37777.fb2
Do dnia cesarskiego balu szmaragdowo-złota suknia została ukończona. Miała to być wielka fe¬ta, chociaż bez udziału samego Napoleona, który kwaterował w pałacu Sch6nbrunn koło Wiednia.
Zaproszono cztery tysiące osób reprezentują¬cych wszystkie klasy paryskiej społeczności, ze szczególnym uwzględnieniem przedstawicieli woj¬ska, handlu i bankowości. Nabrzeża, wzdłuż któ¬rych wiodła droga do Hotelu de Ville, oraz plac były jasno oświetlone latarniami, zaś wnętrze bo¬gato udekorowano w cesarskich barwach złota i zieleni.
Aleksie po raz pierwszy przyszło do głowy, że dla niej Damien wybrał te same kolory.
– Zrobiłeś to celowo, prawda? – powiedziała przez zaciśnięte zęby, gdy przeciskali się przez tłum.
Uśmiechnął się.
– Zrobiłem to, ponieważ zieleń pasuje do kolo¬ru twoich oczu… i ponieważ wiedziałem, że będzie im miło. Być może Moreau nie przyjdzie, ale będzie tu wiele innych wpływowych osób.
– Nie powinnam wkładać tej sukni. U niósł czarne brwi.
– W samej halce mogłabyś się poczuć nieco skrę¬powana.
Spojrzała na niego wilkiem. Dziś był uosobie¬niem przystojnego francuskiego żołnierza, nosił obcisłe białe spodnie i wysokie czarne huzarskie buty. Biało-niebieska bluza z czerwonymi lamów¬kami była ozdobiona połyskującymi, złotymi guzi¬kami, na szerokich ramionach miał galowe epole¬ty z frędzlami.
Przy dźwiękach muzyki, poprowadził ją przez wystrojony tłum. Minęli cesarskie orły zawieszone na ścianach udekorowanych na zielono, upstrzo¬nych małymi złocistymi pszczołami. U podnóża marmurowych schbdów w wielkiej sali Damien się zatrzymał.
– Chciałbym, żebyś poznała kilka osób. – Przy¬witał się zdawkowo ze stojącą tam grupką ludzi, po czym zaczął je przedstawiać.
– Enchanti – odezwał się do niej mężczyzna na¬zwiskiem Brumaire.
– Bonsoir, monsieur – odparła trochę sztywno.
Była to dziwaczna zbieranina: minister policji Fo¬uche, pułkownik dragonów, kapitan huzarów, ar¬chitekt Cellerier, dowódca brygady karabinierów, aktorka z Comedie Fran‹$aise, opat bez własnego opactwa odziany w kościelne szaty, choć nie należał do żadnego kościoła, lecz służył "w towarzystwie".
Aktorka, atrakcyjna blondynka z obfitym biu¬stem, przyglądała się Damienowi o wiele zbyt śmiało. Aleksa bezwiednie mocniej chwyciła go za ramię, czując, jak jej usta same się ściągają.
– Nie martw się, miette – odezwał się czyjś zna¬jomy głos tuż obok jej ucha. – Gabriella już nie jest jego cher amie. Oczy twojego męża patrzą tylko na ciebie.
– Monsieur Gaudin!
– Miło panią widzieć, madame Falon. – Nachylił się nad jej dłonią i uścisnął ją czule.
Damien uśmiechnął się do niego ciepło.
– Dobry wieczór, Andre. Miałem nadzieję, że się tu spotkamy.
– Naprawdę? Dlaczego?
– Oczywiście po to, żeby ci podziękować za opiekę nad moją żoną podczas mojej nieobecności.
– To była przyjemność, chociaż przykro mi, że wciąż tu jest.
– Muszę się przyznać, że mnie też, drogi przyja¬cielu. Lecz jeśli takie jest życzenie generała Mo¬reau, a ja nie mogę zmieniać jego decyzji.
Andre zmarszczył swoje gęste brwi.
– Niestety, tak właśnie jest. – Przeniósł wzrok na Aleksę. – A tymczasem trzeba się cieszyć z te¬go, co jest, n'est ce pas?
– Staram się, monsieur.
