37777.fb2 Diabelska wygrana - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Diabelska wygrana - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Rozdział 14

Aleksa poruszyła się, stwierdziła, że jest naga i gwałtownie otworzyła oczy. Boże, gdzie ja jestem? Pokój, w którym się znajdowała, wcale nie był spłowiały i obskurny, lecz urządzony z wielkim przepychem. Leżała w złocisto-zielonym, okrytym jedwabiem łożu z baldachimem, na grubym pucho¬wym materacu. Ciężkie, obite brokatem jedwabne zasłony w tych samych barwach wisiały w oknach o podłużnych szybach, na lśniącej drewnianej pod¬łodze leżał gruby, ciepły perski dywan.

Usiadła na łóżku, podciągając pościel pod bro¬dę. Powoli wracała jej pamięć. Bewicke i Anglicy, strzał z muszkietu i okropny ból w piersi, straszne dni spędzone w Le Monde, Celeste Dumaine i li¬cytacja, Damien…

Jej serce zabiło gwałtownie. Rozejrzała się po pokoju w nadziei, a zarazem z pewnym niepo¬kojem, że zobaczy męża. Jednak Damiena nie by¬ło, w powietrzu unosił się tylko jego delikatny mę¬ski zapach piżma. Przypomniała sobie, jak wkro¬czył zamaszystym krokiem do pokoju, wyglądając niczym wcielony diabeł. Przypomniała sobie dzi¬kość jego wzroku, spojrzenie niebieskich oczu, którym przekazał jej część swojej siły. Widziała w nich czułość połączoną z ulgą oraz zwierzęcą de¬terminację

Ze wstydem wspomniała, jak ją całował, pieścił jej półnagie ciało w obecności madame Dumaine. Było to grzeszne, lecz zareagowała na niego tak jak zawsze, bo jak zawsze rozpalił w niej płomień namiętności. Pragnęła go tak jak wysuszony słoń¬cem kwiat pragnie deszczu.

Pomyślała o podróży karetą, o tym, jak końskie kopyta rytmicznie postukiwały o wybrukowane uli¬ce, a on w tym samym szaleńczym tempie wbijał się w nią. Zaczerwieniła się na wspomnienie swojego rozpustnego zachowania – oddała mu się bez resz¬ty, zupełnie zapominając o przeszłości.

Zapomniała o jego bezwzględności, nikczemnej grze i kłamstwach.

I w najmniejszym stopniu nie przejmowała się tym, że jej mąż jest zdrajcą!

Poczuła ucisk w żołądku. Zawdzięczała mu ży¬cie, lecz do tego doprowadziła jego podła zdrada. To on był temu winny, lecz ostatniej nocy puściła to w niepamięć.

Rozległo się ciche pukanie w drzwi. Gdy powie¬działa "proszę", do pokoju weszła ładna, ciemno¬włosa, niewysoka kobieta o obfitym biuście. Chyba nie jest to jedna z kochanek Damiena, pomyślała w panice Aleksa, po raz pierwszy przypominając sobie żołnierzy w łodzi i ich okrutne, drwiące sło¬wa. Ogarnęła ją fala zazdrości.

– Bonjour, madame – powiedziała kobieta. – J estem Marie Claire, tutejsza gospodyni, a zarazem żona Claude' a-Louisa, pokojowego pani męża.

Aleksa poczuła tak ogromną ulgę, że aż lekko zaszumiało jej w głowie.

– Dzień dobry. – Zarumieniła się delikatnie. Było jej głupio z powodu swojego wybuchu zazdrości. Niemile dotknęła ją świadomość, że niewierność męża potrafi tak bardzo wyprowadzić ją z równo¬wagI.

– Nie wiedzieliśmy, że pani przyjedzie, więc nie mamy dla pani służby. Pomyślałam, że może ze¬chce pani skorzystać z moich usług, dopóki pani mąż nie załatwi innej osoby.

– D'accord. Dziękuję ci, Marie Claire. – Aleksa wstała z łóżka i pozwoliła, by czarnowłosa kobieta jej pomogła, zamówiła jej do pokoju kąpiel, umyła i wysuszyła włosy, wreszcie ubrała ją w pożyczoną dzienną suknię z muślinu. Miała dość stylowy fa¬son, podniesioną talię i lamówki z wyhaftowanymi różyczkami. Była nieco zbyt krótka, przyciasna w biuście, lecz i tak o niebo elegantsza niż wszystko to, co nosiła przez ostatnie tygodnie. Gdy wreszcie skończyła toaletę, poczuła się znacznie lepiej.

