37774.fb2
Pelagia powróciła z Włoch w rodzinne strony. Wynajęła pokój z kuchnią, płacąc za rok z góry twardą walutą. Zmieniła się – makijaż mniej jaskrawy, stroje szykowne lecz nie wyzywające, mężczyzn nie zaczepiała, natomiast zabrała się gorliwie do odnawiania babskich znajomości. Wkrótce zgromadziła wokół siebie wcale liczne grono niewiast wyzwolonych od przesądów obyczajowych. Założyły Towarzystwo Obrony Kobiet, a ona sama stanęła na jego czele. W inauguracyjnym przemówieniu oświadczyła, że kierowana solidarnością płci przybyła z patriotyczną misją, by wspomóc rodaczki w walce z obskurantyzmem klerykalnym, który zalągł się nawet w sferach parlamentarno-rządowych i jest systematycznie podsycany przez zastraszoną prasę. Chce podzielić się doświadczeniami walki o świadome macierzyństwo, gdyż Włoszki, jak wiadomo, obaliły w referendum projekt ustawy przeciwaborcyjnej, co wywołało bezsilny gniew Watykanu i powszechną radość na całym Półwyspie Apenińskim. – Babki w Italii chytre, a pyskate, ho ho ho! – zakończyła. -Pomysłami sypały jak z rękawa, wiem, bo sama przed aktywnością się nie wzbraniałam i nawet parę laurek z podziękowaniem mam w dorobku. Sama Cicciolina mnie pochwaliła!
Z żywej dyskusji wyłonił się program działań, związanych z zapowiedzianym nawiedzeniem Trzydębów przez arcybiskupa. Jednogłośnie zatwierdzono też bojowe zawołanie TOK-u: „Łapy precz od naszych majtek". Bojowniczki zabrały się gorliwie do dzieła a to szyjąc coś tam, malując to i owo, lub hasła komponując różnorakie. Spychane dotąd przez mężczyzn na margines nurtu odnowicielskiego, Odnalazły sens politycznego zaangażowania.
W niedzielę Pelagia poszła na sumę i siadła w pierwszej ławce przed ołtarzem. Gdy ksiądz kanonik zwrócił się ku wiernym i ujrzał swoją gwałcicielkę, oremus utknął mu w gardle i krew uderzyła do skroni. Opanował się z najwyższym wysiłkiem, choć palce mu drżały gdy przewracał kartki mszału. Ona uśmiechnęła się na widok jego zmieszania i podtrzymywała je perfidnie do końca nabożeństwa. Ilekroć Pyrko musiał spojrzeć w głąb kościoła trafiał wzrokiem na rozpustnicę, ta zaś rozchylała apaszkę ukazując głęboki dekolt, a jej wypieszczona dłoń słała dyskretnie całusy kapłanowi. Zaiste, męki piekielne przeżywał zacny duszpasterz sławiąc Pana, bowiem ucieleśniony w niewieście szatan mieszał jego słowa, przywodząc na myśl wspomnienie rozpasanej golizny i szaleństwo lubieżności, której wówczas uległ. Ledwo dotarł do końca, by co prędzej posłać kościelnego po komendanta posterunku. Ten przybiegł natychmiast.
– Zawarliśmy umowę – wykrztusił żałośliwie kanonik – a ta flądra śmie się panoszyć! W mieście, w kościele, wszędzie!
– Pelagia? Trudna sprawa, proszę księdza. Gdy tylko doniesiono mi o jej przybyciu, wezwałem babę na komisariat i wziąłem na spytki. Wylegitymowała się zagranicznym paszportem. Ona ma włoskie obywatelstwo, niestety, była żoną makaroniarza.
– Usunąć. Wyrzucić. Wysiedlić!
– Prześladowanie obcokrajowca może spowodować konflikt dyplomatyczny. Dziennikarze wezmą nas na języki…
– Chryste, co robić?
– Przyzwyczaić się, proszę księdza. Prowadzi się teraz przyzwoicie, mężczyzn na noc nie sprowadza, awantur nie urządza. Brak zaczepienia. Może dopadł ją w Rzymie przełom moralny? Bliskość Watykanu…
– Da Bóg, wplącze się w jakąś aferę. Niech twoi ludzie mają ją na oku.
