37777.fb2
Było jeszcze ciemno, świt miał dopiero nadejść.
Przez częściowo uchylone okno do pokoju nie wpadał ani jeden promień księżycowego blasku. Aleksa przeciągnęła się i ziewnęła. Gdzie się podział Damien? Czyżby nie mógł spać? N a tę myśl uśmiechnęła się. Tej nocy okazał się wymagającym kochankiem, ona zaś ochoczo zaspokajała jego po¬trzeby. Kiedy skończyli, byli zlani potem, zmęcze¬ni, więc oboje szybko zasnęli.
Dlaczego więc ją opuścił? Gdy nie wracał, za¬częła się niepokoić, więc nałożyła jedwabny szla¬frok i pospiesznie zeszła na dół. Spod drzwi do ga¬binetu sączyło się światło. Już miała nacisnąć żela¬zną klamkę, gdy nagle zdała sobie sprawę, że Da¬mien nie jest sam.
Niegrzecznie było podsłuchiwać, a jednak…
Przyłożyła ucho do drzwi i usłyszała nie jeden, lecz dwa obce męskie głosy. Goście Damiena mówili cicho, ledwie dosłyszalnie. Aleksa poczuła przy¬spieszone bicie serca, gdy zorientowała się, że roz¬mowa odbywa się po francusku.
Boże miłosierny. Podeszła jeszcze bliżej, stara¬jąc się cokolwiek zrozumieć. Jak to dobrze, że jej zrzędliwa guwernantka, panna Parsons, gnębiła ją na.,tyle skutecznie, że Aleksa tak dobrze opanowa¬ła ten język. Po raz pierwszy była wdzięczna, że się go nauczyła. Jednak drzwi były tak grube, że z tru¬dem rozróżniała słowa.
Bardzo delikatnie nacisnęła kutą żelazną klam¬kę i minimalnie uchyliła drzwi. Pojawiła się wąska szpara, lecz była wystarczająca, by Aleksa mogła zobaczyć Damiena w wygodnych, miękkich spodniach i białej koszuli rozmawiającego z dwo¬ma mężczyznami. Ubrani byli stosownie do wilgot¬nej, chłodnej aury. Mieli na sobie ciepłe swetry, a grube szale i płaszcze teraz leżały na krześle.
Aleksa przesunęła się nieco, żeby zobaczyć po¬kój pod nieco innym kątem. W cieniu stał jeszcze jeden człowiek. Miał zniszczoną wiatrem, po¬marszczoną twarz o twardych rysach, wyglądał na zdrożonego. Ubrany był w wieśniackie szaty, być może był rybakiem. Aleksa pomyślała, że ra¬zem tworzą dość dziwną grupę. Co może ich łą¬czyć? I co ci przybysze robią w zamku Falon?
Odpowiedź przyszła szybko, uderzyła Aleksę jak obuchem. Poczuła suchość w ustach, nieprzyjemny skurcz w żołądku.
Przemytnicy! O Boże, to na pewno oni. Więc te opowieści były prawdziwe! Zacisnęła pięści, czując łomotanie bijącego w szybkim tempie serca. Na Boga, Damien był zamieszany w przemyt!
Zmusiła się do zachowania spokoju. Znając prawdę, mogła coś zrobić, żeby mu pomóc. W su¬mie nie powinna być zaskoczona. Wszystkie prze¬słanki miała tuż pod nosem. Damien był po części Francuzem, lubił francuską kuchnię, wino i drogi koniak. Miał gołębie pocztowe, wzdłuż wybrzeża pełno było jaskiń.
Wiedziała, że potrzebował pieniędzy – między innymi dlatego ją poślubił. Zapewne był zdespero¬wany i wdał się w konszachty z przemytnikami, aby przeżyć.
Kilka razy odetchnęła głęboko, by się uspokoić.
Nie było powodów do paniki. Zajął się przemytem dla pieniędzy, ale teraz już nie potrzebował zysków z tego źródła. Mógł skończyć ten proceder, o któ¬rym nikt nigdy się nie dowie.
