37777.fb2
Aleksa oparła się o twarde, skórzane obicie ka¬napy w dyliżansie, który kołysał się i podskakiwał, pędząc po wyboistej drodze. Siedząca naprzeciwko Sarah obserwowała ją z wyraźnym niepokojem. Właśnie opuścili Rye i ruszyli wzdłuż wybrzeża na północ do zamku Falon. Podróż z Londynu do¬biegała końca.
– Na pewno wszystko w porządku? – spytała Sa¬rah, wyglądając zza ramienia handlarza z wydat¬nym brzuchem, niewątpliwie rezultatem nadmier¬nego spożycia piwa. – Jest pani blada jak ściana. Czy na pewno nie zaraziła się pani od lady J ane?
– Nic mi nie jest, po prostu czuję się zmęczona.
– Wcześniej Aleksa powiedziała Sarze, że choroba Jane okazała się mocno przesadzona, że wywo¬łała fałszywy alarm, więc zanimdotarły do Londy¬nu, J ane była już na nogach, niemal zupełnie zdrowa.
– Lady Jane jest zdrowa jak rydz, ale pani samo¬poczucie najwyraźniej się pogorszyło. Obawiałam się, że nie powinna była pani wyjeżdżać tak lekko ubrana. Hrabia dostanie furii, gdy się dowie, na co się pani naraziła.
Jej mąż. Dobry Boże, co też ona najlepszego zro¬biła? Powiedziała pułkownikowi Bewicke'owi prawdę, zrealizowała zamierzony plan. Ból wyda¬wał się nie do zniesienia, podobnie jak nieoczeki¬wane wyrzuty sumienia.
Nie miałaś wyboru, powiedziała sobie już chyba po raz setny, lecz to wcale nie przyniosło ulgi. On cię tylko wykorzystał. Nic dla niego nie znaczysz, ożenił się z tobą dla pieniędzy, być może także po to, aby za pomocą twojego ciała zaspokoić swoją żądzę. Mimo wszystko poczucie winy nie chciało jej opu¬ścić.
Pomyślała o powrocie męża i o dokumentach, jakie na pewno będzie miał przy sobie. Pułkownik Bewicke będzie czekał z wojskiem, gdy Francuzi przybędą, aby wykraść angielskie tajemnice. Zo¬staną wzięci do niewoli.
A Damien skończy w więzieniu.
Lub jeszcze gorzej. Przecież zdrajca może być powieszony. Ta myśl kiełkowała gdzieś w zaka¬markach jej umysłu, lecz nie przyjmowała do wia¬domości, że wydarzenia mogą przybrać taki obrót. Będzie musiała zakończyć tę szpiegowską historię, a jednak…
Ogarniało ją coraz większe cierpienie. Dlaczego to wszystko musiało się wydarzyć? Co złego uczy¬niła, by zasłużyć na takiego mężczyznę?
Dlaczego zakochała się akurat w nim? Uprzytomniła sobie własne uczucia, co niemal przygniotło ją ogromnym ciężarem, wywołując jeszcze większy ból. Próbowała temu zaprzeczyć, walczyła z tą myślą, lecz nic nie mogła poradzić. Boże, jak mogła pokochać takiego człowieka? Za¬dawała sobie to pytanie tuzin razy, lecz nie potra¬fiła znaleźć odpowiedzi. Uporczywa świadomość gryzła ją bez wytchnienia, nie dając chwili odpo¬czynku.
Kiedy w końcu dotarła do Falon, zmęczona i po¬grążona w beznadziejnym smutku, poszła od razu do swojej sypialni. Sarah narobiła hałasu, żeby przygotować pożywny rosół i szkandelę do pod¬grzania pościeli. Monty zaniepokoił się o jej zdro¬wie, a kucharz naprędce sporządził medykamenty i mikstury. Wprawdzie Aleksa sama była sobie winna tej choroby, przez którą skóra poszarzała, do oczu wciąż cisnęły się łzy, zaś dusza… dusza cierpiała najbardziej.
Mijały minuty, godziny ciągnęły się w nieskoń¬czoność. Lecz wiedziała, że on tam będzie. Spotka¬nie z Francuzami było wyznaczone na dzisiejszą noc, a mężczyzna pokroju Damiena z pewnością się na nie stawi.
Zesztywniała, słysząc hałasy dobiegające od stro¬ny wejścia, następnie kroki, przytłumione słowa, rzucane rozkazy. Wiedziała, że hrabia powrócił.
