37645.fb2
W poniedziałek rano powietrze miało w sobie magiczny spokój, charakterystyczny dla wczesnej jesieni. Cały świat ukazywał swe rześkie i jasne oblicze, a czas zdawał się stać w miejscu. Wyskoczyłam z łóżka o świcie i wciągnęłam na siebie wioślarski strój, myśląc tylko o tym, żeby znaleźć się na dworze.
Przez pierwszą godzinę rzeka była pusta. Gdy nad horyzontem ukazało się słońce, mglisty welon spłynął ku powierzchni wody, tak że prześlizgiwałam się na zmianę przez pasma mgły i różowego światła.
Gdy podpłynęłam do przystani, Matthew czekał na mnie na zakrzywionych stopniach prowadzących na balkon hangaru. Z jego szyi zwisał stary szalik New College w brązowo-popielate paski. Wysiadłam z łódki, oparłam ręce na biodrach i przyjrzałam mu się z niedowierzaniem.
– Gdzieś ty to wytrzasnął? – spytałam, wskazując szalik.
– Powinnaś mieć więcej respektu dla dawnych studentów – odparł ze złośliwym uśmieszkiem, przerzucając koniec szalika przez ramię. – Wydaje mi się, że kupiłem go w roku 1920, ale szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie. Na pewno po wielkiej wojnie.
Pokręciłam głową i zaniosłam wiosła do hangaru. Gdy wyciągałam z wody moją łódkę, koło przystani przemknęły dwie osady, pociągając wiosłami w doskonałym potężnym unisonie. Zmoczyłam sobie trochę kolana, a łódka kołysała się w górę i w dół, dopóki jej ciężar nie spoczął na mojej głowie.
– Dlaczego nie poprosisz, żebym ci pomógł? – spytał Matthew, podnosząc się ze swojej grzędy.
– W żadnym wypadku. – Stawiając równe kroki, wniosłam łódkę do hangaru. Matthew mruknął coś pod nosem.
Umieściwszy łódkę bezpiecznie na stojakach, dałam się z łatwością namówić na śniadanie w kawiarni Mary i Dana. Matthew zamierzał siedzieć blisko mnie przez cały dzień, a ja byłam głodna po porannym wysiłku. Ujął mnie za łokieć i poprowadził wśród innych gości, trzymając drugą rękę na moim krzyżu pewniej niż poprzednio. Mary przywitała mnie jak starą znajomą, a Steph nie zawracała sobie głowy jadłospisem, ale podeszła do stolika i oznajmiła po prostu: „jak zwykle”. W jej głosie nie było cienia wątpliwości, a gdy zjawił się talerz wyładowany jajkami, bekonem, grzybami i pomidorami, byłam zadowolona, że nie nalegałam na podanie czegoś bardziej wytwornego.
Po śniadaniu minęłam truchtem portiernię i wróciłam do siebie, żeby wziąć prysznic i zmienić ubranie. Fred wyjrzał przez swoje okienko, żeby się upewnić, czy to rzeczywiście jaguar Matthew podjechał pod bramę. Nie ulegało wątpliwości, że portierzy zakładają się między sobą i każdy z nich przepowiada inną przyszłość naszej dziwnie sztywnej znajomości. Tego ranka po raz pierwszy udało mi się przekonać eskortującego mnie wampira, żeby pozwolił mi po prostu wysiąść.
– Jest pełnia dnia i Fred będzie się mocno denerwował, jeśli zablokujesz bramę w godzinach dostaw – zaprotestowałam, kiedy Matthew zaczął wychodzić z auta. Rzucił mi ostre spojrzenie, ale doszedł widocznie do wniosku, że naraził się już wystarczająco, podjeżdżając pod bramę i stając na drodze ciężarówce, która mogła właśnie nadjechać.
Tego ranka odczuwałam potrzebę, żeby robić wszystko powoli i w przemyślany sposób. Długo i leniwie delektowałam się prysznicem, pozwalając gorącej wodzie spływać po moich zmęczonych mięśniach. Bez pośpiechu włożyłam wygodne czarne spodnie, potem golf, żeby nie kulić ramion w coraz chłodniejszej bibliotece, wreszcie prezentującą się nieźle granatową kamizelkę, żeby urozmaicić nieco jednostajną czerń ubrania. Włosy związałam nisko w koński ogon. Krótki kosmyk z przodu opadł mi jak zawsze na czoło, ale mruknęłam tylko i wcisnęłam go za ucho.
Mimo tych wysiłków czułam, że mój niepokój rośnie, gdy pchnęłam szklane drzwi biblioteki. Strażnik zmrużył oczy na widok mojego nazbyt ciepłego uśmiechu, a potem poświęcił przesadną ilość czasu na porównanie mojego oblicza ze zdjęciem na mojej karcie czytelnika. W końcu mnie wpuścił i mogłam popędzić po schodach do czytelni księcia Humfreya.
Nie upłynęła nawet godzina od rozstania z Matthew, ale z przyjemnością stwierdziłam, że zasiadł na jednym z czyśćcowych krzeseł przy elżbietańskim stole w pierwszej wnęce średniowiecznego skrzydła. Podniósł oczy, gdy mój laptop wylądował na porysowanym drewnianym blacie.
– Czy on tu jest? – szepnęłam, nie kwapiąc się z wymienianiem nazwiska Knoxa.
Matthew kiwnął głową z ponurą miną.
– W Selden End.
– No cóż, może tam na mnie czekać nawet przez cały dzień – szepnęłam, sięgając po czysty rewers do płytkiej prostokątnej tacy na stole. Wypełniłam go, wpisując Ashmole 782, moje nazwisko i numer karty czytelnika.
Przy kontuarze był Sean.
– Mam odłożone dwie pozycje – zwróciłam się do niego z uśmiechem. Zniknął na chwilę we wnęce i wrócił z moimi manuskryptami, a potem wyciągnął rękę po moje nowe zamówienie. Włożył rewers do zniszczonej koperty z szarego kartonu, żeby go posłać do magazynu.