– Rozkazy wydane. Nie wykluczam, że podwinie się babie noga, wtedy będziemy mieć haka i niepożądany cudzoziemiec płci żeńskiej zostanie z kraju wydalony. Zgodnie z prawem międzynarodowym.
– Oby! Będę się modlił w tej intencji…
Przyznać trzeba, że Pelagia unikała skandalu – nie pojawiła się na plebani ani nie próbowała zagadywać proboszcza w miejscu publicznym. Czasem tylko, gdy los skrzyżował ich drogi, rzucała półgłosem w stronę sukienki duchownej: „Cześć, księżulku". Za to pisała niestrudzenie listy o zuchwałej treści, przesycone pornografią. Na przykład:
Mój miły chędożniku – ilekroć widzę Ciebie, uosobienie męskości, które tak zuchwale i skutecznie wdarto się do mego łona, wspominani z drżeniem Twoje okazale instrumentarium, zaiste godne Herkulesa; muszę wtedy ściskać kolana, bo moją cipkę ogarnia żądza nieodparta i gotowa ulecieć ku Tobie, łamiąc wszelkie przeszkody. Wiem, że gdy czytasz te słowa z sutanny robi się namiot i chwalebne pragnienie rozpiera Ci biodra. Wiedz tedy, że Twój narząd poświęcany zostanie przyjęty namiętnie o każdej porze, jeśli tylko zechcesz go użyć zgodnie z przeznaczeniem…
Korespondencja wzmogła udrękę kapłana. Czyhał każdego ranka na listonosza, by urągające skromności świstki nie wpadły w niepowołane ręce. Przed spaleniem jednak pochłaniał treść, a kierowała nim przezorność; spodziewał się znaleźć tam zapowiedź podstępnych knowań, które mogłyby podważyć jego autorytet lub zgoła zgubić duszę. Tymczasem Pelagia coraz śmielej wylewała swą chuć na papeterię, jej długopis kreślił erotyczne obrazy używając słów bezwstydnych, zaczerpniętych z brukowej literatury. Boże miłosierny – modlił się żarliwie kanonik – zlituj się nad pokornym sługą, ześlij do piekieł Pelagię, by nie plątała ścieżek moich i chroń mnie przed czartem południowym…
Innego rodzaju męki dręczyły dyrektorkę szkoły. Władze oświatowe krocząc z duchem czasu poleciły, by wdrożyć młodzież do walki o życie poczęte a nienarodzone, wykazać ohydę środków antykoncepcyjnych oraz sprzeczność stosunku przerywanego z prawem boskim. Ponieważ uczyła biologii, na nią spadł brzemienny obowiązek tym cięższy, że nie wsparty ani podręcznikiem ani wskazówkami metodycznymi. Pełna improwizacja.
Próbę ogniową musiała przejść w ósmej C. Piotr miał akurat lekcję wolną; wyszedł z budynku i siadł na ławce pod otwartym oknem klasy nie wiedząc, że usłyszy wywód Łysej Pały. Gdy rozległ się jej głos, nastawił uszu.
Najpierw rozwodziła się o zbrodniczym procederze przerywania ciąży, piętnując cynizm ginekologów i wyrodnych matek. Szczególnie ostro rozprawiła się z minionym reżimem, który wyniszczanie narodu zalegalizował w interesie własnym i światowego komunizmu. Wreszcie zaczęła piać peany na cześć Kościoła, ponieważ otworzył przed polskimi rodzinami harmonijną przyszłość, w której każde poczęcie będzie świętem. Zrozumieliście? Są pytania?
– Dlaczego Kościół wzoruje się na dyktaturze rumuńskiej żądając, by sejm uchwalił „Lex Caucescu"?
– Mam pięcioro rodzeństwa, a ojciec jest już bez roboty. Dostaniemy od proboszcza jakąś pomoc? Kto nawołuje do wielodzietności, powinien wspomagać takie rodziny jak nasza.
– Czy wolno pozbawiać rodziców prawa do decydowania, ile chcą mieć dzieci? Przecież to jest ograniczanie wolności osobistej.
