37774.fb2 Diabelska Ballada - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Diabelska Ballada - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

ROZDZIAŁ ÓSMY

Wyzwanie – proboszcz oko w oko z podstępnym mnichem. Mizeria asystentów szermierzy. Bóg się cieszy, szatan wyje, albo odwrotnie. Piekło obnażone ze wszystkich stron, tudzież z góry i od spodu.

Dysputa teologiczna, której lustrzane odbicie znajdujemy w spuściźnie redaktorów Tygodnika Powszechnego – odbyła się Anno Domini 1981 na plebani kościoła świętego Stanisława. Pokoik średnich rozmiarów, lecz noszący widome ślady pobożności gospodarza: Pismo Święte, krucyfiks, obrazy o treści religijnej, kolorowy portret biskupa Rzymu w natchnionej pozie. Ksiądz Maciąg, spodziewając się trudnych momentów, na dzień ów pamiętny zgromadził przezornie podręczny zapas wody święconej, relikwiarz oraz tuzin encyklik, odbitych na czerpanym papierze, opatrzonych wizerunkiem dostojnego autora i jego autografem. Jeśli kościół jest domem Stwórcy, to plebanię zwą Jego przedpokojem, zwłaszcza gdy przenika ją duch wzniosłości tak wyraziście obecny, jak w Trzydębach.

Zgodnie ż tradycją, wywodzącą się z czasów dyskursów prawomyślnych kapłanów z heretykami, podłogę przedzielono białą linią na pół. Po każdej stronie stały dwa trzcinowe krzesła i pulpit, dla rozłożenia notatek i drukowanych argumentów. Pierwszy nieśmiałym kroczkiem zbliżył się do wyznaczonego siedziska franciszkanin. Z pokaźnej łysiny zsunął kaptur, odruchowo poprawił fałdy habitu i usiadł. Wkrótce przydreptał ksiądz Kurowski, zajmując miejsce obok. Jeden o silnej budowie ciała, rysach wyrazistych, opalonych policzkach, drugi przygarbiony wiekiem, siwiutki, z twarzą pooraną zmarszczkami. Różnił ich nie tylko wygląd zewnętrzny, lecz także doświadczenie życiowe. Staruszek święcenia kapłańskie otrzymał tuż przed wybuchem wojny, a ojciec Hiacynt zaczął pełnić posługi religijne dopiero w latach siedemdziesiątych, chociaż do zakonu trafił osobliwym zrządzeniem losu jako osiemnastolatek.

Teraz wkroczył ksiądz Maciąg wraz z wikarym Pyrko. Proboszcz zmizerniał od czasu konfliktu z Ateuszem Pokornym i niesamowitych następstw śmierci nauczyciela. Włosy, dawniej bujne, przystrzygł krótko, co bardziej uwydatniło jego drapieżne rysy: orli nos nad wąskimi wargami, cofnięty podbródek, duże uszy przywarte do czaszki. W oczach, jak dawniej, gorzał mu fanatyzm pierwszych chrześcijan; dusza nie zatraciła żaru wiary, choć ciało osłabło. Wikary nie siadł obok zwierzchnika, stanął skromnie pod ścianą; z chłopięcą twarzą i włosami opadającymi na ramiona podobny był aniołowi, czuwającemu nad duszą zagrożoną przez szatana.

Doktor teologii złożył dłonie: odmawiał w myślach modlitwę. Potem chrząknął, lecz -ku zaskoczeniu słuchaczy – zamiast rozpocząć egzekucję mnisich poglądów, wylał z siebie wszystkie żale.

– Gdzież, pytam, przyszło mi pełnić służbę bożą? W mieście niedowiarków, zatrutych jadem grzechu i ślepotą. W mieście, gdzie odrażająca flądra Pelagia gwałci bezkarnie duchownego, któregom sobie upatrzył na następcę, a rudy drab ośmiela się podnieść pięść na wysłannika Kościoła. W mieście uprawiającym kult bezbożnika, przysługujący tylko świętym. I w takiej Sodomie pytam, kogo mam pod bokiem?

