37774.fb2
Gdy Piotr przyszedł rano do szkoły, malarz już siedział na rusztowaniu, w poplamionym farbami kitlu i berecie przekrzywionym na jedno ucho. Pędzel wędrował od słoików z przygotowanymi farbami ku ścianie i z powrotem, a dzieło wyłaniało się z chaosu barw i kształtów.
– Witam Artystę – powiedział – konie wyszły wspaniale, bestie apokaliptyczne ani się umywają do pańskiego zaprzęgu. Woźnica krasnoarmiejską czapę zgubił?
– Włos mu się zjeżył na widok księdza Skorupki, a kudły ma długie, to nakrycie głowy odfrunęło.
– Kulomiot bez obsługi?
– Właśnie obsadzam stanowisko. Zgodnie z sugestią twego ojca, młody człowieku, zajmie je diabeł.
– Czarny?
– Uchowaj Boże! Wprawdzie ludowa tradycja preferuje czerń jako materialną powłokę złego ducha, lecz ten kolor kojarzy się natarczywie z sutanną, jest więc niesłuszny ideologicznie. Sfery kościelne zalecają twórcom, by szatan występował zawsze w czerwieni, co ma wywołać słuszne ideologicznie skojarzenie ż komuną.
– Mnie czerwień przywołuje na myśl szaty kardynalskie.
– Cierpisz na polityczny daltonizm, mylisz purpurę watykańską z robotniczym czerwonym sztandarem. Tego błędu nie popełnia pan burmistrz Maciaruk. Powiadają, że zakazał ogrodnikowi Świderskiemu hodować czerwone tulipany; podobno są znakiem rozpoznawczym dla utajonych komuchów. Czujesz ewangeliczną życzliwość wobec bliźniego, a typek wetknął tulipana w butonierkę i twoja życzliwość okazuje się źle ulokowana. Albo zapraszasz łotra na imieniny, a ów przynosi pani domu cały bukiet trefnych kwiatów. Jak powinna nieszczęsna zachować się wobec oczywistej prowokacji? Wezwać policję, czy szepnąć konspiracyjnie: Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się! Ot, dylemat towarzyski.
– Mogę sobie wyobrazić sytuacje jeszcze groźniejsze. Podrywa cię dziewczyna, która poczuła nieodpartą wolę bożą Dajesz się zaciągnąć do łóżka, sięgasz gdzie wzrok nie sięga, a tu majtasy mienią się czerwienią. Katolik – patriota salwował by się zapewne ucieczką, lecz przeciętny rodak? Popełnia czyn nierządny z kuciapką bezbożną, pogrążając się w pułapce antykoncepcyjnej; grzeszy przeciw Stwórcy i senatowi Rzeczypospolitej w ogólności, a posłowi Niesiołowskiemu w szczególności.
– Przyznasz, zacny pedagogu, że historia żywi się plagiatami. Nowa władza najpierw zwalcza symbole starej – portrety pomniki, nazwy – potem tępi faktycznych lub domniemanych aktywistów dawnego reżimu, wreszcie zaczyna wyszukiwać wrogów we własnych szeregach. Wówczas skłócone i zastraszone pospólstwo jednoczy się podnosząc bunt, władzę obejmują kolejna ekipa i rusza śladem obalonej siły. Ta kołomyjka trwa od zarania dziejów, nie powinniśmy więc załamywać rąk. Panta rei. A diabełka zrobimy czerwoniuśkiego, jak sobie życzy jego proboszczowska wielebność. Odnoszę wrażenie, że pan, panie Piotrze, nie darzy nadmiernym szacunkiem księdza Pyrko?
– Nie cierpię fanatyków.
– A ja podziwiam go za zdumiewającą wszechstronność. Jest gorliwym urzędnikiem Pana Boga, to raz. Weryfikuje, które osoby mogą zajmować funkcje publiczne, a dla których dobrodziejstwa demokracji pozostaną niedostępne, to dwa. Odpuszcza grzechy parafianom, a trzydębianie do cnotliwych nie należą – dzieło iście syzyfowe, to trzy. Dba o moralność zwalczając prezerwatywy, usuwanie ciąży, stosunki przerywane i wszelkie podobne postkomunistyczne zboczenia, to cztery. Odkrył w sobie powołanie mecenasa sztuki i umie je dialektycznie łączyć z obowiązkami cenzora, to pięć. Kapłan-omnibus.