– Gdzie ona jest? – Nie miała wątpliwości, do ko¬go należał ten głos. Był jedwabisty, lecz dźwięczała w nim staL Dochodził od strony schodów, gdy tym¬czasem za oknami już poszarzało. Damien przybył, aby dokończyć swoją misję.
– Na górze, milordzie – powiedział kamerdyner.
– Służąca Sarah zaniosła jej rosół. Może już poczuła się lepiej.
Ruszył po schodach, pOKonując każdym susem po dwa, trzy stopnie. Serce Aleksy tłukło się w pier¬siach jak opętane. Wiedziała, że to będzie trudne, lecz nie spodziewała się tego okropnego pieczenia, które wypalało ją od środka.
– Aleksa? – Wszedł przez drzwi, łączące ich sy¬pialnie. – Wszystko dobrze? Mont y powiedział mi, że zachorowałaś. – Miał na sobie spodnie z koźlej skóry i białą batystową koszulę, a na nogach długie do kolan buty do konnej jazdy. Zmierzwione wło¬sy połyskiwały granatową czernią w świetle lampy. – Jak się czujesz?
– Dobrze – odparła, odwracając głowę w bok
– ale przez dzień lub dwa chyba nie będę wychodzić z domu. Nie ma się czym martwić. Być może złapałam coś od J ane. – Na pewno usłyszał już o jej wycieczce do miasta.
Wziął ją za rękę, nachylił się i pocałował ją w czoło. – Monty opowiedział mi o twojej małej wypra¬wie. W obecnych czasach samotna kobieta nie jest bezpieczna na naszych drogach. – Uśmiechnął się do niej tak czule, że poczuła jeszcze mocniejszy ucisk w sercu. – Powinienem przełożyć cię przez kolano i dać parę klapsów.
Zwalczyła cisnące się do oczu łzy.
– Tęskniłam – powiedziała zupełnie szczerze.
Boże, jakże chciała, by to nie była prawda. Tęskni¬ła za nim w każdej minucie, nawet wtedy, gdy zdra¬dzała jego tajemnicę, nawet wiedząc, co się wyda¬rzy tej nocy. Powinna go nienawidzić, widzieć w nim jedynie zdrajcę, którym przecież był, lecz gdy popatrzyła w te piękne oczy, widziała jedynie niesamowicie przystojnego mężczyznę, który ukradł jej serce.
– Ja też tęskniłem – powiedział lekko gardło¬wym głosem. – Przez ostatnie cztery dni myślałem tylko o tym, by namiętnie kochać się z tobą. – Mu¬snął jej usta pocałunkiem. – Ale to chyba będzie musiało zaczekać.
– Jutro na pewno poczuję się lepiej, obiecuję. – Lecz wiedziała, że już nigdy nie poczuje się lepiej. – Może wybierzemy się powozem do wioski albo urządzimy piknik nad morzem. – Zamknęła powieki, nie mogąc dłużej patrzyć w jego świdrują¬ce- niebieskie oczy. Gdyby nie znała prawdy, na¬prawdę uwierzyłaby, że za nią tęsknił, że napraw¬dę mu na niej zależy.
– Masz czas do rana. Jeśli nie poczujesz się na si¬łach, żeby wstać, poślę po doktora.
Kiwnęła głową. Jutro i tak nie będzie to miało znaczenia. Jutro ich wspólne życie stanie się zamk¬niętym rozdziałem, na zawsze.
– Odpocznij trochę, kochanie. Mam pewne plany co do twojego pobytu w łóżku, ale nie mają one nic wspólnego z twoją chorobą. – Uśmiechnął się, a po¬tem jeszcze raz pocałował ją delikatnie i czule, lecz na jego twarzy wyraźnie widoczne było pożądanie.
Doznała kolejnego ucisku w sercu. Chciało jej się płakać, bić pięściami, krzyczeć z rozpaczy, po¬mstować na niesprawiedliwy los. Patrzyła, jak Da¬mien wychodzi, potem krząta się po swojej sypial¬ni. Przez chwilę rozmawiał z Montym, który jed¬nak zaraz opuścił pokój swojego pana.
Zadrżała, czując nagły chłód. Kiedy przybędą Francuzi? A może Damien sam wyjdzie, żeby spo¬tkać się z nimi na plaży? Tak czy inaczej, zamierza¬ła tam być. Skoro zabrnęła tak daleko, to bez względu na konsekwencje zamierzała dopilnować tej sprawy do samego końca!