– Pani mąż będzie zadowolony – powiedziała Marie Claire z miłym uśmiechem, spoglądając na jej ubranie i rozpuszczone kasztanowe włosy. Obie odwróciły się jednocześnie na dźwięk otwie¬rających się gwałtownie drzwi. Marie Claire unio¬sła brwi, lecz Aleksa jedynie uśmiechnęła się na widok małego, ciemnowłosego chłopca, który z szeroko otwartymi oczami wpadł do pokoju.

– Jean-Paul, na Boga, co ty wyprawiasz? Prze¬cież wiesz, że nie wolno wchodzić do pokoju damy bez pukania.

– Przepraszam, mamo. Nie wiedziałem, że tu jest dama.

– Nic nie szkodzi – powiedziała łagodnie Alek¬sa. – Przyjechałam dopiero wczoraj w nocy. Nie mogłeś o tym wiedzieć.

– Kim jesteś? – spytał chłopczyk, cofając się nie¬pewpie do drzwi. Dopiero teraz zauważyła, że nie¬naturalnie pociąga nogą, a jego bucik był przekrzy¬wiony pod dziwnym kątem. Matka chłopca poszła za jej wzrokiem, a następnie sama zbliżyła się do niego i opiekuńczo przytuliła.

– Nie bądź niegrzeczny, Jean-Paul- powiedzia¬ła. – Ta pani wcale nie musi ci odpowiadać.

Aleksa nie spuszczała wzroku z malca.

– Nic się nie stało. I tak spotkalibyśmy się prę¬dzej czy później. Jestem… żoną monsieur Falo¬na – dodała z pewną dozą niechęci.

Chłopiec zaskoczył ją uśmiechem.

– C'est bon! No to na pewno zostaniemy przyjaciółmi!

Poczuła, jak coś nieoczekiwanie ściska ją za serce.

– Chętnie. Nawet bardzo chętnie.

– Skoro jesteś tu z monsieur Damienem, czy to oznacza, że też kochasz ptaki?

Uśmiechnęła się.

– Lubię

– To pokażę ci mojego. Nazywa się Charlemagne. To najpiękniejszy ptak na świecie. – Z radością go obejrzę.

– Ale nie dzisiaj – wtrąciła się matka chłopca. Porzuciła już obronną nutę. – A teraz uciekaj, mon chou. Madame Falon ma ważniejsze rzeczy na gło¬wie niż pogawędki z tobą. – Jednak w jej głosie nie było krytyki. Piękne, ciemne dczy kobiety przepeł¬niało głębokie uczucie do dziecka.

– Świetny chłopak – powiedziała Aleksa, gdy kuśtykający malec oddalił się korytarzem. Nie mo¬gła uciec od myśli, co mu się stało w nogę, od smutku, że taka tragedia dotknęła dziecko.

– Pani mąż zawsze bardzo go lubił. Można by powiedzieć, że ma wręcz bzika na jego punkcie.

Damien miał bzika na punkcie dziecka? Nie mogła w to uwierzyć. A ten ptak chłopca to chyba prezent od Damiena.

– A gdzie on jest? – Starała się, by to zabrzmia¬la rzeczowo, lecz oczami duszy ujrzała ich ostatnią wspólną noc, więc wcale nie była w nastroju do za¬dawania rzeczowych pytań.

– Jeśli to mnie szukasz – padła odpowiedź od strony drzwi – to z radością zawiadamiam cię, że właśnie mnie znalazłaś! – Jego przystojną, śnia¬dą twarz zdobił uśmiech, a niebieskie oczy spoglą¬dały na nią z podziwem. Wydawał się wypoczęty, w dobrej formie i wyglądał stanowczo zbyt atrak¬cyjnie. Poczuła, że coś ciągnie ją do niego, lecz tym razem postanowiła, że zignoruje ten zew.

– Dziękuję ci, Marie Claire – powiedział. – To na razie byłoby wszystko. Przez resztę ranka sam zaopiekuję się moją żoną.

– Jeśli będzie pani miała jakieś życzenie, mada¬me, wystarczy, że mnie pani zawiadomi.

– Merci, Marie Claire – odpowiedziała Aleksa.

– Jak się czujesz? – Damien ruszył w jej stronę.

Miał na sobie nieskazitelny jasnoszary frak, nie¬przyzwoicie obcisłe spodnie, które przylegały do szczupłych bioder i muskularnych ud. Wciąż mówił po francusku, tego języka używał cały czas od chwili, gdy go zobaczyła. Przypomniała sobie wszystko, co się wydarzyło, i podświadomie odsu¬nęła się od niego.

