37774.fb2 Diabelska Ballada - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

Diabelska Ballada - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 6

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Przechrzta i belfer na ambonie. Czy proboszcz podwinie ogon i czmychnie? Lincz nauczyciela Pokornego. Pojawia się kult świętego Ateusza, na szczęście zdławiony w zarodku.

Stopniowo lecz dostrzegalnie zmieniał się trzydębski światek. Zgodnie z panującą modą, w tutejszej świątyni pojawił się na ambonie cywil. Włos kruczoczarny, kędzierzawy, na wydatnym nosie binokle, głos monotonny jak nie przymierzając profesora Stanisławskiego, gdy w telewizji gawędzi o wyższości Wielkanocy nad świętami Bożego Narodzenia. Zwierzył się pokornie, jak to ongiś wspierał bezbożną władzę i zwalczał Kościół; wyliczył całą litanię niecnych czynów, popełnionych wskutek głupoty, braku doświadczenia lub z szatańskiego podszeptu. Lecz nagle oświecił go Duch Święty i przejrzały oczy jego. Zerwał z mocodawcami, ochrzcił się i znalazł spokojną przystań w jedynie słusznym Kościele rzymsko-katolickim, matce naszej.

Ateuszowi Pokornemu mówca wydał się uderzająco podobny do Bronsztajna Trockiego, co go rozśmieszyło: duch komisarza Trockiego na ambonie w Trzydębach! Gdy gość zakończył publiczną spowiedź, zwrócił się do księdza Maciąga, siedzącego na wyściełanym krześle w pobliżu ołtarza:

– Kazano nam dzisiaj wysłuchać importowanego prze-chrzty. Czy miejscowy obywatel mógłby też rzec słowo z tego samego miejsca?

– Oczywiście – odparł nieco zaskoczony proboszcz – chętnie posłuchamy, co na temat swego sumienia może powiedzieć pan nauczyciel. Za tydzień, proszę.

Zanosiło się na sensację. Wiadomość, że kazanie wygłosi Ateusz, wróg wszelkich dogmatów, obiegła natychmiast miasteczko. O właściwej porze kościół był nabity jak puszka sardynek, wśliznęło się nawet paru partyjnych, zmyliwszy straże porządkowe. Pokorny wspiął się po stopniach na ambonę, rozrzucił swoje notatki po pulpicie. Jego blond czupryna ledwo wystawała nad barierę, gdyż wzrostu i tuszy natura mu poskąpiła. Rozejrzał się niebieskimi oczyma wokół, jeszcze niedowierzał, że znalazł się na tak eksponowanym miejscu. Chrząknął- Obniżył mikrofon. Ksiądz Maciąg ze swego tronu przy ołtarzu wpatrywał się weń wzrokiem bazyliszka. Napięcie dochodziło szczytu.

– Słyszeliśmy tu bardzo często twierdzenia o wyjątkowości religii katolickiej. Jedynie prawdziwej i godnej wyznawania, w obliczu której wszystkie pozostałe wiary to żałosny zabobon. Chciałbym się zająć tym zjawiskiem, a na koniec poświęcić nieco uwagi diabłu.

Zabrzmiało to dość dwuznacznie, lecz proboszcz nie wyczuł nadciągającego kataklizmu.

– Gdy zapoznajemy się z wierzeniami pradawnych ludów, ku naszemu zdumieniu dostrzegamy uderzające analogie. Aryjski kult Mitry, boga słońca, uznawał chrzest i komunię w postaci spożywania poświęconego wina i chleba. Zmartwychwstania dostąpili: egipski Ozyrys, babiloński Tammuz, hinduski Budda. Starożytni Persowie wierzyli w niebo, gdzie królował Ormuzd i piekło, którym władał Aryman. Zresztą dawni Grecy pozostawili wiele opisów swego Hadesu, gdzie męczą się dusze potępione, nie muszę więc tematu rozwijać.

Ateusz rzucił okiem na słuchaczy, by upewnić się, że nikt nie ma zamiaru mu przerywać.

– W wielu dawnych religiach występuje Bogurodzica, która niepokalanie poczęła, choćby matka perskiego Zaratustry, frygijskiego Attisa, wspomnianego już Buddy. Trójcom świętym również oddawały hołd liczne narody, wspomnę tylko najbardziej znane: Ozyrys, Izyda, Horus w Egipcie, a Brahma, Sziwa, Wisznu w Indiach.