Spiorunował wzrokiem naprzeciw siedzących; z ubolewaniem pokiwał głową a w głosie zadźwięczała nuta wzgardy.

– Oto kogo mam. Księdza-patriotę, który tak skumał się z bezbożną władzą, że przestał dostrzegać wokół siebie komunistów i ośmielał się ozdabiać swą osobą reżimowe pokazówki.

– O, przepraszani! – postawił się Kurowski. – Byłem kapelanem wojskowym, walczyłem ze szwabami, więc w kombatanckich imprezach miałem prawo uczestniczyć. Ani mnie, ani Kościołowi ujmy to nie przyniosło. Mam stopień kapitana rezerwy i Krzyż Grunwaldu.

– A powinieneś mieć krzyż w sercu, Chrystusowy. Twoja przecież wieloletnia gnuśność umożliwiła tak zastraszające postępy pogaństwa w parafii. Proboszcz śpi, w piekle tańczą.

– Znam inne przysłowie: proboszcz wojuje, diabeł się raduje. Każda akcja wywołuje reakcję proporcjonalną do użytych środków. Nad powszednimi kłopotami wiernych należy pochylić się z troską, okazać odrobinę wyrozumiałości dla ludzkich przywar. Nie wolno po chamsku, buciorami, włazić człowiekowi do sumienia. Bo zadepczesz je na amen.

– Milcz, nieszczęsny starcze! Dostrzegam z ubolewaniem, że twoja emerytura wisi już na włosku.

Ojciec Hiacynt z niewzruszoną twarzą przysłuchiwał się dialogowi, dopóki nie usłyszał groźby tak niesprawiedliwej. Uniósł powieki i rzekł z gryzącą ironią:

– A ja widzę, że pewien doktor nauk teologicznych w ogóle emerytury nie doczeka. Żółć go zaleje w kwiecie wieku.

Ksiądz Maciąg wpatrywał się w zakonnika, a niechęć biła mu z oczu. Pomiarkował się wszakże, tłumiąc gniew napływający niepowstrzymaną falą.

– Dobrze. Teraz zajmiemy się tobą. Zwróciłem się do przeora klasztoru, by zechciał wydać opinię o konfratrze, który chyba przez nieporozumienie został mi narzucony w charakterze, pożal się Boże, pomocnika. Zamazane kontury twej osobowości budziły mój niepokój od dawna. I oto co twój długoletni zwierzchnik pisze:

Jako sierota, chroniąc się przed służbą wojskową, odbyt Hiacynt w sposób przykładny nowicjat i złoży t najpierw śluby zwykle, a później uroczyste. Pokładaliśmy w nim wielkie nadzieje. Jednakże w miarę upływu czasu okazało się, iż z rad ewangelicznych -posłuszeństwa, ubóstwa, czystości – zwykł cenić tylko wzgardę dla dóbr materialnych. Pilny nad wyraz, zgłębiał w bibliotece tajniki historii, lecz w sposób chaotyczny, nie wystarczająco umocowany w nauce Kościoła. Co gorsza, szerzył swe wątpliwe poglądy wśród braci zakonnych, a wobec napomnień okazywał krnąbrność, pozwalając sobie nawet na kpiny. O cnocie czystości nie wspomnę, bom sprawy nie badał, lecz pogłoski o jego bachorach utrzymywały się długo…

Proboszcz odłożył list i zatarł dłonie. Czuł się jak entomolog, gdy dopadnie poszukiwanej ćmy i przyszpili okaz w gablotce.

– Cóż teraz rzekniesz, mnichu? Udany portret?

– Owszem, poza jednym szczegółem. Nie mam bachorów tylko syna, poczętego z wielkiej miłości; wyrósł na uczciwego i mądrego młodzieńca. Ani ja się go wstydzę, ani on mnie.