Ponownie skoncentrowała uwagę na pozosta¬łych mężczyznach. Mówili coś o swojej misji, pro¬sili Damiena o pomoc, wspominali o jakichś po¬trzebnych im dokumentach. On musiał je zdobyć, tak powiedzieli. Generał Moreau był w trudnym położeniu – aby zaplanować kolejną kampanię, potrzebował informacji. Bez nich wielu Francuzów mogło stracić życie. Damien musi się skontakto¬wać ze swoim informatorem, zdobyć dokumenty i dopilnować, aby dotarły do Francuzów. Mężczyź¬ni zapowiedzieli swój powrót za pięć dni, więc tyle czasu pozostało mu na wykonanie zadania.
– Jak zawsze możecie na mnie polegać – powie¬dział po francusku Damien. Aleksa poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. Drżącymi rękami zamknęła drzwi, oparła się o nie ciężko. Zoriento¬wała się,. że wciąż wstrzymuje oddech, więc z tru¬dem zaczęła normalniej oddychać.
A więc nie przemytnik, tylko szpieg!
Podły angielski zdrajca! Człowiek, który sprzedał swoją ojczyznę. Poczuła mdłości. Z wysiłkiem ode¬pchnęła się od drzwi i weszła po schodach na górę. Cała się trzęsła, lada chwila mogła dostać torsji.
Na Boga, co też on zrobił!?
Jednak zaraz uświadomiła sobie znacznie ważniejsze pytanie: Co ona sama powinna zrobić?
Wróciła do sypialni, drżącymi rękami zamknęła drzwi i weszła do łóżka. Łóżka Damiena, gdzie niedawno się z nią kochał. Poczuła w oczach pie¬kące łzy. Chciała stąd uciec, nie odwracając gło¬wy, biec przed siebie, aby go już nigdy więcej nie zobaczyć. Pragnęła udawać, że nigdy go nie po¬znała, zapomnieć o wszystkim, co ich łączyło… o tym, jak ją dotykał. Pragnęła udawać, że w ogó¬le nic się nie wydarzyło, że nic d9 niego nie czuje, że jej nie okłamał, nie oszukał. Ze nie oddała mu serca.
Zacisnęła palce na poduszce. Chciała odejść, lecz dotarło do niej, że jednak nie będzie miała śmiałości. Musiała" zostać tam, gdzie ją zostawił. Nie mogła dać po sobie poznać, że cokolwiek wie, ani wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń. Nie po¬zwoli mu odgadnąć, iż właśnie odkryła jego strasz¬liwą tajemnicę
Och, Boże! Wezbrane w oczach łzy spłynęły po policzkach Aleksy. Znowu ją oszukał. Od cza¬su, gdy go poznała, karmił ją coraz to nowymi kłamstwami. Celowo ją zrujnował, a potem ożenił się dla pieniędzy. A jednak wbrew rozsądkowi i wszelkiej logice ciągnęło ją do niego. Oczarował ją tak, że wszystko mu wybaczyła, a potem pozwoliła, by ją uwiódł.
Zarumieniła się na myśl o tym, że na końcu to ona sama uwodziła jego.
Zamknęła oczy, wspominając szczęśliwe dni, które spędzili razem. Wszystko to było jednym wielkim kłamstwem. Wszystko.
Przypomniała sobie słowa Sary: "To człowiek o wielu twarzach".
Ale on był jeszcze gorszy. Był kłamcą i oszu¬stem, który sprzedałby własną duszę temu, kto złoży najwyższą ofertę. I najwidoczniej to właśnie uczynił.
Wtuliła twarz w poduszkę, aby stłumić niepoha¬mowany płacz. Wiedziała, że musi nad sobą zapano¬wać. To była sprawa życia i śmierci dla jej rodaków.