– Na prowokacyjne pytania, zaczerpnięte z wrogiej propagandy, nie będę odpowiadać -podniosła ton Czos-Pałubicka. – Przechodzimy do kolejnego zagadnienia. Używanie środków antykoncepcyjnych, na przykład prezerwatyw i innego paskudztwa, jest sprzeczne z naturą. Akt płciowy nie może być źródłem wyuzdania, służy tylko prokreacji, stworzeniu nowego życia. Straszy się nas widmem AIDS, choć wiadomo, że zarażają się tylko zboczeńcy i cudzołożnicy…
– Przepraszam – zaprotestował dziewczęcy głos – w niektórych krajach afrykańskich jedna trzecia ludności zarażona jest wirusem HIV Dzieci i kobiety również. Czy wszyscy są zboczeńcami?
– Proszę mi nie przerywać! – dyrektorkę ogarniał gniew. – Handel prezerwatywami sprzeciwia się nauce Kościoła i jako taki winien zostać pod karą zabroniony. Podobnie jak stosunek… jak stosunek przerywany. Posłużę się obrazowym zwrotem: soczek tatusia musi pozostać w dziurce mamusi. Rozumiecie?
– Tak, proszę pani – znów ten sam bezczelny głosik dziewczęcy – penis musi działać w vaginie do chwili wytrysku spermy…
– Zwracam ci uwagę, Piotrowska, na niestosowność określania kobiecych narządów płciowych terminami medycznymi. To jest wymagające szacunku sanktuarium ludzkiego poczęcia!
– A jak nazwać tego, co odwiedza sanktuarium? – zawołał któryś z chłopców.
– Święty pielgrzym! – odkrzyknął drugi i klasa ryknęła śmiechem.
Rozległo się trzaśniecie drzwi, Łysa Pała opuściła klasę zbulwersowana zapewne do ostateczności. Piotr pobiegł do swoich wychowanków. Młodzież czekała na dzwonek speszona zakończeniem wykładu, no tak, dyrektorka obrażona, może obniżyć stopnie ze sprawowania albo wstrzyma promocję, dorośli dziś są zdolni do każdego świństwa…
– Moi drodzy, słyszałem przez okno dyskusję – powiedział uśmiechnięty – brawo! Jestem z was dumny. Pomińmy milczeniem wywody pani dyrektor, obowiązuje mnie minimum lojalności wobec szefowej. Spójrzcie na problem szerzej: oto doktryna okazuje się sprzeczna z praktyką społeczną. Logika nakazuje skorygować doktrynę – tak postąpiłby zręczny polityk. A co robi tępy doktryner? Próbuje życie naciągać do swoich dogmatów. Lecz materia jest oporna, ludzie swój rozum mają, więc manipulacja musi być poparta karami – za przerywanie ciąży dwa lata kicia, za sprzedaż środków antykoncepcyjnych areszt i konfiskata mienia, za stosunek płciowy niezgodny z kanonami wiary, publiczne potępienie na ziemi i strącenie do piekieł w zaświatach. Morał: strzeżcie się nawiedzonych duchem apostolstwa doktrynerów, tych w cywilu i tych w sutannach. Nie dajcie się zwariować! Nadszedł piątek, trzynasty dzień miesiąca. Feralny dzień tygodnia i szatańska trzynastka na dodatek. Przygotowania do przyjęcia najwyższego dostojnika, jaki kiedykolwiek do Trzydębów zawitał – zostały ukończone. Na środku boiska sportowego czekał ołtarz, wzniesiony kunsztownie z lakierowanych desek, ulice przybrane żółto-białymi flagami, w oknach domów portrety hierarchy i świece, które miały zapłonąć we właściwym momencie. Fontannę przy rynku wypełniono wonnościami instalując tam potężny wentylator, który dymy kadzidlane miał rozsnuwać nad miastem. Od bramy stadionu do ołtarza trawę przecinał czerwony chodnik, wzdłuż trasy czekały kosze z płatkami róż; dziatwa nieletnia sypać je będzie pod czcigodne stopy. Ponieważ murawa wskutek suszy miejscami zrudziała, pomalowano liszaje zieloną farbą. Przedstawiciele władz i delegacje, wyznaczone do osobistego kontaktu z księciem Kościoła, ćwiczyły przyklękanie i całowanie dłoni pod nadzorem przysłanego z kurii prałata. Urzędował też cenzor duchowny, który teksty przemówień zatwierdzał lub odsyłał do poprawki, jeśli nie odpowiadały aktualnym wymogom.