– Czuję się dobrze – odpowiedziała tak samo ła¬godnie. Ten język stał się już jej drugą naturą – Dziękuję ci za ostatnią noc… to znaczy za to, że

po mnie przyszedłeś. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby… gdyby…

Stanął tuż obok i wziął ją w ramiona.

– Nie myśl o tym. Teraz jesteś bezpieczna. Czas spędzony w Le Monde będzie już tylko sennym koszmarem.

Uśmiechnęła się z nutą goryczy. Gdyby tylko umiała zapomnieć przeszłość, żyć tak, jakby wczo¬raj powtórnie przyszła na świat.

– Może i tak. Ale nadal jesteśmy we Francji, z którą Anglia jest w stanie wojny, a ty… ty nadal jesteś zdrajcą.

Coś zabłysło w jego oczach, może ból, a może żal, lecz zaraz znikło.

– Być może tak to wygląda dla ciebie. Wszystko zależy od punktu widzenia.

Odsunęła się.

– Damien, jak możesz to robić? Przecież jesteś Anglikiem, na litość boską. Jesteś angielskim ary¬stokratą

– Jestem także Francuzem. A może zapomniałaś?

– Chyba tak… a raczej wypadło mi to z pamięci ostatniej nocy.

– A, rozumiem… ostatniej nocy. – Patrzył tak, jakby widział wszystko przez jej ubranie. Poczuła, że się rumieni.

– Nie mówię, że nie jestem. ci wdzięczna.,

– Co więc mówisz?

– Dobrze wiem, że zawdzięczam ci życie, jednak…

– Jednak…? – Zmarszczył czoło.

– Nie znalazłabym się w tej sytuacji, gdyby nie ty. Ty, twoje szpiegowanie, twoja zdrada i oszustwa. To mi się nie mieści się w głowie. Nie mogę z tym żyć.

– Wczorajszej nocy najwyraźniej nie przeszka¬dzało ci…

– To nie powinno się było wydarzyć. I więcej do tego nie dopuszczę.

Rysy jego twarzy stwardniały. Z wyraźnym tru¬dem złagodził je.

– Wiem, że jesteś wzburzona. Wiele przeszłaś, więcej niż niejedna kobieta byłaby w stanie znieść. Jesteś w obcym, wrogim kraju z mężczyzną, które¬mu nie ufasz. Nie winię cię za to, że czujesz się zdezorien towana.

– Więc z pewnością nie bęqziesz miał nic prze¬ciwko temu, jeśli zamieszkam w osobnym pokoju.

Wbił w nią spojrzenie swoich niebieskich oczu.

Jego twarz zmieniła się w kamienną maskę.

– Ależ będę miał przeciwko. Dam ci trochę cza¬su, żebyś oswoiła się z sytuacją, ale jesteś moją żoną. Przez cały pobyt we Francji będziesz spała w moim pokoju i w moim łóżku. Zgodziłaś się na to, poślubiając mnie. Więc oczekuję, że dotrzymasz małżeńskiej przysięgi.

– Kiedy za ciebie wychodziłam, nie wiedziałam, że jesteś zdrajcą.

Wykrzywił usta w cynicznym uśmiechu.

– Pamiętaj, moja słodyczy, że zdrajca w jednym kraju jest patriotą w innym.

Zacisnęła wargi, spoglądając na niego ponuro.

Gdyby tylko mogła uwierzyć, że jest patriotą. Może wtedy zdołałaby zrozumieć… a z czasem nawet mu wybaczyć.

Próbowała wyczytać coś z jego twarzy, desperac¬ko uwierzyć, że jego motywacja była bardziej szlachetna niż wyłącznie osobiste korzyści. W głębi serca wiedziała, że tak nie jest.

Z surową, posępną miną odwrócił się i opuścił pokój. Długo po jego wyjściu patrzyła na miejsce, gdzie przed chwilą stał.

* * *

Damien wysiadł z powozu w pobliżu Ecole Mili¬taire w Faubourg Sto Germain. Miał spotkanie z generałem Moreau, jednym z najważniejszych dowódców Wielkiej Armii i adiutantem samego Napoleona.

Dzisiaj był ubrany w swój wojskowy mundur – niebiesko-białą bluzę ze stójką i obcisłe białe spodnie – strój galowy gwardii konnej. Złote na¬szywki munduru połyskiwały w ciepłym sierpnio¬wym słońcu. Nieczęsto nosił ten mundur, jedynie na wielkich uroczystościach i spotkaniach, takich jak to dzisiejsze. Jednak tym razem czuł się w tym mundurze wyjątkowo źle. Nie zastanawiał się nad tym do chwili, gdy minął w korytarzu Aleksę, której twarz na jego widok wyraźnie po¬bladła.