Gaudin przedstawił ich oboje grupie osób, w któ¬rych towarzystwie przybył na uroczystość. Był wśród nich pułkownik Lafon, księżniczka d'Abran¬tes oraz przystojny blondyn Julian St. Owen, do którego wszyscy mówili Jules. Ktoś powiedział, że Jules właśnie przyjechał ze wsi. Był inteligent¬nym trzydziestolatkiem o bystrych oczach i wzoro¬wych manierach. Kiedy nachylił się nad jej dłonią i przytrzymał ją nieco dłużej, niż powinien, Damien przerwał to powitanie, prosząc ją do tańca.
– Jesteś pewien, że nie wolałbyś zatańczyć z tą aktoreczką? – nie mogła się powstrzymać Aleksa.
– Grają walca. Nie ma tu nikogo oprócz ciebie, z kim chciałbym go zatańczyć.
Zaskoczył ją swym poważnym tonem, lecz nie ogniem, który płonął w jego oczach przez cały wieczór, od momentu gdy wszedł do salonu i zobaczył ją w tej głęboko wyciętej szmaragdowo-złocistej sukni. Wyraz twarzy Damiena wywoływał u niej przyspieszone bicie serca, poczuła też, że ma wil¬gotne dłonie. Zapragnęła tych kilku krótkich chwil, gdy będzie prowadził ją do walca, chociaż w głębi duszy wiedziała, że powinna mu odmówić.
Jednak pozwoliła, by poprowadził ją na parkiet, odwrócił przodem do siebie i delikatnie ujął jej dłoń. Inne pary kołysały się i wirowały pod krysz¬tałowymi żyrandolami. Coraz głośniejsza muzyka powoli wypełniła wyłożoną lustrami balową salę.
– Czy zdajesz sobie sprawę, że to jest nasz pierw¬szy walc? – spytał, omiatając wzrokiem jej twarz. Zatrzymał go na ustach Aleksy, która poczuła drżenie w nogach.
– Wiem – zgodziła się, chociaż wcale nie miała takiego wrażenia. Ich ciała poruszały się w ideal¬nym rytmie, każdy skręt, każdy krok, każdy ruch bioder. Lubieżnie ocierał się nogą o jej uda, z każ¬dą chwilą trzymając ją coraz mocniej.
– Jesteś tu naj piękniej sza. – Gorące spojrzenie w oczach Damiena utwierdziło ją, że powiedział to całkowicie szczerze.
– Merci, monsieur – podziękowała łamiącym się lekko głosem.
– Pragnę cię. Pragnę cię od chwili, gdy ujrzałem cię w tej sukni.
Odwróciła głowę w bok.
– Pragnienie to nie wszystko. Czasami nie możemy mieć tego, co chcemy.
– Ale czasami możemy.
Spojrzała mu; w oczy.
– Pragniesz mnie, a jednak je'stem twoim wrogiem.
– Jesteś moją żoną. Tylko to się liczy. Czy nie możesz odłożyć na bok dzielących nas różnic, przy¬najmniej gdy jesteśmy tutaj?
Zesztywniała w jego ramionach.
– Jak możesz mnie prosić o coś takiego? Czy są¬dzisz, że mogłabym zaakcept9wać to, co zrobiłeś? Albo udawać, że akceptuję? Ze powinnam z rado¬ścią zaprosić cię do mojego łóżka, a potem wrócić do Anglii i jak gdyby nigdy nic żyć sobie dalej, jak¬byś nigdy nie istniał?
– Być może jest jakaś alternatywa – powiedział cicho.
– Niby jaka?
– Ze powierzysz się mojej opiece i zaufasz, że zdołam tak pokierować sprawami, aby między na¬mi wszystko się ułożyło.
Aleksa z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło. Boże, chciała tego, nigdy nie pragnęła cze¬gokolwiek bardziej. Ale teraz już jej nie zależało. Damien okłamał ją i oszukał wiele razy. Byłoby to więc naj czystszej wody szaleństwo, a jednak…
– Szkoda, że to niemożliwe. Nigdy nie dowiesz się, jak bardzo bym tego chciała, lecz…
– Lecz…?
– Lecz nie mogę.
Przycisnął ją mocniej do siebie, aby poczuła jego narastające podniecenie w nieprzyzwoicie obci¬słych spodniach.