– Do czego pan zmierza? – zawołał proboszcz, który podczas tej wyliczanki zaczął się niespokojnie wiercić.

– To się okaże, proszę księdza. Wszyscy obecni, mam nadzieję, znają przebieg męczeństwa Jezusa, zajmijmy się więc bogiem opiekuńczym państwa babilońskiego, o imieniu Bel-Marduk. Ów Marduk zostaje fałszywie oskarżony, jest sądzony i skazany na śmierć. Oprawcy biczują go, po czym – wraz z pospolitym przestępcą – prowadzą na Górę, miejsce kaźni. Przebijają mu serce włócznią, a krew płynąca z rany będzie obmyta przez litościwe niewiasty.

Ateusz nabrał tchu i zaczął głośniej akcentować frazy.

– Gdy ciało złożono w mogile i postawiono przy niej straże, by nie mógł wrócić do świata żywych – szukają go tam, zmyliwszy czujność żołnierzy, inne bogobojne niewiasty. Lecz są świadkami cudu, grób jest pusty! Marduk zmartwychwstał podczas wiosennego zrównania dnia z nocą, czyli dokładnie o tej samej porze roku co – słuchajcie uważnie ludzie -co osiemset lat później zmartwychwstał Jezus…

– To jest herezja! – krzyknął proboszcz zrywając się na równe nogi z takim impetem, że krzesło się przewróciło. – Kto śmie porównywać!

– Ja, proszę księdza. Jak można twierdzić o jakiejkolwiek religii, że jest jedynie prawdziwa, jeśli rzekome prawdy objawione, jej cała mitologia – zostały zaczerpnięte z wierzeń o wiele wieków wcześniejszych? Nawet symbol krzyża używany był stulecia przed powstaniem chrześcijaństwa. Odgrywał szczególną rolę w kultach Ozyrysa i Marsa, a król

Herod umieszczał wizerunek krzyża na swoich monetach, zanim Jezus się narodził.

– – Ludzie! Ten człowiek łże jak pies! – ksiądz Maciąg przestawał panować nad sobą. Biegał od ściany do ściany, wymachując rękoma. – Jak pies! Łże!

– Ejże, ojcze wielebny! – na to nauczyciel. – Nie uchodzi znieważać bliźniego w domu bożym. Brak oryginalności w doktrynie katolickiej mnie nie oburza. Uznaję za zjawisko naturalne przenikanie pewnych wartości ze starych kultur do młodszych. Jeśli jednak księdza ten temat wyprowadza z równowagi, zajmijmy się Stanisławem ze Szczepanowa. Otóż scena, przedstawiona na tym bohomazie – wskazał ręką dzieło Artysty – fałszuje fakty! Biskup krakowski okazał się zdrajcą króla i ojczyzny, za co stanął przykładnie przed sądem, a wyrok wykonał kat. I słusznie. Sutanna nie może chronić sprzedawczyka, który spiskuje z wrogiem przeciw własnemu państwu.

– Porządkowi! Gdzie są porządkowi? Usunąć tego człowieka z ambony! Natychmiast! Widząc, że kilku wezwanych przepycha się już przez tłum, proboszcz jął wołać, akcentując mocniejsze słowa zamaszystymi ruchami, a jego tubalny głos obijał się o sklepienie świątyni i walił obuchem w zatrwożonych zajściem słuchaczy:

– Bracia, przywołuję was na świadków, że dokonała się zbrodnia. Nikczemnik, któremu bezbożna władza dała w ręce wasze dziatki, dopuścił się bluźnierstwa. Tak, bluźnierstwa, zrównując naszą wiarę świętą z pogańskimi gusłami! Kpił z prawd, które Kościół, matka nasza, do wierzenia podaje. Co więcej – on porwał się na czyn świętokradczy! Opluł nieczystą śliną postać naszego patrona, świętego Stanisława! Bracia, azaliż zbrodnia ta ma ujść bezkarnie? Przenigdy! Brać go!