Drżącymi rękami ubrała się w praktyczną ciem¬nobrązową wełnianą suknięl splotła włosy w poje¬dynczy warkocz, który odrzuciła na plecy. Otuliw¬szy się przed zimnem ciepłym kocem, usiadła przy oknie. Na zewnątrz zebrała się gęsta mgła, tłumiąc blask księżyca. W brzeg ciężko uderzały fale, podobnie jak ciężko biło jej, serce.
Zastanawiała się, gdzie jest Bewicke i jego lu¬dzie. Czy tak jak zapowiadał, przyprowadził ich z pobliskiego Folkstone? Mieścił się tam garnizon, w którym stacjonowała obsada fortów Martello zbudowanych na wybrzeżu jako umocnienia prze¬ciwko Francuzom.
Mijały godziny, w panującej dokoła ciszy zegar z pozłacanego brązu tykał nieznośnie głośno. Usłyszawszy jakiś dźwięk, Aleksa wyostrzyła zmy¬sły. Damien znowu krzątał się po swoim pokoju, słyszała jego długie kroki, po chwili dobiegł ją od¬głos zamykanych drzwi, gdy wyszedł na korytarz. Aleksa zebrała cały zapas odwagi i pokonując nad¬chodzący atak paniki, podniosła swój gruby weł¬niany płaszcz, narzuciła go na ramiona i naciągnꬳa na głowę kaptur. Odczekała chwilę, po czym ci¬chutko ruszyła za mężem na dół.
Przy tylnych drzwiach zatrzymała się, obserwując jego wysoką sylwetkę oddalającą się w kierunku klifów. Jej serce znowu waliło jak młot. Chyłkiem wymknęła się z domu, ale stanęła bezgłośnie w cie¬niu, czekając, aż Damien zacznie schodzić na plażę. Wtedy puściła się biegiem wąską ścieżką w kierun¬ku brzegu, nabierając powietrza krótkimi, urywa¬nymi haustami. Na szczycie klifu zatrzymała się po¬nownie, szukając gorączkowo wzrokiem Francu¬zów, a także Bewicke'a i jego żołnierzy.
N a falach kołysały się dwie małe łodzie, ich maszty były opuszczone i ukryte w kadłubie. Wzdłuż linii wody stało sześciu mężczyzn, zaś trzech innych szło przez plażę. Damien kierował się w ich stronę. Pod pachą niósł prostokątną skó¬rzaną teczkę – jak się domyślała – z dokumentami, po które przybyli mężczyźni.
Z zapartym tchem przycupnęła osłonięta jakimś głazem. Za skałą, która pozwalała im pozostać w cieniu, po plaży powoli posuwali się do przodu Bewicke i jego ludzie ubrani w czerwone mundury. W rękach mieli muszkiety z osadzonymi bagneta¬mi. Pułkownik trzymał szablę, która w pewnym momencie zalśniła złowieszczo w blasku księżyca.
Aleksa znowu przeniosła wzrok na Damiena, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Przed oczami ujrzała nagle męża, który ją przytu¬la, całuje, szepcze namiętne słowa. Przypomniały jej się wszystkie chwile, gdy był troskliwy i delikat¬ny. Pomyślała o nocy, gdy wpadł do jej pokoju w zajeździe, o tym, jak bardzo starał się ją obronić, jak bardzo martwił się o jej bezpieczeństwo. Pomy¬ślała, jak bronił ją przed atakami swojej matki, jak cierpiał na myśl, że poślubiając Aleksę, zdradził własnego brata. Przypomniała sobie jego hodowlę ptaków, wspólne spacery plażą, różne drobiazgi, którymi sprawiał jej przyjemność.
Nagle zdała sobie sprawę, że bez względu na to, co zrobił, opa nie może znieść myśli o tym, że mógł¬by zostać uwięziony, postawiony przed sądem w at¬mosferze skandalu, mógłby zostać ranny w nadcho¬dzącym starciu.
Nawet puszczając wodze najdzikszej wyobraźni, nie byłaby w stanie zaakceptować jego śmierci.
Na Boga, co ja najlepszego zrobiłam!
Zaczęła biec. Jeśli zdążyłaby dotrzeć do niego, zanim żołnierze miną załom skalny, mogłaby go ostrzec. Wtedy i on, i Francuzi mieliby szansę uciec. Gdyby udało im się wskoczyć na łódź, mogli¬by dopłynąć do Francji, a tam byliby bezpieczni.