Na tę myśl otrzeźwiała. Skoro wielu Francuzów może zginąć bez informacji, których ma dostarczyć Damien, tym samym może zginąć wielu Anglików, jeśli to mu się uda. Jej brat Christopher zginął od salwy z francuskiego okrętu, która podczas deszczu omyłkowo trafiła i zatopiła jego statek pocztowy w pobliżu Dartmouth. Natomiast Rayne spędził cały rok w brudnym francuskim więzieniu.
Nienawidziła wojny, Napoleona i jego Wielkiej Armii, bezsensownej śmierci i zniszczeń. Nienawi¬dziła Francuzów i nie zamierzała pozwolić, by jej mąż pomagał im zabijać kolejnych niewinnych młodzieńców z Brytanii.
Wytarła oczy w ozdobioną koronkami poszewkę poduszki. Nie dopuści, by mu się udało. Bez wzglę¬du na konsekwencje powstrzyma Damiena, to za¬leży tylko od niej. Lecz jak tego dokonać?
Przygryzła wargę. Rayne będzie wiedział, co ro¬bić, przecież jest pułkownikiem. Lecz teraz jest za granicą. Kiedy otrzymała od niego list, w któ¬rym zapowiadał swój i Jocelyn wyjazd do Mahoga¬ny Yale na Jamajce, ten fakt wydawał się mało ważny. Wtedy myślami i sercem była przy Damie¬nie, który swoją miłością budził w niej nowo odkry¬tą potrzebę cielesnych rozkoszy.
Damien. Mężczyzna, jej mąż, który zdradził wszystko, co było jej drogie. Znowu ją oszukał, okłamał, wyprowadził w pole. Odebrał jej niewin¬ność i zwabił w swoją sieć niczym śmiertelnie jado¬wity pająk. To on rozdawał karty, od samego początku nie miała co do tego żadnych wątpliwości.
Spojrzała na ciężki, niebieski baldachim. Da¬mi en działał bezbłędnie. Walcząc z cisnącymi się do oczu łzami, przypomniała sobie z goryczą ich wspólnie spędzone chwile. Każdego dnia darzyła go coraz większym uczuciem. Nawet teraz tęskniła za nim, za ich świetlaną przyszłością, w którą zaczy¬nała już wierzyć. Poczuła ogromny ciężar w sercu.
Damien Falon – mąż, kochanek, szpieg. Jego ro¬le były tak samo różnorodne jak kolekcja pięknych ptaków. To aktor największego kalibru. Aby go pokonać, teraz sama będzie musiała zdobyć się na doskonałe aKtorstwo.
Znieruchomiała. Robił z niej głupią od samego początku. Przechytrzył ją, wyrwał jej serce i pode¬ptał buciorami. Jak dotąd wygrał wszystkie rozda¬nia, lecz gra nie była jeszcze skończona.
Wstała z łóżka i niepewnym krokiem podeszła do okna. Chociaż na zewnątrz panowały ciemno¬ści, mgła już się uniosła. Gdzieś na klifach po¬nad morskim brzegiem zauważyła poruszające się postacie. Mężczyźni wracali ku plaży, ku łodziom, którymi zapewne tu przypłynęli. Wśród nich roz¬poznała wysoką sylwetkę Damiena.
Zamknęła oczy, dźgnięta nfl:głym bólem, który ją poraził na widok męża wśród Francuzów. Bez wzglę¬du na wszystko, tej jednej gry nie mogła przegrać.
Damien szczelniej owinął się płaszczem. Wraz z przypływem pojawił się dokuczliwy wiatr i teraz ta sama ostra bryza zabierze Lafona i jego ludzi z powrotem do Francji.
Nie oczekiwał tego spotkania i miał cichą na¬dzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie, że woj¬na się skończy, a jego życie potoczy się dalej, tak jak toczyło się od dnia ślubu. Jednak w głębi serca wiedział, że prędzej czy później oni ponownie zgłoszą się do niego po pomoc.
A teraz… wszystko będzie takie jak kiedyś, zaś idylla z Aleksą dobiegnie końca.