Snując swoje dywagacje, malarz ani na moment nie przerwał pracy, pędzel uwijał się gorliwie a diabeł materializował się za kulomiotem, wymierzonym w bohaterskiego księdza Skorupkę. Wredna gęba, zwieńczona rogami, wyrażała ekstatyczną radość, że klecha zostanie ustrzelony.
– Jakże tu nie podziwiać ludowej mądrości – zauważył Piotr – która kazała przyprawić czartu kopyta tylko na kończynach dolnych, a górne opatrzeć szponami. Kopytem nie mógłby nacisnąć spustu.
– Słusznie. Wskutek niewłaściwego doboru detalu anatomicznego straciłby naród szansę na pozyskanie kolejnego świętego, jestem bowiem przekonany, iż nasz bohater zostanie beatyfikowany podczas następnego nawiedzenia ojczyzny przez Starszego Pana z Watykanu, jak mawia mnich Hiacynt.
Do holu wkroczyła pani dyrektor Czos-Pałubicka. Podczas uniwersyteckich studiów dała się poznać jako wytrwały parazytolog i odtąd na otaczających ją ludzi spoglądała niby na okazy, dające się jednoznacznie skodyfikować, spreparować i utrwalić w odpowiedniej gablocie pod właściwym numerem katalogowym. Wywodziła się z podlaskiej szlachty szaraczkowej, z czego była równie dumna jak z dyplomu. Mawiała:,,my, arystokraci…" albo „my, inteligenci…" albo „my, kombatanci…" To ostatnie określenie słusznie jej przysługiwało, gdyż przed wprowadzeniem stanu wojennego zdążyła uczestniczyć w jednym zebraniu „Solidarności" a po objęciu władzy przez dawną opozycję, na jej stanowcze żądanie, kurator wyrzucił ze szkoły Piotrowską. Uzasadnienie napisała osobiście:
Nomenklaturowa dyrektor Piotrowską utraciła społeczne zaufanie jako osoba doszczętu zdemoralizowana i destrukcyjny element postkomunistyczny. Przeprowadziła nadanie naszej szkole imienia króla świętobójcy. Zdefraudowala społeczne pieniądze zamawiając malowidło ścienne, zakłamujące prawdę historyczną. Szerzyła kult bezbożnika Ateusza i stosując presję psychiczną wciskała dziatwie do rąk paszkwil pod heretyckim tytułem „Jak człowiek stworzył Boga". Szerzyła powszechne zgorszenie, żyjąc w grzesznym konkubinacie z miejscowym weterynarzem. Jako filar reżimowej indoktrynacji w Trzy-dębach, powinna zostać pozbawiona wpływu na edukację młodego pokolenia wyzwolonej demokratycznej Polski.
Oczywiście najbardziej kompetentna osoba z grona pedagogicznego – to znaczy ona sama – zajęła dyrektorski fotel i zabrała się do nieodzownych reform. Wprowadziła naukę religii, z biblioteki usunęła książki bezbożne i przeżarte socjalizmem, starania o zmianę patrona szkoły zbliżały się do szczęśliwego zakończenia. W chwilach wolnych od kierowniczych obowiązków uczyła biologii. Młodzież nazywała ją złośliwie Łysą Pałą. Łysą, ponieważ za sprawą wady genetycznej od urodzenia pozbawiona była owłosienia i musiała nosić perukę. Pałą, gdyż figura pani owo narzędzie przypominała: do pasa szczupła, a poniżej kula imponujących rozmiarów na rachitycznych nóżkach.
– Artysta skoro świt przy pracy – powiedziała zatrzymując się przy rusztowaniu. -Pochwalam. Terminu dotrzymamy?
