37651.fb2
Czynił wszelkie wysiłki, aby głos mu nie zadrżał.
- A żebyś wiedziała. Wszyscy tak żyją. Współczesny obyczaj, współczesna moda, współczesne książki...
- Jakie?
- Czy ty czytałeś... powieść Bracia Strong?.. No, więc... Wszystko jest z tego kręgu...
- To wszystko jednodniowe... - powiedział. - Postaraj się to zrozumieć...
Rozmowa zaczęła go wciągać. Dopiero teraz przypomniał sobie że zawsze w jej ręku widywał tylko podobne książki. Poczucie krzywdy wciąż jednak w nim narastało, natomiast kobieta mówiła głosem spokojnym, niemal z radością, jak gdyby wyzwoliła się z opętania. Przypomniało się jej, że przed tymi wydarzeniami rzeczywiście nie był on aż tak bardzo potrzebny. Widocznie wszystko stało się za sprawą tego oceanu kwiecia. To ono, kwiecie, rzuciło ją w objęcia tego, który był tuż obok. Odczuła na chwilę jakiś poryw, ujrzała sokoła zwisającego w błękicie, potem zaś swoim zwyczajem wyzwoliła się z tego wszystkiego.
Był pierwszym w jej życiu. I dlatego, odczuwając, że to ma swój koniec, że wraca do szeregu dni powszednich, że minął ten jeden jedyny w życiu dzień, który więcej się nie powtórzy, trochę sobie popłakała. Wkrótce o wszystkim zapomni i na to nie ma rady.
On zaś nie wyobrażał siebie bez niej. Jedynie duma nie pozwalała mu na to, żeby się upokorzyć. Przenikała go gorycz.
- Wszystko jednodniowe - powiedziała. - I cóż? Tak jest właśnie dobrze. Innych czytać nawet i nie należy, gdyż ich odpowiedzi dotyczą dnia wczorajszego.
- Jutro będą zapomniani.
- Znajdą się nowi.
Zapanował nad nim gniew.
- Przecież niedawno czytałaś dos Passosa - powiedział Iwar. - Czy on też tylko "wczorajszy"?
- Dopiero zacznę go czytać - uśmiechnęła się. - Dla mnie on - "dzisiejszy".
- A gdybyś wzięła Szekspira?
Poczuła się zakłopotana.
- Bzdura! - usłyszał wreszcie. - Wy, mężczyźni, jesteście logiczni w jakiś obrzydliwy sposób. A my żyjemy właśnie dniem dzisiejszym.
- Kto to "my"?
- No, chociażby ja. Niepotrzebnie tak się zapomniałam, że pozwoliłam zapanować nad sobą tej obcej mi rozpaczy. W nocy wszystko się wyolbrzymia.
Przez chwilę jej nienawidził.
- I potrafisz tak żyć?
- Zawsze tak żyłam. Tacy, jak ty, to zaborcy. A takie, jak ja, to... Jak się u was nazywają takie owady, które żyją tylko jeden dzień?
- Jętki jednodniówki?
- Brzydko... Efemeryda - to już ładniej. Jestem efemerydą! Nie wytrzymałabym, gdybym musiała nosić w sobie te wszystkie stulecia, które minęły i które nastąpią... A ty tego właśnie ode mnie żądasz... A mnie jest dobrze z tapczanem i elektryczną lampą stojącą przy nim! I nie chcę, żeby obok niego...
- Co takiego?
- Nie chcę ani pompejańskiego kaganka, ani lampy atomowej, którą na pewno kiedyś wymyślą. No, po prostu nie chcę!
Usiadł i zapalił papierosa.
- Cóż - smętnie się uśmiechnął - może istotnie należy żyć tylko dniem dzisiejszym. Formalnie wszystko w porządku. W istocie rzeczy to jednak licho wie co! To jakieś szyderstwo!
- Takie są kobiety.
- Kłamstwo! Jak w takiej sytuacji myśleć choćby o dzieciach?
- One też będą żyć tym, co dzisiaj. A w ogóle mam tego dość. Gdybym ciebie posłuchała, musiałabym tylko myśleć o przyszłych pokoleniach, o świętej przeszłości, o pracy dla wszystkich, o powrocie do rodzinnych stron. Za to jednak nikt nie płaci! Nikomu to nie jest potrzebne.
- Oczywiście! - przyznał Iwar. - Znam pewnego powieściopisarza poniżej przeciętnego poziomu. Także ma tapczan i lampę stojącą przy nim. A ponieważ w tych czasach nic nie wiadomo, co jest dobre w sztuce, a co złe; kto rzeczywiście zostanie mistrzem, a kto nie, więc u niego wiszą obrazy Juliusza von Klevera, nadwornego malarza jego cesarskiej mości... W swoich książkach nie występuje on, rzecz jasna, po stronie imperatora, ale w rzeczywistości to mieszczuch!
Kłótnia zamieniła się we wrogość. Rankiem Iwara skierowano do Sałotczy i dalej. Jeździł i jeździł, pragnąc zapomnieć o całym tym wydarzeniu. Niestety, nie potrafił.
...I oto znowu siedzieli na zboczu pagórka, przed nimi rozciągały się łęgi, nad którymi zanikała tęcza. Świeciła się tylko tuż przy ziemi jak kolorowe ognisko.
- Jutro wyjeżdżam! - było to jego drugie odezwanie się w czasie tych godzin.
- Dokąd? Hen, w jutro?
"Idiotyzm. Czyżby znowu dążyła do kłótni?"
Iwar spojrzał na nią z ukosa. Nika patrzyła na niego jak gdyby zdziwiona, świadczyły o tym uniesione łuki brwi. Ale to chyba była po prostu ironia?
- Hen, w jutro? Czy mam może coś od ciebie przekazać?
- Ja mam swoje jutro... Bez podarunków ojczystej Białorusi, bez fotonowych rakiet i bez artysty z Hałyniczów! Moje jutro nie interesuje się takimi abstrakcjami.
- No, cóż?! - powiedział Iwar. - To może na pożegnanie odbędziemy przynajmniej podróż do "wczoraj"?
- Sympatyczna propozycja.
Wyciągnął do niej rękę:
- W przyszłość wybrać się nie potrafię, ale w przeszłość... Wstawaj!
- I tak nie mamy co ze sobą począć, a więc chodźmy!
Szli przez jakiś czas brzegami, porośniętymi przez kępy drzew. Zeszli w dół, nad jedną z odnóg Oki. Za każdym zakrętem otwierały się wciąż inne, zielone krajobrazy... Za kolejnym zakrętem ujrzeli zielony drewniany domek, ukryty wśród drzew.
- Miejska przystań wodna... - powiedział informująco.
- To właśnie twoje "wczoraj"?
Iwar nie potrafił zrozumieć, dlaczego niektórzy ludzie tak lubią znęcać się nad innymi, ale postanowił twardo nie dać wytrącić się z równowagi.