37777.fb2
Minęły dwa dni. Znając tajemnicę Damiena, Aleksa nabrała otuchy i nadziei. Od samego począt¬ku instynkt podpowiadał jej, że miała rację w jego ocenie. Był twardym mężczyzną, ale kierował siy szczytnymi pobudkami. I prawdę mówiąc, mial w sobie o wiele więcej głębi, niż się spodziewała.
Siedząc przed lustrem i szczotkując włosy, uśmiechnęła się. Damien był patriotą, a nie zdraj¬cą Angielskim, a nie francuskim szpiegiem. Chcia¬ła wykrzyczeć swoją radość całemu światu, podzię¬kować Bogu, że zdjął z jej pleców to koszmarne brzemię Chciała leżeć z nim w łóżku całymi godzi¬nami, poznać każdy cal jego smukłego, umięśnio¬nego ciała. Pragnęła doznawać szczęścia razem z nim, pokazać mu, jak wiele dla niej znaczy.
Tymczasem starannie?:achowywała obojętm} minę, trzymając swoje uczucia pod pełną kontrolą. Jedynie w łóżku pozwalała sobie na wyzwolenie tłumionych emocji. Te chwile były pełne namięt¬ności, cudowne. Zewnętrzny świat przestawał dla nich istnieć, a oboje na jakiś czas umykali nie¬ustannie towarzyszącemu im zagrożeniu. Kilka ra¬zy po namiętnych miłosnych uniesieniach chciała powiedzieć mu o mężczyźnie o nazwisku St. Owen, kLórego poznała w hotelu de Ville, lecz za każdym razem złożona obietnica zamykała jej usta.
Przysięgła, że nie będzie więcej poruszać tematu szpiegostwa i zamierzała dotrzymać słowa.
Poza tym jakiś wewnętrzny głos kazał jej mil¬rzeć. Cichy głos, który ostrzegał ją, by miała się na baczności.
Być może była to po części reakcja na rolę, któ¬rą Damien odgrywał przez większość czasu, a już zawsze w obecności obcych. Zachowywał chłodną rezerwę. Traktował ją tak samo, jak zapewne trak¬lowałby jedną ze swoich kochahek, co bardzo ją złościło, chociaż już teraz rozumiała motywy, jaki¬mi się kierował. Pocieszała się nadzieją, że wkrót¬ce wrócą do Anglii, do domu, do bezpiecznego ży¬cia, które wiedli, zanim to wszystko się zdarzyło.
Wciąż powtarzała sobie pokrzepiającą myśl owego wieczoru, gdy jechali do opery na spektakl Les Deus Joumees Cherubiniego, mieli tam rów¬nież spotkać pułkownika Lafona, monsieur Celle¬riesa i kapitana huzarów, który nazywał się Francois Quinault.
Niestety, okazało się, że Quinaultowi towarzy¬szyła biuściasta aktorka, Gabriella Beaumont, by¬ła cher amie Damiena. Cały wieczór ta ponęt¬na blondynka obcesowo ignorowała swojego towa¬rzysza, bezczelnie flirtując z Damienem, łopocząc ręcznie malowanym wachlarzem i ze śmiechem szepcząc mu coś do ucha.
Siedząc w fotelu z błękitnego aksamitu w pry¬watnej loży Lafona, Aleksa mówiła sobie, że to nieważne. Damien nie odwzajemniał jej zalotów, a chociaż przyjmował awanse aktorki jako coś zu¬pełnie naturalnego, to jednak palce jego dłoni były splecione z jej palcami – jakby chciał w ten spo¬sób powiedzieć, że powinna tę sytuację zrozumieć.
Więc powtarzała sobie w myślach, że rozumie.
Damien odgrywał swoją rolę, zresztą ona miała podobne zadanie.
Nagle uśmiechnęła się. Skoro on gra tak przeko¬nująco, ona nie pozostanie w tyle. Być może Da¬mienowi to się nie spodoba, ale są pewne granice tego, co była w stanie znieść. Wysunęła dłoń spo¬między jego długich palców, wstała i spojrzała z góry na piersiastą blondynkę, która siedziała między jej mężem a kapitanem Quinaultem.