Porządkowi, tęgie chłopy, w piątkę skoczyli na schody, które jednak ciężaru nie wytrzymały i zwaliły się z hukiem armatniego wystrzału. Ateusz, natężając gardło by przebić tumult, mówił w mikrofon:

– Pocóż piekło wysyła szatana na ziemię? Żeby zwaśnić ludzi. Z tej kazalnicy od wielu tygodni uczono was nie miłości bliźniego, lecz nienawiści! Mieliście stać się wrogami waszych sąsiadów i znajomych. Karmiono was zatrutym słowem, a wy pokornie, niby stado baranów, słuchaliście czarcich podszeptów. Chcecie wiedzieć, gdzie ten diabeł? Tam! -wycelował ramię w księdza Maciąga, który ze zdenerwowania trząsł się jak w febrze.

Kościelny przydźwigał drabinę, dwaj porządkowi wdarli się na ambonę i dalej szarpać nauczyciela. Nie puszczał mikrofonu, zdążył jeszcze krzyknąć:

– Woda święcona! Pokropcie go wodą święconą, zobaczycie jak podwinie ogon i czmychnie skąd przyszedł!

Zrzucono Ateusza z kazalnicy. Padając na posadzkę złamał nogę, stąpać nie mógł, więc sięgnęły poń setki rąk i wloką ku bramie, a niektóre w pięść zaciśnięte by w łeb, by w tę mordę heretycką, niech wie, niech poczuje, ta zniewaga krwi wymaga.

Leży nauczyciel na placu przed plebanią, ociera twarz zakrwawioną, lecz już sunie stado dewotek w czarnych sukniach. Ta splunie, tamta kamieniem rzuci, a inna cegłą, plebania w rozbudowie, sterta czerwonych kostek w zasięgu dłoni, więc w bluźniercę raz, w świętokradcę dwa i tak dalej, aż go któraś w skroń trafi i Ateusz znieruchomieje.

Nadbiegają milicjanci, sierżant przyklęka, bada puls – za późno, z piskiem hamuje karetka pogotowia – za późno, więc sierżant wstaje i mówi do tłumu:

– Bandyci, zabiliście człowieka.

A tłum, jakby dopiero teraz zrozumiał co się stało, pierzcha po opłotkach, robi się przeraźliwie pusto wokół świątyni, gdzie na stopniach ołtarza siedzi załamany ksiądz Maciąg, doktor teologii, absolwent Katolickiego Uniwersytetu i płacze, bo kościelny już mu doniósł o wszystkim.

Jeśli ktoś przypuszcza, że na opisanym akcie gwałtu kończy się ta smutna historia, jest w błędzie. Ona się dopiero zaczyna.

Zrządzeniem losu dialog światopoglądowy między proboszczem z jego świętym Stanisławem, a nauczycielem, wspartym przez Bolesława Śmiałego – miał trwać dalej i na dobrą sprawę ciągnie się do dziś.

Na początku był pogrzeb. Jak przewidywano, ksiądz Maciąg odmówił pochowania niedowiarka w poświęconej ziemi. Zrobiono mu więc mogiłę na wzgórzu, pod dębami; koszt pokryła gmina. Obmurowana granitową kostką, z potężnym głazem narzutowym u wezgłowia – prezentowała się okazale. Miedziana tabliczka, umocowana do kamienia, głosiła: Tu spoczywa magister Ateusz Pokorny, ofiara religijnego fanatyzmu. Zginał, ponieważ odważył się myśleć. A poniżej: 1950 – 1981. Odprowadzało go kilkaset osób, delegacja szkoły stawiła się ze sztandarem, orkiestra strażacka grała marsze żałobne, a burmistrz Jan Żoras wygłosił mowę zaiste dramatyczną, sławiącą zasługi zmarłego i piętnującą klerykalizm.

Później nastąpił szereg wydarzeń, pozornie nie mających ze sobą związku. Syn ogrodnika Świderskiego, Antek, pochwalił się podczas kolacji:

– Tato, wybiliśmy komunie szyby.

– Jakiej komunie?

– No, w ratuszu.

– Wybiliście?

– Tak. Kamieniami. Ksiądz mówił, że komunę trzeba niszczyć.

– Słuchaj, Antek. Piotrowska ma syna?

– Ma.

– A sekretarz partii, Góralski?

– Nawet dwóch.

– A sierżant?

– Też ma. Chodzi do mojej klasy.

– Czy ci wszyscy chłopcy potrafią rzucać kamieniami?

– Pewnie. Każdy umie, żadna sztuka.