– Mogę zamienić z tobą parę słów? – zapytał.
– Jasne. – Kiwnęłam wampirowi ręką, żeby dać mu do zrozumienia, że może zostać na miejscu, i poszłam za Seanem przez wahadłową bramkę do działu sztuki, który biegł pod kątem prostym do osi starej biblioteki. Stanęliśmy pod witrażowymi oknami, przez które sączyło się słabe poranne światło.
– Czy on ci nie przeszkadza?
– Profesor Clairmont? Nie.
– Nie powinienem się wtrącać, ale nie lubię tego gościa. – Sean wyjrzał zaniepokojony do środkowego przejścia, tak jakby się obawiał, że Matthew wyskoczy nagle i spojrzy nań wilkiem. – Mniej więcej od tygodnia cała biblioteka pełna jest dziwnych typków.
Nie mogąc otwarcie zaprzeczyć, zdobyłam się tylko na stłumione, porozumiewawcze pochrząkiwania.
– Dasz mi znać, gdyby coś było nie tak, prawda?
– Oczywiście, Sean. Ale profesor Clairmont jest w porządku. Nie musisz się nim martwić.
Mój dawny kolega nie wydawał się przekonany.
– Być może Sean wie, że jestem inna… ale wydaje się, że nie tak bardzo inna jak ty – zdałam relację wampirowi, wróciwszy na miejsce.
– Niewielu mi w tym dorównuje – odparł z mroczną miną Matthew, wracając do swojej lektury.
Włączyłam komputer i próbowałam skupić się na pracy. Manuskrypt mógł się zjawić dopiero po kilku godzinach. Ale rozmyślanie o alchemii szło mi dziś wyjątkowo źle, ponieważ dzieliłam moją uwagę między wampira a kontuar wypożyczalni. Spoglądałam w tamtym kierunku za każdym razem, gdy z magazynu wyłaniały sie nowe książki.
Po kilku fałszywych alarmach od strony Selden End dobiegły mnie zbliżające się ciche kroki. Matthew naprężył się na swoim krześle.
Peter Knox podszedł i się zatrzymał.
– Doktor Bishop – powiedział chłodno.
– Słucham, panie Knox. – Mój głos był równie lodowaty jak jego. Pochyliłam się znowu nad otwartą księgą, która leżała przede mną. Knox zrobił krok w moją stronę.
Matthew mówił spokojnie, nie odrywając oczu od papierów Needhama.
– Na pana miejscu zatrzymałbym się tam, gdzie pan stoi, chyba że doktor Bishop zechce z panem porozmawiać.
– Jestem bardzo zajęta. – Poczułam ucisk wokół czoła, a jednocześnie jakiś głos zaczął szeptać w mojej głowie. Ze wszystkich sił starałam się powstrzymać czarodzieja od wdarcia się do moich myśli. – Powiedziałam, że jestem zajęta – powtórzyłam z kamiennym spokojem.
Matthew odłożył długopis i odsunął się od stołu.
– Matthew, pan Knox właśnie zamierza odejść. – Odwróciwszy się do mojego notebooka, wpisałam kilka zdań pozbawionych jakiegokolwiek sensu.
– Mam nadzieję, że rozumie pani, co pani robi – wycedził Knox.
Matthew burknął coś pod nosem. Dotknęłam lekko ręką jego ramienia. Wzrok Knoxa spoczął w miejscu, w którym dłoń czarownicy zetknęła się z ciałem wampira.
Aż do tej chwili Knox podejrzewał jedynie, że Matthew i ja nawiązaliśmy zbyt bliskie relacje, jak na standardy przestrzegane przez czarownice. Teraz był tego pewien.
Powiedziałaś mu, co wiesz o naszej księdze. Złośliwy głos Knoxa rozbrzmiewał w mojej głowie i choć próbowałam przeciwstawić się jego natręctwu, czarodziej był na to zbyt silny. Zatkało mnie ze zdumienia, gdy oparł się moim usiłowaniom.
Zaniepokojony Sean spojrzał znad swojego biurka w naszą stronę. Poczułam, że ramię wampira drży pod dotknięciem mojej dłoni. Z jego gardła zaczęły się dobywać groźniejsze pomruki.
– I kto ściągnął w tej chwili na nas uwagę ludzi? – syknęłam do czarodzieja, ściskając ramię wampira, żeby dać mu do zrozumienia, że nie potrzebuję jego pomocy.
Knox uśmiechnął się niemile.
– Dziś rano ściągnęła pani uwagę nie tylko ludzi, doktor Bishop. Przed zmrokiem wszystkie czarownice w Oksfordzie będą wiedziały, że jest pani zdrajczynią.
Mięśnie wampira się napięły. Matthew sięgnął do ampułki zwisającej z jego szyi.
O Boże, pomyślałam, on zaraz zabije tego czarodzieja. Przesunęłam się tak, żeby znaleźć się między nimi.
– Dość tego – powiedziałam spokojnie do Knoxa. – Jeśli natychmiast pan nie odejdzie, powiem Seanowi, że mi pan przeszkadza, i poproszę go, żeby wezwał straż.
– W Selden End jest dziś doskonałe oświetlenie – stwierdził w końcu Knox, łagodząc ton swego głosu. – Myślę, że przejdę do tej części biblioteki. – Po czym oddalił się.
Matthew usunął moją dłoń ze swego ramienia i zaczął zbierać swoje rzeczy.
– Wychodzimy.
– Nie, zostajemy. Nie wyjdziemy stąd, dopóki nie przyniosą tego manuskryptu.
– Nie słyszałaś? – spytał z przejęciem Matthew. – On ci groził! Nie potrzebuję tego manuskryptu, chciałbym za to… – urwał nagle.