– Do diabła, jesteś moją żoną! – syknął. Prób owa¬la uwolnić się z jego objęć, lecz trzymał ją zbyt moc¬no. – Przepraszam cię, słodyczy moja, ale nie odej¬dziesz teraz. – Przytrzymywał ją stanowczo w talii. – To byłoby zbyt żenujące dla nas obojga. – Po chwi¬li jednak zwolnił uścisk, dając jej więcej swobody, dając im obojgu chwilę na odzyskanie opanowania.
Kiedy taniec dobiegł końca, odprowadził ją do miejsca, gdzie stał Andre Gaudin.
– Chciałbym cię prosić o drobną przyjacielską przysługę, Andre, i na chwilę pozostawić moją żo¬nę pod twoją opieką. Muszę porozmawiać z puł¬kownikiem Lafonem.
– Oczywiście – odpowiedział Andre.
– Więc wybaczcie mi… – Skłoniwszy się dworsko, odszedł.
– Trudno go rozgryźć, n'est ce pas? – odezwał się Gaudin.
– To praktycznie niemożliwe.
– A jednak kochasz go.
– Tak.
– Dlaczego?
Oderwała wzrok od postaci oddalającego się męza.
– Być może coś w nim widzę – westchnęła. – Ale z drugiej strony, mogę się zupełnie mylić.
Andre nie zdążył odpowiedzieć, gdyż podszedł do nich Jules St. Owen.
– Madame Falon. – Uśmiechnął się, a ona spo¬strzegła jego oczy barwy najczystszego błękitu, pro¬sty zgrabny nos i dołeczek w podbródku. Był na¬prawdę bardzo przystojny. – Skoro pani mąż jest za¬jęty, czy zaszczyci mnie pani, pozwalając zaprosić się do tańca?
Dlaczego nie?, pomyślała. Być może Damienowi to się nie spodoba, ale'było jej wszystko jedno.
– Z przyjemnością, monsieur.
Orkiestra ponownie zagrała walca. Tym lepiej, pomyślała Aleksa w nadziei, że jej mąż ich zoba¬czy. Może nawet wpadnie w złość. Jeśli ją źle po¬traktuje, łatwiej jej będzie zachować między nimi dystans.
Na skraju parkietu St. Owen położył dłoń na jej talii i poprowadził do tańca. Był niższy od Damiena, ale dobrze zbudowany, atrakcyjnie męski i niemal¬że tak samo dobry jako tancerz. Jednak w jego to¬warzystwie czuła pewną rezerwę, co musiał wyczuć, gdyż nachylił się nieco bliżej.
– Proszę się uspokoić, lady Falon – szepnął jej do ucha. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu wypowie¬dział te słowa po angielsku. – Przybyłem, żeby po¬móc pani wrócić do domu.
– Kim pan jest? – cofnęła się, aby na niego spojrzeć.
– Proszę mówić po francusku – ostrzegł ją, gdy zaczęła mówić w ojczystym języku. Płynnie pociągnął ją do tańca, jakby nic się nie stało. – Jestem przy¬jacielem. W tym momencie tylko to się liczy.
– Kto pana przysłał? Dlaczego miałabym panu ufać?
– Generał Wilcox przesłał wiadomość. Jest do¬wódcą pułkownika Bewicke'a.
– Bewicke to ostatni człowiek, któremu mogłabym zaufać.
– Jestem tu z polecenia Wilcoksa.
– Więc jest pan szpiegiem?
– Nie. Jestem lojalnym Francuzem.
– Więc dlaczego…
– Nie czas na wyjaśnienia. Powiem więcej przy następnym spotkaniu. Proszę pamiętać, że są tu osoby, które pani pomogą.
Skończyli tańczyć, po czym Jules St. Owen od¬prowadził ją do Andre. Czuła się rozkojarzona, nie bardzo wiedziała, co się właściwie stało. Kiedy po¬nownie odwróciła się w stronę St. Owena, ten już wmieszał się w tłum. Zobaczyła tylko jego jasną czuprynę, gdy wychodził z sali.
– Przyjemnie się tańczyło z St. Owenem? – spy¬tał Andre, a ona pomyślała, czy przypadkiem nie domyśla się, co między nimi zaszło.
– Wydaje się dość miły.
– To bogaty handlarz na skalę międzynarodową, były kapitan żeglugi. Nie widziałem go od dłuższe¬go czasu. Kiedyś mocno krytykował politykę cesa¬rza, ale teraz jest inaczej.
A więc Andre nie miał pojęcia o tym, co plano¬wał Jules. Zresztą ona sama również nic na ten te¬mat nie wiedziała.