Westchnął, zawracając do domu. Monty będzie czekał, jak zawsze niespokojny o jego bezpieczeń¬stwo – lojalny, zaufany towarzysz bez względu na życiowe okoliczności. J edna~ to nie stary przy¬jaciel zajmował myśli Damiena, lecz Aleksa. Zno¬wu będzie musiał ją okłamać. Nienawidził tego, lecz nie miał innego wyboru.
Może tak będzie lepiej. Kłamstwa stwarzały między nimi pewien dystans, którego teraz potrze¬bował. 'Poza tym nie był pewien, czy podobają mu się te nowe dziwne uczucia, które w nim wzbudza¬ła. Delikatność i troska rzadko gościły w jego ży¬ciu, zresztą podobnie jak sumienie i współczucie. To były te łagodniejsze cechy jego natury, wydoby¬wały zeń dawne tęsknoty, przez co coraz bardziej pragnął rzeczy po prostu niemożliwych.
Lafon i jego ludzie sprawili, że musiał o tym za¬pomnieć. Miał do wykonania zadanie, przy którym nie było miejsca na wyrzuty sumienia. Delikatność i troska mogły go jedynie doprowadzić do przed¬wczesnej śmierci.
W holu porozmawiał z Montym, dziękując mu za dyskrecję, za to, że go obudził i zajął się gośćmi. Kiedy wrócił na górę, zobaczył Aleksę, która spała zwinięta w kłębek na jego łóżku. Nie położył się obok niej. Dorzucił do ognia, rozdmuchał mie¬chem żarzące się węgle, z których znowu wyrosły płomienie, wreszcie usiadł w głębokim fotelu prze.d kominkiem, aby się ogrzać. Popatrzył na śpiącą Aleksę, ciesząc się tymi ostatnimi chwi¬lami, zanim będzie musiał ją opuścić.
Ciekawe, czy za nim zatęskni, czy będzie spała sama w jego wielkim łożu…
– Muszę pojechać do miasta. – Damien pociągnął łyk mocnej czarnej kawy. Piękna chińska porcela¬na zadźwięczała, gdy stawiał filiżankę na spodku. – Wrócę, gdy tylko będę mógł. – Siedzieli w małym salonie na tyłach domu, skąd mogli spoglądać na morze.
Uśmiechnęła się, opanowując wezbraną złość, która w pewnym stopniu pomagała pokonać ból.
– Oczywiście zabierzesz mnie ze sobą. – Gra już się rozpoczęła, przed kilkoma godzinami, kiedy le¬żała w szerokim małżeńskim łożu i udawała, że śpi, podczas gdy on ją obserwował. Układała sobie wszystko, o czym się dowiedziała, planowała, co ma zrobić dalej. – Wiesz, jak bardzo uwielbiam miasto.
Pokręcił głową.
– Wybacz, kochanie, ale nie tym razem. – Spojrzał przez okno, jakby myślami był. już gdzieś daleko. Pod płaskimi, szarymi chmurami krążyły mewy, wiatr smagał rosnące na klifach zarośla. – Przez większość czasu będę bardzo zajęty, a gdybym nawet nie był, skandal jeszcze nie ucichł. Nie chcę, żebyś cierpiała z powodu plotek i niewyparzonych języków.
– No a ty? Przecież też będziesz tematem plo¬tek, tak samo jak ja. A może nawet bardziej.
– Jestem do tego przyzwyczajony. Poza tym nie mam wyboru.
– A co takiego masz do zrobienia?
– Muszę rozmówić się z zarządcą majątku. Nie było mnie dość długo. – Wcześniej powiedział jej, że bawił w Italii, aby załatwić pewne sprawy swojej matki. Teraz wątpiła w prawdziwość tamtej wersji. – Sprawy nie wróciły jeszcze do normy.
Westchnęła.
– Pewnie masz rację – poddała się z właściwą, w swoim mniemaniu, dozą niechęci. – W takim ra¬zie najlepiej będzie, jeśli tu zostanę. Będę za tobą bardzo tęskniła. – Nachylił się i pocałował ją.
– A ja za tobą.