Pędziła wzdłuż klifu, czując na policzkach pieką¬ce uderzenia ostrego wiatru. Będzie musiała zabrać mu te dokumenty – przecież miała obowiązek chronić tajemnice swojej ojczyzny -lecz jeśli się jej uda, Anglia nie zostanie narażona na niebezpie¬czeństwo, a Damien ucieknie.
Z trudem zeszła po stromym, piaszczystym szla¬ku, co chwilę ślizgając się, zjeżdżając, raniąc sobie dłonie i kolana o kamienie, których ostre krawę¬dzie rozdzierały także jej suknię. Zanim znalazła się na dole, w butach miała ziemię i skalne odłam¬ki wbijające się jej w stopy. Szybko zrzuciła je i bo¬so pobiegła dalej. Głęboki piasek spowalniał jej ru¬chy, a w pewnym momencie coś wbiło się w pode¬szwę jej stopy. Tłumiąc okrzyk bólu, pędziła dalej.
Do tej pory żaden z mężczyzn jej nie zauważył, ona zaś nie odważyła się krzyknąć. Bolały ją nogi, w płucach czuła palący ogień. Serce gwałtownie pompowało krew, lecz ona nie zatrzymała się, by odpocząć. Jeszcze kilka kroków i nagle Damien odwrócił się, idealnie w chwili, gdy go dopadła. Zaskakującym ruchem wyrwała mu teczkę
– To pułapka – powiedziała, przyciskając teczkę do piersi, cofając się o kilka kroków. Oddychała ciężko, z trudem wydobywając z siebie słowa. – Zołnierze… są już blisko. Musisz uciekać!
Nawet w bladym świetle księżyca wyraźnie za¬uważyła, jak pobladł.
– Słodki Jezu, Aleksa, coś ty zrobiła? – Damien zro¬bił krok w jej kierunku, lecz ona znowu się cofnęła.
Ledwie stała na trzęsących się nogach, a policz¬ki miała mokre od łez.
– Nie ma czasu. Musisz uciekać… zanim będzie za późno.
Wtedy zobaczył, jak zza skał wyłonili się żołnie¬rze i biegli pochyleni w jego kierunku. Pierwszy strzał rozdarł powietrze tuż nad ich głowami.
– Biegnij do klifów. – Stanął między nią a żołnie¬rzami, pociągając ją w tamtym kierunku. – Musisz ukryć się w bezpiecznym miejscu. – Rozległy się kolejne wystrzały. Francuzi rozbiegli się, w powie¬trzu wyraźnie czuć było woń prochu. Gdy Bewicke rzucił rozkaz kolejnej salwy, Damien pchnął Alek¬sę na ziemię i nakrył ją własnym ciałem.
– Nie rób tego – wysapała. To postępowanie nie mieściło jej się w głowie. Panicznie bała się o jego życie. – Musisz uciekać! – Dlaczego tego nie robił? Na Boga, ryzykował dla niej życie, nie dbając o własne bezpieczeństwo, rezygnując z szansy uc~eczki. – Damien, proszę cię!
Swisnęły kolejne pociski. Gdy żołnierze ładowa¬li broń, Damien natychmiast postawił ją na nogi i pociągnął ścieżką wiodącą ku skałom, aby ją ochronić przed niebezpieczeństwem.
– Damien! – krzyknęła, ale było już za późno.
Dopadło ich sześciu żołnierzy, którzy przewrócili go na ziemię.
W tej samej chwili Aleksa poczuła, jak czyjaś dłoń mocnym chwytem zakrywa jej usta, zaś silne męskie ramię przytrzymuje ją w talii.
– Nie! – wrzasnęła, gdy jeden z Francuzów, wiel¬ki, krzepki, czarnowłosy mężczyzna, zaczął ciągnąć ją w kierunku morza. – Puśzczaj! – Próbowała z nim walczyć, wyrwać się, lecz trzymał ją zbyt mocno. Zaklął siarczyście, lec,z nie zatrzymując się, cały czas prowadził ją w kierunku wody. Po chwili zaczęli w niej brodzić, aż wreszcie Francuz pod¬niósł Aleksę i bezceremonialnie wrzucił do łodzi, szybko idąc jej śladem.
– Damien! – krzyknęła. Patrzyła w kierunku pla¬ży, lecz już go nie zobaczyła. Leżał otoczony przez żołnierzy, którzy bili go pięściami i kopali. Tymczasem Francuzi strzelali z pistoletów, powalając kilku Brytyjczyków, których ciała leżały bezwład¬nie na piasku.
– Faites vite! – padł rozkaz. Prędzej! Mężczyźni u wioseł pospiesznie wzięli się do roboty.