– Posłuchaj, barania głowo. Gdyby sekretarz powiedział, że prywatną inicjatywę trzeba niszczyć, a twoi koledzy nazbieraliby kamulców i przyszli pod nasz płot, i zaczęli rzucać w naszą szklarnię – wiesz, co by się stało?

– Szkło…

– Gówno szkło. Zmarnowałoby się pięć ton pomidorów, ośle patentowany. Ściągaj portki!:

Chwycił pas, przełożył jedynaka przez kolano i wrzepił mu taką porcję batów, iż pośladki posiniały. Po czym obszedł rodziców młodocianych wspólników Antka, zebrał odpowiednią kwotę i zaniósł burmistrzowi w charakterze odszkodowania.

– Sam pan widzi, panie Świderski – powiedział Zoras – ten klecha jest chory z nienawiści. Nawet dzieci szczuje.

W tych dniach odbywało się w kościele zebranie Rady parafialnej, którego mimowolną bohaterką stała się dentystka Róża. Jak wiadomo nawiedzał ją duch apostolstwa, gadała nieprzerwanie o wszystkich świętych, próbowała nawracać niedowiarków, a trzykroć w ciągu dnia widywano ją w kościele, proboszcz zaliczał ją do grona ścisłego aktywu.

Seksualna interwencja Artysty zapoczątkowała w Róży przemianę, która – jak się początkowo wydawało – zmierza we właściwym kierunku. Niestety, nagle szajba odbiła jej w drugą stronę. Przerwała księżowskie wywody w pół zdania, podeszła do ołtarza i z wazonów wyrwała naręcz kwiatów. Zrobiła to chaotycznie, najładniejszy ręcznie malowany wazon grzmotnął o posadzkę a odłamki poleciały duszpasterzowi pod nogi.

– Te lilie – zapiszczała – powinny leżeć na grobie niewinnej ofiary, tam, pod dębami! Ja zaniosę! A z waszym stadem papug nie chcę mieć nic wspólnego.

Oniemiałe towarzystwo odprowadziło ją wzrokiem ku wyjściu. Dreptała stukając obcasami, z głową uniesioną dumnie, kwiaty podążały przed nią, za nią pędziły klątwy księdza Maciąga. Od tej pory Róża zamiast do kościoła chodziła na wzgórze i Ateusz miał codziennie świeży bukiet.

Godne uwagi wypadki zaszły również w szkole. Nauczycielka Piotrowska, osoba energiczna, korpulentnej budowy, znana z niewyparzonej gęby – nabyła w antykwariacie książkę Zdzisława Mierzyńskiego, zatytułowaną Jak człowiek stworzył Boga. Autor, łódzki wolnomyśliciel, wydał ją w roku 1931. W przystępny sposób omawia kształtowanie się wierzeń od czasów pierwotnych po nowożytne, szczególny nacisk kładąc na tło społeczne i nie szczędząc przygany zabobonom (cuda, czary, duchy) oraz nikczemnym praktykom inkwizycji. Książkę kazała odbić na kserografie i zleciła młodzieży klas ósmych jako lekturę obowiązkową.

– Jeśli ktoś z domowników – oświadczyła przezornie wyrostkom – będzie wam mówił, że to komunistyczna propaganda, pokażcie rok wydania, tutaj, na pierwszej stronie. Dzieło powstało jeszcze za życia marszałka Piłsudskiego, który je zresztą bardzo chwalił.

Chwalił nie chwalił, w każdym razie wąsaty marszałek miał stanowić skuteczną tarczę przeciw protestom proboszcza, jakoby szkoła propagowała ateizm. Nie na tym koniec. Drogą zawiłych, lecz skutecznych zabiegów Piotrowska spowodowała podjęcie uchwały o nadaniu szkole imienia Bolesława Śmiałego. Uroczystość otrzymała godną oprawę – były władze różnych szczebli, przemawiał kurator, podczas apelu uczniów odczytano życiorys króla-patrioty. Rzecz zrozumiała, że na eksponowanym miejscu w holu szkoły został odsłonięty stosowny obraz.