– Jeszcze chwila, a usłyszę hymn na cześć zgnilizny moralnej, przejdźmy więc ad rem. Doniesiono mi, że dla określenia głowy naszego Kościoła, używasz obraźliwego zwrotu „Starszy Pan z Watykanu".

– Dlaczego obraźliwego? – Starszy, bo nie młody przecież. Pan… mówimy zwyczajowo Pan Bóg, a któż znajduje tu choćby cień braku szacunku? Może Watykan jest dla księdza doktora kamieniem obrazy? Tytułowi „Ojciec Święty" brak precyzji, albowiem czcigodna osoba nie została za życia kanonizowana, co zresztą byłoby sprzeczne z nauką Kościoła.

– Chcesz się wykręcić sianem, mnichu, jakbyś zapomniał, że diabeł tkwi w szczegółach.

– No właśnie. W tych mianowicie, które rzeczy przyziemne podnoszą do rangi świętości, co jest przejawem grzesznej pychy.

Wije się jak żmija – pomyślał ksiądz Maciąg – lecz my go ucapimy, potknie się nikczemnik na Ateuszu lub piekle. Wpędzę na tę bezczelną gębę strach, poczuje respekt wobec prawd niewzruszonych. Szkoda, że nie zabrałem się do dzieła wcześniej, rozsiewał zapewne truciznę jak winnica pańska długa i szeroka.

Uściśliwszy skryte intencje, zagadnął:

– Masz, jak mniemam, dobrą pamięć. Pomnisz herezje, które głosił z ambony ten odrażający belfer, Ateusz?

– Pamiętam każde słowo.

– Oceń.

– Jeśli chodzi o biskupa ze Szczepanowa…

– Świętego Stanisława, chciałeś rzec.

– Jeśli chodzi o patrona naszego kościoła, Ateusz wykazał nadmierną pewność siebie. Historycy po dziś dzień nie są przekonani, po czyjej stronie leży wina. Byłże król gwałtownikiem, który targnął się na niewygodną dlań osobę duchownego? Czy biskup znosił się z Niemcami w zdradzieckich celach i został ukarany gardłem? Brak dokumentów i wiarygodnych świadków, by twierdząco odpowiedzieć na któreś z tych pytań.

– Kościół już odpowiedział, wynosząc Stanisława na ołtarze.

– Miał w tym swój interes. Kanonizowany biskup stał się wygodnym orężem do walki z władzą świecką.

– Powtarzasz brednie. Odnotujemy twoją nieufność wobec prawd, które Kościół do wierzenia podaje. Idźmy dalej.

– Pozostałe twierdzenia Ateusza można streścić w jednym zdaniu: wiele dogmatów naszej wiary zaczerpniętych zostało z dawniejszych religii.

– Potwarz! Mówisz o prawdach objawionych – sakramenty chrztu i przemienienia, niepokalane poczęcie, trójca święta, zmartwychwstanie – podobne bluźnierstwo mogło przejść przez gardło Ateusza, lecz ty, który mienisz się sługą świętego Franciszka z Asyżu?!

– Być może są to rzeczywiście prawdy objawione. Jeśli tak, na wiele wieków przed narodzeniem Chrystusa zostały objawione kapłanom i prorokom babilońskim, egipskim, perskim. Później za żydowskim pośrednictwem dotarły do Palestyny. Fakty są niepodważalne. Mam je przemilczać?

Ksiądz Maciąg ukrył twarz w dłoniach. Milczał długo wstrząśnięty widokiem pęknięć na harmonijnej budowli, którą chronił w sercu pieczołowicie. Wikaremu ścierpły nogi, ujął ostrożnie krzesło, odsunął pod ścianę; mógł teraz siąść, podkreśliwszy dystansem szacunek dla proboszcza. Ksiądz Kurowski drzemał beztrosko.