– Nie rzucam słów na wiatr, szanowna pani.
– A koledze Śliwie dzieło się podoba?
– Hm. Interesująca kompozycja. Z metafizycznym akcentem w środku.
– I o to chodziło! Ksiądz proboszcz będzie zachwycony. My, inteligenci… Dzwonek brutalnie przerwał Czos-Pałubickiej w pół zdania i Piotr się nie dowiedział, z czego inteligenci ucieszą się bardziej z malunku, czy też z zachwytu kapłana. Poszedł na lekcję.
W szkole były trzy ósme klasy. Ponieważ część rodziców nie wyraziła zgody na lekcje religii, Piotr zaproponował, by młodocianych niedowiarków i innowierców zgromadzić razem w klasie C, co pozwoli uniknąć zbędnych konfliktów. Dyrektorka wyraziła zgodę, rozwiązanie wydało jej się szczęśliwe. Opieki nem tej klasy został Śliwa. Wkrótce zorientował się, że proc niewierzących otrzymał w spadku także protestantów, prawe sławnych, świadków Jehowy, nawet buddystę i mahometanina. Wszelkie problemy zatrącające o religię, musiał więc omawiać w duchu ekumenicznym, to znaczy, że każdy może modlić się po swojemu lecz powinien uszanować wyznanie drugiego W obliczu Boga nie ma religii lepszej lub gorszej, jak nie narodu wybranego i narodów podrzędniejszych. Również ateiści zasługują na szacunek, bo każdy ma wolną wolę, wierzyć lub nie, narzucanie jakiejkolwiek doktryny jest ograniczaniem wolności osobistej. Będę ich uczył tolerancji -postanowił – może coś z mojej gadaniny zostanie w tych piętnastoletnich mózgownicach…
– Moi drodzy – powiedział do uczniów – szkoła ma was przyzwyczajać do samodzielnego myślenia. Sprawiedliwa ocena ludzkich postaw i faktów bywa trudna, lecz musicie próbować tej sztuki. Dlatego, zamiast omawiać czwarte nawiedzenie kraju przez Starszego Pana z Watykanu, czego domaga się program – popełnicie dziś wypracowanie.
Napisał kredą na tablicy: „Diabeł ubrał ornat i ogonem na mszę dzwoni". „Modli się pod figurą, a diabła ma za skórą". „Pali diabłu świeczkę, a Bogu ogarek".
– Oto trzy staropolskie przysłowia. Temat brzmi: Jakich postaw, jakich cech charakteru one dotyczą? Możecie podać przykłady z życia. Proszę teraz wyłożyć zeszyty i do roboty!
Zamyślił się. Do szkoły dotarły nowe podręczniki i rozbawiły nauczycieli. Autorzy, nawiedzeni duchem kombatancko-apostolskim, liczyli widocznie na totalną amnezję społeczeństwa. Historia współczesna zaczynała się od skoku Lecha Wałęsy przez płot Stoczni Gdańskiej, a w całym powojennym 45-leciu nie zdarzyło się nic godnego uwagi. Nie odbudowano miast, nie zasiedlono Ziem Zachodnich, ludzie nie wprowadzali się do nowych mieszkań, a dla dwóch pokoleń nie stworzono żadnych miejsc pracy. Nędza, smród i ubóstwo oraz komunistyczne zniewolenie. I oczywiście prześladowania Kościoła, który musiał działać w podziemiu. Jaki cud sprawił, że wyrosło wówczas półtora tysiąca nowych świątyń, tego podręcznikowi spece nie starali się wyjaśnić.
Indoktrynacja wdarła się nawet do matematyki. Wyruszyły trzy pielgrzymki do Częstochowy: z Warszawy grupa twórców podąża na kolanach, z Krakowa zespół neofitów na rowerach, z Gdańska wycieczka księży w mercedesach. Oblicz, kiedy pątnicy musieli wyruszyć, by dotrzeć równocześnie na odnowienie ślubów jasnogórskich przez Prezydenta Rzeczypospolitej. Młodsi uczniowie zadania mają łatwiejsze: W Polsce 99,999 procent ludności to katolicy. Ilu mamy innowierców i niedowiarków, jeśli wiadomo, że na jeden procent ludności przypada czterysta tysięcy osób.