– Madame Ęeaumont – powiedziała, taksując wzrokiem impertynencką aktorkę. – Rozumiem, że pani i major Falon jesteście bardzo bliskimi znajomymi, ale na wszelki wypadek, gdyby pani za¬pomniała, przypomnę, że teraz jest on moim mꬿem. Dobre zasady wymagają, aby zechciała pani zabrać rękę z jego nogi.
Kobieta żachnęła się, wstając tak gwałtownie, że diadem zdobiący jej koafiurę przekrzywił się nieco na bok.
– Jak pani śmie!
– Smiem, bo to mój przywilej. Być może w waszym kraju żony pozwalają na takie rzeczy. Być może tutaj to uchodzi. Ale w.mojej ojczyźnie…
– Wystarczy, Alekso – uciął krótko Damien, sta¬jąc między nimi, jednak w jego oczach pojawiło się rozbawienie, a może nawet aprobata. – Nie bę¬dziesz dalej obrażać madame Beaumont! – Odwró¬cił się do Gabrielli i grzecznie pochylił się nad jej dłonią. – Excusez, madame. Moja żona zwykle nic miewa takich napadów złych manier. – Spojrzał po¬nownie na Aleksę. – Przedstawienie zbliża się do końca. Chyba już czas wracać do domu.
Aleksa popatrzyła na blondynkę z zimną pogardą.
– Nic nie sprawi mi większej przyjemności. – Ignorując ironiczne spojrzenie aktorki, uniosła dumnie głowę i iście królewskim krokiem opuściła lożę.
Damien w milczeniu wyprowadził ją z teatru na rue Richelieu, lecz gdy znaleźli się w cieniu za narożnikiem ulicy – przyparł ją do ściany. Wstrzymała oddech, oczekując reprymendy, lecz on:IŚmiechnął się kącikiem ust, wyraźnie rozbawiony.
– Zazdrośnica z ciebie, co? Uniosła ciemnobrązowe brwi.
– Może. Ale może po prostu odgrywałam swoją rolę
– A odgrywałaś?
– To zależy od tego, dlaczego zachęcałeś tę kobietę do podobnego zachowania.
– Bo Lafon i inni obecni spodziewają się tego omme.
– A ode mnie, Angielki i twojej żony, oczekiwali, żebym położyła tej scenie kres.
Roześmiał się. Nie słyszała jego śmiechu już d bardzo dawna.
– Więc nie jesteś na mnie zły?
W odpowiedzi pochylił się i pocałował ją zaborczo, namiętnie, wzbudzając wibracje wzdłuż całe¬go jej ciała.
– Nie, ma chirie, nie jestem zły. – Prawdę powie¬dziawszy, był bardzo zadowolony, że zależało jej na nim na tyle, by zachować się w ten sposób. – Jedźmy do domu! – Jego ochrypły głos wyraźnie sugerował, jakie ma plany, lecz te słowa naprowa¬dziły Aleksę na zupełnie inny pomysł.
Podniosła wzrok na jego twarz.
– Chcę jechać do domu, Damien. Pragnę tego bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. – Nie miała jednak na myśli powrotu do budynku w Fau¬bourg St. Honore, o czym Damien doskonale wie¬dział. – Kiedy będziemy mogli wrócić tam, gdzie nasze miejsce?
Pogładził ją długim palcem po policzku.
– Wyślę cię do domu, gdy tylko będą okoliczno¬ści, by to bezpiecznie zorganizować.
– A co z tobą?
– Nie mogę wrócić, dopóki nie zdobędę pewnej ważnej rzeczy, którą mam im dostarczyć. Kiedy to nastąpi, nie będę im potrzebny. Chcę przywieźć coś, co przyniesie pożytek naszym rodakom.
– Ale przecież…
– Wystarczy, Alekso. Dałaś mi słowo.
Nie odpowiedziała, tylko pozwoliła, by odpro¬wadził ją z powrotem przed operę i pomógł wsiąść do karety. A kiedy Damien zajął miejsce na kana¬pie, nachyliła się, żeby go pocałować. Już po chwi¬li zaczął oddawać jej pocałunki, a następnie posa¬dził ją sobie na kolanach, wsuwając ręce pod gor¬set sukni. Nie przestawał jej pieścić ani na chwilę przez całą drogę do domu, a i wtedy zatrzymał się tylko na moment.