Namalował go Artysta, który po wykonaniu zamówienia księdza Maciąga zajęty był wypędzaniem z dentystki demona dewocji. Wymagało to czasochłonnych zabiegów i pewnych wydatków, dlatego chętnie przyjął nowe zlecenie, choć honorarium zapowiadało się mizerne. Obraz jak obraz: koloryt podobny, rama identyczna, rozmiar także zacny, trzy na dwa metry. Tylko pewne akcenty dzieła zostały przestawione. Król o szlachetnym obliczu, z mieczem w dłoni zasłaniał białego orła, zagrożonego przez wrażą siłę. Od tyłu skradał się biskup Stanisław w fioletowej szacie, ze sztyletem w garści, by zadać monarsze zdradziecki cios w plecy. Natomiast diabeł był identyczny jak w kościele, lecz chował się teraz w cieniu purpurata, by chichotać z uciechy. Dzieci zauważyły bez trudu, że biskupowi mistrz pędzla nadał drapieżne rysy proboszcza.

Pani Piotrowska, która tymczasem objęła kierownictwo szkoły, zacierała ręce z zadowolenia. Ponieważ fotograf wykonał kolorowe zdjęcie obrazu, posłała powiększoną odbitkę księdzu Maciągowi wraz z liścikiem:

Przekazując niniejszym zdjęcie malarskiego arcydzieła, dumy naszej społeczności, pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że wielebna osoba zechce mu się uważnie przyjrzeć i wyciągnie właściwe wnioski.

Kotłowały się w Trzydębach podskórne nurty, a Zajazd Pod Mieczem funkcjonował bez zarzutu. Ba, zaczął wprowadzać pewne nowości. W jadłospisie pojawiły się: kotlet a la Bolesław Śmiały, rzymskie flaki z olejem, pieprzony pasztet kaznodziejski, bigos heretycki, barszcz z kołdunami biskupimi, jajca w sosie tatarskim. Nazwa tego przysmaku nie pochodzi -jak sądzi się w Polsce – od Tatarów, lecz od schizmatyków katarów z południowej Francji, wyrżniętych w pień w XIII wieku za sprawą Świętej Inkwizycji. Serwowano także przeróżne koktajle? Torquemada, Auto-da-fe, Papieżyca Joanna. Ten ostatni cieszył się największym wzięciem z uwagi na pokaźną zawartość czystego spirytusu, który firma otrzymywała po cenie hurtowej z pobliskiej gorzelni.

Jako atrakcja artystyczna w dni wolne od pracy występował zespół Bolko: dwie gitary i akordeon. Założony został niedawno przez brygadzistę Benjamina, który ku zaskoczeniu Pelagii i znajomych okazał się samorodnym talentem – nie tylko grał i śpiewał miłym barytonem, lecz także komponował i układał teksty. Dyskusyjna pozostaje kwestia, na ile perypetie małżeńskie rudzielca wywarły wpływ na ujawnienie się muzyczno-poetyckiej strony jego natury. Trwała moda na muzykę country, więc zespół popisywał się balladami, opiewającymi aktualne tematy. Łatwo wpadały w ucho i niebawem nuciło je pół miasteczka.

Szczególne powodzenie zdobyła piosenka o nauczycielu Pokornym. Zaczynała się zwrotką:

Razu jednego młodzian Ateusz,

Co wzrok miał śmiały, serce bez lęku -

Wlazł na ambonę

Wlazł na ambonę

Wlazł na ambonę

Aby przygadać pewnemu księdzu.

Strof było dwadzieścia; opisywały drobiazgowo fakt, który tak niedawno wstrząsnął mieszkańcami. Finał brzmiał:

Śpi już Ateusz w grobu ciemnicy

A wichry sławę niosą po świecie -

Szumią mu dęby

Szumią mu dęby

Szumią mu dęby

Ślady zginęły po księżym biesie.

Tak się złożyło, że willa zbudowana przez rodziców, którą później odziedziczył rudowłosy Ben, znajdowała się opodal plebani. Zapiewajło nagrywał swoje utwory na taśmę i puszczał na cały regulator, ilekroć zauważył proboszcza wracającego z kościoła albo podążającego na ranną mszę. Wspomniane domostwo było jednym z kilkunastu, wzniesionych ostatnio po obu stronach projektowanej ulicy. Należało dać jej nazwę. Dyskusja podczas posiedzenia Rady Miejskiej miała przebieg burzliwy, większość radnych głosowała jednak za uczczeniem tragicznie zmarłego nauczyciela.

Stało się tedy, że ksiądz Maciąg, by pełnić służbę bożą, musiał kilkakrotnie w ciągu dnia przekraczać ulicę Ateusza Pokornego, przy akompaniamencie ballady o tymże osobniku, na wspomnienie którego wstrząsał nim dreszcz odrazy.