Z literatury polskiej nie zostały nawet strzępy. Wyrzucono wszystkich pisarzy niekatolickich i wolnomyślicieli, epoki Odrodzenia i Oświecenia przestały istnieć. Dziurę zapchano Pismem Świętym, życiorysami Ojców Kościoła i kolekcją encyklik papieskich. Z autorów współczesnych ocaleli Gombrowicz, Lem, Mrozek i Miłosz. Już po wydrukowaniu podręcznika noblista Miłosz wypowiedział się niebacznie przeciw ustawie antyaborcyjnej; za jednym zamachem przestał być autorytetem moralnym i wybitnym pisarzem, a stado dotychczasowych jego chwalców prześcigało się w pomniejszaniu wielkości swego idola. Przezorny wydawca zdążył nakleić przy jego nazwisku karteluszek z donosem: Ministerstwo Edukacji zobowiązuje nauczycieli do nieomawiania kontrowersyjnych poglądów tego autora. Poezję reprezentowały teksty z Festiwalu Piosenki Prawdziwej, których patriotyzm objawiał się częstochowskimi rymami oraz kilkanaście wierszy znanych ongiś poetów, obecnie nawróconych na wiarę prawdziwą. Odmieniali przez wszystkie przypadki Pana Boga i z gorliwością średniowiecznych biczowników kajali się za grzechy, popełnione w swym poprzednim komuchowatym wcieleniu.
Podczas przerwy przejrzał zeszyty. Uczniowie pisali o obłudzie, zakłamaniu, dwulicowości, konkretów jednakże brakowało. Poza jednym wyjątkiem – Krystyna Rak dość złośliwie scharakteryzowała działacza Bukowskiego i dyrektora Kajdy-ra, dołożyła też proboszczowi. Pomyślał, że dziewczyna powtarza poglądy ojca; wypracowanie było napisane ze swadą i postawił piątkę. Odszukał autorkę.
– Krysiu, mogłabyś nauczyć się wiersza? Parę zwrotek łatwe.
– Na lekcję?
– Nie. Wyrecytujesz podczas uroczystości szkolnej. Odsłonięcie obrazu i nadanie nowego patrona. Za tydzień.
– W ciemno nic nie obiecuję.
– Racja. Oto wybór poezji Jana Kasprowicza, wiersz zaznaczyłem na stronie 233. Przeczytaj, jutro dasz mi odpowiedź
Nazajutrz Krysia zwróciła książkę.
– Ładne. Już się nauczyłam. Powiedzieć?
– Proszę.
Wyglądała na dwanaście lat – szczuplutka, okulary, warkoczyki, dołki w policzkach -lecz spojrzenie miała dorosłe osoby i recytowała wspaniale.
– Ależ świetna dykcja! – pochwalił.
– Bo tekst mi odpowiada. Będzie rozróba?
– Czemu ma być rozróba?
– Niektórzy wezmą słowa poety do siebie.
– Mam nadzieję! – roześmiał się, a Rakówna zawtórowała sopranikiem. Uroczystość nadania szkole imienia księdza Skorupki otrzymała wspaniałą oprawę.
Przybyli przedstawiciele władz wojewódzkich z biskupem na czele, delegacje partii politycznych i związków zawodowych oraz wszystkie osoby, reprezentujące demokratyczne organa w Trzydębach. Zjawił się poczet sztandarowy kombatantów, witany gorącymi oklaskami. Chorągiew dźwigała z wysiłkiem babcia Pikulak, w jej to bowiem publicznym szalecie mieścił się podczas ponurej nocy stanu wojennego punkt kontaktowy konspiry.