Weszli na górę, trzymając się za ręce, a gdy do¬tarli do sypialni, szybko nawzajem zrzucili z siebie ubranie. Kochali się do trzeciej nad ranem, potem w końcu zasnęli.
N astępnego dnia po południu Damien zapropo¬nował przejażdżkę przez miasto, na co Aleksa za¬reagowała entuzjastycznie, gdyż niebo przybrało piękną, lazurową barwę, zaś lekka bryza nieco chłodziła rozgrzane powietrze. Ulicami jeździło mniej powozów, bowiem więcej osób zapewne za¬pragnęło spędzić ten dzień na przechadzkach po ogrodach.
– Niesamowite, prawda? – powiedział Damien wyraźnie zadowolony, wyglądając przez okno powo¬zu. – Zupełnie inaczej niż gdziekolwiek na świecie.
Spojrzała na niego z namysłem.
– Jestem zdumiona, że tak ci się tu podoba. Ni¬gdy nie interesowało cię miejskie życie.
– Paryż jest inny.
– Tak… zapewne masz rację. Taka podwójna lojalność musi być dla ciebie trudna.
Jego mina zmieniła się tylko nieznacznie.
– Uwielbienie dla tak pięknego miasta nie ma nic wspólnego z lojalnością. Nie jest to również te¬mat, który powinniśmy teraz omawiać. – Złagodził swoje słowa pocałunkiem. – Proszę cię, ma cherie, to jest i tak wystarczająco trudne.
Skinęła głową. Było tyle rzeczy, o które chciała spytać, które chciała wiedzieć. Lecz zamilkła, zo¬bowiązana daną mu obietnicą.
Dzień mijał przyjemnie. Pospacerowali w ogro¬dach Tivoli, zjedli posiłek w Cafe Godet przy Bou¬levard du TempIe, lokalu pełnym żołnierzy w ka¬peluszach ozdobionych kolorowymi kokardami i dam delektujących się lodami z pomarańczami. Chodzili uliczkami wzdłuż Pal ais Royale w cieniu rozłożystych platanów, zaś na rogu budynku od¬kryli przedstawienie małej objazdowej trupy.
– Wejdziemy? – spytała podekscytowana Alek¬sa, wyraźnie zafascynowana sztuczkami wielkiego brunatnego niedźwiedzia i półnagiego połykacza kamieni, dających pokaz dla grupki osób.
– Jeśli chcesz. – Damien uśmiechnął się tak cie¬pło, że zaparło jej dech w piersiach. – Chociaż przyznam, że wolałbym teraz robić coś innego. – Pocałował ją w szyję i wprowadził do wnętrza na¬miotu.
Tej nocy kochali się powoli, gdyż mieli za sobą długi. dzień. Czuła się nasycona i usatysfakcjono¬wana następnego dnia i bardziej optymistycznie patrzyła w przyszłość niż kiedykolwiek od wielu ostatnich tygodni.
Marie Claire pomogła jej się ubrać i Aleksa ze¬szła na dół, lecz Damiena już nie było. Potrzebo¬wał paru drobiazgów na zbliżające się generalskie przyjęcie, w którym mieli wziąć udział – tak przy¬najmniej poinformował Pierre'a. Aleksa pomyśla¬ła, że i jej przydałoby się to i owo. Kiedy odkryła, że Damien nie pojechał powozem, postanowiła zrobić krótką wycięczkę do małego sklepiku, który widziała niedaleko Rue des Petis Champs. Chcia¬ła kupić wachlarz pasujący do błękitno-srebrnej sukni oraz kilka par pantofli.
– Czy chce pani, żebym z nią pojechała? – spyta¬ła Marie Claire.
– Ach, nie, dziękuję – odparła Aleksa. Chciała spędzić trochę czasu sama. – Nie będzie mnie tyl¬ko godzinę.
– Więc niech przynajmniej zawiezie panią Clau¬de-Louis. Mąż będzie niezadowolony, jeśli wybierze się pani sama.
