37777.fb2 Diabelska wygrana - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Diabelska wygrana - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Rozdział 13

Damien zszedł po schodach w swoim petit hotel przy rue St. Philippe.

Dom zbudowany przed okresem rewolucyjnego terroru przez arystokratów, którzy bali się utraty głów pod ostrzem gilotyny, był ciężką, kamienną budowlą z wysokimi oknami i balkonami z kutego żelaza. Budynek był elegancki, chociaż sprawiał wrażenie raczej fortecy niż domu mieszkalnego. Kamienica o grubych murach skrywała tunele i se¬kretne przejścia, dając żyjącym w strachu arystokra¬tycznym mieszkańcom możliwość szybkiej ucieczki lub ukrycia się, gdyby zaistniała taka potrzeba. Da¬wał również możliwość śledzenia jego mieszkań¬ców, co najprawdopodobniej było powodem, dla którego ten właśnie dom przeznaczono na kwaterę Damiena na czas gdy przebywał we Francji.

Falon przeszedł przez. hol w kierunku drzwi.

Pierre Lindet, jego ochmistrz, stał przy wejściu, trzymając kapelusz, rękawiczki, pelerynę z satyno¬wą podszewką i lśniącą hebanową laskę ze złotą gałką

Ubrany był w strój wyjściowy, gdyż wybierał się do opery. Miał spotkać się z Lafonem, Moreau, architektern Cellerierem, burmistrzem Frochotem, a także księżną d' Abrantes, żoną gubernatora Pa¬ryża. Po spektaklu wszyscy byli oczekiwani na przy¬jęciu w Hótel de Ville.

Kiedyś być może spędziłby taki wieczór dość mi¬to. Przed ślubem… przed poznaniem Aleksy. Te¬raz każda taka chwila napełniała go przerażeniem.

Pańskie okrycie, monsieur. – Pierre podał mu pelerynę. Damien narzucił ją na ramiona, zapiął ozdobną klamrę, po czym założył rękawiczki i wziął laskę

Rozumiem, że mój powóz już czeka przed domem.

– Oui, monsieur.

– A gdzie Claude-Louis?

Nie widziałem go, monsieur. Wyszedł jakiś czas temu i jeszcze nie wrócił.

Damien bezwiednie pokiwał głową

– Czy coś jeszcze, monsieur?

Nie, to wszystko. Claude-Louis nie musi na mnie czekać. Powiedz mu, żeby kładł się spać.

Mężczyzna bezszelestnie usunął się z drogi i Da¬mien ponownie ruszył ku drzwiom. Jednak czyjś cienki głosik i tupot małych stóp osadziły go na miejscu. Spojrzał w stronę korytarza i zobaczył, jak mały Jean-Paul Arnaux biegnie ku niemu, przebierając szybko nogami, chociaż skręco¬na kostka utrudniała mu zadanie.

– Monsieur! Monsieur!

Damien podniósł małego do góry.

Bonsoir, mon petit, kiedy wróciłeś do domu? Ciemnowłosy, ciemnooki chłopiec był na wsi w odwiedzinach u jednego z licznych kuzynów.

Wróciłem dzisiaj, monsieur. Potem mama za¬brała mnie na targ. Chciałem się przywitać, zanim pójdę spać. – Jean-Paul miał dopiero siedem lat, jednak zawsze sprawiał wrażenie starszego. Być może to wypadek sprzed trzech lat przyczynił się do tego, że stał się dojrzalszy niż inne dzieci w tym wieku.

Damien mocno przytulił malca, czując ucisk w piersi na myśl o dziecku, jakie mógł mieć z Aleksą. – Cieszę się, że cię widzę. Bez ciebie było tu sta¬nowczo zbyt cicho.

W holu pojawiła się jego u.śmiechnięta matka.

– Zabiorę go, monsieur. – Zona Claude' a, Marie Claire, wzięła chłopca i przytuliła do swojego obfi¬tego biustu. – Mam nadzieję, że nie sprawiał kło¬potu.

– Jean-Paul nigdy nie sprawia kłopotu – odparł Damien nieco chropowatym głosem, gdyż na wi¬dok tej szczęśliwej rodziny poczuł, że coś chwyta go za gardło..

– Bonsoir, monsieur. – Chłopiec pomachał ręką ponad ramieniem matki.

– Bonne nuit, mon petit – zawołał za nim Da¬mien. To dziecko było jego drugą słabością. Chciał zachować dystans, ale chłopiec mu na to nie po¬zwalał. Przywiązał się do niego, a chociaż ich spo¬tkania były rzadkie i zwykle krótkie, chłopiec nie¬zmiennie wzbudzał w Damienie ciepłe uczucia, jak się wydaje, z całkowitą wzajemnością.

Damien westchnął, zastanawiając się, kiedy oko¬liczności ulegną zmianie, Ieończąc ich zażyłą przy¬jaźń.

Ta perspektywa wydała mu się nader smutna.