Pewien przyjaciel nauczyciela a znajomy Raka, z wykształcenia elektronik, prowadził zakład naprawy telewizorów. Nie interesował się ani religią, ani polityką, dlatego śmierć druha, jej okoliczności, wydawały mu się absurdalne. Postanowił na swój sposób uczcić zmarłego. Przy pomocy biuralisty w koronie dębu umieścił skrzynkę obitą blachą, zawierającą akumulator, skąd ciągnął się przewód do lampy rtęciowej. Instalację uzupełniał mały odbiornik, który na sygnał radiowy włączał prąd. Urządzenie funkcjonowało znakomicie, a ukryte w gęstym listowiu z ziemi było niewidoczne.

Pewnego piątku, dnia targowego, do gabinetu dentystycznego Róży zwaliło się tylu pacjentów, że borowała, plombowała i rwała zęby do późna. Dopiero o zmroku mogła zanieść obowiązkowa wiązankę na grób. Zbliżała się już do wzgórza, gdy oto nad dębami zajaśniała zorza promienista.

Róża padła na kolana dłonie wznosząc ku niebiosom i trwała tak w trwożnym zdumieniu. Wiatr poruszał konarami, cienie migotały i chwilami wydawało jej się, że widzi postać Ateusza. Nie ulegało wątpliwości, sądzone jej było ujrzeć cud, ujrzeć na własne oczy, akurat w miejscu, które otaczała czcią. Zaczęła się modlić.

– Boże litościwy, oto dajesz mi znak, że duszy nieszczęśnika winniśmy hołd, że krew niewinnie przelana zawiodła go między anioły. Dzięki ci, Panie, który mnie wybrałeś, abym dała świadectwo prawdzie…

Nazajutrz całe miasteczko wiedziało, że przy mogile nauczyciela dzieją się dziwne rzeczy. Róża dwoiła się i troiła, dając świadectwo prawdzie każdemu, kto chciał słuchać. Wykazała sporo inicjatywy. Starym dewotkom mówiła, że jeśli nie będą błagały Ateusza o przebaczenie, same zostaną ukamienowane. Członkom kościelnej straży porządkowej wspominała jakby mimochodem, iż nazwiska oprawców, co ofiarę wlekli na miejsce kaźni, pojawiają się na niebie wypisane ognistymi literami. Nie kryła, że gdy sprzyjają warunki atmosferyczne, słychać chóry potępieńców, przyzywających do piekielnego kręgu proboszcza Maciąga. Nic dziwnego, że wieczorem wokół wzgórza zgromadził się tłum ciekawy zjawisk nieziemskich.

Nadciągała burza. Nieboskłonem pędziły zwały czarnych chmur, smagane porywistym wiatrem. Zapadł zmrok nieprzenikniony. I nagle – łuna otuliła korony dębów, rozkołysane, szumiące. Tłum jęknął z wrażenia. Dentystka, odziana w białą powłóczystą suknię, z wiankiem we włosach, wyciągnąwszy dłonie przed siebie, ruszyła zboczem w stronę grobu. W świetle błyskawic wydawała się sunąć bez dotykania ziemi. Gromy biły coraz bliżej.

– Zanieście modły do świętego Ateusza – wołała w natchnieniu Róża – błagajcie o przebaczenie, bowiem nikt z nas nie jest bez winy!

Ten i ów padł na kolana, urzeczony groźnym pięknem scenerii. Niestety – lunęła ulewa, światło zgasło i gapie rozbiegli się do domów.

W niedzielę wieczorem zjeżdżać zaczęli furmankami i samochodami mieszkańcy sąsiednich wiosek, a nawet odleglejszych osiedli. Z ciężarówki, przysłanej przez Zajazd Pod Mieczem, sprzedawano parówki, bułki i pepsi. Zespół „Bolko" na zaimprowizowanej estradzie prezentował swój repertuar. Jakiś cwaniak oferował lusterka ze zdjęciem nauczyciela na odwrocie. Pojawił się nawet milicyjny gazik. Dentystka, która stała się już centralną postacią, pośredniczką niejako między światem żywych a mocami nieziemskimi -leżała krzyżem przed grobem Ateusza. Przyglądano się jej z szacunkiem.