– Wpadłaś w oko przynajmniej kilkunastu in¬nym młodzieńcom. Jeśli nadal chcesz tańczyć…
– Szczerze mówiąc, wolałabym wrócić do domu.
– Miała zbyt wiele do przemyślenia. A szczególnie teraz, po tym ostatnim zwrocie wydarzeń…
– Być może twój mąż wyrazi zgodę.
Zobaczyła, jak się zbliża, elegancją i urodą prze¬wyższający wszystkich innych mężczyzn. Kilka par niewieścich oczu nie spuszczało wzroku z jego wą¬skich bioder, muskularnych nóg. Aleksa poczuła niemiłe ukłucie zazdrości.
– Jutro rano mam spotkanie z Lafonem – powie¬dział Damien, kiedy stanął u jej boku. – Nie bę¬dziesz miała nic przeciwko temu, jeśli dziś wcze¬śniej wrócimy do domu?
– Będę wręcz wdzięczna. Przyjrzał się jej.;.
– Wobec tego przyniosę ci pelerynę i zawołam powóz.
Wyszli po kilku minutach, przebijając się przez tłum. Na zewnątrz odczekali chwilę, zanim podje¬chała ich kareta. Chociaż po drodze Damien pra¬wie się nie odzywał, a do domu weszli także w mil¬czeniu, to bacznie obserwował każdy jej ruch. Odczuwał wciąż takie samo pożądanie. Było wyczu¬walne w każdym jego dotyku, w każdym spojrzeniu jego niebieskich oczu. Dobrze wiedziała, co myślał – że jest jej mężem, że ma prawo do jej ciała, któ¬rego nie mogła mu odmówić.
Jednak wchodząc po schodach, nie powiedział a ni słowa, podobnie gdy w korytarzu oddaliła się uo swojej sypialni. Z ulgą zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, spostrzegając czekającą na nią w pokoju Marie Claire.
– Pomogę się pani rozebrać – powiedziała czar¬nowłosa kobieta. Aleksa skinęła głową. Chociaż wciąż myślała o mężczyźnie, którego zostawiła w korytarzu, sprawnie pozbyła się ubrania i wyjęła spinki z włosów. Marie Claire podała jej długą nocną koszulę, lecz zanim zdążyła ją naciągnąć, powstrzymał ją głos od strony drzwi.
– Możesz już iść, Marie Claire – powiedział ła¬godnie Damien.
Aleksa kurczowo przycisnęła koszulę do ciała, żeby się osłonić. W milczeniu zaczekała, aż kobie¬ta opuści sypialnię. Gdyby tylko mogła ją poprosić, żeby została… Lecz doskonale wiedziała, wobec kogo ona jest lojalna.
– Czego chcesz? – rzuciła, gdy zamknęły się drzwi.
Wodził po niej ognistym wzrokiem.
– Dobrze wiesz, czego chcę. – Ruszył od drzwi, a rozchylające się poły jedwabnego szlafroka od¬słaniały jego umięśnione nogi. Kiedy był o krok przed nią, pociągnął za pasek i szlafrok zupełnie się rozchylił. Kiedy Damien zatrzymał się, jedwab ześlizgnął mu się z ramion i wtedy zobaczyła, że pod szlafrokiem jest zupełnie nagi.
Boże, czy ziemia kiedykolwiek nosiła piękniejsze¬go mężczyznę? Miała przed oczami jego długie, smukłe kończyny i muskularny tors.
– Jestem twoim mężem, Alekso – zaczął cicho, podchodząc bliżej, lecz ona odwróciła się.
– Nie, proszę cię. – Odsłaniając przed nim plecy i biodra, zrobiła duży krok w stronę łóżka otoczo¬nego czterema kolumienkami, przytrzymując się jednej z nich, by nie stracić równowagi. Poczuła na skórze jego ciepło i delikatny pocałunek na szyi.
– Potrzebuję cię, Alekso. – Wodził ustami po jej ramionach, przyciskając swoje uda do jej nóg, kro¬czem obejmując jej pośladki.
– Nie mogę – wyszeptała, lecz ogień zdążył już ogarnąć jej ciało. Rozpostarł dłonie na jej brzu¬chu, powiódł po żebrach, by zatrzymać je na na¬brzmiałych piersiach.