Wspomniawszy czasy, gdy na niczym mu nie zale¬żało, poprawił kołnierz peleryny, lecz nie zdążył otworzyć drzwi, gdy do środka wpadł Claude-Lo¬uis, który szybko ściągnął bobrową czapkę, aż ciemne włosy opadły mu na czoło. Chwycił Damie¬na za ramiOna.

– Bogu dzięki, że zdążyłem – wysapał.

– O co chodzi? Co się stało?

Claude- Louis rozejrzał się dokoła, po czym wskazał gabinet i ruszył szybkim krokiem w tamtą stronę. Damien pospieszył za nim.

– Nie ma czasu, żebym cię przygotował na tę wia¬domość, więc powiem od razu. Twoja żona żyje!

Damien podskoczył, jakby dostał pociskiem. Po¬czuł narastające odrętwienie w piersi, przez chwilę zapomniał oddychać.,

– Powtórz, żebym był pewien, że dobrze cię zro¬zumiałem. – Z pewnością się przesłyszał, lecz, Bo¬że, jakże pragnął, żeby to była prawda.

– Madame Falon żyje. Jest uwięziona tutaj, w Pa¬ryzu.

– Jeśli się mylisz – powiedział cicho Damien – to przysięgam, że nigdy ci tego nie wybaczę.

– Nie mylę się, przynajmniej tak sądzę. Oczywi¬ście jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.

– Gdzie ona jest? – Serce Damiena dudniło w iście zawrotnym tempie, nie mógł opanować drżenia rąk.

– Właśnie dlatego musimy się spieszyć. Jest przetrzymywana w Le Monde du Plaisir, lupanarze nad Sekwaną.

Damien na chwilę zaniemówił.

– Skąd masz pewność, że to Aleksa? Czego się dowiedziałeś?

– Pierwsze pogłoski o tym pojawiły się jakieś trzy dni temu. Pewien marynarz z doków, który był z dziewczyną pracującą w Le Monde, powiedział, że jest tam jakaś Angielka, piękniejsza od Afrodyty. Twierdził, że jest nowa w Le Monde, że została sprzedana jako kurtyzana przez dwóch napoleoń¬skich żołnierzy.

– To jeszcze nie dowodzi, że mówił o Aleksie.

– Tak samo pomyślałem i dlatego nic ci nie mówiłem. Porozmawiałem z kilkoma znajomymi, popro¬siłem o pomoc w zamian za wyświadczone im kiedyś przysługi. Dowiedziałem się, że dziewczyna była ranna, a Celeste Dumaine osobiście pielęgnowała ją i postawiła na nogi. Podobno jest przetrzymywa¬na wbrew swojej woli, zaś wieczorem pierwszego sierpnia, to znaczy dzisiaj, odbędzie się licytacja i dziewczyna pójdzie z tym, kto da najwięcej.

Damien syknął przez zaciśnięte zęby.

– Nom de Dieu. – Spojrzał w kierunku drzwi, lecz po chwili przeniósł wzrok z powrotem na przy¬jaciela. – Jednak wciąż nie możemy być pewni, że to ona. – W tym momencie wszelkie wątpliwości nie miały już znaczenia: wiedział, że tam pójdzie. Cały oddział francuskiego wojska nie byłby w sta¬nie go powstrzymać.

– Miejsce jest pod silną strażą. Jeśli to twoja żo¬na, będą ci potrzebne dokumenty albo Lafon i co najmniej pół tuzina uzbrojonych ludzi.

Damien pokręcił głową.

– Licytacja mogła już się zacząć. Nie mamy cza¬su na to.

– Co więc zamierzasz?

Bez słowa odwrócił się i przeszedł przez gabinet.

Z szuflady biurka wyciągnął pistolet, sprawdził, czy jest nabity, po czym wsunął go do kieszeni pe¬leryny. Następnie odsunął wiszący na ścianie ob¬raz, za którym znajdował się sejf, przez chwilę ma¬nipulował pokrętłem szyfrowego zamka, wreszcie wyciągnął ciężki woreczek pełen monet.

Uśmiechnął się szelmowsko kącikiem ust.

– Jeśli to moja żona, cena będzie bardzo wysoka.

A ja nie zamierzam pozwolić się przelicytować.

Claude-Louis poklepał przyjaciela po ramieniu.

– Wezmę pistolet i pojadę z tobą.

Damien kiwnął głową i obaj ruszyli do drzwi.

* * *

Boże, jak ja to przeżyję? Aleksa spojrzała na wul¬garny biały gorset, który nałożyła na krótką, niemal przezroczystą halkę, ledwie zakrywającą jej poślad¬ki. Piersi miała wypchnięte do g{›ry w sposób obna¬żający niemal połowę różowych sutków. Wzdrygnꬳa się na wspomnienie, jak Celeste dotykała jej w tamtym miejscu, drżącymi rękami nakładając pu¬der i oblizując przy tym swoje grube wargi.

