutylizuj te resztki w jakiś sposób, w jaki, to już ty sam wiesz najlepiej, ale jeżeli nie, to nie chcemy się zbyt narzucać, tu przerwał. A w ogóle to niech się dzieje wola nieba. Amen. Na to amen wszyscy wstali, i poniosła się pieśń pełna skargi, każdy w tej pieśni swoje bolączki pragnął ojcu bogu przed twarz zanieść; chwalcie łąki umajone, góry doliny zielone, chwalcie cieniste gaiki, źródła i kręte strumyki i tak dalej aż do końca. Pieśń się zawodzeniem pociągnęła w dymie kadzideł po dolinie, po tej krainie mlekiem i gnojem płynącej, po uświęconej na dziś tafli wody, aż po sam drugi odległy brzeg, a jak ostatnia z nut wybrzmiała była, to ksiądz krzyżem dał zamaszysty znak: Teraz! Dalej! I poszły! Wozy, auta, siatki, kosze. Dawaj! Wszystkie śmieci i odpadki jak je mieli z sobą, wszystkie poszły szeroko ze skarpy Jak się jakiś kawałek czegoś nie dotoczył, to je zaraz dzieciaki pchnęły dalej kijakami, żeby wpadł i żeby się stało wszystkiemu zadość. Jak tak wszystkie wreszcie wpadły, to się tafla jeziora, gdzieś tak na przestrzeni, żeby nie skłamać, pół kilometra pięknie pokryła zużytym dobrem, tak się wszystko przez chwilę unosiło jak boje, aż co cięższe rzeczy jak pralka, powpadały na dno, a lżejsze podryfowały, gdzie je fala poniosła. Do butelek szklanych można było kamieniami rzucać, nie myślcie sobie, zabawy było po pachy! Jeszcze tylko Tadek Bolak beczkę z płynem hamulcowym zużytym i starym, sturlikał po pochyłości, i się wszystko rozlało na wodzie tak cudną tęczą barw, że ludzie klaskać zaczęli ze wzruszenia. Ale plamy! Wielokolorowe! Jak z benzyny! Piękne! Teraz to wygląda jak należy! Kultywowano ten prastary zwyczaj zanieczyszczania cieków wodnych i pobliskiego jeziora z wigorem jakich mało, śpiewom i hulance nie było dziś końca, gra i dupczy zespół z Lubczy! Słychać było wiele wesołych przekleństw i wiele też nalewek polało się w gardła. W ogniskach, jak karabiny strzelały opróżnione dezodoranty, a w krzakach jarzyły po oczach bielą, porzucone majtki. Nad ranem kościelny wyzbiera wszystkie co do jednych. Taką ma pasję kolekcjonerską i co mu zrobisz?