Próbowała uwolnić się z uścisku osiłka, lecz on spokojnie przyciskał ją do dna łodzi, w tym samym czasie oddając kilka strzałów w kierunku grupy żoł¬nierzy, którzy rzucili się w pogoń. Francuzi postawi¬li maszty, zaczęli wciągać żagle i po kilku minutach oddalili się od brzegu. Łodzie kołysały się, z trudem pokonując fale przypływu, wn;szcie żagle wydęły się, chwytając wiatr i unosząc łódkę w kierunku peł¬nego morza. W powietrzu nadal było słychać poje¬dyncze strzały, coraz bardziej przytłumione.
Aleksa wpatrywała się w wodę. Wiedziała, że jej jedyna szansa to przeskoczyć burtę i zanurzyć się w ciemnym, lodowatym kilwaterze. Przygięła moc¬no kolana, a potem gwałtownie wyprostowała się, by zrealizować swój plan. Ciekawe, jak długo zdoła się utrzymać na wzburzonej falami powierzchni wody – przecież miała na sobie ograniczającą ruchy ciężką suknię, która będzie ciągnąć ją w głębinę
– Ah, non, anglaise – powiedział osiłek, chwyta¬jąc ją za ramiona tak mocno, że aż syknęła z bólu. Od razu przestała z nim walczyć. – Chętnie bym popatrzył, jak toniesz – mówił dalej po francusku – ale jesteś potrzebna pułkownikowi.
– Uważaj, żeby nic jej się nie stało – rzucił stojący za nimi mężczyzna o imponującym wzroście. Je¬go ciemnobrązowe włosy były przyprószone siwi¬zną, twarz miał nieco wychudłą, jakby wygłodnia¬łą. – To żona naszego dobrego przyjaciela. Może sobie nie życzyć, aby stała się jej jakaś krzywda.
– Ta mała dziwka nas zdradziła!
– Tego nie możesz być pewny. – Pułkownik wyciągnął rękę i wyrwał jej skórzaną teczkę. Do tego momeMu Aleksa w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że wciąż ją trzyma. – Może ona jest naszym sprzy¬mierzeńcem, n'est ce pas? Sam widzisz, że przynio¬sła nam to, po co przypłynęliśmy z tak daleka.
Aleksa aż jęknęła na myśl, że niechcący im po¬mogła.
– Ty francuski psie! Nie jestem żadnym waszym sprzymierzeńcem!
Pułkownik zaśmiał się gardłowo.
– Wiemy, kim jesteś, madame Falon. Wiemy tak¬że, że twoja rodzina jest bardzo bogata i wpływowa. Być może Anglicy będą chcieli odzyskać cię tak bardzo, że w zamian dadzą nam to, czego chcemy.
W jej myślach pojawiła się iskierka nadziei, po¬mieszana z trwogą.
– A czego chcecie?
– No, jak to? Twojego męża, oczywiście. Major to człowiek wszelakich talentów.
– Mój mąż jest… majorem? – Poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła.
– Oficerem Grenadieres de Cheval, elitarnej Gwardii Konnej Napoleona. To naturalnie tylko ho¬norowy stopień oficerski, niemniej bardzo zasłużo¬ny. Chociaż w Anglii major jest już spalony, dla czło¬wieka o takich umiejętnościach znajdzie się miejsce gdzie indziej. – Wbił w nią świdrujący wzrok. – A tymczasem, madame, powinnaś być wdzięczna, że jeszcze możesz się nam na coś przydać.
Damien jęknął, przykładając dłoń do obitej twa¬rzy. Miał poranione kłykcie, opuchnięte wargi, całe ciało sine od uderzeń. Połamane żebra utrudniały oddychanie. Syknął z bólu, siadając na stercie słomy w rogu celi w stęchłym, starym budynku o grubych murach, znajdującym się na tyłach garnizonu w Folkstone. Z wysiłkiem przewrócił się na bok, próbując zwalczyć coraz silniejsze nudności.
Jezu, czy na jego ciele jest chociaż jedno nieobolałe miejsce? Jeśli tak, będzie musiał dopiero je odnaleźć.
Z drugiej strony zapewne miał ogromne szczęście, że w ogóle przeżył. I najprawdopodobniej zginąłby, gdyby nie Aleksa.
Na myśl o niej ogarnęła go wściekłość. Na rany Chrystusa, przecież to jego żona, a mimo to zdra¬dziła go. Przez nią siedział teraz poturbowany, znękany i przygnębiony w tej obskurnej celi pełnej szczurów. Zacisnął zęby, myśląc o tym, ile sobie zadała trudu, żeby go pogrążyć. Do diabła, prze¬cież wyszła za niego na dobre i na złe. Była mu winna lojalność i zaufanie.