Aleksa ubrała się sama, bo dobrze wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, zostanie ubrana na siłę. Mada¬me zasznurowała jej gorset, zaś Aleksa sama naciąg¬nęła białe pończochy i satynowe podwiązki ozdo¬bione małymi różyczkami. Madame rozczesała jej włosy i pozostawiła je rozpuszczone na plecach, na koniec związała na szyi różową wstążeczkę.

Aleksa nie płakała. Nie tym razem. Nie dzisiaj. Do tej pory płakała codziennie. Błagała, prosiła, kilka razy dostała chłostę wierzbowymi rózgami. Madame ostrzegła ją, że kary będą coraz bardziej dotkliwe, a Murzyn z przyjemnością spuści jej po¬rządne lanie pasem, jeśli nadal będzie nieposłuszna. Powiedziała, że dla czarnucha będzie to prawdziwa rozkosz, w co Aleksa ani przez chwilę nie wątpiła. Znała już jego wulgarny uśmiech, widziała, jak lu¬bieżnie obmacywał inne kobiety. I nigdy nie miał dość. Zaś ona nie miała możliwości ucieczki z tego zakładu dla obłąkanych, który miał być jej domem.

Nie mogła oczekiwać litości od nikogo z miesz¬kańców, bo wszyscy uważali, że powinna pogodzić się ze swoim losem.

Pomyślała, że może to i racja, gdy stanęła u szczytu schodów, spoglądając na zebrany poniżej tłum. Byli tam pijani oficerowie armii napoleoń¬skiej, wulgarni handlarze, pokraczni, rozpieszczeni członkowie "nowej arystokracji".

Może i pogodziła się ze swoim losem, bo nie czuła nic poza otępieniem i rezygnacją. Z jej daw¬nej duszy nie pozostało już nic.

Obok niej stała madame Dumaine, która pochy¬liła się i pocało\Vała ją w policzek, jednocześnie lekko ściskając jej dłoń.

– Nic się nie bój, ma belle. Na twoją pierwszą noc wybiorę mężczyznę wartego twoich wdzięków. Oczywiście musi mi dobrze zapłacić, ale osobiście dopilnuję, żeby odpowiednio wprowadził cię w półświatek.

Aleksa przygryzła wargę. Mężczyźni tłoczący się w salonie na dole podeszli nieco bliżej, podnosząc głowy, wskazując ją palcami i wulgarnie dowcipku¬jąc. Wśród nich stało z pół tuzina roznegliżowa¬nych kobiet, których nagie piersi co chwilę obma¬cywali, rzucając prymitywne uwagi.

– Ja… nie mogę tego zrobi G – powiedziała Alek¬sa, zbierając całą odwagę, ostatni raz jako kobieta, która niemalże była już przeszłością. – Proszę, bła¬gam, niech mnie pani wypuści.

Celeste uderzyła ją w twarz.

– Zrobisz to. Zrobisz wszystko, co ci każę! Pod¬łożysz się temu, którego ci wybiorę, i pozwolisz, że¬by dostał wszystko, na co ma ochotę.

Aleksa jęknęła żałośnie. Piekł ją policzek, kola¬na zaczynały odmawiać posłuszeństwa.

Celeste Dumaine tylko się uśmiechnęła.

– No, już lepiej. A teraz zejdziesz za mną na dół. Posłuchała, jednak zatrzymała się w połowie drogi, podczas gdy madame Dumaine nie zwolniła kroku. Droga ucieczki na górę była odcięta, gdyż na podeście pojawił się uśmiechnięty rosły Fran¬cuz, jeden z pracowników Le Monde. Na dole stał wielki brodaty Murzyn, drzwi pilnowało kilku in¬nych mężczyzn.

Aleksa przełknęła cisnące się do gardła łzy. Nie będzie płakała! Nie będzie! Przeżyje i tę noc, i na¬stępne. I znajdzie jakiś sposó~, żeby stąd uciec i wrócić do Anglii. Zapomni o tym, co zrobią z jej ciałem – i znowu będzie bezpieczna.

* * *

Z cienia pod galeryjką Damien obserwował schody. Zacisnął mocno zęby i instynktownie zwi¬nął dłonie w pięści. Lecz po chwili z wysiłkiem je rozprostował..

Nadal miał na sobie długą, czarną pelerynę z po¬stawionym kołnierzem, który pomagał mu ukryć twarz. Zaraz po przybyciu rozmawiał krótko z Cele¬ste Dumaine, wyraził swoje zainteresowanie Angiel¬ką, a nawet próbował ją odkupić, lecz na tę ostatnią propozycję odpowiedzią był jedynie śmiech.

– Może pan kupić jej względy, monsieur, lecz tyl¬ko na jedną noc. La Belle Anglaise należy do mnie. Sama będę wybierać jej adoratorów, mężczyzn z dużą sakiewką, takich, którzy będą potrafili deli¬katnie dotykać jej aksamitną skórę. Ta dziewczy¬na jest dla mnie warta więcej niż góra złota.