– Jeśli to prawda, w co wątpię – odezwał się proboszcz – winieneś oniemieć, by maluczkim w głowach nie zostało zamącone.

– Niech drżą przed piekłem i utwierdzają się w wierze. Płytka recepta! Człowiek jest istotą myślącą, wcześniej czy później zaczyna zadawać kłopotliwe pytania, poszukiwać samodzielnie odpowiedzi, zwłaszcza gdy mentorzy w sutannach każą mu bezkrytycznie przyjmować do wierzenia doktrynę, sprzeczną z rozumem. Ksiądz doktor, stwierdzam z zadowoleniem, spuścił jakby z tonu, ośmielam się więc podnieść problem piekła. Można?

– Chcesz powiedzieć, że chrześcijanie też zapożyczyli się w tym względzie?

– Nie przeczę. Wiara w życie pozagrobowe powstała zapewne w najdawniejszych społecznościach, a w jej następstwie przekonanie, że zło zostanie po śmierci ukarane. Umieszczano więc cienie zmarłych w głębinach oceanu, na szczytach gór, wewnątrz wulkanów, w podziemnych czeluściach, a nawet wśród gwiazd. Czyli w takich miejscach, które wydawały się straszne – zwróćmy uwagę •- ludziom. Stopniowo, dla spotęgowania owej straszności, umieszczano tam różnorakie potwory, zaczerpnięte z lokalnych mitów, przeważnie smoki, węże, hybrydy. Złoczyńców należało karać, więc arsenał piekielny rozszerzył się o wszelkie rodzaje tortur, stosowanych w ziemskim, podkreślmy – w ziemskim sądownictwie. Zaiste, prorocy mieli bogaty wybór – z żywiołów wybrali ogień, symbol oczyszczenia, z potworów ukształtowali diabła, wzorując się na etruskich i chińskich demonach z nietoperzymi skrzydłami. Natomiast okrucieństwa ziemskiego sądownictwa zachowali bez zmian, zlecając je upadłym aniołom. Azaliż można twierdzić, że ukształtowane w ludzkiej wyobraźni piekło stworzył Bóg? I grozić nim wiernym?

– Winienem zasłonić uszy.

– Kto w kazaniach posługuje się bez umiaru piekielną retoryką, musi wykazać minimum orientacji, w przedmiocie. Otóż przez historię przewija się również odmienna koncepcja piekła, sforrmułowana najpełniej w pismach Platona i Awicen-ny: piekło jest tylko męką duchową, męką samotności i wyrzutów sumienia. Lukrecjusz głosił wręcz, że życie głupców staje się piekłem już na ziemi. W epoce Odrodzenia piekło traktowane było jako poetycka przenośnia o zabarwieniu moralnym i psychologicznym, a nie jako byt samoistny. Zapytajmy tedy, dlaczego chrześcijaństwo wybrało najbardziej ponury wariant?

– Czyżbyś znał odpowiedź? – proboszcz zaprawił pytanie szczyptą ironii.

– Bo nasza religia oparta jest na strachu i niewolniczym podporządkowaniu wyrokom boskim. Na tych dwóch kamieniach węgielnych wznosi się Kościół. Usuń strach, a runie połowa; daj Bogu oblicze wyrozumiałego ojca, runie druga połowa. I z dumnej budowli zostanie kupa gruzu. Stwórca zaś, który jest dobrem najwyższym i sędzią miłosiernym, ucieszy się, zrzuciwszy maskę nałożoną mu przez żydowskich i chrześcijańskich fundamentalistów.