Aplauz towarzyszył również pojawieniu się działacz Bukowskiego. Podtrzymywany przez dwóch współkombatantów kroczył wolno, cierpienie wykrzywiło mu rysy, lecz głowę niósł dumnie, świadom swego znaczenia. W okolicy lewego uda, na ramieniu i między żebrami miał wycięte w odzieży okrągłe otwory, przesłonięte przejrzystą folią, przez które widać było siniaki, uczynione ongiś pałką kaprala. Przed każdym publicznym wystąpieniem odświeżał je fioletową pomadką do warg, aby jego poświęcenie dla sprawy objawiło się w pełnej krasie.
Dzieło Artysty zajmowało całą ścianę holu; okrywały je trzy prześcieradła, obciążone szarfami w barwach papieskich lub narodowych. Biskup, mężczyzna krzepki, o pełnym obliczu, energicznych ruchach, złapał szarfę watykańską w prawicę a polską w lewicę i targnął stanowczo. Spod środkowego prześcieradła wyłonił się diabeł przy kulomiocie, a gromkie „och!" wyrwało się z piersi widzów. Burmistrzowi Maciarukowi przypadło prawe skrzydło; wahał się chwilę nie wiedząc, szarpnąć-li za biało-żółtą najpierw czy raczej za biało-czerwoną? Gdy męska decyzja w nim dojrzała, zebrał obie szarfy w dłoni i na tych-miast wykonał gest oczekiwany. Ukazał się bohaterski ksiądz Skorupka, mierzący krzyżem w bestię na taczance; powitano go szmerem podziwu. Teraz do lewego skrzydła przystąpił Bukowski. Chwiał się lekko i w żaden sposób nie mógł upolować szarfy, uciekała jak żywa. Podskoczyli adiutanci świadomi, iż męczennik podziemia zwykł rankiem łykać cośkolwiek dla kurażu, wskutek czego refleks miał przytępiony. Wcisnęli mu wstęgi do garści i oczom zebranych mogło się ukazać pole bitwy w pełnej grozie.
Zaraz też ksiądz Pyrko chciał ruszyć z kropidłem, lecz Artysta przytrzymał go za sutannę. Rozpromieniony jak dziewica; po akcie inicjacji, bo honorarium już otrzymał godziwe i bez podatku, szepnął kapłanowi do ucha:
– Diabełka oszczędź, proboszczuniu. Nie cierpi wody Święconej. Gotów z przerażenia czmychnąć do piekieł i pozostanie biała plama na ojczystych dziejach…
Żachnął się ksiądz Pyrko na taką poufałość, świadom wszakże przykrego doświadczenia z sikawką, działał ostrożnie: Święcił raczej marginesy. Chór kościelny odśpiewał Gaude Mater Poloniae, po czym zebrani przeszli do auli, udekorowanej herbem papieskim i orłem koronowanym, by wysłuchać okolicznościowych przemówień.
– Ojczyzna nasza wróciła na Kościoła łono – zaczął jego ekscelencja ksiądz biskup – i ściele się jako ugór nie plewiony u stóp Matki Bożej. Przed nami dzieło zaiste tytaniczne! Musimy wspólnymi siłami, duchowieństwa i pedagogów, wykarczować chwasty ateizmu marksistowskiego, owej doktryny szatańskiej, narzuconej katolickiemu narodowi. Szkoła w Trzydębach, obierając dziś za patrona sługę Pańskiego, Skorupkę, otrzymuje godny wzór do naśladowania, wzór obywatela i duchowego przewodnika. Zasługa to tutejszego pasterza, księdza Pyrko, którego niniejszym podnosimy do godności kanonika, oraz bogobojnej pani dyrektor Czos-Pałubickiej, której w imieniu wojewody mam zaszczyt przekazać okolicznościową premię.
Wręczył kopertę Łysej Pale, ta zaś z właściwym respektem ucałowała dłoń hierarchy i wróciła na miejsce rozradowana. Chór zaintonował Te Deum laudamus, a następnie na mównicę wstąpił kanonik Pyrko.