– Możesz – powiedział, drażniąc palcami sutek, który natychmiast stwardniał i urósł. Przywarł płas¬kim brzuchem do jej pośladków i pochyliwszy się, zaczął wodzić językiem wzdłuż jej kręgosłupa. Wsunął dłoń w wilgotne miejsce między nogami Aleksy. Pieścił ją, doprowadzając do drżenia, do szumu rozedrganej krwi w jej uszach. Poczuła suchość w ustach, wiotkość kończyn, pustkę w żo¬łądku. Fala gorąca spłynęła na jej wyczekujące ko¬lejnych doznań ciało.
– Rozsuń nogi, ma chirie. – W sunął w nią palec, gdy bez zastanowienia wykonała polecenie, chwy¬tając ze wszystkich sił kolumienkę przy łóżku. Od¬rzuciła głowę do tyłu, aż włosy opadły poniżej linii bioder.
Fallus Damiena ocierał się o jego brzuch, czuła go na swoich pośladkach, co jeszcze bardziej ją podnie¬ciło. Krew krążyła ze zdwojoną szybkością niczym roztopiona lawa, niosąc żar do każdej cząstki jej cia¬la. Rozchylił płatki między jej udami i po chwili wszedł w nią jednym zdecydowanym pchnięciem.
– Pragnę cię – szepnął w taki sposób, że mimo wszystko uwierzyła mu.
Delikatnie odwrócił jej głowę i pocałował dziko w usta, cały czas trzymając dłonie na jej piersiach, ugniatając je, masując, pobudzając, jeszcze bar¬dziej wzmagając pożądanie. Chwycił ją za biodra i przytrzymał nieruchomo, podczas gdy sam wcho¬dził w nią głęboko, wiodąc do granicy, poza którą traciła wszelki rozsądek.
– Powiedz to – wyszeptał. – Powiedz, że mnie pragmesz.
Usiłowała z tym walczyć, przygryźć drżącą war¬gę, jeszcze mocniej złapała kolumienkę. Damien wycofał się z niej niemalże do końca, by po chwili znowu wniknąć w jej wnętrze.
– Powiedz to! – rozkazał. Trzymał ją za biodra i bez litości wdzierał się do środka.
– Pragnę cię, Damien! Pragnę aż do bólu.
– Chryste… – aż jęknął. Poruszał się coraz szybciej i coraz mocniej, pracując zawzięcie biodrami. Miał gorące dłonie, wilgotne, głodne usta.
– Damien! – krzyknęła, dochodząc do kulmina¬cji i nagle wstrząsnęła nią potężna eksplozja żaru, po której nastąpiła kolejna i jeszcze jedna.
Nawet nie zauważyła, kiedy zalał ją swoim nasie¬niem, nie poczuła, jak ugięły się pod nią kola¬na, i nie wiedziała, że to on ją podtrzymał, by nie upadła. Trzęsła się od przenikających ją na wskroś emocji i nagle ogarnął ją strach. Po chwili poczuła na twarzy jego delikatne pocałunki, a gdy opiekuń¬czo otoczył ją ramionami, usłyszała jego uspokaja¬jący szept.
– Wszystko dobrze, cherie. Nie musisz się bać. Lecz ona wiedziała, że jest mnóstwo powodów, by się obawiała, a ta myśl uderzyła ją nagle z ogromną siłą. Wyprostowała się i odsunęła, by po chwili stanąć z nim twarzą w twarz jak z naj¬większym wrogiem.
– Nie powinieneś był tu przychodzić.
– Aleksa…
– Przestań. Nic już nie mów. – Widząc tak bolesną minę żony, podniósł długą białą koszulę nocną i podał jej bez słowa. Złapała ją trzęsącymi się rę¬kami i szybko nałożyła, cały czas cofając się małymi krokami..
– Chcę, żebyś sobie poszedł – powiedziała wysokim i dziwnie szarpanym głosem.
Pokręcił głową.
– Nie chcę cię zostawiać. Nie w taki sposób.
– Proszę cię.
Lecz jego mina była nieprzejednana. Natych¬miast znalazł się przy niej, wziął ją w ramiona i za¬niósł na szerokie, miękkie łóżko.
– Zostanę tylko chwilę. – Odsunąwszy pościel, położył ją delikatnie, poprawił poduszkę, po czym sam ułożył się tuż obok. – Dopóki nie zaśniesz.