Ksiądz Maciąg przestał słuchać. Z chaosu myśli wykluwało się straszliwe podejrzenie, które jeszcze nie przybrało ostatecznego kształtu,, ale które już wstrząsało jego ciałem, powodując palpitację serca i suchość w krtani. Ciszę wykorzystał wikary Pyrko, zgłosiwszy nieśmiały protest:

– Ojcowie Kościoła głoszą wszakże…

– Twoi Ojcowie Kościoła byli tylko ludźmi, miotanymi między świętością a zbrodnią, między światem realnym a własnymi wizjami – przerwał młodzieńcowi zakonnik. – Święty Grzegorz, papież zwany Wielkim, w VII wieku umieszczał piekło w kraterach sycylijskich wulkanów. A ponieważ w tym okresie obywatele rzymscy ze względów pedagogicznych byli zmuszani do asystowania przy publicznych egzekucjach, ów kościelny dostojnik wyobrażał sobie podobny ceremoniał w zaświatach.

Wziął do ręki gruby foliał, zatytułowany Nauki Błogosławionych i Świętych, ku pożytkowi parafian wydane. Przewertował i znalazł odpowiedni ustęp.

– Wspomniany Grzegorz uczy: To, że dusze potępione płoną w ogniu, jest pożyteczne, albowiem sprawiedliwi widzą, jak karane są grzechy, których sami z bożą pomocą uniknęli. Oglądają męki by pojąć, do jakiej wiecznej wdzięczności wobec Boga są zobowiązani, gdyż z łaski bożej owych płomieni i mąk uszli. Budujący obrazek, nieprawdaż wikariuszku? Oto skaliste urwiska Etny; wewnątrz krateru, wśród ognistej lawy i gryzących wyziewów, uwijają się w pocie czoła szatani, torturując skazańców. A w powietrznym amfiteatrze wokół wulkanicznej areny, w radosnym uniesieniu obserwują męki duszyczki sprawiedliwych oraz chóry anielskie, nucąc niekiedy dla odprężenia „Hosanna"…

Tymczasem wyobraźnia księdza Maciąga oblekała w kontury straszliwe podejrzenie, a ono z tą chwilą przeistoczyło się w pewność: nie mnich siedzi przed nim, a diabeł wcielony w postać Hiacynta. Szatańskim zwyczajem oplótł mnie siecią prawd pozornych, usypiając nabożną czujność, by posiać zatrute ziarno zwątpienia. Bogu niech będą dzięki, że otwarł źrenice moje, bym mógł intrygę piekielną unicestwić!

Porwał kropidło i zanurzywszy w wodzie święconej, zamaszystymi gestami pokropił wrażą siłę. Ksiądz Kurowski dzięki prysznicowi ocknął się z drzemki, a franciszkanin podziękował skinieniem głowy za magiczne odpędzenie złych duchów i ciągnął dalej:

– Wniosek: piekło stworzył człowiek według własnych wyobrażeń, a Kościół wykorzystał zabobon dla utwierdzenia swego ziemskiego panowania. Bogowie wszystkich ludów jak świat światem budzili przerażenie i respekt, dlaczego ma być inaczej pod koniec XX wieku? Bez strachu nie byłoby religii, bez religii Kościoła, a bez Kościoła… przepraszam, kwestia bezrobocia duchowieństwa wykracza już poza temat.

Proboszcz podjął ostateczny wysiłek demaskatorski. Jeśli nie mogę przydybać księcia ciemności – pomyślał – przyszpilę chociaż jego wiernego sługę, czerwonego diabliszona.

– Nie jest dla nas tajemnicą, że zadajesz się z komuną, Hiacyncie. Parokrotnie widywano cię z indywiduum o nazwisku Śliwa, a onegdaj kroczyliście chwiejnie przez miasto niby pospolici opoje, wrzeszcząc pieśń bezwstydną…

– Błąd w donosie, księże doktorze. Czy można potępiać tekst, który wyszedł spod pióra sławnego w Europie i krajach zamorskich biskupa Krasickiego? Pomieszczony w „Monachomachii" jest ozdobą tego utworu. Zaintonuję dla przykładu: Wdzięczna miłości kochanej szklenice…

– Przestań, ryczysz jak wół!