Przypomniał sobie, jak biegła ku niemu na plaży z gorącymi łzami spływającymi po policzkach. Mo¬że jednak ostatecznie dotrzymała małżeńskiej przysięgi, gdy ryzykowała życie, by go ocalić.
Złość trochę mu przeszła, a jej miejsce zajął co¬kolwiek niechętny podziw. Musiała wykazać się wyjątkową odwagą, żeby świadczyć przeciwko nie¬mu. W końcu był jej mężem, a kobiety rzadko wy¬stępowały przeciwko poślubionemu mężczyźnie. Poza tym należało pamiętać o rodzinie. Wybuchł¬by ogromny skandal. Lecz Aleksa zawsze robiła to, co uważała za słuszne, a on w pewnym nieznacz¬nym stopniu nawet był z niej dumny.
Westchnął w ciemność. Próbował zignorować skrywane głęboko pragnienie, by uczucie do niego pozwoliło jej zapomnieć o jego domniema¬nych złych uczynkach, by znaczyło więcej od poli¬tyki, a nawet od okropności wojny. Wspomniał ich pełne czułości wspólne chwile, namiętność, bliskość.
Wspomniał noce, gdy spała w jego ramionach.
Ciekawe, czy i ona je pamięta? Może… Może właś¬nie dlatego próbowała mu pomóc, ponosząc ogromne ryzyko, nie bacząc na świszczące kule, które mogły rozerwać jej cudowne ciało.
Na samą myśl wzdrygnął się, ponownie czując przeszywający ból. Już samo pobicie na plaży było wystarczające, a po pr,zybyciu do Folkstone Bewic¬ke przeprowadził jeszcze wielogodzinne przesłu¬chanie. Wszelkimi dostępnymi sposobami chciał wycisnąć z niego odpowiedzi, przekonać się, czy Damien mówi prawdę.
– Z kim się spotykałeś na plaży? – chyba po raz setny spytał Bewicke. – Jak się nazywa twój infor¬mator?
– Mówiłem już, że nic nie powiem, dopóki nie bę¬dę miał możliwości rozmowy z generałem Field¬hurstem.
– Będziesz rozmawiał ze mną, nikczemny zdraj¬co, i powiesz mi wszystko, co chcę wiedzieć!
– Co z moją żoną? – naciskał, O1lrzymując kolej¬ny cios w żołądek za swoją bezczelność. Sierżant z końską szczęką, którego Bewicke wyznaczył do pomocy w przesłuchaniu, wykonywał obowiąz¬ki z wyraźną przyjemnością.
– Twoja żona jest patriotką i bardzo odważną kobietą Popełniła jeden błąd, starając się pomóc ci uciec. Jeśli twoi towarzysze broni nie zrobią jej krzywdy, znajdziemy sposób, żeby ją sprowadzić do Anglii.
Damien wiedział, że jego żona nie jest w niebez¬pieczeństwie. Kiedy ją widział ostatni raz, siedziała w łodzi razem z Lafonem. Być może z politycznego punktu widzenia był on zwykłą kanalią, jednakże był także pułkownikiem Wielkiej Armii Napoleona i dżentelmenem. Nigdy nie skrzywdziłby kobiety, zwłaszcza żony człowieka, którego nadal potrzebo¬wali. Pewność, że Aleksa przynajmniej na razie jest bezpieczna, to jedyna rzecz, jaka pomagała mu znosić cierpienia.
– Posłuchaj mnie, Douglas…
– Smiesz odzywać się do mnie po imieniu, tak jak byśmy byli kolegami? Od lat nimi nie jeste¬śmy… o ile w ogóle kiedykolwiek łączyło nas kole¬żeństwo. – Skinął głową sierżantowi, a ten wymie¬rzył Damienowi cios, po którym jego głowa odsko¬czyła do tyłu, odzywając się okropnym bólem w skroniach.
– Przepraszam… pułkowniku Bewicke. – Da¬mi en wypluł z ust ślinę pomieszaną z krwią. – Ale nic nie powiem, dopóki nie zobaczę się z Fieldhur¬stem.
– Dlaczego? Co jest tak ważne, że nie możesz mnie tego powiedzieć?
– Fieldhursi. to człowiek honoru. Muszę mieć pewność, że bez względu na to, co się stanie, moja żona bezpiecznie wróci do domu.