To była dziwna propozycja, a jednak przyniosła jej pewne ukojenie. Okrył ich ioboje kocem, przy¬tulił się do niej i objął czule ramionami. Na pewno znowu zechce się kochać, pomyślała. Napięła cia¬ło, oczekując, że lada chwila przystąpi do działa¬nia. Lecz on głaskał ją delikatnie palcami po wło¬sach, całował w skroń.
W końcu odprężyła się. Wciąż miotały nią nie¬spokojne emocje, lecz po pewnym czasie zapadła w sen.
Damiena zbudził dźwięk głośno tykającego ze¬gara. Przez chwilę skupiał myśli, żeby zorientować się, gdzie jest, gdzie podział się niebieski balda¬chim znad łóżka. Przypomniał sobie, że zasnął w swoim własnym łóżku… z kobietą, która była je¬go żoną. Napiął mięśnie na myśl o ich namiętnym, dzikim zbliżeniu, o tym, jak niesamowicie zareago¬wała. Wyciągnął rękę, żeby znowu ją posiąść, ogar¬nięty kolejną falą żądzy, i… nie odnalazł jej obok siebie.,
Usiadł. Nie było jej w pokoju, zaś z sąsiedniej sypialni również nie dobiegały żadne dźwięki. W ko¬minku płonął mały ogień, rzucając złowieszcze cie¬nie na ściany, w kącie cicho chrobotała jakaś mysz¬ka. Zeskoczył na podłogę, nałożył swój czarny, je¬dwabny szlafrok i wyszedł na korytarz. Może była głodna i zeszła na dół do kuchni, żeby znaleźć coś do jedzenia?
Wmówił sobie, że tak właśnie jest, i uśmiechnął się na myśl o tym, co mogło tak pobudzić jej ape¬tyt. Jednak powoli pojawiała się niepewność. Moc¬no wstrząsnęło nią to, co zaszło między nimi. Czyż¬by zdenerwowała się tak bardzo, żeby zrobić coś głupiego? Ajeśli uciekła? Ajeśli spróbowała prze¬dostać się do Anglii na własną rękę?
N a samą myśl poczuł nieprzyjemny skurcz. Nie powinien był jej nachodzić, jednak pragnął jej tak bardzo, jak nigdy nie pragnął żadnej innej kobiety, a poza tym wiedział, że i ona go pragnie.
Wiedział, że jej sumienie się zbuntuje. Wtedy to nie miało znaczenia. Niech diabli wezmą jej su¬mienie! – tak wtedy pomyślał.
A teraz…
Coraz bardziej się niepokoił. Zszedł po scho¬da‹;h, udał się do tylnej części domu, gdyż z kuch¬ni nie widział nawet smużki światła. Raz po raz po¬wtarzał sobie w myślach, że powinien był zostawić ją w spokoju. Jednak pożądanie było tak silne, że nie mógł się powstrzymać, za co złościł się teraz sam na siebie.
A może chodziło o rozczarowanie? Zal, że uczu¬cie do niego nie było na tyle silne, aby zignorowa¬ła lojalność wobec ojczyzny, aby przyjęła go takie¬go, jaki jest.
Rozczarowanie, że nie mogła mu zaufać.
Kogo on oszukiwał? Nie miał prawa do jej za¬ufania, bo uczynił wszystko, żeby to zaufanie pod¬ważyć. Nie robił tego celowo, przynajmniej nie po ślubie, ale i tak fakt pozostawał faktem. Wtedy wiedział, że taki może być skutek, ale modlił się, by do niego nie doszło. Teraz pragnął jej zaufania jak nigdy, aż ta potrzeba dotkliwie wgryzała mu się w duszę.
Kontynuując poszukiwania, Damien zmienił kierunek i zdecydowanym krokiem udał się do głównego salonu. Jednak przy drzwiach do ga¬binetu zatrzymał się. Spod ciężkich drewnianych drzwi sączyło się światło, słychać było ciche łkanie.
Sam nie wiedział, czy powipien odczuć ulgę, czy złość. Miał już pewność, że to Aleksa płacze i że to on jest tego płaczu przyczyną. Odetchnął uspoko¬jony, po czym otworzył drzwi i niemal bezgłośnie wszedł do środka. Nie usłyszała go. Siedziała na brzegu sofy zwinięta w kłębek, zakrywając sobie stopy rąbkiem nocnej koszuli. Głowę oparła na splecionych ramionach, rozpuszczone długie kasztanowe włosy osłaniały niemal całą, mokrą od łez twarz.