Przeniknęła ją kolejna fala złości i bólu. Poczu¬cie zdrady było tak silne, że z trudem powstrzymy¬wała się od płaczu. Ciekawe, czy będziesz za mnq tęsknił? – pomyślała, zastanawiając się, jak daleko sięgają jego kłamstwa. Z obrzydzeniem uświado¬miła sobie, jak płytkie są jego uczucia, walczyła z podejrzeniem, że może spędzić następne noce w łóżku innej kobiety. Będzie tęsknił? Mało praw¬dopodobne. Lecz nawet po tym wszystkim, co od¬kryła, nie umiała zabić w sobie pragnienia, by to była prawda.
– Kiedy wyjeżdżasz? – Miała nadzieję, że Da¬mien nie zauważy jej przyspieszonego pulsu. Tak od świtu pulsowała jej głowa.
– Jeszcze dziś rano. Jestem już spakowany. Mon¬ty szykuje dla mnie powóz.
Kiwnęła głową. Miała ściśnięte gardło, była bli¬ska płaczu. Boże, jakie to trudne, tysiąc razy trud¬niejsze, niż myślała. Lecz gdy wstał gotowy do dro¬gi, pozwoliła mu odprowadzić się do drzwi.
– Uważaj na siebie. – Zmusiła się do pełnego trwogi uśmiechu.
– Ty też – odparł lekko ochrypłym głosem. Zatrzymawszy się w wejściu, odchyliła głowę do tyłu, czekając, aż ją pocałuje. Zamiast zdawko¬wego pożegnania, jakiego się spodziewała, pocało¬wał ją gorąco i namiętnie, zostawiając bez tchu, przepełnioną smutkiem i tęsknotą.
– Każdej nocy, zasypiając, będę myślał o tobie – powiedział. Aleksa ledwie mogła sobie poradzić z dokuczliwym cierpieniem.
– Do widzenia, Damien – odparła cicho, po¬wstrzymując łzy. Całym sercem pragnęła, by spra¬wy przybrały inny obrót.
Lecz samo pragnienie to za mało, by je zmienić.
Spoglądała na oddalający się powóz ze świadomo¬ścią, że nic nie odwiedzie jej od tego, co musi zro¬bić. Skinąwszy głową Monty'emu, wróciła na górę, by spakować niedużą płócienną torbę i przygoto¬wać się do wyprawy.
Rayne'a nie było w Anglii. Nie mogła poprosić go o pomoc, ale chyba domyślała się, co on by zro¬bił. Podczas służby w kawalerii miał bliskiego przy¬jaciela, Jeremy'ego Stricklanda. Niegdysiejszy puł¬kownik Strickland dzisiaj był już generałem. Utrzymywał stały kontakt z Rayne'em, a ostatnio słyszała, że stacjonuje w sztabie w Londynie.
Do miasta było osiemdziesiąt mil, więc mniej niż dwa dni podróży, jaka czeka Damiena. Postanowi¬ła, że pojedzie dyliżansem pocztowym. Ponieważ zatrzymywał się co dziesięć mil, żeby zmienić ko¬nie, będzie w stanie pokonać tę samą drogę szyb¬ciej niż w dwadzieścia cztery godziny. Spotka się z generałem, poprosi go o pomoc, a potem wróci do zamku Falon przed oczekiwanym powrotem Damiena.
– Co też pani wyprawia? – W otwartych drzwiach stanęła Sarah, trzymając na rękach uło¬żoną równo stertę czystej bielizny pościelowej.
– Właśnie otrzymałam wiadomość – skłamała Aleksa, powtarzając wymyśloną przez siebie historyj¬kę. Wepchnęła podwiązki i pończochy do torby obok granatowej dziennej sukni z dopasowaną pelisą. – Lady lane zachorowała. Muszę jechać do Londynu.
– To dlaczego nic mi pani nie powiedziała? Zaraz spakuję swoje rzeczy.