Popchnęłam go na jego miejsce. Sean ciągle patrzył w naszą stronę, unosząc rękę nad telefonem. Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam mu głową, a potem odwróciłam się znowu do wampira.
– To moja wina. Nie powinnam była cię dotykać, kiedy on tu stał – mruknęłam, spoglądając na jego ramię, na którym spoczywała ciągle moja dłoń.
Matthew uniósł mój podbródek swoimi palcami.
– Żałujesz samego dotknięcia czy tego, że zobaczył to ten czarodziej?
– Ani jednego, ani drugiego – szepnęłam. W jednej chwili smutek w jego szarych oczach ustąpił zdumieniu. – Ale przestrzegłeś mnie, żebym nie była lekkomyślna.
Knox zbliżył się znowu i Matthew zacisnął mocniej palce na mojej brodzie, skupiając całą swoją uwagę na czarodzieju. Gdy Knox zatrzymał się kilka stołów dalej, wampir odwrócił się znowu do mnie.
– Jedno jego słowo i wychodzimy… bez względu na to, czy dostaniemy ten manuskrypt, czy nie. Mówię poważnie, Diano.
Nie byłam w stanie rozmyślać po tym wszystkim o alchemicznych ilustracjach. W mojej głowie rozlegało się ciągle ostrzeżenie Gillian o tym, co spotyka czarownice, które mają sekrety przed innymi czarownicami. I stanowcze oświadczenie Knoxa, że jestem zdrajczynią. Gdy Matthew próbował mnie namówić, żebym zrobiła przerwę na lunch, odmówiłam. Manuskryptu ciągle nie było, a nie mogłam dopuścić, żeby się zjawił w chwili, gdy będziemy u Blackwella. Zwłaszcza w sytuacji, gdy Knox był tak blisko.
– Nie widziałeś, co zjadłam na śniadanie? – spytałam, gdy Matthew zaczął nalegać. – Nie jestem głodna.
Krótko potem przeszedł koło nas rozmiłowany w kawie demon, kołysząc kablem ze słuchawkami.
– Hej – rzucił, machając nam ręką. Matthew rzucił mu ostre spojrzenie.
– Cieszę się, że znowu widzę was razem. Ponieważ jest tu czarownica, to czy pozwolicie mi sprawdzić u was moją pocztę elektroniczną?
– Jak się pan nazywa? – spytałam, tłumiąc śmiech.
– Timothy – odpowiedział, kołysząc się na piętach. Miał na nogach niedobrane kowbojskie buty, jeden czerwony, a drugi czarny. Nie do pary były też jego oczy: jedno niebieskie, drugie zielone.
– Z największą przyjemnością sprawdzę pana pocztę, panie Timothy.
– To pani jest tą… – Wycelował we mnie palcami, odwrócił się na obcasie czerwonego buta i odszedł.
Godzinę później podniosłam się, nie mogąc już opanować zniecierpliwienia. Do tej pory manuskrypt powinien się już zjawić. Czułam na sobie oczy wampira, pokonując trzy metry otwartej przestrzeni do kontuaru zamówień. Nie muskały mnie niczym płatki śniegu, ale uczepiły się moich łopatek, mocne i twarde jak kawałki lodu.
– Hej, Sean. Mógłbyś sprawdzić, czy dostarczono manuskrypt, o który prosiłam rano?
– Musiał go wypożyczyć ktoś inny – powiedział Sean. – Nie przyszło nic dla ciebie.
– Jesteś tego pewien? – Nie mógł go mieć nikt inny. Sean przejrzał rewersy i znalazł mój. Przyklejono do niego karteczkę, na której było coś napisane.
– Ten manuskrypt zaginął.
– Nie mógł zaginąć. Oglądałam go parę tygodni temu.
– Zaraz zobaczymy. – Okrążył biurko i skierował się do biura kierownika. Matthew podniósł wzrok znad swoich papierów i przyglądał się Seanowi, który zastukał w futrynę otwartych drzwi.
– Doktor Bishop chciała przejrzeć manuskrypt, a tu napisali, że on zaginął – wyjaśnił Sean i podał rewers kierownikowi.
Pan Johnson zajrzał do księgi leżącej na jego biurku, przesuwając palec nad linijkami niewyraźnych wpisów, pozostawionych przez pokolenia kierowników czytelni.
– Ach, tak. Ashmole 782. Zaginiony od roku 1859. Nie posiadamy mikrofilmu.
Matthew szurnął swoim krzesłem, odsuwając je od stołu.
– Ale ja oglądałam go przed paroma tygodniami.
– To niemożliwe, doktor Bishop. Od stu pięćdziesięciu lat nikt nie oglądał tego manuskryptu. – Johnson zmrużył oczy za szkłami swych okularów w grubej oprawie.
– Doktor Bishop, czy znajdzie pani chwilę dla mnie? Chciałbym coś pani pokazać – odezwał się Matthew, przyprawiając mnie o wstrząs.
– Tak, oczywiście. – Odwróciłam się machinalnie w jego stronę. – Dziękuję panu – szepnęłam do Johnsona.
– Wychodzimy. Natychmiast – syknął Matthew. W przejściu zgromadził się już tłumek stworzeń, które uważnie się nam przyglądały. Byli wśród nich Knox, Timothy, siostry Scary, Gillian i kilka innych nieznajomych twarzy. Sponad wysokich regałów spoglądały na nas stare wizerunki królów, królowych i innych sławnych osób, zdobiące ściany czytelni księcia Humfreya. Ich jednakowo kwaśne miny wyrażały surową naganę.
– On nie mógł zaginąć. Ja naprawdę go oglądałam – powtarzałam w odrętwieniu. – Powinniśmy poprosić, żeby to sprawdzili.
– Nie mów o tym teraz… nawet o tym nie myśl. – Matthew błyskawicznie zbierał moje rzeczy. Jego dłonie mignęły mi w oczach jak rozmazany cień, gdy zapisywał moje notatki i wyłączał komputer.