Aleksa zgodziła się od razu. Lubiła tego jasnwłosego mężczyznę, osobistego służącego męża, zresztą bardzo lubiła całą rodzinę Arnaux. Ponieważ nie zna miasta, pomyślała, że będzie się czuła bezpieczniej w jego towarzystwie.
Krótki wypad przeciągnął się do trzech godzin.
Gdy wracała do domu, kareta była pełna pudeł. Wysiadła przed głównym wejściem, gdzie stał inny powóz, którego nigdy do tej pory nie widziała. By¬ło to zgrabne czarne caleche, bogato zdobione zło¬tymi ozdobami. W zaprzęgu stały cztery czarne konie. W czasie wojny, gdy potrzebny był każdy wierzchowiec, mogło to oznaczać tylko tyle, że po¬wóz należał do kogoś znacznego.
Weszła do środka zaniepokojona, zastanawiając się, cóż to za gość ich odwiedził, pełna nadziei, że nieoczekiwana wizyta przyniesie dobrą wiado¬mość, a nie kłopoty.
Przed głównym salonem zatrzymała się. Usły¬szała męskie głosy, lecz postanowiła nie wchodzić do środka. Mimo to bardzo chciała dowiedzieć się, co zaszło. Do salonu wiodły dwie pary drzwi – jed¬na z foyer, druga z prywatnego ~ałego saloniku, znajdującego się w tylnej części domu. Aleksa skie¬rowała się w tamtą stronę.
Drzwi były zamknięte, ale – ku jej wielkiej uldze – niezbyt starannie. Łatwo było zajrzeć przez wą¬ską szparę. Ujrzała smukły profil pułkownika La¬fona oraz krępego, czarnowłosego mężczyzny o krzaczastych brwiach i gęstych, kędzierzawych bokobrodach. Obaj mężczyźni byli w mundurach, niższy z nich miał tyle złota na epoletach, że mógł¬by oświetlić cały pokój.
– Zawsze miło mi pana widzieć, mon general – mówił Damien – ale zaczynam podejrzewać, że nie jest to wyłącznie towarzyska wizyta.
– Słusznie – wtrącił Lafon. Stał niemal tak samo sztywno jak generał. Trzymał kieliszek koniaku, podobnie jak obaj pozostali mężczyźni, chociaż nie skosztował jeszcze trunku.
– Nie, drogi majorze. Obawiam się, że to nie jest lowarzyska wizyta. – Generał był wyraźnie spięty. – Niestety, chodzi o rozmowę, którą odbył pan w tym domu w nocy kilka dni temu.
– Ach tak? – Damien uniósł brwi. – A o jaką roz¬mowę chodzi?
– Tę, w której poinformował pan swoją śliczną żonę, że szpieguje pan na rzecz Anglii.
Boże miłosierny! Aleksa bezwiednie wbiła sobie paznokcie w zaciśnięte dłonie. Obawy Damie¬na nie były bezpodstawne. Słodki Jezu, co teraz będzie?
Przerażona obserwowała go przez drzwi. Waha¬nie na jego twarzy było tak nikłe, że musiała je chy¬ba sobie wyobrazić. Wybuchnął głośnym, głębo¬kim śmiechem.
– To było sprytne, nieprawdaż? – Podszedł do bocznego stolika, żeby powtórnie napełnić sobie kieliszek koniakiem. – Wcześniej zachowywała się opryskliwie, stroiła fochy. A teraz chętnie zaprasza mnie do swojego łoża. Jest nawet zazdrosna o moje kochanki, szczególnie Gabriellę. Czyż nie tak, La¬fon? – Damien odwrócił się od pułkownika i spoj¬rzał generałowi prosto w oczy. – Powiedziałem to, co chciała usłyszeć. I nie sądziłem, że mam meldo¬wać o moich podstępnych machinacjach generałowi Wielkiej Armii.
– Więc twierdzisz, że to była gra? – spytał z nie¬dowierzaniem Lafon, nie mniej zdumiony niż Aleksa.
Damien wzruszył ramionami.
– Sam uznałem to za przebłysk geniuszu, ale – jak już powiedziałem – nie spodziewałem się, że mój fortel będzie tematem raportu dla Grande Armee.