Wciąż nie miał pewności, czy tą kobietą jest Aleksa, lecz domaganie się dalszych wyjaśnień byłoby już szaleństwem. W tej sytuacji tylko wzruszył ramionami.

– Jedna noc przyjemności wystarczy mężczyź¬nie… o ile ona rzeczywiście jest aż tyle warta.

– Jest warta, sam pan zobaczy. Jednak pozosta¬je pytanie, czy pan ma dosyć pieniędzy? – Celeste znowu zaśmiała się ochrypłym, dziwnie lubieżnym głosem. Damien wycofał się do cienia.

Stał nieruchorno, czekając na rozpoczęcie licyta¬cji. Miał pewność, że to nie będzie Aleksa, a zara¬zem modlił się, aby było inaczej i aby nie zaznała do tej pory żadnej krzywdy.

Wreszcie stanęła u szczytu schodów. Rozpusz¬czone ogniste włosy kładły się kaskadą na jej ra¬mionach. Ostatnie wątpliwości prysły. Serce Da¬miena łomotało w piersi, poczuł gwałtowny przy¬pływ emocji, nogi zrobiły się jak z waty.

Aleksa. Jej imię samo uformowało się w jego myślach, lecz nie powiedział go na głos. W milcze¬niu podziękował Bogu za to, że jest cała, i za to, że udało mu się znaleźć w tym miejscu. Poczuł ulgę i wdzięczność tak ogromną, że z trudem opanowy¬wał drżenie rąk.

Obserwował ją z głębokiego cienia, tłumiąc prag¬nienie, by natychmiast znaleźć się blisko niej. Te¬raz musiał skoncentrować się na zadaniu. Była ubrana stosownie do okoliczności – co stwierdził z narastającą złością – miała zmysłowo wyeeksponowane ciało, zakryte tylko na tyle, by kusić, nie zaś by ochronić ją przed dzikim tłumem gapiących się pożądliwie mężczyzn.

Była blada i nieszczęśliwa, otępiała i osamot¬niona, lecz piękniejsza niż kiedykolwiek. Chciał wyciągnąć pistolet i nakarmić ołowiem każdą z tych lubieżnych kreatur. Chciał wejść na schody, wziąć ją w ramiona i zabrać z tego okropnego miejsca.

Pragnął przytulać ją i całować, powiedzieć, jak bardzo za nią tęsknił.

Lecz zamiast tego musiał czekać na właściwy moment, skupiając się na głównym celu, choć na zewnątrz zachowywał się ze swobodną nonsza¬lancją. Cały czas starannie ukrywał się w cieniu, aby go nie zobaczyła i w jakiś sposób nie zdradziła, kim jest. Teraz nie było miejsca na najmniejszy błąd, mieli tylko jedną, jedyną szansę. Mógł skończyć na dnie zimnej Sekwany,,zaś ona… Nawet nie śmiał o tym myśleć.

Licytacja w końcu się rozpoczęła, pogrążając sa¬lę w chaosie. Dziesięć franków, dwadzieścia, sto. Jakiś gruby kupiec usiłował wejść na schody, żeby dokładniej zbadać nagrodę, lecz wielki Murzyn jednym szarpnięciem posłał go na podłogę. Ce¬na wciąż rosła. Damien podniósł swoją laskę, wi¬dząc, jak na twarzy madame Dumaine pojawia się uśmiech zadowolenia. Widział wyraźnie, że zyska jej aprobatę, o ile tylko ma dostatecznie dużą kie¬sę. Podwoił ostatnią ofertę z nadzieją, że to zakoń¬czy aukcję, lecz został przebity.

Znowu zalicytował dwa razy więcej niż poprzednik. Zapadła głucha cisza. Aleksa spoglądała w kierunku zacienionego miejsca, blednąc jeszcze bardziej. Padły kolejne propozycje, lecz Damien znowu dał znak laską, co definitywnie zakończyło licytację. Mężczyźni wydali radosny pomruk, zaś Aleksie wyrwał się z gardła przeraźliwy krzyk.

Chwiejnym krokiem zbiegła po schodach, żeby przepchnąć się do drzwi, lecz wielki brodaty Mu¬rzyn i dwóch innych ludzi chwyciło ją i uniosło po¬nad tłumem. Płakała, jęcząc tak żałośnie, że Damien ostatnią resztką woli powstrzymywał się, by nie ruszyć w tłum, by znaleźć się przy niej.

Jednak jeszcze nie mógł tego zrobić, mimo że pod czarną peleryną jego ciało było napięte do granic wytrzymałości. Zmuszając się do uśmie¬chu, wręczył madame Dumaine zapłatę.

– Lubię kobiety z charakterem. Widzę, że ce¬na wcale nie jest wygórowana.

– Kupił pan prawdziwy skarb, o czym się pan przekona, gdy pójdziemy do niej na górę.

Skinął głową. Bał się o Aleksę, niecierpliwie czekał, żeby się z nią spotkać, a jeszcze bardziej niecierpliwie, żeby zabrać ją z tego odrażającego miejsca. Tymczasem spokojnie pozwolił, żeby ko¬bieta zaprowadziła go na górę.