Przeszła obok niego bez słowa, ignorując go tak samo jak przez cały miniony tydzień, i sztywnym krokiem udała się do ogrodu. Obserwował ją z okna, widział, jak siedzi wśród hiacyntów i żonki¬li, spoglądając obojętnie gdzieś w dal. Wiedział, co sobie myślała, wiedział, że nigdy mu nie wybaczy kłamstw i oszustw, szpiegowania przeciwko jej ukochanej ojczyźnie.

Gdyby tylko mógł powiedzieć jej prawdę… Oczywiście, nie mógł. Niebezpieczeństwo ota¬czało go ze wszystkich stron. Czuł się tak, jakby znajdował się pośrodku głębokiego jeziora. Naj¬mniejsza zmarszczka na powierzchni wody mogła wessać ich oboje pod powierzchnię, gdzie znaleźli¬by swój grób.

Damien szedł korytarzem wzdłuż kolumnady, rozmyślając o Aleksie i o dystansie, jaki powstał między nimi. Dom wyglądał jak pole bitwy – każde słowo i ruch były starannie wyważone, każda moc¬na strona testowana przeciwko każdej słabości. Je¬go działania były ograniczone rolą, jaką odgrywał. Wiedział, że jest obserwowany, podobnie jak jego żona. Za żadne skarby nie chciał jej w to wciągać. Bez względu na koszty musiał ją chronić.

Każdy dzień pobytu we Francji oznaczał dla Aleksy niebezpieczeństwo.

Damien wszedł do niewielkiego westybulu o wy¬sklepionym suficie, przeszedł po podłodze ułożo¬nej w czarno-białą szachownicę i podszedł do nie¬mal czterometrowych drzwi prowadzących do po¬koi generała. Na widok Damiena siedzący w przedpokoju porucznik zerwał się i zasalutował, po czym zaprowadził go do imponującego gabine¬tu generała. Damien stanął na baczność przed gru¬bym mężczyzną, który siedział za wielkim, pozła¬canym biurkiem w stylu Ludwika XVI.

Generał Moreau odwzajemnił honory, po czym wskazał przybyszowi krzesło.

– Słyszałem dobrą wiadomość, majorze. Podob¬no pańska śliczna żona zmartwychwstała i wróciła do pana.

– Niemal dokładnie tak było, panie generale.

Teraz jest już bezpieczna w domu.

– Może być pan pewien, że odpowiedzialni za to ludzie zostali odpowiednio ukarani.

– Dziękuję, sir. – Rozmawiali chwilę o zagroże¬niu ze strony Anglii, Moreau opowiedział, co się wydarzyło w Hiszpanii i Portugalii, co miało wpływ na kampanię na Półwyspie, łącznie z nie tak daw¬nym ~cięstwem w majowej bitwie pod Tavalerą, za co dowodzący nią generał Wellesley otrzymał tytuł księcia Wellington.

– To był mało istotny sukces – przypomniał Da¬mien. – Wellington miał szczęście, że wyszedł z te¬go bez szwanku.

Moreau odchrząknął tylko, gdyż nie mógł za¬przeczyć.

– Sam Wellington powiedział: "Gdyby był tam N apoleon, zostalibyśmy pokonani".

– Nie wątpię – zgodził się Damien. Jednakże Wellingtonowi dopisało szczęście. Napoleon za¬ufał swojemu bratu Józefowi, a sam wrócił do Pa¬ryża, by rozwiązać problemy, które pojawiły się w stolicy.

Rozmawiali o pogłoskach, jakie dotarły do Mo¬reau, jakoby Brytyjczycy mieli niebawem powrócić. – Nasze źródła twierdzą, że szykują się do inwa¬zji na kontynent.

– Kiedy? – Damien nachylił się, zaciskając dłoń na kolanie.

– W każdej chwili.

– A gdzie dokładnie oczekiwany jest desant?

Moreau zaśmiał się.

– Gdyby był pan w Anglii, majo,rze, być może właś¬nie od pana uzyskalibyśmy tę informację, n'est ce pas?

Qamien westchnął.

– Cóż, nastąpiło niefortunne zakończenie bezcennej operacji.

– Proszę nie rozpaczać, majorze Falon. Dla tak uzdolnionego człowieka jak pan zawsze znajdzie się stosowne miejsce.

Damien dostrzegł szansę, na którą czekał. Właśnie to było powodem jego wizyty u generała.

– W to nie wątpię. Dlatego tu jestem, panie ge¬nerale.

– To znaczy…?