Usiadł obok i delikatnie wziął ją w ramiona.
– Nie płacz, ma cherie, nie ma powodów do łez.
Nie odsunęła się, jak oczekiwał, lecz przyjęła jego objęcia i wciąż płakała mu w ramię.
– Damien, proszę cię, pozwól mi wrócić do do¬mu.
Cofnął się, by na nią spojrzeć. Przesunął palcem po jej podbródku i pocałował ją delikatnie w usta.
– Gdyby był jakikolwiek sposób, by to zrobić, cherie, możesz być pewna, że zorganizowałbym to natychmiast. – To była szczera prawda, choć nieca¬la. Aleksa byłaby bezpieczna w Anglii, zaś we Francji wciąż czyhały na nią zagrożenia. – Nieste¬ty, generał Moreau chce, żebyś została.
– Jestem Angielką. Nie tu jest moje miejsce.
– Jesteś moją żoną. Twoje miejsce jest przy mnie.
– Gdyby… sprawy miały się inaczej, być może zgodziłabym się z tobą. Niestety, sytuacja jest taka, jaka jest. – Poruszyła się, podnosząc ku niemu spła¬kane oczy. – Wiesz, co czuję… wiesz, że nie mogę pogodzić się z takim stanem rzeczy. Wiesz o tym, a jednak, gdy jestem z tobą, każesz mi zapomnieć o tym, w co wierzę. Zmu~zasz mnie do… do…
– Do czego Alekso? Zebyś poddała się swoim pragnieniom? Zebyś uświadomiła sobie przynaj¬mniej po części, że nadal coś do mnie czujesz?
– Tak! – przyznała. Czuł, jak serce mu pęka, gdy widział jej oczy pełne cierpienia.
– Musisz mnie bardzo nienawidzić – rzekł cicho. Jęknęła cicho.
– Nienawidzę tego, co robisz.
Spoglądał ponad jej głową na otaczające ich ściany, ściany domu pełnego wrogów, ściany, które miały uszy. Chciał spytać, co czuje do mężczyzny, jakim był wewnątrz, lecz czy ona miała kiedykolwiek szansę, aby go poznać? Czasami zauważał, że sam siebie nie zna do końca.
– Więc czujesz coś do mnie, to już wyznałaś. Jak byś się czuła,.gdyby się okazało, że jestem lojalnym Anglikiem? Ze nigdy nie zdradziłem ojczyzny?
Szukała wzrokiem odpowiedzi na jego twarzy.
W jej pełnych bólu oczach widniała też niepew¬ność, cała kłębiąca się chmura zmiennych emocji. – Gdyby naprawdę tak było… to może… kie¬dyś… pokochałabym cię.
Zesztywniał, gdyż słowa te wbiły się weń niczym ostrze noża. Poczuł i zapragnął czegoś, czego nie mógł mieć. Jezu Chryste, przecież nie mógł jej te¬go powiedzieć!" Byłoby to zbyt niebezpieczne, taka szczerość mogłaby narazić ich oboje na śmiertelne niebezpieczeństwo, a jednak…
– Jestem szpiegiem, Alekso. Od piętnastego ro¬ku życia. Ale nie szpieguję dla Francji, tylko dla Anglii.
Wydała z siebie zduszony okrzyk. Cofnęła się, by na niego spojrzeć szeroko otwartymi zielonymi oczamI.
– Nie wierzę ci. Wymyśliłeś to. To jeszcze jed¬na twoja sztuczka.
– To nie jest sztuczka.
– Bewicke przecież by p, tym wiedział. Ktoś w Anglii przecież musi wiedzieć! – Nachyliła się, wbijając paznokcie w jego ramiona. – Chyba nie myślisz, że w to uwierzę.
– Mało kto o tym wie. I dla ciebie ta wiedza oznacza wielkie niebezpieczeństwo. Oboje jeste¬śmy obserwowani. Popełniam szaleństwo, mówiąc ci o tym, ale gdy widzę cię w takim stanie… – Otarł łzę, która trzymała się jej gęstych, ciem¬nych rzęs.
