37777.fb2
Damien rozprostował zesztywniałe mięsme, choć przychodziło mu to z trudem. Miał związane z przodu ręce, podarta koszula wisiała na nim w strzępach, spodnie miał zakurzone i uwalane zie¬mią, włosy spadały na czoło w grubych strąkach.
Jednak szedł wzdłuż plaży przed pułkownikiem Bewickiem i jego żołnierzami, z nadzieją czekając, aż znajdą się u celu, gdzie nastąpi wymiana jeńców, dzięki czemu Aleksa bezpiecznie wróci do domu. Chociaż nie wątpił, że była pod dobrą opieką, to jednak z własnego doświadczenia wie¬dział, jaka potrafi być impulsywna. Czyż sam kilka razy nie wykorzystywał jej porywczego charakteru dla własnych niecnych celów?
Chociaż modlił się, by zachowywała się wstrze¬mięźliwie i by nie nastąpiły jakieś nieprzewidziane wypadki, to i tak zamartwiał się o nią w każdej chwili swojego pobytu w celi. Przeklinał i ją, i sie¬bie za to, że wciągnął ją w tę sprawę.
Teraz spojrzał na granatowy horyzont, szukając jej wzrokiem, a przynajmniej łodzi, którą przypły¬nie. Tuż poza linią brzegu słała się mgła, której macki wysuwały się, by ukryć ich ruchy. Była już prawie dziesiąta, godzina, na którą ustalili spotka¬nie. Lafon był bardzo skrupulatny. Potrafił zapo¬biegać wszelkim nieprzewidzianym okoliczno¬ściom, więc z pewnością przybędzie na czas.
Bewicke powiedział coś do jednego ze swoich ludzi, po czym zwrócił się do Damiena.
– Szczęściarz z ciebie, Falon. Nie odpowiedziałeś na moje pytania, a teraz wracasz sobie do Francji. – Zapominasz, pułkowniku, że moim domem jest zamek Falon.
– W rzeczy samej. Czy mam rozumieć, że będziesz za nim tęsknił?
– Możesz być pewny, że bardzo.
– Za żoną też będziesz tęsknił, Falon?
Coś ścisnęło go w piersi.
– Tak – odburknął.
Bewicke uśmiechnął się z wyraźną satysfakcją. – Bez obaw, milordzie, dopilnuję, żeby twojej żonie niczego nie brakowało. Może znajdę sposób, żeby ją pocieszyć po bolesnej stracie męża. Być może hrabina znajdzie ukojenie w moim łożu.
Damien rzucił się na niego, lecz pilnujący go żołnierze natychmiast złapali go za ramiona i osa¬dzili na miejscu.
– Lepiej uważaj, Falon, bo otrzymasz jeszcze jedną lekcję dobrych manier"zanim przybędą twoi przyjaciele.
Damien nie odezwał się. Widział już ciemne trójkąty żagli w miejscu, gazie kończyła się mgła. Za kilka minut łodzie dopłyną do brzegu.
Tak też się stało – osiadły na plaży, szorując dnem po mokrym piachu. Lafon i jego ludzie zeskoczyli na płyciznę, ich buty zachlupotały głośno w wodzie. Kiedy pułkownik wyciągnął ręce, 'żeby pomóc Alek¬sie zejść z łodzi, Damien odetchnął z ulgą.
A więc wróciła do ojczyzny i jest już bezpieczna.
W tym momencie tylko to się liczy.
Mężczyźni znajdowali się jeszcze w pewnej od¬ległości. Bewicke popchnął Damiena w ich kie¬runku, a ten stracił równowagę i z trudem utrzy¬mał się na nogach. Wiatr zerwał kaptur z głowy Aleksy, i wtedy po raz pierwszy naprawdę dobrze ją zobaczył. Miała blade policzki, ciemnorniedzia¬ne, wilgotne włosy przylegały do szyi i ramion, ale piękna twarz była tak samo zniewalająca jak wte¬dy, przy pierwszym spotkaniu. Poczuł ucisk w żo¬łądku, suchość w ustach. Zap:r:agnął ją przytulić, a potem kochać się z nią całymi godzinami, bez wytchnienia. Zaczął się zastanawiać,,co bez niej poczme.