– Chciałbym poprosić, aby moja żona została przewieziona do swojej ojczyzny.

Grube, ciemne brwi generała uniosły się. Mo¬reau podrapał się po swoich kędzierzawych boko¬brodach.

– Ale pańska żona dopiero co przybyła, nawet jeszcze nie zdążyła zobaczyć naszego pięknego miasta. Poza tym niedawno się pobraliście, sam pan mówił, że nieprędko się panu 4nudzi.

– To prawda, panie generale, lecz…

– Podobno jest piękniejsza od bogini…

Zdławił ogarniającą go emocję, skupił się na tym, by nadać głosowi obojętne brzmienie.

– Moja żona rzeczywiście jest cudowną kobietą.

– Czy to nie jest wystarczający powód, żeby ją tu zatrzymać?

– A co z moim przydziałem? Ona nikogo w Pa¬ryżu nie zna. Kiedy wyjadę, nikt się nią nie zajmie.

– Pańskie przeniesienie może nastąpić dopiero za jakiś czas. Wtedy zorganizujemy jej powrót do domu. – Uśmiechnął się. – A tymczasem sam chętnie bym ją poznał. Może odwiedzicie mnie na koniec tygodnia w moim pałacu? To niedaleko, tylko kilka mil drogi stąd, w St. Germain-en-Laye. Oczywiście będą też inni goście. Moja żona zapla¬nowała wystawne przyjęcie. Byłaby to doskonała sposobność, żeby przedstawił pan nam swoją belle Anglaise.

Damien poczuł narastające napięcie. A więc już rozniosły się plotki o wydarzeniach w Le Monde, o licytacji, o pięknej kobiecie, która oka¬zała się żoną majora Falona, o tym, jak ją uratował. Cała historia wzbudziła szczególne zaintere¬. sowanie generała. Jego zaproszenie było faktycz¬nie rozkazem.

– Bylibyśmy zaszczyceni, panie generale.

– C'est bon! – Gruby mężczyzna wstał. Damien poszedł jego śladem.

– A tymczasem zakładam, że weźmiecie pań¬stwo udział w jutrzejszym balu dla poparcia au¬striackiej kampanii cesarza.

Kolejny zawoalowany rozkaz.

– Oczywiście. – Będzie musiał znaleźć jakieś ubranie dla Aleksy, ale o tym i tak pomyślał już wcześniej.

– Niestety, ja muszę zająć się ważniejszymi spra¬wami. – Westchnął. – Ach, żeby znowu być mło¬dym i wolnym. Byłoby jak w niebie, n'est ce pas?

– Absolument.

Generał odprawił go, przypominając o wizycie w pałacu. Damien zasalutował.

– Miłego wieczoru, panie generale – powiedział i wyszedł.

W tym momencie spostrzegł go stojący w kory¬tarzu Victor Lafon. Przyjrzał się zamkniętym drzwiom gabinetu generała, czując się trochę nieswojo na myśl o spotkaniu, które się tam właśnie odbyło. Ciekawe, o cZYlll rozmawiali w tym poko¬ju i dlaczego on – bezpośredni przełożony majo¬ra Falona – nie został również zaproszony. Bez względu na charakter tego spotkania, cała sytu¬acja bardzo mu się nie spodobała. Falon nie po¬stąpił rozsądnie, szukając generalskiej protekcji.

Odwrócił się do swojego adiutanta, młodego po¬rucznika o nazwisku Colbert o pełnych zapału sza¬rych oczach zdradzających wielką ambicję.

– Trzeba mu się dokładniej przyjrzeć – powie¬dział pułkownik. – Powiedz Pierre' owi, żeby miał oczy szeroko otwarte.

Porucznik uśmiechnął się.

– Pierre Lindet to lojalny sługa cesarza. Po¬za tym ma do napełnienia pięć głodnych brzu¬chów, więc potrzebuje każdego franka. Może pan na niego liczyć.

Polecenie szpiegowania pozostawiło w ustach pułkownika niesmak. Ale w przypadku Falo¬na czuł, że była to forma wymierzenia sprawiedli¬wości. Odrzucił tę myśl jako kolejną wojenną nie¬godziwość, po czym wszedł do gabinetu generała.

* * *

Aleksa spędziła ranek w towarzystwie małego Jeana-Paula i jego pięknego ptaka. Charlemagne był śnieżnobiałą papugą. Chłopiec trzymał ją w po¬wozowni w dużej klatce. Zwierzę było z pewnością jego dumą i radością. Najwyraźniej Damien zna¬komicie nauczył go, jak zajmować się ptakiem.