* * *

Aleksa miotała się i szarpała, by wyrwać się przytrzymującym ją mężczyznom. Otworzyła usta, żeby krzyknąć, ale wsadzili jej między zęby kawa¬łek szmaty i umocowali go obwiązanym wokół gło¬wy paskiem materiału. Położyli ją na materacu i przywiązali za nadgarstki do żelaznej ramy łóżka. Więzy miała także na kostkach, jej nogi rozsunię¬to i przymocowano do rogów łóżka, aby była otwarta i wyeksponowana, zawstydzona i bezbron¬na dla mężczyzny, którX ją weźmie. Pomyślała o nim teraz, o jego cieniu, bo nic innego wtedy nie dostrzegła w ciemnym kącie.

Jak wyglądał? Zastanawiała się, czując nieprzy¬jemny dreszcz na wspomnienie czarnej peleryny z postawionym kołnierzem.

To musi być sam diabeł, pomyślała z goryczą, a ja jestem jego nagrodą.

Poczuła się tak nieszczęśliwa i pełna rozpaczy, jak jeszcze nigdy w życiu. Tej nocy nie będzie pa¬nią swojego ciała, lecz jej dusza pozostanie niedo¬stępna. Bez względu na to, co się wydarzy, bez względu na zło, jakie jej wyrządzą, nie straci tej cząstki siebie, która jest jej wyłączną własnością.

Cząstki, którą kiedyś oddała mężowi.

Pomyślała teraz o nim, ogarnięta kolejną falą przejmującego smutku. Być może, jeśli mocno za¬ciśnie oczy, uda jej się wyobrazić sobie, że nachyla¬jący się nad nią mężczyzna to właśnie Damien? Widziała w jego twarzy tęskn,otę, która ciągnęła ją do niego od dnia ich pierwszego spotkania. Być może, jeśli będzie dobrze udawała, poczuje taką radość jak wtedy, gdy była z nim, gdy się kochali; przypomni sobie niesamowitą głębię emocji, której przy nim zaznała.

Z korytarza dobiegły jakieś dźwięki. Spojrzała na drzwi. Ten mężczyzna wejdzie tu lada chwila.

Wzdrygnęła się. Jakże mogła sama siebie oszu¬kiwać? Zaden mężczyzna nie dotknie jej, nie poru¬szy, nie podgrzeje krwi i nie przyspieszy bicia jej serca tak, jak potrafił Damien. O Boże, gdzież on teraz jest?!

Drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Celeste Dumaine. Wysoki mężczyzna w czarnym płaszczu odwrócił się tak szybko, że nie zdążyła zobaczyć je¬go twarzy. Odpiął ozdobną klamrę pod szyją i rzu¬cił pelerynę na pobliskie krzesło.

– Niecierpliwie oczekuję tego wieczoru pełnego przyjemnych doznań – powiedział. – Merci beau¬coup, madame.

– Ależ nie, monsieur. Nic pan nie rozumie. Na¬sze sprawy nie są jeszcze zakończone. Zostanę tu jakiś czas i dopilnuję, żeby ma belle została potraktowana z delikatnością.

Kiedy uniósł grube, czarne brwi, Aleksa wstrzy¬mała oddech.

– Chyba nie zamierza się pani przyglądać – po¬wiedział mężczyzna. Na dźwięk znajomego głosu, który mówił po francusku z charakterystyczną miękką intonacją, cały świat zawirował.

Damien! Na Boga! To na pewno sen, przecież ten mężczyzna nie może być jej mężem!

Celeste tylko się uśmiechnęła.

– Co panu przeszkadza, jeśli zostanę? Będzie miał pan zajęte myśli znacznie ważniejszymi sprawami.

– Przecież to absurd. Chyba zapłaciłem dosyć. Ale jeśli pani chce więcej…

Celeste zesztywniała.

– Jeśli tak pan uważa, monsieur, to niech pan za¬biera swoje pieniądze i idzie stąd. Mówiłam już wcześniej, że ona jest pod moją specjalną ochroną. Jeśli nie chce pan, żebym została, przynajmniej przez jakiś czas, to znajdę mężczyznę, który się na to zgodzi.

Przyglądał się jej przez chwilę, potem przeniósł wzrok na stojącego kilka metrów dalej Murzyna. W końcu nonszalancko wzruszył ramionami.

– To chyba bez znaczenia. A może nawet będzie bardziej podniecające, n'est cepas?

Nieco zdziwiona, uśmiechnęła się.

– Może. – Wydawała się usatysfakcjonowana je¬go odpowiedzią. Usiadła w fotelu ustawionym w nogach łóżka, podczas gdy jej czarny sługa sta¬nął za drzwiami. – Chyba będziemy musieli się o tym przekonać.