– Czas do domu, wasza lordowska mość. – Bewicke znowu go popchnął. Damien szedł dalej, jego bu¬ty skrzypiały cicho po piasku. Odszukał spojrzeniem Aleksę, jakby chciał się dowiedzieć, co sobie o nim pomyślała. I czy mu kiedykolwiek wybaczy.
Aleksa patrzyła, jak Damien idzie powoli w jej kierunku. Nie spuszczała wzroku z jego twarzy. Miał podbite oko i tak mocno opuchnięte, że po¬została tylko wąska szparka. Z ust ciągnęła się strużka zakrzepłej krwi. Miał rozerwaną koszulę, pod którą nawet w słabym blasku księżyca zoba¬czyła mocno posiniaczone żebra.
Damien, na Boga, co oni ci zrobili?!
Mimo wszystko poruszał się ze swoją zwykłą ko¬cią gracją. Zauważyła u niego pewną sztywność, lecz najwyraźniej nie miał połamanych kości. Był pobity i posiniaczony, lecz nie sprawiał wrażenia pokonanego. Głowę trzymał wysoko, plecy i ra¬miona miał wyprostowane. Cząstką swojej duszy zapragnęła rzucić mu się w objęcia, lecz inna, bardziej racjonalna część mówiła jej, że to zdrajca, że nie powinien już jej obchodzić.
Stanęli twarzą w twarz na wąskim odcinku plaży, po jednej stronie Bewicke z żołnierzami, po drll giej Lafon i jego ludzie.
– Przykro mi, madame – odezwał się francusk i pułkownik – ale nie będzie pani miała możliwości pożegnać się z mężem.
Wyprostowała się, zbierając w sobie całą odwagę, ignorując poczucie porażki.
– To nieważne. Nie mam mu nic do powiedzenia.
– Przepraszam, madame.
Na znak Lafona ruszyła przed siebie, podobnie jak Damien. Spoglądali sobie prosto w oczy, lec on starannie skrywał emocje. Ledwie zdążyła zro¬bić dwa kroki, gdy rozległ się huk wystrzału z muszkietu. Odwróciła się gwałtownie w tamtym kierunku, to samo zrobił Damien. Mężczyźni za¬częli wykrzykiwać po angielsku i francusku, wyma¬chując rękami. Po chwili usłyszała biegnących po piasku ludzi.
– To pułapka! – krzyknął Lafon. Aleksa przera¬ziła się.
Zanim zdążyła pomyśleć, co ma zrobić, jeden z Francuzów wykręcił jej rękę na plecach, po czym szybko zawrócił i pchnął ją w.kierunku morza.
– Nie! Nie chcę z wami! – krzyczała, usiłując się wyswobodzić się, lecz znaleźli się tuż przy ło¬dziach, a mężczyzna bezceremonialnie ciągnął ją przez płyciznę Moment później przerzucił ją po¬nad nadburciem i wpadła do łódki, mocząc sobie suknię w słonej wodzie pokrywającej dno. Rzuciła się do dziobu, wzywając pomocy, szukając gorącz¬kowo Damiena, gdy tymczasem łódź powoli scho¬dziła na morze.
Zobaczyła, jak walczył z dwoma angielskimi żołnierzami – powalił jednego ciosem wciąż skrępo¬wanych rąk, kopnął drugiego i zaczął biec w kierunku wody. Rozległ się wystrzał z pistoletu. Zrozumiała, że to Lafon, który znajdował się w drugiej lodzi, powalił drugiego angielskiego żołnierza. Jej serce waliło jak młot, a tymczasem Damien walczył z kolejnymi dwoma żołnierzami, nie ustając w biegu, aby dotrzeć do łodzi, będących ostatnią szansą ucieczki.
Szeptała modlitwę, żeby mu się udało, tak strasznie chciała mu pomóc, a łzy płynęły nieprze¬rwanym strumieniem po jej policzkach. Traciła na¬dzieję, bo jej własna łódka powoli wychodziła w morze, rozbijając dziobem fale. Damien prze¬dzierał się przez spienioną wodę w kierunku łodzi Lafona.
Boże, proszę, pomóż mu! Zadała sobie zupełnie niedorzeczne pytanie, czy Bóg jest Anglikiem, czy nie zamknie oczu na niebezpieczeństwo, w jakim znajduje się Francuz.
Nie dowiedziała się jednak, czy Damien zdołał uciec, gdyż po kolejnej salwie z muszkietu poczuła ból w piersi. Krzyknęła z rozdzierającego bólu, za¬lewając się krwią, a cały świat zawirował jej przed oczami.