Zmierzchało, gdy zjawił się ksiądz Maciąg. Włos zmierzwiony, sutanna brudna bo potykał się o krzaki i korzenie, strome zbocze okazało się dlań Golgotą. Rozepchnął tłum, wołając rozpaczliwie:

– Ludzie, czyście poszaleli? Ludzie, rozejdźcie się? W tym przeklętym miejscu nie może być żadnego cudu! Ręczę wam. Przysięgam. Ludzie!

Nikt wszakże nie zwracał nań uwagi. Złamany tak zdumiewającą obojętnością wobec duchownego, ruszył z powrotem, gadając do siebie bez ładu i składu. Doszedłszy ku pierwszym domom odwrócił się – i zmartwiał. Nad mogiłą nauczyciela unosiła się świetlista poświata…

Skoro świt, w gabinecie burmistrza odbyła się narada z udziałem sekretarza partii, Góralskiego, komendanta posterunku milicji oraz Raka i Śliwy, wyciągniętych z łóżek przez posłańca.

– Panie Hieronimie – zagaił Żoras – pan wysmażył ten kawał?

– Czemu ja? – zdziwił się Śliwa. – Zostałem mianowany lokalnym specjalistą od cudów?

– Pomysł był elektronika – przyznał Rak. – Pomagałem mu, owszem, nie przeczę.

– Dlaczego?

– Chcieliśmy Atkowi urządzić iluminację. Prąd na wzgórze nie dochodzi, posłużyliśmy się akumulatorem. Nie mógł stać na ziemi, bo by ukradli.

Opowiedział jak działa urządzenie i z jakim trudem zmontowali je na wysokości.

– Towarzysze – na to sekretarz Góralski, szarpiąc szpic-bródkę – sytuacja jest groźna. Bardzo groźna. Jeśli ktoś się domyśli, będzie na komunę. Że sfingowała cud.

– Czemu mielibyśmy to robić? – zdziwił się burmistrz.

– Cholera wie, co ludziom do łba strzeli. Żeby zareklamować swego człowieka albo żeby ośmieszyć księdza. Nie takie rzeczy już nam wmawiano.

– Zawsze twierdziłem – wtrącił Sierżant – że ciemnota lęgnie się pod kościołem. Tylko patrzeć, jak zwali się nam na kark telewizja, oni łowią sensacje. Najpierw okupacja zakrystii, potem lincz, teraz cud. Wykpią miasto.

– Tylko tego nam brakowało – zdenerwował się Żoras – będziemy pośmiewiskiem całej Polski. A w województwie znów się wściekną.

– W porządku, panowie – podsumował Rak – doceniam dwuznaczność sytuacji. Namówię elektronika, żeby nie zapalał. Kiedy afera ucichnie rzecz zostanie ukradkiem zdemontowana. Słowo harcerskie.

– Uf, widzę światło w tunelu – odetchnął z ulgą sekretarz. – Póki co, buzie na kłódkę. Ani słowa, nawet żonie, zgoda?

– Zwłaszcza żonie – dodał burmistrz.

– Toście strachu księżulkowi napędzili – roześmiał się Sierżant – myślałem, że pęknie ze złości, gdy dowiedział się o świętym Ateuszu…

Tym sposobem owego ranka, za sprawą pragmatycznych czterdziestolatków, cud został zdławiony w zarodku. Szybko o nim zapomniano, bo Żoras pościągał zewsząd rury. Trzydęby fundowały sobie wodociągi i kanalizację, kto żyw musiał rowy kopać w czynie społecznym, jeśli chciał mieć dostęp do dobrodziejstw cywilizacji miejskiej. A chcieli wszyscy, katolicy i bezbożnicy, partyjni i aktywiści „Solidarności".

Tylko Róża nadal wędrowała ku dębom, oczekując na znak niebios. Pielęgnowała grób nazbyt troskliwie, wskutek czego jej gabinet dentystyczny podupadł. Natomiast ksiądz Maciąg przestał się chwilowo zajmować Bolesławem Śmiałym i wielką polityką; całą energię poświęcił zwalczaniu kultu Ateusza. Grzmiał z ambony przeciw fałszywemu świętemu, pisał memoriały do biskupa, do prymasa, nawet do Watykanu. Nie znalazłszy zrozumienia u duchownej zwierzchności podupadł na zdrowiu.