– Jakże nie wspomnieć okrutnego czasu, gdy tutejsza społeczność pod wodzą nieodżałowanej pamięci księdza Maciąga rzuciła wyzwanie bezbożnej władzy, zawieszając krzyże w klasach? Dziś walka naówczas zapoczątkowana święci triumf! Ojczyzna nasza wyzwolona wzlatuje ku tronowi Najwyższego, a kapłani mogą pełnym głosem wieścić dobrą nowinę…
W tym duchu rozwodził się pół godziny, obdarzając ojczyznę różnymi a zawsze wzniosłymi przymiotnikami. Zakończył litanią nazwisk zasłużonych bojowników o wiarę i wolność, z Maciarukiern, Kajdyrem, Bukowskim i babcią Pikulak na czele. Burmistrz poczuł się zobligowany do odczytania z kartki manifestu.
– Niech mi będzie wolno złożyć na ręce czcigodnego księdza biskupa uroczyste ślubowanie. My, demokratyczna władza demokratycznej ojczyzny, demokratycznie powołana i rządząca w interesie demokracji, świadomi naszych rzymsko-katolickich patriotycznych korzeni, przyrzekamy walczyć do ostatniego tchu z przeżytkami komunizmu i jego podstępnymi orędownikami. Oddając ojczyznę w niewolę Najświętszej Pannie Marii, a rząd dusz powierzając episkopatowi, wypełniać będziemy niezłomnie nauki Kościoła ku większej chwale Pana naszego i umocnieniu ojczyzny…
Dalej była mowa o zagrożeniach, wrogach i walce z siłami zła, zaostrzającej się w miarę postępu demokracji. Piotr Śliwa z trudem utrzymywał powagę słysząc, jak Maciaruk cytuje na przemian myśli Jana Pawła II i Josipa Wisarionowiczaj chwali kapitalizm lecz pomstuje na bezrobocie, gromi socjalizm ale chce chronić ubożejące społeczeństwo. Mętlik pojęciowy legł u podstaw poglądów rodzącej się elity. Nowomowę partyjną zastąpiła wprawdzie kościelna, lecz konstrukcja wywodów pozostała bez zmian.
Zaczął w myślach odtwarzać kalkę burmistrza. „My, ludowa władza socjalistycznej ojczyzny, powołana przez lud i rządząca w interesie ludu, świadomi naszych proletariackich patriotycznych korzeni, przyrzekamy walczyć do ostatniego tchu z przeżytkami kapitalizmu i jego podstępnymi orędownikami. Oddając ojczyznę pod opiekę wielkiego Związku Radzieckiego, a rząd powierzając Komitetowi Centralnemu, wypełniać będziemy niezłomnie nauki marksizmu-leninizmu ku większej chwale wodza międzynarodowego proletariatu, Józefa Stalina". I tak dalej.
Pani dyrektor zapowiedziała część artystyczną imprezy. Po odtańczeniu krakowiaka i wykonaniu wiązanki pieśni ludowych przez szkolne zespoły, wystąpiła Krysia Rak. Biała bluzeczka, czarna spódniczka, na warkoczykach czerwone kokardy. Dygnęła wdzięcznie: Jan Kasprowicz, utwór z „Księgi ubogich".
Rzadko na moich wargach – niech dziś to warga ma wyzna
Jawi się krwią przepojony, najdroższy wyraz: Ojczyzna.
Widziałem, jak się na rynkach gromadzą kupczykowie
Licytujący się wzajem, kto Ją najgłośniej wypowie.
Widziałem, jak między ludźmi ten się urządza najtaniej
Jak poklask zdobywa i rentę, kto krzyczy, iż żyje dla Niej
Widziałem, jak do Jej kolan – wstręt dotąd serce me czuje -
Z pokłonem się cisną i radą najpospolitsi szuje.
Krysia dyskretnie gestykulowała, akcentując ważniejsze frazy. Przy ostatnim zwrocie jednakże machnęła dłonią szeroko, jakby chciała słowami poety napiętnować każdego z prominentów, siedzących w pierwszym rzędzie.
Widziałem rozliczne tłumy z pustą, leniwą duszą,
Jak dźwiękiem orkiestry świątecznej resztki sumienia głuszą
Sztandary i proporczyki, przemowy i procesyje,
Oto jest treść Majestatu, który w niewielu żyje.