– Mon Dieu – powiedział jeden z mężczyzn w łódce. – Mała Angielka została trafiona.
– Dobrze jej tak. To suka – rzucił muskularny Francuz, na którego wcześniej wołali Rouget.
– Damien… – wyszeptała tylko, żałując, że nie może zobaczyć, co się z nim dzieje. Przeszywał ją coraz ostrzejszy ból. Palcami przytrzymywała okropną ranę tuż nad sercem. U siłowała odnaleźć wzrokiem drugą łódź, lecz tymczasem znaleźli się w objęciach mgły. Zdawało się jej, że słyszy, jak wiosła zanurzają się w wodzie, lecz pewności nie miała.
– Musimy zatrzymać krwawienie – powiedział pierwszy mężczyzna. – Przyłóż coś do rany.
– Niby dlaczego? Major Falon jest bezpieczny, a ona nie ma dla nas żadnej wartości. Po tym, co zrobiła, jeśli pozwolimy jej umrzeć, on pewnie bę¬dzie nam wdzięczny.
Pierwszy z mężczyzn chwilę zastanawiał się nad słowami towarzysza.
– Ja też nie kocham Anglików i nie wierzę, by ma¬jor chciał mieć żqnę, która go zdradziła. – Uśmiech¬nął się drapieżnie i zimno. – Ale dla pięknej kobie¬ty jest lepsze miejsce niż dno morza.
– Nie rozumiem, co masz na myśli – stwierdził Rouget.
– To proste. Jeśli wyżyje, gdy dojedziemy do Pa¬ryża, zabierzemy ją do madame Dumaine w Le Monde du Plaisir. Niech dołączy do jej cór Koryn¬tu. Dostaniemy za nią sowitą nagrodę. W pienią¬dzach i zapewne w naturze.
– A jeśli major się dowie?
– Nie zabawi we Francji długo, wyślą go z jakąś szpiegowską misją gdzie indziej. A on nie jest typem mężczyzny, który odwiedza Le Monde.
Rouget kiwnął głową.
– Słyszałem, że ma kochankę.
– Podobno niejedną.
– A jeśli ona umrze? – spytał Rouget, przyciskając jej do piersi brudną szmatę.
– Jeśli umrze… – Pierwszy z mężczyzn tylko wzruszył ramionami. Jego ordynarny śmiech był ostatnią rzeczą, jaką usłyszała, gdyż nieznośny ból pogrążył ją w zupełnej ciemności.
Damien szedł po plaży na południe od Boulo¬gne. Chociaż słońce już wzeszło, grube chmury za¬kryły horyzont, wiał zimny, nieprzyjemny wiatr.
– Nom de Dieu, gdzie oni są? – powiedział po francusku bardziej do siebie niż do stojącego tuż obok mężczyzny.
Victor Lafon podążył za jego spojrzeniem. Tego ranka zapadnięte, wychudłe policzki Falona były jeszcze bardziej widoczne.
– W walce na plaży zginęło dwóch ludzi. Więc na drugiej łodzi zostali tylko Rouget i Monnard. W tym sztormie na pewno zniosło ich z kursu. J e¬śli rzeczywiście musieli zacumować w innym miej¬scu, to i tak mieli wyraźny rozkaz, żeby jak najszyb¬ciej dotrzeć do Paryża.
– Zajmie im to trochę czasu.
Pułkownik skinął głową
– No właśnie. Jeśli w ciągu następnych dwóch godzin nie znajdziemy ich łodzi, to proponuję, że¬byśmy szykowali się do drogi.
Dwie godziny. To wydawało się dłużej niż dwa dni. Czy Aleksie nic się nie stało? Tym razem nie było przy niej Lafona, który mógłby zapewnić jej bezpieczeństwo. Damien nie znał tych dwóch Francuzów, z którymi była w łodzi. Wiedział o nich tylko tyle, że zostali wybrani ze względu na swoje umiejętności żeglarskie. Trudno było ocenić, jak potraktują Angielkę. Mógł się tylko modlić, żeby status jego żony zapewnił jej jakąś ochronę
Po raz tysięczny przeklinał w myślach Douglasa Bewicke'a.
Mijały godziny, lecz nie robiło się widniej, nie było też widać żadnych śladów łodzi.