Generał przyglądał mu "się dłuższą chwilę, deli¬katnie gładząc sobie bokobrody.
– Znamy się już od wielu lat, n'est ce pas?
– Bardzo wielu, generale, i od bardzo wielu kobiet.
Generał uśmiechnął się – z początku nieznacz¬nie, potem szerzej, wreszcie wybuchnął śmiechem.
Jego wielki tors zatrząsł się, a w kącikach oczu po¬jawiły się zmarszczki.
– Powinienem był się domyślić. – Kolejna salwa śmiechu, od której zabrzęczały liczne odznaczenia na jego piersi. – Wciąż mnie pan zadziwia, mon ami.
Zdumiona Aleksa stała nieruchomo przy drzwiach.
Pomyślała gorączkowo, że ze strony Darniena to tyl¬ko sztuczka, żeby chronić ich oboje. Na Boga, prze¬cież to nie może być prawda. Jednak poczuła ból w sercu i ucisk w gardle tak mocny, że na chwilę ode¬brało jej mowę. Usłyszała także śmiech Damie¬na i Lafona, którego głowa poruszała się rytmicznie. Wszystko to wyglądało zbyt prawdopodobnie. Zbyt przerażająco, nieznośnie prawdziwie.
Przypomniała sobie, jak manipulował nią od sa¬mego początku – jego bezlitosną próbę uwiedze¬nia jej, potem zmuszenie do niechcianego mał¬żeństwa. Pomyślała o wszystkich kłamstwach, o wysiłku, z jakim realizował swoją zemstę, groź¬bach wysuwanych pod adresem jej brata. Wspo¬mniała noc, gdy spotkał się z Francuzami. W tej sprawie też ją okłamał, a potem również, gdy niby wybierał się do miasta.
Jeśli jest angielskim szpiegiem, dlaczego nie powiedział jej o tym wtedy? Przypomniała sobie St. Owena. Generał Wilcox z pewnością zna praw¬dę. A jeśli nie on, to ktoś inny!
Boże, jak bardzo chciała mu wierzyć! Przecież Damien powiedziałby jej o tych mężczyznach, wy¬jaśnił swoje słowa, udowodnił, wobec kogo jest lo¬jalny. Może powinna po prostu śmiało stanąć przed nim, powiedzieć, co słyszała, i poprosić o wyjaśnienia.
I z pewnością by je uzyskała. Logiczne, sensow¬ne, ale jednak nieprawdziwe.
Coś ścisnęło jej żołądek. Miała wrażenie, że la¬da chwila zwymiotuje. Jakiś wewnętrzny głos po¬wiedział jej: Jesteś niemądra. Po raz kolejny go bro¬nisz. Wierzysz w jego kłamstwa, podczas gdy zdrowy rozsądek W1Zeszczy ci prosto w ucho, że to nie może być prawda.
Wierzysz, że jest mężczyzną, którego kochasz, pod¬czas gdy żaden taki mężczyzna nie istnieje.
Tłumiąc łzy, wyszła z saloniku i poszła do swoje¬go pokoju na górze. Czuła się pobita i posiniaczo¬na, wykorzystana i oszukana. Dobry Boże, czuła się po raz kolejny wystrychnięta na dudka i miała już tego dość!
Wiedziała, że to wszystko jej wina, bo za bardzo pragnęła mu wierzyć. Widziała w nim człowieka, którego w ogóle nie było. Zamknąwszy za sobą drzwi, podeszła do okna i usiadła w fotelu. Po¬przez łzy spoglądała na ogród, który zlewał się w jedną kolorową plamę.
Wylała już zbyt wiele łez, począwszy od tamtej nocy w zajeździe, gdy jej serce po raz pierwszy starło się z Damienem Falonem. Raz po raz ją po¬konywał, lecz ona nie uczyła się na własnych błę¬dach. Została porwana, potraktowana brutalnie, postrzelona, sprzedana w niewolę, a jednak nie wyniosła z tego żadnej nauk~; Kochała tego m꿬czyznę, który był jej mężem, lecz tak naprawdę ni¬gdy mu nie ufała. Czy znowu ją wykorzystywał, cry też tym razem mówił prawdę?