Damien zaklął w duchu. Być może udałoby mu się ją ogłuszyć, zanim podniesie alarm, ale pewności nie miał. Była to jednak ostateczność. Wciąż maksymal¬Ilie skoncentrowany, skierował wzrok na Aleksę, sy¬cąc się jej widokiem, ogarnięty ogromną tęsknotą, którą na razie musiał zdusić, gdyż najważniejsze by¬lo zapewnienie jej bezpieczeństwa. Popatrzył na nią znacząco, niosąc milczącą wiadomość, w nadziei, że ona spostrzeże ukrytą w jego oczach czułość, radość z faktu, że widzi ją żywą.

Kiedy zobaczył ją związaną i zakneblowaną, ogarnęła go złość, ale powoli napięcie ustąpiło. Cokolwiek sobie myślała, na pewno by go nie zdra¬dziła, a wkrótce on sam przyniesie jej wolność.

Przykląkł obok łóżka, patrząc jej prosto w oczy, w których znalazł niepewność, cierpienie i nadzie¬ję zmieszaną ze strachem.

Nachylił się i delikatnie ujął dłońmi jej twarz. – Już dobrze, cherie. Musisz mi zaufać.

Kiwnęła głową, zamykając oczy. Spod gęstych ciemnych rzęs wypłynęło kilka łez. Kiedy pochylił się i scałował je, spięte ciało Aleksy nieco się roz¬luźniło. Rozwiązał knebel i wyjął go z jej ust. Obli¬zała drżące wargi.

– Nie bój się – powiedział na tyle głośno, żeby usłyszała go Celeste. – Nie zrobię ci nic złego. – Nachylił się i pocałował ją, przebiegając języ¬kiem po jej ustach. Przypominał sobie ich smak, walcząc z przemożnym pożądaniem, jakie nagle na niego spłynęło. Wsunął język do środka, do¬tknął nim wilgotnych kącików jej ust. Kolejny po¬całunek już odwzajemniła, delikatnie pieściła go językiem, mówiąc tym sposobem to, czego nie śmiała wyrazić słowami.

Przesunął dłonie po ramionach Aleksy, wargami muskał jej szyję, pozostawiając wilgotne ślady po gorących pocałunkach.

– Zaufaj mi – powtórzył, myśląc o kobiecie sie¬dzącej tuż obok. Wiedział, czego ona oczekuje, więc ujął dłonią i ścisnął pierś Aleksy, aż małe podmalowane na różowo sutki zrobiły się twarde i nabrzmiałe.

Aleksa jęknęła cicho, po czym spojrzała na Ce¬leste i zarumieniła się wstydliwie.

– Czy chcesz, żeby madame Dumaine wyszła? – spytał.

Kiwnęła głową.

– Niedługo wyjdę, moja ty gołąbeczko – obieca¬ła Celeste. – Niedługo będziesz go miała tylko dla siebie.

Damien przeklął ją w myślach. Pochyliwszy się, zaczął całować śliczne piersi swojej żony, zlizując językiem warstwę pudru. Starał się nie zwracać uwagi na jego erotyczny, słodko-gorzki smak. Cho¬ciaż wcale tego nie chciał, poczuł sztywność w no¬gawce obcisłych czarnych spodni. Było mu z tym niewygodnie, więc poruszył się, przesuwając na¬brzmiałą męskość wyżej, w kierunku brzucha.

Sięgnął do jedwabnej wstęgi, którą Aleksa miała związane nadgarstki, rozwiązał ją i uwolnił dłoń. Znowu pocałował pierś, delikatnie ciągnąc zębami sutek. Jęknęła cicho, wsuwając palce w jego włosy. Kiedy wygięła plecy, otworzył usta, żeby jeszcze bar¬dziej się nią nasycić. Smak miękkiej, gładkiej skóry sprawił, że Damien niemalże zapomniał, gdzie jest, zapomniał, że obserwuje Ich siedząca w pokoju Francuzka. Rozwiązał węzeł krępujący drugi nad¬garstek Aleksy, a ona objęła go obiema rękami za szyję. Całował ją długo i namiętnie, wsuwając głęboko język, którym kosztował ją niczym miód.

– Mon Dieu, ależ ty jesteś słodka – szepnął, zwal¬czając kolejną falę pożądania. Zły był na siebie, że nie potrafi się opanować, jeszcze bardziej wściekły na kobietę, przez którą znaleźli się w takim poło¬zemu.

Aleksa zaczęła coś mówić, lecz uciszył ją kolej¬nym głębokim i gorącym pocałunkiem, po którym oboje zadrżeli, leqwie świadomi otoczenia. Boże, jakże jej pragnął. Zyła, była jego, nigdy jeszcze nie potrzebował jej tak bardzo jak teraz.

Ręce Damiena błądziły po jej brzuchu, minęły płaską część pod pępkiem, wreszcie palce wsunęły się w gęstwinę kasztanowych włosków. W tym mo¬mencie mimowolnie zareagowała cichym wes¬tchnieniem. Przysunęła swoje ciało w kierunku je¬go dłoni. Gdy nabrała gwałtownie powietrza i po¬ciągnęła sznurki, którymi miała przywiązane nogi do łóżka, Damien znieruchomiał, uświadomiwszy sobie, co zamierzał zrobić. Miał łzy w oczach, prze¬klinał się za własną głupotę

Spojrzał świdrującym wzrokiem na Celeste.

