37651.fb2
Był tu kiedyś duży gród. I oto pewnego razu pod jego mury podeszła orda obcych ludzi, przypominających olbrzymie mrówki, których nikt tutaj się nie spodziewał. Mknęli zagonami, było ich tak wielu, że nawet ludzie na wieżach poczuli ich obrzydliwą woń. Był to pot nie mytych od urodzenia ciał i woń baraniego łoju.
- Kra! Kra! Kra! - dobiegał znad częstokołu krzyk kruka.
Zniszczyli gród do ostatniego bierwiona. Ostatni jego obrońcy z małej drużyny Jeupacija Kałaurata ujrzeli popielisko i znieruchomieli ze zgrozy. Ileż to razy zdarzało się potem stawać słowiańskim chłopom w tej kotlinie i nie wiedzieć, po czym to popiół uniosła jakby trąba powietrzna? Może popioły zboża z sąsieków, a może i ludzkie?
I Kałaurat gonił Baty-Chana, niszczył tak jego zagony, że aż odrdzewiały miecze... Riazań zdobyli Mongołowie tylko dlatego, że przyciągnęli aż z Chin burzące machiny.
Użyli tych machin także przeciwko małej drużynie. A Baty-Chan patrzył na tych ludzi, rozgniecionych pudowymi kamieniami, i myślał z zazdrością:
"Gdybym ja miał takich, trzymałbym ich przy swoim sercu!"
Iwar czuł wyraźnie, iż byłby biedny i słaby - niczym ślepe kocię, zostawione w trawie - gdyby nie żył w jego żyłach, razem z trudem współczesnych zmagań, dzień klęski Riazania, przede wszystkim zaś dzień Krutahoria, gdy to jego, Iwara bracia, Białorusini ocalili przed Tatarami słowiańską i niesłowiańską północ.
Ciapinski, Wiaczka, Michał Kryczauski - wszyscy oni byli w nim. On zaś był tymi ludźmi, którzy przyjdą po nim. Co to jednak mogło obchodzić kobietę, która niechętnie, dlatego tylko, że nie było czym się zająć, bierze udział w tej "wycieczce"?
...Był ogień... Było popielisko... Teraz nie ma niczego. Księżycowy krater.
Błękitne rządki po obu stronach ścieżki, gdy się pochylił, okazały się ziemniakami.
- Ogródki działkowe - poinformował Tolik. - Ziemia niczyja, dopiero rok temu zaczęli ją uprawiać.
W bruzdach gdzieniegdzie bielało coś niewyraźnego, Iwar zeszedł ze ścieżki i nachylił się.
- Co tam? - spytała Nika.
- Piszczel - dziwnym, jakiego ona jeszcze nie słyszała, głosem odpowiedział Iwar. - Ludzka.
Była to istotnie kość goleniowa. Iwar uważnie wszedł na ścieżkę, przez jakiś czas panowało milczenie.
- Do diabła! - zawołał Iwar. - Co też oni sobie myśleli, ci wasi działkowicze?!
W jego głosie brzmiała teraz pogarda:
- Tak nie wolno... nie wo-o-olno... Oni ginęli pierwsi... I nie zmartwychwstali... Po mieście nie został ślad nawet... Ziemniaki... Jakby mało im, łajdakom, było innej ziemi... żeby oni zdechli z głodu!
- Oj, to prawda! - poświadczył Tolik. - Tak nie wypada. Ogród sobie zrobili na cmentarzu...
- Podłe to! Przecież tu wszędzie cmentarz. Nie wiadomo, co jest ziemią, co ludzkimi prochami. Szanujcie taką ziemię, dranie! Nie ruszajcie jej... Nie ruszajcie ich spoczynku!
Nie mógł się uspokoić i, jakby to pług wydobył z ziemi nie kości, lecz żywych ludzi, wciąż ciskał słowa, pełne oburzenia.
- Gdyby oni wiedzieli, że to krater tamtych ludzi... przecież dość jeszcze miejsca na ziemi... A tu potrzebny przede wszystkim pomnik, choćby taki zwyczajny, z betonu! Byłby całkiem na miejscu, choć tamci betonu nie znali...