Zastanawiała się, w jaki sposób doszło do kontu¬zji malca, lecz na razie nie miała możliwości, żeby się dowiedzieć.

Tymczasem pożegnała się i pozostawiła chłopca pod opieką ojca, zaś sama wróciła do domu. Da¬mien wrócił jakiś czas później i zawołał ją, wcho¬dząc do małego salonu, gdzie czytała. Jego głos był mocny i gładki jak najlepsze wino. Zignorowała ciepło, które nagle odczuła w żołądku.

Odwróciła głowę i z podziwem popatrzyła na je¬go wysoką, szczupłą sylwetkę i znakomicie leżące na nim ubranie, chociaż była zła na siebie za takie myśli. Od tamtej porannej kłótni niewiele ze sobą rozmawiali, zaś noce Damien spędzał samotnie w pokoju przylegającym do jej sypialni.

Ciekawe, czego może chcieć od niej teraz?

– A, tu jesteś. – Nie miał już na sobie munduru, lecz frak w kolorze ciemnej śliwki, szarą pikowaną kamizelkę i jasnoszare spodnie. Wyglądał mniej nieprzystępnie, więc trochę się uspokoiła i zrelak¬sowała. Nachylił się i delikatnie musnął ustami jej dłoń, zupełnie jakby nic między nimi nie zaszło.

– Jak zwykle wyglądasz pięknie. – Wyprostował się, nie puszczając jej ręki. – Ale chyba nadszedł czas, żebyś sprawiła sobie trochę własnych ubrań.

Zesztywniała, cofając dłoń.

– Wydawało mi się, że nie zabawię tu długo.

– Ja także. Niestety, generał Moreau ma inne plany wobec ciebie.

– To znaczy, że nie wracam do domu? Obojętnie wzruszył ramionami.

– Generał bardzo chce cię poznać. Zresztą gdy teraz sam się nad tym zastanawiam, to nie widzę powodu, abyś miała tak szybko wyjeżdżać.

– Nie widzisz powodu? Przecież jestem Angiel¬ką, a między naszymi krajami toczy się wojna.

– Jesteś także moją żoną – odparł ostrzegawczo.

– Twoim obowiązkiem jest być przy mężu tak długo, jak długo on sobie tego życzy. -Ale…

– Bądź dobrą dziewczynką, Alekso. Biegnij na górę i narzuć coś na siebie. Musimy wziąć udział w kilku przyjęciach, więc chciałbym, abyś była stosownie ubrana.

Bądź dobrą dziewczynką, Alekso? Co on sobie wyobraża? Jednak poszła po szal, gdyż potrzebo¬wała czasu na zastanowienie. Nie wysyłał jej do do¬mu, przynajmniej na razie. Mogła spróbować wrócić na własną rękę, lecz po doświadczeniach z Le Monde ten pomysł zbytnio jej nie pociągał. Może lepiej zostać w Paryżu do czasu, aż upewni się, że może bezpiecznie dostać się do Anglii.

Wierzyła, że taki moment prędzej czy później nadejdzie. Rayne wróci z Jamajki, a Brytyjczycy zaczną wysuwać żądania. Chociaż szalała wojna, takie sprawy załatwiało się kanałami dyplomatycz¬nymi. Kobieta z jej majątkiem i pozycją nie zosta¬nie uznana za zwykłą ofiarę wojennej zawieruchy.

A Damien uszanował jej życzenie i zostawił ją w spokoju. Z pewnością umiałaby utrzymać go na dystans jeszcze trochę dłużej. Być może w końcu zmęczy się tym, że ona jednak nie zgadza się dzielić z nim łoża, i zgodzi się, żeby wróciła do Anglii.

Wciąż nie mogąc zebrać myśli, wzięła pożyczony kaszmirowy szal i zeszła na dół, gdzie u podnóża schodów czekał na nią Damien.

– Gotowa? – spytał.

– Chyba tak.

– To dobrze. – Z wrodzoną gracją, która zawsze działała na nią jak magnes, a którą teraz próbowa¬ła zbagatelizować, ujął ją pod rękę i zaprowadził do karety. Uśmiechał się przy tym i w ogóle był rozluźniony, jednak odniosła wrażenie, że to za¬chowanie jest udawane.

Jaką rolę dzisiaj odgrywa? Zastanawiała się, pró¬bując go rozszyfrować. Jakimi motywami się kiero¬wał – dlaczego ją to wciąż obchodziło?

Bo w głębi duszy wciąż jej na nim zależało.

Chciałaby temu zaprzeczyć, lecz gdy tylko próbo¬wała, przypominała sobie tamten okropny wieczór w Le Monde. Lęk o nią był wyraźnie wypisany na jego przystojnej twarzy, czego nie było w stanie ukryć żadne aktorstwo.