– Lepiej jedźmy już. – Lafon podszedł do stoją¬cego nad samą wodą Damiena. – Droga do Paryża zajmie nam kilka dni. Chyba chcesz tam być, kiedy oni tam dotrą, n' est ce pas?
Damien w milczeniu pokiwał głową. Bał się o Aleksę, ale nie chciał, by Lafon domyślał się jak bardzo. W grze intryg odkrywanie swoich emocji nie było mądre. U czucie do Aleksy było jego piętą achillesową Taką wiedzę można by wykorzystać przeciwko niemu. A takiego błędu nie wolno mu było popełnić.
– Jak się czujesz? – spytał pułkownik, gdy szli w kierunku powozu.
– Tak jakbym przeszedł przez ręce tłumu sztur¬mującego Bastylię.
– Poczujesz się lepiej, gdy wrócisz do Paryża, a twoja żoneczka wróci do twojego łoża. Chociaż w tej ostatniej kwestii to chyba wcale ci nie za¬zdroszczę
Damien uśmiechnął się półgębkiem, przybiera¬jąc pozę twardego, bezwzględnego człowieka, tak jak oczekiwali. Pozbawionego skrupułów drania, jakim kiedyś był.
– Jest bardzo lojalna wobec swojej ojczyzny. To wada, którą powinienem był zająć się wcześniej. Może gdybym to zrobił, nie doszłoby do tej sytu¬acji. – Zerknął na stojącego obok niezwykle by¬strego mężczyznę. – Rzecz ję,dnak w tym, że to mo¬ja żona. I przede wszystkim mnie jest winna lojal¬ność, o czym wkrótce sama się przekona. A co do powrotu do mojego łoża… Tę jej powinność na pewno wyegzekwuję.
Z pewnym zdumieniem uświadomił sobie, że te ostatnie słowa powiedział zupełnie szczerze.
– Przyszedł pułkownik Lafon, monsieur.
– W otwartych drzwiach stanął niski, ciemnowłosy ochmistrz. Damien siedział za biurkiem w swoim gabinecie w domu zwanym przez Francuzów hotel przy rue Sto Philippe, Faubourg St. Honore. Dwa dni temu przyjechali do Paryża.
Dwa dni. I jak dotąd żadnych wieści o Aleksie. N a widok Lafona Damien poczuł przyspieszone bicie serca.
– Merci, Pierre – powiedział do służącego. – Poproś go do mnie, natychmiast.
Mężczyzna skinął głową i wyszedł. Jego gładko przyczesane, posmarowane grubą warstwą brylan¬tyny włosy przylegały nieruchomo do głowy. Po kilku minutach otworzył ciężkie dębowe drzwi, przez które do gabinetu wkroczył Lafon. Jedno spojrzenie na przygnębioną minę przybysza wy¬starczyło, by Damien gwałtownie wstał, zaciskając mocno dłonie na poręczy fotela.
– Co się stało? Znaleźliście ją?
– Lepiej usiądź, mon amio
Damien nie ruszył się.
– Mów.
Ubrany w nieskazitelnie wyprasowany niebie¬sko-biały mundur Lafon podszedł do biurka. Stali twarzą w twarz, spoglądając na siebie ponad wypo¬lerowanym blatem z różanego drewna.
– Podczas ucieczki łodzią z plaży twoja żona do¬stała kulą z muszkietu prosto w pierś. Rana była śmiertelna. Niestety, Aleksa nie przeżyła przepra¬wy do Francji.
Damien nic nie mówił, siadając powoli w fotelu.
– To niemożliwe.
~Przykro mi, majorze Falon.
– Jesteś tego pewien? Nie ma mowy o pomyłce?
– Gdy umierała, był przy niej kapral Rouget. Mówi, że nie cierpiała.
– Gdzie… gdzie jest jej ciało? – Damien starał się opanować, z wysiłkiem skrywał targające nim emocJe.
– Niestety, to jest właśnie dalszy ciąg tej tragedii. Łódź wywróciła się na falach, podchodząc do brze¬gu. Ciało madame Falon pochłonęło morze.
Damien zamknął powieki. Słodki Jezu, to nie może być prawdą! Poczuł mdłości, ucisk w piersi niemal uniemożliwiający oddychanie.
– Już ja się postaram, żeby ten drań Bewicke przeniósł się na tamten świat! Przysięgam! – Nie powinniśmy byli ufać Anglikowi.