Zaczęłam posłusznie wyliczać w myśli angielskich królów, poczynając od Wilhelma Zdobywcy, żeby usunąć z głowy myśli o zaginionym manuskrypcie.
Obok nas przeszedł Knox zajęty wpisywaniem czegoś do swojej komórki. Tuż za nim kroczyły Siostry Scary, bardziej posępne niż zazwyczaj.
– Dlaczego oni wszyscy wychodzą? – spytałam.
– Nie dostałaś manuskryptu Ashmole'a 782. Zmieniają taktykę. – Podał mi moją torebkę i komputer, a potem zabrał ze stołu moje dwa manuskrypty. Wolną ręką chwycił mnie za łokieć i popchnął w kierunku kontuaru. Timothy pomachał nam smutno z Selden End, po czym zrobił znak pokoju i się odwrócił.
– Sean, doktor Bishop wraca ze mną do college'u, żeby mi pomóc w rozwiązaniu pewnego problemu, jaki znalazłem w pismach Needhama. Nie będzie potrzebować tych materiałów przez resztę dnia. Ja też dziś już nie wrócę – powiedział Matthew i podał Seanowi pudełka z manuskryptami. Sean rzucił wampirowi mroczne spojrzenie, a potem dodał je do innych, wyrównał cały stos i ruszył z nim w kierunku zamykanego schowka na manuskrypty.
Bez słowa zbiegliśmy po schodach na dół. Gdy wyszliśmy przez szklane drzwi na dziedziniec, w mojej głowie kłębiły się tysiące pytań.
Peter Knox stał koło brązowego posągu Williama Herberta, opierając się o otaczającą go żelazną balustradę. Matthew zatrzymał się nagle, po czym zrobił krok do przodu i błyskawicznym ruchem ręki umieścił mnie za swoimi szerokimi plecami.
– A więc, doktor Bishop, nie otrzymała go pani po raz drugi – powiedział złośliwie Knox. – Mówiłem pani, że to był szczęśliwy traf. Nawet czarownica z rodu Bishopów nie mogła złamać zaklęcia, nie mając odpowiedniego czarnoksięskiego wyszkolenia. Być może zdołałaby to zrobić pani matka, ale nie wydaje się, żeby odziedziczyła pani jej talenty.
Matthew skrzywił się, ale nie odpowiedział. Starał się nie wchodzić między czarownicę a czarodzieja, ale z pewnością nie oparłby się pokusie uduszenia Knoxa.
– Ten manuskrypt zaginął. Moja matka była utalentowana, ale nie wytropiłaby go. – Najeżyłam się i Matthew uniósł lekko rękę, żeby mnie uspokoić.
– Zaginął – powiedział Knox. – Ale przecież znalazł się w pani rękach. W każdym razie to dobrze, że nie udało się pani złamać zaklęcia po raz drugi.
– A to dlaczego? – spytałam niecierpliwie.
– Ponieważ nie możemy dopuścić, żeby nasze dzieje wpadły w ręce takich zwierząt jak on. Czarodzieje i wampiry nie zadają się ze sobą, doktor Bishop. Istnieje wiele powodów, dla których tak jest. Proszę pamiętać, kim pani jest. Jeśli pani o tym zapomni, pożałuje pani tego.
„Czarownica nie powinna mieć tajemnic przed innymi czarownicami. A jeśli je ma, może się jej przytrafić coś złego”. W mojej głowie zabrzmiały jak echo słowa Gillian. Miałam wrażenie, że mury Biblioteki Bodlejańskiej zamykają się wokół mnie. Starałam się zwalczyć panikę, która kipiała we mnie.
– Jeżeli jeszcze raz jej pan zagrozi, zabiję pana na miejscu. – Matthew wypowiedział to spokojnym głosem, ale skamieniałe miny przechodzących obok turystów sugerowały, że na jego twarzy malowały się silniejsze emocje.
– Matthew – powiedziałam spokojnie. – Nie tutaj.
– Cóż to, Clairmont, zabiera się pan do mordowania czarodziejów? – spytał szyderczym tonem Knox. – Przestał pan niepokoić wampiry i ludzi?
– Proszę zostawić ją w spokoju – odparł obojętnie Matthew, ale jego poza wskazywała, że gotów jest uderzyć, gdyby Knox ruszył choćby palcem w moim kierunku.
Czarodziej się skrzywił.
– To wykluczone. Ona należy do nas, nie do pana. Tak samo manuskrypt.
– Matthew – powtórzyłam bardziej nalegającym tonem. Jakiś trzynastoletni chłopiec z kółkiem w nosie i krostowatą cerą zaczął mu się przyglądać z ciekawością. – Gapią się na nas ludzie.
Matthew wyciągnął do tyłu rękę i chwycił moją dłoń. W tej samej chwili poczułam szokujący dotyk jego zimnej skóry i odniosłam wrażenie, że jestem z nim związana. Pociągnął mnie do przodu, osłaniając mnie swoim ramieniem.
Knox roześmiał się pogardliwie.
– Trzeba będzie czegoś więcej, panie Clairmont, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Ona zdobędzie i zwróci nam nasz manuskrypt. Dopilnujemy tego.
Matthew pociągnął mnie bez słowa przez dziedziniec na szeroki kamienny chodnik otaczający Radcliffe Camera. Spojrzał na zamkniętą żelazną bramę All Souls, rzucił szybko soczyste przekleństwo i ruszył wraz ze mną w kierunku High Street.
– Już niedaleko – powiedział, ściskając mocniej moją rękę.
Nie wypuścił jej z dłoni, gdy mijaliśmy portiernię, skinął tylko głową portierowi i poprowadził mnie do siebie. Ruszyliśmy po schodach do jego mansardy, która wydała mi się tak samo ciepła i wygodna jak w sobotę wieczorem.