– Z mistrza Śliwy taki komunista, jak ze mnie kardynał. Komunizm to światowa rewolucja, walka klas, przodująca rola proletariatu i podobne fantamasgorie. Jednym słowem destrukcja. A Śliwa dąży do ładu, chce widzieć świat urządzony harmonijnie, na podobieństwo mechanizmu, któryby funkcjonował sprawnie w każdym ustroju i pod każdym rządem. Mea culpar mea maxima culpa, gdyż wbrew modnemu dziś zwyczajowi nie oceniam ludzi według legitymacji partyjnej, ani według tego, w jakim kościele się modlą.

– Popełniasz błąd nader wymowny.

– Unikam błędu najgorszego: brania pozorów za istotę rzeczy. Przyznam jednak, że mój obiektywizm ma granice. Nie obejmuje mianowicie – osobnika, który zawsze merda ogonem w stronę, skąd wiatr wieje; lizidupka bijącego pokłony przed każdą znaczniejszą figurą świecką lub duchowną; pobożnisia zbyt gorliwego. W tym miejscu przytoczę myśl pewnego mędrca z Bolonii, że Antychryst może zrodzić się także z nadmiernej miłości do Boga, kacerz ze świętego, a opętany z proroka. Strzeż się – mówi ów mąż uczony – zwłaszcza proroków i tych, co gotowi umrzeć za prawdę, gdyż zwykle zamiast siebie, pociągają ku zgubie mnogich bliźnich. Dostrzegam w powyższej sentencji głęboką mądrość, lecz wątpię, by dotarła ona do twej świadomości, doktoryzowany niebacznie proboszczu, a tym bardziej do mózgownicy biednego wikarego, przenicowanej przez seminaryjnych doktrynerów.

– Twój jęzor ocieka jadem.

– Nie. To smutek we mnie kwili, nieboraczek, gdyż w tej plebani pokutuje duch Torquemady. Zapomniałeś, że kazano ci głosić ewangelię miłości?

– Ha! – wykrzyknął triumfalnie ksiądz Maciąg, zacierając dłonie. – Wreszcie zrzuciłeś maskę. Kościół Miłości, tak? Gnoza, tak? Herezja katarska, tak?

Hiacynt roześmiał się, tak absurdalne wydało mu się to oskarżenie. Interesował się co prawda tym średniowiecznym ruchem religijnym, który od Iranu po Atlantyk miał miliony wyznawców, a w XII wieku zagrażał nawet dominacji Rzymu. Kościół organizował krucjaty przeciw największym skupiskom katarów, tępił ich mieczem, duchownych poddawał torturom, a wiernych palił masowo na stosach. Ten los tragiczny budził w zakonniku współczucie, a myśląc o fanatycznych oprawcach w sutannach nie mógł pozbyć się odrazy. Z krwi wówczas przelanej zrodził się zakon dominikanów i Święte Oficjum; wtedy właśnie wyhodowano legiony inkwizytorów, którzy tak haniebnie zapisali się w dziejach późniejszych stuleci.

Jednakże biskupi katarscy i ich papież, Niketas, okazali się takimi samymi dogmatykami jak rzymski kler. Ponieważ na świecie panuje zło – zakładali, iż wszelką materię (również istoty żywe) stworzył szatan. Kto płodził potomstwo powiększał królestwo księcia ciemności, dlatego powstrzymywanie się od pożycia za największą cnotę poczytywali. Wierzyli w wędrówkę dusz, zabijanie ludzi i zwierząt oznaczało dla nich zbrodnię niewybaczalną: w cielesnej powłoce pokutować mogła dusza wcześniej zmarłego grzesznika. W konsekwencji byli katarzy niezłomnymi pacyfistami i jaroszami, którzy za szczyt szczęścia uznali wyzwolenie duszy od diabelskiej struktury materialnej, poprzez samobójstwo lub zagłodzenie się na śmierć. Nic dziwnego, że w płomienie stosów roznieconych przez prześladowców szli gromadnie, trzymając się za dłonie, z nabożnym śpiewem i radością w oczach – oto nadchodziło wyzwolenie od przeklętej niewoli, podążali do swego Boga, w stronę dobroci i sprawiedliwości absolutnej. Pospólstwo nazywało ich „dobrymi ludźmi", gdyż – w przeciwieństwie do szlachty i duchowieństwa – nikomu krzywdy nie czynili.