Damien mógł mu jedynie przytaknąć.
– Dziękuję, że przyjechałeś, żeby przekazać mi tę wiadomość. -' Z trudem przełknął ślinę przez ściśnięte gardło. Przywołał całą siłę woli, żeby się opanować. Po chwili ponownie spojrzał na Lafona, kręcąc głową – Nie życzyłem mojej żonie nic złe¬go. – Starał się przybrać rzeczowy ton. – Szczerze mówiąc, nawet ją polubiłem.
– Twoja żona była piękną, młodą kobietą. Przyj¬mij wyrazy szczerego współczucia.
Damien odsunął od biurka fotel, na którym sie¬dział, po czym wstał i podszedł do gościa. Miał na¬dzieję, że Lafon nie zauważy drżenia jego nóg.
– Dziękuję, pułkowniku. – Westchnął. – Nasze małżeństwo nie trwało zbyt długo. Oczywiście w grę wchodziły pieniądze, ale nie zdążyłem nacie¬szyć się jej ślicznym ciałem. Ale cóż, takie rzeczy się zdarzają.
– W rzeczy samej – odparł Lafon, kierując się do drzwi.
– Jakaż to ironia losu, prawda? Gdybym nadal przebywał w Anglii, byłbym zamożnym człowie¬kiem. Los może okazać się bezlitosnym wrogiem, n'est ce pas?
– Oui, majorze Palon. Los zwykle bywa bardziej kapryśny niż nawet najbardziej próżna kobieta.
Damien zaczekał, aż pułkownik wyjdzie, a zamk¬nąwszy za nim drzwi, oparł się o nie ciężko. Czuł silne pulsowanie w głowie, ogromny ciężar w żołąd¬ku, szum w uszach, który zagłuszał wszelkie inne dźwięki. Na Boga, nie mógł w to uwierzyć! Jednak przez cały tydzień miał dziwne przeczucie, że coś się stało.
N a sztywnych nogach podszedł do pięknie rzeź¬bionego stolika obok kominka w rogu pokoju. Drżącymi dłońmi odkorkował kryształową karafkę i nalał sobie dużą porcję koniaku. Pociągnął długi, otępiający zmysły łyk, po nim następny.
Szybko opróżnił kieliszek, napełnił go powtórnie i znowu wypił. Zamierzał upić się do nieprzytomno¬ści. Wiedział, że to bezcelowe, ale modlił się, by przyniosło choć chwilową ulgę w bólu. Aleksa nie ży¬ła przez niego, w żaden sposób nie można było temu zaprzeczyć. Nie żyła, odeszła i nigdy już nie pojawi się w jego życiu. Cierpiał coraz bardziej, ból narastał z każdym uderzeniem serca, rozdzierając go bezlitoś¬nie od środka. Czuł to w każdym mięśniu i stawie, czuł, jak płynie żyłami niczym rozgrzana oliwa.
Wiele lat nie zależało mu na niczym. Przez jakiś czas Peter był mu najbliższy, lecz potem brat zmarł, zostawiając Damiena ponownie samego.
Przez jedną krótką słodką chwilę zależało mu na Aleksie, zaznał uczucia, o jakie nigdy by siebie nie podejrzewał. A teraz, choć nie z własnej woli,,ona także od niego odeszła.
Wziął butelkę koniaku i wrócił do fotela za biur¬kiem. Ciężko opadł na skórzane obicie, opróżnił kolejny kieliszek trunku i spuścił bezwładnie głowę.
Owszem, cierpiał po śmierci Petera, lecz w ża¬den sposób nie dało się tego porównać z obecnym bólem, który miażdżył mu duszę i otępiał umysł, czego nie zdołał jeszcze dokonać wypity alkohol. Czuł się tak, jakby rozdarto mu pierś i wyrwano serce. Jakby umarł, a teraz smażył się w piekiel¬nym ogmu.
Wychylił kolejny kieliszek, zaciskając palce na pustym szkle. Sięgnął po butelkę i… zauważył, że mały srebrny medalik, który wisiał na jego szyi, zalśnił odbitym światłem.
Dopiero teraz zauważył, że całą twarz ma mokrą od łez.