Aleksa chciała ją powstrzymać, ale pomyślała, że lepiej będzie tego nie robić. PodJ;óżując w towa¬rzystwie służącej, znacznie mniej będzie się rzuca¬ta w oczy. Wymyśli jakieś wyjaśnienie dla Sary, kie¬dy dotrą na miejsce. N a chwilę obecną będzie mniej problemów z Montym.
– Pojedziemy dyliżansem – zawołała za nią.
– Tak będzie najszybciej, a lady Jane może nas bardzo potrzebować.
Wyczerpanie. Nie było innego słowa na to, co czuła. Nie pomogło nawet kilka godzin snu, jakie Aleksa złapała w modnym hotelu Grillon na Albe¬marle, gdzie wynajęła mały apartament.
Ubrała się w szarą dzienną suknię z satynowymi śliwkowymi lamówkami, zostawiła Sarę w pokoju, sama zaś zeszła na dół, gdzie za niewielką opłatą mężczyzna siedzący w recepcji zorganizował dla niej powóz. Wybrała ten właśnie hotel, gdyż Da¬mi en często zatrzymywał się w Clarendonie, a cho¬ciaż wystrój był tam bardziej praktyczny niż ele¬gancki, to miejsce cieszyło się zasłużenie dobrą opinią
Oparła się o kanapę w powozie. Była wyczerpa¬na i obolała po długiej podróży po wyboistych go¬ścińcach, po których dyliżans pędził jak szalony, a dodatkowo miała mętlik w głowie. Lecz mimo zmęczenia widok Londynu jak zwykle przykuł jej uwagę. Uwielbiała surową świeżość oceanu, rybac¬ką wioskę Falon-by-the-Sea, mieszkańców zamku, lecz ruchliwe, pulsujące życiem miasto w jakiś spo¬sób zawsze ją pobudzało. Dodawało jej odwagi, gdy tak bardzo jej potrzebowała, nadziei, gdy ta ją opuszczała, siły, gdy czuła, że jest zupełnie wyczer¬pana.
Tłumy spieszących się ludzi, handlarze na Stran¬dzie, kawiarnie; drukarnie, stragany z książkami, miejski folklor wokół Covent Garden. Uwielbiała te brukowane ulice, chłopców sprzedających gaze¬ty po pensie, kominiarzy, szmaciarzy, widoki, dźwięki, a nawet ohydne zapachy.
To wszystko dodawało jej otuchy, umacniało w podjętym postanowieniu. To byli jej rodacy, ko¬chała ich. Anglia to jej ojczyzna i ona pozostanie jej wierna.
I zrobi to, po co tu przyjechała.
Przebijając się przez gąszcz faetonów, powozów i jednokonnych gigów, kareta jechała powoli zatło¬czonymi ulicami West Endu". by wreszcie dotrzeć do celu, którym był budynek Gwardii Konnej w pałacu Whitehall.
N asunąwszy na głowę kaptur, Aleksa wysiadła z pojazdu i pospieszyła w kierunku proporcjonal¬nej budowli pod zegarową wieżą. Przed frontonem stali gwardziści w czerwonych pelerynach z poły¬skującymi mosiężnymi guzikami, a pióra na ich hełmach szeleściły w powiewach porannej bryzy.
Minęła ich i weszła do środką, czując rosnące zdenerwowanie z powodu tego, co za chwilę miała uczynić.
BożeJ pomóż mi! Nie chciała myśleć oDamienie.
Po tym wszystkim, co zrobił, nie była mu nic win¬na. Jednak jego urodziwa twarz wciąż pojawiała się niczym duch w zakamarkach jej wyobraźni. Gdyby miała najmniejszą wątpliwość, pojawiłaby się jakakolwiek szansa, że się myli, nie byłoby jej tutaj. Gdyby istniał jakikolwiek inny sposób, by go powstrzymać…
Aleksa wiedziała, że takiego sposobu nie ma. Odetchnęła głęboko, by dodać sobie odwagi, przeszła po szarej marmurowej podłodze na drugą stronę, w kierunku żołnierza siedzącego za szero¬kim biurkiem.
– Przepraszam… – Młodzieniec podniósł głowę.