Westchnęła. W jej głowie wciąż kłębiły się nie¬pokojące myśli związane z oczekującą ją niepewną przyszłością. Postanowiła na jakiś czas zapomnieć o kłopotach, wyjrzała więc za okno, by skoncentro¬wać się na widokach miasta. Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się. Paryż był równie ruchliwy i pełen życia jak Londyn. Na ulicach kłębiły się tłu¬my ludzi. Barwne obrazy, nieznane dźwięki, moc¬ne wonie przyciągały jej uwagę. Minęli sprzątacza, który czyścił trotuar, handlarza szczotkami, szlifie¬rza ostrzącego noże, stolarza, który niósł na głowie odwrócone do góry nogami krzesło. Przejechali obok małej kawiarni z klientami siedzącymi przed lokalem, za.ś gołębie u ich stóp dziobały okruchy, które spadały ze stolików.

– Dokąd jedziemy? – spytała obojętnie, gdy' niewiele ją to obchodziło. Spoglądała na małe bal¬konowe balustrady z kutego żelaza, wysokie, łuko¬wato wygięte okna, słuchała odgłosów paryskich uliczek.

– Przy des Petits Champs jest pewna szwaczka.

Ona dobrze o nas zadba.

Jechali wzdłuż rue Sto Honore, minęli Pałac Eli¬zejski, a następnie poprzez rue Richelieu dotarli do rue des Petits Champs. Powóz zatrzymał się obok ulicznego teatrzyku kukiełkowego, który roz¬stawił swój kram przed sklepem z oknami o ma¬łych szybkach. Na szyldzie widniały wypukłe czer¬wone litery: SZWACZKA.

Damien wprowadził Aleksę"do środka. Na ich spotkanie spoza zasłony oddzielającej pracownię wybiegła niska, pomarszczona kobieta. Wnętrze miało wysokie sklepienie, były tam stoły z belami materiału, w powietrzu unosił się nieco kwaskowy odór barwników. Przy ladzie rozmawiało kilka kobiet, jedna z nich zachwycała się parą pantofli z ró¬żowej satyny.

– Monsieur Falon, jak miło pana widzieć! – Ko¬hieta stanęła przed Damienem. W porównaniu z nim – wysokim i barczystym – wydawała się jesz¬cze mzsza.

– A, to pani, madame Aubrey.

– A kogo pan dzisiaj przyprowadził? – Przyjrzała się Aleksie od stóp do głów kaprawymi oczami. – Tym razem przeszedł pan samego siebie. Uśmiechnęła się, ukazując starte ze starości zęby. – Zawsze wybierał pan piękne kobiety, lecz ta…

– To jest moja żona – przerwał jej z wyraźną przestrogą w głosie. Było oczywiste, że to koniec rozmowy o jego kochankach, lecz mleko zostało już rozlane.

– Masz świetną reputację – rzuciła z goryczą Aleksa, gdy kobieta wycofała się na zaplecze, aby przynieść tkaniny. – Ale chyba nie powinnam być zdziwiona. W Londynie miałeś opinię kobieciarza, więc dlaczego tutaj miałoby być inaczej?

– Alekso…

– Przynajmniej dbałeś o te swoje kobiety… za splamione krwią pieniądze z działalności szpie¬gowskiej.

– Moja patriotyczna działalność nie powinna cię interesować – rzucił krótko. – A co do tej drugiej sprawy, możesz być dumna, że jesteś jedyną kobie¬tą, z którą pragnę dzielić łoże. – Uniósł wzrok i zo¬baczył, że przygląda im się właścicielka zakładu. – I to się nie zmieni, o ile nadal będziesz mnie za¬spokajać.

– Zaspokajać ciebie! Zrobię wszystko, co w mo¬jej mocy, żeby nie dać ci żadnej przyjemności!

Uśmiechnął się z rozbawieniem.

– Ale fakt jest faktem, mon chirie – powiedział łagodnie, – że dajesz mi ogromną przyjemność. – Nachylił się i musnął wargami jej usta.

Patrzyła na niego bez ruchu. Już teraz odczuwa¬ła nieprzyjemne łomotanie w piersiach. Boże, jak to możliwe, by umiał wywołać u niej taką reakcję za sprawą zaledwie kilku delikatnie wypowiedzia¬nych słów? Lecz wypowiedział je z tym wyjątko¬wym spojrzeniem w oczach! Jakby na moment po¬zwolił jej zajrzeć w głąb swojej duszy, poza maskę odgrywanej obecnie roli.