Matthew rzucił klucze na kredens i posadził mnie bezceremonialnie na kanapie. Zniknął w kuchni i wrócił ze szklanką wody. Podał mi ją, ale nie podniosłam jej od razu do ust. Rzucił mi tak chmurne spojrzenie, że wypiłam łyk i omal się nie zadławiłam.
– Jak myślisz, dlaczego nie dostałam tego manuskryptu po raz drugi? – Chodziło mi po głowie, że Knox mógł mieć słuszność.
– Powinienem był posłuchać przeczucia. – Matthew stał przy oknie, zaciskając i rozprostowując prawą dłoń. Nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. – Nie rozumiemy, co łączy cię z tym zaklęciem. Od czasu, jak zobaczyłaś ten manuskrypt, byłaś w wielkim zagrożeniu.
– Wiesz, Matthew, Knox wprawdzie mi groził, ale nie sądzę, żeby zrobił jakieś głupstwo w obecności tak wielu świadków.
– Na kilka dni przeniesiesz się do Woodstock. Chcę, żebyś się znalazła z dala od Knoxa… Żadnych przypadkowych spotkań w college'u, żadnego mijania się z nim w Bibliotece Bodlejańskiej.
– Knox miał rację. Nie otrzymam tego manuskryptu po raz drugi. Nie będzie już zwracał na mnie uwagi.
– To tylko pobożne życzenie, Diano. Knox chce poznać i zrozumieć sekrety Ashmole'a 782 równie mocno, jak ja i ty. – Matthew nie wyglądał dziś tak samo nienagannie jak zazwyczaj. Przeczesywał palcami włosy, aż stanęły mu dęba niczym u stracha na wróble.
– Skąd wy obaj macie pewność, że w tym tekście ukryte są jakieś tajemnice? – zastanawiałam się głośno, podchodząc do kominka. – To jest książka alchemiczna. Być może to wszystko, co można o niej powiedzieć.
– Alchemia to historia stworzenia opowiedziana za pomocą chemicznych symboli. Istoty o nadnaturalnych zdolnościach to chemia przeniesiona do biologii.
– Ale w okresie, w którym pisano Ashmole'a 782, jego autorzy nie znali pojęcia biologii ani nie wiedzieli o chemii tego, co ty wiesz obecnie.
Oczy Matthew zamieniły się w dwie szczeliny.
– Diano Bishop, jestem zszokowany faktem, że masz tak ograniczone horyzonty – orzekł z poważną miną. – Istoty, które sporządziły manuskrypt, mogły nie wiedzieć o DNA, ale jaki masz dowód na to, że nie zadawały tych samych pytań o istotę stworzenia, jakie zadają dzisiejsi naukowcy?
– Teksty alchemiczne są alegoriami, a nie podręcznikami. – Zwracałam się do niego tak, jakbym chciała przekazać mu strach i frustrację ostatnich kilku dni. – One mogą dotykać szerszych prawd, ale nie można przeprowadzić na ich podstawie wiarogodnego doświadczenia.
– Nigdy nie twierdziłem, że to możliwe – odparł, zwracając ku mnie oczy pociemniałe wciąż od tłumionego gniewu. – Ale rozmawiamy o potencjalnych czytelnikach, którymi są czarodzieje, demony i wampiry. Jeśli stworzenia o nadprzyrodzonych zdolnościach znajdą w tych księgach coś związanego z magią, dodadzą szczyptę twórczego podejścia nie z tego świata i wstawią w puste kratki jakieś pozostałości z najdawniejszych czasów, mogą otrzymać informację, której nie chcielibyśmy im udzielać.
– Informację, której ty nie chciałbyś im udzielić! – Przypomniałam sobie obietnicę, jaką złożyłam Agacie Wilson, i podniosłam głos. – Jesteś taki sam jak ten Knox. Ashmole 782 jest ci potrzebny, żebyś mógł zaspokoić własną ciekawość. – Zbierając moje rzeczy, czułam znajome świerzbienie w dłoniach.
– Uspokój się. – Jego głos nabrał ostrości, która nie podobała mi się.
– Przestań mi mówić, co mam robić. – Świerzbienie było coraz silniejsze.
Moje palce przybrały jasnosiny odcień i zaczęły strzelać maleńkimi ognistymi łukami, które wyskakiwały z czubków niczym iskry ze sztucznych ogni na urodzinowym torcie. Upuściłam komputer i uniosłam dłonie.
Matthew powinien być tym wstrząśnięty. Ale wydawało się, że jest tylko zaintrygowany.
– Czy to często ci się przydarza? – spytał całkowicie obojętnym tonem.
– Och, nie. – Pobiegłam do kuchni, sypiąc iskrami. Matthew zatrzymał mnie w drzwiach.
– Tylko nie woda – rzucił ostro. – To mi pachnie elektrycznością.
Ach, tak. To wyjaśniało, dlaczego ostatnim razem wywołałam pożar w kuchni.
Stanęłam przed nim bez słowa, trzymając uniesione dłonie. Przyglądaliśmy się im przez kilka minut, aż w końcu sine zabarwienie koniuszków palców i iskrzenie ustąpiły całkowicie, pozostawiając po sobie wyraźny zapach nadpalonego kabla.
Gdy ten mały pokaz sztucznych ogni dobiegł końca, Matthew oparł się o futrynę kuchennych drzwi z nonszalancką miną renesansowego arystokraty, który czeka na namalowanie swego portretu.
– No, cóż – powiedział, przyglądając mi się spokojnie, niczym orzeł gotowy rzucić się na swoją ofiarę – to było interesujące. Miewasz takie objawy zawsze wtedy, gdy wpadasz w złość?
– Ja nie wpadam w złość – odparłam, odwracając się w bok. Matthew sięgnął błyskawicznie ręką i zakręcił mną tak, że stanęłam twarzą do niego.
– Nie wykręcisz się tak łatwo – powiedział cichym głosem, w którym kryła się jednak ostrość. – Potrafisz się złościć. Widziałem to. Dowodem na to jest co najmniej jedna dziura w moim dywanie, jaką wypaliłaś.