– Czy mógłby mi pan pomóc? – Miał orzechowe oczy i miły uśmiech. Nie mógł mieć więcej niż dwa¬dzieścia trzy lata.
– Tak, słucham?
– Przyjechałam, żeby się spotkać z generałem Stricklandem. Nazywam się Aleksa Garrick. – W ogóle nie czuła się lady Falon. Zresztą Jeremy Strickland nie znał jej nowego nazwiska.
– Przykro mi, ale generała nie ma w Londynie.
– A… kiedy wróci?
– Obawiam się, że nie wiem, panienko.
– To bardzo ważna sprawa. Czy może mi pan powiedzieć, dokąd się udał?
– Tego mi nie wolno.
– Ale ja przyjechałam z bardzo daleka. Generał jest przyjacielem mojego brata, pułkownika Garric¬ka. Jestem pewna, że gdyby wiedział, że tu jestem…
– Nie mogę pani powiedzieć, gdzie przebywa ge¬nerał, ale mogę ujawnić, że znajduje się za granicą.
– Za granicą! – Zwracała na siebie uwagę, ale by¬ła zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować. Jakaś kobieta po drugiej stronie pomieszczenia popatrzy¬ła w jej stronę, zaś oficer, z którym rozmawiała, wło¬żył do oka lorgnon i obrzucił Aleksę długim spoj¬rzeniem. – Przepraszam. Ja tylko myślałam… – Za¬częła się odwracać, lecz ktoś zagrodził jej drogę.
– Może ja mógłbym pani w czymś pomóc, pan¬no… Garrick, o ile dobrze usłyszałem?
– Tak powiedziałam, ale…
– Pułkownik Douglas Bewicke, Siódma Brygada Dragonów, do usług.
Pokręciła głową.
– Przepraszam, ale pan nie może mi pomóc.
– Widzę, że jest pani czymś zaaferowana. Może przejdziemy do mojego gabinetu, gdzie będziemy mogli porozmawiać na osobności? – Uśmiechnął się zachęcająco. Był drobnej budowy, wydawał się niższy od większości żołnierzy, miał jasnobrązowe włosy, ciemne oczy i dość rumianą cerę.
– Sama nie wiem… powiedział pan… dragonów? Uśmiechnął się.
– Ja także znam pani brata. Jak się miewa pułkownik Garrick?
– Niestety, również przebywa za granicą. Uniósł jasnobrązową brew.
– W tej sytuacji tym bardziej n'alegam, by przyjꬳa pani moją pomoc. Pani brat byłby bardzo nieza¬dowolony, gdybyśmy wypuścili panią, nie udzieliw¬szy wszelkiej możliwej pomocy.
Douglas Bewicke zaprowadził ją do swojego gabi¬netu, gdzie posadził w obitym czerwoną skórą fote¬lu, jednym z dwóch stojących przed jego biurkiem.
Widział, że jest piękna, że ma śliczną buzię i szczu¬płą, chociaż bardzo kobiecą figurę. Wcale nie był za¬skoczony. Uroda, podobnie jak arogancja i pienią¬dze, były typowe dla rodziny Garricków. Podszedł do bocznego stolika i nalał jej kieliszek brandy.
– Proszę to wypić. Może poczuje się pani trochę lepiej. – Łyknęła trunek łapczywie. Omijając biur¬ko, by zająć miejsce na skórzanym fotelu z wyso¬kim oparciem, zauważył, że drżą jej dłonie. Czuł narastające podniecenie. Czego też ona mogła chcieć od Stricklanda? Dlaczego jest taka poruszo¬na? Rodzina Garricków była obrzydliwie bogata. Jej brat zawsze miał zbyt wysoką pozycję i zbyt du¬żą władzę, zaś znajomość sekretów tak zamożnej rodziny mogła się okazać niezwykle przydatna.