Usłyszała trzaśnięcie frontowych drzwi i skoczy¬ła na równe nogi. Ocierając wilgotne oczy, spraw¬dziła swój wygląd w lustrze, po czym szybko ruszy¬ła z pokoju w kierunku tylnych schodów dla służby.
Powiedziała sobie, że musi zachować spokój, że musi przynajmniej udawać. Zmuszając się do uśmiechu, pobiegła korytarzem do drzwi wiodących do powozowni na tyłach domu. Otworzyła je i trza¬snęła donośnie, udając, że dopiero co przyjechała.
– Wróciłam! – zawołała, podchodząc do stojące¬go koło wejścia Damiena. Zachowywała się jakby nigdy nic, pełna nadziei, że nie zauważy śladów łez w jej oczach. Modliła się całym sercem, aby sam powiedział jej o wizycie generała i pułkownika, aby kolejny raz przekonał ją, że się myli. – Tęskniłeś? – zapytała z uśmiechem.
– Oczywiście. Zawsze za tobą tęsknię. – Również się uśmiechnął, lecz wokół jego ust spostrze¬gła pewne oznaki napięcia.
Spojrzała w kierunku drzwi.
– Wydawało mi się, że słyszałam kogoś przy drzwiach. Mieliśmy gości?
– Tak, pułkownik Lafon i generał Moreau wpa¬dli z krótką wizytą.
– A… czego chcieli? – spytała z rosnącą nadzie¬ją. Czuła w piersi łomot własnego serca.
Wzruszył ramionami.
– Nic ważnego. Generał chciał się upewnić, że odwiedzimy go na wsi.
– Rozumiem. – Powiedziała to jednak ze złama¬nym sercem. Poczuła mdłości, pieczenie w oczach. Mruganiem rozpędziła łzy, nie przestając się uśmiechać. – Chciałabym się przebrać, jeśli pozwo¬lisz. Bolą mnie stopy, no i muszę zrzucić z siebie to ubranie.
– Może powinienem ci pomóc. – Omiótł wzrokiem jej sylwetkę, by zatrzymać go na jej biuście.
Uśmiechnęła się, lecz pokręciła głową
– Chyba mam lekką migrenę. Położę się trochę
– Skoro tak, to rzeczywiście lepiej połóż się na chwilę. A jeśli później poczujesz się lepiej, możerny się wybrać do teatru. Lafon nas zaprosił, będzie też grupa jego przyjaciół.
Mobilizując całą siłę woli, skinęła głową.
– Świetny pomysł. Do wieczora na pewno mi przejdzie. – Damien pocałował ją w policzek, a ona na miękkich nogach weszła na schody. Kiedy zna¬lazła się w swoim pokoju, łzy popłynęły nieprze¬rwanym strumieniem, pogrążając ją w rozpaczy.
Kłamstwa. Kolejne kłamstwa. Całe morze kłamstw. A czego się spodziewałaś? – odezwał się we¬wnętrzny głos. Nawet ty nie możesz być aż tak głu¬pia! Oszukiwanie, nieustanna gra. Boże! Nienawi¬dziła go za to.
Poczuła się nieszczęśliwa, jakby przygniecio¬na ogromnym brzemieniem, coraz bardziej pogrą¬żona w chaosie, zdezorientowana. Gdy tymczasem on pozostawał niepokonanym zwycięzcą. Może powinna po prostu poddać się, dać mu wygrać do końca.
Może powinna poddać się rozpaczy, skulić się w kłębek nieszczęścia i pozwolić, żeby sprawy to¬czyły się swoim własnym biegiem.
Zacisnęła szczęki, czując, jak narasta w niej bunt. Być może to sprawka jej angielskiej krwi al¬bo po prostu jej dumy i silnej woli. Cierpiała do¬tknięta do żywego, rozżalona, rozczarowa¬na i ogarnięta poczuciem straty. To wszystko gnę¬biło ją niczym najbardziej zaciekły wróg. Lecz narastał w niej także gniew.
Niech cię diabli! Niech cię piekło pochłonie, pod¬ły draniu! Gdyby teraz miała pod ręką nóż, chętnie wbiłaby mu go prosto w serce.