Wierni ściągali już od ósmej lecz jakoś niemrawo; gdy punktualnie o godzinie dziewiątej zajechała kawalkada mercedesów – trybuny wypełnione były zaledwie w połowie. Arcybiskup wysiadł z opancerzonego auta, rozejrzał się wokół, pobłogosławił cztery strony świata i klęknąwszy, ucałował wzorem Starszego Pana z Watykanu ziemię trzydębską. Podtrzymywany przez dwóch biskupów ruszył chodnikiem ku ołtarzowi, a płatki róż wyznaczały mu drogę, a tłum duchownych tłoczył się za nim, a stado goryli rozbiegło się wokół bacząc, by zamachowiec nie podkradł się na odległość strzału. Czoło pochodu wyglądało komicznie, bo biskupi niscy i okrąglutcy jak pączki, a jego eminencja chudy niby chmielowa tyka, przerastał asystentów o głowę. Chód też miał metropolitalny – on jeden krok, oni trzy; ostro przebierać musieli nogami by za dostojnością nadążyć.
Zasiadłszy na ocienionym baldachimem tronie, skinął łaskawie dłonią – pora na składanie hołdu. Wyróżnione osoby z Maciarukiem na czele, uformowane w kolejkę, posuwały się ku stopniom rzeźbionego siedziska promieniejąc szczęściem, jakby otwarły się przed nimi wrota niebios. Będą mogły wnukom opowiadać o dniu pamiętnym, kiedy najwyższy kapłan pozwolił łaskawie właśnie im wyrazić uwielbienie dla osoby i urzędu. Delegowany prałat komenderował:
– Stój! W prawo zwrot! Przyklęk! Skłon! Pocałunek! Powstań! W tył zwrot! Odmaszerować!
Na uboczu krzątała się ekipa telewizyjna, dokumentując wydarzenie. Stał tam również na trójnogu elektroniczny aparat pomiarowy, przypominający kamerę, a obsługiwany przez księdza: oceniał w skali dziesięciopunktowej jakość hołdu. Najwyższą notę uzyskiwało energiczne klapnięcie na oba kolana, po-parte głębokim skłonem ku stopom arcybiskupa i żarliwym pocałunkiem dłoni. Osobnicy przyklękający na jedno tylko kolano, o twardym karku, zaledwie markujący dotknięcie ust – otrzymywali jeden lub dwa punkty, co było natychmiast rejestrowane i niechybnie przekreślało ich dalszą karierę.
Gdy wszyscy dopuszczeni odbyli ceremonię, zaczęła się msza. Przebiegała bez zakłóceń, jeśli nie liczyć przelotu stada gołębi, które mają brzydki zwyczaj załatwiania się w powietrzu i w barbarzyński sposób zbombardowały grupę duchownych. Jeden pocisk trafił w mszał; jego eminencja wstrząsnął się z odrazą; Zaraz też podbiegł czujny kleryk i chusteczką do nosa usunął skazę. Później dostojnemu gościowi podsunięto mikrofon by wierni na stadionie nie uronili ani słowa z homilii.
– Bracia w Chrystusie! – zaczął dźwięcznym basem. – Podnoszą się wśród was szemrania przeciw nierówności społecznej. Ten i ów daje posłuch agitatorom, wzywającym do strajków, wymierzonych w nasz katolicki, demokratyczny rząd. Me serce przepełnia ból gdyż dowiaduję się ze zgrozą, że nie brak nawet ślepców, gotowych wrzeszczeć „komuno wróć", bowiem ustały niesprawiedliwe świadczenia socjalne, którymi byli dawniej tumanieni a nowy ład gospodarczy zmusza ich do poszukiwania pracy. Tymczasem znane fakty z każdej epoki świadczą, iż zawsze byli bogaci i biedni, a niezmienna natura spraw ludzkich utwierdza w przekonaniu, że w przyszłości także tak będzie! To Bóg, który troszczy się o wszystko i pomaga nam w swej nieskończonej dobroci, ustanowił, że na świecie mają istnieć biedni i bogaci, aby można było doskonalić się i gromadzić zasługi…
Na trybunach rozległy się gwizdy, tupanie nogami i rozgłośne pomruki, przerywając arcybiskupowi tok wymowy. Był niemile zaskoczony. Tymczasem na płytę boiska wkroczył zwarty oddział Towarzystwa Obrony Kobiet, prowadzony przez Pelagię. Ochroniarze i milicja kościelna wpuścili je za bariery, ponieważ ubrane były w skromne popielate sukienki, zapinane na zamki błyskawiczne, na białych czepkach widniało wyhaftowane serce, a bezczelna prowodyrka zełgała, że prowadzi samarytanki Serca Jezusowego, by mogły odśpiewać jego eminencji hymn radości. Wypadki nabierały rozpędu.