– Puść mnie! – Zrobiłam minę, którą Sarah nazywała „udawaniem maszkarona”. Zazwyczaj wystarczała, żeby napędzić strachu moim studentom. Teraz miałam nadzieję, że na jej widok Matthew zwinie się w kłębek i odtoczy ode mnie. A przynajmniej zdejmie rękę z mojego ramienia, żebym mogła się ruszyć.
– Ostrzegałem cię. Przyjaźń z wampirem może być skomplikowana. Nie mógłbym wypuścić cię teraz ode mnie… nawet gdybym chciał.
Spojrzałam znacząco na jego dłoń. Matthew sapnął niecierpliwie, ale ją zabrał. Odwróciłam się, żeby sięgnąć po moją torbę.
Nie wolno odwracać się plecami do wampira, jeśli właśnie prowadzi się z nim kłótnię.
Matthew błyskawicznie objął mnie obiema rękami od tyłu i przycisnął tak mocno do piersi, że czułam każdy jego napięty mięsień.
– Teraz – wycedził mi prosto do ucha – porozmawiamy jak cywilizowane istoty o tym, co się wydarzyło. Nie uciekniesz przed tym… ani ode mnie.
– Matthew, pozwól mi już wyjść. – Zaczęłam szamotać się w jego ramionach.
– Nie.
Żaden mężczyzna nie odmówił mi nigdy, gdy prosiłam, żeby przestał coś robić, czy było to czyszczenie nosa w bibliotece, czy próba wsunięcia ręki pod moją bluzkę po wyjściu z kina. Szarpnęłam się znowu. Matthew zacisnął ręce mocniej.
– Przestań ze mną walczyć. – W jego głosie wyczuwałam rozbawienie. – Zmęczysz się dużo wcześniej niż ja, zapewniam cię.
Na kursach samoobrony dla kobiet uczono mnie, co robić, jeśli zostanę zaatakowana od tyłu. Uniosłam nogę, żeby nadepnąć piętą na jego stopę. Matthew zrobił unik i rąbnęłam stopą w podłogę.
– Jeśli masz ochotę, możemy się tak bawić przez całe popołudnie – mruknął. – Ale uczciwie cię ostrzegam. Mam dużo szybszy refleks niż ty.
– Puść mnie, to porozmawiamy – powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
Roześmiał się cicho, jego ostry oddech łaskotał moją szyję.
– To nie była udana próba podjęcia negocjacji, Diano. Nie, porozmawiamy, stojąc tak jak teraz. Chcę wiedzieć, jak często sinieją ci palce.
– Nieczęsto. – W przypadku chwycenia od tyłu mój instruktor zalecał rozluźnienie się i wyśliźnięcie z rąk napastnika. Ale Matthew jeszcze bardziej zacisnął swój chwyt. – Gdy byłam dzieckiem, kilka razy podłożyłam ogień pod różne rzeczy, na przykład pod szafki w kuchni, ale powodem mogło być to, że gdy próbowałam włożyć ręce do zlewu, one jeszcze bardziej strzelały iskrami. Raz czy dwa razy podpaliłam zasłony w mojej sypialni. Także drzewo przed domem, ale ono było małe.
– A od tamtej pory?
– Zdarzyło mi się to w zeszłym tygodniu, kiedy zdenerwowała mnie Miriam.
– Co zrobiła? – zapytał, opierając policzek o bok mojej głowy. Był to pocieszający odruch, jeśli nie liczyć tego, że przytrzymywał mnie wbrew mojej woli.
– Powiedziała, że powinnam nauczyć się dbać o siebie sama i przestać liczyć na to, że ty mnie osłonisz. W zasadzie zarzuciła mi, że udaję zestresowaną panienkę. – Już sama myśl o tym sprawiła, że zawrzała we mnie krew i poczułam znowu pieczenie w palcach.
– Można ci wiele zarzucić, Diano, ale nie to, że jesteś zestresowaną panienką. Zareagowałaś w ten sposób dwa razy w ciągu niecałego tygodnia – powiedział w zamyśleniu. – Interesujące.
– Ja tak nie sądzę.
– Nie wyobrażam sobie bynajmniej, że tak sądzisz – uznał – ale to i tak jest interesujące. A teraz poruszymy inny temat. – Jego usta przesunęły się w stronę mojego ucha. Próbowałam się uchylić, ale bez skutku. – Co to za absurdalne podejrzenie, że ja mam się nie interesować niczym innym, tylko starym manuskryptem?
Zaczerwieniłam się. To było upokarzające.
– Sarah i Em powiedziały mi, że spędzasz ze mną czas tylko dlatego, że na czymś ci zależy. Przypuszczam, że chodzi ci o Ashmole'a 782.
– Ale to nieprawda, nie sądzisz? – odparł, przeciągając łagodnie ustami i policzkiem po moich włosach. Poczułam, że krew w moich żyłach zaczyna krążyć żywiej. Niemal słyszałam jej szum. Matthew roześmiał się znowu, tym razem z zadowoleniem. – Nie sądzę, że w to uwierzyłaś. Chciałem się tylko upewnić.
Rozluźniłam się w jego uścisku.
– Matthew… – zaczęłam.
– Zaraz cię puszczę – obiecał, przerywając mi. – Ale nie rzucaj się do drzwi, jasne?
Znowu byliśmy drapieżnikiem i ofiarą. Gdybym rzuciła się do ucieczki, jego instynkt mógłby mu podpowiedzieć, by popędził za mną. Kiwnęłam głową na zgodę i Matthew usunął ręce ode mnie. Poczułam się dziwnie niepewna.
– I co mam z tobą zrobić? – Stanął przede mną z rękami na biodrach, wykrzywiając się w kpiącym uśmiechu. – Jesteś najbardziej nieznośnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek poznałem.
– Nikt nigdy nie wiedział, co ze mną zrobić.