Uspokój się – ostrzegał ją głos. To ty możesz tu stracić najwięcej. Ty cierpiałaś z jego powodu i na¬dal będziesz cierpieć, chyba że coś z tym zrobisz.
Wiedziała, że głos ma rację. Musi być jakiś spo¬sób na uratowanie sytuacji, sposób na ocalenie… na wyrównanie rachunków z Damienem.
Zaczęła intensywnie się zastanawiać, kolejne pomysły przelatywały jej przez głowę, składała je w całość, odrzucała, przychodziły nowe.
Odwróciła się do okna. Musiała znaleźć rozwią¬zanie dla swojego problemu. I nagle doznała olśnienia.
Przyłożyła dłonie do okna, koncentrując się, i wreszcie wszystko stało się jasne. Damien był szpiegiem, jak się wydawało bardzo sprawnym. Je¬śli mówił prawdę, głównym celem jego pobytu we Francji było zbieranie informacji. Obracał się w kręgach najbliższych doradców Napoleona, jego generałów i najbardziej zaufanych współpracowni¬ków. Był zapraszany do ich domów, obdarzany za¬ufaniem, traktowany jak dobry i lojalny przyjaciel.
Miał dostęp do wielu informacji. Być może, gdy¬by działała ostrożnie, również i ona mogłaby je zdobyć. Zaszumiało jej w głowie, serce pompowa¬lo krew w zawrotnym tempie, ostatnie łzy wyschły i znikły z policzków. Miała nowy cel, silne postano¬wienie, zaś gniew i rezygnacja powoli ustępowały.
Skoro Damien mógł to robić, to ona również. Mu¬siała jedynie nauczyć się panować nad emocjami. Tyle razy już grał, że straciła rachubę, lecz za każ¬dym razem wygrywał. Została pokonana przez własne emocje, uczucia, jakie w niej wzbudzał, pra¬gnienie, które widziała w jego oczach, za każdym razem, gdy na nią spoglądał. Jeśli nauczy się nad so¬bą panować, wtedy wygra.
Zaczęła chodzić po dywanie. Pod koniec tygo¬dnia byli zaproszeni na przyjęcie w wiejskiej posia¬dłości generała. Na pewno udajej się zdobyć jakieś cenne informacje, coś, co będzie mogła zabrać -do swojej ojczyzny.
A do tego czasu znajdzie jakiś sposób, żeby uni¬kać Damiena. Może sprowokuje kłótnię albo zro¬bi coś, co go rozzłości na tyle, że nie będzie miał ochoty się zbliżyć. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu tego, co usłyszała. N a pew¬no byłby wściekły, że jego podstęp został odkryty, zatem trzymałby się od niej z daleka… Chociaż co do tego ostatniego nie miała pewności. Nie będzie miał powodu, aby dalej udawać czułość, więc po prostu będzie sobie brał, co do niego należy. A co gorsza, będzie bardziej ostrożny.
Nie, prawda w niczym jej się nie przysłuży. Mu¬si uciec się do podstępnej gry, sprawić, żeby nie zbliżał się do jej łoża i odwrócić jego uwagę od te¬go, co zamierza zrobić.
Odetchnęła głęboko, żeby dodać sobie odwagi.
Zrobi wszystko, co trzeba, i znajdzie sposób, by pomóc swojej ojczyźnie. Zignoruje cierpienie, pul¬sujący ból rozpaczy, rozdarcie duszy tak głębokie, że niemal rozpłatało ją na pół. Weźmie na barki brzemię poniesionej straty, zbierze całą wolę, by udawać, że nie czuje, jak boli ją złamane serce.
Będzie się modliła do Boga, żeby zdjął z niej ten ciężar i żeby otrzymała jakąś wiadomość od Ju¬les'a St. Owena. On na pewno pomoże jej przedo¬stać się do Anglii. N areszcie będzie bezpieczna, a jej straszliwy koszmar dobiegnie końca.
Podziękowała Wszechmogącemu i własnemu rozsądkowi, że nie uległa impulsowi i nikomu nie zdradziła propozycji młodzieńca.