Więc się nie dziwcie – ktoś choć milczkiem sluszność mi przyzna
Że na mych wargach tak rzadko jawi się wyraz: Ojczyzna.
Dygnęła i wśród oklasków zeszła ze sceny. W pierwszymi rzędzie, demonstracyjnie, bił brawo tylko Artysta. Powstawszy walił w dłonie aż huczało i pokrzykiwał:
– Brawo, panienko, brawissimo! Wspólnym odśpiewaniem My chcemy Boga i hymnu narodowego zakończyła się część artystyczna podniosłej uroczystości. Oficjalni goście wraz z pedagogami udali się do pokoju nauczycielskiego na skromny poczęstunek: ciasto domowego wypieku, lampka wina, pepsi. Biskup wymówił się pilnymi obowiązkami, a na odchodnym raczył zauważyć:
– Impreza zaiste wzruszająca. I podniosła. Szkodą tylko, że atmosferę zepsuła owa rymowanka, spłodzona piórem bezbożnika. Ubolewam…
– Kasprowicz w wieku dojrzałym nawrócił się – sprostował Piotr, gdy za dostojnikiem zamknęły się drzwi.
– Ale pan nam pasztet upichcił – rozindyczyła się dyrektorka – jego eminencja poczuł się dotknięty! Kim w ogóle jest ten, pożal się Boże, poeta? Należy do naszych wolnościowych pisarzy czy do postkomunistycznego związku literatów?
– Nie musiał dokonywać wyboru, zmarł w roku 1926. Wielkopolanin, zaliczany do wybitnych poetów okresu międzywojennego. Był między innymi profesorem i rektorem Uniwersytetu Lwowskiego.
– Zwymyślał patriotów. Symbole narodowe zadrą w oku mu utkwiły. Nasze sztandary i procesje…
– Pan Śliwa nader uprościł życiorys swego ulubionego autora – rzekł sarkastycznie proboszcz. – Był Kasprowicz socjalistą i niedowiarkiem, to fakt. Gdy w roku 1914 władze austriackie uwięziły Lenina w Nowym Targu, interweniował na rzecz jego zwolnienia. Niestety skutecznie, przyczyniając się w ten sposób do rozpętania ruchawki bolszewickiej.
– Na pewno Żyd – zawyrokował Bukowski – Icek Kasp-rower. Przechrzcił się i spolszczył nazwisko.
– Niemiec – orzekł Kajdyr – przypuszczam, że pisał się Johann von Kasprowitsch.
– Ani to, ani tamto – rozstrzygnął Maciaruk. – Rusek. Wania Kasprów. Tylko Ruska mogło drażnić umiłowanie ojczyzny, tak charakterystyczne dla Polaków. Zaangażować się w obronie wroga ludzkości, Lenina, czy może być wymowniejszy dowód degrengolady moralnej?
Mijała właśnie 65 rocznica śmierci Jana Kasprowicza a nieszczęśnik w Trzydębach został jednoznacznie sklasyfikowany jako element narodowo obcy, ideologicznie wsteczny, moralnie odrażający. Sztuki tej dokonano bez znajomości twórczości skryby, która przecież mieści się w kilku pękatych tomiskach. Polonista Piotr otrzymał służbową naganę z wpisaniem do akt „za lekkomyślny dobór literatury, nie posiadającej aprobaty władz duchownych". Opinii Artysty nie uwzględniono; wyprowadzony z równowagi malarz skomentował sprawę z właściwą mu nonszalacją:
– A mnie gówno obchodzi, jak mać go rodziła i w której parafii go chrzczono. Albo jest utalentowanym poetą (co zostało zademonstrowane), albo grafomanem. Wszelkie inne kryteria są wzięte z sufitu i niniejszym je unieważniam!
Co rzekłszy nałożył beret i pelerynę, ostentacyjnie osierocając ciasto domowego wypieku i lampkę wina, zresztą podłego gatunku.