Celeste Dumaine stała w milczeniu u stóp sta¬rego żelaznego łóżka, z którego płatami złaziła spękana, biała farba. Pod zniszczoną narzutą z ró¬żowej satyny spała dziewczyna. Była szczupła i młoda, zupełnie jak pani,Dumaine dwadzieścia lat temu. Niegdyś jędrne ciało Celeste teraz zwiot¬czało. Piersi utraciły dawną sprężystość, podobnie jak skóra. Długie kasztanowe włosy robiły się co¬raz cieńsze, traciły naturalny kolor i blask. A prze¬cież kiedyś była prawdziwą pięknością – zupełnie j ak ta dziewczyna.
Celeste podeszła do niej z boku łóżka. Dziewczy¬na wciąż miała bardzo płytki oddech i słabo wyczu¬walny puls. Celeste wyciągnęła dłoń do jej szyi, przesunęła palcem po alabastrowej skórze, jakby sprawdzając jej fakturę. W świetle lampy duży pier¬scień z rubinem, którego Celeste nigdy nie zdejmo¬wała z serdecznego palca, połyskiwał niczym kro¬pla krwi na tle bladego policzka dziewczyny.
Przesunęła po nim palcem. Nigdy jeszcze nie wi¬działa tak gładkiej skóry o barwie bezcennej kości słoniowej. Nigdy nie widziała piękniejszej twarzy. Ani włosów tak intensywnie kasztanowych, przy¬pominających rudy odcień polerowanego różane¬go drewna. Celeste rozczesała je i rozłożyła w wa¬chlarz na poduszce. Pod jej dłońmi wyglądały jak płonący jedwab.
Nachyliła się, żeby wygładzić gęste loki, których mięsista masa niemal parzyła jej palce. Pod czarną koronkową suknią sutki Celeste stwardniały, ich sztywne brodawki zaczęły pulsować, reagując na dotyk szorstkiej tkaniny. Poczuła, jakby krew zaczęła gęstnieć w jej żyłach, płynęła wolniej, zaś jej krocze zrobiło się gorące i mokre.
Odsunęła pościel. Pod bandażami zakrywający¬mi ranę delikatnie unosiły się i opadały piersi mło¬dej kobiety. Idealne, pełne, lecz jędrne, wyprężone zachęcająco. Celeste położyła drżącą dłoń na jed¬nej z nich. Dziewczyna wciąż miała gorączkę, przez co jej skóra była nienaturainie rozgrzana. Od czasu do czasu poruszała się
Celeste niechętnie okryła ją pościelą Już dawno nie czuła takiego pożądania. Nie miało znaczenia, czy jego obiektem był mężczyzna, czy kobieta. N aj¬ważniejsza była uroda tego obiektu. W tym wypad¬ku piękno cielesnej formy, elegancja, emanujący z całej postaci wdzięk i esencja czystości powodo¬wały u Celeste przyspieszone bicie serca i wilgoć między nogami.
Jakaż cudowna istota, pomyślała, smakując daw. no zapomnianą żądzę. Jej podniecenie wciąż rosło. nabrzmiewało tak samo jak zwiotczałe piersi. I co la należy do mnie.
Postanowiła, że dziewczyna przeżyje. Sama tego dopilnuje. Kiedy się wykuruje, powoli wdroży j'I do nowej roli, wykorzysta maksymalnie, nie nisz¬cząc jej ducha. Oczywiście najważniejsze są pienią¬dze, lecz przy odpowiednim podejściu korzyść będzie o wiele większa niż kolejne monety w jej sa. szetce. O wiele większa.
Miała własne plany związane z tą piękną, młode, dziewczyną
Damien oprzytomniał nieco na dźwięk nieustęp¬liwego pukania, jednak nie wstawał z fotela.
Po chwili klamka opadła, drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł wysoki, dostojny pokojowy. Claude-Louis Arnaux był tylko dwa lata starszy od Damiena, miał małego synka, zaś jego żona służyła jako gospodyni.
– Przyjechał generał Moreau. Czeka na dole w gabinecie.
Moreau. Chryste. Przecież nie może pozwolić, żeby generał zobaczył go w takim stanie.
– Powiedz mu, że jestem chory. I że przepraszam, ale nie jestem stosownie ubrany, by przyjmować go¬ści. Powiedz, że przyjdę do niego dziś po południu.
Claude najwyraźniej odczuł ulgę. Damien wie¬dział, że przyjaciel bardzo się o niego martwi.