– Chodź – powiedział ciepło. – Madame Aubrey zaczyna się niecierpliwić.

Pozwoliła, by zaprowadził ją do małego saloniku, gdzie kilka kobiet pomogło jej zdjąć ubranie. Pozo¬stając w halce, stanęła na małym podwyższeniu, zaś Damien zajął miejsce na sofie obitej brokatem.

– Co za figura – madame Aubrey cmoknęła z za¬chwytu. Ujęła halkę i obciągnęła ją, aby ściślej przylegała do sylwetki Aleksy, po czym przyjrzała się jej z kilku różnych stron. – Na takim ciele nasze wysiłki nie będą zmarnowane. – Uśmiechnęła się do Damiena, podczas gdy jej pomocnice zaczęły owijać Aleksę metrami kosztownych tkanin.

Przyniesiono więc przezroczyste muśliny, jedwa¬bie i satyny, siatkowe tiule, tafty i.koronki z Me¬chelen. Na nadchodzący bal wybrano suknię ze szmaragdowego jedwabiu, a pod spód złocistą bie¬liznę. Kolejną piękną kreacją była-suknia z delikat¬nej tafty w kolorze kości słoniowej, w połączeniu z ametystową siatką wykończoną perłami. Zestaw strojów dopełniała szafirowa suknia z satyny ze spódnicą haftowaną srebrną nicią

Damien nalegał, by wybrała sobie kilka czepków i pół tuzina par długich i krótkich rękawiczek w różnych kolorach. Były też peleryny, płaszcze, lrykoty, mała parasolka, etola z łabędziego puchu, a nawet cudowny, zdobiony klejnotami grzebień.

Wybrano tez kilka prostszych sukien. Damien obserwował ją uważnie za każdym razem, gdy się rozbierała. Miał nieprzeniknioną twarz, lecz w nie¬bieskich oczach, którymi omiatał jej półnagie cia¬ło, wyraźnie widoczne było pożądanie. Było to spojrzenie tak pełne żądzy, że Aleksa czuła dziwne motylki w żołądku. Ona również doznała podob¬nego pragnienia, poczuła lekki ból w piersiach, wilgoć między nogami. Przypomniała sobie, jak ją dotykał swoimi dłońmi, gorącymi ustami.

Zanim skończyli, cała się trzęsła. Damien nie¬mal pożerał ją wzrokiem. Wstał z iście kocią zwin¬nością, a przez jego frak i spodnie wyraźnie widzia¬ła pracujące mięśnie. Gorącym spojrzeniem pieścił ją wszędzie tam, gdzie padał jego wzrok. Czuła mrowienie na wspomnienie dotyku jego silnego ciała i kształtnych ust.

Chyba czytał w jej myślach, gdyż teraz dotykał jej inaczej – bez rezerwy, lecz wyraźnie zaborczo. Gdy tylko opuścili pracownię i znaleźli się w kare¬cie, chwycił ją w ramiona.

– Chryste, czy ty wiesz, jak bardzo cię pragnę? – Pocałował ją gorąco, aż przeszła ją fala ciepła, zaś wszystkie przekonania wyleciały przez okno.

Pozwoliła sobie na chwilę przyjemności, obejmu¬jąc go za szyję, odwzajemniając pocałunek, dotyka¬jąc jego języka swoim, przywierając do jego ciała. Jej sutki stwardniały, drażnione tkaniną sukni. Pod bio¬drami czuła jego pulsującą podnieceniem męskość.

Zawładnęła nią niewyobrażalnie silna żądza.

Lecz po chwili wyrzuty sumienia przypomniały o sobie.

Boże, nie mogę do tego dopuścićl

Oparła drżące dłonie na piersi Damiena i ode¬pchnęła go.

– Ja… nie mogę – szepnęła. – Nie mogę tego zrobić!

– Przecież nie zaprzeczysz, że mnie pragniesz.

– Pragnę mężczyzny, którego znałam, gdy go poślubiłam.

Zaklął siarczyście, wbijając w nią ciężki wzrok, rzucając jej nieme wyzwanie. Z westchnieniem od¬sunął się i przeczesał dłonią falujące, czarne włosy. Jednak nie odezwał się. Aleksa też milczała. Była zaskoczona intensywnością swoich emocji. Jak to możliwe, że wciąż jej na nim zależy? Jak możliwe, że tak na niego reaguje, skoro wie, co zrobił, do ja¬kich kłamstw się uciekał? Dlaczego wciąż go pra¬gnie?

Musi trzymać się od niego z daleka, co do tego nie ma wątpliwości.

Pozostawało tylko jedno pytanie: jak?