– Generał ma teraz ważniejsze sprawy na gło¬wie. Twoja jedyna szansa to opowiedzieć tu i teraz, co zrobiłeś. Podaj nazwisko informatora i po¬wiedz, co było w tych dokumentach, a ja już dopil¬nuję, aby twoja żona wróciła do domu.
Damien pokręcił głową, a wtedy sierżant wymie¬rzył kolejny cios. Kiedy znowu zaczął oddychać, uśmiechnął się krzywo. Miał pękniętą i nabrzmiałą górną wargę. Spojrzał drwiąco na pułkownika, podczas gdy powinien robić wszystko, aby go zado¬wolić.
– Nie będę mówił. A tymczasem radzę, żebyś sprowadził do Anglii moją żonę. Kiedy jej brat do¬wie się, co się stało, to możesz być pewien, że dro¬go za to zapłacisz.
Bewicke aż pobladł z wściekłości. Dał znak po¬tężnie zbudowanemu sierżantowi, a po chwili gło¬wa Damiena znowu eksplodowała bólem. Myślał o Aleksie, przywoływał w pamięci jej śliczną buzię, modlił się o jej bezpieczeństwo. Ostatnią rzeczą, jaką ujrzał, były jej pęłne łez oczy, gdy wielkie pi꬜ci sierżanta maltretowały jego wymęczone ciało.
– Wie pan, ten łajdak ma rację – stwierdził cha¬rakteryzujący się ciętym językiem porucznik Ri¬chard Osbourne, szczupły adiutant pułkownika i jego najzagorzalszy stronnik. Stali przed komin¬kiem w kwaterze adiutanta w Folkstone, bardzo skromnie urządzonym, lecz schludnym, niewiel¬kim pokoju o białych ścianach. Bewicke chodził tam i z powrotem, nie mogąc podjąć decyzji. – Jak tylko wieść o uprowadzeniu dziewczyny dotrze do Londynu, oni w okamgnieniu wskoczą nam na plecy.
Kot o dziewięciu ogonach. Wielorzemienny bat wbijał się w ciało i mięśnie, łamiąc nawet naj sil¬niej szych mężczyzn. Były pułkownik Garrick miał wybuchowy charakter, więc Osbourne wcale tak bardzo się nie mylił.
– Niech to diabli, nie mam najmniejszej ochoty wypuścić z rąk tego sukinsyna. – Bewicke stanął przy bocznym stoliku i nalał po kieliszku brandy. Jeden wręczył Osbourne'owi, sam łyknął trunku, zauważając jakiś paproch na swoim czerwonym płaszczu. Zdjął go i pstryknął w powietrze.
Porucznik napił się brandy.
– Chyba nie ma pan wyboru.
Bewicke wiedział, że adiutant ma rację, lecz jeszcze nie chciał się poddać.
– Czy nasz kurier już wrócił?
– Wyjechał dość dawno, więc lada chwila powinien być z powrotem.
– Jeśli dopisze nam szczęście, prryjmą nasze wa¬runki, a także czas i miejsce proponowanego spo¬tkania.
– A dlaczego mieliby nie przyjąć? To bardzo bli¬sko Falon. Dobrze znają ten fragment wybrzeża.
– Słusznie – zgodził się Bewicke. Zamieszał bursztynowy alkohol w kieliszku i wychylił go jed¬nym haustem. Nagle uśmiechnął się, czując, jak miejsce irytacji zajmuje narastające podniecenie. – Chyba że nie odkryli jeszcze jaskiń pod klifami, które znajdują się za skalnym załomem.
– Jaskiń?
– Właśnie. Co ty na to, Richardzie? Może uda się przejąć i dziewczynę, i tego zdrajcę.
Na twarzy Osbourne'a malowała się niepew¬ność, lecz Bewicke wciąż miał rozpromienioną minę. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze i nie¬malże zobaczył połyskujące złotem generalskie szlify, które mogłyby zdobić jego mundur. Poczuł się tak, jakby właśnie wręczono mu nominację ge¬neralską
Aleksa dotarła na szczyt schodów i odetchnęła uspokojona, szykując się na dzień pełen niewiado¬mych. Z kuchni na dole dochodził aromat świeże¬go chleba i głos kucharki karcącej syna kwiecistą francuszczyzną
Zacisnęła dłoń na poręczy, powoli schodząc na parter wiejskiego domu. Był zbudowany z bia¬łego kamienia, miał grube ściany, dach kryty czer¬woną dachówką, nie był może duży, ale wygodny, dobrze wyposażony i nieskazitelnie czysty.