– Dobrze. Każę przygotować kąpiel i czyste ubranie..
Damien skinął głową, jak zawsze wdzięczny za niezmienną lojalność przyjaciela. Wygramolił się z fotela i stanął przed wygasłym kominkiem. Przez kilka dni w ogóle nie opuszczał pokoju. Miał hrudne włosy, nie ogoloną twarz, pomięte i popla¬mione ubranie. Kopnął pustą butelkę po koniaku. Rozbite szkło zachrzęściło mu pod obcasem.
– Nom de Dieu – wymamrotał. Spojrzał w ozdob¬ne lustro i aż syknął, wciągając głęboko powietrze. Wyglądał strasznie.
I tak samo się czuł.
Śmierdział stęchłą brandy,język miał wyschnię¬ly i sztywny jak skórzany pasek, głowę rozsadzał mu pulsujący ból. Zapragnął wcisnąć się do tej bu¬lelki, z którą nie rozstawał się przez ostatnie czte¬ry dni, lecz alkohol wcale nie pomagał. Zresztą nie mógł ukrywać się przed samym sobą w nieskoń¬czoność.
Aleksa nie żyła – nigdy sobie tego nie wyba¬czy. I w głębi duszy nigdy nie zabije w sobie rozpa¬czy. Na zewnątrz jego roztargnienie wkrótce zosta¬nie zauważone, podobnie jak głębia jego uczucia, a na to nie mógł sobie pozwolić.
Claude-Louis wrócił. Był jednym z cidevants, by¬łych członków arystokracji, emigrantem, który nie¬dawno wrócił do ojczyzny. Gdyby nie doszło do re¬wolucji, gdyby Ludwik wciąż siedział na tronie, Claude w dalszym ciągu byłby hrabią. A tymcza¬sem pełnił rolę służącego… a przynajmniej takie sprawiał wrażenie.
– Cieszę się, że wrócił pan pomiędzy żywych – powiedział Claude.
Damien pomyślał, że to pobożne życzenie.
– Byłem głupcem. Zadna kobieta nie jest warta takiego żalu. – Zza pleców służącego wyłonili się kolejni, niosąc balię z parującą gorącą wodą. Clau¬de- Louis zaczekał, aż wyszli, i zamknął za nim i drzwi.
– Skończmy to udawanie. Znamy się o wiele za długo na takie gierki, n'est ce pas?
Damien westchnął.
– Słusznie, mon amio Nie miałem zamiaru od¬grywać komedii. – Przeczesał dłonią falujące czar¬ne włosy. – Czasami sam już nie wiem, gdzie koń¬czy się gra, a zaczyna realne życie.
– No właśnie, przyjacielu. To chyba jest prawda dla każdego z nas.
Damien zrzucił ubranie i zanurzył się w miedzia¬nej wannie, z rozkoszą pławiąc się w ciepłej, oczyszczającej kąpieli. Odpoczywał z głową opartą o krawędź i zamkniętymi oczami. Przez moment zobaczył Aleksę, która odpowiedziała uśmiechem na coś, co powiedział. Podziwiała jego piękne pta¬ki, w jej twarzy \Yidział szczęście. Zobaczył, jak z błyszczącymi oczami rozmawiała z jego matką, broniąc go, gdy tymczasem powinna bronić siebie.
I wtedy" ujrzał, jak biegnie ku niemu po plaży.
Widział przerażenie, skruchę i ogromny smutek. Cały świat emocji ukazany na twarzy pełnej niepo¬koju – niepokoju o niego. Ten widok tak bardzo chwycił Damiena za serce, że momentalnie wybu¬dził go z letargu. Drżącą ręką sięgnął po biały mu¬ślinowy ręcznik, który Claude-Louis natychmiast mu podał.
– Jesteś słaby. Długo nic nie jadłeś. Szef kuchni przygotuje coś do jedzenia. Z pełniejszym brzu¬chem od razu poczujesz się lepiej.
Damien nie odezwał się. Na samą myśl o posił¬ku żołądek wyraźnie zaprotestował: Jednak posta¬nowił, że się zmusi. Miał do wykonania pewne zadanie i chociaż wszystko poszło inaczej, niż to so¬hie zaplanował, znajdzie sposób, aby uratować sy¬t uację. Praca pomoże ukoić ból, ponieważ miała ściśle określony cel. Teraz uczepi się tego celu tak mocno, jak nigdy dotąd.