Franciszkanin uważał się za wroga dogmatów, politycznych, religijnych, ekonomicznych; wiedział, że życie zawsze okazywało się bogatsze, bardziej różnorodne, wymykające się wszelkim regułom wymyślonym przez świeckich i duchownych oszołomów. On cieszył się życiem, widział w nim więcej blasków niż cieni, przepełniała go życzliwość wobec bliźnich, wyrozumiałość dla ich słabostek i wad. Kiepskim psychologiem okazał się ksiądz Maciąg, usiłując mu przyprawić gębę katarskiego ascety. Z czystej przekory postanowił jednak nie wyprowadzać go z błędu. Niech się głębiej zapłacze we własną sieć.

– Wyobraźmy sobie odrobinę historii alternatywnej – por wiedział z nieodgadnioną miną, dłońmi na pulpicie wymierzając granice owej odrobiny. – W średniowieczu kataryzm zwycięża, a rzymscy katolicy ogłoszeni zostają heretykami.

– Zgroza! – jęknął proboszcz.

– Bóg by do tego nie dopuścił – dodał wikary z głębokim przekonaniem.

– Nie grzesz pychą, Pyrko, jeszcze cię niebiosa nie powołały na rzecznika prasowego Pana Boga. Ad rem. Załóżmy wspomnianą i wielce prawdopodobną alternatywę. Ludzkość uniknęłaby wówczas paru dokuczliwych plag: licznych wojen, prześladowania innowierców, eksplozji demograficznej, klęsk głodu. Duchowni żyli by w przykładnym ubóstwie, zamiast wykazywać naganną pazerność na dobra doczesne, czym nasz kler grzeszy od tysiąca lat bez mała, a co dziś w Polsce osiągnęło zgoła groteskowe rozmiary – myślę o tych księżach, którzy reklamują mercedesy i wino, przy kościołach pootwierali sklepiki, a wiernych żyłują z ostatniego grosza. Jezus pognałby ich batem, jak to uczynił z kupczącymi w świątyni jerozolimskiej.

– Bracie – proboszcz zwrócił się do wikarego łamiącym się głosem – bracie mój, biorę cię na świadka, iż ów odrażający mnich za szatańskim podszeptem wychwala… herezję!

– Nie wychwalam, teologiczny doktorku – Hiacynt wzruszył lekceważąco ramionami -stwierdzam fakty. Na przykład celibat i kult dziewictwa Rzym zerżnął bezczelnie od zwalczanych przez siebie katarów. Otóż zdajesz się uważać, że tylko prawomyślna (w twoim mniemaniu) wiara daje patent na logiczne myślenie. Dobrze, prześledźmy więc wywód, powtarzający się w wielu pismach gnostyków, katarów również. Jeśli…

– Nie będę słuchać tych bredni! – krzyknął Pyrko w nagłym przypływie heroizmu, zrywając się z krzesła.

– Siadaj! – pociągnął go za sutannę proboszcz. – Niech ten człowiek pogrąży się do końca.