– Czy zostawi nas pani samych, czy też ta dziew¬czyna ma cierpieć z powodu pani perwersyjnych upodobań?

Celeste wstała. Była wyraźnie poirytowana, więc Damien przygotował się na jej ogłuszenie. Miał nadzieję, że zdąży to robić, zanim ona krzyknie. Jednak w tym momencie spostrzegła łzy na policz¬kach Aleksy.

– Ma pan rację, monsieur – westchnęła. – To moja wina. Ona nie ma doświadczenia w takich sprawach. Przecież jest mnóstwo czasu, n'esl ce pas? Może kiedyś, w przyszłości…

Damien uśmiechnął się.

– Mądra z pani kobieta, madame Dumaine. Mo¬że pani spać spokojnie. Ta pani cudowna belle An¬glaise jest w dobrych rękach.

Celeste odpowiedziała uśmiechem i ruszyła do drzwi.

– Baw się dobrze, moja gołąbeczko – powiedzia¬ła. Wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwi.

Damien natychmiast odwrócił się do Aleksy.

Szybkimi, pewnymi ruchami zdjął więzy z jej ko¬stek i wziął ją w ramiona.

– Aleksa słodki Jezu, myślałem, że nie żyjesz!

– Damien – Objęła go z całej siły, płacząc mu prosto w ramię. Trzymała go mocno, jakby się bała, że go wypuści.

– Już dobrze, cherie, teraz już nikt cię nie skrzywdzi. – Trzy.mał ją w ramionach jeszcze chwilę, całując, gładząc po włosach. W końcu sięgnął po pelerynę i troskliwie owinął nią Aleksę.

– Jak stąd wyjdziemy? – spytała. – Ta kobieta za¬blokowała okna.

Podszedł do nich i odsunął ciężkie zasłony z frędzlami. Wąskie okna były zabite od zewnątrz grubymi poprzecznymi belkami. Teraz deski wisia¬ły luźno na jednym końcu, zaś wystraszony Clau¬de-Louis stał na malutkim balkoniku z żelazną ba¬lustradą

– Szybko – powiedział. – Lada chwila mogą za¬uważyć karetę.

Damien skinął głową, wdzięczny, że przyjacielo¬wi udało się ustalić, w którym byli pokoju. Wrócił do łóżka, wsunął rękę pod kolana Aleksy, podniósł ją i zaniósł do okna. Przekazał żonę w ręce przyja¬ciela i jednym susem przesadził barierkę i zesko¬czył na ulicę.

– Jestem gotów – powiedział, patrząc do góry.

Zanim Aleksa zdążyła się zorientować, z duszą na ramieniu leciała w powietrzu, by wylądować w silnych ramionach czekającego na dole męża.

– Wszystko w porządku? – spytał, uśmiechając się czule. Potwierdziła ruchem głowy, wtulając się w niego i mocno obejmując go za szyję

Po chwili znaleźli się w karecie, gdzie ostrożnie posadził ją sobie na kolanach. Mężczyzna nazywany Claude wspiął się na kozioł, chwycił lejce i smagnął konie do szybkiego kłusa ciemną, wąską uliczką

Ostrożnie odsunął z jej policzka kosmyk wło¬sów.

– Nie zostałaś… oni nie skrzywdzili cię, prawda?

– Pokręciła głową. – Bogu dzięki. – Ujął w dłonie twarz Aleksy i pocałował ją

Był to gorący, namiętny pocałunek, który podsy¬cił w nim ogień rozpalony w obskurnym pokoiku na górze. Wtedy wstydziła się swojej własnej reak¬cji. Ale teraz byli już sami, więc oddała pocałunek, rozchylając usta, zapraszając do środka jego język, drażniąc go, czując gładkie, śliskie mięśnie, przy¬wodzące na myśl jeszcze jeden gładki mięsień, któ¬ry znowu bardzo pragnęła poczuć w sobie.

– Damien, tak strasznie za tobą tęskniłam… J ego pocałunek był delikatny i głęboki.

– Gdybym wiedział… gdyby istniała najmniej sza nawet szansa, że żyjesz… – Całował jej oczy, nos, usta, potem rozchylił pelerynę i całował jej piersi. Ogarniały go coraz gorętsze płomienie żądzy, wy¬mykającej się spod kontroli.

Ssał i drażnił, zataczał językiem kółka wokół sutka, ciągnąc go lekko, jeszcze bardziej podsyca¬jąc ogień. Czuła jego dłonie na pośladkach, które delikatnie ugniatał, wywołując nawrót podniece¬nia w wilgotnym miejscu między nogami.