Dwadzieścia niewiast ustawiło się w szereg na przeciw podium, kilkanaście pozostałych rozwinęło transparenty z gorszącymi sloganami, które z przykrością trzeba przytoczyć: Precz z dyktaturą eunuchów. Wara klechom od kuciapki. Nie pozwolimy upaństwowić naszych cip. Dwa lata więzienia za celibat. Nie będziemy maszynami do rodzenia dzieci. Inkwizytorów na stos. Nie jesteśmy waszymi niewolnicami. Strajk – nie damy piczki żadnemu księdzu. Pojawiły się balony w kształcie prezerwatyw z portretami posłów Łopuszańskiego, Jurka, Niesiołowskiego oraz najwyższych dostojników kościoła.
I wreszcie na sygnał Pelagii czołowy szereg zgranym ruchem rozpiął zamki błyskawiczne i zrzucił sukienki. Oczom duchownych ukazało się dwadzieścia nagich dziewczyn, o ciałach ponętnych, które z temperamentem zaczęły tańczyć kankana, potrząsając wyuzdanie golizną lub wypinając ją szyderczo w stronę jego eminencji i osób towarzyszących. Trybuny trzęsły się od śmiechu i oklasków.
– Zabierzcie te wściekłe baby – krzyczał arcybiskup w mikrofon – szatan je opętał. Egzorcyzmy! Woda święcona!
Podbiegły służby porządkowe by usunąć manifestantki z areny, lecz zadanie okazało się trudne. Gryzły, drapały, wiły się jak żmije; za co chwycić, gdy gładka skóra wymyka się z palców? Wreszcie wszystkie zbiły się w krąg i pod ramiona ująwszy, skandowały zawołanie bojowe TOK-u: Ła-py precz-od na-szych maj-tek, hasło sprzeczne z aktualną sytuacją zważywszy, iż owego detalu bieliźnianego żadna na sobie nie miała a kuciapki pyszniły się naturalnym owłosieniem: blond, rudym, czarnym i mieszanym.
Powstało zamieszanie, bo część widzów ruszyła ratować niewiasty z opresji, co tak przestraszyło ochroniarzy, że dobyli pistolety i dalej strzelać na postrach Panu Bogu w okno. Kanonada jak dolanie oliwy do ognia – rozwścieczyła tłum. Niektórzy goryle poturbowani, inni rozbrojeni, w stronę duszpasterzy posypały się pomidory i zgniłe jaja, szaty duchowne niebawem przypominały jajecznicę w sosie pomidorowym. Jego eminencji zabrakło tchu i omdlały osunął się w ramiona biskupów; zabrała go karetka pogotowia, niestety, pozbawiona pancerza i eskorty, więc i ją dosięgły bezbożne pociski nabiałowo-owocowe.
Przytomność umysłu zachował jedynie cenzor duchowny. Jak lew skoczył ku ekipie telewizyjnej świadom, że upowszechnianie incydentu może przynieść wymierną szkodę Kościołowi.
– W imieniu prawa konfiskuję taśmę!
– Odwal się, pętaku – odparł łagodnie kamerzysta.
– Człowieku, nie widzisz kto przed tobą stoi?
– Widzę. Zarozumiały dureń w sutannie.
Cenzor nie dał za wygraną; po chwili wrócił z dwoma osiłkami z pistoletami w garści. Kamerzysta bez oporu wydał taśmy – puste, gdyż zdążył trefne nagranie ukryć. Uśmiechał się złośliwie na widok triumfującej miny duchownego, wiedział bowiem, że zrobi kokosowy interes przegrywając wydarzenie na kasety video, pójdą jak woda, cała Polska będzie chciała zobaczyć jak Trzydęby przyjęły jego eminencję. A on wreszcie pozna siłę swoich pieniędzy.