– Filozofowie twierdzą, że między przyczyną a skutkiem musi istnieć analogia, to znaczy dobra przyczyna daje dobry skutek, a zła zły. Świat jest przeżarty na wskroś złem, a istota ludzka niedoskonała, więc nie mogą być dziełem dobrego i wszechmogącego Boga. Bowiem – jeśli Bóg zamierzał stworzyć istotę doskonałą, na swój wzór i podobieństwo jak czytamy w Piśmie, a nie zdołał tego osiągnąć – nie byłby wszechmocny. Gdyby zaś mógł stworzyć istotę doskonałą, a z sobie wiadomych powodów nie zechciał tego uczynić, wówczas nie byłby samym dobrem i wszechogarniającą miłością. Wniosek: nie Bóg stworzył świat, lecz jego antagonista, szatan. Przypomnijmy sobie scenę kuszenia Chrystusa z „Nowego Testamentu". Diabeł wskazując Ziemię mówi: „Jeśli pokłonisz się przede mną, twoje będzie wszystko". A więc w zamian za hołd ofiarowuje świat, świat oczywiście stworzony przez siebie, bo przecież potępieniec nie mógłby dysponować dziełem Boga-Stwórcy. Chrystus odmawia, biznes nie dochodzi do skutku, dlatego ludzkość po dziś dzień musi się męczyć na tym łez padole i zanosi modły pod niewłaściwy adres, ku większej radości piekieł…

Długie milczenie przerwał wreszcie ksiądz Maciąg. Ascetyczna twarz poczerwieniała, rozwierał i zaciskał palce jakby dusił wroga, słowa cedził przez zaciśnięte zęby:

– Miałem cię dotąd za nieszkodliwego durnia, mnichu. Odtąd będę nienawidził. Z głębi serca. Plugawisz naszą wiarę świętą. Stajesz po stronie odstępców i ateistów.

– Który z nas ją plugawi swoim postępowaniem, rozsądzi wkrótce Najwyższy. Ja Sądu Ostatecznego się nie obawiam. Jeśli zaś o ciebie chodzi, rozumiem, oddałbyś mnie chętnie w łapy inkwizytora, aby zdrożne myśli wypalił ogniem i żelazem. Nic łatwiejszego, zwróć się do Sejmu, który dziś jedni nazywają kuźnią demokracji a drudzy kaźnią swobód obywatelskich. Znajdziesz posłów przepojonych duchem Świętego Oficjum, oni dekret o powołaniu odpowiedniego urzędu przygotują błyskawicznie. Wzory są gotowe, wystarczy odwołać się do pism papieża Innocentego III z przełomu XII i XIII wieku. Jeśli zechcesz, wyszukam ci adresy panów Jurka, Niesiołowskiego, Piotrowskiego, Łopuszańskiego i paru innych. Zaś ateistów nie wypominaj, winieneś im odrobinę szacunku. Są neutralni, bo nie wierzą ani w niebo, ani w piekło; ty przecież gorliwie wojujesz z czartem i chyba nie chcesz zepchnąć ich do obozu wroga?

Po chwili, nie doczekawszy się odpowiedzi, dodał:

– Rozumiem, żeśmy nasz dyskurs o mocach piekielnych wyczerpali. Mogę tylko westchnąć: niech Bóg miłosierny oświeci umysły wasze. Amen.

Wstał, ukłonił się i przysłoniwszy kapturem łysinę wyszedł, a ksiądz Kurowski podreptał za nim. Proboszcz wpatrywał się tępo w puste krzesła, aż zaniepokojony Pyrko ujął go pod ramię i wyprowadził w stronę sypialni. Długo nie mógł zasnąć, czuł się l poturbowany na duszy i ciele. Oczekiwał łatwego zwycięstwa j w dzisiejszym pojedynku, tymczasem ostatnie słowo miał ten mnich niedokształcony, przybłęda żebracza, skowronek świętego Franciszka, oby go kot pożarł. Odeślę do klasztoru, niech się | wymądrza wśród konfratrów. Już oni nauczą go szacunku dla zwierzchności, albo przepędzą na cztery wiatry. Na rozstajne drogi, won, niech zginie jak kamień w wodzie. Przestanie mącić owieczkom w głowach.