– Wszystko w porządku? – spytał, a ona odpowie¬działa skinieniem głowy. – To dobrze. Więc może mi pani powie, o co chodzi? – Przez chwilę milcza¬ła. Na jej twarzy malowała się niepewność, przez moment pomyślał, że Aleksa zaraz wstanie i wyj¬dzie. Lecz nagle jej dolną wargę ogarnęło drżenie, a w pięknych zielonych oczach zebrały się łzy.
– Ja… przepraszam. – Sięgnęła do torby, wyjęła białą, zdobioną koronkami chusteczkę, którą otar¬ła wilgoć z policzków. – Wciąż nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.
– Proszę się niczego nie obawiać, panno Gar¬rick. Nie ma pośpiechu.
Odetchnęła, ale jej twarz była napięta, widać też po niej było zmęczenie.
– Zacznę od tego, że nie nazywam się już Gar¬rick, lecz Falon. Aleksa Falon. Damien Falon jest moim męzem.
– Hrabia Falon? – Pułkownik pochylił się nad dębowym biurkiem.
– Tak.
Ciekawe. Gardził tym nikczemnym rozpustni¬kiem od czasu ich wspólnych studiów w Oksfor¬dzie. Falon lepiej się uczył. Był niemalże zbyt przy¬stojny, zbyt atletycznie zbudowany i odnosił o wie¬le większe sukcesy z kobietami. Ale dopiero gdy młody hrabia przyłapał go na oszustwie, ich drogi definitywnie się rozeszły. Na zawsze.
Podświadomie zacisnął w pięść trzymaną pod stołem dłoń. Chociaż Falon nigdy nie wspo¬mniał o incydencie, od tamtego dnia żywił do Dou¬glasa wyraźną pogardę. Była widoczna w każdym spojrzeniu, każdym grymasie kształtnych ust, każ¬dym gładko wypowiedzianym słowie. Douglas po¬przysiągł, że pewnego dnia zetrze tę protekcjonal¬ną minę z przystojnej twarzy hrabiego…
Uśmiechnął się do jego żony.
– A ten… problem, który panią niepokoi, ma coś wspólnego z hrabią?
Wstała, wciąż ściskając w dłoniach białą chus¬teczkę
– Bardzo chciałabym panu zaufać, pułkowniku. Jeśli mam to zrobić, musi pan dać mi swoje słowo, słowo oficera i dżentelmena, że mój mąż zostanie sprawiedliwie potraktowany.
– To zupełnie oczywiste, lady, Falon. Daję pani na to moją osobistą gwarancję. A teraz… proszę mi powiedzieć, co takiego zrobił pani mąż.
– On… jest… szpiegiem.
Pułkownik z sykiem wypuścił powietrze z płuc.
Falon szpiegiem? Oczywiście, pojawiały się na ten temat kiedyś jakieś plotki, lecz nikt nie dawał im wiary. O ile sobie przypominał, jeden z jego prze¬łożonych osobiście sprawdził tę sprawę i oczyścił Falona z wszelkich podejrzeń.
– To chyba jakaś pomyłka. Przecież zmarły hra¬bia, ojciec lorda Falona, był wielkim patriotą.
– Być może. Niestety, zmarł, gdy Damien był bardzo młody. Ze strony matki płynie w nim fran¬cuska krew. Przez jakiś czas mieszkał z babką we Francji. Wygląda na to, że… właśnie temu krajowi pozostał lojalny.
Okrążył biurko i stanął przed Aleksą, obserwu¬jąc grę emocji na jej twarzy. Po chwili przyklęknął i ujął jej dłonie, które były drżące i zimne.
– Dobrze pani zrobiła, lady Falon. Zapewniam panią – Dobrze dla mojej kariery, uśmiechnął się w myślach. Schwytanie zdrajcy uczyni go bohate¬rem. Właśnie takiego impulsu potrzebował. A fakt, że człowiekiem tym był Damien Falon, sprawiał, że przyszły sukces stawał się jeszcze słod¬szy. – Mam wrażenie, że ta sprawa jest o wiele głębsza, niż pani mi powiedziała. – Delikatnie ści¬snął jej dłonie i usiadł w fotelu obok niej. – Może więc zaczniemy od samego początku?