U czepi się, chociaż doskonale wie, że bez wzglę¬du na powodzenie misji cena, którą zapłacił, była zbyt wielka, żeby mógł ją znieść.
– A więc, ma belle, jak się czujesz?
Aleksa przyglądała się krzykliwie ubranej kobie¬cie, która siedziała w fotelu obitym wyblakłym perkalem.
Niemal jak nowo narodzona dzięki pani, madame Dumaine. – Piły kawę z porcelanowych fili¬żanek, niepasujących do tego obskurnego, urzą¬dzonego bez odrobiny smaku pokoju.
Myślę, że za kilka dni będziesz gotowa wyjść w świat. Wszyscy padną, kiedy cię zobaczą Aleksa pobladła.
Madame, wiem, jaka była pani dla mnie dobra, wiem, że zawdzięczam pani życie, ale bardzo pro¬szę, niech mnie pani wypuści.
Wałkowałyśmy ten temat chyba z tuzin razy, moja droga. Zapłaciłam za ciebie fortunę Spędzi¬łam przy twoim łóżku wiele godzin, karmiłam cię, pielęgnowałam i chroniłam. Ten dług musisz spłacić.
Już mówiłam, że jestem bardzo bogata. Jeśli bezpiecznie wrócę do Anglii…
– Ba, do Anglii! Zostaniesz tutaj!
– Ale z pewnością
Przeszłość jest już zamknięta, moja gołąbeczko. Im prędzej przyjmiesz to do wiadomości, tym będziesz szczęśliwsza. Teraz należysz do mnie. I bę¬dziesz robić to, co ci każę. – Miała nieprzejednaną minę, usta zaciśnięte w ponurym grymasie. Była twardą kobietą, musiała taka być. Resztki delikat¬ności, jaką kiedykolwiek miała, wypaliły się w jej przeszłym życiu. A jednak…
Teraz odezwała się znacznie łagodniej, niemal przymilnie.
– Zaufaj mi, ma belle. Tutaj nie będzie ci źle. Bę¬dą mężczyźni, i to całkiem sporo mężczyzn. Ale przecież jesteś bystra. Szybko się nauczysz, jak sprawiać im przyjemność. To życie wcale nie jest aż takie straszne, zobaczysz.
Na samą myśl Aleksa wzdrygnęła się, czując, jak krew zamarza jej w żyłach.
– Madame, bardzo proszę, czy naprawdę nie ma nic, co panią przekona? – Próbowała, na Boga, spędziła wiele godzin, ze łzami w oczach błagając ją o rozsądek. Chciała uciec, ale przekonała się, że okna są zablokowane od zewnątrz, zaś za jej drzwiami stoi na warcie wielki brodaty Murzyn.
– Już cicho, moja ślicznotko. Nie czas już na dal¬sze rozmowy. Zgódź się, a być może nadejdzie dzień, w którym twój dług zostanie spłacony. A kiedy to nastąpi – uśmiechnęła się – wtedy twoje ciało będzie już tylko moje.
Aleksa nie odezwała się, czując wzdłuż kręgosłu¬pa zimny dreszcz przerażenia. Patrzyła, jak starsza, tęga kobieta idzie przez pokój i znika za drzwiami. Słyszała, jak Murzyn mówi coś do niej cichym, su¬gestywnym głosem, po czym oboje się roześmiali.
Sparaliżował ją strach. Co teraz z nią będzie?
Kiedy odwiedzi ją pierwszy mężczyzna? Jak będzie wyglądał? Jakie wrażenie wywrze na niej dotyk je¬go rąk?
Jakże ona to zniesie?
Pomyślała o Darnienie, czując ogromną tęskno¬tę. Zastanawiała się, gdzie on teraz jest, czy w ogó¬le żyje. Pogrążała się w coraz głębszej rozpaczy.
Z nienawiścią przypomniała sobie pułkownika Bewicke'a. To przez jego zdradzieckie działania znalazła się w tym położeniu. Człowiek, któremu zaufała, człowiek, który miał jej pomóc, w co naiw¬nie uwierzyła.
Lecz skoro nie pomógł jej wtedy, nie pomoże i teraz.
Tak naprawdę to nie ma już nikogo, kto mógłby pomóc.
Nawet sarna sobie nie mogła pomóc.