– Jestem w stanie w to uwierzyć. – Przez chwilę przyglądał mi się z uwagą. – Jedziemy do Woodstock.
– Nie! Jestem w pełni bezpieczna w college'u. – On sam ostrzegał mnie przecież przed wampirami i ich opiekuńczością. Miał słuszność, to mi się nie podobało.
– Nie jesteś tu bezpieczna – powiedział z błyskiem irytacji w oczach. – Ktoś próbował włamać się do twojego mieszkania.
– Co takiego? – Osłupiałam.
– Pamiętasz ten obluzowany zamek?
Rzeczywiście, na zamku były świeże zadrapania. Doszłam jednak do wniosku, że Matthew nie musi o tym wiedzieć.
– Zostaniesz w Woodstock, dopóki Peter Knox nie wyjedzie z Oksfordu.
Na mojej twarzy musiało się odbić przerażenie.
– Nie będzie tak źle – dodał zachęcająco. – Będziesz miała tyle jogi, ile zapragniesz.
Perspektywa korzystania z jego osobistej ochrony mocno ograniczyła mi możliwości wyboru. A jeśli miał słuszność – podejrzewałam, że tak właśnie było – ktoś zdołał już prześliznąć się koło Freda do mojego mieszkania.
– Chodź. – Sięgnął po moją torbę z komputerem. – Zawiozę cię do New College i zaczekam, aż się spakujesz. Ale nasza rozmowa o relacji między Ashmole'em 782 i twoimi sinymi palcami nie jest dokończona – dodał, zmuszając mnie, żebym spojrzała mu w oczy. – Ona dopiero się zaczęła.
Zeszliśmy na parking członków towarzystwa i Matthew wydostał się swoim jaguarem spomiędzy skromnego niebieskiego vauxhalla i starego peugeota. Z powodu ostrych przepisów regulujących jazdę po mieście zajęła nam ona dwa razy tyle czasu, niż trwałoby pójście na piechotę.
Matthew podjechał pod bramę mojego college'u i pomógł mi wysiąść z auta.
– Zaraz będę z powrotem – powiedziałam, zarzucając na ramię torbę z komputerem.
– Doktor Bishop, jest poczta dla pani – zawołał Fred z portierni.
Zestresowana i niespokojna wyjęłam listy z mojej skrzynki i pomachałam nimi wampirowi, a potem skierowałam się do mieszkania.
Znalazłszy się w środku, zrzuciłam buty, roztarłam skronie i spojrzałam na automatyczną sekretarkę. Na szczęście nie migała. W poczcie były tylko rachunki i duża brązowa koperta z moim nazwiskiem wypisanym na maszynie. Nie było znaczka, co wskazywało, że list pochodził od kogoś z uniwersytetu. Wsunęłam palec pod skrzydełko i wyjęłam zawartość.
Zobaczyłam kartkę zwykłego papieru przypiętą do czegoś gładkiego i lśniącego. Na niej widniało jedno słowo napisane na maszynie.
„Pamiętasz?”
Drżącymi rękami zerwałam kartkę. Papier sfrunął na podłogę, odsłaniając lśniącą fotografię ze znanym mi widokiem. Oglądałam jednak tylko jej czarno-białą reprodukcję zamieszczoną w gazecie. To zdjęcie było kolorowe, a przy tym równie wyraźne i żywe jak w tamtym dniu 1983 roku, w którym zostało zrobione.
Ciało mojej matki leżało twarzą do ziemi w naznaczonym kredą kole, z odrzuconą pod dziwnym kątem lewą nogą. Jej prawa ręka wyciągnięta była w kierunku ojca, który spoczywał twarzą do góry, z odchyloną na bok, zniekształconą z jednej strony głową. Jego tułów rozcięty był od szyi po krocze. Część jego wnętrzności wypłynęła obok niego na ziemię.
Z ust wyrwał mi się jęk przerażenia. Osunęłam się z drżeniem na podłogę, nie mogąc oderwać oczu od tego widoku.
– Diana! – Dobiegł mnie wzburzony głos wampira, ale Matthew był za daleko, żeby się mną zająć. W oddali ktoś szarpał za gałkę u drzwi. Na schodach zadudniły czyjeś kroki, w drzwiach zachrobotał klucz.
Drzwi otworzyły się. Zobaczyłam pobladłą jak popiół twarz wampira, a obok niej zatroskane oblicze Freda.
– Doktor Bishop, co się stało? – spytał Fred. Matthew poruszał się tak szybko, że Fred z pewnością rozpoznał w nim wampira. Przykucnął przede mną. Zęby dzwoniły mi z przerażenia.
– Jeżeli zostawię panu klucze, będzie pan mógł odstawić mój samochód do All Souls? – spytał Matthew przez ramię. – Doktor Bishop źle się czuje i nie powinna zostać sama.
– Proszę się nie martwić, profesorze Clairmont. Postawimy go tu, na parkingu dyrektora – odparł Fred.
Matthew rzucił kluczyki portierowi, który chwycił je zręcznie. Fred obrzucił mnie jeszcze jednym zaniepokojonym spojrzeniem i zamknął za sobą drzwi.
– Jest mi niedobrze – szepnęłam.
Matthew pomógł mi wstać i zaprowadził mnie do łazienki. Pochyliłam się nad sedesem i zwymiotowałam, chwytając się krawędzi miski i wypuszczając zdjęcie, które upadło na podłogę. Gdy opróżniłam żołądek, najgorsze drżenie ustąpiło, ale co kilka sekund przenikały mnie dreszcze.