– Damien… – wyszeptała, rozpinając mu koszu¬lę, aby móc go dotykać. Przesunęła dłonią po na¬piętych, twardych mięśniach jego piersi, które poddawały się, by po chwili zesztywnieć. Powiodła palcem po płaskim, miedzianym sutku, muskając czarne kręcone włoski na piersi. Po chwili posadził ją na kanapie, przycisnął do obitego skórą oparcia. Czuła na swoim rozgrzanym ciele chłodną i gładką satynową podszewkę jego peleryny.

Całował ją głęboko, dziko, po chwili rozchylił jej nogi i zająwszy pozycję między nimi, rozpiął spodnie. Sięgnęła po jego członek drżącą dłonią, chciała go dotknąć, poczuć w sobie, zupełnie opę¬tana pożądaniem i czymś jeszcze, co wstydziła się nazwać po imieniu.

– Pomalutku, ma cherie – powiedział, wsuwając czubek do środka. Lecz ona nie chciała pomalut¬ku, i on również nie spełnił obietnicy. Pchnął moc¬no do przodu, wypełniając ją do końca. Każdy cal jego męskości pulsował zwierzęcym ogniem. Na chwilę znieruchomiał, jakby sycił się jej zwarto¬ścią, by zaraz wysunąć się i znowu uderzyć z pełną mocą Wychodził i wchodził, gorączkowo wbijał się w nią jak szaleniec, chłonąc rozkosz, lecz zara¬zem odwzajemniając się tym samym, gdyż oboje byli ogarnięci dziką żądzą.

– Damien! – krzyknęła, gdy wnikał w nią mocno, głęboko, rozgrzewając jej krew, pobudzając serce do jeszcze szybszego bicia, wywołując ból niezaspo¬kojenia w lędźwiach. Chwyciła go mocno, zbliżając się do spełnienia. Kareta kołysała się, dudniąc głośpo na kamiennych ulicach, kó'rlskie kopyta uderzały o bruk, tak jak on co chwila uderzał w nią.

Za kilka sekund wzleciała, wzbiła się przez pło¬mienie niczym feniks, pokonując ostatnią granicę. Oślepiły ją przepełnione słodyczą wirujące koła. Przepełniły ją radość i rozkosz tak ogromna, że mo¬gła od nich umrzeć w każdej następnej sekundzie.

Szepcząc imię żony, dołączył do niej, mocno pra¬cując biodrami, aż zalał ją swoim nasieniem. Była od niego mokra, klejąca, rozgrzana, lecz to nie mia¬ło znaczenia. Przyszedł po nią, uratował od losu gorszego niż śmierć! Jutro pomyśli o tym wieczorze i wszystkim, co się wydarzyło. Jutro zmierzy się z wyrzutami sumienia, lojalnością, przygotuje się na ten nowy zakręt zmiennej fortuny.

Jutro… pomyślała, wtulając się w jego szeroki, twardy tors, po raz pierwszy od wielu tygodni nie odczuwając już lęku, wdzięczna Bogu, że przysłał go na ratunek. Poczuła się z\lpełnie wyczerpana. Nie wypuszczając go z objęć, zamknęła oczy i po¬grążyła się we śnie.

* * *

Damien zaniósł swoją śpiącą żonę do sypialni na piętrze. Delikatnie położył ją na łóżku pod bal¬dachimem, rozsupłał i zdjął z niej gorset i pończo¬chy. Kiedy dotknął jej ramienia, zauważył na dłoni smugę pudru. Zrozumiał, że w ten sposób zama¬skowano blizny po ranie. Obejrzał ją ostrożnie, a uznając, że wygoiła się dobrze, złożył na niej de¬likatny pocałunek.

Starannie okrył Aleksę, po raz pierwszy zauwa¬żając, że ma podkrążone oczy i woskową cerę. By¬ła wyczerpana, osłabiona ciągłym napięciem i lę¬kiem o przyszłość, wymęczona walką.

Pozwolił jej spać, chociaż najbardziej chciałby teraz położyć się przy niej, wejść w nią tak jak przed chwilą w karecie, posiąść jako przynależną tylko do niego. Jednak zostawił ją w spokoju i zszedł na dół, gdzie w gabinecie czekał Claude-Louis. Wysłał gońca do opery z przeprosinami za swoją nieobecność, po czym nalał sobie koniaku i usiadł w fotelu naprzeciwko przyjaciela.

– Spi? – spytał Claude-Louis.

Damien przytaknął.

– Nigdy nie znajdę dość słów, żeby ci podzięko¬wać.

– Między prawdziwymi przyjaciółmi podzięko¬wania nie są potrzebne.

To była prawda, więc Damien nie powiedział nic więcej, tylko dopił trunek i wrócił na górę.

Lecz nadal nie położył się obok żony. Wiedział, że to by ją obudziło, a ona potrzebowała odpo¬czynku. Usiadł.przy łóżku i patrzył tylko, jak spokojnie oddycha, bardziej wdzięczny za jej powrót, niż kiedykolwiek był wdzięczny za jakikolwiek podarunek.