37651.fb2 Czerwona tarcza - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Czerwona tarcza - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Pokręcił tylko głową, gdyż nie starczało mu słów.

Poblask wyraźniał, przeistaczał się w czerwień.

- Za pamięć starego kniazia - oznajmił Iwar. - Jaki był, taki był... I za Fiodora, którego zarąbano w ordzie...

- I za wnuka, który... z matki.... - szeptem powiedziała dziewczyna.

Iwar wypił. Milczało troje ludzi.

- Wiecie co - odezwał się Tolik - czy możecie na mnie poczekać jakieś pół godzinki!

- A bo co?

- Chcę do Szatrów, do kuma. To nie potrwa długo. Chcę go zaprosić na jutro. - I dodał z dumą: - Syn ma już dwa miesiące.

- Dobrze - powiedział Iwar. - Koniecznie trzeba go zaprosić...

Tolik ruszył zboczem wału, zniknął w ciemnościach.

- Krzepa! - powiedziała ona. - Żyje sobie wśród tych rumowisk, korzeniami rozsadza kamienie.

Iwar milczał. Nie bardzo go to poruszyło.

Poblask był coraz wyraźniejszy. Wkrótce wyjaśniło się, co było jego źródłem. Nad bezkresem pola wytoczył się skądś z daleka olbrzymi, jak tarcza, czerwony księżyc. Czerwony jak rana, zatrważający, jakby wieścił jakieś nieszczęście, wyjrzał od "tatarskiej" strony, oświetlał teraz całe pole, majestatycznie spoglądał na wał, na ludzi, na ziemię.

- "Lisy szczekają na czerwone tarcze" - powiedział Iwar.

- Czy tak było "wczoraj"?

- Nie, tak było wczoraj, jest dzisiaj i tak będzie jutro. Tak jest zawsze... Jesteśmy kość z kości... I Tolik. I jego syn. Jutro przyjdzie do nich kum, napiją się wódki... Ach, co tam! Będą wspominać, jak płynęli...

Księżyc tężał czerwienią, ale jakby tracił swoją złowieszczość. Może dlatego, że wszystko było i wszystko będzie... Boże, jacy oni leżeli kiedyś na tych polach: w kłębowisku, jeden drugiego chwytający za gardła... Z ich piersi wysterczały drzewca dzid... A Tolik ma jasnowłosą żonkę, jutro sobie podchmieli. Wszystko w porządku, tylko jego, Iwara życie, ma w dnie dziurę... Ale cóż, skoro nie można inaczej... Zgiń, przepadnij życie bez dobrych ludzi, którzy byli, są i będą, bez ich prawdy, bez szlachetności, bez walki o to wszystko. Inaczej nic, tylko się marnie zdechnie!

- Gdzieś ty? - zapytała Nika.

- Gdzieś tam... - odpowiedział.

Nad polem płynął jaskrawy księżyc.

- Zrozum - ciągnął Iwar - jestem zwykłym, prostym człowiekiem. Nie zostawię po sobie pamięci. Nie wierzę w Boga. I dlatego właśnie nie potrafię żyć inaczej, niż odczuwając całego siebie, niż czując się... cząstką wszystkiego, co było, co jest i będzie. Inaczej zmarnieję, przestanę istnieć. Podobnie jak dla ciebie tamci... w kraterze. A przecież gdyby nie oni, gdyby nie nasi białoruscy chłopcy w Kryczawie i pod Krutahoriem - cała ziemia stałaby się czymś takim.

Odwrócił głowę ku popielisku, zastygłemu w ciemnościach.

- A ja?

- Kocham ciebie... Ale cóż mi z tego jednego tylko dnia?! Gdybyś była ze mną na zawsze, jak ten cały świat, tę łęgi, te wały... jak Białoruś!

Po chwili milczenia dodał:

- Nawet, kiedy mnie nie stanie... Ale ty myślisz inaczej... Więc idź sobie...

Wypowiedziawszy wszystko, co mu tak ciążyło, poczuł się jakiś spokojniejszy: - Postaram się zapomnieć...

Siedziała, kryjąc kolana pod sukienką, obejmując je rękami. Całą ją - razem z kurtką, narzuconą na ramiona, razem z dużymi oczami i zsuniętymi brwiami - oblewała poświata od czerwonej tarczy, która czuwała nad ziemią, ta olbrzymia tarcza czerwona.

- Nalej! - poprosiła cicho.

- A za co wypijemy?

- Za kniaziową i jej syna.

Wypili resztę wódki. Iwar wstał, chwycił butelkę za szyjkę, jak chwyta się granat, stanął na skraju urwiska - ciemniał na tle czerwonej tarczy.

- Co robisz?

- To ku Tatarom - odkrzyknął z niezwykłą wesołością. - Trzymajcie się, diabły wędzone!

I, przechylając się, cisnął butelkę... Oświetlona poblaskiem, leciała nad wąwozem, długo wydawało się, że końca temu nie będzie. Przeleciała ponad wąwozem i upadła gdzieś daleko od nich, spadła na krwawe pole.

- Wstawaj, podaj mi rękę!

Patrzyła ku niemu pytającym, dziwnym w tych odblaskach wzrokiem.

- Usiądź! - powiedziała.

Głos brzmiał tak, że usłuchał.

- A więc oni minęli, nieprawdaż?

- A no.

- I my?... I ja przeminę, i wszyscy... Wszystko takie krótkie? Minęli, zostawiając kości wśród ziemniaków?

Iwar milczał.

- Iwar!

Milczał.

- Ja jeszcze wielu spraw nie rozumiem. Ale ja... nie mogę bez ciebie. Cóż ja bez ciebie znaczę? A ty... Ja, musisz to zrozumieć, widocznie jestem słaba... A ty, w tobie jest coś takiego... trwałego, silnego... Nie wiem, co to, ale ono przetrwa.

W jej głosie słyszało się drżenie.

- Ty mi o tym mówiłeś, ale ja nie zrozumiałam... Chyba bardzo ciebie skrzywdziłam... Ty dla mnie... jesteś jak pierwszy krok do tej twojej prawdy. Boję się zostać bez ciebie...

Iwar milczał. Nie wierzył jej po tym wszystkim, co zaszło.

- Ledwie odjechałeś i ja to pojęłam... Bądź taki dobry i nie zostawiaj mnie...