Zamknęłam pokrywę i oparłam się na niej, żeby nacisnąć dźwignię spłuczki. Zakręciło mi się w głowie. Matthew chwycił mnie, zanim uderzyłam o ścianę łazienki. Poczułam nagle, że moje stopy unoszą się w powietrze. Prawym ramieniem dotykałam piersi wampira, a jego ręka unosiła mnie pod kolanami. Po chwili położył mnie delikatnie na łóżku i zapalił światło, odsuwając na bok abażur. Ujął mnie swymi zimnymi palcami za nadgarstek i wraz z dotknięciem jego dłoni moje tętno zaczęło zwalniać. Dzięki temu mogłam skupić wzrok na jego twarzy. Była spokojna jak zawsze, z wyjątkiem maleńkiej ciemnej żyły na czole, która nabrzmiewała nieznacznie mniej więcej co minutę.
– Zaraz przygotuję ci coś do picia. – Puścił mój nadgarstek i wstał.
Ogarnęła mnie nowa fala paniki. Zerwałam się na nogi. Wszystkie moje instynkty mówiły mi, żeby uciekać jak najdalej i jak najszybciej.
Matthew chwycił mnie za ramiona, usiłując spojrzeć mi w oczy.
– Uspokój się, Diano.
Poczułam, że żołądek napiera na moje płuca, wypychając z nich całe powietrze. Ze wszystkich sił starałam się przezwyciężyć jego ucisk, nie zwracając uwagi na słowa wampira ani ich nie rozumiejąc.
– Puść mnie – poprosiłam błagalnie, odpychając jego pierś obiema rękami.
– Popatrz na mnie, Diano. – Nie mogłam zignorować jego głosu ani zniewalającej siły jego oczu. – Co się stało?
– Moi rodzice. Gillian powiedziała mi, że moich rodziców zabili czarodzieje – odparłam przeraźliwym cienkim głosem.
Matthew powiedział coś w języku, którego nie rozumiałam.
– Kiedy to się stało? Gdzie oni byli? Czy ta czarownica zostawiła ci tę wiadomość w twojej poczcie głosowej? Groziła ci? – Ramiona wampira zacisnęły się mocniej wokół mnie.
– W Nigerii. Powiedziała, że Bishopowie zawsze sprawiali kłopoty.
– Pojadę tam z tobą. Ale najpierw muszę wykonać kilka telefonów. – Matthew wziął głęboki oddech. – Tak mi przykro, Diano.
– Dokąd chcesz jechać? – Wszystko to nie miało odrobiny sensu.
– Do Afryki – odparł z zakłopotaniem Matthew. – Ktoś będzie musiał zidentyfikować ciała.
– Moi rodzice zostali zamordowani, kiedy miałam siedem lat.
Matthew wybałuszył oczy w najwyższym zdumieniu.
– Nawet jeśli wydarzyło się to tak dawno, wszystkie te czarownice i czarodzieje ciągle o tym mówią. Gillian, Peter Knox. – Trzęsąc się w przypływie przybierającego na sile strachu, poczułam, że w moim gardle rodzi się krzyk. Matthew przycisnął mnie do siebie, zanim zdążył się wydostać. Trzymał mnie tak mocno, że jego mięśnie i kości zaczęły wciskać się boleśnie w moją skórę. Krzyk zamienił się w szloch. – Gillian powiedziała, że czarownicom, które mają tajemnice, przytrafiają się złe rzeczy.
– Bez względu na to, co powiedziała, nie pozwolę, żebyś doznała krzywdy od Knoxa czy jakiejś czarownicy. Jesteś teraz pod moją opieką – rzucił gwałtownie Matthew, a potem pochylił głowę i oparł policzek na moich włosach. Rozpłakałam się. – Och, Diano. Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
Gdzieś w głębi mojej duszy zaczął się odwijać zardzewiały łańcuch. Uwalniał się ogniwo po ogniwie. Wraz z nim uwalniały się moje ręce, zaciśnięte na jego piersi. Łańcuch opadał bezustannie w niezgłębioną otchłań, gdzie była tylko ciemność i on, Matthew. W końcu rozwinął się na całą długość i wyobraziłam sobie, że jestem łódką zakotwiczoną do wampira. Czułam, że dopóki będę z nim połączona, nic mi nie będzie groziło pomimo manuskryptu, pomimo tego, że moje dłonie kryły w sobie dość elektrycznego napięcia, by uruchomić mikrofalową kuchnię, i pomimo fotografii.
Kiedy przestałam szlochać, Matthew się odsunął.
– Przyniosę ci trochę wody, a potem odpoczniesz – powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem. Po paru sekundach wrócił, niosąc szklankę wody i dwie małe pigułki.
– Połknij je od razu – polecił, podając mi pastylki razem z wodą.
– Co to jest?
– Środek uspokajający. – Jego poważna mina zachęciła mnie na tyle, że przełknęłam obie naraz i popiłam łykiem wody. – Noszę je przy sobie od czasu, jak mi powiedziałaś, że miewasz ataki panicznego strachu.
– Nie lubię brać środków uspokajających.
– Przeszłaś szok i masz we krwi za dużo adrenaliny. Potrzebujesz odpoczynku. – Matthew otulił mnie kołdrą, która utworzyła coś w rodzaju nieforemnego kokonu. Usiadł na łóżku, a potem zrzucił na podłogę buty i wyciągnął się, opierając plecy na poduszkach. Poczułam, że przyciąga do siebie moje owinięte w kołdrę ciało, i z moich ust wyrwało się westchnienie. Otoczył mnie lewą ręką, przytrzymując mocno. Pomimo kołdry moje ciało pasowało do niego doskonale.
Lekarstwo zaczęło rozchodzić się po moim układzie krwionośnym. Usypiałam już, gdy obudziłam się z wzdrygnięciem na dźwięk telefonu, który odezwał się w jego kieszeni.
– To nic, prawdopodobnie Marcus – powiedział, muskając ustami moje czoło. Moje tętno uspokoiło się. – Spróbuj odpocząć. Nie jesteś już sama.
Ciągle miałam przed oczami łańcuch, który mnie z nim łączył, czarownicę z wampirem.
Zasnęłam, wpatrując się w jego napięte i lśniące ogniwa.