- Tu dzieci trzeba przyprowadzać... - zauważył mrocznym głosem, jakby zawstydzony, Tolik.
Skończyły się zagony z ziemniakami, dalej błękitniały dziewicze trawy, sięgające powyżej kolan.
- Ty, chłopcze, zawiadom o tym sekretarza - powiedział Tolik.
- A żebyś wiedział! - odparł Iwar. - Nie wyjadę stąd, zanim się z nim nie zobaczę.
- Koniecznie pójdź, Iwarze - niespodziewanie, szeptem powiedziała Nika.
Wśród traw przyjemniej się oddychało. Może dlatego, że dywan przykrywał tamto wszystko, co tak bielało wśród kartoflisk.
Iwar jakiś czas szedł w milczeniu. Dopiero potem dotarł do niego sens słów dziewczyny, spojrzał na nią zdziwiony. Cóż, idzie tak, jak i przedtem. "Nadal dla niej nie istnieję."
Zbliżył się do wewnętrznego skłonu wałów.
- Jakie niewysokie - odezwała się Nika.
Weszli na wał i nagle jakby zastygli. Przed nimi otwierała się otchłań. Uładzony przez upływ czasu, przecież wał naraz się urywał i zionął taką straszliwą, szczególnie w ciemnościach, otchłanią, że aż mrówki przebiegły im po grzbiecie. W błękitnym mroku na prawo i w lewo, aż po horyzont, rozciągał się ten straszny, martwy, bezludny jar.
Dopiero teraz i tutaj ich serca odczuły to, co przestało istnieć. Uświadomili sobie wielki trud tych, co do ostatniego polegli, potęgę tego miasta, które zostało zburzone i nigdy potem się nie odrodziło.
Siedzieli długo w milczeniu, jar wyskakiwał niemal spod nóg, jakby chciał ogarnąć sobą całą ziemię.
W kraterze zaczęły w różnych miejscach budzić się mgły, przybierając kształt jakichś ruchomych słupów czy kolumn.
- Spójrzcie na te najwyższe - rzekł Iwar. - Gdzieś tam znajdował się może terem. Gdy młody kniaź pojechał jako poseł do ordy i nie wrócił - jego żona, Jeupraksieja, weszła na najwyższą wieżę teremu i z dzieckiem rzuciła się w przepaść, gdyż wiedziała, że nie da się miasta obronić.
Ów słup począł się rozwiewać, wiatr widocznie rozgarniał mgły.
- Jakie dziwne miejsce - powiedziała ona. - Zupełnie niespodziewany smutek. Ogarniający! Czy jeszcze gdzie może być coś takiego?
- Tylko u nas - oznajmił Iwar. - Druck...
- To bardzo ciekawe - odezwał się Tolik. - Czy może to być, żeby wszystko zupełnie znikło? Taka miłość? Zostało coś z tego czy nie zostało?
- Zostało! - oświadczył Iwar. - Zostało w ludziach.
Po drugiej stronie, za wąwozem, za pustym polem rodziło się jakieś niepewne światło. Pole było bezkresne. Bezkresne i puste. Trwożliwy poblask ogarniał je, jakby tam, za horyzontem wstawała łuna.
Nika poruszyła się - może trochę ze strachu, może z zimna.
I wtedy Iwar wydobył swoje "kniaziowskłe" zapasy.
- Napijemy się trucizny? - zapytał. - Urządzimy tutaj, Toliku, tryznę?
- Oj, trucizna! - odpowiedział były marynarz. - Ale napijmy się! Zobaczyć coś takiego i nie napić się?!
- Wypijemy! - powiedział Iwar. - Za pamięć tego narodu, który...
Marynarz wypił z zakrętki termosu i na skórkę chleba nabrał sobie rybnej konserwy.
- Biedni ludzie - ciągnął swoje rozważania. - Siali zboże, a plewy jedli. Jeździł na ich grzbietach każdy, komu się tylko zachciało. Jaka szkoda! A teraz leżą tutaj... oooch!