– Widzę, że jesteś gotowa. To dobrze. Mam na¬dzieję, że pobyt tutaj nie był dla ciebie jednym nie¬przerwanym pasmem udręki.
Zatrzymała wzrok na mężczyźnie stojącym u podnóża schodów, po czym zdobyła się na wy¬muszony uśmiech.
– Zważywszy na okoliczności, był pan nadspo¬dziewanie miłym gospodarzem, monsieur Gaudin. Chyba powinnam podziękować… i panu, i puł¬kownikowi Lafonowi. – Od przybycia do Boulogne w ubiegłym tygodniu po tym, jak łodzie wylądowa¬ły na plaży na południe od małej wioski rybackiej, mieszkała w domu człowieka o nazwisku Andre Gaudin. Oczywiście "mieszkała" nie było tu naj¬właściwszym słowem.
Była tam uwięziona.
– Piękna kobieta zawsze je'st mile widzianym gościem, miette, bez względu na polityczne poglą¬dy. – Andre Gaudin był starszym już mężczyzną, miał wydatny tors i czuprynę gęstych, siwych wło¬sów. Był opiekuńczy, troskliwy i cierpliwie ignoro¬wał jej wybuchy, żądania uwolnienia oraz napady smutku.
– Mile czy niemile widziana – powiedziała – je¬stem jednakże wdzięczna za niemal komfortowe warunki, w jakich przebywałam.
– A towarzystwo? Może też nie było tak do koń¬ca niemiłe.
Tym razem uśmiechnęła się naprawdę szczerze.
Trudno się było gniewać na takiego człowieka jak Gaudin, ze współczuciem odnoszącego się do jej sytuacji, chociaż jego sympatie niewątpliwie leżały po stronie Francji. Jego spokój działał na nią koją¬co, delikatność przynosiła ogromną ulgę, gdyż bar¬dziej spodziewała się brutalności. Od początku obiecał jej, że będzie dobrze traktowana i prędzej czy później wróci do Anglii, zaś jej mąż zostanie sprowadzony do Francji.
– Będzie ci go brakowało? – spytał ją któregoś dnia, gdy zobaczył, jak spoglądała przez okno swojego pokoju. Między odległymi wzgórzami góru¬jącymi nad Boulogne wznosił się stary zamek o murach obronnych mocno nadgryzionych zębem czasu.
– Mój mąż jest zdrajcą. Powinnam się cieszyć, że jest w więzieniu, ale…
– Ale?
– Ale…no właśnie, będzie mi go brakowało. Wiem, że nie powinnam za nim tęsknić, lecz będę.
– Może gdy skończy się wojna, przyjedziesz do niego do Francji.
– Nie, proszę pana, to niemożliwe. – Nie wróci¬łaby tutaj, nawet gdyby Damien tego pragnął. Zresztą, po tym, co zrobiła, on na pewno nie wyra¬zi takiej chęci.
Francuz westchnął, ściągając białe brwi, aż na czole pojawiła się zmarszczka o niezwykłej linii.
– Wojna to smutna rzecz, n'est ce pas?
– Oui, monsieur, w rzeczy samej, bardzo smutna. Teraz, stojąc w wejściu, przypomniała sobie tamte słowa. Miała na sobie tę samą brązową weł¬nianą suknię, którą nosiła, gdy została porwa¬na z plaży. Jednakże ubranie było uprane, upraso¬wane, podobnie jak gruba wełniana peleryna.
Gaudin lekko uścisnął jej dłoń.
– Może jeszcze kiedyś się spotkamy.
– Chętnie – odparła z uśmiechem.
– Niech Bóg ma cię w opiece.
– Merci, monsieur. Gdyby wszyscy Francuzi byli tacy mili jak pan, wojna wcale nie byłaby potrzebna.
Te słowa chyba sprawiły mu przyjemność, gdyż z pogodnym obliczem otworzył przed nią drzwi. W progu już stał pułkownik Lafon, w promieniach słońca połyskiwały mosiężne guziki jego granato¬wo-białego munduru Grenadieres de Cheval – ta¬kiego samego, jaki nosiłby jej mąż. Siwe włosy na skroniach pułkownika mocno kontrastowały z jego gęstymi, ciemnobrązowymi włosami.
– Łodzie już czekają, madame. Mam nadzieję, że jest pani gotowa.
– Zapewniam pana, pułkowniku, że jestem wię¬cej niż gotowa.