– Czy wiesz, jak bardzo chciałabym, żeby to była prawda? Czy jesteś w stanie to sobie wyobrazić?
– Zdaję sobie sprawę, że masz wszelkie prze¬stanki, by wątpić, ale…
– Powiedz mi, że to prawda, Damien! Powiedz, że to nie jest twoje kolejne kłamstwo!
– To jest prawda, Alekso.
– Przysięgnij! Przysięgnij na grób swojego ojca, że to prawda.
Spojrzał na ściany. Było późno. Miał nadzieję, że służba już śpi.
– Przysięgam.
Wyciągnęła do niego ręce, 'a on przycisnął ją do siebie. Czuł, jak drżała, czuł na policzku jej go¬rące łzy. Objęła go kurczowo za szyję, rozsypując jedwabiste włosy, które błyszczały ogniście na jego ramieniu.
Trzymał ją tak przez długie minuty, które od¬mierzał tykający zegar. Głaskał ją po plecach, po włosach, uszczęśliwiony, że może ją mieć tak blisko. W końcu wysunęła się z jego objęć.
– Jeśli mówisz prawdę – powiedziała, spogląda¬jąc na niego z miną pełną rozpaczy – to wobec te¬go ja zdradziłam ciebie. Boże, przeze mnie straci¬łeś swój dom, byłeś bity, wtrącili cię do więzienia. Teraz tutaj grozi ci niebezpieczeństwo…
– Ciii – uspokoił ją. – Nie powiedziałem ci tego, żeby cię denerwować. Zrobiłem to, ponieważ… – Spojrzał gdzieś w bok, sam niepewny tego, jak chciał dokończyć to zdanie. – Ponieważ nie mogę znieść, jak się męczysz.
– Damien…
– Nie powinienem ci się przyznać, ale zrobiłem to. Teraz musisz przysiąc – patrzyła na niego zdu¬miona. – Musisz przysiąc, że od tej chwili nie wspomnisz o tym ani słowem. Będziesz się zacho¬wywać tak, jakby te słowa nigdy nie padły. Dopil¬nuję, żebyś wróciła do Anglii, gdy tylko będzie to możliwe, ale tymczasem musimy zachować naj¬większą ostrożność. Jeśli ktokolwiek odkryje praw¬dę, żadne z nas nie wróci żywe do Anglii.
Zmarszczyła czoło.
– Czy nie możesz mi powiedzieć trochę więcej? Wyjaśnić, jakim sposobem…
– Nie. Już i tak za dużo powiedziałem. Musisz mi przysiąc, Alekso, że ten temat jest zamknięty.
Zachmurzyła się, niepewna odpowiedzi na tysią¬ce niezadanych pytań.
– Przysięgam.
Miał nadzieję, że może jej ufać. Niemal widział, jak intensywnie myśli, tworzy przeróżne teorie, od¬rzuca je, przekonuje się do innych.
– Damien?
– Tak, kochanie?
– Ponieważ teraz oboje jesteśmy po tej samej stronie, to może ja mogłabym w czymś pomóc.
– N a litość boską, Alekso, za wszystkie skarby świata nie chciałbym, abyś się w cokolwiek angażo¬wała!
Ujęła w dłonie jego twarz. Miała w oczach tyle ciepła, że poczuł ucisk w sercu.
– Dobrze. Zrobię wszystko, co każesz. Uśmiechnął się półgębkier,p…
– Jest jeszcze jeden drobiazg.
– Tak?
– Ważne, abyśmy dalej odgrywali swoje role. Możemy je stopniowo zmieniać, lecz nie możemy wzbudzać jakichkolwiek podejrzeń.
– Kiedy chcę, potrafię być bardzo dobrą aktorką.
– Na to liczę. – Nachylił się i pocałował ją, długo, namiętnie, aż znowu poczuł w żyłach szybsze l ętno rozgrzanej pożądaniem krwi. – A tymczasem może wrócimy na górę?
Skinęła głową, myśląc o pozostałych godzinach ich wspólnej nocy. Uśmiechnął się, lecz już teraz zaczął żałować swojego wyznania. Nie miał w zwy¬czaju podejmować takiego ryzyka, zwłaszcza gdy chodziło nie tylko o jego życie. Jednak Aleksa umiała dotrzeć do jego duszy.
Miał tylko nadzieję, że oboje nie stracą przez to zycm.