Na stadionie trwała ewakuacja. Duchowieństwo, ochraniane przez zbrojnych w kamizelkach kuloodpornych i hełmach, z palcami na spustach automatów – wymykało się bocznym wyjściem jak piłkarze po przegranym meczu, zagrożeni gniewem kibiców. Głównym wejściem natomiast opuszczały stadion bohaterki dnia; szły kołysząc wdzięcznie biodrami, w strojach rajskiej Ewy, wymachując nad głową sukienkami niby zdobycznym trofeum. Część publiczności dziękowała oklaskami za widowisko, część miotała słowa obelżywe, w czym celowały szczególnie stare dewotki.
Wywiązał się słowny pojedynek rzeczników sprzecznych poglądów: kurwy, dziwki i zdziry zderzały się z prukwami kościelnymi, księżowskimi blyrwami i staruchami zżartymi przez święte mole. Propozycja, by aktywistki Pelagii poszły do burdelu, spotkała się z odesłaniem świątobliwych babuszek do kościoła, by mogły lizać… Przemilczmy litościwie, co miały i komu lizać, emocje są złym doradcą, w epitetach nie przebierano, a ich gama zadziwiała rozmaitością, jędrnością i kolorytem. Intelektualiści, zapatrzeni jak sroka w gnat w często-zrnienne subtelności swych duszyczek, osłupieliby słysząc mowę ludu, który zwięźle i trafnie umie scharakteryzować każdego mówcę, choćby senatora i ministra, o aktorach nie wspominając, bo ci wpierw deklamowali że znaleźli się wreszcie we własnym domu, a teraz płaczą, iż nowa rzeczywistość bije ich w dupę. Zapomnieli o przysłowiu, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca.
Boisko opustoszało. Wiatr roznosił ulotki, które rozdawała zbuntowana młodzież z klasy ósmej C. Treść nie była rewelacyjna, ot, protest przeciw klerykalnemu zniewoleniu, próbom odebrania kobietom wolności osobistej, szerzeniu zabobonów i temu podobne. Jeden świstek wpadł w ręce pani dyrektor, gdy zszokowana wypadkami na stadionie wracała do domu. Sygnowany był wprawdzie przez Towarzystwo Obrony Kobiet lecz u Czos-Pałubickiej zrodziło się podejrzenie, iż autorem mógł być polonista Piotr Śliwa, tekst językowo i stylistycznie sformułowany został zbyt poprawnie. Postanowiła przeprowadzić śledztwo. Jakoż podejrzany zapoznał się z drukiem i odparł:
– Żałuję, nie mojego pióra. Ja dodałbym parę argumentów natury socjologicznej i teologicznej. Te panie mają rację, że bronią swej intymności przed ingerencją współczesnych inkwizytorów. Mnie też nikt nie będzie rozkazywał, czy mam odbywać stosunek używając prezerwatywy lub nie, ani z kim, kiedy i jak ów akt miłosny spełnić. Proszę szczerze powiedzieć: pani w kwestiach łóżkowych pobiegnie do księdza Pyrki poradę?
– Ależ panie Piotrze, jestem od dawna mężatką! Sądzę, że obowiązki żony też trzeba spełniać po bożemu.
– Ku obopólnemu zadowoleniu współmałżonków. Cóż w tej materii mogą powiedzieć mężczyźni, skazani na celibat? Zazdrość ich zżera, więc włażą do cudzej pościeli. Mają mentalność podglądaczy i to najgorszego gatunku, chcieliby scenę erotyczną wyreżyserować według własnych upodobań.
Nie przekonał szefowej; być może zmusił ją do zastanowienia, a to byłoby pewnym osiągnięciem.
Proboszcz wrócił na obiad do odbudowanej częściowo po pożarze plebani, lecz nie mógł przełknąć ani kęsa. Ordynariusz diecezji nie podał mu nawet dłoni na pożegnanie, mówił o kompromitacji parafii, całego wręcz biskupstwa, mówił tonem złowróżbnym spoglądając na dziekana wzrokiem bazyliszka.
– Taki skandal, bunt, zniewaga dostojników! Jego eminencja omal ducha nie wyzionął! Skąd pod twoim bokiem, Pyrko, zalęgło się tyle pogaństwa? Jakże ty spełniasz obowiązki duszpasterskie? Niech ci Bóg wybaczy, bo ja nie potrafię…
Siadł do mercedesa i odjechał spowity chmurą gniewu, porzucając załamanego kapłana na pastwę złych myśli.